Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Potknęła się na prostej drodze, zahaczając stopą o stopę, i wznieciła obłok kurzu połączony z deszczem wyschłego runa na zawrotnej wysokości swoich kostek. To dopiero zwróciło jej uwagę na suche jak pieprz podłoże.
– W pierwszej kolejności trzeba będzie uważać na nie zostanie spalonym – skwitowała. – Specjalnie bądź nie. – Do głowy przyszło jej również, że oni to mały pikuś, ale drzewa zajęłyby się z entuzjazmem kukieł na Święto Ognia. Z Babcią Wierzbą na czele. Należy też wspomnieć, że lekarka czuła się świetnie i wcale nie uważała swojego obecnego stanu lekkoducha za jakieś zagrożenie. Co złego może się stać?
Im głębiej w las wchodzili – a może im dalej na wschód wędrowali, o – ten jej sen robił się coraz bardziej mroczny i niepokojący, jak to w snach bywa. Uniosła brew, zdrapując paznokciem czarną korę z pnia. Nie sczerniałą, zepsutą, zjedzoną, a, oh, magicznie czarną. Jeszcze więcej magii. Do jednej brwi dołączyła druga, zaś usta wykrzywił sceptyczny, niewesoły półuśmiech, posłany od Laury dla Laury. Poczerniałe rośliny mogły oznaczać wszystko, choć w praktyce (wyniesionej z paranormalnych filmów, znacznie rzadziej z akcji S.SPECu poza murami miasta) będzie to pewnie wysysanie z nich sił życiowych, pozostawiające pustą otoczkę, suche komórki bez kropli życia. Kucnęła i zmięła w palcach drobne rośliny poszycia leśnego, chcąc się przekonać czy zmieniły jedynie kolor i nadal mają fakturę liści, czy może rozpadną się w proch (lub zrobią coś innego, równie fajnego).
Maszerując razem, zwróciła się do Itachiego w sprawie zgoła istotnej (choć wydawałoby się zbytecznej, skoro wymyśliła jego obecność na potrzeby fabuły):
– Czym się dokładnie zajmujesz? To znaczy... w jaki sposób katujesz ludzi? I nie-ludzi? – To jakże elokwentne zapytanie miało na celu wymianę informacji o umiejętnościach i byłoby cudownie, gdyby postanowił się domyślić. Że była lekarką, to wiedział. Nie była pewna, czy wiedział, że jest lekarzem bojowym, ale to tam. Ewentualnie gdyby także zaczął pytać, wspomniałaby o artefakcie-tarczy.
Wędrówka takim wspaniałym, okazałym lasem mogłaby być wspaniałym przeżyciem. Mało brakowało, by przed chwileczką Laura jak typowy gracz skręciła w lewo, porzucając głównego questa dla interaktywnych kwiatków na polanie. Było jednak zbyt cicho, zbyt... martwo, by cieszyć się przebywaniem w Edenie. Gdy natknęli się na martwego ptaka – potencjalnie martwego – wrażenie jedynie się spotęgowało. Ukucnęła i dwoma długimi palcami chwyciła dzięcioła za nóżkę, unosząc w powietrze. (W razie jakiegoś nieprzychylnego komentarza kata zapyta go flegmatycznie, które z nich ma zrobić dzięciołowi sztuczne oddychanie.) Jeśli zwisał sobie w (s)pokoju, raczej był martwy. Istotne było też, czy jest sztywny czy wiotki i w jakim stopniu pokrywają go runo leśne czy inne żyjątka. Spojrzała jeszcze w oczka jak koraliki, szukając cienia świadomości ptaka i wreszcie na sam koniec położyła go na dłoni, próbując wyczuć ciepło małego ciałka albo szybkie bicie serduszka. Wiecie, że im mniejszy ptaszek, tym szybciej bije jego serce? Byle gołąb osiąga około 180 uderzeń na minutę.
Uniosła dzięcioła wyżej, ku Itachiemu, jakby go ofiarując. Cóż, był niezaprzeczalnie martwy. (Chyba, że MG postanowi nam go wskrzesić.)

Z chwilą wejścia na polanę pierwszy ruch pozwoliła wykonać Itachiemu. Nie była żołnierzem i częściej potykała się o wrogów niż ich powalała. Tak byłoby i teraz, więc stanęła grzecznie z linią drzew i poczekała, aż łowca sprawdzi teren, sama lustrując otaczający polanę las i wszelkie niezwykłości. Dopiero wtedy podeszła do najniezwyklejszej niezwykłości i odczytała napis.
– Zagadki. Zdecydowanie musimy być w Edenie. – Przechyliła głowę, popatrując na ołtarz, bo chyba tym był kamień otoczony czterema monolitami. – Tylko ciekawe skąd w Domu Pańskim ołtarze poświęcone żywiołom?
Obeszła cztery słupy, notując w pamięci symbole i porządkując je względem kierunków świata, biorąc pod uwagę, że nadeszli od zachodu. Przymknęła oczy, zastanawiając się, czy i jak róża wiatrów ma się do żywiołów, zaraz jednak zaczęła podpatrywać jak Itachi próbuje przesuwać kamienie. Najszybciej przychodziła jej na myśl teoria czysto medyczna, gdzie żywioły odpowiadały płynom w ciele człowieka, zaś te czterem klasycznym temperamentom Junga: krew to powietrze, zaś człowiek – sangwinik; flegma to woda (i flegmatyk, suprise!); żółta żółć to ogień dla choleryka, a czarna żółć to ziemia dla melancholika. Za cholery nie wiedziała co sobie myśleli ówcześni lekarze. Przysiadła na ołtarzu-kamieniu, pijąc wodę z torby i przypatrując się symbolom. Po chwili porównywania uświadomiła sobie, że „zwyczajny trójkąt” zaskakująco przypomina oznaczenia przeciwpożarowe.
– Ogień? – mruknęła do siebie. Biedaczka, nie miała pojęcia, że to alchemiczne oznaczenia żywiołów. No bo i skąd. Nigdy odczuwała potrzeby zamiany ołowiu w złoto, jeśli zaś chodzi o nieśmiertelność – zawsze mogła sobie wymienić kolejne organy, no nie? Teraz jednak należało zrobić coś z zagadką. – Mógłbyś położyć rękę w zagłębieniu? – poprosiła. Pomysł położenia patyka też był niegłupi. – Jeśli ci ją urwie, obiecuję, że doszyję – oświadczyła z cieniem uśmiechu na ustach. – Jeśli jednak urwie ją mnie, będziemy mieli problem, bo nie mam magicznych, leczniczych mocy, tylko głowę i te dwie ręce.
Teraz pozostawało sprawdzić, czy ich myśli były jakkolwiek zbliżone do tych anielskich.
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Pierzasta istota wydawała się idealnie martwa, ale okazało się, że jest wciąż ciepła, zupełnie jak żywa, a nie jak trup. Ptak miał jednak złamane skrzydło, jakby nagle zatrzymał się w locie i runął w dół, nie dbając o swoje zdrowie fizyczne. Nie był sztywny, ale po dotknięciu nie obudził się i nie uciekł w popłochu. Cały las milczał uparcie, będąc jednocześnie martwym i żywym niczym pewien znany kot. Drzewa nie szeptały za sprawą wiatru, bo i ten zanikł jak ucięty nożem i ogrodzony szczelną barierą, ściółka była sucha z braku deszczu, ale nie planowała zająć się ogniem od najmniejszego promienia słońca skupionego rzuconą dawno butelką. Wszystko po prostu istniało zamiast żyć pełnią swojego leśnego życia. Jednocześnie wydawało się to wszystko szare, kolory przyblakły. Co, jeśli ta osobliwa zaraza rozprzestrzeniłaby się na większą skalę? Desperacja i tak była mało przyjemna...
Kamień był chłodny i całkowicie naturalny. Przez chwilę nic się nie działo, a im dłużej Itachi trzymał rękę, tym bardziej idiotyczne mogło się to wydawać. Cóż miałoby się stać? Niebiosa otworzyłyby się przed nimi, anielskie chóry zaczęłyby śpiewać, a jakiś "Najwyższy Skrzydlaty" władający obecnie w zastępstwie za Boga tchnąłby życie we wszystko, kończąc ich misję z szybkością jakiej potrzeba do byle pstryknięcia palcami? Wreszcie, kiedy przemknęło Łowcy przez myśl zabrać dłoń, pierwotne litery zanikły, a na ich miejsce wstąpiły kolejne:

Nasz jest cykl życia
Bez nas skazanyś ty do niebycia.


Zaraz po ich przeczytaniu wyryte słowa zmieniły się, przestawiając bezgłośnie znaki, ukazując następną część zagadki.


Oddech masz ode mnie,
Jedno z mych imion to Zefir,
Wyglądać mnie daremnie,
Uwielbienie ślą ci co mówią "ćwir".

Info:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

No nic, teraz to on postawi diagnozę, że Laura była zwyczajnie dzisiaj lekkomyślna, a w twarz wolał jej nie dawać by ją dobudzić, bo wiedział że mógłby oberwać gorzej. Nie dyskutuje się z ludźmi, którzy robią ci jedzenie lub cię leczą, z takiego założenia wychodził. Pomógł jej, kiedy niemal upadła i kiwnął tylko głową na jej słowa o ogniu. Cóż, lepiej żeby nie było pożaru, nie w tym lesie, nie w Edenie. Im samym byłoby się trudno wydostać z ognistego pierścienia, gdyby taki zaistniał. Drzew ani liści wolał nie dotykać, nie wiadomo w końcu z jakim paskudztwem mogli mieć do czynienia. Nie powstrzymał Laury, czekał zresztą na jej opinię, werdykt, bo całkiem możliwe, że wiedziała, co robi. Albo i nie. Na jej pytanie uniósł jedną brew do góry na jej pytanie i pokonał kawałek trasy zanim jej odpowiedział.
- Cóż... - zaczął nie wiedzieć jak jej to przedstawić w sposób praktyczny i prosty. - Używam zazwyczaj ostrzy różnego rodzaju. Broni białej. Katana, noże różnego rodzaju, ostrza, czasem pomagam sobie siłą fizyczną, ale ogólnie wolę wszystko wcześniej zaplanować i zaatakować znienacka.
Miał nadzieję, że to wystarczy, bo niezbyt znał się na prowadzeniu rozmów, zwłaszcza na takie, z pozoru proste tematy. Sam postanowił jej nie wypytywać, więc jeśli nie poruszała jakieś kolejnej kwestii, albo nie postanowiła pociągnąć sprawy umiejętności, pokonali resztę drogi w milczeniu.
Przy uniesieniu ptaka, zmarszczył czoło i może westchnął na wieść, że był definitywnie martwy. Szkoda, wielka szkoda wbrew pozorom. To tylko potwierdzało to, że las umierał i to w zawrotnym tempie. Przyjął ptaka i położył go na jakimś kawałku ziemi, który wyglądał w miarę przyjaźnie.
- Żegnaj - powiedział cicho, złączając dłonie i wykonując ukłon. Coś w ramach modlitwy. Trzeba była uszanować śmierć dzięcioła. Mogło to prezentować się dość zabawnie ze względu na to czym zajmował się Itachi.
Na potwierdzenie tego, że byli w Edenie, kiwnął jedynie głową, bo nie było tego jak skomentować. Poruszył głową na boki, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie wiedział, o ile oczywiście Laurę to w ogóle interesowało, bo zdawała się być w swoim świecie. Symboliki nie kojarzył, może jedynie do głowy przychodziły mu skojarzenia z przeróżnych opowieści, bajek, ale tak? No nic, sprawdzał dalej.
- Używanie ognia w takim miejscu jest więcej niż ryzykowne - odpowiedział tak czy inaczej. Nie wiedział w końcu czy była w pełni świadoma tego, co robiła i mówiła czy może nadal sądziła, że był to sen. Wykonał więc jej prośbę, ledwo powstrzymując się od westchnięcia.
- Dobrze wiedzieć - wymruczał do siebie, a do Laury na chwilę się odwrócił i kiwnął głową na znak, że zrozumiał o co jej chodzi. Czas mijał, kompletnie nie wiedział, ile to mogło jeszcze potrwać. Może powinien zmienić dłoń na patyk? Chciał już cofnąć dłoń, kiedy słowa zaczęły się zmieniać. Starał się to wszystko szybko zarejestrować i zapamiętać.
- Coś się dzieje! - rzucił do lekarki, nie spuszczając wzroku z liter. I kolejne... zaczął sobie powtarzać pod nosem całość, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Czyżby chodziło o jakiegoś ptaka?




                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie spodziewała się, że mordercy na zlecenie będą tak... uprzejmi. Choć Itachi od początku sprawiał wrażenie opanowanego i łagodnego. Kruchość którą w nim zobaczyła minęła bezpowrotnie wraz z chorobą, która przetrwał, pozostał jedynie spokój mężczyzny, jak gładka tafla jeziora. Nie miała oczywiście pojęcia na ile jej ocena jest adekwatna, jednak dłoń podana gdy zaledwie się potknęła dała jej nieco do myślenia – czyli potwierdziła, że jednak spreparowała sobie Itachiego we własnym umyśle. Z tego właśnie powodu cisza podczas spaceru wcale nie wydała jej się niezręczna.
Mrugnęła i wróciła do teraźniejszości (o ile można tak nazwać incepcję incepcji), wyrzucając z pamięci wędrówkę przez martwy-żywy las i ciepło ciałka dzięcioła, który wyglądał i leżał zadecydowanie jak nieżyjący. Gdyby miała spojrzeć z czysto medycznej perspektywy, wydawało się jakby zginął właśnie przed chwilą i tak go zastali. A jednak murszejące drzewa nie wyglądały jakby stały się takie zaledwie przed chwilą...
Porzuciła niewnoszące niczego rozmyślania i skupiła się na chwili, gdy Kat zechciał położyć dłoń w zagłębieniu ołtarza. Po chwili niemal zbyt długiego oczekiwania okazało się jednak, że pomysł nie był do końca poroniony, a mechanizm władający tym miejscem „zaskoczył”. Wyłapała jedynie frazę o „cyklu życia”, gdy litery znów się przemieszały, formując kolejną zagadkę.
Oddech – Zefir, zefirek czyli wietrzyk – niewidzialny – ćwir, ptaki.
Słowa przeskakiwały w głowie lekarki, kreśląc linie i zależności. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że gdy pytała towarzysza o żywioły w Domu Pańskim, nie była jeszcze nawet pewna, że to o nie tak naprawdę chodzi; rzuciła tę myśl ot tak, jako pierwsze skojarzenie z czterema kierunkami świata.
– Nie chodzi o ptaka. Chodzi o to, co kochają ptaki. I ludzie, jeśli już o tym mowa. – wymruczała bardziej do siebie niż do Itachiego i nachyliła się nad płaskim kamieniem. – Wiatr – rzekła już wyraźnie, prosto do wgłębienia w skale, a jeśli nie było żadnego efektu, mówiła dalej: – Powietrze. – Na sam koniec dmuchnęła nań, jakby zamierzała zgasić świecę. Jeśli myślała poprawnie i właśnie przyzywali żywioły, trochę nie miała pojęcia jak się ich później pozbędą.
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Nieprzyjemna cisza rozrzedziła się z chwilą, w której Laura wypowiedziała nazwę konkretnego żywiołu. Gdzieś rozległo się wibrujące dzwonienie, jakby ktoś uderzył w kieliszek czy też raczej metalowy pojemnik. Dźwięk nie był nieznośny, właściwie ledwie słyszalny rozchodził się od kamienia oznaczonego symbolem powietrza. Dopiero dmuchnięcie sprawiło jednak, że linie pokryły się srebrzystym blaskiem, a od strony lasu nadciągnął szum liści. Powiew przybierał na sile aż otoczył głaz, tworząc małe zawirowanie. Moglibyście przysiąc, że usłyszeliście też cichy chichot. Na niebie leniwie przesunęły się chmury, trawa zaczęła swoje senne kołysanie, jakiś zagubiony liść wpadł we włosy Itachiego, zaplątując się na chwilę i uciekając dalej. Zaraz po tym trzepot skrzydeł oznajmił przybycie innego gościa, który jak gdyby nigdy nic usiadł na szczycie głazu, niewzruszony otaczającym go wirem. Dzięcioł, którego oboje już poznali. Przechylił swój niewielki łepek, przyglądając im się przez chwilę, a następnie pochylił jakby kłaniając w podziękowaniu. Ze skrobnięciem odbił się od siedziska i poleciał dalej.
Poprzednie słowa zatarły się, dzwonienie ustało, ale wiatr nadal pozostawał na swoim miejscu, tam gdzie być powinien. Kamień przemówił ponownie, ukazując następne znaki stanowiące zagadkę.

Beze mnie jeden z czterech
Starłby cię na proch.
Spójżże na strumienie,
Słuchaj - kropel dudnienie niczym groch.

Była zbudowana podobnie do poprzedniej, a jedna z czterech nazw już została wykorzystana i nie powinna się powtórzyć. Zadanie wydawało się więc proste, wystarczyło logicznie odpowiedzieć, a życie powróci do tej krainy, zagłada nie będzie groziła całemu światu. Nieźle jak na bycie superbohaterem zgarniętym ze ścieżki, prawda?

Info:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie był takim lepszym mordercą, można by rzec, że robił za pomoc Ponurych Żniwiarzy, którzy podczas Apokalipsy mieli pełne ręce roboty, więc kilku z nich poszło na urlop by odreagować zabieranie hord dusz na drugą stronę. Był opanowany, na określenie łagodny mógłby unieść brew, ale nie było konieczności tego komentować. Laura też nie wydawała się być standardową panią doktor, a w tym zmienionym otoczeniu tym bardziej. Choroba chorobą, ale Łuskowica dała mu porządnie w kość i nie miał zamiaru zjadać już żadnych pomarańczy. Do odwołania. Kaszlnął z dwa razy, bo coś zaległo mu gardle i się powoli rozejrzał. Nie wypada stracić lekarza z powodu czegoś tak głupiego jak upadek i nadzianie się na jakiś ostry patyk, prawda? Albo uderzenie głową o kamień. Już nawet nie chodzi o potencjalne odcięcie głowy kataną ich przywódczyni, ale zwyczajnie dobrze było mieć w drużynie kogoś, kto znał się na medycynie w tak zaawansowanym stopniu jak Laura. Cały las był absurdalny, co tu dużo mówić, Itachi by się nie zdziwił, gdyby okazało się, że we wszystkim brała udział magia aniołów. Raz boska ręka tworzy, a raz zabija. Równowaga musi zostać zachowana.
Zmarszczył czoło na te słowa, bo niezbyt to wszystko rozumiał. Jakaś układanka? Spojrzał na patyk w swojej dłoni, jakby liczył że udzieli mu odpowiedzi na nieme pytanie. Czy to w ogóle miało sens? Najwyraźniej miało, bo pogoda się zmieniła, poczuł nawet wiatr na swojej twarzy.
- Dobra robota - powiedział w końcu do jasnowłosej kobiety. Po tym jak rozległ się cichy chichot, rozejrzał się wokoło, jakby próbował dostrzec czy ktoś tutaj był oprócz nich. Wyczuł jak coś wylądowało w jego włosach i zaraz potem poleciało dalej. Zwykły liść. Skrzydła? Czyżby coś ożyło? Oczy Kata powędrowały w tamtą stronę i na widok dzięcioła, który niedawno był martwy, a był dziwnie pewny, że był to ten sam, ukłonił się, podobnie jak zrobił to ptak. Nawet pojawił się na jego twarzy nikły uśmiech, który zniknął wraz z trzepotem skrzydeł. Zerknął jeszcze raz na kamień.
- To chodzi głównie o żywioły, tak? I teraz rozwiązaniem jest woda? - pytanie skierował do Laury, która znajdowała się niedaleko. - Mamy na to napluć?


                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

Hej, nie była niezdarą! Była – poniekąd – żołnierzem, tak samo jak pozostali wchodzącym pod ogień! Nie potykała się o własne nogi, chyba że... była zmęczona. Była zmęczona we śnie. Megadziwne.
W każdym razie, gdy jej pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, porzuciła niekoherentne odczucia i z uciechy prawie klasnęła w dłonie. Zawtórował jej wysoki, krystaliczny podźwięk i podmuch wiatru, poruszający długie włosy ich dwójki. Gdy dodatkowo pojawił się jeszcze martwy–nie–martwy dzięcioł Schroedingera, oboje nawet uśmiechnęli się lekko. Życie wracało chyba nie tylko do tego lasu.
Gdy Kat ja pochwalił, niemal nie zwróciła nań uwagi, tak niecierpliwa w oczekiwaniu na kolejna szaradę. Itachi nie był jednak w ciemię bity i prędko załapał o co chodzi we wierszykach. Nawet zaproponował własne rozwiązanie następnego.
Laura zaczęła się tak serdecznie, niepohamowanie śmiać, że aż do oczu napłynęła jej łzy. Chichotała w najlepsze i choć nie można było go nazwać „pięknym” i „perlistym”, bo zbyt rzadko się śmiała, dźwięk był donośny i zaraźliwy. Mężczyzna bez wysiłku mógł też dostrzec, że śmiech jest ze wszech miar szczery.
Lekarka oparła się o jeden z monolitów, nie mogąc złapać tchu, i spróbowała powiedzieć coś pomiędzy jednym a drugim spazmem, ale próby spełzły na niczym. Dopiero po kilku kolejnych próbach i sekundach opanowała się na tyle, by wydusić do niego proste „myślę, że tak”.
– Ty pierwszy – sapnęła z szerokim uśmiechem, znów grożącym przejściem w śmiech, i naturalnym ruchem obróciła się ku niemu tak, by za plecami ukryć torbę ze schowaną tam niedawno butelką wody. – Jeśli będzie za mało, poprawię.
Cóż mogę rzec. Laura zareagowała tylko w ten sam sposób, co narratorka.
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Bez drugiej części odpowiedzi nic się nie działo. Sama nazwa żywiołu wywołała ciche, odległe dzwonienie, jakby ktoś uderzył czymś o kieliszek. Nie wydobywało się z żadnego konkretnego miejsca, a po prostu trwało tak gdzieś przy uchu, jakby wibrujący dźwięk po prostu istniał w ich głowach. Odpowiedź była poprawna, ale brakowało elementu układanki. Kat dobrze kombinował, w końcu ostatecznie ślina była cieczą i mogła przybliżyć ich do końca zadania. Zanim jednak to zrobił, zapytał towarzyszkę, opóźniając akcję.
Podczas ich rozmowy, po podłożu zaczęło coś pełznąć. Ślizgało się pomiędzy źdźbłami trawy, które natychmiast stawały się niewrażliwe na podmuchy wiatru, zamierały w całkowitym bezruchu i pokrywały się powoli czarną substancją, którą wcześniej mieli okazję zobaczyć w lesie. Coś nie wydawało żadnych odgłosów i było niemalże niezauważalne tak długo, jak długo Łowcy zwracali uwagę tylko na siebie nawzajem oraz kamienie. Istota okrążała ich powoli malując smolisty ślad wśród trawy i gleby, idealny okrąg wokół kamiennego kręgu. Była tam i obserwowała ich w ciszy, widoczna jedynie za sprawą owego „czegoś” pozostawianego za swoimi krokami.
W ich głowach rozległ się szept. Cichy, niezrozumiały, szyderczy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było lepiej niż się spodziewał, przynajmniej to wszystko przynosiło jakieś efekty, nawet jeśli Laura nadal wydawała mu się nieprzytomna. Nie wiedział jak lepiej określić to, co właśnie widział. Plusem była jednak zadziwiająca trzeźwość jej umysłu, która pozwoliła im przejść do kolejnego etapu. Dla niego samego było to dość absurdalne, ale nie miał zamiaru wybuchnąć śmiechu ani pozwolić sobie na jakieś większe rozluźnienie. Wciąż brakowało kilku elementów do rozwiązania tej układanki. Najchętniej jak najszybciej rozwiązałby całą sprawę, zniszczył źródło odpowiedzialne za umieranie lasu i położył się pod wielkim, rozłożystym drzewem by zasnąć i odpocząć. Kiedy nie przestawała się śmiać, uniósł brew, kompletnie się nie spodziewając, że coś tak niewielkiego mogło ją aż tak rozbawić. Przyjął jej wiadomość do świadomości, nie mając zamiaru oponować. Skoro należało napluć to napluje. Zebrał w ustach tyle śliny ile mógł i nie skupiając się zbytnio na lekarce, przez co przegapił jej intrygę, splunął w wyznaczone miejsce, czyli w zagłębienie lub cokolwiek innego, co im się objawiło. Kiedy przestali rozmawiać i słychać było tylko wiatr, rozległo się w jego głowie coś niezrozumiałego, co było równie drażniące jak brzęcząca blisko ucha mucha. Itachi rozejrzał się wokoło, nie skupiając się już na kamieniu tylko na pojawiający się smolisty ślad wokół okręgu. Zdecydowanie było coś nie tak. Posłał Laurze porozumiewawcze spojrzenie, wymacując ostrze transformacji, spoczywające w jego kieszeni. W razie czego chciał je w miarę szybko użyć. Zastanawiał się nad rzuceniem w tamtą stronę kamieni, ale to mogłoby się okazać niezbyt rozsądnym pomysłem. Spojrzał też na patyk, który trzymał w drugiej ręce by ustalić czy coś się z nim działo, czy dawał im jakiś znak, jakikolwiek.



                                         
Itachi
Kat
Itachi
Kat
 
 
 


Powrót do góry Go down

„Woda” była poprawną odpowiedzią, czuła to wewnątrz siebie i w dźwiękach dookoła. Nie zarejestrowała „czegoś” pełzającego okręgiem na zewnątrz, powstałego najwyraźniej ze zwłoki, bo nie wydało ni dźwięku. Jej wesoły humor minął jednak bezpowrotnie, gdy „coś” wdarło się jej do głowy i poczęło weń szeleścić, jakby rzucało papierki po cukierkach i łaziło po nich w tę i z powrotem. Zmrużyła brwi i ściągnęła usta, wyraźnie niezadowolona, iż „coś” przerywa im zabawę. (I jej zabawę Itachim.) Skończyła chichotać i, solidarnie z Itachim, splunęła na misę, podest, ołtarz czy czym to było, wypowiadając po raz wtóry:
–  Woda – ale nie odrywała już wzroku od traw dookoła, złapała również ostrzegające spojrzenie mężczyzny.
Później mrugnęła, włączając kamerę oczną w tryb termowizji. Gałka oczna nie zmieniła się w żaden sposób, więc Itachi znów mógł wziąć ją za pomyloną, gdy potoczyła wzrokiem po czarnym, nieruchomym śladzie wokół nich, szukając śladów ciepła, a więc i materialności „cosia”, a później cichym, niemal zachęcającym do zabawy głosem zawołała „kici, kici”.
Jak się bawić, to się bawić.
                                         
Laura
Medyk     Biomech
Laura
Medyk     Biomech
 
 
 

GODNOŚĆ :
Laura, Wieczna lekarka


Powrót do góry Go down

Kamienie przyjęły odpowiedź sygnalizując to kolejnym wysokim, odległym wibrowaniem. Najwyraźniej ślina wystarczyła do złożenia jej w ofierze, wszak składała się z wody i była mniej cenna od tej, która spoczywała w butelkach. Z chmur, które napłynęły za sprawą wiatru zaczął kapać deszcz. Ciężkie krople opadały na trawę, kamienie i na sylwetki Łowców. Były dość ciepłe, ale wciąż chłodniejsze od skóry i mokre. Wydawałoby się, że zaraz porządnie lunie, ale niebo póki co ograniczyło się do strącania nadmiernych kropel na głowy wszystkich śmiertelników. Mimo czerni błąkającej się wśród źdźbeł, krąg nie przerwał wypluwania z siebie następnego fragmentu zagadki. Byli już w połowie, nie zostało wiele do rozwiązywania, jak mogłoby się nasuwać po ilości otaczających ich głazów. Następne słowa pokazały się, gdy wszystkie odgłosy "magii" zamilkły.

To ja otulam nasiona ramieniem,
Moje są szczyty wysokie,
To ja jestem wszelkiego życia pragnieniem,
I korzenie me - ach! - jak głębokie!

Coś w tej samej chwili zacieśniło swoje podchody do mniejszego okręgu. W termowizji było lodowato zimne w centrum i ocieplające się do zera na samym brzegu. Nie miało stałego kształtu, falowało i kotłowało się, pozostawiając za sobą czarny ślad ocieplający się szybko do temperatury otoczenia. Na dźwięk wabienia stanęło w miejscu, "wyprostowało się". Zaśmiało.
- Kici? Może być kici - zagrzmiało bezpłciowym głosem, który pobrzmiewał echem przy każdym słowie. Z ciemnego śladu pozostawionego po istocie podniosły się trzy kształty przypominające cieniste pantery. Stworzenia nie wydawały z siebie dźwięków, ale były równie zimne w środku co pierwotna bezkształtna masa. - Od zawsze o nas zapominali. Zawsze tylko cztery podstawowe żywioły. A co z pustką? Gdzie należna nam cześć? - zasyczała istota, materializując się w kształt człowieka. Całe jego ciało spowijał ciasny kokon niczym ze smoły. Uniósł rękę wydając kotom rozkaz do ataku, choć nie użył słów. Trójka rzuciła się na Łowców szczerząc kły i machając czarnymi ogonami.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach