Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down



MG: Marcelina~
UCZESTNICY: Vidan.
CEL: Ikuara mały.
POZIOM: Średni.

_____________________

Śniłeś o lataniu.
Nie posiadałeś skrzydeł, o prostu płynąłeś nad lasami, niczym dotknięty przez magiczną różdżkę, muskałeś palcami koniuszki drzew, szczęśliwy, szybszy od jastrzębia. Czułeś niesamowitą radość, która prawie rozszarpywała Cię od środka. To piękny sen o wolności, który prysnął niczym bańka mydlana w chwili, gdy pociąg wydał z siebie głośny gwizd. Otworzyłeś oczy. I nic nie było takie, jakie być powinno.

Vidan czuł niesamowity ból głowy, który stopniowo zanikał. Czuł się jak przy poranku na kacu. Bardzo chciało mu się pić, a w zasięgu wzroku żadnej butelki, szklanki czy nawet kałuży. Właśnie. Gdzie jestem? wyrwało Ci się w myślach, przez dłuższą chwilę widząc przez mroczną mgłę. Gdy w końcu wzrok przyzwyczaił się do ciemności, przyjrzał się dokładnie otoczeniu.
Znajdował się w pociągowym przedziale. Sam. Żadnych ludzi wokół Ciebie, żadnych bagaży, tylko ty i twoje myśli, pełno pytań. Za oknem nic, tylko ciemność, nawet księżyc nie odważył się pokazać na niebie. Jakby bał się czegoś, co czai się w mroku. Postanowił wyjść, cichutko przesuwając drzwi i rozglądając się...
Korytarz był równie ciemny, co przedział. Jego wzrok zdążył nadrobić zaległości i Vidan mógł rozróżniać poszczególne kształty i wychwycić ewentualny ruch. Teraz czuł się bardziej pewnie. Chociaż nie wiem, czy w tamtych chwilach nie wolałby nie widzieć kompletnie nic.

Jesteś sam. Nie masz żadnego ekwipunku. W pełni sił, żadnych ran, czujesz lekki, zanikający ból głowy.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uchylił oczy i przez chwilę myślał, że nadal śni. Wszędzie panowała ciemność, którą rozcinały dziwne i przez dłuższą chwilę bliżej nieokreślone dźwięki. Zajęło mu chwilę nim doszedł do siebie, a wzrok w końcu przywykł do mroku. Denerwujący stukot okazał się kołami sunącymi głośno po szynach. Czyżby pociąg? Odwrócił głowę w bok instynktownie sądząc, że tam powinno znajdywać się okno. Podniósł się i poczuł pulsujący ból głowy, który przypominał mu wszystkie te straszne poranki, kiedy przesadzał z alkoholem.
Cholernie chciało mu się pić. Zamlaskał chcąc wytworzyć więcej śliny, jakby ta miała chociaż trochę zniwelować pragnienie. Zbliżył się do okna chcąc zobaczyć, gdzie tak naprawdę się znajduje. Jednak wcale nie uzyskał odpowiedzi. Nie dość, że w przedziale panowały ciemności egejskie, to jeszcze to samo miał za oknem. Zerknął na niebo, ale tam również niczego nie dojrzał. Nie bardzo rozumiał, co tu się dzieje. Przeklął pod nosem, odczuwając pierwszą falę zdenerwowania. Pomacał się po całym ciele i stwierdził, że jest naprawdę w czarnej dupie. Nie dość, że nie miał pojęcia gdzie się znajduje, nie miał żadnej wody, to w dodatku nie posiadał przy sobie żadnej broni. Zajebiście. Żyć, nie umierać.
Warknął pod nosem. Musiał się skupić, musiał zacząć myśleć. Opanował rozdrażnione zmysły pozwalając im się wyostrzyć, przyzwyczaić. Jednym plusem w tej nędznej sytuacji był wolno znikający ból głowy, nic poza tym. Nie wiedział co go czeka poza przedziałem. Musiał być gotów na wszystko.
Oczywiście, mógł przypuszczać, że na korytarzu znajdą się jacyś ludzie, jednak jego doświadczenie podpowiadało mu, że nie ma co na to liczyć. Życie w Desperacji nauczyło go, że w ciemności nie ma nic przyjaznego. Złapał za klamkę, naciskając na nią. Łatwo się poddała, drzwi były otwarte. Chwilę stał nasłuchując. Nic nie słyszał. Wyszedł na korytarz, wzrokiem przesuwając po rzeczach, które miał nadzieje rozpoznawać. Psia krew. Zamknął bezszelestnie za sobą drzwi. Wolno i dość ostrożnie ruszając do przodu. Stawiał cicho kroki, stopami badając ziemię, jakby w obawie, że może natrafić na coś niepokojącego. Skupiony do granic, czuł się niczym na terenach nieznanych, gdzie wszystko pragnęło go zabić. Nie odczuwał strachu. Wyobrażał sobie, że znajduje się na jakimś dobrze mu znanym zadupiu i jest to kolejny dzień łowów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W mroku każdy koszmar, każda rodząca się z najdalszych zakątków umysłu mara, najmniejsze ziarenko kiełkującego lęku znajdzie schronienie. Ciemność panująca tu, bezlitosna królowa tego miejsca, wydawała się być bardzo nienaturalna, co powodowało jeszcze większy, i tak wzrastający z sekundy na sekundę, niepokój. Wokół idealna cisza, w tle jedynie nieznużony stukot pociągu zmierzającego donikąd. Minęło parę krótkich chwil, jemu wydawały się jednak całą wiecznością. Serce waliło niczym młot, nogi nieszczególnie pragnęły podążać dalej...
W końcu ruch, po prawej. To chyba następny przedział. Błysk pojedynczego światła. Dźwięk cicho otwieranych drzwi i stęk, podejrzany, energiczny ruch. Za późno - coś złapało Vidana za ramię, po czym wciągnęło do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.

***

- Cicho! - i tutaj panowała idealna ciemność. Z tą różnicą, że nie panował tu taki chłód, jak na korytarzu czy w przedziale, w którym mężczyzna się obudził. Ciepło wytwarzały ciała przebywających tu osób. Nikt się nie odezwał. Vidan czuł na swojej ręce uścisk. - Kolejny ocalony... całe szczęście - szepnął cicho nieznajomy, puszczając jego rękę - Jest was więcej? Czy jest więcej przytomnych? - Po chwili wszyscy zamarli, słysząc głośne kroki zza przedziału. Vidan zorientował się, że w tamtym momencie lepiej nie wydawać z siebie żadnego dźwięku...
Wszyscy nagle odsunęli się od środka przedziału, przyciskając się do ściany. Zza drzwi słychać było podejrzane pomruki, błysnęło światło latarki, które coś lub ktoś skierował w stronę drzwi. Jeżeli Vidan zdążył wcisnąć się wraz z grupką pod ścianę, cień zniknął, idąc dalej. Jeśli nie... akcja mogła potoczyć się znacznie gorzej. Na szczęście jeden z obecnych zorientował się, że indywidualista nie wiedział zupełnie, o co tu chodzi. Dlatego też chwycił za jego koszulkę, w porę przysuwając go do siebie. - Tym razem się udało - powiedział, gdy cień odszedł - ale uważaj, bo następnym razem nie będziesz miał tyle szczęścia...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dreszcz przebiegał mu po plecach za każdym razem, kiedy stawiał kroki do przodu. Dawno nie czuł się tak niekomfortowo, jak teraz. Najgorsze w tym wszystkim było to, że kompletnie nie miał pojęcia jak znalazł się w pędzącym pociągu i dokąd on zmierza. Przecież gdzieś swój cel końcowy musi mieć, a cała ta mroczna otoczka nie wróżyła niczego dobrego.
Ból głowy prawie całkowicie zniknął. Rozmasował szybko skroń, mając nadzieję, że nikt poza nim nie słyszy jego głośno dudniącego serca w klatce piersiowej. Nim zdążył to pomyśleć, nagle coś złapał go za rękę. Prawie zszedł na zawał, jeszcze nigdy się tak nie wystraszył, jak w tym momencie. Tyle ludzi na niego polowało, tyle bestii chciało go zabić, a on teraz zdębiał kompletnie nie wiedząc czego ma się spodziewać. Złapał nieznajomego osobnika za nadgarstek, chcąc wyciągnąć swój sztylet. Ale! No właśnie pieprzone ale. Nie miał nic przy sobie. Kompletnie pozbawiony broni musiał walczyć gołymi rękami. Nastawiony psychicznie na zabicie kogoś w obronie własnej, został nagle wciągnięty do przedziału. Po plecach przebiegł mu kolejny dreszcz, czując ciepło i zaniepokojony głos. Przed chwilą pragnął jego właściciela ukatrupić. Przysadzić głową o mur, rozwalając mu czaszkę. Przerażające obrazy przewijały mu się przez dłuższą chwilę, aż nie uświadomił sobie, że musi ich być tu więcej.
- Co tu, kurwa, się dzieje? – warknął, stojąc od nich w bezpiecznej odległości. Nie znał ich. Nie ufał im. - Jakich więcej? – zapytał, ale wtedy usłyszał kroki zbliżające się do ich przedziału. Nie rozumiał co tu się dzieje. Czemu ci ludzie się tak boją? I kto tak mruczał? Tyle pytań kołatało mu się po głowie, a nie uzyskiwał żadnych odpowiedzi.
Nagle grupa ludzi zaczęła się wręcz wciskać się w ściany. W szoku obserwował zarysy postaci. Chciał się już ruszyć i zrobić to samo co oni – w końcu chyba wiedzieli co robią – ale ktoś go wyprzedził. Wpadł na postać, mocno nakrywając ją swoim ciałem, mając nadzieję, że ten pieprzony sen zaraz się skończy. Jeszcze nigdy nie był w tak poronionej sytuacji.
- Co to za cień? O co tu chodzi? Gdzie my w ogóle jesteśmy? – zasypał lawiną pytań przestrzeń. Musiał znać odpowiedzi. Najlepiej od razu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy wszystko ucichło, mężczyzna, którego oblicza Vidan nie mógł w tamtej chwili ujrzeć, pospieszył szybko z odpowiedzią na nurtujące łowcę pytania. - Więcej PRZYTOMNYCH - powtórzył, a w jego głosie słychać było nutkę lękliwości. Panaceum było tam bardzo zaraźliwe. - Dużo tu osób chodzących w śnie. Obawiam się nawet, że obecni tu, w tym przedziale, są ostatnimi ocalałymi.
Mrok panujący za oknem w końcu przecięła ogromna błyskawica wraz z towarzyszącym jej, charakterystycznym hukiem przyprawiająca o delikatny zawał serca.
- Ten cień, za oknem, nie był chodzącym w śnie - dodał trochę ciszej, jakby bojąc się, że owy tajemniczy cień usłyszy go, znajdzie i wyrwie z bezpiecznej przystani jaką był ten przedział. - To strażnik. Pilnuje, by wszyscy w tym pociągu stali się śniącymi, a przy okazji nieświadomymi swoich wyborów. Z resztą - i tu przerwał, jakby chcąc złapać oddech - nikt świadomy nie uczynił by tego, czego oni od nas chcą.
Rozległ się ciężki gwizd pociągu, który wywołał nieprzyjemne dreszcze na jego ciele. Chociaż wcale nie powinien. - Zaraz będziemy. Nie możemy pozwolić na to, czego oni chcą... musimy uciekać. - głos kobiety. Z drugiego końca przedziału, tuż przy oknie. Jej kocie oczy, pomimo ciemności, błyszczały szmaragdowym blaskiem. Tajemnicza i intrygująca. - Pośród nas, tutaj, również są ONI. Stoją i słuchają, nie odzywając się. Musimy wiedzieć, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Jest to chyba niewykonalne z racji tych egipskich ciemności, jakie tu panują. Ale to jest kluczowe. Inaczej nam się nie uda.
...a kim jesteś ty? usłyszał Vidan. Czyżby przemówił do niego głos podświadomości?
Tyle pytań. I brak odpowiedzi. Tyle ludzi, żadnych twarzy. Pośród nas stoi wróg. Może to osoba obok Ciebie?
- Jest z nami wróg. Jeden. - odezwał się jeszcze inny, nieznajomy głos. - Czuję to.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy jako jedyny w tym przedziale nie rozumiał sytuacji w jakiej się znajdywał? Ciągle nie dostawał odpowiedzi. Tamci byli przerażeni, panikowali i sami napędzali własny strach. On musiał odrzucić na bok paraliżujące odrętwienie, które w tym momencie na nic mu się nie przyda. Musiał być jednym z tych, którzy będą ogarniać sytuacje, która i tak była fatalna.
Przytomni. Śniący. Cienie.
Tylko tyle rozumiał z tych wszystkich wypowiedzi, który zlewały się dla niego w całość. Co za chora sytuacja. Wiedział, że jego życie jest zagrożone.
- A czego oni od nas chcą? Co chcą, abyśmy zrobili? – zapytał, jednak wolno domyślał się odpowiedzi. Nikt o zdrowych zmysłach nie trzymałby ich uśpionych w przedziałach wioząc do nieznanego miejsca. Zerknął kątem oka za okno. W końcu jakaś reakcja otoczenia.
- Stoją i nas słuchają? Nie odzywają się – mruknął do siebie. Błysnął czerwonymi oczami po zebranych osobach. Widział zarys kocich uszu. Czyli prawdopodobnie znajdują się tutaj przedstawiciele różnych ras i pewnie grup społecznych. Czyżby ktoś ze S.SPEC stał za tym porwaniem? Cholera, to nie mogła być ich sprawka. Oni nie byli żadnymi, zasranymi cieniami. Chociaż kto wie. Zamknął oczy, masując obolałą skroń. Skup się, Vidan.
- Dobra uspokójcie się. Panika nam w niczym nie pomoże. Uciszcie się wszyscy i dajcie mi chwilę pomyśleć – chrypnął ostro. - Niech wszyscy sprawdzą czy mają puste kieszenie. Ja obudziłem się z niczym. A wy? – zapytał, mając nadzieję, że to pomoże mu zwęszyć jakiś trop. Może ktoś coś będzie miał przy sobie, coś co pomoże im się wydostać. Musiał jakoś się stąd wydostać. Nie interesowały go te panikujące galarety, którzy zapewne z oskarżycielskim paluchem będą wskazywać obcego.
- Okej. Jak ich rozpoznać? Mówcie wszystko co o nich wiecie – zapytał, wiedząc, że będzie musiał znaleźć jakieś źródło światła. To najszybszy sposób do poznania prawdy. Ale nie był pewien czy chciał ujrzeć prawdziwe oblicze tego co czaiło się w mroku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Chcą, byśmy oddali nasze dusze ICH bogom - odpowiedział ktoś bardzo cichutko, akcentując ostatnie dwa słowa. - Jesteśmy ich ofiarami!
Wokół zapanował szmer. Stworzenia wokół przeszukały kieszenie zgodnie z poleceniem ich kolejnego "przewodnika". Tłum czuł się z przywódcą lepiej, byli pewniejsi siebie i nie czuli już takiego zagubienia. - Pusto... - ja nic nie mam... - nic... - słychać było się co chwilę. Wszyscy mieli puste kieszenie. Jedynie kobieta o szmaragdowych, kocich oczach nie ruszała się z miejsca, opierając się luźno o ścianę. Vidan spytał o powód, dlaczego ta nie przeszukuje kieszeń. Czyżby przeszukała je już wcześniej? - Wiadomo, że nic w nich nie znajdę. - odpowiedziała. Łowca chciał to zrobić, gdy w połowie otwierania ust pociąg nagle zatrzymał się. Słychać było charakterystyczny pisk stalowych kół. - Udajemy, że jesteśmy chodzącymi w śnie. - powiedziała kobieta, stając naprzeciwko drzwi. Wszyscy zrobili dokładnie to samo. - Pamiętajcie! Patrzcie w jeden punkt przed siebie, nie mrugajcie oczami, jakbyście byli na dobrym haju.
Gdzieś w pociągu rozległ się dźwięk otwierania drzwi przedziałowych. Chwilę później i do nich zawitał jeden z cieni. Jak się okazało, była to istota o wyglądzie człowieka, jednak z pewnością nim nie będąca. To, co ją demaskowało, to neonowe oczy pozbawione źrenic i trzy również jasno-niebieskie, jednak znacznie bledsze paski na policzkach. Włosy miał białe, wysoki i zbyt idealnie jak na człowieka zbudowany. - Idziemy - powiedział zupełnie obcym, nie do zidentyfikowania akcentem. Wszyscy ruszyli za nim, idąc wolno i - zgodnie z poleceniem "przywódczyni" - udawali zahipnotyzowanych.
Gdy wyszli z pociągu panowała noc. Bezgwiezdna, bezksiężycowa, zupełnie ciemna i przerażająca. Jakby nie byli w swoim świecie. - Gdy dojdziemy do końca, znajdziemy dogodny moment i uciekniemy... - szepnęła kobieta do najbliżej stojącego Vidana.
Szli długo. Od jakiegoś czasu ich drogę rozświetlały pochodnie, ustawione niczym lampy koło chodnika. Mężczyźnie udało się ustalić, że znajdują się w środku lasu. W końcu drzewa ustąpiły, a przed sobą dostrzegł sporą górę...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bogom? Kolejni fanatycy, jak Ci z Kościoła Nowej Wiary? Nie znosił tych wszystkich poprańców, którzy w imię Boga – obojętnie jakiego – pragnęli bawić się w pieprzonych Majów. On swojej sczerniałej duszy nie zamierzał oddawać. Bardzo się do niej przywiązał i nie pozwoli byle jakim dupko wyrwać ją sobie przez gardło. Prędzej sam wyszarpie im serce, a potem ugotuje na obiad. Nie no, dobra. Z tym ostatnim przesadził. Nie był kanibalem, nawet jeśli była to bardzo kusząca propozycja.
Kiedy reszta grupy zaczęła przeszukiwać kieszenie, on bacznie obserwował ich poczynania na tyle ile to było możliwe. Tylko jedna osoba nie zamierzała współpracować, co od razu wzbudziło jego podejrzenie. Chciał ją przeszukać. W końcu Oni są wśród nich. Nie zamierzał nikogo od razu oskarżać, jednak jej zachowanie pozostawiało wiele do życzenia.
Faktycznie ludzie czując jakieś przywództwo od razu zaczęli inaczej się zachowywać. Współpracowali i nawet przestali tak głośno szczękać zębami. Specjalnie poprosił ich, aby przeszukali swoje kieszenie, domyślał się, że nikt z zebranych nie ma czegoś co ułatwiłoby im ucieczkę, jednak po krótkiej wymianie zdań z grupą chciał wyłapać jakieś niestałe elementy. Coś tych obcych musiało zdradzać. A najlepsza jest obserwacja przy pozornie prostych czynnościach.
Wszystko znowu trwało ułamek sekundy. Wymagało szybkiej reakcji względem do sytuacji. Chodzącymi we śnie. Lunatycy. Zrobił to co mu polecono, chociaż z dużą rezerwą. To nie był jego styl działania. Ruszył za innymi, podążając niczym naćpany. Nie miał z tym szczególnie wielkich problemów, jednak na tyle ile było to możliwe, rozglądał się po okolicy. Gęsty, ciemny las. Pochodnie wzdłuż chodników. Miejsce zupełnie wyrwane z otoczenia, które dobrze znał. Gdzie tak naprawdę się znajdują? Cholera jasna. Zerknął na szepczącą kobietę. Może i faktycznie dobrym pomysłem była ucieczka, zwłaszcza, że tamci pragnęli ich zabić. Kiedy tylko góra ukazała się jego oczom, poczuł niepokój. Przed oczami miał krwawy obraz, gdzie u szczytu góry jacyś ludziopodobni będą wyszarpywać mu serce. Zacisnął dłonie.
- Teraz jest dobry moment – zakomunikował jej cicho, aby dobrze usłyszała. [b]- Biegnij na prawo[b] – powiedział, mimo iż nie wiedział co ich czeka w środku lasu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kobieta otworzyły usta, chcąc odpowiedzieć, jednak nie zdążyła - jeden z rzekomo uśpionych nagle zerwał się z szeregu i pobiegł w stronę lasu. Za nim drugi, a chwilę później trzeci. Pierwszy nie zdążył zrobić paru kroków, gdy jeden ze strażników nabił go na swoją długą kuszę, po czym rzucił w cień. Jego ciało porwało coś o wielkich kłach, ostrych pazurach i całkowicie czarnej sierści. Drugi uciekinier szczęśliwie nie natknął się na żadnego strażnika, ale po chwili słychać było jego krzyki i odgłos rozszarpywanego mięsa. Pochodnie i światło, którym źródłem były okazało się być ich sprzymierzeńcem. Dzielił to miejsce na dwie części. Bezpieczną, do której potwory nawet się nie zbliżały i tą zdecydowanie mniej przyjazną, będącą ostoją mroku i krwiożerczych, bardzo łakomych stworów.
Ale trzeciemu uciekinierowi się udało. Stwory zajęte były zapewne swoją nieuważną zdobyczą i tym pechowcem nabitym na pal. Vidan spojrzał na kobietę. Może jednak było warto? Może potrzebny był plan, dzięki któremu z powodzeniem uda im się uciec w głąb puszczy. A potem... a potem się pomyśli.
Wizja zabicia przez mary w puszczy jest chyba atrakcyjniejsza, niż zostanie złożonym w ofierze jakiegoś nieistniejącego bożka? - usłyszał łowca. Czy to szmaragdowooka posiada telepatyczne umiejętności?
Nagle w przodzie wybuchnęła jakaś kłótnia. Dwóch strażników zaczęło się sprzeczać i popychać. Na jednego z nich nieuważnie wszedł jeden z lunatyków. Jeszcze bardziej zirytowany strażnik zaczął krzyczeć do niego w nieznanym języku, popychając go w cień. Upadł, dalej śniąc. Już po chwili biedakiem zajęły się te stworzenia z lasu. To był doskonały moment na ucieczkę.
Ale czy na pewno był to dobry pomysł?
Vidan wraz z kobietą stali się dla wielu osób, którym udało się uniknąć uśpienia, światełkiem w tunelu. Byli więc za nich "" odpowiedzialni "". Chociaż w takim momencie nie myśli się zbytnio o takich szczegółach. Wyrzuty sumienia przychodzą później.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Już od samego początku wiedział, że ogień będzie ich największym sprzymierzeńcem. Patrząc na panujący wszędzie mrok  można było się domyślić, że miejsce, w którym się znajdują nie otworzy przed nimi anielskich ramion. Chociaż patrząc na to z innej perspektywy, mieli niebawem stanąć przed boskim osądem, oddając przed jakimś skretyniałym bożkiem swoje dusze. Kto chciałby jego zatęchłą duszę? Chyba tylko jakiś chory na umyśle masochista. Plan, który mieli  nawet nieopracowany do końca, szybko dał pierwsze rezultaty. Pierwsza ofiara, która posłużyła im za kamikadze. Przewodnika, który wskazał im bestie w ciemnościach. Wiedzieli, że w mroku czają się potwory, a jedynym ich obrońcą  może być ogień. Na tej ścieżce byli bezpiecznie, o ile droga pod górą nagle się nie kończyła. Faktycznie wolał zginąć pożarty, niż obdarty ze skóry w chorych rytuałach.
-  Nie wiem co tam jest w tej puszczy, ale chyba wolę to, co przypomina bestie z miejsc, które znam niż to co mnie czeka na tej górze – odpowiedział w myślach, jakby miał nadzieję, że kobieta to usłyszy. A może ten głos tylko dudnił  w jego głowie? Był zdrowym rozsądkiem, podświadomością?
Faktycznie, kłótnia strażników była idealnym momentem na ucieczkę, a przypadkowa ofiara stała się dla nich największą szansą na przebiegnięcie tuż koło stworów. W lesie, gdzieś w bezpiecznej jaskini pomyśli się co dalej. Musi być jakieś wyjście. Zawsze jest. Chociaż nie bardzo uśmiechał mu się fakt, że ta cała banda liczy na nich. Na niego. Nienawidził być odpowiedzialny za innych.
- Teraz – powiedział i nie myśląc wiele zerwał się z miejsca. Zrzucił się z biegiem, nie słysząc nic poza szumem wiatru w uszach i walącym w piersi sercem.  Uciekał, gnał przed siebie, niczym spuszczone ze smyczy zwierzę. Poczuł się jak wtedy, gdy ojciec strzelał do niego ze strzelby, kiedy kolejny raz się zbuntował, nie myślał o niczym. Po prostu biegł. Tylko teraz biegł ku nieznanemu, będąc jak ślepiec szukający drogi po omacku. Nie oglądał się za siebie, uznał, że ci, którzy chcieli jego pomocy zapewne podążą za nim. Nie zamierzał być bohaterem jednego epizodu.
Przeskoczył zarośla, chowając się pod niewielką skarpą pokrytą bujnym mchem i chwastami. Leżał na plecach, mając nadzieję, że jest niewidoczny dla otoczenia. Ciężko oddychał, chociaż na chama starał się stabilizować oddech. Musiał być cicho. Musiał być duchem. Jak jego ojciec.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Vidan wybrał odważnie drogę ucieczki. Postanowił wałczyć. Walczyć o życie, czyli o coś, co jest najcenniejsze na tym parszywym świecie.
Gdy upadł, chowając się za lekkim, kamienistym uniesieniem, jego ciało potrzebowało chwili na uregulowanie oddechu. Serce zwolniło, a łowca dopiero teraz odczuł delikatne zmęczenie. To była rozgrzewka przed prawdziwą ucieczką, a raczej grą, która ich czeka.
Kątem oka dostrzegł ruch. Odwrócił głowę, patrząc w tamtą stronę. Zielonooka przykładała palec do ust, dając wyraźny sygnał do zrozumienia. Bądź cicho! Cisza została zszargana głuchym i ciężkim warkotem, odgłosem łamanych gałęzi i zapachem zaschniętej krwi w powietrzu. Po drugiej stronie Vidana przebiegło kilka sztuk chudych, krwiożerczych zwierząt przypominających wygłodniałe, zmutowane wilki.  
Za kobietą pojawiło się czterech następnych uciekinierów. Blondyn, jeden brązowowłosy i dwóch brunetów. Byli różni, jednak cel posiadali ten sam. Przeżyć. - Musimy dotrzeć do granicy. - szepnęła kobieta, rozglądając się niespokojnie - ...jak najdalej od nich.
Ponownie cisza. Bestie zdały się kontynuować łowy w innych obszarach lasu. A może czają się gdzieś w zaroślach? - A tak w ogóle - mów mi Elsa. - Może właśnie szykują się do ataku? Tu nic nie małym obrębie. Strefie, gdzie poczuje się bezpieczniejszy. A każdy bezpieczeństwa pragnie.
- Ci, których nie udało się zahipnotyzować, mają w sobie jakiś dar, moc, cząstkę czegoś niepojętego. - powiedziała nagle kobieta, wiedząc, że łowca nie wie na temat całej sytuacji nic. To na niej spoczywał obowiązek wprowadzić go w zasady tej dziwnej rozgrywki. Grono uciekinierów powiększało się, co sprowadzało na grupę ryzyko ataku ze strony wygłodniałych wilków - A wśród nas jest wróg. Jeden z nich. Będzie chciał nas poprowadzić w złym kierunku - czyli na Wielką Skałę, miejsce składania ofiar. Teraz musieli się zastanowić. On musiał się zastanowić. Gdzie iść? Gdzie jest granica? Należy zaufać swoim zmysłom i przeczuciu.
Nagle okoliczne krzaki zaszeleściły złowieszczo, doprowadzając zgromadzonych tu ludzi do stanu przedzawałowego. Fałszywy alarm - zza nich wyłoniła się trójka następnych "szczęściarzy". Idźcie na zachód - Vidan zorientował się już, że głos wewnątrz jego głowy to nie głos kobiety, ani prawdopodobnie żadnego z tu obecnych. - Idziemy na wschód. - powiedziała Elsa, przerywając rozmyślania łowcy. Teraz obydwoje byli tu przewodnikami i musieli być zgodni w każdej kwestii. Inaczej ich grupa podzieli się na dwie mniejsze, a tego raczej nikt nie chciał.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach