Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

 Oparł biodra o parapet wybitego okna, wspierając dłonie po bokach. Wszystko wskazywało na to, że czuł się całkiem swobodnie w obecności drugiego chłopaka. Nie znał przyczyny, lecz gdyby kazano mu zgadywać, stawiałby na jakąś więź gatunkową.
 – To desperacja, z zasady ciężko tu o bezpieczne miejsce – zaśmiał się łagodnie. Dość szybko drgnął w miejscu, orientując w niezbyt przemyślanym doborze słów. – Wybacz, to tylko taki żart, próbuję trochę rozluźnić atmosferę – nieco zmieszany podniósł rękę, zaraz przesuwając nią po własnym karku. Całości towarzyszył drobny uśmiech.
 Po chwili oderwał się od parapetu, znów podchodząc do małej, zdezelowanej szafeczki. Podstarzała szuflada zajęczała marnie, gdy za nią pociągnął, lecz obyło się bez większych przeszkód. Wewnątrz leżała pożółkła kartka i kawałek węgla, których Marshall użył do nakreślenia drogi, uprzednio siadając na podłodze naprzeciwko Rashna. Wpierw narysował okrąg, tłumacząc, że to miejsce ich obecnej kryjówki.
 – Okej, zwykle chodziłem drogą prowadzącą przez ten las – tu się zatrzymał, rysując kilka drzew w formie prostych kresek. – Trochę to trwa, ale da się nią dojść do Apogeum. Tam mógłbyś odpocząć w burdelu. Wiem, jak to brzmi, ale nie mam niczego złego na myśli. Znam właściciela i sam często się tam plątam, gdy potrzebuję odpoczynku. Jinx co prawda może nie być zadowolony, że sprowadzam gości, ale najwyżej jakoś mu to wynagrodzę, także nie masz się czym martwić.
 Na prowizorycznej mapie pojawił się również rysunek przedstawiający wspomniany budynek. Obok niego młodzieniec dorysował patykowatą postać z koroną na głowie, która prawdopodobnie miała obrazować właściciela przybytku.
 – Oczywiście nie musimy tam iść. Bob ma na piętrze pokój do użytku dla gości. Najciemniej pod latarnią, nie? – ramiona drgnęły w nagłym rozbawieniu. Przyszłość zawsze była pełna szemranych typów, kto więc szukałby tam zagubionego lisa?
 – Co chcę w zamian za pomoc? – na sekundę podniósł wzrok ponad lico Rashna. Machnął ogonem i mruknął pod nosem, zastanawiając się chwilę nad odpowiedzią. – Możesz na przykład zdradzić swoje imię, tyle mi wystarczy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zawsze raźniej, gdy lis lisa ujrzy, zamiast potworności, której nawet nie byłby w stanie nazwać. Stąd swoboda lisia ratującego było całkowicie zrozumiała. Niemniej zrozumiała była także nieufność uciekiniera, co wiele razy był zmuszany do tego, by się ukrywać i dość żył by wiedzieć, że nie wszystkich należało obdarzyć zaufaniem.
Zmrużył oczy i zmarszczył nos słysząc o tym jak trudnym zadaniem jest znaleźć bezpieczne miejsce, aż dziw, że nie warknął na niczemu niewinnego Rhetta. Wszak dla niego jego kryjówka była takim bezpiecznym azylem, w którym mógł się schronić przed wszystkim. Do czasu, aż ktoś się do niej włamał i zmusił Czarnego Lisa do ucieczki.
Nie miał jednak zbytnio pomysłu gdzie teraz się udać, a nieznajomy wydawał się nie wykazywać żadnych zły zamiarów. I choć Rashn mu wciąż nie ufał, to postanowił tego nie okazywać, może dystansować się nieco mniej.
Westchnął słysząc jakie mają możliwości.
- W lesie łatwo uciekać, łatwo się ukryć. - Zaczął opierając dłoń o ścianę i przymykając oczy. Nasłuchiwał, czy nie słychać żadnych kroków. - W lesie nie szuka się też niczego cennego. To dobra droga. - Teraz jednak przyszedł czas na najtrudniejszą część, czyli wybór. Burdel nie brzmiał wcale tak źle. Ludzie, którzy tam przychodzili mieli w głowie inne sprawy niż zawracanie mu kity. Z drugiej strony słowa o właścicieli i zadłużaniu się Rashna u drugiego lisa były nieco niepokojące. Obawiał się sytuacji, w której jego los miałby zależeć od zachcianek kogokolwiek, a także nie chciał być nikomu nic winien.
- Kim jest Bob? Czy jemu również trzeba by wynagrodzić jedną, czy dwie noce? - Żeby podjąć wybór trzeba było mieć informacje, a tych na tę chwilę Rashnowi brakowało. Trzymał się zwykle na odludziu, raczej rzadko interesując się innymi ludźmi. Dlaczego więc miałby cokolwiek wiedzieć o jakimś Bobie? Zresztą co za durne imię! Jakby Rashna ktoś nazwał Bob, to pewnie powiesiłby się z żalu lub mając resztki rozsądku po prostu zmieniłby to imię na jakieś inne, mniej bobowe.
Kolejne westchnięcie miało miejsce, przy zapłacie. Imię? To nigdy nie wystarczyło. Imiona były bezwartościowa, a jedynie związane z nimi pojęcia mogły mieć jakieś znaczenie. Czarny Lis nie przywiązywał do nich zbyt wielkiej wagi. Jedynie, gdy chciał je znać, to kiedy planował kogoś jeszcze spotkać.
Zmarszczył nos na tę myśl. Nie na sam fakt, że Rhett mógłby chcieć się z nim jeszcze kiedyś spotkać - wydawał się nawet miły, lecz przede wszystkim dlatego, że mógł mieć wobec Rashna jakieś plany. Wymordowanemu nie pasowało bycie pionkiem w czyjejś grze.
- Rashn. - Odparł tylko krótko, choć sprawa nie była wcale krótka i prosta. W istocie używał tego słowa jako imienia, lecz kiedyś miał inne. Takie dawno zapomniane, od lat nieużywane. Wstydliwy sekret minionej tożsamości, o której Lis chciał zapomnieć - i tylko jednym z powodów był fakt, że wtedy nie miał kitki.
- Kiedy powinniśmy wyruszyć? - Spytał natychmiast potem, chcąc szybko zmienić temat i nie wracać już do kwestii jego tożsamości. Był po prostu lisem żyjącym sobie w swojej norce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 – Tak więc pójdziemy lasem – zgodził się słowem i skinieniem głowy, ostatni raz przemykając spojrzeniem po narysowanej mapie. Wybrana droga była na rękę również jemu. Znacznie lepiej czuł się za zasłoną drzew gdzie mógł zniknąć w każdej chwili niż między zdradliwymi budynkami.
 Zaraz hmknął pod nosem i przeanalizował w głowie zadane pytanie.
 – Nie sądzę – oznajmił po chwili, zaczynając zwijać porysowaną kartkę w rulon. Na dobrą sprawę nie była mu już potrzebna. – Bob jest właścicielem baru Przyszłość, to w porządku gość. Tak długo, jak nie zaczniesz niszczyć mu lokalu, nie powinien mieć problemu. W razie czego i w tym przypadku zajmę się zapłatą – machnął lekceważąco ręką, jakby wcale nie mówił o spłacaniu cudzego długu, a o kupnie dziecku lizaka. I rzeczywiście – wbudowany w naturę system działał właśnie na takiej zasadzie; młody nie czuł absolutnie żadnej potrzeby pobierania opłat za pomoc. Nieważne, jakiej formy by nie miała, po prostu nie chciał niczego w zamian.
 Podniósł się w końcu z ziemi, idąc ku rzuconemu w kąt plecakowi. Przykucnął przy nim i wrzucił do środka mapę, zaraz wyciągając butelkę wody. Wpierw sam się napił, później położył przedmiot na ziemi i popchnął, by ten potoczył się w kierunku drugiego lisa. Wolał uniknąć ponownych wątpliwości wobec pożywienia, stąd podjęcie podobnego kroku. Nie chciał też naruszać sfery osobistej chłopaka, więc wciąż trzymał się na dystans.
 – Najlepiej, gdybyśmy ruszyli już teraz. Im dłużej zostaniemy w jednym miejscu, tym większa szansa, że zostaniemy znalezieni – przyznał całkiem szczerze, wyglądając za wybite okno. Nie dostrzegł niczego podejrzanego, ale doświadczenie już dawno nauczyło, że pozorom nie należało ufać. Był pewien, że skoro oprawcy raz znaleźli Rahsna, to i drugi raz go wytropią. A skoro sam zaoferował pomoc, to czuł się zobowiązany, by do tego nie dopuścić.
 Mimo wszystko odczekał jeszcze godzinę, dając towarzyszowi te kilkadziesiąt minut na oswojenie się z myślą o wędrówce do Apogeum. Później złapał za rzucony na podłogę plecak i uchylił drzwi, wychodząc na zewnątrz jako pierwszy; jeśli dookoła rzeczywiście czaili się wrogowie, to przynajmniej znalazłby się na linii ostrzału zamiast zmęczonego lisa.
 Między pniami wysokich drzew poruszał się z luzem i gracją, o którą nie posądzono by człowieka. Wrodzona natura leśnego zwierzęcia pozwoliła przemykać między krzewami bezszelestnie, omijać każdy zdradliwy patyk oraz nie nadepnąć na żadną ukrytą pod liśćmi pułapkę.
 – W Przyszłości powinniśmy tylko uważać na klientów Boba. To jednak desperacja, więc będziemy mieć do czynienia z całym zbiorowiskiem charakterów. Właściciel co prawda ukróci bójki, ale lepiej uważać – mruknął akurat w momencie, w którym spojrzenie ich oczu spotkało się z zarysem wspomnianego przybytku.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Znów usłyszał o zapłacie, którą drugi lis chciał wziąć na siebie. Nie podobało mu się to. Było w tym coś podejrzanego, brzmiało zbyt pięknie by nie krył się za tym żaden haczyk, a jednocześnie brzmiało niesprawiedliwie. Może nawet Czarny Lis nie zdawał sobie z tego sprawy, ale czuł się niezręcznie pozwalając innym dbać o siebie. Trudno stwierdzić, czy chodziło o niechęć do bycia komukolwiek podporządkowanym i od kogokolwiek zależnym, czy tlące się gdzieś głęboko w lisiej duszy poczucie wdzięczności, czy może oba.
- Raczej nie mam w zwyczaju niszczyć niczyich norek. - Sam nie wiedział od kiedy i dlaczego zaczął używać nomenklatury właściwej zwierzętom na określanie rzeczy typowo ludzkich. To jednak nie miało w tej chwili wielkiego znaczenia. Zmarszczył nos i dodał. - Co oznacza "zajmę się zapłatą"? - Może kto inny zacząłby obiecywać, że się zrewanżuje, lecz nie Rashn. On chciał najpierw dowiedzieć się jak wiele drugiego lisa może kosztować pomaganie mu. Oczywiście poza utratą życia, bądź wolności, gdyby zostali złapani, lecz nikt nie zakładał, że plan się nie powiedzie podczas jego planowania. Nie miał więc zamiaru uwzględniać najgorszego scenariusza, ani czuć się winny, gdyby do niego doszło.
Ostrożnie kucnął po wodę i sięgnął po nią, przez cały czas mając na oku Rhetta. Toteż przez chwilę błądził dłonią w powietrzu szukając butelki, aż w końcu wziął niewielki łyk.

Gdy przyszła pora na wyruszenie w drogę Rashn nie zostawał zbyt daleko z tyłu. Oczywiście wciąż trzymał pewien dystans, lecz nie miał zamiaru zgubić Rhetta - nie zastanawiając się nawet dlaczego po prostu nie ucieknie mu gdzieś po drodze. Czy może podczas tylko kilkudziesięciu minut doszedł do wniosku, że należy drugiemu lisowi zaufać? Może po prostu nie miał innego pomysłu, co powinien uczynić?
Szedł za nim stąpając ostrożnie, by nie wydać zbędnych dźwięków. Może przy tej pogodzie pękające gałązka nie byłaby końcem świata, lecz po co ryzykować?
- Będę uważał. - Odpowiedział tylko, po czym przez na chwilę zamilkł. Spojrzał na miejsce, do którego zmierzali, a jego uszy drgnęły. - Jeżeli będą nam robić problemy, to ich ugryzę. - Sam nie wiedział czemu to powiedział, a jak głupio brzmiały jego słowa zdał sobie sprawę dopiero po ich wypowiedzeniu. Dlatego też zaśmiał się krótko, po czym kiwnął głową porozumiewawczo, by ruszali.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach