Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Pisanie 02.05.14 2:21  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
| Więc tak... post jest w... 1/30, ale już go wstawiam, żeby nie przedłużać, nu. Zaraz pewnie zedytuję. Tak czy siak ta część jest najważniejsza, bo wyżej będą tylko głupie myśli Jace'a, które nikomu do szczęścia potrzebne nie są, a i nic nowego na pewno nie wprowadzą. Więc jak coś - Take, MGuj dalej. Odpowiedź masz. Najwyżej post zostanie taki krótki i bylejaki. o: |



Szybkość z jaką go przyblokowano faktycznie zaskoczyła, choć twarz białowłosego pozostawała niewzruszona. Tylko w ślepiach – jak zwykle – ukazała się gniewna nuta, jakiś prędko stłumiony błysk, obraz pełen pogardy i chorej złości, bo oto jakiś nieznajomy postanawia podciąć mu nogi i spróbować powalić na kolana. Owszem. Mógł go złamać. Prawdę mówiąc, aktualnie mógł o wiele więcej, niż życzyłby sobie tego sam Growlithe.
Wpierw delikatny uścisk – tyle trzeba było, by wywołać istna irytację. Zresztą, na dobrą sprawę, trzeba było nawet mniej, by go rozwścieczyć, a ten gest dolał tylko litra oliwy do ognia.
(...)
Szarpnął się i zdawać by się mogło, że brak mu tylko było piany toczącej się z pyska. Za nic. Za cholerę. Za, kurwa, Mur Chiński, mu nie ulegnie. To było przecież takie jasne, prawda? Spojrzał przez obolałe ramię za siebie. Gdyby ten twór miał gębę to inaczej by sobie porozmawiali.
Goń się – warknął i splunął w bok, bez żadnych ceregieli prezentując mu swój mamtowdupizm. ― Łam, padalcu.
Niestety. Jak można się było spodziewać - mimo słów, które z taką lekkością opuściły ściśnięte z gniewu gardło białowłosego, nie miał zamiaru stać w bezruchu, czekając tylko na uczucie porównywalne do rozrywania go na pół. Ściany zagotowały się, a przynajmniej tak można było opisać widok, w którym cienie zaczęły drżeć, niczym wrząca woda, mająca za moment wyrzuć pokrycie garnka aż pod sufit. Zewsząd rozległo się nierównomierne powarkiwanie.
Shatarai i wataha.
Pięć rosłych cielsk, ich wychudłe, silne sylwetki, jak jeden brat wynurzyły się z mroku, z różnych stron rzucając się w kierunku mary. To na kark, to na bark, to na kostkę czy udo.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.05.14 21:49  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.

Tudududu.

Growlithe

„Goń się.”
Hm? ― wyrwało się tworowi tonem świadczącym o tym, że wolałby się przesłyszeć. Niemniej jednak cała otoczka, w która ubrał te słowa jasno mówiła, że kundel nie zamierzał współpracować, przez co uścisk faktycznie nasilił się, jakby zamierzał go połamać. Dosłownie. ― Pro-szę. Nie udławisz się tym, a zdaje się, że jesteś całkiem niezły w kłapaniu gęb--
Warczenie uciszyło cienistą marę.
Już planowała się odwrócić, by rozeznać się w sytuacji, gdy została zaatakowana niemalże własną bronią. Wrzasnęła głośno i znowu rozproszyła się w powietrzy, pozostawiając w wilczych pyskach kawałki swojego ciała. Nie była niezniszczalna, a mimo to, gdy jej postura wyrosła z powrotem jakieś dwa metry przed białowłosym, zaśmiała się głośno, chcąc wykpić te nieudolne próby. Mimo to uszczerbki na jej ciele były wyraźnie widoczne, ale nie krwawiła. Nic też nie wskazywało na to, by z powodu obrażeń ból targał jej półprzezroczystym cielskiem. To chyba właśnie to było najbardziej irytującym elementem jej istnienia.
Istota trzymając w ręce oko Growlithe'a, spróbowała zaklaskać powoli w iście ironicznym geście. Przynajmniej takie sprawiało to wrażenie, gdy równie dobrze – niemalże całkiem zgłuszony – dźwięk mógł służyć otwarciu wcześniej wtopionych w ścianę drzwi, które jak na zawołanie rozsunęły się, torując drogę na równie dobrze oświetlony korytarz. Był dość szeroki, a – co zaraz miało się okazać – pomimo jasności panującej na nim, końca nie było widać.
Imponujące, ale nie próbuj ze mną sztuczek. Zaraz uznam, że nie przepadasz za swoją własnością. Co jeszcze mogę ci zabrać? Rękę? Nogę? A może ogon? ― Stworzenie pokręciło głową z dezaprobatą. ― To ty mnie goń ― dodała zaraz i w momencie śmignęła na korytarz, znikając chłopakowi z oczu. Po chwili do jego uszu dobiegało już tylko stłumione brzmienie rytmicznych uderzeń stopami o posadzkę. Co dziwne – tym razem monstrum bez twarzy nie rozmyło się w powietrzu, choć na pierwszy rzut oka takie rozwiązanie wydawało się być o wiele prostsze. Nie chciało iść na łatwiznę? Co za chora zabawa.

Evendell

Szarpanina anielicy sprawiała, że upiorna kobieta coraz to mocniej wbijała paznokcie w jej odsłonięte ramiona, na początku pozostawiając na jej skórze tylko charakterystyczne zagłębienia, jednak zaraz przyjęły formę zadrapań, na których miejscami wykwitły pierwsze kropelki krwi, stopniowo stające się coraz większe. Same rany szczypały, a nieznajoma wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, z satysfakcją przyjmując do siebie fakt, że nie pozostawiła skrzydlatej bez uszczerbku na zdrowiu. Zaraz jednak jej mina na nowo wykrzywiła się w grymasie wściekłości, jakby z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Evendell uwolniła się od niej. Wrzasnęła, co przypominało marną imitację zwierzęcego ryku i usiłowała przedrzeć się rękami przez pnącza, które odgrodziły ją od ofiary. Drapała, wrzeszczała, przeklinała, zachowywała się jak bestia, którą zamknięto w ciasnej klatce w momencie, gdy właśnie miała upolować swój obiad. Teraz jedyną pamiątką po jej łowach były zdarte kawałki skóry pod długimi i niezadbanymi paznokciami. Marne pocieszenie.
Pożałujesz ― wysyczała przez zaciśnięte zęby. ― Myślałaś, że możesz być taka jak inni? Że udawanie dobrotliwej na coś ci się zda? Niedoczekanie! ― desperacki śmiech znów wyrwał się z jej ust, a oczy spoglądały na nią z wyrzutem. Ale im dłużej anielica w nie patrzyła, tym coraz bardziej upodabniały się do jej oczu, a sama kobieta wydawała się być jej marną kopią po licznych przejściach. Zepsutym odbiciem, które aż drżało z rozgoryczenia. ― Nie uciekniesz od tego. Nie ucie-- ― reszta zdania utonęła w głuchej ciszy. Czarnowłosa poruszała ustami, ale żaden dźwięk nie dotarł już do uszu dziewczyny. Woda w wannie nagle zaczęła wzbierać i gwałtownie wylewała się brzegami, zalewając całą łazienkę. Nie minęło dużo czasu, a niebieskooka znów zaczęła tonąć, zaś ciemność jeszcze raz przyjęła ją w swoje objęcia.

***
Coś mokrego i zimnego dotknęło jej policzka. To właśnie to przywołało ją do szarej rzeczywistości, w której ciepły wiatr owiewał jej zmęczone ciało, a słońce było wręcz nieznośne. Sukienka, którą miała na sobie, wciąż była wilgotna, co świadczyło o tym, że to, co wydarzyło się wcześniej było jak najbardziej prawdziwe, jednak musiało minąć już trochę czasu od tamtego wydarzenia. Gdy tylko otworzyła oczy, kremowy szczeniak o ciemnych, smutnych ślepiach poruszył lekko ogonem, który jednak zaraz wrócił do statycznego stanu.
Nie powinno cię tu być – cichy, ale łagodny głos wwiercił się w jej podświadomość, a psiak poruszył się niespokojnie i odwrócił łeb w stronę wielkiego budynku na pustkowi, które wcześniej anielica miała okazję oglądać tylko z góry. Dasz radę wstać? Nie jestem w stanie ci z tym pomóc. Czworonóg jak na zawołanie odwrócił pysk ku niej i podniósł jedną łapkę, którą najpierw machnął w powietrzu, by zaraz opuścić ją z powrotem na ziemię, jakby to miał być znak tego, że budowa uniemożliwiała mu podobne działania. Całkiem bystre zwierzę.

Gavran

Psisko kłapnęło zębami w powietrzu, gdy te straciły oparcie w nodze chłopaka. Agresywne, choć nieco cherlawe szczeknięcie wyrwało się z pyska zwierzęcia, gdy to podążało wzrokiem za ptaszyskiem, które wymknęło się z jego szczęk. Najwyraźniej ignorowanie go jako przeciwnika niezupełnie mu odpowiadało i nawet, gdy Gavran skierował się ku drzwiom, czworonóg nie zamierzał się poddać. Zatoczył niewielki łuk, by zaraz popędzić w stronę przejścia, z którym właśnie rozprawiał się czarnowłosy. Gdy był już blisko, ponownie rozdziawił paszczę z zamiarem złapania go choćby za materiał spodni, jednak niefortunnie pożółkłe zębiska znów pochwyciły tylko powietrze, a kiedy drzwi zatrzasnęły się zwierzęciu przed nosem, to jednokrotnie zaszurało o nie pazurami. Dzięki temu wymordowany mógł być pewien, że rola starca skończyła się w momencie, gdy opuścił jego niewielki, zapuszczony teren.
W miejscu, w którym właśnie się znalazł, panował półmrok, a dookoła unosił się zapach wilgoci i ziemi, który łatwo można było skojarzyć z jaskiniami. To już samo w sobie wydawało się być dziwne. Opuszczając zaułek, liczyło się zapewne na to, że po drugiej stronie trafi się na wnętrze budynku, z którym ów był połączony, a tymczasem sceneria zmieniła się diametralnie. Nie pasowała do oczekiwań nawet w najmniejszym stopniu. Poza cichym kapaniem i dźwiękiem kroków młodzieńca nie dało się usłyszeć tu niczego niepokojącego. Zresztą trudno o to, by spodziewać się nagminnych wizyt w takim miejscu. Przez ten niezmącony niczym spokój, można było odnieść wrażenie, że nic złego się nie wydarzy. Dobrego też nie. W gruncie rzeczy pierwsze kilka minut zapowiadało się wyjątkowo nudno. Już nie wiadomo było jak daleko zostawił za sobą drzwi, ani gdzie miała zakończyć się jego wędrówka przez to dziwne miejsce.
Niestety – była to cisza przed burzą.
Nagle z daleka echem zaczęło nieść się brzmienie ciężkich kroków. Buty z dużą siłą uderzały o podłoże, co świadczyło o tym, że ich właściciel biegł. Nie było co do tego już żadnych wątpliwości, gdy dźwięk nasilał się coraz bardziej, aż wreszcie zaczął wtórować mu ciężki oddech i... odgłos łudząco podobny do syczenia, choć to brzmiało bardziej chrapliwie i donośniej. I zdecydowanie agresywnie. Ale było bardziej odległe od ludzkiego sapania. Wzrok Opętanego wreszcie natrafić mógł na zarys zbliżającej się sylwetki. Ktoś, kto wybiegł w jego stronę z naprzeciwka, najwidoczniej jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że nie jest sam i za chwilę z dużą prędkością zderzył się z brunetem, jakby świeża rana na jego nodze to za mało. Sam też runął na tyłek i zaklął cicho pod nosem.
Nie chciałem. Naprawdę ― dodał zaraz zdyszany i prędko zaczął gramolić się z ziemi, pomagając sobie jedną ręką, bo drugą obejmował coś wielkiego, o jajowatym kształcie. Jak na zawołanie za jego plecami rozległ się syk. ― Nie możesz iść w tamtą stronę. Nie jest zadowolona. Uciekaj. ― Pomimo tego, że sytuacja nie prezentowała się za ciekawie, chłopak o roztrzepanych włosach uśmiechnął się. Prędko pomógł czarnowłosemu wstać, by zaraz ruszyć dalej.
Coś, o czym wspominał zbliżało się, a ziemia zaczęła lekko drżeć, co tylko było jawną deklaracją tego, że to coś wcale nie było takie małe.
Lepiej się pospiesz! ― ponaglił go stłumiony odległością głos.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.06.14 19:54  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
Było dość ciemno. Tyle Gav mógł stwierdzić. Brawo, kruku, świetne spostrzeżenie. Jesteś bohaterem swojego życia, dzięki temu na pewno zdołasz wyjść z tych cholernych jaskiń. Dobrze, przejdźmy dalej. No bo przecież trzeba wiedzieć, na czym się stoi~ Kundel czuł dziwny zapach, tak jakby ziemisty. Skądś go kojarzył, ale nie pamiętał skąd. Wciąż wolno posuwał się do przodu, nie słysząc niczego prócz kapania. Przyłapał się na tym, że nawet porusza się w rytmie upadania kropel. Odbija ci, kochanie~ Chłopak zatrzymał się, słysząc odległe kroki i dziwny odgłos, tak jakby wąż miał chrypę. Chwila, co to ma być! Gav już myślał, że będzie miał przez chwilę spokój, a tu NOPE!  Co, kolejny staruszek zamieniający się w wilka? Plus jakiś wąż z chrypą? No bez jaj. Gadziny nie mogą mieć chrypki. Nie mogą, prawda?
Rozmyślania nad bólem gardła u gadów przerwało mu nagle uderzenie. Zamachał rękami, ale nic to nie dało, bowiem i tak wywalił się z gracją na ziemię. Zacisnął zęby z bólu, mimowolnie łapiąc się za ranę. No świetnie~ Zapraszam kolejnych ludzi, kruk lubi ból.
- Coooo...? - bardziej powiedział  niż zapytał, wgapiając się w nieznajomego, który go powalił. Facet wyglądał na dość przestraszonego, chyba uciekał przed wężem z chrypką. Bardziej jednak Opętanego zastanowił fakt, iż ten koleś go przeprasza. Kundel nie był to tego przyzwyczajony,  zazwyczaj w Desperacji ludzie najpierw woleli poderżnąć gardło, a potem się przywitać. Jedyna osóbka, która była tak miła dla niego, to Evendell. Może ten tutaj to też anioł?
- Czekaj, ale kto jest niezadowo... - kolejny, tym razem głośniejszy syk. Wymordowanemu nie trzeba było powtarzać. Trzeba uciekać, to on ucieknie. W końcu do walki się nie nadawał. Nie był hardcorem i się nie rzuci walecznie na to coś w głębi tunele. Chce jeszcze pożyć. Hm, w jego przypadku życie to nie jest zbyt dobre określenia stanu, w jakim się znajduje. W końcu umarł, ale wciąż łazi po świecie. Chwila, to kim on jest? Życie + śmierć = żyrć, czy śmycie? Jest żyrciarzem, czy śmyciarzem?
...
Pozostańmy przy wymordowanym, dobrze?
Wzdrygnął się, słysząc głos. W tył zwrot i tak szybko jak tylko dawał radę ze zranioną nogą, rzucił się w stronę nieznajomego.
- Co tu się dzieje? - wydyszał, próbując ignorować ranę. Rzecz jasna nie za bardzo mu się to udawało, bo kruk wysokiego progu  bólu nie miał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.06.14 22:13  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
Był pewien, że podejmie się tego wyzwania. Co więcej ― był przygotowany na tę ewentualność, choć bez zbędnych rewelacji. Jakoś nie ucieszyłby się na wieść o wyłamaniu barków, bo te – jak wszystkie części jego ciała – miały mu się jeszcze przydać do paru czynności. Nic więc dziwnego, że mina Growlithe'a była niezadowolona do ostatniej sekundy, nim mara rozmyła się drażniąc jego czuły słuch. Uszy przylgnęły płasko do czaszki, a białowłosy skrzywił się bardziej, jakimiś resztkami woli powstrzymując się przed zakryciem ich dłońmi, w celu większego uciszenia wrzasku.
Wilki kłapały w powietrzu, pożerając to, co cudem udało im się oderwać wrogowi. Każde z wyrośniętych psisk, o wygiętej, łukowatej posturze, przegryzały czarną materię jak surowe mięso dopiero co wyrwane z ciała nieszczęsnej, upolowanej ofiary.
„Imponujące”.
Usta mimowolnie rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu, pełnym dodatkowej drwiny i pewności siebie. Rozmowy z marą nie przynosiły żadnych skutków, a młodzieniec nie miał zamiaru marnować czasu na negocjacjach, które nie prowadziłyby go do uzyskania jak najkorzystniejszego rozwiązania. Co tym razem zgotował mu los? „Ręke?”, „Nogę?”... „A może ogon?”
Wo`olfe parknął pod nosem, unosząc swoje dłonie i krzyżując je na torsie. Nic z tych rzeczy. Teraz, gdy stał o własnych siłach, gdy wokół jego nóg tłoczyły się czarne cienie, wierne niczym mohery Kaczyńskiemu nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać nieznajomemu ― wystarczyło wszak, aby spojrzał na wyraz jego twarzy. Wyzwanie było na niej wręcz namalowane.
„Próbuj”.
Zdawało się, że właśnie to mówił. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy...
Ey! ― krzyknął, rozplątując ręce i wyciągając jedną z dłoni za marą. ― Wracaj tu! Wracaj, tchórzu! ― warknął już zdecydowanie głośniej, rzucając się w pościg za oponentem. Wypadł z pomieszczenia jak pocisk, nawet na sekundę się nie zatrzymując.
Wilki zerwały się ze swoich miejsc, aby dotrzymać towarzystwa Growlithe'owi.
Co tu się, do diabła rogatego, wyprawiało?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.14 1:28  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
Zapewne to będzie kolejne powtórzenie, ale… to wszystko było niczym jakiś koszmar. Albo wyjątkowo okrutny żart. Czuła się, jakby wpadła w jakąś pułapkę bez wyjścia, cholerny wir czy też lej, z którego na dobrą sprawę nie było żadnego sensownego wyjścia. Z gardła anielicy wydobył się niekontrolowany jęk przepełniony bólem, odczuwając teraz skutki tego, jak paznokcie nieznajomej boleśnie przebiły się przez pierwsze warstwy skóry na jej ramionach. Patrząc z przerażeniem na kobietę, która zdawała się wpaść w jakiś zwierzęcy amok, Ev wbiła się swoimi plecami jeszcze mocniej w ścianę za sobą, siadając ja ziemi i z podkulonymi nogami do swojej klatki piersiowej zacisnęła mocno oczy i zasłoniła uszy, szepcząc cicho do siebie, by to wszystko wreszcie się skończyło. Albo żeby ktokolwiek mógł ją wreszcie obudzić. Cokolwiek. Słysząc słowa nieznajomej, mimowolnie otworzyła nieco oczy, wpatrując się w nią teraz już nie tylko z przerażeniem, ale też i niezrozumieniem. Nie wyglądała tak jeszcze parę chwil temu. A może jednak, tylko, że samej Ev zaczynało się już wszystko mieszać w głowie, co również było całkiem możliwe. Anielica poruszyła niemrawo swoimi ustami, jakby chciała coś powiedzieć, aczkolwiek żadne słowo nie zdołało się przebić przez jej ściśnięte gardło. Wszystko jednak raptownie ucichło. Jakby ktoś pozbawił ją zmysłu słuchu. Oderwała wzrok od swojego zniszczonego odbicia na wannę, a raczej wodę, która wylawszy się z brzegów w bardzo szybki tempie pochłaniała całą łazienkę. Ev nie zdążyła nawet się podnieść i podjąć żałosnej próby ucieczki, kiedy ponownie zaczęła tonąć, a ciemność bardzo szybko po nią zawitała.
Nie wiedziała jak długo była nieprzytomna, aczkolwiek sądząc po jej ubraniach to z pewnością jakiś spory czas. Leniwie otworzyła oczy i podniosła się do pozycji siedzącej, przez drobną chwilę nie rozumiejąc co się dzieje. Aczkolwiek wraz z powrotem do rzeczywistości z krainy snu, jej pamięć powracała na właściwe tory. Zmrużyła oczy, gdyż słońce boleśnie ją raziło i dopiero wtem ujrzała małe szczeniaka. Wyciągnęła w jego stronę swoją dłoń, gdy raptownie w jej głowie rozległ się nieznajomy głos. Rozejrzała się dookoła szukając jego źródła, lecz oprócz niej i psa nikogo innego tutaj nie było. Czyli to ten szczeniak…
Dziewczyna przyglądała mu się w ciszy przez dłuższą chwilę, aż wreszcie skinęła głową i podniosła się z ziemi, przesuwając palcami po ramionach, jakby chciała sprawdzić czy ślady po zadrapaniach nadal tam są a może jednak były zwykłym snem.
- Wiesz gdzie jestem? I najważniejsze… Jak mogę się stąd wydostać? – zapytała cicho, a nawet dosyć nieśmiało. Jeśli szczeniak gdzieś ruszył, to i ona udała się za nim, co rusz rozglądając się dookoła wystraszona, jakby ktoś miał zaraz wyskoczyć zza krzaków z maczetą. Albo miała pojawić się tamta straszna kobieta.
- I właściwie kim jesteś? Bo chyba nie jakimś normalnym szczeniakiem… – dodała po chwili, przenosząc swoje spojrzenie na małe, urocze stworzonko.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.06.14 10:39  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.

Nothing to do here...

Growlithe

Wszystkie pytania musiały zostać odłożone na bok. Growlithe i tak nie doczekałby się swoich odpowiedzi, biorąc pod uwagę, że mara nie zamierzała go posłuchać i nie zatrzymała się. A była tu jedyną (chyba) żywą duszą, która na pewno posiadała jakiekolwiek informacje. Ale co z tego? Aktualnie zachowywała się jak małe dziecko, które ukradło kredkę koleżance z ławki i rozpoczęło zabawę w berka, nie chcąc oddać zwiniętego przedmiotu. Aktualna wersja wydarzeń prezentowała się mniej kolorowo, ale cień i tak bawił się w najlepsze. W którymś momencie nawet uniósł rękę, eksponując trzymane oko, jakby miało stać się zachętą do dalszego biegu, a i przyspieszenia. Długie nogi pokonywały kolejne metry sporymi susami, sprawiając, że dogonienie patykowatej pokraki coraz bardziej zakrawało o niemożliwość. Mechaniczny śmiech powoli zaczynał przypominać śmiech dziecka zachwyconego zabawą, gdy zaczynał stawać się coraz mniej wyraźny, niosło go echo. Aż wreszcie ten irytujący dźwięk przerodził się w płacz. Płacz przestrasznego dzieciaka. Ów dźwięk niemalże całkowicie zagłuszył odgłos, który przypominał powolne pękanie lodu, jednak zanim Growlithe zdążył się zorientować, on i jego cieniści pobratymcy runęli w bezdenną przepaść.

***
Gorąc.
Temperatura powietrza dosadnie przekraczała taką, której można byłoby się spodziewać w najbardziej upalny dzień. Ciepło, które padało na odsłoniętą twarz chłopaka wręcz parzyło w policzki. Paradoksalnie to ono było tym, co go ocuciło i zapaliło czerwoną lampkę w jego głowie. Dźwięki dookoła stawały się coraz bardziej wyraźne – w tym płacz dziecka, którego bełkot przez łzy był tak niewyraźny, że trudno było się zorientować, czy ktoś zabrał mu cukierka czy też po prostu znalazło się w niebezpieczeństwie. Biorąc pod uwagę te kiepskie warunki, druga opcja wydawała się być bardziej prawdopodobna. Z zamkniętymi oczami, Growlithe mógł usłyszeć serię trzasków w różnych odstępach czasowych. Dzięki temu mógł poczuć się, jak na ognisku, choć w tej sytuacji przyszło mu odegrać mało wdzięczną rolę piekącej się kiełbaski.
Tylko cud chciał, że nie okazało się to zbyt dosłowne.
Wszystko dookoła zaczynało tracić na swojej realności. Nie istniało żadne wyjaśnienie, które pozwoliłoby mu dowiedzieć się, jakim cudem biegnąc korytarzem znalazł się tutaj, w płonącym budynku, który niebawem miał się zawalić, a huk, który rozległ się w pobliżu, zaalarmował, że jakiś kawałek stropu już pożegnał się ze swoimi kolegami z sufitu.
Można rzec, że białowłosy raz jeszcze w swoim życiu znalazł się w centrum jakiegoś chaosu. Teraz leżał obolały na brzuchu, tuląc się policzkiem do brudnej podłogi. Ogromne języki ognia tańczyły dookoła niego, choć było pewnym, że zbliżały się do niego.

Wybieraj mądrze.
Głosił krzywo wyryty napis na jednej z drewnianych belek, tej, która znajdowała się w polu jego widzenia, gdy tylko otworzył oczy. Chwilę później płomień zasłonił go, nie dając albinosowi za wiele czasu na zastanowienie.
Pomocy! ― dziewczęcy krzyk wreszcie przebił się przez falę płaczu, by zaraz na nowo pozwolić mu dojść do łask. Wyglądało na to, że dama w opresji znajdowała się niedaleko i najwyraźniej nie potrafiła nic zrobić... jak to damy w opresji.
Coś zaszurało o podłogę, coś znowu trzasnęło, a po tym do uszu Jace'a wdarło się skomlenie zwierzęcia. Szuranie stało się jeszcze bardziej nachalne, co świadczyło o tym, że przygniecione zwierzę próbowało wydostać się spod ciężkiej belki, która opadła na niego. Wystarczyło, by wymordowany się podniósł, a zobaczyłby, że faktycznie tak było.
I nie tylko to.
Pomieszczenie, w którym się znajdował przypominało wielki strych, na którym składowano wszystkie niepotrzebne meble i resztę rzeczy, które lata świetności miały już za sobą. Gdyby nie one, wydostanie się stąd byłoby znacznie łatwiejsze, ale tymczasem prawie wszystkie z nich zamieniły się w pochodnie. Przejścia pomiędzy nimi, które wiodły ku dwóm różnym wyjściom były wąskie i oba z nich częściowo zostały zawalone rozpadającym się stropem. Po prawej stronie dostrzec można było przejście prowadzące do niewielkiej drabinki, na której szczycie znajdowało się przejście prowadzące na dach. To właśnie po tej stronie, pod jednym ze starych stołów, znajdowała się płacząca dziewczynka o jasnobrązowych włosach. Wydostanie się stamtąd nie było zbyt proste, biorąc pod uwagę, że płonący kawał drewna uniemożliwiał jej wydostanie się stamtąd. Co jakiś czas zanosiła się nieprzyjemnym kaszlem, który spowodowany był dymem, który unosił się dookoła i zalegał jej na płucach.
Po prawej stronie... cóż, Grow mógł dostrzec owczarka, który nadal walczył o życie. Jego piski stawały się coraz donośniejsze, a ogień zdążył już dosięgnąć jego sierści. Poparzenia tylko pogarszały jego stan. Za psem znajdowały się schody wiodące na dół. Były drewniane, a ogień stopniowo dobierał się do nich. Trudno było powiedzieć, co czekało na młodzieńca na dole, ale nawet tutaj mógł ujrzeć, że podłoga stopniowo zapadała się, więc na pewno nie było to nic dobrego. Rzecz w tym, że nie mógł stać bezczynnie, bo sam skazałby się na śmierć. Nie mógł też uratować obojgu, bo nie wystarczyłoby mu na to czasu. Co gorsze – każdy jego ruch wymagał dużej ostrożności, byleby tylko nie runąć w dół. Jakby tego było mało, kark odezwał się ostrym bólem, jakby ktoś usiłował szarpnąć go za skórę i pociągnąć, jak nieposłuszne zwierzę. Stało się to w momencie, gdy jeden z płomieni znalazł się niebezpiecznie blisko. Ta niedogodność dała znać o tym, że to, co wydarzyło się wcześniej nie było fikcją.

Dodatkowe: Jakoś tak nie udało mi sie zamieścić tego w opisie, bo pisałem spontanicznie i byłoby tego jeszcze więcej, ale Grow ma już na sobie normalne ciuchy. Wciąż nie ma lewego oka, a spod zamkniętej powieki sączy się krew. Ejmen.

Evendell

Szczenię zastrzygło uszami, usłyszawszy pytanie. Choć jego pysk nie zdradzał żadnych emocji, można by przysiąc, że w błyszczących ślepkach dało się dostrzec zdziwienie. Jakby zapytała o coś, o co nie mogła pytać albo to, że sama nie znalazła odpowiedzi, było wystarczająco dziwne.
Nie mogę ci powiedzieć, gdzie jesteś. To wbrew zasadom, spokojny głos odezwał się w jej głowie. Widocznie nie za wiele mogła się dowiedzieć. Mało pocieszające, skoro nawet nie miała pojęcia, o co chodziło z zasadami tego miejsca. Najwyraźniej znalazła się gdzieś, gdzie prawa, które już znała były inne, zatem prawo do informacji straciło na wartości. Mimo wszystko psiak zaraz kontynuował: W końcu sama do tego dojdziesz. Wydostaniesz się tylko, jeśli odzyskasz to, co straciłaś. Nie znalazłaś się tutaj przypadkowo. Zmarszczył ciemny nos w zastanowieniu. Wydawał się być przekonany o tej racji, ale jednocześnie mieć jakieś wątpliwości. Musimy pójść do ogrodów za miasteczkiem, po drodze opowiem ci, na co musisz uważać.
Faktycznie po tych słowach wstał i powoli ruszył na wschód, oddalając się od zamczyska. Choć było piekielnie gorąco, pies nie wydawał się być zmęczony tym upałem. Nic nie wskazywało na to, że ów mu przeszkadzał, a przecież już powinien latać z wywalonym jęzorem. Ciche westchnięcie, które wwiercało jej się w czaszkę, poprzedziło kolejną odpowiedź:
Tego też dowiesz się w swoim czasie. Na razie... potraktuj mnie jak swojego opiekuna. Tak, odparł i kiwnął głową w niemym przekonaniu, że to określenie będzie odpowiednie. To teraz kilka wskazówek. Mogę ci powiedzieć to tylko raz. Gdy znajdziemy się w mieście, nie będę mógł się z tobą kontaktować, bo osoby w pobliżu też mogą mnie usłyszeć. Nie jestem zadowolony z tego, że jedyną drogą, by się tam dostać, jest właśnie ta, którą podążamy, ale mus to mus. Przede wszystkim to, że nie znasz tych wszystkich ludzi, nie oznacza, że oni nie znają ciebie. Jakkolwiek idiotycznie to zabrzmi, mają cię za wiedźmę. Twoja twarz jest popularna w tym stronach, ostatnie słowa ociekały lekko sarkastyczną nutą. „O pani, zdradź mi sekret swojej sławy.” Pewnie teraz może wydawać ci się, że chcę zaprowadzić cię tam prosto na rzeź, ale tak nie jest. Znam cię i wiem, że tak nie jest. Poza tym pewnie nie chciałabyś zostać sama pośrodku niczego, prawda?
Rozejrzał się ostentacyjnie po okolicy. Chociaż przed nimi, w oddali zaczęły majaczyć już jakieś ciemne kształty, co świadczyło o tym, że jednak zbliżali się do jakiegoś miejsca. Mimo to stąpanie boso po rozgrzanej ziemi nie było przyjemne, a perspektywa przebycia jeszcze takiego dystansu w ten sposób zdawała się jeszcze bardziej demotywująca.
Nikt nie może cię zauważyć. Nie mogę też z tobą rozmawiać, bo mnie usłyszą. Póki co nadążasz, prawda? Jestem mniejszy, więc łatwiej mi się schować, ty staraj się trzymać murów i przechodzić niepostrzeżenie. Może jakimś cudem znajdziemy ci coś do narzucenia na głowę. Będziesz się zbytnio wyróżniać. Dasz wiarę? Nie ma tam żadnych blondynów! W każdym razie to przez Niego wszyscy cię szukają. Nie chce, żebyś dowiedziała się prawdy. To bardzo zła osoba, wiesz? Kiedyś to miasto tętniło życiem, a teraz ludzie zrobią wszystko, byleby tylko dostać szklankę wody. Zabrał im wszystko, a teraz zachowują się, jak zwierzęta... Khm. To znaczy... rozumiesz. Dzikie zwierzęta, walczące o przetrwanie. Dorwanie ciebie to priorytet w tych stronach.
Dorwanie ciebie to priorytet w tych stronach.
Zerknął na nią z ukosa.
A wcale nie wyglądasz groźnie. Ale tu nie weźmiesz nikogo na litość, weź to pod uwagę. Mam nadzieję, że umiesz się bronić, mimo wszystko westchnął, jakby sam w to wątpił. Gdy już cię zauważą, nie patrz żadnemu z nich. To przeklęci ludzie, mogą cię złamać. Biegnij przed siebie. Prosto do ogrodów. Nie mają tam wstępu. Przed bramą stoi strażnik, jest neutralny wobec wszystkich, musisz tylko znać hasło. Oni go nie znają i nie mają prawa postać. Pewnie dlatego, że są ludźmi, a ty... cóż, nie jesteś. „Aetherne”, nacisnął na ostatnie słowo. Głupie, co? Ale tak to już jest z hasłami. Nikt nie stara się, by były ambitne. Najeżył się lekko w geście zdegustowania. I to właściwie tyle. Gdy znajdziemy się w ogrodach, znów porozmawiamy.
Zanim dotarli do miasta, opowiedział jej jeszcze trochę o swoim pieskim życiu. Właściwie dowiedziała się, że – faktycznie – nie był zwykłym szczeniakiem i kiedyś był chłopcem, którego spotkało... właśnie to. Nie brzmiał, jakby użalał się nad sobą, a opowiadał o nudnej pogodzie. Możliwe, że chciał zapewnić jej trochę rozrywki, zanim głos, do którego pewnie zdążył ją przyzwyczaić nagle ucichł, jednak przed milczeniem, usłyszała jeszcze treściwe „Za mną”, które nagle przerwało wywód o tym, dlaczego nie powinna jeść surowych ziemniaków.
Miasteczko wyglądało jak wyrwane z westernu. Brakowało tylko kępek trawy, które przetaczałyby się przez prawie całkowicie puste ulice i tej charakterystycznej melodii w tle. Na szczęście dookoła nie było tłumów, jednak nie panowały też całkowite pustki. Ludzie tu zachowywali się dziwnie. Byli wręcz kwintesencją tego, co można było określić jako szarość. Nikt się nie uśmiechał, większość z nich przechodziła obok siebie bez słowa. Niektórzy wołali o pomoc, jęczeli z bólu, a i w oddali ktoś wołał o pomstę do nieba. Przypominali bandę zombie, które jednak wciąż zachowały jakieś uczucia, ale były nimi głównie gniew i rozpacz. Byli po prostu zniszczeni. O tak wczesnej porze dnia, jedynym schronieniem było tu poruszanie się w cieniu, jednak wciąż można było zostać dostrzeżonym.
Szczeniak szedł wzdłuż jednego z budynków, co chwila oglądając się za siebie. Po czym zaraz znalazł się pomiędzy dwoma domami i zatrzymał się, wyglądając na drugą stronę. Z tej perspektywy było widać olbrzymią bramę, jednak dotarcie do niej nie było takie łatwe.
Ktoś wrzasnął na ulicy, a pies cofnął się, dostrzegając, że właśnie jeden z tych ludzi rzucał się na swojego pobratymca. Dookoła nich zebrało się zbiorowisko ludzi, którzy skupili swoją uwagę na tej dwójce. Zwierzę zmarszczyło nos, z trudem powstrzymując się od komentarza, po czym rozejrzało się po zaułku. Walało się tu pełno śmieci, w tym starych brukowców. Gdy Evendell znalazła się w zaułku, jej mały towarzysz wymownie trącił łapą jeden ze śmieci.

Dodatkowe: Ogólnie, daję ci teraz wolną rękę. Po prostu opisuj, w jaki sposób Ev przedostałaby się obok tłumów. Ogólnie możesz tu pobawić się wyobraźnią i uznać, że zaczęli ją gonić. Takie tam.

Gavran

Musimy wybiec z jaskini ― odparł nieznajomy, gdy tylko Gav nadrobił przynajmniej część dzielącej ich odległości. Wciąż żadnych wyjaśnień. Wciąż brak informacji o tym, co właściwie ich goniło. Po lekkich drganiach ziemi, można było dojść tylko do jednego wniosku – to coś było naprawdę duże (that's what she said) i na pewno nie zamierzało odpuścić. Nowy towarzysz czarnowłosego oddychał ciężko. Rozmowa w trakcie biegu nie była najlepszym pomysłem. Mówienie niepotrzebnie pożerało energię, ale mimo tego odezwał się po chwili, choć jego wypowiedź była nieco urywana ciężkimi oddechami. Biegł już znacznie dłużej niż wymordowany: ― Bazyliszek. Słyszałeś o nich? Tak się złożyło, że mamy do czynienia z rozwścieczoną matką.
To dziwne, że w takiej chwili w jego głosie dało się wyczuć drobną nutę satysfakcji i rozbawienia. Możliwe, że był na tyle pewny siebie, by wierzyć, że ucieczka z jaskini pójdzie płazem, chociaż sądząc po tym, co trzymał w rękach, sam wpakował się w te kłopoty, jakby był jakimś fanatykiem mocnych wrażeń. Ale na pewno co do jednego mógł mieć rację – przerośnięty wąż nie mógł gonić ich w nieskończoność.
W razie czego nie daj się ugryźć, ani nie patrz jej w oczy. Chociaż, gdy już się zbliży to raczej mało prawdopodne. ― Och, mistrz pocieszania!
Mistrz pocieszania, który jeszcze nie wiedział, że uśmieszek niebawem miał zniknąć z jego gęby i zastąpić miejsce zaciętości, która stopniowo miała zacząć przegrywać z przerażeniem.
Gdy tak biegli, ścigani przez bestię, Opętany zaczął czuć coraz to dokuczliwszy ból w zranionej nodze, jednak ten nie okazał się na tyle paraliżujący, by przerwać bieg. Za chwilę miało być jeszcze gorzej. Światełko, które pojawiło się na końcu tunelu dawało nadzieję, ale znajdowało się w dość sporej odległości. Jednak wciąż zbliżali się do końca. Ich cel na tyle przyciągał uwagę, że łatwo zapomnieli o patrzeniu pod nogi i w ten sposób nagle zabrakło im gruntu pod nogami. Wysokość, z której spadli nie była aż tak duża, ale na pewno miała jakieś trzy metry z hakiem. Przy rozkojarzeniu, poobijali się o kamienie, przysparzając sobie więcej siniaków i zadrapań. No i bólu. Nie było to aż tak straszne, jak świadomość, że stracili trochę czasu.
Wystarczyło kilka sekund, by stracili przewagę.
Bazyliszek, który podążał za nimi już zbliżał się do krawędzi, z której spadli. Nieznajomy właśnie nerwowo zbierał się z ziemi, wciąż uparcie trzymając w rękach jajo i jednocześnie upewniając się, że nic mu się nie stało. Już prawie udało mu się stanąć na dwóch nogach i odzyskać równowagę, gdy nagle wielki łeb przycisnął go do skalnej ściany, a ten aż wrzasnął z bólu, zaciskając oczy i odwracając twarz w bok. Tymczasem Gavran leżał na boku na ziemi. Z lekko rozciętej skroni sączyła się krew, a mroczki tańczyły mu przed oczami, jednak te szybko zniknęły, pozostawiając po sobie tępy ból głowy. W końcu nie mógł tu tak leżeć.
Pomóż mi!
Tak, warto dodać, że przerośnięty gad całkowicie zainteresował się wyłącznie chłopakiem, który pomimo tego, że wiedział, o co chodziło, za cholerę nie zamierzał rezygnować ze swojej zdobyczy. Właściwie Gav miał idealną okazję, by uciec z jaskini, choć pewnie miałoby się to odbyć w akompaniamencie jęków i wyzwisk, że nie interweniował. Co teraz?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.07.14 18:26  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
No i dupa, nie dowiedziała się tego, co chciała wiedzieć. Ale nie naciskała, skoro szczeniak nie mógł jej tego zdradzić. Zapewne miał ku temu naprawdę ważne powody. Przynajmniej nie jest już sama. No i to jakaś miła odmiana spotkać kogoś, kto nie chce wyszarpać jej kłaków wraz ze skórą. Dlatego też w ciszy skinęła głową na jego słowa nie chcą niczego podważać. Zmarszczyła brwi słysząc jego dalsze słowa. Nie znalazła się tutaj przypadkowo? Teraz to dopiero miała mętlik w głowie. Z początku mogłaby przysiąc, że pomimo tego co widziała, znalazła się tutaj przez jakieś nieprzyjemne zrządzenie losu. Jak widać myliła się. Tylko jaki był cel w tym wszystkim? A perspektywa dowiedzenia się tego samemu jakoś niekoniecznie przedstawiała się w kolorowych barwach. Ale cóż uczynić innego?
Ruszyła za psem tylko raz oglądając się za siebie, jakby obwiała się, że z ziemi wyrośnie tamta kobieta i pochwyci ją w swoje długie palce. Na całe szczęście nic takiego się nie stało.
Opiekun? Nie skomentowała tego, a jedynie skinęła głową na znak zrozumienia. Musi się dostosować do wszystkiego, co mówi bo póki co ten szczeniak był jej jedyną szansą w tym przeklętym miejscu.
Z uwagą wysłuchiwała jego wskazówek co zrobić, kiedy wreszcie przekroczą granicę miasta. Zatrzymała się gwałtownie słysząc, że jest traktowana jak…
- Wiedźma…? – powtórzyła za nim bezwiednie, ponownie ruszając. To był jakiś absurd. Ona miała tyle wspólnego z wiedźmami co gej z haremem pełnym dziewic.
- T.. tak. Chyba tak. – mruknęła cicho. I tak nie miała innego wyboru jak mu zaufać. Miał rację co do tego, że nie chciała zostać sama. Teraz przynajmniej miała jakiś punkt zaczepienia, wiedziała gdzie ma się udać. Zawsze to coś. Co prawda miała złe przeczucia co do tego całego miasta, ale nic innego jej nie pozostawało.
Sięgnęła dłonią do swych włosów i zacisnęła na nich palce. Żałowała, że nie miała z sobą żadnego kaptura ani narzuty, no ale może w mieście coś znajdzie by ukryć jasny kolor włosów. Przechyliła nieco głowę w bok, gdyż pojawiło się kolejne pytanie.
- Niego? Kogo masz na myśli…? – zapytała cicho i podbiegła nieco, zmniejszając dystans między nią a szczeniakiem. Niestety, najwidoczniej nie było jej dane poznać odpowiedzi i na to pytanie. Zamiast tego dostała hasło, które musiała zapamiętać. Powtórzyła je kilkakrotnie w swojej głowie upewniając się, że nie pomyliła żadnej literki. Chociaż i tak wszystko okaże się przed wejściem do tych ogrodów.
Droga dłużyła się niemiłosiernie, ale przynajmniej mogła dowiedzieć się nieco z życia szczeniaka. I nie było cicho ani nudno. A Ev nie należała do osób małomównych i ceniących sobie ciszę, taka miła odmiana w tym smutnym i cichym świecie, he. No ale w końcu dotarli na miejsce. Dopiero teraz dziewczyna poczuła nieprzyjemnie chłodny skurcz w żołądku. Zacisnęła palce na ubraniu i ruszyła za szczeniakiem, mimochodem spuszczając bardziej wzrok, jakby to miało uchronić ją przed spojrzeniami innych. Mimo wszystko miejsce wydawało się przesiąknięte smutkiem. Aż dziewczynie zrobiło się ich żal, ale pamiętała słowa szczeniaka. Nie mogła teraz skupić się na nich. Musiała działać, by jak najszybciej wydostać się z tego koszmaru. Starała się trzymać jak najbardziej murów, chowając się w ich cieniu tak, by nikt nie zauważył, jednocześnie co rusz zerkając gdzieś na boki w poszukiwaniu jakiś szmat.
Niemalże podskoczyła w miejscu słysząc czyichś krzyk. Przez drobną chwilę była pewna, że została zauważona. Na całe szczęście nie chodziło o nią. Odetchnęła cicho przez nos, biegnąc za szczeniakiem i chowając się między dwoma domami. No dobra, ale musi jakoś wymyślić, by dostać się do bramy. Szkoda, że do najbystrzejszych nie należała. Musiała pomylić kolejki i stanąć dwa razy w tej po dobroć, pomijając kolejkę po rozum. No cóż.
Zerknęła za siebie dostrzegając śmieci. Bez większego namysłu doskoczyła do nich i zaczęła je przeglądać. Jakieś odpadki, stare gazety… nie Ev, z gazeta na głowie rzucałabyś się w oczy. Trzeba szukać dalej. Nic, nic, nic. Kiedy już traciła nadzieję na znalezienie czegoś odpowiedniego w jej palce wpadł stary, podziurawiony koc. Uśmiechnęła się promiennie. Zawsze to coś. Pomimo gorącu zarzuciła go na głowę, chowając przy tym swoje włosy. Niemalże jakby miała na sobie jakiś płaszcz. Zmarszczyła nos czując, że koc cuchnie uryną. No nic, będzie musiała to przeboleć w tym momencie. Poudaje jakieś chore, trędowate dziecko. Musiała szybko działać, póki tłuszcza była zajęta obserwowaniem tamtych nieszczęśników.
Nabrała większego wdechu i powoli wyszła z zaułku. Nie mogła biec, nie mogła zwracać na siebie uwagi. Krok po kroczku, bliżej celu. W głowie cały czas sobie powtarzała, żeby nie przejmować się tymi ludźmi, chociaż było jej naprawdę ciężko z racji jej natury. Zacisnęła mocniej oczy. Było jej duszno i gorąco, do tego ten nieprzyjemny zapach. Byle do ogrodu. Do tego ogrodu…
I wtem poczuła przeogromny ból, który ogarnął jej ciałem. Zatrzymała się i spojrzała w bok. Pod jednym z domów leżał mężczyzna, który najwidoczniej był w stanie agonalnym. Nie, nie rób tego Ev. Nie możesz dać się złamać.
Za późno.
Jej ciało samo ruszyło w jego stronę. Przykucnęła przy nim i wyciągnęła swoją dłoń, dotykając jego rozgrzanego czoła. Biedak. Zaraz mu ulży, choćby trochę. Nie myśląc zbyt wiele podziałała na niego swoją mocą uzdrawiania. Widziała, jak wszelakie plamy i rany powoli zanikają, a wraz z nimi ból, który emanował z jego ciała. Jeszcze trochę… Otworzył oczy w zaskoczeniu i spojrzał na nią.
- Zaraz poczujesz się lepiej… – powiedziała cicho. Mężczyzna wciągnął głośno powietrze. Jego wychudzona dłoń zacisnęła się w okół jej nadgarstka.
- To ona! Wiedźma! Wiedźma! – wydarł się głośno zwracając uwagę ludzi w pobliżu. Ev rozejrzała się gwałtownie czując, jak serce podskakuje jej do gardła. Spieprzyła to. Przez własną głupotę i swoją naturę. Gwałtownie zerwała się na równe nogi, wykręcając nadgarstek z zakleszczonych palców, by się wyswobodzić. Koniec z ukrywaniem się. Ruszyła szaleńczym pędem przed siebie, szukając wzrokiem bramy. Jest, nieco na lewo. Ktoś złapał ją za koc i szarpnął do tyłu. Puściła materiał, tracąc na moment równowagę i upadając na ziemię zdzierając sobie łokcie i kolana. Szybko jednak się podniosła, biegnąc dalej. No dalej kacze nóżki, dacie radę. Nie miała nawet odwagi spojrzeć za siebie, ale słyszała ich. Krzyki i przekleństwa. Gonili ją.
Dojrzała strażnika. Jeszcze parę metrów.
- Aetherne! – krzyknęła na tyle głośno, by ją dosłyszał, choć jeszcze nie dobiegła. Oby ją wpuścił bo inaczej będzie po niej.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.07.14 23:55  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
Jego bieg przypominał pęd zranionej łani - o ile faktycznie przemieszczał się naprzód, najwidoczniej nie biorąc w ogóle pod uwagę możliwości niezłapania mary, o tyle jego ogólny stan fizyczny zmusiłby nieszczęsnego lekarza do chwycenia się za głowę, padnięcia na kolana i nagłego wzniesienia rąk ku niebu. Boże, widzisz a nie grzmisz? Jak możesz pozwalać na to, by to nieskalane karą zło panoszyło się na Ziemi? Chore. Mimo bólu biegł naprzód, wyciągając chude nogi przed siebie, absolutnie nie przejmując się tym, jak komicznie to musiało wyglądać. Zakrwawiona twarz i szpitalne ubranie, pacjent który wyrwał się ze swojego pokoju jak pocisk Cruise. W dodatku gonił coś, co zdawało się snem. Tylko s n e m.
Czysta abstrakcja. Odwrotność realności.
„Musisz uważać”, powtarzały mary, przemykające nawet po ścianach, pomiędzy jego nogami albo przeskakujące zgrabnym łukiem nad białą czupryną niestrudzonego Wymordowanego. Ten zdawał się odganiać od siebie myśli wilków, bo gniew odepchnął wszystkie racjonalne myśli. Oczy Growlithe'a rozbłysły nagle, uderzone faktem, że ta szuja - nie bójmy się nazywać mary po imieniu - eksponuje jeszcze jego oko. Wiele by dał, aby móc za pośrednictwem czerwonego przycisku wyłączyć poszczególny zmysł. Brak słuchu skutkowałby przyjemną ciszą, a nie drażniącym śmiechem, przez co białowłosy tylko bardziej się jeżył.
Stopa uderzyła o ziemię.
Kolejny krok okazał się zgubny.
Trzask.
Zdążył jeszcze tylko wyciągnąć przed siebie rękę i z rozwartymi palcami runął w dół w akompaniamencie pisków swoich zmor.

- Ugh... - stęknął żałośnie, wsuwając palce w przyprószone czarnym śniegiem włosy. Przez chwilę badał swój ogólny stan, po czym rozkaszlał się cicho, wznosząc warstwę kurzu i pyłu do góry... i dopiero wtedy rozkaszlał się na dobre, przewracając się na bok. Skulił się nieco, zakrywając buzię brudną, osmoloną ręką. Spod uchylonych powiek do kącików oczu napłynęły mu łzy, których jednak nie ujrzało niczyje oko.
„Wybieraj mądrze.”
Nie no. Właśnie miał zamiar wstać i zacząć grać w karty. No przecież.
Odlepił policzek od podłogi - czuł jak deski wyryły na nim parę podłużnych, czerwonych śladów - i zerwał się do siadu tak prędko, że gdy ponad stęchłym powietrzem rozbrzmiał krzyk dziecka, głowa Growlithe'a opadła do przodu, a on ponownie jęknął, przeczesując pozlepiane brudem kosmyki. Ogień był nieznośny. Gorąco paliło jego gardło, dym drażnił oczy, kurz osiadł na ustach, choć chłopak postarał się nadgarstkiem zgarnąć ziarnka ziemi z warg. Przestań drzeć tego ryja, tak sobie gniewnie pomyślał, wandal jeden. Ból głowy był jednak nie do zniesienia. Miał wrażenie, jakby ośmiometrowy troll chwycił go w dwumetrową łapę i rzucił o ścianę, która przywitała Grow'a swoimi kamiennymi ramionami bardzo serdecznie.
Białowłosy nie zastanawiał się zbyt długo, skąd jego ówczesne wdzianko (bardzo gustowne, widać, że z najnowszej, wiosennej kolekcji w modnym kolorze mięty) ewoluowało jak pokemon w zwykłe, pospolite ciuchy. Rozwinął jednak rękaw koszulki i przyłożył go sobie do twarzy. Poczuł pod cienkim materiałem swoje palce, jak ośmiornica (wtf) rozpłaszczone teraz na jego tu i tam czarnej gębie.
„Ooooohhh, kłopoty?”
Morda.
„Ale to nie ja tak skomlę, Jace”.
Podniósł się na nogi, mrużąc mocno oczy (wyglądał jak legendarny kowboj tuż przed pojedynkiem), po czym zaczął się rozglądać... popatrzmy... Ogień, ogień, zawalone belki, jakaś bachornia, więcej ognia, dalej parę belek, kawałek sufitu, o, grosik, ogień, pies, ogie--- wróć. Brwi ściągnęły się ku sobie, a Grow absolutnie ignorując „POMOCY!” nieznajomej ruszył przed siebie w kierunku owczarka.
Dokładnie.
Nie potrzebował multum „za” i „przeciw”. Potrzebował tylko impulsu, a ten okazał się natychmiastowy i gwałtowny. Pies. Pies w potrzebie. W cholerę z damą w opałach. Pies sobie nie poradzi. Nie ma przeciwstawnych kciuków. Z tą przejmującą myślą ruszył ku owczarkowi, ostrożnym, sceptycznym krokiem, jakby stąpał po cienkiej szklanej tafli. „Lód” pod podeszwami w każdej chwili mógł się załamać, a on runąłby jak długi piętro czy dwa niżej, przyjmując na pierś gruzy i stropy. Wolał sobie tego oszczędzić (nie, żeby marudził).
Teraz wystarczyło tylko podnieść belkę i uwolnić psa. A potem obrać odpowiednią drogę, a - według Growa - lepiej pójść na dół i spróbować się wydostać, niż wleźć na dach i nie mieć żadnego punktu zaczepnego. Bo i co? Miałby skoczyć z dachu, w akompaniamencie walącego się budynku..?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.07.14 13:13  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
...
Bazyliszek?
To jest takie duże, ma kły i lubi mordować, tak?
Wściekła matka?
Nopenopenopenopenopenope. Nie, Gavran nie ma zamiaru w tym uczestniczyć. Ledwo co przeżył spotkanie ze starym wilczurem, a teraz ma jeszcze spotkać się z cholernym przerośniętym wężem? Czemu, no czemu mu się to przytrafiło. Przecież był grzeczny. Huh, prawie grzeczny. Czasem zabijał kogoś i był niemiły. Lub okradał. Mimo to naprawdę dobry z niego chłopak, kiedyś nawet pomógł jakiejś staruszcze. Pomińmy fakt, że potem ją okradł ze wszystkiego i zabił, a zwłoki zostawił na środku ulicy. A tu nagle los musiał, po prostu musiał go pokarać i wywalić w TO miejsce. To po prostu niesprawiedliwe, że wszystko co złe to go napotyka. Nawet normalnej dziewczyny sobie nie mógł znaleźć, tylko jakąś laskę z mackami na plecach, która próbowała zjeść go żywcem. Ośliniła mu cały rękaw, nie mówiąc już o bliznach na ręku po jej zębach. No cóż, na tą jedyną miłość trzeba poczekać. Kiedyś każdy znajdzie swoją ukochaną Julię~ Nie mam pojęcia jak od bazyliszka przeszłam do miłości, ale dobra.
- Wywal to jajo teraz. - wywarczał, chociaż nie zrobiło to na nieznajomym wrażenia. Uparcie podążał naprzód, więc Opętanemu został tylko bieg za nim. No, chyba, że chce zostać pożarty przez wyrośniętą jaszczurkę. Noga bolała go coraz bardziej, ale hałas dochodzący zza niego motywował Gavrana do dalszej drogi.
Dreptu, dreptu.
Jebs.
- Kurna mać... - Kruk rozmasował sobie czoło, zaciskając mocno powieki. Kolejna rana, kolejny problem. Może jak teraz otworzy oczy, to się obudzi? Będzie leżał w swojej norze, zupełnie bezpieczny i bez żadnych obrażeń. Niestety to nie był sen, a Gavran przed chwilą wpadł do jakiejś dziury. Co gorsze, bazyliszek nadal ich gonił i właśnie zajął się nieznajomym chłopakiem. Cóż, przynajmniej wąż nie zwracał uwagi na Gava. Teraz ten mógł sobie bez problemu uciec. Tylko... tylko jak. Hm, w filmach zazwyczaj bohaterowie znajdują wyjście w ostatniej chwili, ale to wszystko jest jak najbardziej prawdziwe. Niby mógłby spróbować się wspiąć, ale to zajmie trochę czasu. A czasu tak jakby jest mało~ Mógłby się zmienić w czarną, latającą kulkę ze skrzydłami, jasne. Tyle, że jest naprawdę zmęczony, a noga... hm.
Zerknięcie na faceta z jajem, którego właśnie bazyliszek próbował zamordować.
...
Dobra, chyba trzeba mu pomóc.
Dobra, Gavu, myśl. Czego nie lubią węże? No... w jakiejś tam książce czytał, że bazyliszki nie lubią piania koguta. Ale to chyba była jakaś bajka... A może ogień? Jakby tak wsadzić mu do pyska pochodnię... Gavran rozglądnął się po jaskini, ale było ciemno. Na pewno nie było tu żadnego drewna czy coś, a Opętany także nie miał przy sobie niczego.
- Masz zapałki, zapalniczkę, cokolwiek?! - krzyknął, chowając się za jakąś skałą. Tak na wszelki wypadek. Tylko ciekawe, czy tamten będzie w stanie mu jeszcze odpowiedzieć...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.08.14 1:48  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.

Słowem wstępu

Jak zauważyliście, misja nieco nam się przedłuża, ale dopóki wątki jeszcze są rozdzielone, od tego momentu chcę nieco usprawnić system. Jedni z was odpisują szybciej, inni wolniej (ja też sprawnością odpisów przestałem grzeszyć), a jednak koniec końców wychodzi tak, że musicie na siebie czekać, później też na mnie, bo po dłuższym czasie odpisuje mi się ciężej, a jakoś nie mam motywacji do pisania, gdy nie mogę tego wstawić. Tutaj nie mogę pozwolić sobie na to, by przeplatać posty, bo później macie zostać połączeni, zrobi się zamieszanie, hemoglobina, mistyfikacja. Taka sytuacja.
Jeżeli w tym poście pojawią się już wątki, chcę, żeby każdy z was wstawił pod spodem posta, choćby do późniejszej edycji. Dzięki temu, jeśli ktoś z was odpisze szybciej, będzie mógł dostać swój fragment już w kolejnym poście, który później będzie edytowany, gdy pojawi się reszta odpisów. I tak dalej, i tak dalej... do momentu, w którym nie znajdziecie się na wspólnej fabule. Postaram się, żeby to nie trwało zbyt długo. No, a jeżeli ktoś z was szybciej ukończy prywatny wątek, to po prostu będzie chwilę czekał aż reszta odpisze, edytując swoje posty. Logic.
Odpisy już wkrótce. ~



GROWLITHE.
Im dłużej tu był, tym gorąc zdawał się przybierać na sile. Był równie uporczywy i sumienny w uprzykrzaniu życia, co dziewczynka, której płacz nie chciał ucichnąć. Mało tego! Jego głośność wzrosła o kolejne decybele, gdy białowłosy zaczął się oddalać. Jeżeli miał nadzieję na to, że odległość pomoże mu uwolnić się od wwiercającego się w jego uszy jazgotu, przeliczył się. Jakby cały świat zmówił się przeciwko niemu, by uprzykrzyć mu życie jeszcze bardziej. Cóż, zawsze mógł zacząć dopatrywać się jakichś pozytywnych stron koszmaru, w którym się znalazł. Zawsze mógł nadal tkwić na szpitalnym łóżku, nie mogąc się ruszyć, zawsze mógł stracić zdrowe oko i teraz liczyć na to, że nie wpierdoli się wprost na płonącą belkę, zawsze...
I nawet ten przeklęty pies okazał się Brutusem!
Wcale nie chodziło tu o to, że medalik na jego obroży ogłosił Growlithe'owi, jak wabił się sierściuch. Nie było żadnego medaliku. Gdy wymordowany zaczął zbliżać się do niego, a deski pod jego butami skrzypiały ostrzegawczo, czworonóg momentalnie zmienił nastawienie. Ale był tylko biednym, wystraszonym zwierzęciem, które na początku nie zrozumiało, że zbliżający się pan wcale nie zamierzał dobić go płonącą belką. Na szczęście, gdy jego ręce wreszcie dosięgnęły gorącego drewna, a wysoka temperatura dała mu się we znaki, pies uspokoił się i zaskomlał jeszcze raz. Duże ciemne ślepia obrzuciły młodzieńca jakby wdzięcznym spojrzeniem. Ogon poruszył się niemrawo w radosnym geście, jednak w akompaniamencie huku drewnianego bloku, który runął na podłogę, sprawiając, że ta pękła w kilku miejscach, ciało owczarka rozmyło się w powietrzu, jakby było tylko złudzeniem. A potem...
TY SKURWIELU!
Gardłowy wrzask zdawał się nieść po całym płonącym budynku. Ktoś o tak czułych zmysłach, jak Wilczur, bez problemu był zdolny do zlokalizowania jego źródła, które znajdowało się za jego plecami. Mógł być też niemal pewien, że jeszcze chwilę temu ten sam głos prosił go o pomoc, a teraz bynajmniej nie był zadowolony z jego wyboru.
TRZASK. ŁUP. HUK.
Powiedzmy, że część pierwszego piętra właśnie stała się parterem.
Część mebli runęła na dół, oficjalnie tracąc swoją przydatność, gdy drewno, z którego były zrobione, rozpadło się na kawałki. Wszystko działo się szybko. Tak szybko, że Jonathan nawet nie zdołał się odwrócić, a coś z dużą siłą pchnęło go w kierunku schodów, nie pozwalając na złapanie równowagi. Tym sposobem dorobił się kilku dodatkowych siniaków na ciele, w dodatku nie zapowiadało się na to, by głowa miała przestać go boleć, gdy tym razem udało mu się zaryć nią o jeden stopień, aż wreszcie znalazł się na dole. Zamroczyło go, jednak widoczność zaczynała wracać do łask, gdy coś ścisnęło go za ramiona, chcąc zatopić w nich swoje pazury, a przy okazji wgnieść go w ziemię. Wśród rozszalałego ognia tylko tego mu brakowało.
Zabij.
Zdawał się podpowiadać mu jakiś nieznajomy głos w głowie.
Zabij.
Przed oczami miał znajomą twarz, która teraz spoglądała na niego gniewnie, z oczami przepełnionymi niemym wyrzutem. Oczami, których bynajmniej nie kojarzył z tym wyrazem. Teraz ten ktoś przypominał potwora, choć wcale nim nie był. Do takiej sytuacji nigdy nie powinno dojść. Jednak wszystko wyglądało tak realnie, prócz tego, że do tej pory nie mógł dotrzeć do tego, jak oboje się tu znaleźli.
Dach nad głową strzelił niebezpiecznie, jakby za moment miał się zawalić. Musiał uciekać, dopóki jeszcze pobliskie drzwi nie były niczym zawalone, ale ciężar drugiego ciała skutecznie mu to uniemożliwiał. Ciała, które bez trudu mogło przyprawić go o tysiące dylematów.

Dodatkowe: Tak, wiem, że to beznadziejne, ale nie umiem pisać misji. Gdybym rozpisywał to bardziej, to pewnie wyszedłby elaborat, a wolę tego uniknąć. Jeśli chodzi o osobę, która przyciska Growa do ziemi, to ma być ktoś ważny dla niego. Z przeszłości, teraźniejszości, cokolwiek. Jakby coś nie odpowiadało, to najwyżej jeszcze to potem rozbuduję. *westchnięcie zmęczonego człowieka* Nie cierpię misji.



EVENDELL.
Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. To nie tak, że szczeniak nie chciał dzielić się kolejnymi informacjami. Nie mieli na to czasu. Nie mieli też czasu na wiele innych rzeczy, a tymczasem dziewczyna zdawała się nic sobie z tego nie robić. Popełniła podstawowy błąd, grzesząc – o ironio – swoim nadmiarem dobroci. Szczenię ni zdążyło do niej dobiec, by w jakiś sposób ją zatrzymać, jednak w ciemnych ślepiach wymalował się najprawdziwszy strach, bo wiedział, co stanie się za chwilę. Jak mogła być tak naiwna? W duchu zaklinał ją, by jednak odwróciła się i poszła dalej, nie zwracając uwagi na potrzebującego. Mogła mu pomóc, ale nie w ten sposób.
Niestety.
Wraz z wrogim wrzaskiem ponaglające szczeknięcie wyrwało się z psiego pyska. Nie mógł za wiele zrobić, jak tylko rzucić się pędem w kierunku bramy, ciągle oglądając się za siebie, by sprawdzić, jak radzi sobie anielica. A radziła sobie kiepsko. Niech Bóg ma ją w swojej opiece, jeśli ją dopadną. Mieli przewagę liczebną, a w tej chwili zachowywali się jak niemożliwe do zatrzymania emerytki, które wypatrzyły doskonałą okazję na targowym stoisku. „Kilogram pomidorów za grosze? Jadźka, biegiem!”
Cholera, psiak zaklął w myślach i wyhamował gwałtownie. Serce zaczęło tłuc się w drobnej piersi na widok upadającej blondynki. Jeżeli coś sobie uszkodziła, nie miała szans. Brama nie była już aż tak daleko, ale mimo wszystko tłum nie dawał za wygraną, wyciągając po nią swoje złowieszcze łapska, zniszczone słońcem i nieustannymi walkami. Było tak blisko, tak blisko, a jednak...
Puszysty ogon poruszył się, niczym chorągiewka na wietrze, a czworonóg odetchnął z ulgą na widok dziewczyny, która biegła dalej. I nawet zapamiętała hasło! Strażnik bramy bez wahania otworzył przed nią przejście. Metalowe, zdobione wrota otworzyły się przed nią w akompaniamencie głośnego zgrzytu. Ten nie był nieprzyjemny dla uszu, właściwie brzmiał tak, jakby anielskie trąby rozpoczęły swój koncert, witając nowego gościa swoim spektakularnym brzmieniem. Rozwścieczony tłum w którymś momencie po prostu zatrzymał się. Niezadowolony gwar dotarł do uszu oddalającej się skrzydlatej, zanim ludzie odwrócili się i zaczęli wracać do miasta, niczym horda zombie, która straciła swój cel z oczu.
Miejsce, do którego trafiła Evendell było malownicze. Diametralnie różniło się od klimatu miasteczka rodem z westernu. Tu wszystko było zielone, nie brakowało drzew, kwiatów i innej bujnej roślinności. Wiatr poruszał liśćmi, wywołując przyjemny dla uszu szum, a zapach, który uderzał w nozdrza uspokajał zmysły do tego stopnia, że to, co wydarzyło się przed chwilą zdawało się być tylko  koszmarem, z którego nagle się wyrwała. Dlatego, że tutaj czuła się, jak w domu. Znała to miejsce, ale teraz nie potrafiła znaleźć na nie określenia, jakby to po prostu utonęło w tym błogim spokoju, który ogarniał ją od samego przebywania w tym miejscu. Pod znakiem zapytania stawała wyłącznie obecność szczeniaka, który – jak sama widziała – przebiegł przez bramę tuż przed nią. Teraz olbrzymie wrota zamknęły się, odcinając ją od nieprzyjaznego dla niej świata. Tutaj nikt nie próbował jej rozszarpać.
No, prawie nikt...
Dlaczego mnie nie posłuchałaś?! ― zza jej pleców dobiegł znajomy głos. Różnica polegała na tym, że teraz nie obijał się w jej czaszce, ale trafiał wprost do jej uszu. Zanim jeszcze zdołała obejrzeć się za siebie, czyjaś ręka złapała ją za ramię i pociągnęła na tyle delikatnie, by jej to nie zabolało, ale jednocześnie na tyle mocno, by mogła ujrzeć osobę stojącą za nią. ― Mówiłem ci, żebyś trzymała się od nich z daleka. ― On jej mówił? O ile dobrze pamiętała, wcześniej miała do czynienia ze szczeniakiem, który ledwo wyrastał jej ponad kostkę, teraz musiała zadrzeć lekko głowę, by w ogóle móc przyjrzeć się twarzy jasnowłosego młodzieńca o ciemnych oczach. Miał całkiem urodziwą twarz, a nawet gdy ściągał brwi w niezadowolonym i wręcz karcącym wyrazie nie ubywało mu łagodności. W dodatku był prawie nagi, nie licząc postrzępionej, skórzanej przepaski na biodrach, choć nie wydawał się być skrępowany, paradując przed nią w tak niewyjściowym stroju.
Puścił jej ramię, gdy zorientował się, że trzyma je za mocno. Odetchnął głęboko.
Po prostu uważaj na siebie bardziej. Nie możesz być tak naiwna, by twierdzić, że okazując im trochę serca, zmienisz ich ― prychnął i zmarszczył nos, odwracając na chwilę wzrok. ― Tak wyszło. Pewnie niczego nie pamiętasz, co? ― Spojrzał na nią wyczekująco, mając jednak szczątkową nadzieję na to, że jednak skojarzy pewne fakty.
Choooodź do mnie.
Kolejny głos w głowie. Hipnotyzujący. Dobiegał chyba ze ścieżki po prawej stronie. Nic nie wskazywało na to, by blondyn zwrócił na niego uwagę, więc z początku dziewczyna mogła uznać, że to wytwór jej wyobraźni, jednak dwa kolejne powtórzenia tego polecenia, prośby czy cokolwiek innego to było odsuwały na bok tę tezę.



GAVRAN.
Chłopak najwidoczniej nie zamierzał posłuchać jakże logicznej rady Gavrana. Jajo, które trzymał w rękach musiało być bardzo cenne, skoro zaryzykował własnym życiem by je zdobyć, a teraz tulił je do siebie, wiedząc, że właśnie goni go kilkumetrowa bestia. I tym sposobem znaleźli się tutaj – niemalże podani do stołu, jak dwa prosiaki z jabłkiem w gębie. Czarnowłosy miał szczęście, że to jego towarzysz musiał szarpać się z wygłodniałym gadem, ale ów towarzysz wciąż spoglądał w jego stronę, usiłując nie ruszać się, dopóki jeszcze bestia syczała mu nad uchem ostrzegawczo, sprawiając, że drobinki – no, może nie aż takie drobinki – śliny pryskały mu na policzek. Mało kto czułby się komfortowo w takiej sytuacji. Właściwie to nikt.
„Masz zapałki, zapalniczkę, cokolwiek?!”
Co?! Zaraz mnie pożre, a tobie zachciało się palić? ― prychnął, nie rozumiejąc, co do tego wszystkiego miała zapaliczka. W takich chwilach jak ta ciężko jest myśleć racjonalnie. Nie wspominając już o tym, że jakiekolwiek podniesienie głosu było błędem, bo od razu zakończyło się głośnym wrzaskiem. Ostrze kły wbiły się w ramię chłopaka z taką siłą, że po chwili dało się usłyszeć trzask miażdżonych kości. Jajo wręcz wyleciało z rąk chłopaka i przeturlało się kawałek w stronę Gav'a, choć gadzia matka była zbyt pochłonięta szarpaniem za ciało chłopaka, które powoli obezwładniał paraliż. ― Po... posłuchaj ― zaczął słabo. Wyglądało to tak, jakby nawet usta i język zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Mimo tego uparcie poruszał nimi. ― Musisz... ― przerwa na oddech ― je zabrać. N...naprawdę. Wła...ściwie ― kaszlnięcie, które spowodowało, że strużka krwi pociekła z jego ust ― jest dla ciebie. ― Co? To dziwne, skoro żadne z nich się nie znało. Wszystko dookoła zaczynało zakrawać o coraz większą abstrakcję. I po co mu jajo, które przynosiło tylko same problemy? Chłopak zachłysnął się powietrzem.
Wiedz...ieliśmy, ż...że przyj...dziesz. Musisz p...amię...tać ― chwila niezrozumiałego bełkotu i poirytowane warknięcie. Nic dziwnego, że był wściekły na tę bezsilność. ― żeprzydacisiępóźniej ― wymamrotał szybko na jednym tchu. Dzięki temu udało mu się nie robić większej pauzy, ale oddech przyspieszył, a mówienie stawało się coraz bardziej uciążliwe. Choć wydawało się, że bredził, jednocześnie brzmiał dość przekonująco. Co prawda, przez narastające osłabienie nie mógł przyjąć roli promotora, który stara się wcisnąć nieszczęsnej ofierze marketingu jakiś nowy bibelot, zachęcając go nowymi możliwościami: „Mówię panu! Ten papier toaletowy nigdy się nie kończy! Rzecz jasna, jeżeli go pan nie używa. Warto, naprawdę warto”. ― N...na... zewnątrzczekamojasiostra ― wdech, kaszlnięcie. Słuchanie go stawało się coraz bardziej męczące, ale jeszcze miał coś do powiedzenia, choć ciężar jego głowy wydawał się ciążyć jego karkowi, w efekcie czego zaczynała opadać bezwiednie, jakby zapadał w sen. ― P...owiedz jej, że... wrócę... później. I...dź pro...prosto i zap...rowadź jądochatki. P...okaże ci drogę. Po...wiesz, że o t-to pro...siłem. Po...spiesz się. ― Po tych słowach zaniósł się kaszlem, bestia nie zamierzała dać za wygraną. Szarpała dalej, co tylko dawało Opętanemu do zrozumienia, że nic już nie może zrobić. Na pewno, dopóki jeszcze była zajęta, powinien ukradkiem zabrać jajo, a później wyjść z jaskini, gdzie...
-----------------
... faktycznie czekała mała dziewczynka. Miała jakieś metr dwadzieścia, była ubrana w prostą, bladoróżową sukienkę, która kończyła się tuż nad jej kolanami. Długie, blond włosy spływały po jej plecach aż do pasa, a jasne, niemalże białe oczy wyglądały spod roztrzepanej grzywki, z wyczekiwaniem wpatrując się wgłąb ciemnej jaskini. Opierając się o pobliskie drzewo, kręciła ze zniecierpliwieniem nóżką, jakby butem usiłowała wwiercić się w glebę. Jej młoda buźka wyrażała lekkie zmartwienie, jednak w tęczówkach kryła się jakaś odrobina nadziei. Bo jak to tak, jej brat miałby nie wrócić? Brat wszystko potrafi!
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.08.14 17:40  •  Nonsense and absurd. - Page 2 Empty Re: Nonsense and absurd.
"Co? Zaraz mnie pożre, a tobie zachciało się palić?"
Gav jęknął, po czym zaczął się zastanawiać czy naprawdę dobrze robi pomagając temu chłopakowi. Jak on przeżył, będąc tak nieogarniętym? Widocznie selekcja naturalna postanowiła go oszczędzić, ale teraz się dopomina. No i wygląda na to, że biedaczysko wreszcie stanie twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem.
-Idiota... Bazyliszek chyba boi się świat... -
Trzask.
Wrzask.
... Och.
Jajo potoczyło się po jaskini, przyciągając uwagę Gavrana. Podążył za nim wzrokiem, zastanawiając się czy wiać, czy złapać mini węża i dopiero wtedy uciekać. Ciekawe za ile to-to można by sprzedać. Po chwili jednak jego prawie zmarły towarzysz przemówił i to na niego Gav przeniósł czerwone ślepia. Wysłuchał umierającego z "wtf" na twarzy. Wiedzieli, że przyjdzie?
Co.
Cococococococo.
No skoro chce... Ale w sumie kij z tamtą dziewczynką. Kundel po prostu weźmie jajko i pójdzie prosto. Jak spotka małą, to po prostu jej powie, że brat umarł i już nie wróci. A on ucieknie. Idealnie.
Gdy bazyliszek, a właściwie pani bazyliszkowa zajmowała się zmasakrowanym ciałem, Opętany cichutko złapał jajo i czym prędzej czmychnął z jaskini, na ile mu noga pozwalała. Ból coraz bardziej mu dokuczał, a sam Gavran naprawdę był już zmęczony. Ściskał w dłoni potomstwo bazyliszka i oglądał nerwowo za siebie, bojąc się, że przerośnięty wąż będzie go chciał dogonić.
Na szczęście jakimś cudem udało mu się wyjść z tych jaskiń, a na zewnątrz naprawdę czekała lekko zaniepokojona dziewczynka.
Awww, jaka urocza. <3 Gavran tak spojrzał na nią, pomyślał... No w końcu to dziecko. A do tego nie miał bladego pojęcia gdzie się znajduje. Także... także owa mała była jedynym rozwiązaniem.
- Ekchm. Spotkałem w środku Twojego brata. N-nic mu nie jest, ale musiał jeszcze chwilę zostać w środku. Dał mi jajko i powiedział, że tu jesteś i masz mnie poprowadzić do chatki, a on do nas za jakiś czas dojdzie. To bardzo ważne. - Gav naprawdę próbował nie przestraszyć młodej, ale w końcu... cóż. Noga cała we krwi, poszarpane ubrania, czerwone ślepia i dłuugie, skołtunione włosy.
Tiaaaa.
Właściwie to z takim wyglądem mógłby powiedzieć "Cześć, moje kochanie. Jak weźmiesz mnie do domu, to dam Ci cukierki." a brzmiałoby to tak samo. No nic, miejmy nadzieję, że mała mu uwierzy i go zaprowadzi. Byleby nie biegła, bo tego to Gavran nie wie, czy wytrzyma.
// ten post jest badziewny, ale jestem cholernie zmęczona. Poprawię go jakoś ładniej jak się wyśpię. .-.


Ostatnio zmieniony przez Gavran dnia 05.09.14 21:40, w całości zmieniany 2 razy
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach