Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

Pisanie 19.05.19 0:13  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Pokój na parterze, bez numeru

Plotka głosi, że jest to najstarsze pomieszczenie w Czarnej Melancholii. Ponoć, to właśnie w nim, przed wieloma laty dawny właściciel wydał swoje ostatnie tchnienie. Choć kondycja wnętrza daje wiele do życzenia, przeczą temu solidne, zwykle zamknięte na klucz drzwi.
Pokój nie podlega wynajmu; wstęp ma do niego tylko właściciel hotelu (Vencl) oraz osoba, której udostępnił go na użytek własny - Lachlan.









                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.05.19 19:55  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
Był wieczór, a z hotelowego baru dało się słyszeć głośny gwar osób, które zdrowo chciały zapomnieć o wszelakich nieprzyjemnościach związane ze światem zewnętrznym. Inni się śmiali, drudzy płakali, a trzeci szukali kogoś, kto potowarzyszy im w wynajętym pokoju w Czarnej Melancholii na jedną, góra dwie noce. Jednak nie każdy pokój podlegał tymczasowego najmu. Niektórzy byli wstanie oddać własną duszę, by móc mieć kawałek własnego kąta  — poczucie tego, że zawsze możesz wrócić na swój kawałek podłogi. Cena może i była wygórowana za takie luksusy, niemniej nikt nie mówił, że takie usługi będą tanie.
Przemierzał korytarz parteru, jak zwykle będąc nienagannie ubrany jak na desperackie standardy. Ciężki krok zmierzał ku konkretnym drzwiom, do których nikt nie miał dostępu poza nim oraz osobą, której udostępnił to skromne pomieszczenie. Robił tak od czasu, kiedy udało mu się stać właścicielem tego skromnego przybytku. Nie wchodząc w zbędne wspomnienia z tamtego dnia, stanął przed drzwiami, które jedyne z niewielu nie miały na sobie konkretnego numeru. Do jego uszu wciąż dochodził gwar osób, które śmiało wydawały swoje oszczędności na alkohol, który i tak nie był zbyt dobrej jakości. Przez te wszystkie lata naprawdę starał się utrzymać, a także podwyższyć standard hotelu, którym przyszło mu się opiekować. Ciągle to robił, przez co ceny niektórych rzeczy z czasem stały się inne, droższe. Nie wszystkim to odpowiadało, ale Ci bardziej wybredni mogli dostrzec lepszą jakoś produktu.   
Wypuścił cichy strumień powietrza z płuc i uśmiechając się szyderczo, kulturalnie zapukał do drzwi, przed którymi przyszło mu stać. Patrzył się tępo na zamknięte wrota i to nie tak, że zamierzał czekać na szczególne zaproszenie od strony lokatora, który zapewne lenił się bardziej niż było to możliwe. Była to tylko krótka informacja dla niego, że drzwi tego pomieszczenia wpuszczą do środka kogoś, kogo najbardziej mógł się w tej chwili spodziewać. Ze znużeniem wymalowanym na twarzy, nacisnął klamkę, uprzednio otwierając drzwi kluczem, który wygrzebał z przedniej kieszeni spodni. Wszedł do środka, zamykając za sobą ewentualną drogę ucieczki na ten sam klucz. Nieopodal jakiejś spleśniałej szafki postawił zapaloną świecę, by dawała minimalne źródło światła w pomieszczeniu, ale nie na tyle, aby denerwowało to Lachlana. Doskonale wiedział o jego przypadłości, a nie chciał mieć go na, haha, sumieniu, kiedy postanowi rzucić mu się do gardła za taką pierdołę.
Mógłbyś czasem ruszyć swoje seksowne cztery litery i mi otworzyć, kiedy do Ciebie przychodzę — odparł z tym samym szyderczym uśmiechem wymalowanym na twarzy, co wszedł, szukając znajomej sylwetki gdzieś w okolicy postawionej pryczy. I to nie tak, że miał mu to za złe. Lachlan dobrze wiedział, że lubił popisać się władzą, do której udało mu się dostać z jego pomocą. Zawsze szczeniacko lubił być ponad wszystkimi. Nie myśleć o innych, tylko i wyłącznie o sobie i swoim biznesie.
Mam coś dla Ciebie, co może Cię zainteresować — kontynuował, wchodząc w głąb pomieszczenia, wyciągając także papierosa, którego wsunął sobie do ust, zmierzając w stronę wspomnianej wcześniej pryczy, na której chciał usiąść. Stąd miał idealne spojrzenie na cały syf w pomieszczeniu, który tu panował. Wbrew wszystkiemu lubił tu przebywać. Czuć ten przesiąknięty zapach potu, pomieszany z toczącym się tu brudem, a także...
Uśmiechnął się nieznacznie do siebie, wracając jednak do wspomnień z przed 30 laty. Tak, zdecydowanie lubił czuć zapach ciepłej krwi, która rozlewała mu się na rękach.
Zapalił papierosa, oglądając się za siebie.
Nigdy nie wątpił w jego pomoc.


Ostatnio zmieniony przez Venceslaus dnia 22.05.19 19:57, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.05.19 0:13  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
  Pukanie do drzwi nie przyniosło pożądanego rezultatu. Drapieżnik nawet nie drgnął, jakby nie dosłyszał tego bądź co bądź wyraźnie niosącego się echem po gołych ścianach dźwięku. Nie zareagował nawet wtedy, gdy rozległ się szczęk zamka, gdyż wiedział kto był właścicielem wcześniej zarejestrowany przez jego narząd słuchu kroków. Nie przejął się nawet wtedy, kiedy nieproszony gość w końcu dopiął swojego i wszedł do środka, zamykając za sobą na powrót drzwi.
  Cichy pomruk rozlał się po pomieszczeniu wraz z pierwszymi słowami intruza. Właściciel pokoju nie ruszył się ze stęchłego materaca, który nosił na sobie wieloletnie ślady użytkowania i cuchnął tak samo nieprzyjemnie, jak wnętrze pomieszczenie. W powietrzu unosiła się duchota, ale także fetor zaschniętej na ścianach krwi oraz rozkładu. Resztki poprzednich kilku kolacji Lachlana walały się po podłodze. Patterson miał przyjemność nadepnąć na szczątki żyjątka, które już dawno zostało przetrawione przez metabolizm jaguara. Kość pękła pod ciężarem jego ciała, czemu towarzyszył nieprzyjemny dla ucha zgrzyt i rozległ się kolejny pomruk właściciela ówże skromnego, zapuszczonego metrażu.
  — Zapadł już zmrok? — Cichy szept został przetworzony przez struny głosowe kotowatego, chociaż do mowy wdzierał się obcy akcent, utrudniający ich zrozumienie. Co ważniejsze, jaguar nadal tkwił w tej samej, przybranej dziesięć minut wcześniej pozycji; leżał ze wzrokiem skierowanym w sufit, jakby czegoś tam wypatrywał, choć widniał na nim jedynie pająk tkający sieć. Po chwili zaplatała się w nią jedna z much, wcześniej zajęta świeżym, rozkładającym się w kącie truchłem; dzisiejszym posiłkiem lokatora.
  Na obliczu Lachlana zamarł cierpki uśmiech. Jeszcze niedawno z pokoju powyżej dobiegł go krzyk i był ciekawy, co sprowokowało ten odgłos, ale nie zastanawiał się nad tym zbyt długo. Wkrótce skierował wzrok ku oszpeconej starością twarzy swojego pracodawcy.
  — Czego ci trzeba? — zapytał po chwili, bo mam coś dla ciebie, co może cię zainteresować, nie było szczególną motywacją do przerwania rekonwalescencji i ruszenia zadu z posłania, poza tym nie miał gwarancji, że zaszło słońce. Przejechał ostrymi jak brzytwa pazurami po ścianie, by zaakcentować swojemu gościowi, że nie ma dziś nastroju do zabawy w zgadywanki.
  Do nozdrzy doleciał mu smród papierosów. Odkąd przybrał na w poły zwierzęcą postaci nie mógł już korzystać z dobrodziejstwa nikotyny; jego organizm odrzucał taką formę rozrywki. Nie mógł znieść drapiącego w gardło dymu, ani też jego swądu i choć z początku mu tego brakowało, wreszcie pogodził się ze swoją stratą, głównie dlatego, że rzadko odczuwał zdenerwowanie. Takowe wyparowało przed laty.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.05.19 22:32  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
Cień satysfakcji przemknął przez Venceslaus'a, zauważając, jak niewiele pomylił się od swojego stwierdzenia. Nie trwało to długo, bowiem zdążył się już przyzwyczaić do nocnego trybu życia Wymordowanego. Wiedział, że wciągu dnia nie będzie miał z niego zbyt wielkiego pożytku, więc nawet nie zamierzał marnować swój cenny czas na coś, co i tak nie miało największego sensu.
Uśmiechnął się kącikiem ust, słysząc charakterystyczny pomruk, a także pękającą kość pod ciężarem jego obuwia. Nieszczególnie przejął się tym faktem, bowiem był przyzwyczajony do podobnego widoku u siebie. Co prawda martwe zwłoki nie walały się beztrosko po jego podłodze, jednak czasami dało się poczuć swąd podgniłego mięsa. Lubił karmić swoją bestię padliną, więc od czasu do czasu musiał poświęcić dobro swoich nozdrzy na rzecz właściwego odżywiania.
Nieszczególnie przejmował się ostrzeżeniami, które kierował do niego Lachlan. Zdążył go poznać na tyle, że doskonale wiedział, czego może się po nim spodziewać. Nie czuł się więc w żaden sposób zagrożony, ani tym bardziej nie odczuwał lęku, gdzie niejeden w tym momencie głośnie przełykałby ślinę z nadzieją, że może i tym razem daruje mu tak bezczelne zachowanie. Vencl zamiast tego zastanawiał się, coby tu zrobić, by bardziej podjudzić leniwego kocura, aby chociaż na trochę ożywił swoją dziką naturę. Lubił patrzeć na ból i cierpienie innych, a także na złość i rozpacz wymalowaną na twarzy. Były to dość ciekawe emocje.
Czy to ważne? — odparł melodyjnie, wyraźnie drocząc się z jego pospolitą naturą, nie zdejmując również maskę złośliwego uśmiechu, który wciąż posyłał w jego stronę. Owszem, może zmroku jeszcze nie było, ale coraz bliżej było do tej pory, która dla innych, jak i dla Lachlana, stanowiła bardzo istotny element życia.
Patrzył na niego intensywnie, równie mocno zaciągając się dymem z papierosa, który w tym momencie stanowił najjaśniejsze źródło światła w tym skromnym pomieszczeniu. Co prawda nie było tu całkiem ciemno, niemniej jasno także nie.
Wypuścił dym nosem, a spokojne, choć wciąż tak samo intensywne spojrzenie nawet na chwilę nie drgnęło od leżącej sylwetki wymordowanego, który nieszczególnie chciał przejawiać chęci do większego entuzjazmu. Wcale mu się nie dziwił, ani tym bardziej nie miał tego za złe. Mimo to nie mógł tak po prostu odpuścić. Był zbyt szkodliwy żeby nie skorzystać z okazji rozdrażnienia go i przekonania się na własnej skórze, jak daleko tym razem posunie się mężczyzna.
Powiem Ci nieco więcej kiedy przestaniesz zachowywać się jak rozpieszczone szczenie — rzucił wyraźnie znudzony, ponadto wiedząc, gdzie powinien wbić igłę, by w tej chwili ego mężczyzny zabolało bardziej niż kogokolwiek innego na tym świecie. Ponieważ nazywanie go brudnym, śmierdzącym kundlem lub jak to woli — uroczym szczeniaczkiem nigdy nie należało do najprzyjemniejszych słyszalnych wyzwisk.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.19 12:49  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
  Kolejny, niższy pomruk wyswobodził się ze zwierzęcego gardła, gdy jego właściciel przemieścił swój wzrok z mężczyzny na upchaną w kącie zdobycz, którą nadal nie skonsumował z braku miejsca w zapełnionym żołądku, chociaż wiedział, że wkrótce to nastąpi. Nadal zostawił ją przy życiu; lubił świeże, jeszcze ciepłe mięso, w takiej formie smakowało mu najlepiej.
  Obserwował ją przez kilka chwil, póki cisza nie została na powrót przerwana przez znajomą barwę głosu. Wiedział, że jeszcze nie umarła. Poruszała kończynami, jakby łudziła się, że ma szanse zbiec przed czujnym drapieżnikiem. Jej dni były policzone. Ciężko ranna, nie stawiła dla niego żadnego wyzwania czy nawet zagrożenia, choć od czasu do czasu zaszczycała go pojedynczymi, pełnymi agonii skowytami.  Mimo iż utraciła wiele krwi, a ta, nadal sącząca się jej ran wgryzła się w deski, którymi została wyłożona posadzka, nadal nie utraciła przytomności. Głupia. Powinna się poddać kilka godzin temu, dzięki czemu ukróciłaby własne  męki.
  Kiedy mężczyzna znowu otworzył usta, Lachlan na niego zerknął, ale wcześniejsze zainteresowanie zniknęło z jego zwierzęcego spojrzenia. Zostało zastąpione przez znużenie. Venceslaus pod wieloma względami coraz częściej wprawiał go w podobny stan. Doceniał wysiłki, jakie wkładał w demonstrowaniu mu swojej władzy i potęgi, ale jego pozycja nie robiła na kocurze właściwego wrażenie, bo sam się przyczynił do jej pozyskania. Poza tym nie był własnością dawnego rebelianta; współpracował z nim, bo miał na to ochotę, ale w każdej chwili mógł ją stracić.
  Wykrzywił wargi w lekkim grymasie, któremu daleko było do uśmiechu. Strzec nie wzbudzał w nim strachu. Był o kilkaset lat za młody, by nim emanować.  Ponadto z dnia na dzień ulatywało z niego życie. Oswojony był niemal pewny, że mężczyzna pożyje jeszcze maksymalnie sto, może dwieście lat, o ile wcześniej ktoś go nie wykończy, więc stosunkowo niewiele. Jaguar miał do dyspozycji o wiele więcej czasu, jak i także doświadczenia.
  Usiadł, by lepiej przyjrzeć się twarzy tego, który zakłócił jego spokój.
  — Ważne, nawet bardzo, przecież wiesz, a może zapomniałeś, szczylu?
  Dopóki słońce świeciło na niebie, dopóty nawet nie myślał, by przemieścić się w inne miejsce, chociaż tak czy siak miał zamiaru opuścić swoją norą w Czarnej Melancholii na rzecz przestronniejszej i bardziej odpowiadającej mu jaskini. Było tam zdecydowanie ciszej, a tutaj z każdego kąta dolatywały do jego uszu rozmowy odwiedzających hotel; ten jazgot przeszkadzał mu w zaśnięciu.
  Materac jęknął pod naporem cielska swojego właściciela, gdy ten zmienił pozycje na bardziej mu dogodną. Podrapał się z uchem, niemal bezszelestnie jak na rasowego kota przystało, po czym przemknęła ślepia. Motywacja do opuszczenia pryczy dalej nie nadchodziła.  
  — Czyli nigdy. Wiesz, gdzie są drzwi— rzekł, niechętny do współpracy jak nigdy przedtem, chociaż słowa starca w ciele podrostka nie wywarły na nim żadnego wrażenia, po którym mógłby wpaść w złość; od dawna takowej nie odczuwał. Wyparowała wraz z genotypem jaguara goszczącym w jego DNA. Gdyby mężczyzna go faktycznie znał, wiedziałby o tym i brnąłby w tą marną próbę prowokacji. Ponadto nie był szczeniem, a co najwyższej kociem. Dezerter musiał popracować nad odrażeniem gatunków zwierząt, jeśli nadal liczył na owocną współpracę ze Szkotem, wszak Lachie w każdej chwili mógłby się rozmyślić. Wyjść i już nie wrócić. Pozostawić za plecami tą niszczejącą ruderę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.19 14:40  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
Nieszczególnie podobało mu się to, że dnia dzisiejszego wymordowany nie chciał z nim współgrać. Zwykle nie mieli mniejszego problemu, aby dojść do kompromisu — to właśnie dzięki niemu byli wstanie przeżyć ze sobą tak długi okres czasu, nie chcąc przy tym wzajemnej śmierci. Czasem jednak bywały takie dni, w których oboje zachowywali się jak upierdliwe dzieciaki, które za wszelką cenę musiały mieć swoją rację. Wtedy ciężko było dojść do czegokolwiek, nawet do zwykłej wymiany zdań.
Mimo tego nie dał upustu swojej złości, która miała miejsce wyjątkowo rzadko. Mierzył go spojrzeniem, z dokładnością obserwując jego każdy możliwy ruch. Chłoną w ten sposób informacje. Wiedział już, że jeśli którekolwiek z nich nie ustąpi, rzeczywiście będzie mógł pocałować klamkę. A przecież tak bardzo lubił wyręczać się jego rękami, aby tylko za bardzo nie pobrudzić swoich. Nie mógł więc po prostu odejść, ponieważ dobrze wiedział, że potrzebował dodatkowej pary rąk. Jego rąk. Dlatego pewnie siedzi na stęchłym materacu, ignorując przy tym stworzenie, które gdzieś w kącie łapało nadzieję na to, że jednak znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. Złudne były to marzenia, ponieważ sam Venceslaus nie zamierzał nawet spojrzeć na ciało, które czekało na całkowite pożarcie.
Lachlan nie do końca zdawał sobie sprawę, że nie było wcale łatwo uwolnić się od łaski Właściciela. Łączyła ich z pozoru niezobowiązująca relacja, jednak kiedy kocur postąpi nieuczciwie wobec Dezertera, jego śmierć z pewnością będzie należeć do tych męczących i nieprzyjemnie długich. Dopiero wtedy okaże się, kto miał większe doświadczenie i kto z nich przetrwa najdłużej. Ponieważ w tym gnijącym świecie pełen zarazy, narastające cyfry wieku nie grały szczególnej roli.  
Pomyśl trochę. Przychodziłbym do Ciebie, gdyby na zewnątrz wciąż panował dzień? — spytał beznamiętnie, w tym momencie mogąc czuć jawne urażenie jego brakiem wiary w niego. Niemniej takie zachowanie nie pasowało do bezbarwnego charakteru Venceslaus'a. Lubił czasem ubierać poszczególne maski, ale w głębi narządu, który pompował jego ciemną krew, czuł zupełną pustkę.
Poza tym, na chwilę obecną nie gra to szczególnej roli. I tak nie pozwolę, abyś na dłużej opuścił to miejsce — dodał, po raz kolejny zaciągając się na swoim papierosie. I to nie tak, że w tym momencie mu rozkazywał. Wymordowany mógł domyśleć się, że chodziło o coś większego, a jego kilkudniowe zniknięcie nieszczególnie pasowało do rozplanowanego grafiku zajęć, który miał w głowie.
Westchnął bezgłośnie, opuszczając niedopalonego papierosa na ziemię, którego na czuja przygasił butem. Pozwolił sobie również wstać, by dopiero teraz zaszczycić wzrokiem zdobycz, której z sekundy na sekundę brakowało coraz więcej tchu. Śmierć od zawsze była dla niego niesamowitym zjawiskiem. Czuł porąbane zadowolenie, kiedy miał możliwość dokonać na kimś długotrwałej egzekucji.
Nie bądź bezczelny — odezwał się po chwili, tym samym nieco ustępując z egocentrycznego tonu. Wychodził z założenia, że nie będzie robił za tego głupszego czy bardziej upartego — Zanim przejdę do głównego dania... — rzucił mało konkretnie, w jednym momencie odwracając od niego spojrzenie na zdobycz, która dopiero teraz przykuła większą uwagę Łowcy. Podszedł do w połowie martwego ciała,  kucając przy nim. Pozwolił sobie dotknąć wciąż ciepłego ciała, a w takiej chwili jak ta nieustannie zadawał sobie te same z pozoru nudne pytanie.
Jakie to uczucie tak cierpieć? Przyjemne czy niezadowalające?
Uśmiechnął się niebezpiecznie.  Pomimo tego, że rozumiał ludzkie odczucia, to większość z nich wydawała mu się zupełnie abstrakcyjna. Wiedział też, że nigdy na swoim ciele nie dozna bólu, a jego cierpienie jest bardzo odległym tematem. Te dwie rzeczy  są mu tak samo obce jak cała reszta śmieciowych odczuć, których nie chce poznawać.
Wiesz coś o ostatnich wydarzeniach, które miały miejsce na Desperacji? — dokończył zdecydowanie, czerwone tęczówki ponownie kierując na sylwetkę Lachlana. Ostatnio ten temat nie dawał mu spokoju. Zbyt dużo plotek przewijało się przez Melancholię, mniej lub bardziej wiarygodnych, a on potrzebował konkretnych informacji, które ewentualnie mogłyby przewidzieć kolejny ruch niejakiego jeźdźcy. Miał więc nadzieję, że ten bezczelny typ mógł coś wiedzieć. Cokolwiek, byleby był to jakiś konkret.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.19 21:51  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
  Lachlan przeżył już jedną, bardzo długą i bolesną śmierć, i niegdyś rozpamiętywał ją każdego dnia przez dziesięć lat swojej bytności w ciele wynaturzonego p o t w ó r a, jak został nazwany przez jednego ze swoich towarzyszy. Przez to budził się co noc w gorączce, zatem powtórka z rozrywki nie była mu straszna. Venceslaus nie mógł uczynić tego, co spowodował wirus X - odprowadzić go do szaleństwa, wszak właściciel niezbyt ludzkiego ciało nie mógł stać się powtórnie szaleńcem, skoro już nim był. Sięgnął szczytu obłędu, gdy rozszarpał zębami jedyną osobę, na której mu kiedykolwiek zależało. Od tamtej pory ludzkie odruchy całkowicie z niego wyparowały; była tylko świadomość, której nie utracił i instynkt, który nabył wraz ze modyfikacjami genetycznymi.
  — Sam pomyśl. Zaufanie między nami to kwestia umowna z wyraźnie zaznaczonymi granicami— powiedział, bo nigdy nie ufał. Skoro mężczyzna zabił pod presją własnego kompana, by ratować własną skórę, to zapewne uczyniłby to samo ze swoim tymczasowym partnerem biznesowym, z którymi nigdy nie łączy go bliższe relacje. — Zaufanie. Przez to, że nam go brakuje, obydwaj nadal żyjemy.
  Szaro-niebieskie ślepia kocura zaszły mgłą po tym, jak dezerter zawędrował tam, gdzie nie powinien. Z gardła Lachlana wydobył się kolejny pomruk, tym razem głośniejszy od kilku poprzednich. Brzmiał jak ostrzeżenie, które skierował ku swojemu rozmówcy w momencie, gdy ten położył swoje łapy nad tym, co należało do jagura.
  — Chyba już ci o tym kiedyś mówiłem, ale być może tego nie pamiętasz, jak wielu rzeczy, więc niechętnie się powtórzę. — Nadal nie zmienił swojej pozycji; w połowie leżał, w połowie siedział, ale gdyby tylko chciał mógł w przeciągu kilku sekund uchwycić w palce gardło swojego rozmówcy i ten najprawdopodobniej nie zdążyłby nawet mrugnąć, nadal trwając w poprzedniej pozie. — Będąc w tym pomieszczeniu, trzymaj ręce przy sobie. Zaręczam, że przymusowa amputacja nie przypadnie ci do gustu i raz na zawsze zakończy naszą przyjaźń.
  Zbliżył się niemal bezszelestnie do swojego śniadania (dzień był dla niego nocą, a noc dniem) i przykucnął tuż obok niej, czując bicie organu pompującego krew do naczyń krwionośnych; jego praca była niesystematyczna, przyśpieszona, tak, jak i oddech. Jaguar wiedział, że to, co teraz przed nim drżało, było kiedyś takie jak on. Posiadało ludzką świadomość, ale utraciło ją, nie radząc sobie z natężeniem wirusa we krwi.
  Grymas figurujący na ustach Oswojonego poszerzył się wraz z nadejściem pytania pracodawcy. Jego wiedza nie była rozległa, bowiem w skład jego zainteresowań nie wchodziło życie mieszkańców Desperacji. Dbał tylko o siebie, zatem do jego uszu dotarły jedynie pogłoski o zarazie, którą zapoczątkował bodajże incydent w barze Przyszłość, ale szczegóły nie utrwaliły się w jego pamięci.
  — Wiem, że tacy jak on - z w i e r z y n a - padają jak muchy bez pomocy takich jak ja – k ł u s o w i k ó w — rzekł po chwili, zerkając ukradkiem na kwilącą zdobycz. W końcu przybrał bardziej dogodną do przejmowania gości pozycje. Usiadł na skraju posłania, na stałe wbijając w nią ślepia. Chciał, aby poczuła jego spojrzenie na swoim karku i zrozumiała, że koniec jest  tuż-tuż. Zbliżało się do niej to, co nieuchronne, gdy pochwycił ją w swoje szpony i zęby - śmierć.  — W każdym razie tereny łowieckie coraz bardziej się kurczą, więc to tylko kwestia czasu, kiedy zacznie brakować jadła. Bar "Przyszłość" już cierpi z tego powodu. Wiesz co to znaczy, prawda? — Skonfrontował nagie stopy z posadzką, wyczuwając po palcami jej strukturę. Deski zatrzeszczały pod ciężarem jego ciała, gdy wstał. — Wybiła odpowiednia godzina, by wreszcie wrócić do jaskini. I też powinieneś zorganizować sobie bezpieczniejsze lokum, z dala od tej całej hołoty. To cholerstwo jest krok od twojego przybytku. Kto wie, może już się tutaj przedostało.
  Nachylił się nad uchem swojego posiłku i przejechał po nim językiem, co zostało nagrodzone kolejnym, agonalnym skowytem. Ręce, dotychczas spoczywające wzdłuż jego ciała, wzięły się do roboty. Palce prawej zacisnęły się boleśnie na szyi zwierzyny, unicestwiając dopływ powietrza. Pazury drugiej wbiły się w jej lewą pierś na wysokości serca, przebijając się przez skórę jak przez masło. Poczuł jego bicia w momencie, gdy zostało przezeń wyrwane z opadającej się i unoszącej w ostatnich podrygach klatki piersiowej.
  — Jesteś głodny, Vencl? — zapytał, lecz nawet nie zerknął ku mężczyźnie. Bezbiałkowe ślepia spoczywały na obliczu zmarłego. Zerknął mu prosto w oczy, które niemalże wyszły z orbity w trakcie walki o oddech. — Nie? Twoje zainteresowanie moim posiłkiem było jedynie platoniczne? — zapytał po chwili, nie usłyszawszy od razu odpowiedzi. Trzymając w dłoni serce, podsunął je pod oblicze gospodarza. — Zjedz, póki cieple. Dziczyzna w takiej formie smakuje najlepiej.
  Na ustach jaguara pojawiła się najbardziej wiarygodna imitacja uśmiechu, na jaką mógł sobie pozwolić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.06.19 13:25  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
Zabawne było to, że oboje mieli takie samo podejście do życia, dzięki którym wciąż żyli. Wiedział, że gdyby doszło do małej sprzeczki między nimi, nie skończyłoby się to dla nich szczególnie dobrze. Lachlan, zupełnie jak Venceslaus, lubił pokazywać, że może dużo więcej od innych — najlepiej eliminując cel, który stal się dla niego kłopotliwy lub na swój nieludzki sposób upierdliwy. Łączył ich wieloletni brak sumienia, dzięki którym potrafili podejmować decyzje dla niektórych bardzo trudne. W końcu niejedna osoba zawahałaby się przed zabiciem swojego wspólnika — oni nie meli z tym żadnego problemu. Dlatego od bardzo dawna grali ze sobą niebezpieczną grę, w której każdy z nich mógł stracić coś więcej niż tylko życie.
Nie mówię tu o zaufaniu. Czasem nie jest ciężko pomyśleć. Co jak co, Lachlan, ale staram się przymykać oko na wszystkie Twoje ustępstwa, jak chociażby na gnijący tu syf, który jeszcze trochę, a jego smród zacznie docierać na korytarz. Myślisz, że nie poradziłbym sobie z Tobą czy bez Ciebie? Nie zapominaj, że to ja Cię odnalazłem i to ja zasugerowałem nam mały układ, dzięki którym mamy co mamy — odparł w wyraźnym niezadowoleniu, niemniej daleko mu było do jeszcze nieznanej Lachlanowi złości. Nie był tym, którym umiał obdarować go tak szczególnym darem, chociaż czasami brakowało mu sił do tego, który w teorii był od niego o wiele, wiele starszy. Czasem zastanawiał się, czy to głupota przez niego przemawia czy zwykła pycha, którą sam potrafił czasem grzeszyć.
Spojrzał się na niego, uśmiechając się w pełni niewinnie, zupełnie jakby to, że podszedł do tego stworzenia, miało swój ukryty cel. Odsunął ręce w geście obronnym, niemniej nic nie robił sobie z jego ostrzegawczego pomruku. Ot, element komizmu, który ma sprawić, że Kocur przestanie dziś fuczeć na lewo oraz na prawo, kiedy tylko Vencl coś powie lub zrobi. Jednakże wbił w niego ostre spojrzenie, będąc przygotowanym na dosłownie każdy gest w jego kierunku. Odważy się czy nie?
Wyluzuj. Pamiętam znacznie więcej niż Ci się wydaje. Widzisz? Nic jej nie zrobiłem. Byłem po prostu ciekaw — uśmiechnął się łagodnie, wstając na proste nogi, kiedy Lachlan postanowił podejść do swojego posiłku. Stracił nagłe zainteresowanie bestią lub cząstką wymordowanego, który w mało brutalny sposób został właśnie pozbawiony ostatniego tchu — Poza tym, przymusowa amputacja? — zadrwił z niego, unosząc przy tym brew, znudzony odsuwając się od niego na parę kroków. Fakt faktem, że było to o tyle niebezpiecznie, ponieważ przecież zawsze mógł wykrwawić się i stracić życie. Ale co to za przyjemność, podczas gdy nawet nie piśnie ani słówkiem z bólu? Śmierć nigdy nie była mu straszna. Jeśli przyjdzie mu zginąć — zrobi to mniej lub bardziej "szlachetnie", ale nigdy nie będzie się przed nią mazać. Czy to z ręki przyjaciela czy z ręki wroga.
Wrócił na niego spojrzeniem, a chwilowe znużenie zniknęło z jego twarzy, bynajmniej nie dlatego, że był zaciekawiony faktem, w jaki sposób Lachlan rozprawia się ze swoją ofiarą i co jej dokładniej robił. Raczej przyjmował do siebie informacje, którą część z nich zdołał już od kogoś usłyszeć, a drugą część już nie. Zmarszczył brwi w wyraźnym zamyśleniu, z tyłu trzymając jedną z rąk, natomiast drugą pocierał brodę, ukazując w ten sposób swoje nienaganne skupienie.
Nie jestem typem, który ucieka, Lachaln. Dobrze o tym wiesz. Zasoby można zdobyć wszędzie, nie tylko na Desperacji. Chociaż to nieuniknione, że rzekoma zaraz dopadnie i Eden, jak i M—3. Całkiem możliwe, że już do tego wszystkiego dochodzi, dlatego warto zainteresować się tym bliżej, by nie dostała się i tutaj — odparł spokojnie, nie chcąc w zupełności zgodzić się ze zdaniem Lachlana, choć i on miał swoją rację. Kiedyś zawsze przychodzi taki czas, w którym dochodzi do naturalnej selekcji. Kiedyś to był wirus X, później czerwinka. Co w takim razie teraz będzie i kto z wszystkich "najsilniejszych" tak naprawdę przetrwa? Chciał dowieść, że nieważne co będzie się działo, on i tak temu da radę. W końcu nie chciał zostać pokonany przez zarazę, która wybija słabsze jak i te silniejsze jednostki niczym niewinne muchy.  
Mimowolnie spojrzał na wyciągniętą rękę, na której spoczywało serce tego, któremu nie udało się wyratować od feralnego losu. Uśmiechnął się do siebie kącikiem ust, niemniej nie wydobył z siebie ani jednego, marnego słowa, które tylko utwierdzi w przekonaniu jak bardzo niezrównoważony był opętany, bowiem nie uważał go za takiego. Prawdą było, że jego zainteresowanie zwierzyną było tylko chwilowe, chcąc przy okazji sprawdzić reakcję osoby wynajmującej to gnijące pomieszczenie. Mimo to nie mógł sobie odmówić takiej przyjemności, która dosłownie nasuwała mu się pod sam nos. Lachlan, który dzieli się swoim posiłkiem? Przez te wszystkie razy doświadczył to tylko kilka razy i czasem naprawdę zastanawiał się, z jakiego powodu pozwalał sobie na tak czuły gest. Nigdy tego nie zrozumie, dlatego bez najmniejszego zawahania, oczy mu zabłysnęły, a sam uśmiech poszerzył się, kiedy wyciągnął rękę zza pleców, by sięgnąć serca, które wciąż było niewyobrażalnie ciepłe. Tak, to było niezwykłe żeby jeszcze czuć czyjeś życie, pożerając je jakby nigdy nic.
Wracając do tematu — rzucił, gdyby rzeczywiście to co tutaj właśnie się stało było czymś niezwykle normalny, wgryzając zęby w trzymany przez niego mięsień, czując metaliczny, ale wciąż ciepły posmak posoki, która niewinną stróżką pociekła mu po brodzie — Wiedziałbym, gdyby to coś wtargnęło do mojego przybytku. Podobno wokół osobnika roztaczany jest specyficzny odór, który raczej bylibyśmy wstanie wyczuć. Dodatkowo dowiedziałem się, że problemem są owady, które roznoszą ten chwilowy, jakby to ładnie ująć... Kłopot? Dlatego stawiam na zarazę, która zostaje roznoszona poprzez dotknięcie rzekomego owada z oprawcą — odparł, jednocześnie przeżuwając surowy kawał mięsa w ustach, z którym chcąc nie chcąc musiał się trochę namęczyć, zważywszy na to, że nie miał tak pięknych, błyszczących od żółci kłów, które posiadał wymordowany — Jeżeli to wszystko prawda, zastanawia mnie tylko to, w jaki sposób pojawiły się one u nas, skoro nigdy nie mieliśmy do czynienia z czymś podobnym — kontynuował, wbijając czerwone spojrzenie w plecy Opętanego, jednocześnie czekając na jego skromne przemyślenia. Venceslaus nie oczekiwał, że powie coś, co wprawi go w nieznaną oczywistość. Domyślał się, co może być tym spowodowane, dlatego potrzebował podzielić się z kimś swoimi przemyśleniami, by ostatecznie skończyć na daniu głównym, które poniekąd jest powiązanie z przystawką, którą dla niego przygotował.
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.19 9:42  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
  Lachlan patrzył na swojego rozmówcę, jakby był niespełna rozumny, a karykaturalny uśmiech, zdobiący jego wargi, pogłębił się, choć zabolały go od tego mięśnie twarzy; zakres ich możliwości był ograniczy.
  Czy Venceslaus naprawdę myślał, że sprawuje nad nim władzę? Czyżby oczekiwał wdzięczności za to, że przygarnął jaguara pod swój dach, dach, którego ciężko było mu zdobyć bez pomocy wymordowanego? Czasem udawał sprytniejszego niż jest w rzeczywistości. Pycha. Uwielbiał patrzeć, jak jeden z grzechów głównych pożera duszę mężczyzny. Był ciekawy, co się stanie, kiedy utraci grunt pod nogami. Gdy znudzi mu się zabawa w dom, z chęcią się o tym przekona na własnej skórze.
  — Gdyby ci to nie pasowała, wyrzuciłbyś mnie stąd na zbity pysk, więc dlaczego nadal tutaj jestem? Czyżbyś jednak nie chciał się mnie pozbyć? Może wcale nie przeszkadza ci smród rozkładu? Sam nim przesiąkłeś na wylot, czyż nie? A może się boisz, że gdy to się stanie, zaprzyjaźnię się z twoimi wrogami?
  Parsknął w ramach rozbawienia, jednocześnie wyrywając ze stawu nogę swojej zdobyczy. Wygryzł się w nią; po podbródku pociekła ciepła krew. Miał wrażenie, że logiczne myślenie nie było w tym momencie mocną stroną właściciela tego przybytku. Zachowywał się tak, jakby pozjadał wszelkie rozumu. Naprawdę myślał, że te miejsce było całym światem, a może łudził się, że jest pępkiem świata i to wokół niego wszystko się obraca? Władza, potęga. Lachlana niegdyś napędzały podobne pobudki, ale, kiedy spojrzał prawdzie prosto w oczy, zrozumiał, że takie błahostki sprawiały, że traciło się niezależności. Istotna rozumna, przywiązana do zbytku, robiła wszystko, by go utrzymać. Eks-Łowcy woda sodowa uderzyła do głowy.
  — Słyszałem, że smród pojawia się po kilku dniach, a nawet tygodniach. W pierwszym stadium zaraza jest nie groźna, dopiero potem zaczyna się... zabawa, więc uwierz albo nie, ale nie zauważyłbyś tego — zauważył; wiedział, że Vencl lubił grać wszechwiedzącego, ale w tym wypadku obrana przez niego taktyka nie zadziała. Nie miał władzy na całym światem; władał tylko niewielkim skrawkiem zwanym Czarną Melancholią, a ona w każdej chwili mogła podzielić los kasyna i zostać strawiona przez ogień. Wystarczył jeden nieprzemyślany ruch, nadepnięcie komuś na odcisk. — W każdym razie nadal nie zdradziłeś mi po co tutaj przylazłeś. Chciałeś poplotkować? Stęskniłeś się za moim niezaprzeczalnym urokiem osobistym? Zgłodniałeś? A może szukasz guza? Trzy z tych rzeczy otrzymałeś, prosisz się o trzecią?
  Po skonsumowaniu kończyny, pochylił się nad kruchym życiem i wytargał zębami spory ochłap mięsa z piersi żyjątka. Był zadowolony ze swojego łupu; było młodsze od kilku poprzednich.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.06.19 20:05  •  Pokój na parterze, bez numeru Empty Re: Pokój na parterze, bez numeru
Uniósł niebezpiecznie kąciki ust w podłym uśmiechu. Nie interesowało go zdanie Lachlana. Niewiele rzeczy interesowało Vencla na świecie prócz własnego interesu. Bawił go ten moment, w którym Jaguar myślał, że nie da sobie rady bez niego. Prawdą jest, że tylko wyręcza się nim, aby sobie za bardzo rączek nie pobrudzić. Owszem, bywały momenty, w których wolał zrobić coś całkowicie sam, jednakże prawdą jest, że od setek lat Venceslaus wysługiwał się innymi i w tym przypadku nie robił żadnego wyjątku poza nieco lepszym traktowaniem. Szkoda, że i Lachlan był wstanie połknąć ten haczyk zważywszy na jego długowieczność. Dezerter uważał, że każda prymitywna istota jest taka sama jak cała reszta i niczym od siebie nie różnią. Ponieważ każdy chce przetrwać, ukrywając się lub wałcząc. Rządzą nimi prymitywne uczucia, których Vencl nigdy nie miał okazji zaznać. On chciał tylko jednego.
Wybacz, ale myślałem, że bardzo dobrze wiesz, dlaczego wciąż tu jesteś. Bynajmniej nie dlatego, że ja jakoś szczególnie tego chcę, chociaż nie powiem, że nie da się zastąpić Twojej nieuniknionej pomocy z niczym innym. Chyba nie muszę Ci o tym przypominać w dzień w dzień od tych wielu, wielu lat, hmm? Ani o tym, że czcze groźby nie zrobią na mnie zbyt wielkiego wrażenia, Lachlan. Co zrobisz? Zawrzesz pakt z Psami, którego smrodu nienawidzisz? Przeciwstawisz moich ludzi przeciw mnie? A może rzucisz w ramiona Łowców? Opcji masz wiele, a prawdą jest, że niewiele na świecie jest osób, z którymi dasz radę żyć lub... współpracować? Chyba słońce rzeczywiście nie najlepiej wpływa na Twój umysł, bo zaczynasz pleść głupoty gorsze od moich — odparł, uśmiechając się odrobinę szerzej, tylko po to, aby zaakcentować swoją paskudną naturę, którą chciał się otaczać. Niekoniecznie po to, aby wywrzeć na nim jakieś wrażenie. Przerabiali to już tyle razy, że doskonale wiedział, że nie ma w tym większego sensu. Nie był głupi i doskonale wiedział, kiedy wypadało użyć odpowiednich cech, aby kogoś oszukać. W tym przypadku nie miało to sensu. Obaj byli wyplutymi emocjonalnie skurwysynami, których niewiele rzeczy ruszało. O ile w ogóle coś ruszało. Wydawało mu się, że Lachlan doskonale o tym wiedział, a jednak czułby się rozczarowany, gdyby rzeczywiście cokolwiek w tej chwili czuł.
Wzruszył jedynie ramionami na wieści o smrodzie. Skoro to co mówi jest prawdą, nie zamierzał z tym walczyć zbyt długo. Najwyraźniej będzie trzeba wybić tych, których zaraza dotknęła, z nadzieję, że nie przeniosła się na inne osoby. W tą teorię jednak wątpił, dlatego chciał dać temu wszystkiemu czas, w którym to wszystko się rozkręci. I póki co wstrzymać wszelakie radykalne środki stosowane przez niego.
Cóż. Znamy się zbyt długo abyś nie mógł się domyśleć, z czym do Ciebie przychodzę. Jutro kiedy zacznie się ściemniać chcę Cię widzieć w głównym holu. Potrzebne nam jest zaopatrzenie w postaci amunicji i innych zabawek. Nie chcę słyszeć żadnych komentarzy, bo z nas dwóch to ja muszę ogarniać ten cały syf, aby się nie rozleciał. Kiedy nie będzie innych opcji, zastanowię się nad rzuconą przez Ciebie propozycją. Tymczasem... Chcę Cię widzieć w holu, jak mówiłem. Pójdziemy po to razem, tak będzie szybciej. Mam coś jeszcze do zrobienia, ale powinienem wyrobić się na ustalony czas. Oczywiście nie ma nic za darmo, więc cenę możesz ustalić sobie już z góry, aczkolwiek chyba znam Twoją cenę — ponownie uśmiechnął się w jego stronę, a gdy ten na niego spojrzał, odrzucił mu nadgryzione i wciąż ciepłe serce, a żylasty kawałek, z którym przez jakiś czas męczył się mężczyzna, przełknął z wyraźnym smakiem przez gardło.
Do zobaczenia jutro — dodał jeszcze, z sarkastycznym, melodyjnym głosem, po czym opuścił jego pokój, idąc przez korytarz prosto do swojego gabinetu, wierzchem dłoni ścierając z podbródka pozostałości po jego krótkim posiłku.
Skoro i tak nie miał nic lepszego do roboty, to czemu nie mógł zabawić się w małą wojnę, w której poleje się czyjaś krew? Uśmiechnął się paskudnie, wychodząc po chwili z Melancholii wraz ze swoją ukochaną bestyjką.

z/t x2
                                         
Venceslaus
Dezerter
Venceslaus
Dezerter
 
 
 

GODNOŚĆ :
Venceslaus Patterson.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach