Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Nagle przestał być taki cwany? Z niewiadomych przyczyn przejęty ton głosu chłopaka sprawił Ryanowi dziwną satysfakcję. Dobrze było wiedzieć, że jednak nie był aż taki opanowany, za jakiego się podawał. Mimo tego – wolałby nie słyszeć go w ogóle, szczególnie teraz, gdy to jemu przyszło odwalać całą brudną robotę, którą upiór mógłby załatwić w inny sposób, mając aż tyle możliwości. Nie każdy mógł wtargnąć do cudzego umysłu i pobawić się we władcę „żywych” marionetek. W dodatku zamiast narzekać, mógł wreszcie zrobić coś pożyteczniejszego i namieszać we łbie tej narwanej lwicy.
„Do cholery, miałeś uciekać!”
Poirytowane prychnięcie wyrwało się ze zwierzęcego pyska. Gdyby tylko mógł mówić, zapewne ten dźwięk uformowałby się w słowa „No nie pierdol”. Bo przecież właśnie postanowił urządzić sobie przerwę na kawę! Starał się nie odpowiadać czarnowłosemu, bo liczył, że cisza pozbawi go wszelkich chęci do dalszego gderania; poczuje się niesłuchany i będzie w spokoju czekał na dalszy przebieg wydarzeń. Jay miał w końcu inne problemy na głowie, niż przejmowanie się obijającym się gówniarzem, któremu nagle zachciało się podzielić swoją wiedzą przyrodniczą. Powinien wiedzieć to dużo wcześniej, bo teraz – jak zresztą widać na załączonym obrazku – informacje nie pokrywały się z tym, z czym właśnie mieli do czynienia. Nie zbliżał się do samych lwów, więc nie powinny czuć się zagrożone. To one zaczęły nadciągać z daleka, całkowicie rujnując ogromny dystans, który ich dzielił. Odpowiedzenie atakiem na atak okazało się najlepszym rozwiązaniem, tym bardziej, że i tak starał się biec jak najszybciej, choć nie miał w zwyczaju uciekać.
„Cofam.”
Zaatakowały pierwsze. Miałem się, kurwa, zatrzymać i podać im łapę na zgodę?, wymruczał z powątpiewaniem i mimowolnie pokręcił lekko łbem i, nie przerywając biegu, starał się wyrzucać łapy jak najdalej przed siebie, byleby tylko szybciej dobrnąć do celu. Znalazłszy się w pobliżu urwiska, zwolnił nieco, chcąc odnaleźć pień, o którym wspominał jego przymusowy towarzysz, by zaraz skrzywić się mimowolnie na dźwięk jego rozentuzjazmowanego głosu. Przestań, dorzucił zaraz. W tej sytuacji nie wiadomo, czy tyczyło się to ogólnego odzywania się czy sterowania im. Równie dobrze i jedno, i drugie doskonale tu pasowało. Może i pomoc mary była w tej chwili nieoceniona u nieco oszczędziła mu poszukiwań, ale nie przyznał tego otwarcie. Znowu przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć się w pobliżu mostu. Nie miał zbyt wiele czasu, więc nawet nie obejrzał się za siebie, by sprawdzić, jak blisko były lwy. Jedynie uszy odchylały się do tyłu, nasłuchując śniegu zgrzytającego pod kończynami.
Zatrzymał się. Przednimi łapami nastąpił na pień drzewa, wysuwając pazury, które zahaczyły o chropowatą korę. Naparł ciężarem na prowizoryczny most, chcąc ocenić jego stabilność. Dopiero upewniwszy się, postawił tylne łapska na pniu i na tyle szybko, na ile pozwalała mu niezbyt szeroka przestrzeń, zaczął przeprawiać się na drugą stronę. Ostre szpony były dodatkowym zabezpieczeniem przed ześlizgnięciem się i upadkiem w dół, który znajdował się tak nisko, że zasada kotów spadających na cztery łapy już by go nie obowiązywała. Przekonał się o tym, gdy srebrzyste tęczówki na chwilę zwróciły swe spojrzenie ku dołowi. Ktoś z lękiem wysokości bez wątpienia dostałby ataku paniki, ale jego na szczęście nie męczyła ta przypadłość, co w tej sytuacji wychodziło wyłącznie na plus.
Mam nadzieję, że masz pomysł na jakąś inną drogę powrotu, rzucił, gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie. Nie zamierzał tłumaczyć się ze swojego planu, który natychmiast wydał się tak oczywisty, jak to, że słońce świeci. Oparł przednie łapy o bok drzewa i całą siłą, którą udało mu się wykrzesać z olbrzymiego cielska, naparł na nie, byleby tylko zepsuć całą łączność z końcem przepaści, do którego udało mu się dotrzeć. Pazury tylnych łap wbiły się w ziemię pod śniegiem, gdy szarooki zaparł się, chcąc urzeczywistnić swój cel. Miał nadzieję na to, że uda mu się zepchnąć pień, zanim zbliżające się lwy do niego dobiegną i ruszyć dalej, w stronę majaczącego na horyzoncie kształtu. Jeżeli nie, ciemność wciąż mu sprzyjała, ale nie wiedział, co jeszcze go czeka, więc uciekał się do mniej wyczerpujących rozwiązań.

P.S. Czyli jeżeli uda mu się go zepchnąć, możesz już uznać, że pobiegł w tamtym kierunku, jeżeli to miałoby ci ułatwić dalszy odpis, neh. A jak nie, to wiadomo. ~
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.


„Zaatakowały pierwsze.”
Ojej, nie popłacz się. Brzmisz jak dzieciak, który pobił się z kolegą i teraz oboje muszą tłumaczyć się mamusi. „Ale too oooonn zaaacząąął” – jęknął na koniec nieznajomy, głosem tak irytującym, że gdyby usłyszał go Growlithe, to pewnie już by się wkurwił. Jak to on.
„Przestań.”
Sam byś tak szybko nie znalazł. To ja mam oczy dookoła głowy.
„Mam nadzieję, że masz pomysł na jakąś inną drogę powrotu”.
A bo ja wiem?” - stęknął, na powrót ubarwiając głos w typową dla siebie nutę. Najwidoczniej w chwili, w której Ryan wszedł na pień, poczuł się na powrót bezpieczny. Niepokój nie doczepił się go nawet w chwili, w której Grimshaw odwrócił się i naparł na zdecydowanie zbyt duży pień. Być może faktycznie był silny, ale z pewnością nie na tyle, by bez problemu wcielić swój pomysł w życie. Ciężkie drewno przesuwało się powoli, dodatkowo przykryte warstwą białego śniegu.
Nie interesuje cię nawet, jak się nazywam?” - rzuciła mara, a po drugiej stronie brzegu skotłowała się banda wielkich lwów. Jednym z ich największych problemów był ciężar. Dwa z nich wskoczyły na prowizoryczny most, chcąc dostać się do ofiary najszybciej jak tylko się da, przy okazji nie zwracając nawet uwagi na nieprzychylności losu. A ten najwidoczniej nie czuwał dzisiaj nad nimi.
W chwili, w której ogromne łapy, jak jeden brat, uderzyły w pień, rozległ się głuchy trzask, poleciały drzazgi. Napierające na drzewo łapy Ryana tylko pomogły w przełamaniu mu się na pół. Drewno istotnie się złamało, pociągając w przepaść nie tylko własne wspomnienia, ale również dwie rosłe bestie, których wymachiwanie kończynami najwidoczniej wcale nie ocaliło.
Ryan już biegł w wyznaczonym kierunku. Nie trzeba być szczególnym filozofem, aby domyślić się, do jakiego miejsca dokładnie chciał dotrzeć mężczyzna – na horyzoncie istotnie zamajaczyła ciemna plama, która wraz z kolejnymi, wyciskającymi powietrze z płuc minutami, nabierała konkretniejszych kształtów. Otoczenie zmieniło się tylko minimalnie. Zwyczajnie więcej tu było krzewów, co jakiś czas można było nawet spotkać samotne, nagie drzewo, kołyszące się na wietrze. No i ten cały... „zamek”, jak nazwała go wcześniej mara.
Przed Ryanem rozciągnęła się wypukła warstwa ziemi, aktualnie łudząco przypominająca igloo. Choć zabrzmi to idiotycznie – wyglądało to dokładnie jak domek należący do krasnoludów w Herosach lub – co pewnie bardziej zobrazuje wygląd zamku – domek jednego z hobbitów. Półokrągłe drzwi nie wydawały się szczególnym problemem. Zważywszy też na to, że zbudowane zostały z drewna... cóż. Dla Ryana z pewnością nie stanowiły przeszkody.
Nie były nawet zamknięte, a tuż za nimi rozciągała się długi, wąski, nieoświetlony korytarz, prowadzący w dół – do podziemnego tunelu. Jedynie co mogło przyciągnąć uwagę, to napis wydrapany na drzwiach. Koślawe litery głosiły: „Olivier Xander On'odella. Kłamca. Morderca. Diabeł. STRZEŻ SIĘ!”
Na dole jest to, czego szukam.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mentalnie westchnął ciężko z politowaniem dla ujemnego poziomy IQ mary. Nie dość, że chłopak śmiał wedrzeć się do jego głowy, to jeszcze sam zachowywał się nie lepiej od rozkapryszonego bachora, gdy doskonale zdawał sobie sprawę, że Ryan nie to miał na myśli. Albo i nie. To, że był kretynem aż biło po oczach i tego już nawet nie odbierało się za przypuszczenie, a niezaprzeczalny fakt. I za jakie grzechy musiało paść akurat na niego?
„Nie interesuje cię nawet, jak się nazywam?”
Jak widać, rzucił wymijająco. Może jego towarzysz tego nie zauważył, ale w tej chwili mieli inne sprawy na głowie i to nie był odpowiedni czas ani miejsce na pogłębianie ich znajomości, która – na całe szczęście! – miała zakończyć się już niebawem. Nie sądził, że informacja dotycząca imienia zjawy miała przydać mu się w przyszłości. Zamierzał wymazać z pamięci tego irytującego gnojka zaraz po tym, gdy ich drogi miały się rozejść. Teraz bardziej interesowało go, czy uda mu się przepchnąć ten pieprzony pień, co wcale nie było takie proste. Nie, żeby zabierając się za to, oczekiwał cudów. Skoro zdołał przejść po prowizorycznym poście w swojej przerośniętej i znacznie cięższej postaci, nie mógł dłużej twierdzić, że przejście nie było stabilne. Przynajmniej drgnęło odrobinę, ale w końcu przestał liczyć na powodzenie tego planu. Lwy już zbliżały się do pnia, a ostrzegawczy ryk raz jeszcze wyrwał się z pyska przerośniętej bestii.
Cichy trzask.
Srebrne ślepia zwróciły się ku kotowatym, które właśnie wspięły się na most. Gdy donośniejszy dźwięk przerwał ciszę, Grimshaw błyskawicznie oderwał łapy od drewnianej powierzchni i cofnął się o krok do tyłu, byleby tylko nie runąć w przepaść wraz z ogromnym pniem. Z chłodnym opanowaniem w kocich ślepiach, przyglądał się przeciwnikom, którzy z ogromną prędkością zaczęli spadać w dół. To miała być ostatnia rzecz, którą zrobili w swoim życiu. Przemknąwszy jeszcze spojrzeniem po przeciwnej krawędzi urwiska, po której tłoczyła się reszta lwów, odwrócił się i ruszył dalej, już wolniejszym tempem. Zagrożenie ze strony wielkich kotów uznał za zażegnane. Musiał tylko dotrzeć do miejsca, które odznaczało się na horyzoncie. Co tam jest? Do tej pory nie wyjaśniłeś, o co w ogóle chodzi, przypomniał. Bruneta, z którym miał do czynienia, było stać wyłącznie na jęki i marudzenie, przez co pomijał najważniejsze kwestie. Opętany miał tylko nadzieję na to, że nieznajomy wiedział, czego w ogóle chce i – jak na początku obiecał – dopilnuje tego, by nic się nie stało.
Znaleźli się u celu. Prawie.
Zwierzęce ślepia przyjrzały się dokładnie drzwiom, a wyryty na nich napis szczególnie przyciągnął uwagę mężczyzny. Niech zgadnę, to ty?, mruknął od niechcenia, jakby słowa, które właśnie przeczytał, w ogóle nie zrobiły na nim wrażenia. Mawiają, że w horrorach powinno się unikać zagrożenia, a takie przekazy miały uchodzić za odpowiedni bodziec zmuszający do odwrotu. Szatyn nie mógł się jednak wycofać. Pchnął łapą drzwi, otwierając je szerzej, a gdy przekroczył próg igloo-podobnego domku, stąpał już na dwóch nogach. Poprawił kołnierz skórzanej kurtki, wodząc wzrokiem po ciemnym korytarzu. Już niedaleko.
Czego dokładnie szukasz?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.

„Niech zgadnę, to ty?”
He? Nie. To nie ja. Nazywam się Rednax.
Chciałoby się dodać: „a moje zadanie jest tak ważne, że sam o nim nie wiem”. Niemniej, gdy tylko Ryan przekroczył próg, naturalną koleją rzeczy zalała go fala mroku na tyle gęstego, że nawet czujne oczy Wymordowanego nie były w stanie przebić się przez czerń. Stopnie prowadziły w dół, w dół, w dół... coraz niżej i niżej. Czasu było wystarczająco, aby Rednax mógł wyjawić cel swojej podróży:
Jeszcze trochę, na samym dole, znajduje się ołtarz. Będzie tam czekać mój najlepszy przyjaciel, z idealnym dla mnie ciałem. Tylko się nie śmiej! Może wydawać ci się niestosowne, ale to nieprawda. Tak po prostu ma być...” - wymamrotała mara, marszcząc przy tym swój niewidzialny nos. „To krótki rytuał wchodzenia w ciało. Wszystko po to, abym nie musiał wiecznie tutaj siedzieć. Nie obraź się, ale jesteś strasznie niewygodny... Twoje zadane jest bardzo proste i dokładne. Niewiele jednak będziesz musiał robić, więc to jest jakiś plus, prawda? O, widzisz światło? To tam.
I istotnie. Gdzieś na dnie widać było małe ogniste oko, które zbliżało się nieubłaganie, rozciągnęło, aż w końcu przemieniło się we framugę, która oddzielała korytarz od wcześniej wspomnianego ołtarza.
Pomieszczenie było oświetlone przez pochodnie i całą rzeszę stojących na baczność świec. Z pewnością nikt by się nie zdziwił, widząc na środku wydrążony pentagram, pośrodku którego leżała... młoda, śliczna, blondwłosa dziewica orleańska. Nagie piersi lśniły w świetle ognia, powieki drżały delikatnie, jakby jeszcze raz miały się uchylić i spojrzeć na oprawcę, który... właśnie podnosił się z kucek. W jego dłoni znajdował się już tylko młotek, choć jeszcze chwilę temu w drugiej ręce trzymał kołek. Ryan'a od razu zaatakowała ostra woń krwi, wypływająca z przebitych ostrym drewnem nadgarstków, kostek i boku, gdzie kołek został wbity tuż pod prawą piersią. Mężczyzna był chudy, zakapturzony, ale gdy tylko ujrzał ciemnowłosego jego postura jakby zmalała jeszcze bardziej. Ramiona mu opadły, widać, że nad czymś głęboko myślał (nawet jeśli jego twarz była skryta pod kapturem płaszcza), aż w końcu odrzucił narzędzie zbrodni na bok i rozłożył ramiona, w dziwnym geście. Już tylko czekać aż rzuci się przybyszowi na szyję.
- Jesteś wreszcie! – oznajmił całemu światu, wysoko intonując głos. Ściągnął kaptur, odsłaniając swoją łysą czaszkę i twarz typowego nastoletniego dzieciaka, z szeroko otwartymi oczami i wielkim uśmiechem przyklejonym na twarz.
Oh, nie...
- Wszystko gotowe, panie. Już się usuwam z drogi! – odparł nadzwyczaj optymistycznie i w rzeczy samej zrobił jak mówił – odsunął się gdzieś na bok, przylegając do mokrej gleby i wlepił wzrok w nagą dziewicę na środku pomieszczenia.
Coś jeszcze odbijało od siebie płomienie pochodni. Czujny wzrok Opętanego z pewnością to zauważył. Tuż nad dziewicą, z sufitu zwisała cienka nitka, na której końcu znajdował się obwiązany, srebrny kolczyk, na dobrą sprawę niezbyt się wyróżniający.
Rednax westchnął cicho, niemalże cierpiętniczo.
To moje nowe ciało, Ryanie. Według wierzeń, tylko czyste ciało jest w stanie wytrzymać i poskromić siłę mojej duszy, w innym przypadku... cóż, zacznę się rozkładać. Co już widziałeś. Twoje zadanie jest łatwe, jak mówiłem: podejdź do dziewczyny, zamocz dłoń w jej krwi, wcześniej nacinając choć koniuszek swojego palca i skosztuj jej ust, abym mógł przedostać się do jej ciała, a ciebie zostawić w świętym spokoju.
Dziewczyna drgnęła, wreszcie uchylając powieki. Łzy spłynęły po policzkach, zostawiając na skórze mokre ślady, kiedy wcelowała wzrok w twarz Ryan'a Grimshaw'a. Głowa poruszyła się nieznacznie, aż w końcu dziewczyna zebrała siły i potrząsnęła nią silnie, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego słowa, jakby ktoś odebrał jej żywcem głos, zakazując zdradzania tajemnic. Zaczęła się szarpać, co tylko pogarszało stan jej ran. Uniosła wzrok na lśniącą błyskotkę zwisającą tuż nad jej głową, zbyt wysoko jednak, by mogłaby jej dotknąć. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do Ryana, ponownie pokręciła głową i raz jeszcze uniosła wzrok na kolczyk. Na Ryana, na kolczyk, Ryana, koczyk, Ryana...
I tak w kółko.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zmrużył oczy, usiłując stoczyć pojedynek wzrokowy z otaczającą go ciemnością. Źrenice rozszerzyły się, chcąc wychwycić jak najwięcej elementów otoczenia. Na darmo. Ryan szybko zrezygnował z bawienia się w rozeznanie terenu, a dopóki nadal nie udało mu się o nic potknąć, na nic wpaść, mógł przyznać, że było dobrze. Prawie, bo pewnie nikogo to nie zdziwi, ale nie wierzył mu w nawet tak błahej sprawie. Zaskoczyła go za to ta nagła zmiana – z pyskatego gówniarza, nagle stał się bardziej potulny, a zamiast rzucać ironią, tłumaczył się przed nim jak dziecko, które nie chciało dostać ostrej reprymendy. Kącik jego ust najpierw drgnął, gdy mężczyzna walczył z odruchem przyodziania swojej twarzy w wymowny grymas powątpiewania, jednak ten, mimo zadanego sobie trudu, zawitał na niej. Jak widać, raczej nie skłaniał się do wybuchania śmiechem. Niedorzeczność wręcz wylewała się ze słów bruneta, potęgując chęć odwrotu, ale jednocześnie dusząc ją w mężczyźnie, „bo nie miał wyjścia”, choć nie do końca chciał w to wierzyć. Skoro tak bardzo potrzebował tego rytuału, by dostać się do cudzej głowy, jakim cudem udało mu się przejść przez jego własną? Nie przypominał sobie, by brał udział w jakimś szamańskim, pogańskim czy chuj-wie-jakim obrzędzie.
„O, widzisz światło? To tam.”
Przynajmniej tyle dobrego, że był już niedaleko. Postanowił przemilczeć te wszystkie wymienione profity, które tak naprawdę nie sprawdzały się w nakierowaniu go na bardziej pozytywny tok myślenia. A później, gdy już dotarł do pomieszczenia, aż nie mógł powstrzymać się od sugestywnego przesunięcia dłonią po policzku. Witamy w krainie satanistycznych fanatyków, kurwa. W końcu do szczęścia brakowało mu już tylko nagich dziewic, pentagramów i zakapturzonych idiotów, cieszących się na jego widok. No, nie do końca na jego, ale teraz to on stał z nim twarzą w twarz, a srebrzyste ślepia, w których przez falujące płomienie pochodni tańczyły iskierki, gromiły chłodnym spojrzeniem nieznajomego. To nawet lepiej, że ten zszedł mu z drogi, przez co – w rzeczy samej – przez chwilę przyglądał się błyskotce, która zdawała się być wręcz bezsensownym elementem wystroju. Pokonał kilka kroków przed siebie i wreszcie przesunął po nagim ciele kobiety. Nie było w tym nic zdrożnego, bo zamiast spoglądać na nią jak na łakomy kąsek, który podstawiono mu na tacy, na jego twarzy pojawiło się obrzydzenie. Wzrok kolejno badał rany na jej ciele, aż spoczął na zapłakanej twarzy. Z tej perspektywy niemy przekaz nie umknął jego uwadze. Nie wyglądał na przejętego, więc dama w opresji mogła zwątpić w to, że w ogóle zamierzał jej pomóc. Kolejny krok, podeszwa buta nastąpiła na linie wyryte na ziemi. Mężczyzna przykucnął obok jasnowłosej, przysunął kciuk do rozchylonych ust, po czym zadrasnął opuszkę zwierzęcym kłem. Drobna strużka krwi już zaczęła znaczyć jego skórę szkarłatnym śladem. Nachylił się, zbliżając wargi niebezpiecznie blisko ust nieznajomej. Milimetry – tyle dzieliło ich twarze od siebie. A kiedy już pocałunek wydawał się być nieunikniony...
„Komu uwierzysz: kłamcy czy cnotce niewydymce?”
... wysunął wolną rękę przed siebie i zacisnął palce na srebrnym przedmiocie. Szarpnął, usiłując zerwać go z linki. Oczywiście, wciąż pamiętał o obecności łysola pod ścianą. Zapobiegawczo, gdyby ten postanowił interweniować, cieniste macki wysunęły się z ciemności, chcąc jak najszybciej opleść ciało wesołego chłopaka. Znajdź sobie inną rozrywkę, dzieciaku. Nie wiedział, co się stanie. Jeden z cieni niebezpiecznie plątał się w pobliżu sylwetki kobiety, którą Grimshaw obrzucił wymownym spojrzeniem, odsunąwszy się dalej. Jeżeli coś miało się stać, to na pewno nie miało ujść jej na sucho.
Święty spokój nie brzmiał za dobrze, Red.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.


Brawo, dla pana z wąsem!

Ogółem to było proste jak obsługa cepa. W chwili, w której Ryan chwycił jednak za kolczyk, Rednax został wyparty z jego umysłu, dzięki mocy, jaka kryła się w artefakcie. Za pomocą "blokady umysłu" mara nie mogła już go kontrolować i sobie dedła. Wesoły gostek umarł śmiercią tragiczną bijąc się z mackami, a dziewica urodziła trzynaścioro dzieci, wciąż pozostając dziewicą.

W czym był haczyk, którego się bałeś?
Ryan musiał uwierzyć dziewicy - imitacji czystości i prawdy, bla bla.
Rednax = Xander od tyłu. Kłamca i morderca.
Gdyby dokonał się rytuał, nad ciałem Ryana zapanowałby Xander. Dziewica potrzebna była jako "młoda energia", która pozwoliłaby, aby jego nowe ciało przestało się starzeć, a w efekcie - gnić i umierać [patrz -> początek eventu].

Brawo, brawo. Panie na lewo, panowie na prawo. Wychodzimy.
Ryan wrócił szczęśliwie do siebie czy coś tam. Whatevah.

Zamykam, przenoszę.
*Grow taki pomysłowy i pomocny, taa*
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach