Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Wcale by nie wzgardził teraz kocykiem, herbatką i przytuleniem. Tego ostatniego pewnie by na tę chwilę nie docenił, ale każde ciepełko było teraz na wagę złota. Czarna pustka doła powoli ustępowała, z drugiej strony nadciągało wywołane zimnem drżenie. Musiało go naprawdę do reszty popierdolić, żeby próbować się zabić w środku zimy przy jakichś minus dziesięciu stopniach. Pewnie, hipotermia nawet by w tym pomogła, ale gdyby przewidział, że ktoś go z tej rzeki wyciągnie, to raczej wybrałby cieplejsze miesiące. Teraz tylko się będzie trząsł jak galareta, dostanie jakiegoś zapalenia płuc czy innej cholery, że będzie błagał o dobicie. Ale nie myślał o tym, tylko o słowach kobiety, które się do niego przebiły. Spojrzał za nią beznamiętnym wzrokiem. Była Łowcą? Jaki interes miał terrorysta do ratowania życia komuś tak bezwartościowemu jak on?
Zaraz jednak znów wbił spojrzenie w śnieg. Zaciskał zęby, żeby nie zagrać nimi jakiegoś skocznego utworu. Jeszcze z innej strony miał zaraz obok siebie wojskowego. Cudnie. Ale przynajmniej nie będzie kopał leżącego, bo miałby ze trzy godziny przesłuchania i męczącego psychologa. Zdecydowanie nie chciał teraz marnować czasu na takie pierdoły, bo niczego ciekawego by się od niego nie dowiedzieli. Żaden psycholog by nie złamał jego nieugiętego milczenia pełnego pogardy dla życia. Wsunął zlodowaciałe palce w kieszenie spodni, choć niewiele to pomogło. Co najwyżej wiatr nie lizał ich, odbierając resztki ciepła i czucia.
–  William Hayes, proszę pana – odpowiedział zgodnie z prawdą, po raz pierwszy od dłuższego czasu wydając z siebie jakiś dźwięk inny od plucia wodą. Nie miał co ukrywać swojej tożsamości, nie przed kimś, kto w każdej chwili i tak mógł ją poznać. Wystarczył telefon do ich ośrodka monitoringu, sprawdzenie lokalizatora w przepustce albo i samej przepustki, gdyby uparcie siedział cicho przez cały czas. Z wojskiem trzeba było ostrożnie, nawet jako niewinny obywatel. A kto wie czy go nie posądzą o to, że znał tamtą białowłosą. Ruszył za mężczyzną woląc mu się nie narażać. Faktycznie lepiej było nie zaskoczyć rodzicielki wyglądem dziadka Mroza z prawdziwymi sopelkami zwisającymi z uszu. Wpadłaby w panikę, a ojciec jeszcze by go zrugał za doprowadzanie matki do stanów przedzawałowych. Zanim zresztą by dotarł do domu, zamarzłby gdzieś po drodze i tyle by było z łowczej pomocy ofiarom losu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzieciak znalazł się między młotem a kowadłem, obie strony były nieustępliwe i uderzały o siebie raz za razem. To chyba nie było przykładne ratowanie czyjegoś życia, zresztą... To była decyzja młodego, tak naprawdę i nikt szczególnie nie mógł na to wpłynąć. Życie jest piękne? Dobre sobie. Na pewno ktoś będzie za tobą tęsknił? Tacy nieszczęśnicy widzą to trochę inaczej. Hachirō sam miał pewne problemy, które jednak w miarę dorastania przemijały. Wielu sztucznie trzyma się przy życiu przygarniając zwierzęta, by mieć do kogo przyjść, by mieć kogoś, kto kocha bezwarunkowo, kto nie odwróci się, nieważne co by się nie działo. Dla wielu przeszkodą jest też to, by nie sprawić swoją śmiercią problemu komukolwiek. Zmierzył chłopaka wzrokiem, zatrzymując spojrzenie w górze, jakby chciał wychwycić to jego.
   Jak wiele musiało go spotkać, jeśli targnął się na swoje życie w tak problematyczny sposób? Być znalezionym przez przypadkową osobę, zostawić na niej ślad do końca życia, wywołać dochodzenie, być krojonym na stole, stawić przed rodzicami wymagania, by rozpoznali ciało. Prawie tak, jakby rzucił się pod samochód, tylko w takim wypadku po prostu rodzice zastaliby pogiętą jak kulkę papieru krwawokościstą miazgę.
  Nie takie rzeczy widział.
  Tabletki zawsze wydawały się mu najspokojniejszym sposobem na opuszczenie świata. Inaczej odbierze się widok zwłok, które wyglądają, jakby twój bliski spał. Inaczej niż gdyby ujrzało się bezwładnie wiszące pod sufitem ciało, niż gdyby otworzyło się łazienkę tylko po to, by zobaczyć wannę pełną niewinnej krwi. Nie miał zamiaru jednak dzielić się spostrzeżeniami na temat śmierci samobójczej, nie nazywał się bowiem Tsurumi Wataru i nie pisał książki o wdzięcznym tytule „Kompletny przewodnik samobójstwa”.
William – powtórzył, nawet bez względnego kaleczenia nie do końca obcej dla ust głoski „l”.
Mam nadzieję, że mądrze wykorzystasz dzisiejsze doświadczenie, kolego – odezwał się trochę w sposób, jak nauczyciel upominający ucznia przyłapanego na gorącym uczynku. Teraz nie było jednak na to czasu — musieli dostać się w cieplejsze miejsce, jakim było mieszkanie na parterze w apartamentowcu C4. Trzeba było zająć się nim i przechować przez noc, żeby pomyślał o tym wszystkim, co właśnie się stało.
  Moroi otworzył drzwi przepustką, a tabliczka, która nad nimi wisiała, potwierdziła tożsamość wojskowego. Wpuściłby chłopaka do środka przodem, gdyby nie fakt, że pierwszy wepchnął się pies i od razu przystąpił do tarzania się w suchym i już nie takim czystym dywanie w salonie. Wojskowy westchnął.
–  Nasza relacja idzie trochę szybko, bo na pierwszej randce już cię wycałowałem i teraz poproszę cię o rozebranie się, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Ściągnij te ubrania, leć do wanny, łazienka to będzie pokój koło sypialni, a to będzie tam na końcu korytarza. Postaraj się zacząć myć letnią wodą, bo jak zaczniesz od cieplejszej to jeszcze mi zasłabniesz. Wrzucimy twoje ubrania do pralki, a ja znajdę jakieś możliwie największe, żebyś się przebrał. I zrobię ci herbatę z miodem, imbirem, pomarańczą i cynamonem, nie przyjmuję kręcenia nosem, że nie lubisz, masz się zagrzać – póki co zachowywał się tak, jakby po prostu miał gościa, który trochę zmarzł podczas spaceru. Starał się w jakoś uprzejmy sposób naciskać na Willa, popychać go do działań... Ale mimo wszystko też pokazać, że jednak komuś zależy. Nie znał podstawy jego problemu i nie chciał na ten temat za bardzo gdybać, choć będzie musiał go trochę przycisnąć w tej kwestii i nakłonić do tego, by sam zaczął sobie pomagać.
  W międzyczasie zorganizował czyste ręczniki, zarówno dla studenta, jak i dla psa, przy czym dla tego pierwszego zostawił je na pralce w łazience, natomiast za drugim musiał trochę pobiegać, nim ten w końcu poddał się i uznał, że ręczniki są lepsze od dywanu. Zapach mokrego psa nie należał do najmilszych woni świata, jednak im szybciej przez to przejdą, tym lepiej. Hoshi był po całym zabiegu puchatą, wielką kulą poplutej szczęśliwości, która rozłożyła się jak przejechana żaba na podłodze przed łazienką.
  Herbata, czarna zresztą, parzyła się w dwóch dużych kubkach; lepiej było nie dodawać do niej niczego, dopóki nie minął czas parzenia. Dopiero po nim do obu kubków dodał kolejne składniki, zaczynając od miodu i cynamonu, a kończąc na przepołowionym plasterku pomarańczy i paru plastrach imbiru. Sam najchętniej dolałby do swojego kubka alkoholu, ale jednak lepiej podczas poważnych rozmów być trzeźwym. Przeniósł naczynia do salonu, odkręcił na maksa wszystkie grzejniki w domu i jeszcze zapalił w piekarniku, po czym uchylił drzwiczki, by ciepło uchodziło ze środka i szybciej rozgrzało mieszkanie.
  Otworzył szafę. Boris zostawił u niego kiedyś między innymi dość sporą bluzę zakładaną przez głowę, pewnie ukradł komuś, bo nie pasowała na niego prawie wcale i wisiała tak, jakby była po starszym bracie. Musiał to tylko znaleźć, była przecież uprana... Poza tym, jakieś dresy zostawione przez Shinyę, może jakaś koszulka? Często nocowali u siebie, więc na pewno miał coś takiego. Znalazł, znalazł wszystko, świetnie! Teraz starczyło trochę tu poogarniać, mimo wszystko wstyd trochę było przyjmować niedoszłego topielca w bałaganie. Łóżko pościelone, badziewie wrzucone pod łóżko, ubrania upchane w szafie, a te dla Willa z kolei ułożone zostały niedbale na kołdrze.
–  Zostawiam ubrania w pokoju obok – powiedział przed drzwiami łazienki. –  Jakby co to się przebierz i w salonie mam dla ciebie herbatę. Jest bardzo słodka, przesadziłem z miodem, ale da się pić – dodał, po czym sam skierował się do wspomnianego pomieszczenia, by usiąść na kanapie. Włączył telewizję, jednak nieszczególnie dbał o to, co będzie tam leciało. Potrzebował po prostu czegoś, co wypełni ciszę, bardzo niezręczną, jak mniemał. Westchnął ciężko, wlepiając nierozumiejące i zamyślone spojrzenie w kreskówkę grającą na ekranie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba szukał najmniej bolesnego sposobu, który mógłby wykorzystać poza domem. Nie chciał, żeby znaleźli go rodzice, a najlepiej, gdyby w ogóle nikt go nie znalazł. Rzeka zimą nie była takim złym pomysłem – nikt się za bardzo nie zbliżał do brzegu, wylądowałby gdzieś daleko porwany nurtem i jeśli już doszłoby do znalezienia go i próby rozpoznania nadgryzionej przez ryby twarzy, jego nic by nie obchodziło, bo byłby dawno w krainie wiecznych ciemności. Albo robił to jakoś dla atencji, bo naprawdę niezłe rozwiązania miał pod ręką. Aspiryna, ciepła wanna i dowolny ostry przedmiot, który znajdzie. Wystarczyło chwilę się pomoczyć, a potem zrobić dwa szybkie nacięcia od wewnętrznej strony nadgarstka w stronę łokcia. Po prostu zjazd w ciemność. Mógł też oczywiście przetrzepać całą apteczkę i łyknąć wszystko po kolei, miałby jeszcze jakąś fazę tuż przed zejściem. Zawsze pozostawała alergia, która skutecznie by go udusiła. Prawie jak z utopieniem tylko bardziej sucho i nikt nie musiał wskakiwać do rzeki, żeby go ratować.
Ale był debilem i nie umiał się nawet zabić.
Zdecydowanie przydałaby mu się ta książka.
Na pewno wykorzysta doświadczenia. Po pierwsze, dobrze się upewni, że ktoś mu nie popędzi na ratunek, a po drugie chyba zrezygnuje z rzek. Niezależnie od pory roku i dnia najwyraźniej ktoś tam siedział i tylko czekał na bawienie się w superbohatera narażając własne życie dla kogoś, kto się chce swojego pozbyć. Jaki to w ogóle miało sens? Daje +5 do zajebistości, aurę dobroczynności albo jakieś zasługi do życia pozagrobowego? Trzeba było być chorym psychicznie, żeby się tak wysilać z pomocą nieznajomemu, który i tak tego nie doceni.
Patrzył na psa, kiedy ten właził na dywan. Znajomy widok i zapach tarzanego psa o wieczorze. Obaj jego kudłaci przyjaciele robili dokładnie to samo, jeszcze dodatkowo zostawiając mnóstwo długiej sierści na podłodze. Zimowe spacery kończyły się śladami łap w całym domu, bo po rytuale upiększania dywanu koniecznie musiały sprawdzić czy w domu wszystko stoi na swoim miejscu. Wredne cholerniki. Will wszedł do mieszkania, choć czuł się nieswojo. Za dużo nowości, za dużo obcych, nie znał też za dobrze tej okolicy. W dodatku można było stwierdzić, że odrobinę bał się wojskowych, choć jego rodzice pracowali w laboratoriach i zdarzało się, że lądował na granicy dzielnicy północnej. Mieli broń, wychodzili poza mury, bronili mieszkańców. Ale mieli też na tyle dużą władzę, że czasem mogło im odwalić. A raczej nikt nie przyzna racji szaremu obywatelowi jeśli ktoś z wojska mówi co innego.
–  Przy ostatniej randce koleś przeciął mi kable i wybił szybę w salonie. Wolę tę – odpowiedział cicho, nadal z minimum emocji, ale chyba próbował zażartować. Wspomnienie zeszłorocznych walentynek z facetem robiącym napad na jego lodówkę biorąc świnkę morską za zakładnika było jednak mimo wszystko zabawne, choć aktualnie nie zmieniało humoru niebieskookiego. Zwłaszcza, że został oddelegowany do mycia się w obcym domu u faceta, którego znał od kilkunastu minut. Wszedł do łazienki, kiedy pachnący mokrą sierścią czworonóg był goniony przez właściciela. Ubrania składał dokładnie w kostkę, układając ją w idealnie równą piramidkę. Nawet jeśli zaraz miały zostać wrzucone do prania. Mycie zaczął wręcz od zimnej wody, bo letnia piekła w palce. Nie chciał zużywać za dużo wody, w końcu nie był u siebie, dlatego spróbował w miarę szybko osiągnąć przyzwoitą temperaturę, jednocześnie uważając, żeby nie przesadzić. Wystarczy, że zwalił się kapitanowi na głowę bez żadnych zapowiedzi, nie musiał mu jeszcze zapewniać dodatkowych wrażeń w postaci omdlałego niedoszłego topielca, którego już raz przywracał do życia. Głupio byłoby rozwalić sobie łeb o krawędź czegoś i jeszcze zabrudzić krwią całą łazienkę. Nim opuścił pomieszczenie, wytarł się i zawinął w ręcznik jak w całun. Jeszcze musiał tylko w nim przejść do sąsiedniego pokoju, najgorzej. Wahał się chwilę. Co, jeśli tylko udawał żołnierza, a tak naprawdę był jakimś zwyrolem, który zwabił nieświadomą ofiarę do swojej nory? Mniejsza o zabicie, bo to byłoby nawet fajne. Strach pomyśleć co mógłby zrobić przed zabiciem. A on był taki młody i niewinny.
Nacisnął klamkę, ale natknął się tylko na psa.
Przepuścisz mnie, panie pies? – zagadnął mruknięciem do zwierzaka. Wiedział, że nie odpowie, ale jak to z obcymi psami – wolał go w żaden sposób nie sprowokować. Obszedł go w miarę ostrożnie i przeszedł do pokoju, gdzie ubrał się w zostawione rzeczy. Ręcznik zawiązał w turban na głowie, żeby nie nakapać wszędzie wodą. Włosy i tak lepiej podeschną najpierw tak potraktowane. Ruszył niepewnie w kierunku salonu i stanął zaraz po przekroczeniu progu. Spojrzał na nadgarstek z przepustką, zastanawiając się chwilę nad tym czy powiadomić matkę, że nie będzie go w domu. Przez chwilę uniósł nawet rękę, ale zrezygnował. Pewnie dalej siedziała w pracy i nawet nie wiedziała, że wyszedł. Albo już spała i też nie wiedziała, że przebywa poza ich przytulnym gniazdkiem wyposażonym w mini zoo. Przysiadł na skraju, sięgając po kubek. Nie napił się od razu, a objął naczynie dłońmi, wdychając zapach. Poza imbirem, pasowało mu wszystko, ale i jego potrafił znieść, jeśli nie był w zbyt dużych ilościach. Wpatrywał się w powierzchnię herbaty, uparcie milcząc i nie słuchając nawet tego co działo się w telewizorze. Czuł się źle z tym, że musiał siedzieć u kogoś, kto nawet go nie znał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Brzmi jak ktoś, z kim ja typowo randkuję – odpowiedział tylko, trochę jakby chciał tym sposobem rozluźnić atmosferę i zasugerować, że nawet wojskowym zdarzają się bliższe, niewrogie spotkania z potencjalnymi wrogami.
  Obaj byli w kropce w tym samym stopniu, obaj tak samo nie potrafili odpowiedzieć sobie jasno na pytanie „co dalej?”. Westchnął bezgłośnie, a jego wzrok podążał za sylwetką Willa, która najpierw weszła, zatrzymała się, a potem przysiadła na krańcu kanapy. Co mu powiedzieć? Jak się odezwać, jak w ogóle zacząć rozmowę...? Właśnie dlatego dobrze, że Hachirō nigdy nie zostanie ojcem.
Nie wiem co mam ci powiedzieć. Tak naprawdę do wszystkiego mógłbyś sobie dopowiedzieć wersję zakładającą, że wcale mnie nie obchodzi, co się z tobą stanie. Ratunek z obowiązku, zabranie cię tu żeby wycisnąć coś z ciebie na temat łowcy, mówienie jakichś smutnych kawałków o tym, że na pewno komuś zależy. Albo w ogóle powiedzenie, że „inni mają gorzej”, to faworyt wszystkich, prawda? – starał się mówić ze spokojem, choć pod koniec przebiła się przez jego głos naprawdę gorzka, nieprzyjemna nuta. W pewnym stopniu znał uczucia towarzyszące samodestruktywnym zachowaniom, więc wiedział, jakie głupie gadki się wtedy słyszy.
To egoistyczne, tak umierać. Nie myślisz o innych, nie coś tam, bla bla – przedrzeźniał, jednak bez większego humoru. Nie było mu do śmiechu, przede wszystkim współczuł mu. – Spotkały cię dziś dwa przypadki. Losowe osoby przejęły się tobą i zaopiekowały. Łowców nie obowiązuje prawo mówiące o nieudzielaniu pomocy, a ta dziewczyna i tak cię wyciągnęła z wody. Ja stykam się ze śmiercią ciągle, bez przerwy widzę, jak ktoś umiera. Sam raz po raz ocieram się o stany bliskie śmierci. Tracę krew, zyskuję blizny. Zawsze jest ktoś, kto mnie ratuje. Nie mówię, że to sprawia, że jakoś... Bardziej doceniam życie. Ale mam różne przejścia. I tak jakby... Chciałbym pomóc ci w twoich, Will, okej?
  Samotność. Jeden z pierwszych powodów. Brak zrozumienia. Kolejny. Pragnienie uwagi. Och, jeszcze jeden. Jeśli postara się je zbadać i choćby na trochę wyeliminować, to może da chłopakowi do myślenia. Może to sprawi, że poczuje się mniej zbędny, kłopotliwy dla otoczenia. Moroi sam miał z tym problemy, ma zresztą w dalszym ciągu. Przekształca je jednak w śmiałość i przynajmniej pozorną siłę. Jeśli sam się nie uratuje, to kto to zrobi?
  Uniósł kubek do ust, spróbował herbatę, którą zrobił. Faktycznie przesłodził, jednak mieszanka, jaką zastosował, definitywnie grzała go od środka. Mimo to drżał, jednak nie z powodu zimna. Nie lubił poczucia niepewności i bezradności, a teraz właśnie to czuł. Pies za to miał się bardzo dobrze, bo zaraz atencyjnie ułożył się przy nogach obu, łeb jednak trzymając koło Willa. Zamlaskał i cierpiętniczo westchnął, machnąwszy ogonem. Pewnie człowieki jadły coś dobrego, a maskowały dziwnymi zapachami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wcale by się nie zdziwił, gdyby się okazało, że randkują z tą samą osobą. Jeśli ktoś robił coś takiego wojskowemu to nic nie stało na przeszkodzie demolowaniu całkowicie przypadkowego domu na zadupiu, jeśli wydawał się pusty. No i branie Wafla za zakładnika. Trzeba mieć ostro nierówno pod sufitem, żeby tego kudłatego wypierdka traktować jako żywą tarczę czy straszaka na bezbronnego mieszkańca posiadającego pełną lodówkę.
Upił niemal bezgłośnie łyk. Było za ciepłe jak na jego standardy picia herbaty, ale przesłodzenie chociaż mu nie przeszkadzało. Smakowało równie dobrze co pachniało i nawet ten nieszczęsny imbir nie zaburzał mu ładu. Przynajmniej napój nie zawierał czegoś, co mogłoby go zabić, bo czułby się jeszcze głupiej, gdyby znowu kapitan musiał ratować mu życie. Dwa razy z rzędu to zdecydowana przesada, bo on przecież nigdy tego długu nie spłaci. Nawet jeśli wyjdzie z obecnego przedłużającego się doła. Nie zastrzeli bandyty, który mógłby rudzielcowi przykładać broń do głowy, nie uchroni przed losowym odłamkiem z kosmosu, który akurat przez zrządzenie losu miałby kurs kolizyjny z panem Moroi. Mógł mu najwyżej strzelić wierny oryginałowi portret albo złożyć model statku kosmicznego z własnoręcznie zrobionych elementów. Mało to przydatne do życia.
Odstawił kubek, położył dłonie na udach, bardziej naciągając rękawy na dłonie, półświadomie. Żołnierz zyskiwał blizny przez swoją odwagę i pracę, a on sam je sobie zafundował podczas prób zwrócenia myśli na inny tor. Blade ślady cięć na nadgarstkach, jeszcze nie do końca zagojone. Nie chciał, żeby je zobaczył. Wcześniej skrywała je przemoczona bluza, teraz ta obco pachnąca zastępcza, którą i tak odda jak tylko wyschną jego ubrania. Nie wiedział co pomyśli Hachirō na widok tnącego się studenta, który ma jakiś problem i nie pozwala sobie z nim pomóc. Słuchał jego słów, ale jednocześnie zdawały się nie do końca do niego docierać, nie mógł się na nich skupić. Zawsze tak miał przy obcych, choć ostatnimi czasy jakby się to nasiliło.
Jestem zbyt bezużyteczny, żeby żyć – odezwał się cicho, drętwo. Przygryzł lekko dolną wargę, wpatrując się otępiałym wzrokiem w zaciśnięte na końcach rękawów palce. Nie był nikomu do niczego potrzebny, a jedynej osobie, której mógłby się przydać, jak się okazało, raczej bardziej przeszkadzał. Więc starał się odciąć, ale to nie pomagało. Z każdym dniem było coraz gorzej. Czasem próbowała się skontaktować, a on nawet przestał odpisywać. Nie chciał o niej myśleć, ale nie mógł przestać. Nie umiał jej wymazać z pamięci. Zawsze tam była, od tylu lat, nie dawała mu spokoju. Mógł to wszystko zachować dla siebie, wtedy, w lato. Może byłoby lepiej? Może mógłby oglądać jej uśmiech, patrzeć w te brązowe, piękne oczy tak dopasowane do zieleni włosów?
Chłopak zamknął oczy. Palce trzymały się teraz tuż nad łokciami. Starał się uspokoić, ale też nie okazać nadmiaru emocji. Nie chciał mieć oczu w mokrym miejscu przy innym facecie. Był, do cholery, dorosły, a zachowywał się jakby miał pięć lat. Musiał teraz tylko dotrwać do rana, wrócić do siebie. Nie chlipać tu teraz obok wojskowego i jego kłębka wilgotnego futra. Osiągnąłby chyba apogeum żałosności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W pewien sposób zabolało.
  Mowa ciała, ruchy, ton głosu — to wszystko nie łączyło się w żaden sposób w harmonijną całość. To nie pasowało, a naraz jednak tak. Straszne. Ciągle w głowie odbijało mu się jedno — tak nie powinno być. Nie zważając na wiek osoby, która musiała z takimi uczuciami walczyć, tak zwyczajnie być nie powinno.
  Wypuścił z płuc powietrze, przeczesał dłonią włosy; to zdecydowanie było problematyczne, ale już nie mógł się cofnąć przed konsekwencjami swojej decyzji. Co jeśli jednak postąpił źle? Jeśli dzieciak, skoro rodzice nie zostaną poinformowani, postanowi powtórzyć swój skok wiary? Poczuje się bezkarny, okaże się na tyle zuchwały, by dalej bawić w brawurę?
A ja jestem zbyt zajebisty żeby żyć. Też nie brzmi to szczególnie wiarygodnie, jeśli to osąd jednej osoby, w dodatku tej, o którą się rozchodzi. Co każe ci tak sądzić? Na studiach ci nie idzie, dziewczyna cię rzuciła? – nie mówił w sposób oceniający, choć faktem było, że szybciej niż myślał po prostu mówił, prując słowami jak serią z karabinu. Przysunął się jednak do chłopaka i położył rękę na jego ramieniu.
Przy mnie, mimo wszystko, masz czystą kartę, Will. Nie powiem, że w tej próbie nie ma nic złego, bo jak najbardziej jest. Czytam to jako prośbę o pomoc, a gdybym był na twoim miejscu — czytałbym jako nową szansę. Z poczucia beznadziei da się wyjść – skończył wypowiedź cichszym tonem niż zaczynał i uśmiechnął się łagodnie, pogłaskawszy młodzika po ramieniu. Znał to, znał poczucie, że nie ma żadnego celu, że nie ma co robić, że... Że bez KOGOŚ jego życie nie ma najmniejszego sensu.
Mój antydepresant, jeden z nich, leży właśnie na twojej nodze i chyba zaraz ją zapluje z zachwytu. Kolejny to dużo zajęć i zobowiązań. Głupio byłoby zniknąć, jeśli komuś coś się obiecało i tego nie dotrzymało. Bezczynność zabija, próby znalezienia swojego miejsca — nie. A twoje nie jest w grobie – skwitował swoją przydługą wypowiedź i klepnął kilka razy, nie za mocno, ramię Willa. Taki pokrzepiający, przyjacielski gest, który jemu samemu też by się przydał. Moroi powoli też zbliżał się do granic, bo wbrew temu, że mówił całkiem wymijająco, w pewien sposób się uzewnętrzniał i mówił o tym, co gryzie jego samego.
Dławienie w sobie wszystkiego nie pomoże.
  To hipokryzja.
Rzucaj. Wyrzuć to z siebie. Może moje spojrzenie na sprawę, które będzie przecież świeże — nie znamy się w końcu — jakoś ci pomoże.
  Albo załamią się już obaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Może nie powinien próbować powtarzać tych prób, skoro i tak się nie udają? Musiałby pogodzić się z faktem, że jest skończonym idiotą, któremu w życiu nie wychodzi nawet śmierć i jakoś egzystować dalej. Miał co robić, patrząc na przeciętny ludzki żywot zostało mu jeszcze jakieś sześćdziesiąt lat męczenia się. Studiów zostało minimum cztery lata, chyba, że pójdzie jeszcze na jakieś. Ile roboty mogli mieć architekci w ograniczonych przestrzennie Miastach? Pewnie największą trudnością było wciśnięcie budynku pomiędzy już istniejące albo przebudowanie czegoś tak, żeby nadal komponowało się z otoczeniem. Nadal jednak miało to większą przyszłość niż scenografia, którą planował na początku. Teraz większość powstawała komputerowo, a w operach i teatrach zwykle się nie zmieniało czegoś co ustalono lata, a nawet wieki temu. Zostanie zawodowym artystą? Teraz mogło się to opłacać, a za rok już nie. A sześćdziesiąt lat jakoś przeżyć trzeba, rodzice wiecznie go utrzymywać nie mogli, a na znalezienie sobie kogoś liczyć nie mógł. Mógł zawsze pójść w chemię, ale teraz musiałby się męczyć na roku z kimś, kogo chciał unikać. Tym gorzej jeśli jakoś wylądowaliby w jednej grupie, bo na liście byliby niedaleko siebie. Przy każdym następnym pomyśle na zabicie się mogło się okazać, że zostanie roślinką, bo schrzani coś za mocno.
...dziewczyna cię rzuciła?
Will parsknął jakby z rozbawieniem, choć wyraźnie wcale nie było mu do śmiechu. Gdyby rzuciła to chyba zniósłby to lepiej, może nawet wiedziałby co jest w nim nie tak i do poprawy, żeby przy następnym razie nikogo nie zawieść. Póki co nie miał nawet okazji być w związku z drugą osobą, więc nie wiedział jakie błędy popełniał. Jednym mogło być to, że tak długo zwlekał z wyznaniem, drugim, że ostatecznie jednak to z siebie wydusił.
Pięć antydepresantów siedzi w domu, ale niezbyt pomagają – wyznał i przesunął dłonią po psim łbie. Amaborkus pewnie będzie teraz zazdrosny, że jakiś inny czworonóg był głaskany zamiast niego, ale w tej chwili to się nie liczyło. Da bestii plaster szynki i znowu będą kumplami. – Jedyne zajęcie, które naprawdę uwielbiałem, teraz kojarzy mi się z totalną porażką, jaką jestem. Wszystkie zlecenia wypełniałem na bieżąco, więc nikomu nic nie wiszę. Nie mam kumpli, którzy będą się wgapiać w kropkę offline w grze. Rodzice to pracoholicy, którzy nawet nie zauważą, że nie ma mnie w domu. Studiowanie architektury nic ludzkości nie przyniesie poza kolejnym nudnym mostem i wieżowcem w centrum – wymamrotał opierając łokcie na udach, a następnie głowę na dłoniach. – Nie jestem żołnierzem narażającym życie dla ochrony mieszkańców jak pan. Nie wynajdę leku na żadną chorobę jak naukowcy, nie znajdę sposobu na to, żeby Ziemia znowu była jak setki lat temu. Po co komu introwertyczny, samotniczy debil, który jedyne co umie robić to namalować stado kwiatków albo złożyć figurkę Baphometa z zapałek.
Jeszcze nigdy jego samoocena nie była tak krytycznie niska jak teraz. Wcześniej biegał po całej szkole, nawet po całym M-1, z aparatem i cykał foty ludzi z klasy, żeby mieli pamiątkę i wspomnienia. Nawet jeśli musiał być w cieniu obserwując szczególnie interesujący go obiekt, wierzył, że wszystkie fotki się kiedyś przydadzą. I rzeczywiście, kiedy ona wyjechała, cała klasa postanowiła udawać, że była wśród nich. Kiedyś miał jakiś cel. Choćby znaleźć ją na drugim końcu świata i wzdychać dalej.
Rzucenie byłoby chyba lepsze niż odrzucenie. Znałem ją z szesnaście lat, dwanaście kochałem, ale jestem tchórzem i przyznałem się dopiero pół roku temu. A teraz pewnie ma mnie za dziwaka, który zawsze pamiętał wszystkie daty z nią związane co do minuty. O wiele lepiej byłoby, gdybym wtedy nic nie powiedział – wyznał głosem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Pustym wzrokiem gapił się gdzieś w stronę podłogi po przeciwnej stronie pomieszczenia. Jego sekret do tej pory znał częściowo tylko jego kumpel z M-1 i ona. Bez informacji o szczegółach osoba postronna i tak nie zrozumiałaby całości, a on naprawdę nie chciał otwierać się aż tak bardzo, tym bardziej przed osobą poznaną dopiero co. Przecież jego rodzice nie mieli pojęcia co siedzi w głowie ich syna. – Wylądowałem po drugiej stronie świata podążając za nią. A los jest na tyle złośliwy, że w całym tym wielkim mieście jakoś na nią trafiłem. Wierzę w przeznaczenie, ale kompletnie nie wiem co ktoś na górze dla mnie zaplanował ciskając mi kłodami w mordę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

A po co światu ktoś, kto potrafi najlepiej wszystko niszczyć i zabijać? – skontrował sucho, stylizując ton wypowiedzi na cokolwiek prześmiewczy, jednak po minie było widać, że niekoniecznie jest mu do śmiechu. Zacisnął usta. Nie podobało mu się zostanie nieudolnym, och, jak beznadziejnym terapeutą.
Może ktoś tam wyżej ma jednak plan, na mnie, na ciebie, na sąsiadkę spod czwórki. No chuj to w sumie wie, nie? Lubię mieć wrażenie, że ja mam dla siebie plan. Stawiam sobie cel i... Idę do niego. Hej, moim marzeniem jest pozbycie się wszystkich wymordowanych paskud. Myślisz, że tego dożyję? Bo... Ja nie. Nawet wiem, że nie dożyję. Ale przynajmniej żyć sobie będę robiąc to, co sobie obrałem jako cel. Gdybym mógł ci coś poradzić, to z mojego doświadczenia... Poczucie beznadziei zwalcza się dobrze pracą. Wiesz, ciągle coś robić, bez przerwy mieć coś w rękach. Przynajmniej tymczasowo zanika – wyjaśnił, po czym zagryzł od środka policzki. Herbata stygła, a on nie do końca wiedział, co właściwie ma się dziać teraz. Żałował, że takiego uroczego chłopca poznał w takich niesprzyjających okolicznościach. Upił parę łyków ze szklanki i odetchnął, uprzednio dla wygody wypuściwszy z uścisku zębów tkankę. Szturchnął lekko nogą leżącego obok psa, a ten z ciężkim westchnieniem podniósł się, wyczłapał z pokoju i zaraz wrócił żwawiej, kiwając przyjaźnie ogonkiem i dzierżąc w mordce kawał grubego sznurka związanego w supły z obu stron. Położył łeb z zabawką na kolanach studenta i spojrzał na niego wymagająco-wyzywającym spojrzeniem.
Uganiałem się za facetem ostatnie siedem lat. Zaczęliśmy znajomość od kłótni o alkohol, kiedy byłem ledwie po staniu się legalnym pijakiem. Uważał, że jestem za młody, wielki pan obrońca prawa. Pobił przeze mnie całą alejkę z winem w markecie. Potem znalazł miejsce, w którym pracowałem, a ja trafiłem na niego w barze i bronił mnie przed jakimś spitym typem. Same przypadki. Zabawnie. Wiesz, słowo daję, że nigdy nawet nie myślałem o spotkaniu go po tym, co odwaliliśmy w sklepie. Grosz do grosza i uzbierało się tyle, że — postanawiając go wkurzyć — dołączyłem do wojska. Takie to bohaterskie? – zawiesił na chwilę głos, wystawił na momencik język, uśmiechając się krzywo.
Zacząłem sobie dodawać do tego logikę, że będę go pilnować. Koniec końców skończyliśmy w jednym oddziale i, cholera, był naszym medykiem zanim go przenieśli. Nie mogłem znieść jego dotyku i tego, że akceptował we mnie to, czego ja nie. Zakrywałem to żartami, wyśmiewaniem go, ale dawałem znaki i on wszystko stoicko ignorował. Nie wiem na ile świadomie, to wielki ziemniak. Spokojny, stanowczy, taki uprzejmy, wysoki, ładniutki, niesamowite złote oczy. No, ideał faceta. Jeszcze doktorek. Każda dziewczyna chciałaby takiego przedstawić swojej rodzinie na niedzielnym obiedzie. A... Ja? – Uniósł brew, przechylił głowę po parę razy na oba boki. Odetchnął głęboko, jednak bez ulgi. Skulił się nieco, jakby tym sposobem chciał ukryć drżenie; przywykł do swojego zakazu ukazywania własnych słabości. Wrósł w niego, a jednak... Brakowało mu łamania go. Spojrzał niepewnie na Willa.
Jestem zniewieściałym frajerem, który jest ładny na zewnątrz, ale w środku zepsuty, agresywny, parszywy, wredny. Zabijam, poświęcam innych, idę po trupach do celu, którego nawet kurwa jasno nie widzę. Boję się, przepycham łokciami do przodu i co mi to daje? Nie mogłem być dla niego dość dobrym, nie mogłem dać sobie rady z tymi uczuciami. To, że go teraz nie ma, jest jak pierdolone zbawienie. Hej, jestem większym frajerem. Mój pierwszy partner na poważnie nie żyje. Potem wpadłem we friendzone. Teraz... – Poruszył słabo barkami, jakby ten ruch nie był inicjatywą jego, a jakiegoś lalkarza, który leniwie ruszył sznurkami doczepionymi do jego ramion.
Teraz nie wiem co właściwie czuję do typa, z którym czasem sypiam. Wiem tylko, że to jest niewłaściwe, bo stoimy po przeciwnych stronach, a on jeszcze jest na celowniku Łowców. Jak ja. I dawno go nie widziałem. Nawet nie wiem, czy dalej żyje. Niby to niezbyt zobowiązujące, ale chyba robię się romantyczny na stare lata. Głupie potrzeby, na chuj to komu, ech. I głupie też jest to, że masz w cholerę zmartwień, a ja ci jeszcze ich dowalam, za to mój głupi pies śmierdzi i ślini ci nogę, ale chyba już jesteś częścią jego stada – zakończył znacznie pogodniej niż zaczął i przeszedł w inny temat, nie chcąc dalej tkwić w tamtym bagnie. Dywersja na odwrócenie uwagi była jego naturą, a nadmierne martwienie ludzi w świadomy sposób i zrzucanie na nich swoich kłopotów było tym, czego wolał unikać. Zosia samosia, która musi ze wszystkim radzić sobie sama, ale ostatecznie i tak ugięłaby się i złamała pod ciężarem obowiązku. A co gdyby to on był kiedyś na miejscu Willa? Czy znalazłaby się taka łowczyni, która chciałaby go ratować? Czy było warto? Powinno się przeszkadzać komuś, kto i tak przecież nie widzi dla siebie nadziei? No dalej, powiedz, że już czas spać. Zawiń młodego w kołderkę, a sam skul się na kanapie. Może zapal przed snem. Nie, i tak nie zaśniesz. On pewnie też. Boże, czemu to było takie skomplikowane i nieznośne.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Choćby i nieudolny, ale terapeuta był w tym momencie naprawdę potrzebny młodocianemu seryjnemu samobójcy. Nie spodziewałby się, że obca osoba się przed nim otworzy aż tak bardzo, opowie o sobie, wszystko tylko po to, żeby poczuł się choć odrobinę mniej beznadziejnie i bezużytecznie. Zanim zwrócił więcej uwagi na zaczepiającego go czworonoga, wypił jeszcze trochę napoju przygotowanego przez wojskowego. Wyciągnął palce do sznurka, złapał go i lekko pociągnął w swoją stronę dając zwierzakowi znak, że się z nim pobawi. Dobrze wiedział co oznaczają te wlepiające się czujnie oczy, miewał taki podwójny atak średnio pięć razy na tydzień. Siedząc z książką miał już odruch unoszenia wysoko ręki jeśli coś ruszyło się w pobliżu jego nóg. Na ogół był to kudłaty pieszczoch gnający z zabawką do nudzącego się chłopaka, jeśli był bez zabawki to wtedy ładował się cały na kolana przygniatając ciężarem i próbując polizać po twarzy, żeby zdobyć trochę uwagi. Niezbyt miał teraz siłę i ochotę na przeciąganie liny, ale ciężko by mu było odmówić sierściuchowi. Przy okazji mógł skierować wzrok gdzieś indziej, unikając kontaktu w dość standardowy dla siebie sposób. Ale słuchał mimo wszystko. I nawet mimowolnie się uśmiechnął słysząc o rozwalaniu butelek w sklepie, choć wyglądało to bardziej jak reakcja na akitę. Jego znajomości były tak nudne... Jedyne interesujące zaczęły się od wybicia okna i wyłowienia z rzeki.
Większość życia we friendzonie. Nawet nie wiem ile ludzi przez cały ten czas do mnie zarywało, bo tępo wgapiałem się w tą głupią Greenwood i nikomu nie dawałem szansy – westchnął patrząc na psie ślepia. Wiedział, że ze zwierzakiem nie wygra, ale zajęcie rąk naprawdę pomogło przynajmniej na tę chwilę. Albo słuchanie drugiej osoby, która wcale nie miała tak kolorowo w życiu. – Może w sumie powinienem o niej jakoś zapomnieć, albo w ogóle olać laski. Większość to bezmózgie pustaki, po co mi taka? Mam na tyle tolerancyjnych rodziców, że mógłbym nawet tego zombiaka zza muru przyprowadzić. A znając mojego pecha to nie minie miesiąc i się na jakiegoś natknę – wzruszył lekko ramionami. Cóż, może rzeczywiście bycie nastawionym tylko na dziewczyny nie miało u niego racji bytu? Co nie zmienia faktu, że w życie poza Miastami niekoniecznie wierzył. W wielką plagę zabijającą wszystko co tam wyjdzie też nie. Może ci „wymordowani” to po prostu było określenie na wszelkich wrogów ludzkości, jak ci łowcy-rebelianci czy inni terroryści. Skoro nie mieli przestępczości, to gdzieś te wszystkie społeczne męty musiały trafiać, a najlepiej wywalić odpadki za ogrodzenie, żeby się nimi nie było trzeba martwić.
Zresztą, kto tu jest frajerem i to jeszcze zniewieściałym? Też nie jestem ideałem brodatego drwala w koszuli w kratę popijającego bezglutenowe latte. Może wzrostem, dzięki czemu tu w M-3 obrywam w łeb wchodząc do każdego pomieszczenia. Nie palę, chyba, że głupa, nie piję, bo w sumie i tak dopiero za pół roku będę mógł to zrobić legalnie według prawa M-1, ćpam najwyżej leki na bezsenność jak nie zapomnę. I jeszcze obślinione kudłacze włączają mnie do swojego stada nawet nie wiedząc jak wielki błąd popełniają – poczochrał czworonoga za uchem nie przerywając zabawy z nim. – Nawet przeklinać nie umiem, bo i po co.
Jeszcze się zaraz okaże, że to on się stanie ujowym terapeutą. Cóż, kumplowi zawsze potrafił doradzić, pocieszyć go czy zachęcić do podbicia do dziewczyny, która mu się podobała. Jemu nigdy nie wychodziło. Czyli jednak to było prawdą, że psychologami zostają osoby mające jakiś problem, z którym sobie nie radzą.
Kładzenie się spać było bezsensowne. Zostałby takim zawiniętym burrito, które i tak nie zaśnie – raz, że emocje, dwa, że nieznane miejsce i słabo (a jednocześnie już dość sporo) znana osoba, trzy to rozmyślanie o wszystkim i niczym. No i cztery – nie zasnąłby, bo nie. Bo kolejne kilkanaście godzin na nogach to dla niego praktycznie nic. Podczas swoich maratonów emowania w piwnicy potrafił nie spać po prawie tydzień, a halucynacje były na pewno lepsze niż od jakichkolwiek narkotyków, które by się dało dostać gdzieś za garażami od szemranego typa. Will odruchowo podciągnął rękawy w górę, odsłaniając blade już, ale wciąż widoczne ślady po cięciach. Na tyle skupił się na walce z psem, że olał całkowicie fakt zasłaniania nadgarstków jeszcze parę chwil temu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmarszczył brwi usłyszawszy nazwisko Greenwood. To nie była ta mała, którą przygarnął Spadziński, a którą Hachirō tymczasowo szkolił w dziedzinie nauki strzelania z broni palnej w zastępstwie za Lancaster? Otworzył usta, jakby miał coś powiedzieć, jednak chwilę jeszcze milczał. Dopiero gdy wskazówki zegara tyknęły zdecydowanie za wiele razy, Moroi zabrał głos.
Witamy w klubie frajera. Standardowym zestawem każdego członka jest ukrywanie wszystkiego za żartami, zakochiwanie się w niewłaściwych osobach. Terrorysta, friendzone, hetero faceci, lesbijki, do wyboru do koloru. Wystarczy dodać do miksu anioły, androidy i wymordowanych. Wtedy będzie pełny zestaw rzeczy, za które powinniśmy dostać po łapach.
   Jego głos był przesiąknięty goryczą, która w ogóle ciężko przechodziła mu przez gardło w postaci słów. Wyduszał je z siebie, wypluwał, męczył, byleby tylko wyrzucić z siebie to wszystko, co paskudne. Każdą skazę, która mogła się pojawić na delikatnej laleczce z porcelany, jaką był wizerunek tego zepsutego do cna młodego hycla.
   Też chciałby umrzeć. Chciałby zostać zakopany głęboko pod ziemią. Chciałby, żeby nikt więcej go nie oglądał. Żeby nikt więcej nawet nie przechodził obok. Chciał, żeby zapamiętano go jako kogoś, kim nie jest. Wielki bohater, co nie? Przecież nim nie był. Nie będzie. Kiedy tak słuchał młodego, czuł się po prostu podle. Totalnie czuł się od niego gorszy. Ta niewinność nie pasowała do kogoś, kto dopiero co chciał odebrać sobie życie.
   Czas się oderwać od tej rozmowy. Czas rozładować napięcie. Czas coś z tym zrobić, bo jeśli nie, to obaj zwariują, zapłakując się na śmierć. Co za żałosny koniec dla dwóch mężczyzn, którzy tak bardzo nie potrafili stać się dorosłymi. Co tu dadzą słowa? Co da „weźmy się w garść”? No jasne, że nic. Oparł o ręce głowę tak, że dłonie obejmowały ją po obu stronach na wysokości skroni, a palce luźno przeczesywały już skołtunione od stresu miejscami włosy.
Nie odkochasz się od razu. Może to ona potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, co czuje. Może to ty potrzebujesz czasu, by pojąć, że dziecinne zauroczenie to jednak nie miłość. Nie oceniam. I naprawdę życzę ci jak najlepiej. Ale jedna laska nie powinna ci zniszczyć całego życia. Zresztą na pewno nie byłaby zachwycona tym, że jej kolega się zabił przez nią. Słyszałem takie coś, że czas nie leczy ran, ale pozwala się do nich przyzwyczaić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, to na pewno była ta mała. Will i tak nie wiedział, że próbowała strzelać i uczyła się tego, bo aż tak świetnie jej życia nie znał. Zresztą, od końca lata i tak unikał jej jak cygan kąpieli, więc nie miał prawa się dowiedzieć, a wcześniej nawet o to nie pytał tylko pisał o głupotach. Nie posądzałby jej zresztą o chęci nauki jakiejkolwiek zdolności mogącej wyrządzić krzywdę drugiej osobie, nawet w samoobronie. Była przecież taka niewinna w jego oczach.
Bóg chyba całkiem słusznie chciał nas skasować – mruknął, choć niezbyt wierzył w swoje słowa. Dla niego jakaś siła wyższa była tylko bajką wpajaną od dzieciństwa. Kiedyś nawet serio wierzył w istnienie jakiejś stwórczej siły, anielskich zastępów, stróżów dyszących niewidzialnie w kark na każdym kroku biednego śmiertelnego, poplątane ścieżki losu i przeznaczenia. Potem jednak z wiekiem wszystko to zdawało się być dla niego coraz mniej prawdopodobne, zdobywał też wykształcenie, wiedział, jak sprawy religii gryzły się z nauką, a z historii wiedział jak religia potrafiła trzymać za mordę całe narody i wstrzymywać postęp technologii. Czy gdyby nie powstały kataklizmy, mieliby w tym momencie takie same miasta jak obecnie? Wielkie, otoczone murem i tajemniczą kopułą powstrzymującą zagrożenia środowiskowe z zewnątrz. Zapewne nie, bo większość religii rozpadła się, a konflikty na tle obrażania jakichś niewidocznych mocy ustały i ludzie wreszcie mogli zająć się czymś pożytecznym. I raczej to głupota ludzka i niedbałość o własną planetę doprowadziły do takiego stanu rzeczy, w jakim znaleźli się aktualnie. Słońce przebijało się przez dziurę ozonową i zamieniało połacie ziemi w suchy wiór, trzęsienia ziemi spowodowane wydobyciem rud niszczyły miasta i wywoływały ogromne fale na oceanach, w zdziczałym świecie jakiś wirus ewoluował zamieniając ponoć ludzi w zombie. Istnienie wymordowanych wciąż było dla niego jak bajka. Żadnego nie widział, tylko o nich słyszał. Wierzył jednak, że za murami nie jest zbyt bezpiecznie, głównie za sprawą ewolucji zmieniającej normalne zwierzęta w potwory dostosowane do przetrwania. Chociaż ciekawiło go, czy znowu pojawią się dinozaury. Ziemia na pewno pozbędzie się kleszczy i odrodzi na nowo.
Może przejdzie. A może wreszcie los przestanie mnie ratować. Zobaczymy które z nas wytrzyma dłużej – prychnął. Nie było chyba sensu przekonywać go, że zaraz obok trawa jest zieleńsza, a słońce ładniej świeci. Sam musiał do tego wreszcie dojść.
Ostatecznie i tak nadszedł czas położenia łba na poduszce. I tak nie zasnął, nawet mimo asysty psa, który i tak musiał przyleźć go ślinić. Sen nadszedł dopiero w okolicach świtu i też nie na długo, a rano po przebraniu się nie wiedział nawet jak się czuć. Było nieco lepiej, choć wciąż do zada, na dodatek czuł, że zaraz rąbnie go jakieś ostre przeziębienie. Podziękował jednak za gościnę, poskrobał czworonoga za uchem i wrócił do normalnego życia. Bo przecież zapewne i tak więcej wojskowego nie ujrzy.

Wątek zakończony
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach