Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 16.03.19 13:29  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Pracownia astronomiczna Clifforda
Pracownia astronomiczna Clifforda Q3lZKCF
Art jest tylko poglądowy i został umieszczony w celu przybliżenia wystroju pomieszczenia oraz rozmieszczenia
niektórych mebli, urządzeń. Wiadomo, że wszystkie sprzęty są dużo nowsze, a wygląd pracowni jest nowocześniejszy.

Pracownia astronomiczna nie znajduje się pod ziemią — jest prawdopodobnie jednym z nielicznych laboratoriów, do których wpada światło słoneczne. W pomieszczeniu są trzy okna, każde ma zamontowane swoją własną roletę, by w razie potrzeby można było pogrążyć gabinet w mroku. Cały pokój wygląda bardzo przytulnie — zdecydowanie bliżej mu do zwykłego pokoju mieszkalnego niż do laboratorium, w którym przeprowadzane są eksperymenty i testy. Przy jednym z okien stoi teleskop — zakurzony, prawdopodobnie dawno nie używany (bo niby co przyjemnego jest w obserwowaniu sztucznych gwiazd). Przy drugim oknie stoi biurko. Panuje na nim wielki nieporządek — porozwalane kartki, długopisy, drobne przyrządy astronomiczne. Dosłownie wszystko. Na jednej ze ścian jest ogromna półka, na której poukładane są książki i segregatory — wszystkie skrupulatnie podpisane, żeby nie tracić czasu na szukanie potrzebnych informacji. Prócz tego w pracowni znajdzie się również stół rzemieślniczy z wieloma półkami wypchanymi metalowymi częściami i śrubkami, biała tablica zapisana astronomicznym bełkotem i dziwna maszyna symulacyjna, wyświetlająca hologram przedstawiający Układ Słoneczny. Z prawej strony można dostrzec mały stolik na kawę i miękki fotel. Ściany pomieszczenia są oblepione jakimiś tajemniczymi projektami i plakatami. Nie należy też zapominać o zawsze zamkniętych, tajemniczych drzwiach, które prowadzą do składziku, w którym jest jeszcze więcej bazgrołów, dokumentów i dziwnych przyrządów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.03.19 11:02  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
W swojej pracowni był od samego rana, choć wydawało mu się, że ten dzień i tak miał być jednym z luźniejszych w jego życiu. Tym razem nie miał żadnego określonego planu działania. Zakładał, że pewnie trochę czasu poświęci na naniesienie poprawek w zaczętych projektach, które póki co były projektami próbnymi. Przejrzał kilka artykułów, zebrał informacje z forów internetowych i ostatecznie sam doszedł do tego, jakie poprawki powinien nanieść w swoich bazgrołach, które dla zwykłego wyjadacza chleba byłby jak egipskie hieroglify — niezrozumiałe i obce. Także trochę czasu spędził ślęcząc nad biurkiem i zakreślając na kartce poszczególne elementy miniaturowej rakiety. Dopisywał dużo adnotacji, gdzieniegdzie stawiał wykrzyknik (albo trzy), by o niczym nie zapomnieć, gdy weźmie się już za konstruowanie pojazdu. Bo tak, w planach miał złożenie małej rakiety o zabawkowych rozmiarach — taki zabieg miał mu pokazać czy na podstawie tego projektu będzie mógł (i czy w ogóle będzie warto) zająć się większym i poważniejszym szkicem. W końcu miał marzenie, które w M-3 wydawało się dużo bardziej realne, momentami wierzył, że naprawdę uda mu się je spełnić. W tej kwestii nie tracił nadziei — miał zamiar poświęcić się dla tej sprawy, zresztą... już to robił. Nie na darmo zaczytywał się w książkach, czasopismach i artykułach, nie na darmo tworzył te wszystkie projekty, skrupulatnie i regularnie nanosząc w nich poprawki. Wciąż miał też kontakt z innymi astrologami i naukowcami, od których niekiedy czerpał wiedzę. Często dostawał od nich dobre rady, które zawsze wcielał w życie. Osoby trzecie potrafiły dostrzegać błędy, których on nie był w stanie wychwycić w pierwszej chwili.
Zapomniał o lunchu, gdy nadeszła pora obiadowa, bo dostał wiadomość, że nareszcie przybyły książki, które zamówił. Udało mu się dorwać kilka rzadkich egzemplarzy o starych, przedwiecznych przyrządach astronomicznych. Jako prawdziwy miłośnik astrologii, jedyny prawilny kosmonauta w M-3 nie mógł przepuścić takiej okazji, dlatego czym prędzej zamówił te kilka tomów. Był zdziwiony, że przesyłka doszła tak szybko, ale ucieszyło go to, że ktoś zupełnie obcy szanował również jego czas. Nie czekał zbyt długo na rozpieczętowanie paczki — chwycił za ekierkę leżącą na biurku i sprawnie pozbył się brązowego papieru, chroniącego zawartość pakunku. Wziął do ręki pierwszą z książek o wdzięcznym tytule A Look at the Astrolabe i zaciągnął się jej zapachem. Miał szczęście, że trafił na anglojęzyczną wersję — dużo łatwiej było mu zrozumieć tekst w ojczystym języku niż w japońskim, poza tym wolał nie ryzykować tym, że pomyliłby jakieś informacje albo opacznie coś zrozumiał. Niecierpliwie zajrzał do środka, wzrokiem śledząc pierwsze ze zdań. Nawet nie wiedział kiedy skończył pierwszą stronę, a później... kilkanaście kolejnych.
Astrolabium było pomiarowym przyrządem astronomicznym używanym w nawigacji, służącym do wyznaczania położenia ciał niebieskich nad horyzontem. Było również poprzednikiem sekstantu, o którym Clifford czytał jakieś kilka miesięcy wcześniej. Podobno używano go w osiemnastym wieku, czyli bardzo dawno. Co prawda nie mógł mieć pewności czy to prawda, bo mowa była o zamierzchłych czasach, ale mimo wszystko wierzył, że kilkunastokrotnie spisywana książka nie zawiera błędów, bo wszystkie informacje w niej zawarte były przedstawiona naprawdę bardzo rzetelnie. Nawet zamieszczone fotografie wiarygodnie przedstawiały urządzenie. Teraz już nikt nie stosował tego typu przyrządów, bo technologia poszła do przodu i istniało dużo więcej lepszych sprzętów, ale czytanie o takich starociach było naprawdę interesujące. Poza tym pobudzało wyobraźnię Clifforda na tyle, że ten zaczął sobie wyobrażać jak radzili sobie dawni astrologowie, gdy nie mieli jeszcze tak nowoczesnych wynalazków.
Wraz z książką przeniósł się na miękki fotel, na który odpadł i z największą przyjemnością oddał się dalszemu zagłębianiu wiedzy. Nogi wygodnie ułożył na małym stoliku, poprawiając rękaw koszuli. Resztę tomów zostawił na biurku, bo chwilowo ten pierwszy pochłaniał całą jego uwagę — na tyle silnie, że Kevorkian ignorował nawet wołania własnego żołądka. Często bywało tak, że w swoim gabinecie zapominał o całym Bożym świecie. Skupiał się tylko na tym, żeby wędrować wzrokiem po następnych kartkach i fotografiach. Prawdopodobnie trudno byłoby go teraz oderwać od tego czytania, bo naprawdę był wciągnięty. Wydawać by się mogło, że nawet koniec świata nie zrobiłby na nim dużego wrażenia.
Tak, to już ten poziom całkowitego oddania się pracy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzień był długi i pozbawiony wrażeń. Żadnych wybuchów, ani napaści, ani kradzieży, czy chociażby zwłok w ślepych zaułek. Nie udało im się pochwycić też sprawcy przestępca nad jeziorem. Żaden z kamer nie zarejestrowały obecność jegomościa ujeżdżającego konia. Jakby nie istniał. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Jakby nigdy nie istniał, ale w takim razie, kto zatruł zbiornik z wodą i umieścił na skórze świadków znamiona?
  Przemierzając laboratoryjne korytarze rozważał wiele teorii, ale żadne z nich go nie przekonała. Wobec tego, zamiast nadwyrężać szare komórki, skontrolował poczynania idącego kilka kroków za nim czworonoga. Był zajęty obwąchiwaniem podłogi i Aurich mógł jedynie domyślać się, co wywoływała u Kropka takie poruszenie. Zapach innego psa. Psa panny Greenwood, która zapewne nadal przebywała ze swoim pupilem w gmachu tego budynku. Po otrzymaniu informacji, że białemu kundelkowi nic nie grozi odczuł autentyczną ulgą. Nawet podzielił się z tą nowiną ze dalmatyńczykiem.
  Potarł palcem nasadę nosa, wyczują pod opuszkami znajomą krzywiznę. Nawet nie pamiętał, ile to razy obca pięść usiłowała się z nim zaprzyjaźnić. Zabrakłoby mu palców w obydwu dłoniach, by to zliczyć.
  Rozejrzał się po kolejnym rozwidleniu. Mapę budynku miał wyrytą w pamięci, więc wiedział dokąd zmierza i nie obawiał się, że się zgubi w tym istnym labiryncie, który – jak się kiedyś dowiedział – miał udaremnić potencjalnym uciekinierom wydostanie się z tego budynku. W tym wypadku czujność nie była podyktowana obawą przed ewentualnym pomyleniem drogi do celu. Po prostu nie chciał natknąć się na żadnego z pracowników w białych kitlach, gdyż nie powinien przyprowadzać ze sobą psa. Zrobił to z niekonieczności, bo zaprowadzenie go z powrotem do domu zająłby mu zbyt wiele czasu; takowy mieścił się wiele kilometrów od miejsca, w którym obecnie się znajdowali.
  — Kropek, tędy — poinformował czworonoga, który skręcając w przeciwległy korytarz, zboczył z kursu. Przerwał romans z podłożem i podążył za głosem swojego właściciela. W tym samym czasie major przemieścił plastikowy kubek dotychczas znajdujący się w prawej ręce do lewej, wolną otwierając kolejne drzwi. Tym razem bez przyłożenia do czytnika przepustki w celu weryfikacji tożsamości.
  Powinien zapukać, ale wiedział, że człowiek znajdujący się po ich drugiej stronie nie zareaguje. Po szarpnięciu za klamkę zamrugał, tymczasowo oślepiony przez jasność panującą wewnątrz znajomego pomieszczenia. Jak dotąd poruszał się w otoczeniu ciemność, więc to była spora odmiana dla jego spragnionych światła oczu, ale nie miał czasu, by przyzwyczajać się do nowych warunków oświetleniowych.
  — Właź do środka — rzucił w kierunku towarzysza, a gdy ten znowu usłuchał, wślizgnął się za nim do środka, zamykając za sobą drzwi. Aromat kawy, dotychczas mało wyczuwalny w otwartej przestrzeni, przybrał na intensywności.
  Kropek nie czekał na zachętę majora. Obwąchał pierwsze z brzegu urządzenie, po czym wszedł w głąb warsztatu. Powiódł ślepiami po najbliższym otoczeniu i, wyczuwając ruch po swojej prawicy, poczłapał w tamtym kierunku. Przystanął przy znajomym mężczyźnie i wbił w niego swoje bystre ślepia, przyglądając mu się z zainteresowaniem. Nie wydał z siebie żadnego dźwięku, który zaalarmowałby zaczytanego Clifforda o obecności intruzów w swoim sanktuarium, bo właśnie tak Aurich nazywał to wyposażone w rozmaite przedmioty pomieszczenie. Poczekał aż wojskowy do nich dołączy. Po niespełna dziesięciu sekundach tak się stało.
  — Cliff — wyszeptał, nie chcąc na dzień dobry przyprawić właściciela tego przybytku o zawał serca. Odłożył na blat kubek, ale wtem dalmatyńczyk stracił cierpliwość. Oparł przednie łapy o zajmowany przez astronautę mebel i musnął wilgotnym językiem skrawek jego odsłoniętej dłoni. Major nie interweniował. Był zajęty walką z mięśniami twarzy, które usiłowały się przemieści i zastygnąć w wyrazie rozbawienia.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 11:47  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Zmrużone oczy naukowca śledziły kolejne linijki tekstu, który był dalszym opisem astrolabium. Przyrząd wynaleziono już w starożytności, dawniej służył żeglarzom do określania szerokości geograficznej, a także pomiaru czasu. Wyglądał bardzo ciekawie, choć na pierwszy rzut ciężko byłoby określić go mianem narzędzia astronomicznego, zwłaszcza komuś niezaznajomionego z tematem. Astrolabium używał też Mikołaj Kopernik, który dokonał przełomu, wywołując jedną z najważniejszych rewolucji naukowych. Za zrewolucjonizowanie nawigacji i otwarcie całkiem nowego rozdziału w żegludze światowej odpowiadali jednak zastępcy urządzenia, o którym czytał — sekstant i chronometr.
Oderwał prawą dłoń od książki, unosząc ją na wysokość ust — śliną nawilżył dwa palce, a następnie przewrócił przewrócił kartkę, pozwalając oczom nacieszyć się nowym zdjęciem. To przyswajanie wiedzy musiało mu się bardzo podobać, co zresztą było widoczne na jego twarzy — był niby zamyślony, ale usta układały się w uśmiech, który poszerzał się bardziej z każdą zamieszoną w księdze fotografią lub szkicem. Choć nie czytał stricte o swojej ulubionej dziedzinie — astronomii — to musiał przyznać, że ciekawostki o żegludze również były interesujące, zwłaszcza, że często nawiązywały do jego wybranki. Książki takie jak te czytał uważnie, często w myślach analizował niektóre rzeczy, próbując spojrzeć na nie z nieco innej strony.
Ułożył się wygodniej na fotelu, poruszając barkami. Na chwilę zabrał nogi ze stołu, by poruszyć nimi, bo czuł, że prawie mu drętwieją, ale po tym drobnym zabiegu ułożył je ponownie na stoliku. Ponownie zatracił się w lekturze, zapominając o całym świecie. Prawdopodobnie nikogo by nie zdziwiło, gdyby do domu znowu wrócił późno, bo praktycznie do nocy, bez jakichkolwiek przerw czytałby tę cholerną książkę. I pewnie by ją skończył, a później złapał za następną, w którą wczytywałby się równie dokładnie, aż w końcu zrobiłby się śpiący i padłby w swojej pracowni. Już kilka razy zdarzyło mu się spać w pracowni, na tym fotelu — aż zaczął doceniać to, że wcześniej zadbał o takie miękkie siedzenie.
Początkowo Clifford nie usłyszał szarpania za klamkę i dźwięków otoczenia, które próbowały dotrzeć do niego przez chwilowo otwarte drzwi. Wzrok wciąż miał utkwiony w pokrytych tuszem kartkach, wydawało się, że jest bardzo zaczytany i skupiony. Palcem ręki wodził po stronie, podkreślając sobie zdania, które akurat analizował. Przytakiwał sobie głową, próbując spamiętać kolejne informacje, znaleźć dla nich miejsce w głowie, która i taka miała wiele zapisanych danych.
Możliwe, że kątem oka dostrzegał w pracowni jakiś ruch, ale nie oczekiwał, że ktoś przyjdzie do niego w odwiedzinach, dlatego go zbagatelizował, uznając to za wiatr lub cokolwiek takiego. Co prawda zbliżała się pora obiadowa, więc lada moment przez korytarze miało przejść trochę ludu, ale nie sądził, by którykolwiek z pracowników miał zawitać w jego skromne progi. Kevorkian nie miał zbyt wielu przyjaciół i znajomych — znał tylko garstkę ludzi z pracy. Nie był też szczególnie rozpoznawalny — głównie kojarzyło się go jako tego typa, który przyjechał z skądś tam i teraz pracuje dla rządu. Cliffordowi czasami zdarzało się zapominać, że jednak wciąż istnieli też ludzie, którzy byli mu w jakimś stopniu bliscy, którzy nie byli przypadkowymi znajomościami z korytarza.
Przełknął głośniej ślinę, wertując kolejną kartkę. Szept Auricha ledwo doszedł do jego uszu — odebrał go raczej jako niegroźny szelest, może dźwięk rolet poruszanych przez łagodny wiatr. Nie zareagował jakoś szczególnie — w dalszym ciągu zajęty był lekturą, od której bardzo trudno było go oderwać. Jakby był w innym świecie, jakby umysłem przeniósł się do tamtych dawnych lat, kiedy to ludzie wykorzystywali astrolabium, o którym czytał. Wręcz wyobrażał sobie, jak trzyma przyrząd w dłoni i własnoręcznie o używa. Jak na dorosłego człowieka, to wyobraźnię miał rozwiniętą naprawdę wspaniale.
Chwilę później stało się coś, co nareszcie wyrwało kosmonautę z transu — oprzytomniał w momencie, w którym mokry jęzor czworonoga musnął jego dłoń. Natychmiast poruszył nią na boki, jakby próbował pozbyć się chodzących po niej mrówek, a następnie uniósł wzrok znad książki, przelatując spojrzeniem po pomieszczeniu. Szybko dostrzegł Auricha, który był jednym z jego najbliższych znajomych, można by nawet powiedzieć kumpli i jego dalmatyńczyka. Brunet ożywił się nagle, przymykając książkę, choć wskazujący palec wetknął między strony, na których się zatrzymał. Od razu powstał, wolną dłonią głaszcząc krótko psa, który wciąż znajdował się obok z wywalonym na wierzch jęzorem.
Wybacz, kompletnie Cię nie słyszałem — zaczął, próbując ukryć swoje chwilowe zakłopotanie i nieogarnięcie życiowe. — Nowa lektura — wytłumaczył, machając książką w powietrzu. Wzrokiem uciekł gdzieś w bok, patrząc w stronę biurka. Szukał zakładki, którą mógłby oznaczyć, w którym momencie skończył. Zwykle ich nie potrzebował, co często czytał ciągiem i nie było co zaznaczać, ale na nagłe wypadki miał przyszykowane kilka zakładek — każda z kosmicznym akcentem. Jego ulubioną była oczywiście ta z Cliffordem, czerwonym psem.
Ruszył w stronę biurka, na którym wciąż panował nieporządek. Wolną dłonią zgarnął kilka papierów, przesunął też walające się ołówki i długopisy. Obok lampki odnalazł zakładkę, którą oznaczył stronę, na której skończył. Nie dokończył końcówki, dlatego uznał, że zrobi to na głos, przy okazji chwaląc się przed przyjacielem nowymi informacjami, które oczywiście w żadnym stopniu by mu się nie przydały.
Wynalezienie astrolabium przypisuje się Hypatii, matematyczce i fizyczce greckiej żyjącej w IV wieku. Niektórzy uważają jednak, że to Hipparchos, grecki matematyk, geograf i astrolog żyjący w II wieku przed naszą erą wynalazł astrolabium. Wygląda jak stworzone przez kobietę, nie uważasz? — mówił, tłumacząc z angielskiego na japoński, co szło mu o dziwo całkiem nieźle, choć rodowitym Japończykiem nie był. Od razu pokazał też jedną z fotografii, przedstawiających nieco nowszą wersję przyrządu, o którym przeczytał na głos. Dał Majorowi czas na spojrzenie na obrazek, odczekał chwilę i dopiero wtedy zamknął książkę, odkładając ją na bok. Mimowolnie spojrzał na zegarek, wiszący na ścianie, a potem spojrzał na twarz Auricha. Uśmiechnął się przyjacielsko.
Pora na lunch. Nie idziesz nic zjeść? — zapytał, nie pamiętając o tym, że sam od rana trzymał się na skąpym, szybkim śniadaniu. Nie potrzebował zbyt wiele jedzenia, dwa posiłki dziennie zdecydowanie mu wystarczały. Wiedział jednak, że powinien jeść więcej, jeśli chce utrzymywać swoją wagę w granicach, które sam sobie narzucił. Pewnie wyszedłby coś zjeść, gdyby nie dotarły do niego nowe książki, z których zawartością tak bardzo chciał się zapoznać.
W międzyczasie zakręcił się po pracowni, chwytając krzesło stojące przy biurku. Postawił je obok stolika, po czym od razu na nim usiadł, udostępniając znajomemu miejsce na fotelu. Kątem oka zerknął na Kropka.
Nie spodziewałem się gości, stąd ten nieporządek — wyjaśnił szybko.
To nie był pierwszy raz, gdy Rokuro go odwiedzał, ale wymówka zawsze była ta sama.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.03.19 22:54  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Kropek zamerdał ogonem, kiedy doczekał się atencji od Clifforda. Nawet podłożył łeb pod jego dłoń, jakby w niewerbalnej komendzie: głaszcz. Mężczyzna uległ jego namową. Ku zadowoleniu dalmatyńczyka wykonał rozkaz bez zbędnych ale. Ogon przeciął powietrze z jeszcze większym entuzjazmem, czemu towarzyszył ledwie słyszalny świst. Zalegający nieopodal kurz wzbił się w powietrze.
  — Nie przejmuj się. — Kącik aurichowych ust wspiął się delikatnie ku górze. — Nachodzę cię w pracy, w takim razie jestem sam sobie winien.
  Major był częstym bywalcem w tej pracowni i przestał się zapowiadać kilka miesięcy temu. Powód był oczywisty: Cliff nie zwracał uwagi na wysyłane do niego wiadomości. Zamykał się we własnym świecie, pełnym ciał niebieskich, i ignorował otaczającą go rzeczywistość, jakby nie istniała, jakby cały świat znajdował się tutaj, w tym sporym pomieszczeniu wyposażonym w nowoczesny sprzęt i ewentualnie na księżycu, który stał się obiektem jego westchnień, ale nigdzie indziej. Oficer bądź co bądź trochę mu tego zazdrościł. Nie potrafił się wyłączyć, milczeć bez całe dnie i skupić się na wykonywaniu jednej czynności.
  Zbliżył się ku rozmówcy i przyjrzał się fotografii, by wydać swój werdykt, a przynajmniej udać, że zastanawia się nad przytoczonym przez mężczyznę problemem. Jego ignorancja w tego typu kwestia sięgała wręcz niewyobrażalnych rozmiarów. Np. do tej pory nie poznał historii pistoletu, którym posługiwał  się na służbie. Clifford za wiele od niego wymagał. Podrapał się po podbródku. Wyczuwając pod opuszkami szorstkości zarostu, zabrał głosu:
  — Czy to ważne, jakiej płci był wynalazca tego, e... — Nazwa własna przedmiotu wyleciała mu z głowy. Na myśl przychodził mu niechlubny zamiennik w postaci ustrojstwa, jednak nie chciał tak ryzykować. Wykrzesał z siebie więcej kreatywności niż zazwyczaj. — ...instrumentu astronomicznego? Grunt, że działa bez zarzutu i spełnia swoją funkcje.
  Kropek podczas tej wymiany zdań wskoczył na zwolniony przez właściciela pracowni fotel. Przyjrzał się to jednemu, to drugiemu przedstawicielu ludzkiej rasy, po czym ułożył łeb na podłokietniku i zmrużył ślepia.
  Major nie poświęcił pupilowi zbyt dużo uwagi. Powiódł wzrokiem do zamontowanego na ścianie zegara i uniósł ku górze brew, ale w dalszym ciągu powstrzymywał się przed wykrzywieniem ust w pobłażliwym uśmiechu. Stary, dobry Clifford, jak zwykle stracił poczucie czasu. Znał jego zamiłowanie do tego, czym się zajmował, ale sam nie podzielał jego entuzjazmu. Był zaprogramowany do innych rzeczy.
  — Kiedy ostatnio wymieniałeś baterię w tym zegarze? — zapytał, palcem wskazującym prawej dłoni stukając o wyświetlacz przepustki. Co prawda wskazówki poruszały się po tarczy, ale zbyt leniwie, jakby zabrakło im chęci do pokazywania rzeczywistej godziny swojemu zarobionemu właścicielowi. — Przerwa obiadowa już dawno minęła. Jest wieczór. Późny wieczora, Cliff. I pewnie od rana nic nie jadałeś. — Pokręcił głową w akcie dezaprobaty, ale właśnie po to tutaj przyszedł. Nie spodziewał się niczego innego po tym szalonym astronaucie, któremu po głowie chodziło tylko to, co znajdowało się daleko nad ich głowami.
  Przejechał dłonią po wilgotnej od potu potylicy. Całą drugą od swojego domu do tego miejsca przebył truchtem, więc odczuwał lekkie ukłucie w klatce piersiowej, choć wiedział, że to nie jest długotrwała dolegliwości, a jedynie reakcja organizmu na subtelne zmęczenie. Gorsze w tej materii były palce, które dawały o sobie znać w najmniej odpowiednich okolicznościach.
  Rokuro przemilczał walory estetyczne tego pomieszczenia. Przekraczając po raz pierwszy jego próg odnotował panujący w jego wnętrzu bałagan i nie sądził, że porozrzucane przedmioty rozgoszczą się na zakurzonych półkach. Sam nie był typem pedanta i nie zwracał uwagi na takie szczegóły, ale o dziwo Clifford zawsze o tym wspominał, jakby cierpiał na poczucie wstydu z tego powodu lub - bardziej prawdopodobne - chciał mu przekazać aluzyjnie: sorry, jestem zajęty, przyjdź kiedy indziej.
  — Zamówiłem pizzę. Powiedzmy, że twoją ulubioną. Powinni ją dostarczyć w ciągu najbliższych dziesięciu minut, ale pewnie się spóźnią, więc póki co musisz zadowolić się kawą.
  Kubek z czarną cieczą nadal spoczywał na zagraconym stoliku. Jego zawartość nie parowała; w kontakcie z chłodnym powietrzem musiała się wychłodzić.
  Aurich poszedł do mebla zajmowanego przez Kropka i usiadł ostrożnie na jego brzegu. Mimowolnie skonfrontował dłoń z korpusem psa. Przejechał palcami po jego szorstkiej, zakrapianej sierści.  
  — Wiesz, że powinieneś od czasu do czasu wyjść z tej nory, zażyć trochę ruchu, pooddychać świeżym powietrzem?
  Skonfrontował spojrzenie z obliczem Clifforda. To nie był pierwszy raz, gdy Rokuro odwiedzał go po godzinach pracy, ale wstęp do rozmowy zawsze był utrzymany w podobnym tonie. Przyjacielskiego ostrzeżenia.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.03.19 15:09  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Kątem oka zerknął na ogon dalmatyńczyka, który wesoło zatańczył, kreśląc w powietrzu bliżej nieokreślone kształty. Choć za zwierzętami nie przepadał (głównie przez swoją alergię na ich sierść), to tego kundla wyjątkowo polubił, podobnie zresztą co jego właściciela. Na co dzień musiał zażywać różnych specyfików i leków donosowych, żeby być gotowy na bliższe kontakty z włochatymi pupilami — bez nich nie dałby rady wytrzymać w ich towarzystwie nawet kilkunastu minut. Najpierw pojawiłby się nieżyt nosa, później poważniejszy obrzęk, a przy bliższym kontakcie dostałby pokrzywki, która nieprzyjemnie by go swędziała. Najrzadziej występowały u niego problemy z oddychaniem — na szczęście leki niemalże całkowicie niwelowały pojawienie się duszności. Gorzej było, gdy preparat się kończył, a Clifford nie miał czasu, by skoczyć do lekarza po nową receptę. Na szczęście jego żona miała znajomości, więc mogła bardzo sprawnie zdobywać dla niego wszystkie specyfiki, których potrzebował.
Rozsiadł się wygodniej na drewnianym krześle, opadając plecami na oparcie, które zaskrzypiało nieprzyjemnie pod jego ciężarem. Przyzwyczaił się już do tego dźwięku — najważniejsze było jednak, że mebel wciąż był stabilny i nic nie wskazywało, by miał się rozpaść nawet pod większym ciężarem.
Dał sobie chwilę na ułożenie w głowie zrozumiałej i klarownej odpowiedzi na kwestię Auricha dotyczącą instrumentu astronomicznego, którym było astrolabium. Przyjrzał się szybko zdjęciu jeszcze przed zamknięciem książki i odłożeniem jej na bok, gdzieś poza zasięgiem psa i kubków z kawą. Prawdopodobnie nie wybaczyłby sobie, gdyby zniszczył ten trudny do zdobycia egzemplarz już pierwszego dnia.
„(...) Grunt, że działa bez zarzutu i spełnia swoją funkcje.”
Masz rację, z perspektywy czasu to nie ma większego znaczenia. Chociaż... ja na przykład nie chciałbym żeby mój wynalazek został podpisany imieniem jakiegoś innego naukowca. Hypatia też by pewnie tego nie chciała — odpowiedział nieco zamyślony, robiąc chwilową przerwę, by móc się nad tym zastanowić. Wyglądał jakby coś analizował, swoimi piwnymi oczami obserwował jeden z rogów stołu. — Spełniał swoją funkcję kilkaset lat temu, już dawno wynaleziono zamienniki, nowszy sprzęt. Nawet nie wiem czy w którymkolwiek z miast zachował się chociaż jeden, nienadgryziony przez czas egzemplarz... O, może później spróbuję poszukać jakichś replik astrolabium — poprawił go, jednocześnie znajdując sobie późniejsze zajęcie. Co prawda wciąż pamiętał o książkach, które bardzo chciał pozaczynać i najlepiej jeszcze tego samego dnia pokończyć, ale wizja przekopywania sieci w poszukiwaniu replik starych urządzeń astronomicznych też była niezwykle kusząca, zwłaszcza dla kogoś takiego jak Kevorkian.
Przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu, chwilowo przyglądając się Kropkowi, który wskoczył na fotel, na którym miał usiąść jego właściciel. Zaraz po tym napotkał spojrzenie Rokuro, choć ten dość szybko przeszedł do obserwowania zegara. Amerykanin zrobił to samo, w pierwszej chwili nawet nie zauważył, że wskazówki poruszają się naprawdę wolno. Już wiele razy myślał nad wymieniem miernika czasu na jakiś nowszy — już mało kto używał tych tradycyjnych, większość mieszkańców decydowało się na zegary elektroniczne. Clifford miał jednak zbyt duży sentyment do urządzenia, które przywiózł ze sobą z rodzinnego miasta, trudno było mu się pozbyć tego starocia, dlatego ten znalazł swoje miejsce w jego pracowni.
„Kiedy ostatnio wymieniałeś baterię w tym zegarze?”
Zrobił zamyśloną minę, brakowało tylko, by podrapał się po głowie, a wyglądałby jak naukowiec z jednej z kreskówek dla dzieci. Pospiesznie sprawdził godzinę na własnej przepustce — i faktycznie, było znacznie później. Cóż, szczęśliwi czasu nie liczą, prawda?
To zabieg celowy, zegar wydłuża moją dobę — zaczął poważnie, ale nie wytrzymał zbyt długo, bo usta same ułożyły się w uśmiech, który szybko ewoluował w śmiech odsłaniający białe zęby astronauty. — Wieeeczórrr... — powtórzył, przeciągając te słowo tak, jakby dopiero co uczył się mówić albo sylabizować. — A właśnie, że jadłem! Co prawda śniadanie zrobiłem na szybko, kończąc je w ruchu... ale coś tam do żołądka wrzuciłem. Nie domagał się więcej jedzenia — wyjaśnił dość sprawnie, próbując sobie przypomnieć choć jeden moment w trakcie tego dnia, kiedy to mogło mu burczeć w brzuchu. No może raz faktycznie zignorował dźwięki żołądka, ale tylko raz, gdyby nękały go dłużej to na pewno wyszedłby coś zjeść, w końcu w akompaniamencie takich odgłosów nie skupiłby się na czytaniu książki i rozmyślaniu nad zawartymi w niej informacjami.
Po przyjeździe do M-3 nie spodziewał się, że tak szybko złapie wspólny język z kimkolwiek. Jego japońszczyzna nie była perfekcyjnie dobra, często zdarzało mu się zapominać o niektórych słowach, poza tym miał nieco amerykański akcent, a nie miał pewności czy mieszkańcy terenów dawnej Japonii są tolerancyjni wobec przybyszów z innych miast. Kevorkianowie zaryzykowali tylko dlatego, bo liczyli na świeży start, możliwość poszerzenia wiedzy i lepszy rozwój kariery. Miał jakieś niebywałe szczęście, że poznał Rokuro, który pomógł mu po przyjeździe — możliwe, że dogadywali się tak dobrze głównie dlatego, że Major kiedyś również mógł czuć się podobnie zagubiony, sam pochodził z innego miasta, więc rozumiał położenie swojego młodszego kolegi.
„Zamówiłem pizzę. Powiedzmy, że twoją ulubioną.”
Piwne oczy ciemnoskórego zaświeciły się.
Jesteś niezawodny, jak zawsze. Żona nie ma czasu żeby robić mi śniadanka do pracy, bo sama jest zawalona robotą... ale wtedy zjawiasz się Ty. Z kubkami w dłoniach i bagietką pod pachą. Tak, pamiętam jak komicznie wyglądałeś w poprzednim tygodniu — nie mógł sobie nie pozwolić na ten drobny żart, samo wspomnienie odwiedzin sprzed tygodnia wywoływało uśmiech na jego twarzy. Nigdy nie wyobrażał sobie, że którykolwiek z jego znajomych będzie zdolny do takiego poświęcenia, do dokładania sobie roboty w wolnych chwilach. W końcu Aurich mógł spożytkować ten czas w jakiś inny, ciekawszy i przyjemniejszy sposób, ale jednak wciąż uparcie trafiał do tego astronomicznego laboratorium. Clifford był my wdzięczny, cholernie wdzięczny.
„Wiesz, że powinieneś od czasu do czasu wyjść z tej nory (...)”
Nie mogę, bo słońce szkodzi wampirom — odparł żartobliwie, choć dość szybko spoważniał, siląc się na konkretniejszą odpowiedź. — Staram się wychodzić na siłownię przynajmniej trzy razy w tygodniu. Często otwieram okna, więc nie muszę wychodzić na zewnątrz i niepotrzebnie marnotrawić czas. A w ruchu jestem cały czas — raz coś czytam, podczas drukowania wstaję, bo drukarkę mam dalej. Czasami odpalam symulator, więc ruszam się często. Dzięki za troskę, tato.
Nie było z nim tak źle — cały czas udawało mu się utrzymywać dobrą formę. Tego dnia wyjątkowo się zaczytał, ale miał na to usprawiedliwienie, bo przecież dotarły do niego nowe książki, więc nie mógł ich po prostu odłożyć na półkę żeby się kurzyły i żeby nie daj Boże o nich zapomniał (choć to było mało prawdopodobne).
W międzyczasie chwycił za kubek z kawą. Zbliżył naczynie do ust, upijając łyka. Kawa wciąż była letnia — taką lubił najbardziej, bo nie trzeba było czekać, można było bez problemu cieszyć się smakiem napoju.
Słyszałem o tym, co się stało nad jeziorem. Udało się coś ustalić? Cokolwiek?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przy Cliifordzie uchodził za człowieka o ograniczonych horyzontach, o czym przekonywał się na każdym kroku, przebywając z nim w tej pracowni. Nigdy nie zadałby sobie tyle trudu, by odnaleźć muzealny eksponat, który już dawno wypadł z użytku. Zakres jego zainteresowań był bardziej przyziemny.
  — Tutaj masz racje, ale jesteś najprawdopodobniej jedynym astronautą w szeregach S.SPEC, więc praktycznie nie ma żadnej możliwości, żeby ktoś zaczął żerować na twoich zasługach. Poza tym średniowieczne cywilizacje nie były zbyt przychylne kobietą i pewnie dlatego przypisali zasługę wynalezienia tego przyrządu komuś innemu.
  Zerknął na stos książek, pod którym uginał się stolik. Ujął jedną z nich w palce i przyjrzał się okładce, choć nie miał zamiaru zapoznawać się z jej treścią. Przekartkował ją od pierwszej strony do ostatniej. Musiała być jedną ze starszych pozycji. Miała pożółkłe stronice i przesiąkła zapachem starości. Odłożył ją z powrotem na swoje miejsce, jakby w obawie, że jego dotyk może wyrządzić jej krzywdę.
  — Doba ma dwadzieścia cztery godziny i żaden zegar tego nie zmieni, Cliff — upomniał go, dławiąc w sobie rozbawienie, które mimo wszystko załoskotało go w gardle. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio było mu do śmiechu, a raczej, kiedy pozwolił sobie na ten beztroski czyn z udziałem świadków.  — I sam możesz robić sobie kanapki. Masz ponad trzydzieści lat i chyba wiesz jak wygląda chleb. — Uniósł brew ku górze, by zaakcentować swój stosunek do wymówek Clifforda w kwestii żywienia. Choć Aurich nigdy nie wygłosił opinii na temat małżeństwa mężczyzny, według niego związek Kevorkianów było pod wieloma względami dysfunkcyjny. Obaj byli pracoholikami; żyli pracą i zawodowymi ambicjami. On - przez całe dnie przesiadywał w swoim warsztacie, marząc o podróżach kosmicznych. Ona - nie odrywała oczu od trupów.
  W celu zajęcia czymś prawej dłoni, wyjął z kieszeni długopis i zaczął go obracać w palcach, wsłuchując się w jego kolejne wymówki. Brakowało mu już słów, by je skomentować, więc po prostu przewrócił oczyma. Bądź co bądź miał do czynienia z dorosłym facetem, który był świadom tego, jak brak ruchu wpływał na organizm, więc nie sądził, że cokolwiek tutaj wskóra.
  Mimika jego twarzy uległa przekształceniu, gdy Cliff poruszył zgoła odmienny temat. Z wrażenia zwolnił uścisk z długopisu. Przyrząd do pisania skonfrontował się z podłożem, ale nie pochylił się, by go podnieść.
  — No proszę Nawet do ciebie docierają wieści z wielkiego świata — skwitował mrukliwie; wcześniejszy entuzjazm wyparował. Przytoczony przez mężczyzny incydent był dla Auricha solom w oku. Doprowadzał go do rozdrażnia ilekroć ktoś o nim wspomniał i to nie z powodu bezradności, a raczej faktu, że jego urlop został unieważniony, a on miał związane ręce, więc równie dobrze mógł na nim pozostać i zając się chwastami porastającymi ogród, czy chociażby uporządkowaniem rzeczy na strychu. W drewnianych skrzyniach było pełno zgromadzonych na przestrzeni kilku pokoleń rodzinnych pamiątek kolekcjonowanych przez jego pradziadków, które już dawno powinny wylądować na śmietniku. — Nie. Sprawa utknęła w martwym punkcie. Kamery w okolicy niczego nie zarejestrowały. Sprawca tego incydentu zniknął, rozpłynął się w powietrzu, a przecież nawet karykatury pozostawiają ślady po swojej działalności, a my, oprócz skażonego zbiornika wody, dwójki świadków naznaczonych znamionami, wyników laboratoryjnych, wygórowanych żądań oprawcy i kilku śladów kopyt nie mamy niczego — wyznał po chwili. Głos, którym się posłużył zdradzał jawną frustracje, którą dotychczas tłamsił w sobie, ale teraz, po godzinach pracy, pękł, jak przesadnie nadmuchany balon.
  Przemieścił wzrok z Clifforda na drzemiącego w fotelu Kropka i wtedy z ust wydobyło się ciężkie westchnienie, podkreślające jego niechęć do ujemnych wyników śledztwa. Przejechałam palcem wskazującym prawej dłoni po twarzy, a konkretyzując, po prawym profilu. Wyczuł pod opuszkami chropowatą powierzchnie blizny, która przypominała o swojej obecności delikatnym mrowieniem. Odkąd pojawiła się na jego skórze nie czuł takiej bezradności, a miał wrażenie, że to zaledwie prolog nadciągających komplikacji. Z autopsji wiedział, że takowe były niczym kurz, gdy już raz się pojawiały, osiadały się, gdzie tylko mogły.
  — Mamy związane ręce i wszystko wskazuje na to, że musimy dostosować się do jego instrukcji, o ile w ogóle faktycznie zależy mu na rozwiązaniu sprawy polubownie. — Wstał i podszedł do regału. Przyjrzał się jego zawartości, choć tytułu zamieszczone na brzegach książek nie rozpaliły w nim nawet iskierki zaciekawienia. Rozważał w głowie wszelkie za i przeciw, a raczej brał pod uwagę konsekwencje, jakie mogą wyniknąć w przypadku bezpośredniej konfrontacji z trucicielem. Po otrzymaniu informacji, komu wyznaczona rolę negocjatora, wyobraźnia poszła w ruch i poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający po linii kręgosłupa. Lęk przed tym, co może się stać, jeśli sprawy wymknął się spod kontroli. Lęk przed ujrzeniem martwej przełożonej.
  Cicha melodia sprawiła, że znieruchomiał, ale po chwili zrozumiał, że to przepustka zaalarmowało go o nowej wiadomości. Czując mocniejsze bicie serca, skonfrontował wzrok z jej wyświetlaczem.
  — Nasza kolacja, przez wzgląd na zastosowane środki bezpieczeństwa, utknęła przed główną bramą.  — Ruszył ku drzwiom. — Zaraz wracam. — Dotarł do nich po wykonaniu dziesięciu kroków i po chwili zniknął w mroku korytarza.
  Kropek podniósł głowę, ale nie zszedł z fotela. Utkwił wzrok w Cliffordzie i zamerdał ogonem. Aurich wrócił po dziesięciu minutach. W dłoni ściskał duże, kartonowe pudełko. Pozornie dobry nastrój wrócił; przestał myśleć o tym, co może się stać. Skupił się na dniu dzisiejszym, który jeszcze się nie skończył. Nie po to zajrzał do astronauty, by zarażać go ponurem nastrojem.
  — Skoro już wiesz, że nawaliłem, to może dla odmiany opowiesz mi, jak idą prace nad rakietą — zasugerował, stawiając karton na zagrodzonym stole. Otworzył go. Zapach posiłku rozlał się po pomieszczeniu.
  Dalmatyńczyk zeskoczył z mebla i przeciągnął się. Wiedząc, że Aurich nie odstąpił mu nawet małego kawałeczka, przysiadł się do drugiego mężczyzny, pociągając raz zarazem nosem. Spojrzenie mjr mówiło jedno: Nie wolno ci tego jeść, Kropek. Ile razy już to przerabialiśmy?
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 11:11  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Prawdopodobnie trudno było być dobrym znajomym Kevorkiana — głównie przez to, że astronauta raczej nie należał do towarzyskich osób (w tym sensie, że o ile przebywanie w towarzystwie lubianych osób mu nie przeszkadzało, tak z utrzymywaniem znajomości miał niemałe problemy). Często podpierał się tym, że ma dużo roboty i że takie spotykanie się z innymi w wolnym czasie to w ogóle nie jest dla niego, bo w luźniejszych okresach to on i tak wolał zajmować się swoją pasją (którą i tak zajmował się praktycznie cały czas). W tym całym zamęcie zdarzało mu się o innych zapominać, kontakty wkrótce robiły się coraz słabsze, aż w końcu ludzie go opuszczali. Oczywiście nie rozpaczał nad tym zbytnio, bo doskonale wiedział, że wszystko sypało się z jego winy. Nie musiał otaczać się gromadami — wystarczyli mu najbliżsi oraz Ci, którym udało się przejść przez próbę czasu, którzy nie zniechęcili się po kilku wpadkach z jego strony. Gdyby nie był tak zapracowany, to prawdopodobnie byłaby naprawdę niezłym kumplem.
Spojrzał na Auricha, przysłuchując się jego odpowiedzi. Już w trakcie jej trwania zaczął kiwać mu głową, bo doskonale rozumiał jego punkt widzenia i zgadzał się z nim całkowicie.
Czasami żałuję, że jestem tu jedyny. Mało kto interesuje się kosmosem, skoro nad miastem wisi kopuła i do prawdziwego nieba praktycznie i tak nie mamy dostępu. Nawet nie wiesz jak irytujące jest ciągłe wyszukiwanie ekspertów w tej dziedzinie w sieci... Ciężko trafić na kogoś, z kim mógłbym wymienić się spostrzeżeniami, kto doradziłby mi w czymś, poprawił jakieś niedociągnięcia. Działanie w pojedynkę wcale nie jest prostsze. Ale tak, przynajmniej mam pewność, że jeśli już uda mi się coś osiągnąć, to będzie to tylko i wyłącznie moja zasługa — zaczął mówić spokojnie, możliwe z ledwo wyczuwalną dozą smutku, ale im więcej słów uchodziło z jego ust, tym weselszy się stawał. Nie był typem człowieka, który dołuje się przez napotkane na drodze przeszkody — jasne, trudno było zdobyć rzetelne informacje w internecie, ale nigdy się nie poddawał. Przeszukiwał fora, próbował skontaktować się z innymi kosmonautami na różnorakie sposoby, a gdy tylko udawało mu się znaleźć kogoś, kto trochę się znał, to poszerzał swoją wiedzę, wykorzystując każdą minutę czy sekundę, by dopytać o różne sprawy i upewnić się co do swojego myślenia.
Zerknął na dalmatyńczyka, a potem na jego właściciela. Wzrok skupił na książce, którą ujął w dłoń. Nie odzywał się — w ciszy obserwował poczynania wojskowego. Starał się nie wywierać na nim presji, ale mimo wszystko i tak przyglądał się jego palcom, jakby wolał być pewny, że żaden z nich nie zabrudzi delikatnych stron starszego egzemplarza, choć co do higieny osobistej znajomego prawdopodobnie nie miał żadnych zastrzeżeń.
„Doba ma dwadzieścia cztery godziny i żaden zegar tego nie zmieni, Cliff.”
Niestety — skomentował krótko. Był człowiekiem, dla którego doba była zdecydowanie za krótka — gdyby była o kilka godzin dłuższa, to możliwe, że znalazłby czas na wszystko i nawet jego życie towarzyskie nie byłoby aż tak bardzo ograniczone. Póki co głównie oddawał się swojej pracy i pasji, w domu bywał praktycznie codziennie, ale głównie po to, by pokazać się żonie, przespać się lub zjeść jakieś błyskawiczne danie, bo na przyrządzenie innych nie chciał tracić cennych minut. Czasami wyobrażał sobie, że skonstruowanie rakiety i lot w kosmos mogłyby być ratunkiem dla ludzkości, ucieczką przed szalejącym na zewnątrz murów wirusem. Możliwe, że czasami czuł się jak ktoś, kto wiedział, że w jakiś sposób może uchronić ludzi. Szkoda tylko, że w praktyce osiągnięcie celu wcale nie było takie proste.
Kanapki żony smakują lepiej — odparł od razu na jego kolejną kwestię. Co prawda sam nie pamiętał kiedy ostatnio Mayhem robiła mu jakieś śniadanie, ale był pewien, że to, co wyszłoby spod rąk ukochanej na pewno byłoby bardzo smaczne. Może nie miała wybitnego talentu kulinarnego, ale akurat przeciąć bułkę i nafaszerować ją mięsem z warzywami potrafiła, a Cliffordowi tylko tyle było potrzebne do pełni szczęścia. No i fajnie by było, gdyby ktoś mu wybudował przy okazji rakietę, wtedy byłby wniebowzięty.
Spojrzał na Rokuro, gdy ten wyjął długopis z kieszeni, który niedługo potem wprawił w ruch. Przyglądał się mu jak zahipnotyzowany, jak w transie. Uśmiechnął się, gdy zostało docenione to, że mimo nawału obowiązków nadal interesuje się (a przynajmniej stara się interesować) tym, co dzieje się wokół.
Oczywiście, że tak. Przecież nie jestem całkowicie odseparowany od społeczeństwa — powiedział, spoglądając na niego. Niby próbował się skrywać przed światem, gdy poświęcał się pracy, ale chcąc nie chcąc na wiele informacji natrafiał podczas internetowych poszukiwań. Poza tym miał też w domu żonę, która przy każdej możliwej okazji chwaliła się różnymi nowinkami, więc prędzej czy później wszystkiego dowiedziałby się od niej. Z pewnością musiałby też wysłuchać jej medycznego bełkotu, którego w większości nie rozumiał, ale był szczęśliwy, że jego kobieta również miała pasję, o której mogła z takim zaangażowaniem opowiadać. Z zamyślenia wyrwały go kolejne słowa przyjaciela, które zdecydował się szybko skomentować. — To wszystko brzmi bardzo dziwnie, prawie jak jakaś nadnaturalna sprawa rodem z powieści kryminalnej, w której pełno jest wątków science fiction — odpowiedział, jeszcze chwilę zastanawiając się nad tym, czym podzielił się z nim Aurich. Na początku chciał powiedzieć, że to pewnie wina kosmitów, co miało być oczywiście żartem, ale powstrzymał się, bo odniósł wrażenie, że to byłby jednak bardzo niestosowny kawał. Rokuro wydawał się być poruszony tą sprawą, prawdopodobnie chciał rozwikłać tę zagadkę, więc takie takie głupie gadanie mogło go tylko dodatkowo przybić. To, co się stało nad jeziorem było poważnym wykroczeniem.
Wierzę, że uda Ci się to ogarnąć — jego głos przybrał bardzo przyjazny, prawie wspierający ton. Nigdy nie wątpił w umiejętności tego wojskowego. Był wręcz przekonany, że władzy wkrótce uda się wszystko wyjaśnić, że akcja skończy się powodzeniem. Chyba, że w grę faktycznie wchodziło coś głębszego, coś, w co trudno byłoby uwierzyć. Większość miastowych nie wyobrażało sobie jak bardzo pokomplikował się ten świat. — Gdybym tylko wiedział jak mogę pomóc, to na pewno bym pomógł.
Wzrokiem wodził po sylwetce mężczyzny, gdy ten podszedł do jednego z regałów z książkami. Zmrużył oczy, gdy usłyszał dźwięk przepustki ciemnowłosego.
„Zaraz wracam.”
Kiwnął tylko głową, odprowadzając wojskowego w stronę drzwi. Podczas jego nieobecności obserwował dalmatyńczyka, na którego postanowił mieć oko. Psiak posłusznie siedział na fotelu, na którym prawdopodobnie było mu bardzo wygodnie. Nie zaczepił go dłonią, choć miał ochotę pogłaskać go po głowie. Zrezygnował z tego pomysłu przez swoją alergię, o której bardzo często zapominał. Bo przecież póki brał leki, to wszystko było z nim w porządku.
W oczekiwaniu na powrót Auricha złapał też za jedną z nowych książek, dokładnie czytając opisy z tyłu. Przejrzał też szybko zawartość egzemplarza, który pospiesznie odłożył na bok, gdy tylko wrócił oficer. Powitał go oczywiście uśmiechem, a zapach pizzy przyjemnie połaskotał go po nozdrzach. Czuł jak w ustach gromadzi mu się ślina.
Rakieta... Jestem na etapie tworzenia drobnych prototypów i projektów. Nie potrafię sporządzić ich idealnie, dlatego próbuję szukać ekspertów w innych miastach. Czasami udaje mi się nawiązać z kimś łączność i zaczerpnąć kilka porad. Czuję, że jestem na bardzo dobrej drodze. Będę potrzebował trochę materiałów i kogoś, kto wie jak konstruować pojazdy kosmiczne. Jeszcze trochę pracy przede mną — opowiedział o wszystkim pokrótce, bo co jak co, ale o swoich astronomicznych sprawach potrafiłby mówić godzinami, ale głód mu o sobie przypomniał w momencie, w którym poczuł zapach jedzenia. Natychmiast chwycił za jeden z trójkątnych kawałków, asekurując go drugą dłonią, by z ciasta nie spadły składniki i żeby nie nakruszyć. Wziął pierwszy kęs, przymykając na moment oczy, jakby delektował się tym smakiem. Kątem oka spojrzał na Kropka, który siedział tuż obok z jęzorem wywalonym na zewnątrz. Zwierzęce ślepia obserwowały kawałki mięsa znajdujące się na pizzy.
I jak niby mam się powstrzymywać przed tym, żeby nie dać mu kawałka?


Ostatnio zmieniony przez Clifford dnia 26.03.19 11:39, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.03.19 17:33  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Nie sięgnął po przyniesiony przez siebie prowiant. Jadł całkiem niedawno. Poza tym zależało mu na tym, aby to jego rozmówca w końcu zapatrzył żołądek w wartości odżywcze. Na przestrzeni miesiąca uciekło mu kilka kilogramów, a przynajmniej tak wydawało się majorowi.
   Po tym, jak pies opuścił fotel, rozsiadł się w nim wygodniej, zapadając się w jego miękkiej powierzchni. Ciekawe ile razy Cliff w nim zasypiał. Zagadywał, że częściej niż jego nogi postępowały za próg domu.
   Przerwał ciszę dopiero po kilku minutach.
   — Czy ja wiem. Niewyjaśnione zjawiska są na porządku dziennym poza murami, ale fakt, nie tutaj. Nie da się ukryć, że to bodaj pierwszy raz, kiedy borykam się z czymś takim nieuchwytnym. Zresztą obawiam się, że nawet mój bardziej doświadczeni współpracownicy załamują ręce, ale ciężko jest przetrawić porażkę, a co dopiero się do niej przyznać.
   Clifford najprawdopodobniej nie przebywał nigdy na jałowych ziemiach, a zatem znał je tylko z opowieści innych przebywających tam osób. Aurich sam od czasu do czasu opowiadał mu, co się tam wydarzyło podczas jednej z wielu misji, której był uczestnikiem. Jednak miejsce mężczyzny było tutaj. Wśród nowoczesnego sprzętu, w objęciach wiedzy czerpanej z książek. Kiedyś wspominał, że marzy mu się ujrzenie prawdziwego skrawka nieba, ale czy na pewno chciał dla takiego doświadczenia ryzykować życiem? Prawdziwy firmament nie różnił się aż tak bardzo do tego sztucznego. Był jedynie toksyczniejszy, a pojawiające się na nim zjawiska bardziej nieobliczalne w swoich zamierzeniach, ale przy tym realne. Major w pewnym stopniu polubił promienie słońca okalające jego skórę podczas misji na niezbadanych przez wojsko terenach, choć to zabójcze ciepło było najdłuższą metę wykańczające. Pozostawiło na skórze czerwone plamy po oparzeniach i niejednokrotnie doprowadzało do zepsucia się maszyn, a nawet silników pojazdów przez przesadne nagrzanie. Skrycie podziwiał mieszkańców tych terenów. Nic dziwnego, że mieli przewagę nad nieuzbrojonym w broń palną żołnierzem. Przystosowani do trudnych warunków, z którymi mierzyli się na co dzień, byli zahartowani, niemal nie do zdarcia.
   Kącik ust wzbił się ledwo zauważalnie ku górze, gdy mężczyzny zaoferował swoja pomóc. Sęk w tym, że major nie wiedział, co robić w obecnej sytuacji, wiec tym bardziej nie miał pojęcia, jak zaangażować w tą sprawę Clifforda. Doceniał to, że wyszedł z inicjatywą, jednakże każda jednostka zamieszana w tą sprawę narażała się na niebezpieczeństwo. Najbardziej bolało go w tym wszystkim to, że na działalności nieznanego sprawcy ucierpieli niepowiązani z wojskiem obywatele. Dowiedziała się co prawda, że rodzice Matthew mieli powiązania z organami władzy, a Daisy była adoptowaną córką jednego z oficerów, niemniej nie sądził, że sprawca dysponował tymi informacjami. Aurich wolał wierzyć w to, że wybór ofiar był losowy, zależny od zbiegu okoliczności. Młodzież znalazła się w nieodpowiednim czasie i miejscu. Choć takie wyjaśnienie było najbardziej prawdopodobne, nie mógł po prostu do nich pójść i powiedzieć: Słuchajcie, mieliście pecha i być może te dni są waszymi ostatnimi, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki temu przyczynicie się do czegoś wielkiego. Uratujecie własne rodziny, przyjaciół, znajomych. Nikt, nawet on, zaznajomiony z realiami, nie chciał zginąć przez niekompetencje współpracowników. Zapewnienie bezpieczeństwa postronnym obywatelom leżało w zakresie ich zakichany obowiązków. Będąc skazanym na łaskę truciciela, czuł się jak największy przegrany, a co gorsza, nie przychodziły mu do głowy żadne alternatywne rozwiązania.
   Clifford sprowadził go na ziemię.
  — Trzymam kciuki, by powiódł się ten projekt. I służę pomocą przy montażu.  — Zaciekłości, którą emanował, zawsze robiła na majorze duże wrażenie. Sam nigdy nie wypłynąłby na takie głębokie wody praktycznie bez żadnego wsparcia. Choć w zmierzłych czasach, ludzkość dysponowała dość rozległą wiedzę na temat kosmosu, po jej upadku zachowało się niewiele jednostek chcących się kształcić z tej dziedziny. Zapotrzebowanie na wyprawy w kosmos zmalały niemal do zera. Ci, którzy przeżyli, inwestowali wszelkie siły w przedłużenie ludzkiego gatunku, w przetrwanie. Dzięki nim znajdowali się dziś w bezpiecznych przestrzeniach zagrodzonych murami. Rokuro, za sprawą przeprowadzanych przez naukowców badań, wiedział, że wynaturzone istnienia zamieszkujące nękana przez plagi ziemie, byli długowieczni, zatem to całkiem możliwie, że któryś z astronomów cieszących się renomom w 2012 roku mógł przetrwać po dziś dzień.
  Zerknął na Kropka, kwitując jego zachowanie ciężkim westchnieniem. Dalmatyńczyk w tym samym momencie przekręcił głową w lewo, nadal nie spuszczając czarnych ślepi z trzymanego przez astronautę posiłku. Bezradność na zagrywki psa wynikała z tego, że ta zakrapiana bestia nadrabiała urokiem osobistym za ich dwoje. Nawet Kito dawała się zwieść jego maślanemu spojrzeniu i pozornie niewinnej prezentacji.  
  — Nie patrz mu w oczy. Najlepiej w ogóle nie zawracaj na niego uwagi. To podstępny wyłudzasz. Je, ile widzi, a potem ma problemy z trawieniem. Żyje w złudnym przekonaniu, że jego żołądek nie posiada dna. Kiedyś, gdy nie było mnie cały dzień w domu i zajmowali się nim sąsiedzi, ich córka zapełniła mu po brzegi miskę domowym specjałem. Pochłonął jej zwartość za jednym zamachem bez opamiętania, a potem... no cóż. Zwracał ją w niewielkiej ilościach średnio co kilka minut. Po konsultacji z weterynarzem przeszedł na dietę. Jego rasa jest obciążona kilkoma chorobami, w tym skrętem żołądka — wyjaśnił pokrótce swoją decyzje o niedokarmianiu psa. Kropek nie był zaniedbany. Aurich  dbał o niego lepiej już o siebie, czy otrzymany w spadku dom, który w zasadzie była za duży dla jednej osoby. Myślał nawet o jego sprzedaży, ale do tego konieczne było posprzątanie strychu, do czego się nie kwapił, mimo wielu przyrzeczeń noworocznych.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.03.19 11:15  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
Wsunął do ust kawałek przyprawionego ciasta, niemalże rozkoszując się jego smakiem. Zmrużył oczy i oblizał dolną wargę, gdy tylko kęs przeszedł przez jego przełyk. Od razu poczuł jak jedzenie układa się w jego prawie pustym żołądku. Przybliżył pizzę bliżej siebie, dokładnie obserwując porozkładane na pomidorowym sosie składniki — jakieś warzywa, ser i kawałki mięsa. Mieszanka, którą wybrał Aurich rzeczywiście była najczęstszym wyborem astronauty — choć Clifford nie należał do wybrednych osób jeśli chodziło o jedzenie. W domu jadał tylko błyskawiczne dania z plastikowych pakunków, także nic mu nie było straszne. Czasami lubił delektować się spożywanym posiłkiem, ale w większości przypadków wpakowywał w siebie żywność tylko po to, by mieć coś w żołądku, by mieć siłę przetrwać dzień. Na głodnego nie potrafił skupić się na robocie.
Na wcześniejsze słowa Majora pokiwał tylko głową, jakby chciał mu dać znać, że jeszcze do nich wróci, ale najpierw spożyje kawałek, który trzymał w dłoni. Jego zęby znów przegryzły ciasto, a ciągnący się ser zabrudził mu usta, które oblizał pospiesznie. Dość szybko pożarł resztę, decydując się nawet na pożarcie brzegów pizzy — znał ludzi, który zostawiali tę część, ale on wchłaniał w siebie wszystko, bez najmniejszego zająknięcia. W międzyczasie wysłuchał oczywiście dość szczegółowego wyjaśnienia odnośnie tego, dlaczego nie może dać skubnąć Kropkowi chociaż kawałka jedzenia, na które spoglądał tymi swoimi błyszczącymi, maślanymi ślepiami. Po przeżuciu ostatniego kęsa westchnął tylko — co mogło oznaczać, że potrawa jak najbardziej mu smakowała. Nie chwycił od razu następnego, pachnącego trójkącika — najpierw spojrzał na wojskowego, posyłając mu uśmiech, którym niejako dziękował mu za zjawienie się z lunchem. Gdyby nie on, to pewnie udałoby zjadłby coś dopiero w nocy — pewnie jakąś gotową lazanię albo coś podobnego, w końcu w domu miał tylko rzeczy tego typu.
Biedaczysko... — skomentował krótko i jakby szybko doszedł do wniosku, że obdarował Rokuro zdecydowanie zbyt biednym komentarzem, dlatego postanowił naprawić swój błąd. — Masz rację, nie będę patrzeć w jego oczyska. Ale wiesz, że to trudne, prawda? Siedzi grzecznie obok, dyszy tak szczęśliwie, jakby był wręcz pewny, że zaraz mu ulegnę i wyciągnę rękę w jego kierunku. Muszę po prostu skupić się na rozmowie, będę patrzeć na Ciebie, może się znudzi. Albo odpuści sobie, gdy tylko zjemy tę pizzę. Właśnie, czemu nie jesz? Nie pochłonę tego wszystkiego sam — jego głos był radosny, jakby już sama wizyta Majora znacząco poprawiła mu nastrój, jakby przypomniała mu, że nawet w M3 nie jest sam, że wciąż jest ktoś, z kim mógł miło spędzić czas. W rodzinnym mieście miał więcej znajomych — po przeprowadzce zostawił za sobą wszystkich, a jedyną bliską mu osobą była jego żona. Z samego początku wcale nie miał tak łatwo — miał wrażenie, że niełatwo będzie mu zdobyć znajomości w zupełnie nowym miejscu. Ale na szczęście poznał trochę osób i nawet pasowało mu, że w gronie przyjaciół znajdowali się nieliczni. Bo czy naprawdę potrzebował otaczać się gromadami? Niekoniecznie. I choć nie wiedział czy Auricha może nazywać przyjacielem, to był pewny, że mimo wszystko mężczyzna był dla niego jedną z bliższych i ważniejszych osób. I nie chodzi tu nawet o przywiązanie się — po prostu miał wrażenie, że wojskowy akceptował go w całości. Dla dawnych znajomych praca Clifforda była niemałą przeszkodą, utrudniającą kontakty — Rokuro zdołał się przebić przez ścianę, którą astronauta odgradzał się od świata. I całe szczęście.
A co do tych niewyjaśnionych zjawisk... — zaczął przypomniawszy sobie o wcześniejszych słowach oficera, w międzyczasie biorą kolejny kawałek pizzy. Środkowym palcem wskazał na kartonowe pudełko, w którym leżało jedzenie, sugerując, by mężczyzna również się poczęstował. Jakoś nieswojo było mu przed nim jeść, ciamkać i widzieć, że ma wszystko zjeść sam. — Nie wiem, może coś wdarło się do miasta przez mur? Podejrzana sprawa, ale nie nazwałbym tego porażką. Chyba nie wszystko jest skreślone. Jeszcze uda się Wam to ogarnąć — powiedział, chcąc go jeszcze dodatkowo pocieszyć, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że samą wiarą zbyt wiele nie pomoże. Cała sytuacja faktycznie przedstawiała się nieciekawie, ale zdaje się, że zawsze jest jakieś wyjście, którego może na pierwszy rzut nie widać. Clifford nie chciał się wymądrzać, nie wiedział też czy jego słowa faktycznie w jakimś stopniu były pocieszające. Właściwie to nie znał sprawy i mógł tylko udawać eksperta, którym tak naprawdę nie był, dlatego po prostu chwycił na kolejny kawałek pizzy, by w razie potrzeby móc sobie nią zatkać ten głupi, paplający ryj. Poprzysiągł sobie, że nie będzie zaczepiał tego tematu — dla dobra Auricha, żeby ten mógł się wyciszyć i nie myśleć o tym wszystkim chociaż przez chwilę.
Zdecydował się na szybki gryz — ciasto chrupnęło mu przyjaźnie między zębami, a smak mięsa wywołał kolejny uśmiech na jego twarzy. Trzymał się swojego wcześniejszego postanowienia i nawet przez moment nie spojrzał w stronę dalmatyńczyka. Wciąż jednak go słyszał — wciąż słyszał jak dyszy, wydawało mu się, że usłyszał też jakieś ciche warknięcie, jakby psisko wręcz próbowało zwrócić na siebie uwagę. Nie uległ, nadal przyglądał się wojskowemu.
Wiesz, że teraz tak łatwo nie wywiniesz się z tej obietnicy? Jak już wszystko będzie gotowe to osobiście dopilnuję żebyś się zjawił na miejscu. Najpierw zagonię Cię do noszenia części i metalowych rur, a później będziemy wszystko montować. Cieszę się, że jesteś taki chętny do pomocy, naprawdę — Z wrażenia odstawił aż napoczęty kawałek pizzy. Wyglądał trochę, jakby w przyszłości miał zamiar wykorzystać Rokuro w bardzo niecny sposób. Do prawdy nie wyobrażał sobie by samemu nosić wszystkie części, także z pewnością ucieszył się, gdy tak szybko i bez jakiegokolwiek wysiłku znalazł darmową pomoc. Nie wiedział czy oficer zna się na tego typu pracach, ale wiedział, że przynajmniej będzie mógł wykorzystać siłę jego mięśni, bo całą rakietę należało wykonać naprawdę z solidnych i ciężkich materiałów, także każda dodatkowa para rąk do pracy była na wagę złota. Aż nie mógł się doczekać dnia, w którym wraz z pomocą innych zacznie konstruować pojazd. Szkoda, że najpierw trzeba było odwalić tyle papierkowej roboty, sporządzić projekty i na mniejszym modelu sprawdzić czy nie ma żadnych błędów w obliczeniach i rozplanowaniu wszystkiego.
No zjedz chociaż kawałek, jest naprawdę smaczna, ale jestem pewien, że zaraz dam sobie spokój, a nie chcę tego wszystkiego wyrzucać. W międzyczasie możesz opowiedzieć co jeszcze u Ciebie słychać, bo część zawodową nowinek już poznałem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.19 20:44  •  Pracownia astronomiczna Clifforda Empty Re: Pracownia astronomiczna Clifforda
—  Uwierz, czaruś z niego. Jest w tym najprawdziwszym mistrzem.
  Aurich oderwał wzrok od Kropka i znowu skierował go na twarz swojego rozmówcy. Dostrzegł w kącikach jego ust okruszki. Powrót do tematu nieznanego oprawcy był dla niego niczym cios wymierzony wprost w policzek, ale nie miał zamiaru ulec wzbierającym się w nim negatywnym emocjom. Przełknął ślinę wraz z posmakiem porażki.
  — Tak, na pewno przedostało się do miasta przez mur. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale... jak? Przebadaliśmy go dokładnie. Wyrwy w nim występujące są pod ciągłym patrolem, więc mamy pewność, że nikt, by się przez nie przecisnął. Może ten osobnik opanował sztukę teleportacji, albo coś straszniejszego? Trudno orzec. Oprócz dwóch świadków, nikt go nie widział. To mnie najbardziej w tym wszystkim niepokoi — wyznał.  Oczywiście nigdy nie zarzuciłby studentom kłamstwa. Nie po tym, co ujrzał na ich skórze. Nie po tym, co stało się z jeziorem. Może to sprawka Łowców? Tą opcje co prawda brano pod uwagę, ale rebelianci nigdy nie mierzyli bronią w kierunku zwykłych obywateli. Celowali w organy władzy. Rokuro nie mógł mieć im tego za złe. Nie każdy chce żyć w otoczce złudzeń.
  Poruszył palcami prawej dłoni w obawie, że znów złapie ich skurcz, albo – gorzej – trudno do zniesienia ból. Dysponował co prawda tabletkami, ale nie chciał je łykać w towarzystwie osób trzecich. Nałóg mógł go wykluczyć z obecnie wykonywanego zawodu, a po utracie statusu żołnierza równie dobrze mógłby popełnić samobójstwo. Nie umiał być nikim innym i do niczego innego się nie nadawał. Zrozumiał to po dwumiesięcznej rekonwalescencji, a nawet wcześniej – świadomość przyszła do niego razem z pojawieniem się rany na prawym policzku. To twoje całe życie, Aurich, czy to ci się podoba czy też nie. Wrócił myślami do rozmówcy, gdy ten przerwał milczenie.
  — Jasne, przecież nie wspominałem ci o tym, żeby się wykręcić, gdy nadarzyły się ku temu okazja — zapewnił, bo naprawdę chciał się przyczynić chociażby w małym stopniu do tej bądź co bądź przełomowej chwili, jaką byłaby podroż w kosmos w obecnych czasach. Nikt szczególnie się do tego nie kwapił. Cliffrod był najprawdopodobniej pierwszym człowiekiem, który chciał zrealizować ten koncept, a Aurich nie zamierzał nakłaniać go do zmiany decyzji. Wierzył w jego umiejętności. I ambicje, a wkład pracy, jaki Kevorkian wkład w konstrukcje rakiety, był doskonałym dowodem na to, że podchodzi do tego poważnie, jak nikt wcześniej. — Z drugiej strony pewnie będę zarywać przez to nocki, bo nie ma widoku na urlop, z którego zostałem wcześniej brutalnie zdjęty, więc będziesz mi za to winny przysługę.
  Ponownie obejrzał się na psa. Kropek nie stracił nic ze swojego wcześniejszego zapału. Jeszcze bardziej zbliżył się do Clifforda, niemal traktując materiał spodni mężczyzny wiązką śliny spływające z kącika rozwartego psyka, z którego zwisał język. Mały, nienażarty pchlarz.
  — Kropek, chodź tutaj, ty łamago — zawołał po chwili, przywołując go do siebie. Zwierz zerknął mu prosto w oczy i po chwilowej ocenienie ryzyka, cpodbiegł do swojego właściciela znowu merdając ogonem. Aurich mniej więcej w tym samym czasie ułamał niewielki kawałek pizzy. Ułożył go sobie na dłoni i podsunął pod pysk dalmatyńczyka. Pies obwąchał zdobycz, polizał ją, a na koniec, po krótkim zapoznaniu się z nią, zacisnął na niej zęby i pochłonął w zastraszającym tempie. — Nie zabrudź podłogi, bydlaku.
  Rokuro, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiał się krótko, targając Kropka za uchem; sierściuch w tym samym momencie oblizał pysk.  Major podświadomie wiedział, że tym oto sposobem jeszcze bardziej podsycił apetyt psa, ale ten kawałek musiał mu wystarczać. Obaj dobrze wiedzieli, że zwierzak nie przepadł za gabinetem weterynaryjnym, a na widok potencjalnej igły wariował. Podczas dorocznego szczepienia przeciw wściekliźnie, Aurich musiał zakładać mu znienawidzony kaganiec, aby nie zrobił nikomu krzywdy w momencie konfrontacji igły z karkami.
  — Wiem, że jest smaczna. Nie zamówiłbym byle czego. Korzystam z usług tej pizzerii od kilku lat i drugiej takiej w M-3 nie znajdziesz. Mimo przybywającej z roku na rok klienteli, nie straci na jakości, a nawet wręcz przeciwnie. Ich oferta ciągle się powiększa — rzekł. Jego mimika twarzy wróciła do stanu przed okazaniem radości. Gdy sobie na nią pozwolił, zapomniał, że nie jest sam w otoczeniu swoich czterech ścian. Przejechał dłonią po łbie psa, który ułożył go na jego kolanach, po czym uchwycił w palce wcześniej napoczęty przez swoje dłonie kawałek. — Tylko jeden. Resztę masz zjeść. Tu i teraz. Na moich oczach — zawyrokował stanowczo. Skorzystał z tonu, którego używał względem przesłuchiwanych przestępców. Nie było w nim miejsca na litości.
  Tymczasowo nie odpowiedział na drugi człon wypowiedzi Clifforda zwierający pytanie. Musiał pomyśleć się nad odpowiedzią. Powinien mu o NIEJ wspomnieć? Nie. Nigdy nikomu o tym nie powiedział (wyłączając z tego kręgu psa) i wolał, żeby tak zostało. Chciał ten sekret zabrać go grobu. Wiedział, że gdyby prawda wyszła na jaw, nie mógłby nigdy więcej spojrzeć JEJ w oczy, co byłoby dla niego najgorszą torturą z możliwych. Gorszą od kłamstw, które wmawiał sobie za każdym razem, gdy budził się w środku nocy z koszmaru o podobnej treści, gdy JEJ życie wisiało na włoski. Skosztowała kawałka pizzy, by to przemyśleć, ale nie doszedł do żadnej konkluzji. Trzymanie JEJ z daleko od swoich uczuć było najlepszą z podjętych przez niego dotychczas decyzji.
  — No powiedz mi, Cliff, Jak myślisz, co może się dziać u człowiek, który większość swojego dnia spędza w pracy? — zapytał. Rokuro prowadził nudne życia, nie licząc rzadko zdarzających się wybuchów i pościgów, ale tego nich też poniekąd przywykł. Jedynym wyzwaniem była Desperacja. Tam niebezpieczeństwo pobudzające do życia adrenalinę towarzyszyło mu na każdym kroku i żałował, że w ostatnich miesiącach nie miał okazji tam trafić. Brakowało mu tego, co się z tym wiązało. I jedynego czego mu wtedy brakowało to rzecz jasna Kropek. Teoretycznie mógł go zabrać ze sobą, ale nie chciał go narażać na spotkanie ze zdziczałym mutantem. — Skoro chcesz znać prawdę – wszystko zmierza w tym samym kierunku co zawsze. Nic się nie zmieniło — uściślił po chwili. Prowadził takie życie, na jakie było go stać i nigdy miał z tego tytułu kompleksów. Niczego nie brakowało mu do szczęścia. I przede wszystkim nie musiał znosić ciągłych wyrzutów, że całe dnie spędza w pracy. Żyć, nie umierać.
                                         
Aurich.
Generał Eliminatorów
Aurich.
Generał Eliminatorów
 
 
 

GODNOŚĆ :
Rokuro Aurich


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach