Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 02.01.19 19:04  •  Out of the frying pan into the fire. Empty Out of the frying pan into the fire.

ponad 40 lat temu, Góra Shi


Obudziwszy się w cuchnącym stęchlizną pokoju, od razu pomyślał, że jego zwłoki zostały złożone do mogiły. Jednakże, gdyby tak było, nie miałby już prawa głosu, a mimo to z jego ust potoczył się krótki, gardłowy jęk wywołany przez poruszenie lewą ręką. Pod wpływem bólu otworzył ślepia, ale na szczęście obecne miejsce jego pobyty było utrzymane w półmroku. Na dobrą sprawę jednym źródłem światła były dwie świece ułożone na drewnianej ławie nieopodal ściany, oddalonej od niego na odległość dwóch metrów. Sam znajdował się na niezbyt wygodnym legowisku uformowanym przez nieprzyjemne w zapachu futra i skóry, których właścicielami niegdyś musiały być zwierzęta. Usiadł zeń, czując suchość w gardle, aczkolwiek nie zlokalizował bukłaku z wodą, którego zwykł nosić ze sobą. W gruncie rzeczy oprócz ławy i prowizorycznej pryczy pomieszczenie było pozbawione wszelkich innych elementów. Było tylko kamienne ściany i podłoże tego samego typu, czemu towarzyszył chłód. Zerknął na swoje pokryte bandażami ciało, mimowolnie wykrzywiając usta w coś w rodzaju zadowolenia, a kiedy oczy przystosowały się do ubogiego oświetlenia, rozejrzał się dokładniej po otaczającej go przestrzeni, ale nic nowego nie rzuciło mu się w oczy. Westchnął ciężko. W takim wypadku musiał rozeznać się w swej sytuacji, więc odosobnienie napełniło go tymczasową ulgę, choć panika i tak nie wdarła się do jego podświadomości. Zawartość naczyń krwionośnych skutecznie uniemożliwiła jej rozwój.
  Analiza sytuacji nie przysporzyła mu zbyt wielu wysiłków. Przenikliwość jego umysłu była na tyle rozwinięta, że po kilku chwilach koncentracji udało mu się przyswoić kilka dość oczywistych faktów. Po pierwsze wykrwawiał się w zgoła innych warunkach. Pamiętał przenikliwą wilgoć wślizgującą się pod ubrania, a raczej tego co z nich zostało - były w strzępach i ledwo zasłaniały skaleczoną skórę, ponadto mokre od deszczu i krwi sprawiały wrażenia o wiele cięższych niż zwykle. Siłą rzeczy ktoś musiał przenieść jego dogorywające zwłoki do tego wyłożonego kamieniem pomieszczenia, ale niby kto wykrzesał z siebie tyle trudu, by to uczynić? Nie miewał przyjaciół, za to dzięki posiadaniu lepkich rąk wrogów miał na pęczki, wszak to właśnie jeden z nich doprowadził go do tego stanu. Pozostawiając go ledwie żywego, chciał udowodnić że Liu Jie nie jest wart dokonania żywota. Zdychaj, psie, powiedział i odszedł, a truciciel był skłonny uwierzyć, że to koniec. Ale - po drugie - wbrew własnym oczekiwaniom nie wykrwawił się na śmierć, więc kto - do cholery! - był na tyle uprzejmy, by go nie tylko tutaj przywlec, ale także opatrzyć? Sęk w tym, że jego wiara w dobroć wyparowała bezpowrotnie wiele lat temu, po konfrontacji z rzeczywistością, wobec tego trudno było mu uwierzyć w czyjeś dobre serce. Posiadacze takowych zamieszkiwali wydzielony teren zwany Edenem, a zimny gmach pokoju w żadnym stopniu nie przypominał architektury tamtejszych budowli. Poza tym - to był zarazem trzeci i ostatni już argument opowiadający się za tym, że trafił z deszczu po rynnę - w polu widzenia nie dojrzał swych rzeczy, nie miał na sobie także tych brudnych, podniszczonych łachmanów, a więc ktoś okradł go z prywatności, tym samym zabierając mu dwa najcenniejsze przedmioty, które posiadał - łuk z kołaczem oraz katanę z wyszczerbionym ostrzem? Póki nie podniesie tyłka z szorstkich skór, nie otrzyma odpowiedzi na te pytanie. Mając tego świadomość, wstał, a w trakcie wykonywania tej czynności dokonał wszelkich starań, by nie poruszyć uszkodzoną dłonią, chociaż i tak ostatecznie musiał zacisnąć zęby w celu stłumienia niechcianego skowytu. Nagie stopy skonfrontowały się z zimnym kamieniem. Wzdrygnął się, ale nie ośmielił się narzekać chociażby w myślach. Każdy dach nad głową  był lepszy od jego braku, przynajmniej teoretycznie. Dystans dzielący go od pryczy do drzwi pokonał w kilka sekund. Wyjrzał za nie, gdyż w gruncie rzeczy były uchylone, dzięki czemu nie musiał się wysilać i znosić upiornego jęku zawisów.
  Na pierwszy rzut oka korytarz wydawał się być pozbawiony ludzkiej obecności, a zatem nikt go nie pilnował, a przynajmniej przyjął takie założenie. Przekroczył próg, aby znaleźć się na zewnątrz. Założył, że znajdował się w lochach, jednak nie miał zamiaru się nad tym  rozwodzić. Ruszył wzdłuż korytarza, żałując, że nie zaopatrzył się w jedną ze świec, bowiem dwa końce holu pokrywał mrok. Usłyszawszy szelest za swoim plecami, zatrzymał się raptownie i zerknął przez ramię. Chyba słuch splatał mu figla, bo żaden cień nie pojawił się na ścianie.
  — Jest tu kto? — Pytanie padło z jego gardło, zanim zdołał ugryźć się w język. Zwyczajowo nie czekał, aż odpowiedź zostanie mu udzielona, kontynuował: —  Ktoś przywlókł tutaj moje truchło, a potem mnie opatrzył, ale nie mam bladego pojęcia w jakim celu. Nie jestem częścią żadnego spisku, ani nic z tych rzeczy. — Wypuścił z ust powietrze po wypowiedzeniu tego monologu na jednym tchu, a potem mówił dalej: — Człowieku  czający się w ciemnościach, powiesz mi co to za miejsce? Jest tu tak zimno, że zaraz się pochoruje, a niekoniecznie stać mnie na lekarza. Poza tym zabrano mi moje rzeczy i nie ukrywam, że zależy mi na ich odzyskaniu.
  Jeśli odpowie mu cisza, po prostu wzruszy ramionami i ruszy w dalszą drogę ku nieznanemu w poszukiwaniu swoich rzeczy, ale jeśli odpowiedź nadejdzie i nie będzie zawierała w sobie ani krzty dobrych intencji, to co wtedy?
  Lewa dłoń mimowolnie powędrowała w kierunku pleców, aczkolwiek palce nie napotkały kołczanu ze strzałami, zamiast tego jego twarz wykrzywiła się w grymasie bólu. Za dużo gadasz, Liu Jie! Weź dupę w troki i spieprzaj, rzucił w myślach, ale nadal stał w miejscu ze ślepiami wbitymi w mrok. Mimo racjonalnej argumentacji, nie czuł strachu. Takowy zapewne pojawi się, gdy będzie za późno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jego twarz wykrzywiał grymas pełnego niezadowolenia. Nie ukrywał swojego rozczarowania Kościołem Nowej Wiary. Kiedy wstąpił w jego szeregi, zaczynając od najniższego szczebla kariery, sekta choć nieliczna w członków, budziła respekt. Była skuteczna w swych postępowaniach, brutalna i bezlitosna. Ale od kiedy ta ruda kurwa przejęła władzę, z brutalności pozostał jedynie burdel. Akela wręcz rzygał codziennymi orgiami, które odprawiały się w komnatach prorokini. Rzygał jej pierdoleniem o dobru i opiece nad ludnością Desperacji.
Pierdolona samarytanka się znalazła. Splunął. Ale przyjdzie jeszcze jego czas. Jeszcze wyniesie KNW na wyżyny. Przywróci pierwotne założenia. Potrzebował jedynie odpowiedniego momentu. Momentu, który mógł nastąpić jutro, za miesiąc, za kilkanaście lat. Będzie cierpliwie czekał. A gdy to już nastąpi, nie zawaha się wyszarpać tego, co mu się należało.
Spojrzał z odrazą na miskę z gorącą strawą, którą niósł na tacy wraz ze świeżym jabłkiem oraz kubkiem wody. Na domiar złego musiał niańczyć jakąś przybłędę. Jeżeli będzie zbyt pyskaty albo oporny, nie zawaha się wcisnąć mu tego w gardło siłą.
Przystanął, gdy ujrzał w ciemnościach majaczącą się sylwetkę.
Dupek już jest na nogach, co? przemknęło mu z przekąsem przez myśli.
Milczał, gdy ten usilnie próbował dowiedzieć się czy ktoś jeszcze tutaj jest. Akela odnalazł w tej sytuacji nieco zabawy, choć musiał się powstrzymywać przed wylaniem gorącej zupy na jego głowę. W sumie i tak nie zauważyłby go. Nikt by się nie dowiedział. Potem mógłby skręcić mu kark, a reszcie powiedzieć, że nieznajomy poślizgnął się, upadł na ten swój tępawy ryj i się zabił.
Ach, cudowny plan.
- Na twoim miejscu wróciłbym do pokoju, księżniczko. - odezwał się wreszcie, tym samym zdradzając nie tylko swoją obecność, ale również i lokalizację.
- Wiem, gdzie są twoje rzeczy. - gówno prawda, nie wiedział, ale mógł się domyślać. Zresztą, nawet jakby wiedział, to zapewne i tak by nie powiedział. Tylko i wyłącznie ze względu na swoją wrodzoną wredność i złośliwość. Nie czekając na jego dalsze słowa, odwrócił się i pokonał tę krótką odległość do pomieszczenia, w którym jeszcze parę chwil wcześniej znajdował się ciemnowłosy. Jedną dłonią trzymając tacę, podszedł do jednej ze świec i podniósł ją, podchodząc do ściany, na której znajdowała się ukryta w ciemnościach pochodnia. Gdy tylko większy płomień zapłonął, pokój nagle wydawał się nieco większy niż początkowo mogło się wydawać.
Akela postawił tacę na blacie ławy, a sam usiadł na pryczy, która ugięła się pod jego ciężarem niczym pan i władca, ze znużeniem wpatrując się w ciemnowłosego.
- Jedz. - polecił krótko.
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Po tym, jak z ciemności wyłoniła się czyjaś sylwetka, pożałował, że słuch go nie zawiódł. Otóż do jego nosa doleciał zapach jedzenia, przez co żołądek uświadomił swego właściciela, że cierpi na deficyt takowego. Borykając się z tym problem na okrągło, przełknął ciężko ślinę.
  — Dasz wiarę, że jeszcze nikt nie nazwał mnie księżniczką? - Usta truciciela wykrzywiły się w pozornie pogodnym uśmiechu. — I ty też nie powinieneś, bo szybko przyzwyczajam się do dobrych rzeczy.
  Spojrzenie Liu Jie spoczęło na obcych rysach twarzy. Nigdy nie widział ich na oczy, chociaż z drugiej strony trudno było spamiętać wszystkie twarzy napotkane podczas okradania nieświadomych przechodniów. O wiele bardziej od takowych jego uwagę przykuwała zawartość ich kieszeni. I perspektywa wzbogacenia się o wartościowe przedmioty.
  Usłyszawszy wiem, gdzie są twoje rzeczy, przystanął na propozycje, która – jak mniemał – była z kategorii tych do nie  odrzucenia. Wrócił do wcześniej zajmowanego przezeń pokoju, aczkolwiek nie omieszkał zapytać jegomościa o ich lokalizacje. Gdy takowa informacja nie została mu udzielona, nie odczuł rozczarowania. Spodziewał się tego, wszak nie po to odebrano mu jego własnością, ażeby teraz mu ją oddawać. Przystępując w głąb pomieszczenia, odwrócił się przodem do nieznajomego. Nie spodziewał się, że pokój był wyposażony w pochodnię, toteż zamrugał kilkukrotnie, by przystosować dotychczas egzystujące w ciemności ślepia do jaśniejszego świata, które sprawiło, że metraż pomieszczenia zwiększył się optycznie.  
Jedz.
  Usiadł po turecku przy ławie i dla odmiany przyjrzał się z bliska zawartości tacy. Jabłko. Woda w garnuszku i... Nie mógł sprecyzować, co znajdowało się w parującej misce, chociaż najtrafniejsze określenie jakie przyszło mu do głowy to breja wymieszana z kaszą. Ten posiłek nie był godny księżniczki, poza tym jego zjadliwość stała pod znakiem zapytania. I najwyraźniej żołądek podzielał jego zdanie, bowiem zaprzestał swych prób zwrócenia na siebie uwagi.
  —  Co prawda zwykle nie odmawiam, gdy ktoś częstuje mnie posiłkiem, ale sam musisz przyznać, że to dość nietypowa sytuacje. Nie zrozum mnie źle. Nie chce uchodzić za niewdzięcznika, ale w dalszym ciągu nie wiem co to za miejsce, kim jesteś, ani jak to się stało, że tu wylądowałem. — Zabrał głos, ale w myślach powtarzał jak mantrę: zapchaj sobie pysk tym jedzeniem, Liu Jie, może wówczas przestaniesz mleć ozorem. Idąc za tą radą, ujął w dłoń jabłko i okręcił go w palcach. Zerknąwszy na mężczyznę, pomyślał: Skąd wytrzasnąłeś ten soczysty owoc?, jednakże na jego ustach ułożyły się zgoła odmienne słowa: — Możesz odpowiedzieć na jedno z powyższych pytań? — Podrzucił owoc dwukrotnie ku górze, łapiąc go zręcznie sprawną dłonią. W trakcie pokazu swojej zręczności zbadał go wzrokiem, ale nie znalazł na nim żadnych uchybień świadczących o obecności trucizny.  
  Dobre intencje?
   Zejdź na ziemię!
  — W czym tkwi haczyk? Podwędziłem ci coś cennego? No cóż... jeśli tak, muszę ci się do czego przyznać, przepuściłem wszystko na... — pozwolił sobie na trzymającą w napięciu kilkusekundową pauzę — na piwo rozcieńczone wodą. Wyobrażasz to sobie? Nie dość, że dajesz im wszystkie oszczędności, to oni jeszcze mają czelność częstować klientów takim syfem! Moja noga już nigdy nie powstanie w tym zapyziałym barze. — Udał oburzonego tym odkryciem, zręcznie zmieniając temat. Czasem ta taktyka działa. Czasem.
  Zerknął na trzymany w dłoni owoc. Zaryzykował i zatopił w nim zęby.
  Ha! Miał rację. Jabłko, nie dość, że soczyste, to jeszcze było całkiem dobre. Dawno nie miał w ustach takiego rarytasu. Aż chciało się rzecz niebo w gębie!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słuchał go z wyraźnym znudzeniem malującym się na jego twarzy, choć niewątpliwie nie pozwalał, by jakakolwiek informacja mu uciekła. Należał do grona tych osób, których większość rzeczy nudzi, ale z chęci pozyskiwania coraz to większej wiedzy na temat innych osób, przesiedzą godziny w mękach, cierpliwie wysłuchując.
Aczkolwiek nie strzępił języka na uszczypliwe komentarze, gdy wszystko wreszcie dobiegało końca.
- Za dużo klepiesz jęzorem. - odezwał się wreszcie, poprawiając nieznacznie na starym i skrzypiącym łóżku.
- Nie martw się, nie naplułem ci do jedzenia. Ani nie zamierzam otruć. Ale jeżeli nie chcesz tego zjeść, to zostaw. Jest tutaj masa osób, które chętnie zjedzą to za ciebie. - prychnął nieco urażony podejściem nieznajomego do gościnności, jaką mu zaprezentowano. Oczywiście nie były to żadne luksusy godne królów, ale jak na desperackie warunki znajdowały się na całkiem wysokim poziomie.
- Jesteś w Kościele Nowej Wiary. Pod skrzydłami naszego Wielkiego Ao. - mówiąc to rozłożył obie dłonie na boki i uśmiechnął się delikatnie, podnosząc z pryczy i robiąc parę kroków do przodu, znajdując się niemalże na dotknięcie przy nieznajomym.
- I choć teraz zrobili z tego azyl, przyjmując każdą przybłędę, każdego kto potrzebuje pomocy i otaczając go troskliwą opieką, nie oczekując niczego w zamian, tak uwierz mi... - położył obie dłonie na jego ramiona i pochylił się na taką odległość, że praktycznie stykali się końcówkami nosów.
- Ao nie jest taki miłościwy. Ao potrafi karać grzeszników, zdrajców i niewiernych. Ale na to przyjdzie jeszcze pora. A kiedy to się stanie... - zamilkł, a w jego spojrzeniu zamigotał dziki błysk, jednakże nie należał on do szaleńca, choć zapewne jego słowa tak brzmiały, a do kogoś poważnego i przekonanego do prawdy, którą głosił.
Wreszcie go wypuścił i odsunął się, opierając plecami o ścianę i krzyżując obie dłonie na klatce piersiowej.
- Ale póki co, Kościół przyjmuje wszystkich pod swoje skrzydła. Szukasz doktora? Kościół ci pomoże. Szukasz schronienia? Kościół ci pomoże. I tak dalej, i tak dalej. Już nawet tak naprawdę nie sprawdzają czy wiara wiernych jest prawdziwa, czy jedynie pod jej pretekstem szukają schronienia. - uniósł lewą dłoń wyżej i wsunął wierzch kciuka między swoje zęby, gdzie przygryzł skórę w irytacji.
Gdyby to on był prorokiem, z pewnością nie pozwoliłby na taki stan rzeczy. Nie pozwoliłby na upokarzanie kościoła i wiary w najwspanialszego Ao. Ale musiał być cierpliwy. Przyjdzie jeszcze pora. Oj przyjdzie. A wtedy on będzie gotowy.
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Wyczuł, że mężczyzna nie obdarzył go chociażby szczyptą sympatii. Był przepełniony niechęcią, która jedynie dodawała Liu Jie skrzydeł, bowiem w gruncie rzeczy zwykle wywoływał wśród ludzi emocje tego typu. Najwyraźniej nawet tutaj nie cieszył się szczególną sympatią. I prawdę powiedziawszy nawet o nią nie zabiegał.
  — Wybacz, taki mój urok.
  Wyszczerzył w jego kierunku zęby, po czym wrócił go obryzgania jabłka.
  — Jesteś w Kościele Nowej Wiary. Pod skrzydłami naszego Wielkiego Ao.
  Mimo iż nie dał tego po sobie poznać, poczuł jak po linii kręgosłupa przebiega nieprzyjemny dreszcz. Czyż nie o tym ugrupowaniu mówił mu jego anielski opiekun podczas jednej z ostatnich wizyt, którą mu złożył w Edenie? Przywołał w myślach nań słowa, które brzmiały mniej więcej tak: Wystrzegaj się członków nowego ugrupowania religijnego. Zwą się Kościołem Nowej Wiary.. Na pewno podczas owej rozmowy podły liczne argumenty, opowiadające się za jego punktem widzenia, ale tylko jeden z nich zapadł mu w szczególnie w pamięć - Darzą aniołów szczerą nienawiścią. Obarczają nas winą za apokalipsę. I wierzę, że jeśli pozbędą się nas co do jednego, wówczas ich bóg powróci i przypędzi zło z tego świata.
  Brązowe ślepia znalazły się na wysokości wzroku mężczyzny, gdy ten bezkarnie zbliżył się ku niemu. Aczkolwiek Liu Jie nie zareagował. Miażdżąc w zębach ostatni gryz owocu, przypatrywał się rozmówcy z niegasnącym spokojem na swym obliczu.
  — Słyszałem o was!  —  oświadczył po chwili. Odłożył ogryzek i ujął w dłoń łyżkę. — O ile pamięć mnie nie zawodzi, zasłynęliście z orgii, czyż nie? — Uśmiechnął się półgębkiem. Nie wiedział, ile prawdy mieściło się w tych bajdach, ale bynajmniej nie miał zamiaru przytaczać mu swojej faktycznej wiedzy na ich temat. Choć wyglądał na niespełna rozumu, nie był durniem.
  Przełknął pierwszy kęs gęstej zupy ze sporym dodatkiem kaszy. O dziwo nie stanęła  mu w gardle, przez co ochoczo uraczył swoje podniebienie kolejną porcję skromnego posiłku.
  — Wśród Desperatów krążą pogłoski o zniewalającej z nóg urodzie waszej najwyższej kapłanki. Niech zgadnę. — Nie spodziewając się, że nadepnie na linę minową, zerknął mężczyźnie prosto w oczy, kontynuując bezmyślnie temat. — Pewnie przez wzgląd na jej niedoścignione piękno zarejestrowaliście w Kościele wzrost wiernych, co? — Pokusił się o złośliwą nutę w głosie, ale naprawdę znał takich, którzy chcieli udać się na Górę Shi tylko ze względu na nią.
  Liu Jie, przeciwieństwie do dość licznego grona Desperatów, miał w nosie jej urodę. Nie interesował go też kult wielkiego Ao, jednakże nie był skłonny odmówić jego gościnności. Skoro był taki dobry, to zapewne zrozumie sytuacje Wymordowanego i będzie dla niego wyrozumiały. Amen.
   Co za brednie, pomyślał refleksyjnie, racząc się ciepłym posiłkiem, aczkolwiek w tle wyłapywał każdy dźwięk wydobywający się spod nieznajomego gardła. Miał pecha. Najwyraźniej trafił na kogoś przepełnionego czczą wiarą, a przynajmniej tak mu się wydawało po tym, jak mężczyzna zaprezentował mu jawnie swoją irytacje.
  — Mną nie musisz zaprzątać sobie myśli. Nie zagoszczę w waszych progach zbyt długo, wszak jestem tylko skromnym złodziejaszkiem. Powiem więcej, jeżeli zwrócisz mi moje rzeczy, obiecuję, że moja noga już nigdy tutaj nie powstanie.
   Ujął w dłoń kubek z wodą, ale po chwili go odłożył. Coś mu mówiło, że nie pozwolą mu tak łatwo odejść, ale miał cień nadziei, że ta teoria nie odnajdzie poparcia w rzeczywistości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Splunął, gdy ciemnowłosy nawiązał odnośnie orgii. Na jego młodej twarzy pojawił się cierpki uśmiech. Nie ukrywał, że gardzi Taihen i metodami, jakimi zaczęła rządzić Kościołem. W momencie, kiedy objęła najwyższy ze stołków, Akela doskonale wiedział, że nie pociągną zbyt długo.
- Tak, zniewalająca z nóg uroda. - odpowiedział z suchą wesołością.
- Tak piękna, że jej nogi otwierają się dla każdego, kto pomacha przed nią swoim kutasem. - dodał z wręcz namacalną pogardą dla tej kobiety.
- Zrobiła z Kościoła bandę klownów, którzy myślą tylko o spuszczeniu swojej spermy. - pokręcił lekko głową i wyciągnął dłoń w stronę ciemnowłosego, na bezczelnego zabierając mu nadgryzione jabłko. Obrócił go w palcach, przyglądając mu się w milczeniu.
- Ale zmienię to. - wreszcie, po dłużącej się ciszy postanowił na powrót zabrać głos. Nie kłamał. Jego spojrzenie, mięśnie i cała postawa wręcz krzyczała o tym, że Akela wreszcie doprowadzi do zmian. Będzie wspinał się po hierarchii choćby po trupach. Nawet nie krył się ze swoimi przekonaniami. Do tej pory Taihen ani też nikt inny wyżej postawiony od niego nie ośmielił się otwarcie przeciwstawić, czy chociażby upomnieć go. Ale wiedział, że ich oczy były zwrócone w jego stronę. Wiedział... Ile to razy wysyłali na niego zabójcę, by poderżnął mu gardło we śnie?
Jaka szkoda, że do tej pory Akela miał się całkiem nieźle i nadal był w jednym kawałku.
A z każdym kolejnym dniem stawał się coraz bardziej głodny władzy i doprowadzenia Kościoła do porządku. Wprowadzenie w życie jego własnej wizji.
- Potrzebuję jedynie nieco więcej czasu. - uniósł lewy kącik ust i odrzucił w jego stronę jabłko, wsuwając w swoje włosy długie palce, by się podrapać.
- Jesteś wolny. Nikt cię nie trzyma. Uciekaj, póki jeszcze możesz. Ale kiedy na twoim ciele pojawi się ten znak - uniósł dolną część bluzy odsłaniając znak kościoła znajdujący się tuż nad lewym biodrem.
- Wtedy nie będzie już odwrotu. - ciężko było określić czy mówił prawdę, czy jednak się zgrywał. Wszakże wiele osób w końcu opuszczało tereny Kościoła.
Zdrajcy.
To była kolejna kwestia, z którą Akela zamierzał się rozprawić.
- Cóż, mógłbym ci pomóc w odzyskaniu twoich rzeczy. - skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Ale wszystko ma swoją cenę. A ja cenię się szczególnie wysoko.
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Nie wnikał w rytuały, którym oddawali się członkowi Kościoła, toteż nie zagłębiał się w ten temat. I tak z ledwością powstrzymał się od złośliwości typu: czym wasza działalności różni się od pracy desperackiego burdelu?, ale ugryzł się w język. Mężczyzna był rozdrażniony tym wątkiem, a czasem nie warto było dolewać oliwy do ognia. Ponadto wiedział, że jest na kompletnie obcym terenie i nie miał przy sobie ani łuku ze strzałami, ani katany, więc w tej chwili nie dysponował żadną bronią poza mocami zdobytymi podczas mutacji i osłabieniem wyhodowanym na skutek konfrontacji z typem, którego niegdyś okradł.
  — Wygląda na to, że czeka cię mnóstwo pracy. Masz plan jak zrzucić obecnego Proroka ze stołka? — zapytał, pomimo iż ten temat nie znajdował się w kręgu jego zainteresowań. Po prostu nie mógł wyzbyć się pewnych nawyków, a do nich zaliczała się ciekawość i trudny do powstrzymania język. — Jedna kwestia nie daje mi spokoju. Skoro  bóg przemawia przez Proroków, to czy chęć obalenia go nie zalicza się do ingerowania w jego boskie osądy?
Przymknij psyk, Liu Jie!, wyszeptał w myślach, aczkolwiek wiedział, że to na nic. Był bliski parsknięcia. I tylko drżenie mięśni twarzy zdradziło jego rozbawienie, wszak trudno było mu uwierzyć w istnienie jakiegokolwiek boga. Niby anielska rasa swoim bytem dowodziła, że istniał, ale nadal nie był przekonany. Jedyna wiara, która została w nim zaszczepiona, to wiara w samego siebie.
  Złapał jabłko, ale nie wziął go już do ust. Odłożył pozostałości po owocu na blat mebla. Nadal myślał nad swoimi niezbyt korzystnym położeniem. W zasadzie miał ochotę wytknąć swojemu towarzyszowi, że to któryś z jego pobratymców go tutaj przetransportował i okradł z wszelkich kosztowności, ale w odpowiedniej chwili ugryzł się w język. Podskórnie czuł, że trafił na człowieka, którego podglądy stały w bliskim sąsiedztwie z religijnym fanatyzmem i nie miał najmniejszego zamiaru wchodzić w nim polemikę. Skądinąd równie dobrze w ramach odpowiedzi mężczyzna może mu rzec: twoje rzeczy są zapłatą za otrzymaną pomóc, a niezbyt zależało mu na rozstaniu się z nimi. Zwłaszcza ze nieśmiertelnikiem. Była jedyną rzeczą, która łączyła go z minionymi latami. Nadal był ciekaw, do kogo przynależała ta blaszka w zamierzchłych czasach, zanim dopadł go wirus.
  Zanim zabrał głos, uniósł kubek na wysokości ust i zaczerpnął z niego kilka łyków wody.
  — Podaj mi tą cenę. Będzie miał łatwej zweryfikować czy w ogóle jestem w stanie spłacić ten dług — podsunął po chwili. Jedno było pewne - cena będzie zapewne wygórowana, niewarta świeczki. Powinien sobie po prostu odpuścić i odejść. Mimo tej wątłej świadomości tlącej się w umyślę, wbił spojrzenie prosto w twarz rozmówcy. Oczekiwał odpowiedzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uśmiechnął się przebiegle, niczym najchytrzejszy lis, pochylając się nieznacznie do przodu.
- Może i mam. Ale chyba nie sądzisz, że zdradziłbym go komuś nieznajomemu? - przechylił głowę lekko w bok, uśmiechając się teraz niemalże czarująco, jakby rozmawiał z najlepszym przyjacielem.
- Nawet bliskim nie ufam. Czemu miałbym tobie? - te słowa wypowiedział ledwo słyszalnym szeptem, choć był pewien, że ciemnowłosy go dosłyszał. Wyprostował plecy i uniósł obie ręce ku górze, przeciągając się niczym leniwy kot, czując jak zastygłe kości przyjemnie się prostują.
Ktoś kiedyś powiedział, że rozciąganie się jest namiastką orgazmu.
W sumie i jedno, i drugie było pożądane, niosące ze sobą uczucie ulgi, spełnienia i odprężenia.
- Ao nie przemawia przez tę kurwę. - powiedział dobitnie, spoglądając wprost w jego oczy, sugerując powagę przez sposób wypowiedzianych słów.
- Ao nigdy nie nauczał o rozpustach i orgiach. Gdyby przemawiał jej ustami, z pewnością nie zrobiłaby z nas burdelu, przecież już ci o tym mówiłem. - pokręcił gwałtownie głową, a niektóre z jasnych kosmyków opadły na jego blade czoło.
- Nie jestem w stanie tego udowodnić, ale to zrobię. Obedrę ją z kłamstw, w które się ubiera. Jest fałszywa. Tak samo, jak jej wyznawcy. To nie są dzieci Ao. Nigdy się z tym nie pogodzę i nigdy ich nie zaakceptuje. - dodał ciszej, uderzając zamkniętą pięścią w szczupłe kolano, oczami wyobraźni widząc ich w postaci małych mrówek, które można rozgnieść zwykłym butem.
I właściwie tak wszystkich postrzegał. Małe, nic nie znaczące robaczki. Robaczki, których trzeba się pozbyć.
- Hm? - uniósł gwałtownie głowę, wyrwany ze swojego krótkiego letargu. Cena? Jaka cena... Ach, no tak. On nadal wierzył, że Akela miał ukryte jego przedmioty.
I znów na twarzy wymordowanego pojawił się ten obślizgły, chytry uśmiech lisa. Interesujące. A gdyby tak wykorzystać to na swoją korzyść?
- Nie jestem tani. Ale powiedzmy.... przysługa, za przysługę? Ja ci pomogę, i ty mi pomożesz.
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Liu Jie odwzajemnił uśmiech. Rozbawienie dosięgnęło też jego oczu. Ciekawość to jedno, wchodzenie do czyjegoś życie z brudnymi buciorami to odrębne kwestia i wbrew temu, co mężczyzna myślał, nie miał zamiaru przekraczać tej cienkiej granicy.
   — Nie gorączkuj się. Nie chcę poznać twojego planu. Wewnętrzne spory Kościoła nie mają znaczenia dla kogoś, kto żyje z dnia na dzień. — Wzruszył ramionami. Sekta nie mogła zaoferować mu niczego atrakcyjnego. Nie miał zamiaru zasilić jej szeregów nawet pod groźbą śmierci. Nie nadawał się na fanatyka pokroju tego mężczyzny. Jego wiara była ograniczona do własnym możliwości. Boża opaczność nigdy mu się sprzyjała. Był sam jak palec. I dbał tylko o własne interesy.
  Wsłuchując się w słowa mężczyzny, odłożył trzymane w ręku naczynie. Żaden komentarz nie opuścił jego ust. Takowy był zbędne. To nie wiara w boga nakazywała fanatykowi do powzięcia takich kroków. Przemawiała przez niego nienawiść do obecnego Proroka.
  Jechali na jednym wózku. Liu Jie też mu nie ufał, ale pozwolił mu uwierzyć, że jest inaczej. Życie nauczyło go, aby nie ufać nikomu. Nie był w stanie zaufać nawet swojemu wybawicielowi, który postawił go nagi po tym, jak na w poły przytomny błąkał się po edeńskich ogrodach. Aniołowi, który wyciągnęła ku niemu pomocną dłoń w chwili, kiedy nie miał przy sobie niczego, co mógłby zaoferować nań w zamian, więc dlaczego miał ufać komuś, kto, choć uratował mu skórę, usiłował wymusić na nim przysługę?  Konkrety. Potrzebował ich. Bez poznania takowych nie miał zamiaru pieczętować żadnych układów.
  — Wcześniej wspominałeś o braku zaufaniu do własnych towarzysz, więc pewnie nie masz do mnie żalu, że nie ufam ci za grosz, czyż nie? — Ulokował spojrzenie na wysokości jego twarzy.
  Wstał. Miał wrażenie, że rozmowa z szaleńcem nie zaprowadzi go donikąd. Tracił czas.
  — Nie mam zwyczaju zgadzać się na przysługi, nie znając ich treści, a wśród rzeczy, które mi zabraliście, nie znajdowały się wartościowe przedmioty, więc nie będę rozpaczał z powodu ich utraty. Czy mógłbyś mi wskazać drogę do wyjścia?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spojrzał na niego zaskoczony, jakby zobaczył go po raz pierwszy w swoim życiu. Trwało to zaledwie parę ulotnych sekund wymazanych nagłym wybuchem jego śmiechu, który rozniósł się po pomieszczeniu łudząco przypominającym cele.
- Jesteś niemożliwy. - powiedział w przerwie między kolejną salwą śmiechu. Uspokoił się dopiero po krótkiej chwili, unosząc jedną dłoń wyżej, by przesunąć kciukiem pod okiem, niby to ocierając łzę rozbawienia, której jednak na próżno tam szukać.
Westchnął w pełni się uspokajając, choć w jego spojrzeniu nadal migotało rozbawienie zarówno słowami, jak i zachowaniem ciemnowłosego.
- Mam się powtarzać? Mówiłem, że przysługa za przysługę. - machnął lekko dłonią, jakby odganiał wyjątkowo natrętną muchę.
- Wyprowadzenie cię z tego miejsca nie będzie takie proste. Jesteś jeszcze osłabiony, a jeżeli znajdą cię takiego podróżującego tymi jaskiniami i próbującego nawiać, to dam sobie rękę uciąć przy samej dupie, że nafaszerują cię makowym mlekiem, żeby spróbować pokazać dobre strony kościoła. - wyszczerzył się szerzej, podchodząc do niego bliżej. Zarzucił swoim ramieniem na jego, nachylając się nieznacznie bliżej.
- Dopiero wtedy, jak okażesz się wyjątkowo oporny, wypuszczą cię. Chociaż przygotuj się na naszą prorokinię, która będzie starała się ciebie uwieść. Najlepiej, żebyś wtedy skłamał, że wolisz facetów, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że ci odpuści. Ze mną to zadziałało. - przez moment kusiło go, aby użyć na mężczyźnie jedną ze swoich mocy, dzięki temu miałby przez najbliższe godziny oddaną marionetkę. Ale Akela nie był zwolennikiem tej metody. Nie była dostatecznie satysfakcjonująca. Wolał, kiedy jednostki same, dobrowolnie, poddawały się jego urokowi i jego słowom. Lubił to. Lubił bawić się ludźmi, jednać ich, a potem manipulować wedle własnego uznania. Jego skrycie wysokie ego domagało się tego, atencji i łechtania.
- Jesteś zabawny i jedyny w swoim rodzaju. Mam propozycję. Tydzień. Będziesz towarzyszył mi przez tydzień, a po tym czasie odprowadzę cię po same wyjście wraz z całym twoim dobytkiem. - klepnął go lekko w ramie, a potem wypuścił ze swoich "objęć". Tydzień powinien wystarczyć, by skakał, jak mu zagra. Zapowiadała się cudowna zabawa.
                                         
Akela
Prorok     Opętany
Akela
Prorok     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Noah Caleb O'Harleyh


Powrót do góry Go down

Śmiech, który rozbrzmiał w tym małym metrażu, przywiódł Liu Jie na myśl kogoś niespełna rozumu. Wykrzywił usta w udawanym niezadowoleniu.
  Z reguły udawało mu się wyjść cało z podobnych tarapatów, ale czy tym razem mógł liczyć na łut szczęścia? Nie, pobrzmiewał zdrowy rozsądek w jego głowie i był skory mu uwierzyć, pod warunkiem, że przebywanie w tym miejscu przy wzniesionej fladze koloru białego nie okaże się błędną decyzją. Naprawdę wolał umrzeć na ulicy pobity na śmierć, niżeli w surowym i zimnym gmachu sekty mordującej anioły na podstawie urojeń.
  Zrobił minę do złej gry. Uśmiechnął się, sam dławiąc w sobie śmiech. Argumenty tego człowieka były przekonywujące.
  — Jaką mam pewność, że sam nie napoisz mnie mlekiem makowym?
  Ściągnął brwi. Znał się na specyfikach, więc z pewnością rozpoznałby pływający na dnie szklanki narkotyk, ale... Co jeżeli mężczyzna wleje mu to świństwo do garda przy użyciu siły? Miał do dyspozycji swoje moce, ale ich działanie było krótkotrwałe. Z pewnością nie będzie długo się opierał i w końcu ulegnie pod jej naporem.
  — Towarzyszył? Żeby była jasność, nie chcę uczestniczyć w żadnych podejrzanych obrządkach. Ani ceremoniach, ani nabożeństwach. Jak już wcześniej mówiłem - jestem tylko złodziejaszkiem niższego szczebla. A anioły nie wyrządziły mi żadnej krzywdy.
  Odsunął się na bezpieczną odległość. Bliskość z tym osobnikiem doprowadzała go do dyskomfortu. Nie miałby nic przeciwko, gdyby mężczyzna sobie poszedł. Na pewno piastuje w Kościele jakąś funkcje, czyż nie? Nie miał innych obowiązków, poza dręczeniem chorych nieszczęśników? Chciał o to zapytać, ale w rezultacie utrzymał język za zębami.
  W zasadzie nie miał nic do stracenia. Przy korzystnym obrocie sytuacji mógł na tym sporo zyskać. Jeżeli nikt nie będzie próbował go na siłę nawrócić, mógł tu zostać nawet do chwili, aż nabyte wczoraj rany zniknął z powierzchni skóry lub przeobrażał się w blizny. Aby dać mu do zrozumienia, że zmienił zdanie, usiadł na wcześniej zajmowanej pryczy, aczkolwiek nadal nie spuszczał wzroku ze swojego rozmówcy. Nie miał na tyle odwagi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach