Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Mistrz Gry.
Nazwa misji: „Niestety, to nie te drzwi”.
Cel: artefakt umożliwiający blokadę umysłu.
Drużyna: Fucker.
Mistrz Gry: Growlithe.
Poziom misji: banalnie banalny.
Możliwość zgonu: niestety nie. ._.

„Oh, kochanie! Już wróciłaś? Znów będziemy się wyzywać, niszczyć, gromić, przeklinać? Też się cieszę, że wreszcie jesteś. Rany, jak ja cię nienawidzę!”  - misja Fuckera.  Fwrp83
Randomowy obrazek na sam początek, abyś nie poczuł się samotny.
Grow cię obserwuje...


Mistrz Gry.

Księżyc szarpnął ciemnym kocem i zarzucił go na niebo, przykrywając nawet ostatnie promienie słońca, odbijające się dotychczas od wiecznie prószącego śniegu, lądującego kolejną, setną już chyba warstwą na ziemi. Temperatura dawno temu spadła poniżej przyzwoitości. Wszyscy kłębili się w grupach, chuchali w dłonie, rozpalali ogniska. Nieliczni szczęściarze biegli do domu, aby ulokować się gdzieś tam, w ciepłym, bezproblemowym kącie. Niejedno ciało leżało, skulone gdzieś między pagórkami śniegu, do połowy przykryte puchem. Niektórzy zatrzymywali się nad martwymi, inni mijali je bez żadnego choćby mrugnięcia okiem.
Growlithe należał do tej drugiej grupy. Szedł z ustami schowanymi za arafatką i spoglądał na wiecznie obojętną twarz towarzysza, któremu dotrzymywał kroku. Szli tak już od paru dłużących się minut. Według samego białowłosego ― trwało to co najmniej dwie godziny. W rzeczywistości spotkali się ledwie dwanaście minut temu, a później Wilczur nie pozwolił mu już odejść w samotności.
Wkrótce wkroczyli na tereny, gdzie śnieg drastycznie malał. Nie było to spowodowane nagłym przypływem upragnionego ciepła. Niektórzy wymordowani, posiadający w sobie wspomnienia i kryształ człowieczeństwa, odśnieżali niezbyt urodziwe uliczki. Tu i ówdzie dokopano się nawet do kamiennego materiału chodnika―ulicy. Growlithe z upragnieniem wszedł na prostszą drogę, w tym momencie wyprzedzając Ryana o te dwa, niestety, kroki.

To ich rozdzieliło.

W pewnej chwili Growlithe mruknął coś do Ryana. Z pewnością nie było to nic nazbyt ważnego, konkretnego. Nie była to żadna istotna informacja, bez której ciemnowłosy nie mógłby spokojnie spać. Ale to nie zmieniało faktu, że gdy powtórzył to drugi raz, nie usłyszał odzewu. Faktycznie, w normalnych warunkach nie uważałby, że to coś dziwnego ― Fucker chyba nie pałał do niego szczególną sympatią (z oczywistą wzajemnością), a ich rozmowy zwykle prezentowały się następująco:
― …
― …
― …
― ...
Czyli niezbyt ambitnie. Niemniej, to Jonathan zwykle zaczynał temat i podtrzymywał go do samego końca. Dziś był w wyjątkowo złym humorze, więc oczekiwał odpowiedzi, choćby miał ją wydusić z ostatnim tchnieniem swojego towarzysza. Jakie więc było jego zdziwienie, gdy odwrócił głowę, spojrzał za siebie i...
Przecież ja go zajebie ― warknął, marszcząc nos. ― Przysięgam, niech cię tylko znajdę! ― wycedził w całkowitą pustkę...


Fucker w tym czasie, czy chciał, czy nie (a z pewnością to pierwsze) odłączył się od Growlithe'a. Nie z własnej winy, o dziwo. W momencie, w którym szli jedną z ciasnych uliczek, coś chwyciło go za nogę. Był to uścisk szalenie silny, miażdżący, porównywalny do szczypiec, które po zatrzaśnięciu, zacinały się i nie chciały puścić.
Dłoń.
Dłoń, która niespodziewanie wystrzeliła z czerni jednego ze ślepych zaułków i zakleszczyła palce na kostce Fuckera. O ile sama dłoń była śnieżnobiała, o kolorze porównywalnym do usłanego dywanu ze śniegu, tak patrząc dalej, wzdłuż nadgarstka, wszystko okazywało się zupełnie inne. Porozrywane żyły, z których sączyła się krew, zostawiająca na ręce podłużne strużki szkarłatu. Skóra oddychała. Przynajmniej tak wyglądały te wiecznie pulsujące naczynka, rozrywające się tu i ówdzie przez wijące się białe larwy.
Rya~n ― wyszeptała charcząca zmora, dokładając do pierwszej ręki, tę drugą. Pozbawiona dwóch palców łapa wczepiła się w nogawkę spodni ciemnowłosego, mogącego zaraz poczuć delikatny ciężar, gdy nieznajomy podciągał się, wreszcie wyłaniając głowę z totalnego mroku. Biel twarzy została przysłonięta przez krew, czarne kosmyki przylepiły się do zroszonego potem czoła. Kruchy chłopak uchylił spękane usta. Ewidentnie chciał coś powiedzieć, ale zamiast słów, z jego gardła wyrwał się przerywany, rzężący kaszel. Zbryzgał czerwienią śnieg tuż przy nodze Ryana.
„Oh, kochanie! Już wróciłaś? Znów będziemy się wyzywać, niszczyć, gromić, przeklinać? Też się cieszę, że wreszcie jesteś. Rany, jak ja cię nienawidzę!”  - misja Fuckera.  S6ppj6

Miejsce gdzie aktualnie znajduje się postać: Nowa Desperacja.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Te romantyczne, zimowe spacery w blasku księżyca – idealne na zbliżające się Walentynki. Rzecz w tym, że całą atmosferę i tak szlag trafił. Właściwie nie było w tym nic nadzwyczajnego, skoro do otrzymania takiego efektu wystarczył sam fakt, że miało się do czynienia z tą dwójką. Dla wielu milczenie, które panowało pomiędzy nimi mogło wydawać się niezręczne, a i równie dobrze mogliby darować sobie udawanie, że w ogóle mieli ze sobą cokolwiek wspólnego. Rzecz w tym, że od tej błogiej ciszy gorsze byłoby już tylko przerwanie jej, dlatego Ryan ani myślał o tym, by zapytać białowłosego, czy coś z nim nie tak. Ba! To, że Jace milczał od kilku minut było dla niego tak niecodziennym zjawiskiem, że pozwolił tej chwili ciągnąć się przez tak długi czas, jak tylko było to możliwe. Rzadko zdarzało się, by ktoś, kto zazwyczaj miał coś do powiedzenia – co z tego, że zdawał sobie sprawę z tego, że jego bełkot obije się bez odpowiedzi – nagle postanowił spasować. Szczególnie, jeśli tym kimś był Growlithe. Jay w którymś momencie odruchowo zerknął z ukosa na towarzysza, jakby na jego twarzy miał dostrzec przebłyski wewnętrznej walki z samym sobą, ponieważ po jakimś czasie nawet gadanina mogła stać się nawykiem, z którym trudno było walczyć. Nie trwało to długo. Stosunkowo szybko skupił się na drodze przed sobą, nie licząc już czasu, który minął odkąd na siebie trafili – nie obchodziło go to. Niezależnie od tego, czy minęło dwanaście minut czy też dwie godziny – nic się nie zmieniało i nie zapowiadało się na to, by cokolwiek miało się zmienić.
Nie zauważył nawet, w którym momencie albinosa ubyło u jego boku.
W gruncie rzeczy nie było w tym nic dziwnego. Gdy nagle zostaje się zmuszonym do zatrzymania się, byleby nie wyrżnąć się na prostej drodze, bo coś nagle postanowiło utrudnić nam dalszą drogę, po prostu nie zwraca się uwagi na takie detale, jak ubytek milczącego znajomego. Nie wspominając już o tym, że był dużym chłopcem i potrafił poradzić sobie sam. Prawdę mówiąc, z początku każdemu mogłoby się wydać, że natrafił na niewielką przeszkodę, którą łatwo można było ominąć, pomimo silnego ucisku, który odczuł na swojej kostce. Kwestią sekund było dostrzeżenie zakrwawionej ręki, do której zaraz dołączyła druga, w równie kiepskim stanie. Nie było absolutnie nic dziwnego w tym, że ten widok nie wzbudził wielkiego poruszenia w ciemnowłosym. W Desperacji takie (i znacznie gorsze) widoki były czymś na porządku dziennym. Jedni mieli robi, inni ogony, a jeszcze inni wyglądali, jakby przejechała po nich kosiarka, ale pozwolenie na to, by całkowicie ich dobiła byłoby przecież za proste. W nieznajomym, który niefortunnie wybrał sobie złą kostkę do trzymania, widział po prostu żebraka, a „Spierdalaj, nie mam drobnych” było prawdopodobnie pierwszą rzeczą, która mogłaby paść z jego ust. Ale tak się nie stało. Głównie dlatego, że zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, z ust nieznajomego padło jego imię. Szarooki ściągnął brwi, nabierając jeszcze bardziej chłodnego podejścia do czarnowłosego, którego ewidentnie nie kojarzył. Bezskutecznie szarpnął nogą, chcąc wyrwać ją z uścisku, a niesmak, który wymalował się na jego twarzy dobitnie rzucał się w oczy.
Puść ― mruknął, przelewając całą stanowczość w to krótkie polecenie. Chłodne spojrzenie przeszywało rachityczne ciało chłopaka, nie odznaczając się nawet odrobiną współczucia. Równie dobrze mógłby tu zamarznąć, jak cała reszta, którą wcześniej mijali bez żadnego przejęcia. Taka kolej rzeczy: umiesz o siebie zadbać albo nie. ― Nie sądzisz, że to raczej kiepski sposób na zawracanie ludziom dupy? Czegokolwiek chcesz.
Wszystko wskazywało na to, że nieznajomy musiał się streszczać, jeżeli miał jeszcze swoją ostatnią wolę, której... oczywiście nie zamierzał wypełnić. Bardziej interesowało go to, skąd go znał, ale wszystkie pytania ugrzęzły w srebrzystych tęczówkach, które wyczekująco przyglądały się rannemu.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.
„Puść”.
Puść. Puść. Puść... PUŚĆ.
Czarnowłose stworzenie, uczepione ― wręcz wgryzione ― w kostkę Ryan'a uśmiechnęło się tylko, przechylając głowę na bok. Dziewięćdziesiąt stopni byłoby dumne z tego idealnego kąta, jaki wytworzył się, wraz z pstryknięciem, na szyi.
Chwila ciszy, jaka zaległa między nimi, zaraz po zadaniu kolejnego pytania przez Fucker'a, zdawała się strasznie rozciągać. W końcu, jakby nigdy nic, trzask rozległ się jeszcze raz. Głowa wróciła na swoje miejsce, chłopak ze znużeniem wparł policzek na dłoni, łokieć oparł na ziemi i westchnął cierpiętniczo.
„Nie sądzisz, że to raczej kiepski sposób na zawracanie ludziom dupy?”
No w sumie ― mruknął, wyginając usta w „ :< ”. Mina nagle przestała być tak upiornie uśmiechnięta, błysk w oczach zgasł. Mimo całkowitego połamania i ran, z których sączyła się krew, nieznajomy wydawał się tym w ogóle nie przejmować. Zgiął nawet nogi w kolanach (czemu towarzyszył kolejny odgłos ocierających się o siebie kości) i zaczął nimi chwilę wymachiwać, przy okazji ― zdecydowanie ― mocno się nad czymś zastanawiając.
Nie idź ― powiedział nagle, dokładnie tak, jakby odgadł, że Ryan lada chwila, a opuści jego wątpliwe towarzystwo, żeby zająć się swoimi sprawami. W jego głosie zabrzmiała wręcz chora dawka błagania. Żałosnej prośby. ― Musisz mi pomóc! ― zaskomlał, wznosząc swoje duże, błękitne spojrzenie na mężczyznę.


Musisz. Musisz. Musisz. Mamrotał swoją wieczną mantrę.
W pewnym momencie jego chłodna, martwa dłoń ujęła rękę Ryana. Prawdę mówiąc wszystko działo się tak prędko, że ten, nawet gdyby chciał, nie miał zbytnio czasu na obronę. Chłopak, sięgający mu ledwie do ramienia, z rozszarpanymi żyłami, połamanymi kościami, zgniecionymi wnętrznościami, stanął nagle na palcach, pochwycił jego ramię, miażdżącym uściskiem zmuszając, by ten lekko się ku niemu pochylił. Nim jednak pełne krwi wargi dotknęły ust ciemnowłosego, chłopak rozpłynął się, owiewając twarz wymordowanego mocnym oddechem. Wonią śmierci i krwi.
Tu jesteś! ― wrzasnął na cały regulator Growlithe, gdy (zziajany) dorwał się do Ryana, przy okazji wyrywając go z dziwnego uczucia otumanienia. Chwycił go mocno za ramię ― dokładnie to samo, które przed momentem, dotykał nieznajomy ― po czym szarpnął, z marudnym wyrazem twarzy, chcąc odwrócić tego dupka, kurwa, który znowu uciekł . ― Czy ty zawsze musisz zgrywać lepszego? Przestań uciekać, Rya, bo wiecznie cię gonić nie będę ― fuknął młodzieniec. Nie spojrzał mu jednak w oczy. Cofnął się o dwa czy trzy kroki i zmarszczył nos.
Kto to? Kto to? No kto?” ― gdakał głos w głowie Fuckera, wybijając się poza innymi głosami. Był zachrypnięty i dobiegał jakby z oddali. Dokładnie tak, jakby osobę, do której należał, umiejscowiono nad taflą wody, podczas gdy sam ciemnowłosy znajdowałby się na dnie jeziora.
Jedzie od ciebie zdechłym kundlem.
Sam jedziesz zdechłym kundlem!
Pójdziesz ze mną do Boba? Mam parę spraw do załatwienia, przydałbyś się.
Nie, nie, nie. Nie tędy droga.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdyby nie to, że Ryan stał nad nieznajomym z niewzruszoną miną, prawdopodobnie wyszedłby z tego całkiem niezły horror. Musiałby tylko zdobyć się na sporą dawkę przerażenia i wziąć nogi za pas. Ktoś inny na jego miejscu bez wątpienia nie zniósłby pokazu nienaturalnych zdolności wykrzywiania swojego ciała i nieprzyjemnego chrupotu kości, który im towarzyszył. Chłopak, z którym miał do czynienia, na pewno nie był nikim normalnym (pomijając już to, że w Desperacji mało kto był jeszcze normalny), ale Ryan nie widział w nim zagrożenia, raczej kolejne utrapienie, którego wypadało się pozbyć jak najszybciej i ruszyć dalej. Nie ukrywając, pogoda nie sprzyjała i nawet on nie miał ochoty na przebywanie na mrozie w towarzystwie jakiegoś kretyna. Trudno było oprzeć się wrażeniu, że nie ma się do czynienia z kimś bystrym, gdy nagle wyszło na to, że cała ta dramatyczna szopka była kompletnie pozbawiona sensu.
Serio?, przemknęło mu przez myśl, a ciemna brew zawędrowała do góry, niknąc za postrzępioną grzywką. Chyba wolał nie wiedzieć, jakie jeszcze atrakcje miał w zanadrzu czarnowłosy, ale przynajmniej uwolnił jego nogę z uścisku, więc już nic nie stało mu na przeszkodzie, by się wycofać. Faktycznie miał w planach odejście i zignorowanie prośby błękitnookiego. Był podejrzany, znał jego imię, a w dodatku nieprzyjemny zapach, który mu towarzyszył wcale nie zachęcał do dłuższego przebywania w towarzystwie. Ciemnowłosy pokręcił przecząco głową, uznając to za najdoskonalszą odpowiedź. Po prostu nie. Nie istniał żaden dobry argument ku temu, by pomóc natrętnemu dzieciakowi, który samodzielnie nie potrafił poradzić sobie ze swoimi problemami.
Już przymierzał się do odwrócenia się i odejścia w swoją stronę, gdy mocne szarpnięcie powstrzymało go przed tym. Oczywiście zaparł się od razu, a zęby zacisnęły się, choć ostrzegawcze syknięcie przecisnęło się przez nie. Ręka wystrzeliła w bok, by szybko zacisnąć się na nadgarstku bruneta w próbie oderwania jej od ramienia. Jak na złość cofnął głowę, marszcząc brwi w nieprzyjaznym wyrazie. Jeżeli myślał, że przekona go w tak idiotyczny sposób...
Zaraz... zniknął?
Jay cofnął się o krok i niewiele brakowało, by zderzył się z murem budynku, który stanowił jedną ze ścian uliczki, w której się znajdował. Przytknął wierzch dłoni do ust i natychmiast otarł je z obrzydzeniem, jakby pamiątka po samym oddechu była już przesadą. W pierwszej chwili nawet nie zarejestrował przybycia Growlithe'a. Chłodne, ale i nieco nieobecne spojrzenie śledziło miejsce, w którym jeszcze przed momentem znajdowała się drobniejsza sylwetka. Zaczynał mieć zwidy? Bardzo realistyczne, skoro ramię do teraz pulsowało, przypominając o bolesnym uścisku.
Kolejne szarpnięcie. No kurwa, warknął w myślach i podniósł rękę. Niewiele brakowało, by zamachnął się nią, wymierzając solidny cios pięścią. Na szczęście fakt, że tym razem miał do czynienia z Jonathanem, sprawił, że zaraz opuścił dłoń i szarpnął ramieniem, chcąc pozbyć się z niego zbędnego balastu w postaci ręki Wilczura. Nie przypuszczał, że ten tak szybko zrezygnuje. Przez dłuższą chwilę Opętany przyglądał mu się w milczeniu, zbierając do kupy wszystkie fakty i ostatecznie skupiając się tylko na jednym z nich: Wo`olfe niczego nie widział. To w zupełności wystarczyło, by pominąć opowiadanie o historii sprzed chwili. Poza tym miał do czynienia z Grimshaw'em, który i tak najpewniej nie pisnąłby słowa na taki temat. Nawet jeśli to, że coś się stało, mogło rzucić się w oczy. Przecież nie na co dzień wyglądało się tak, jakby za chwilę miało stracić się grunt pod nogami. I nie na co dzień jakiś obcy głos brzęczał mu nad uchem; głos, który przy okazji tylko on mógł usłyszeć. I tylko on mógł go zignorować.
Martwiłeś się? To urocze. ― Tylko on potrafił sprawić, że to określenie brzmiało paskudnie i przestawało kojarzyć się z czymś miłym i przyjemnym. Starał się szybko odzyskać rezon i jakoś zatuszować świadomość tego, że nie byli tu tylko we dwoje. ― Mogłeś iść beze mnie ― dodał zaraz, uświadamiając mu jak daremnego trudu się podjął, a jednocześnie i dobrze się stało, że tu przyszedł. Wyglądało na to, że jego nowy znajomy nie chciał znaleźć się w zasięgu wzroku jakiejś innej osoby.
„Jedzie od ciebie zdechłym kundlem.”
Przytknął palce do skroni i rozmasował ją, jakby to w jakiś sposób miało uciszyć drugi głos, który jak na złość wtórował albinosowi, próbując rozproszyć szatyna.
Mhm, ciebie też miło znów widzieć ― rzucił sucho, po czym wreszcie ruszył się z miejsca. Przy okazji zdążył minąć już Jace'a, choć zaraz spojrzał za siebie przez ramię, jakby chciał go ponaglić. Przecież nie mogli stać tutaj wiecznie. W odpowiedzi na jego pytanie wzruszył barkami, co – znając Dobermana – można było odebrać za zgodę. Najwyraźniej nie miał nic lepszego do roboty.
„Nie, nie, nie. Nie tędy droga.”
Po prostu wypierdalaj z mojej głowy.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.

Tak, tak, wmawiaj sobie ― burknął białowłosy, bezczelnie zbywając jego słowa machnięciem ręki. ― Pewnie, że mogłem. Jestem już dużym chłopcem i gdy chcę, mogę się przespacerować do sklepu za rogiem, ale hej!, czemu by nie wyskoczyć z najlepszym kumplem?
Jak na komendę Jace rozejrzał się i skrzywił.
Szkoda, że sobie poszedł. Ale chociaż mam ciebie, co mi po najlepszym kumplu.
Poszedł za Ryan'em, depcząc mu niemal po piętach. Zresztą, prędko wyrównał krok, ba!, w pewnym momencie wyprzedził go, chcąc być na prowadzeniu chociażby o dwa centymetry. Nawet na chwilę na niego nie spojrzał. Patrzył przed siebie, na kamienice, na księżyc, nawet na trupa, owiniętego gazetami jak naleśnik. Wszędzie, tylko nie na Ryan'a. Najwidoczniej nie miał zamiaru uraczyć go tak cudownie honorowym prezentem, jakim było spojrzenie, trwające mniej niż sekundę.
Drobna uwaga. Na pewno umrzecie”.
Słyszałeś o wylęgarni dzikich wymordowanych? ― zaczął Growlithe, przegryzając ciszę u nasady. Mówił to tylko dlatego, że ― jak sam zawsze twierdzi ― lubił niektórymi ciekawostkami się dzielić. Naturalnie, tylko z tymi, którzy na to zasługiwali. Czasami wystarczyło tylko tyle, by być w DOGS. Jak w przypadku Ryan'a. Jemu zawsze mówiło się tylko to, co trzeba było. Nic ponadto. Żadnych pikantnych szczególików, zdrad, planów zawładnięcia światem.
Nie możesz z nim iść” ― bąknął głos w głowie Grimshaw'a. Brzmiał marudnie i buntowniczo. Dokładnie tak, jakby należał do pierwszego lepszego nastolatka, któremu dziewczyna właśnie zaczęła męczyć o wspólny spacer po parku, w świetle latarni. „Przestań być taki nieusłuchany, Ryan. Zdaje się, że i tak nie masz nic lepszego do roboty, nie? To dlaczego nie chciałbyś mi pomóc? To delikatna sprawa. Obiecuję jednak, że nic nie wyjdzie poza nas. Co ty na to?
To niby gdzieś na wschodzie, niedaleko „Przyszłości”...
Mogę ci zagwarantować, że Bob będzie wściekły, chwilę po tym, jak znajdziesz się w barze. To chyba żadne pocieszenie? Pomyśl tylko ― nie chcesz tam iść, aby narobić sobie kolejnych wrogów, co? No przecież nie chcesz sobie zrobić wroga z Boba! Albo Growlithe'a, hmm? Gdybyś chciał, nie słuchałbyś go, jak słodki szczeniaczek. Obiecuję, że gdy mi pomożesz ― pójdę sobie”.
... jakieś duperele, kartony, mleko, podobno ktoś podrzucił mu świeżego jelenia, ale wierzyć mi się nie chce...
Posłuchaj, masz jeszcze czas. Nie chcę być nachalny, ale kończą mi się argumenty. Po prostu wynoś się stąd. Przemień się w kotka i zwiewaj. Tylko ty, ja i bezkresne równiny Desperacji. Na wschód, Ryan. Na wschód, dobrze?
... ale ogółem to był marny dowcip. Nawet go nie załapałem... Hej, Ryan, słuchasz mnie w ogóle? ― stęknął Growlithe, z dłonią opartą o uchylone drzwi „Przyszłości”. Przyjrzał się sceptycznie towarzyszowi ― pierwszy raz na niego patrząc ― po czym warknął coś pod nosem i wlazł do środka.
Odpowiem na każde pytanie. Jeśli mi zaufasz, czeka cię wspaniała nagroda!
Przestań się wydurniać i chodź. Jest mnóstwo pracy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obojętny stosunek to jeden z najważniejszych elementów, który zapewniał przetrwanie w towarzystwie Growlithe'a. Ryan miał o tyle łatwiej, że już od samego początku nie przejmował się ironicznymi i sarkastycznymi odzywkami białowłosego. W zasadzie nic z tych rzeczy nie robiło na nim wrażenia, niezależnie od osoby, z którą miał do czynienia. Zresztą, miał teraz inny problem niż użeranie się z Wilczurem, który w odpowiedzi na trzy słowa, zawsze musiał użyć ich pięć razy więcej. Widział w nim coś z dziecka, choć gdyby faktycznie był upierdliwym gnojkiem, plączącym się pod nogami, niewątpliwie potraktowałby go inaczej. Tymczasem Jace musiał znosić protekcjonalność, z jaką traktował go Grimshaw, bo to, że jego podejście na pewno nie mogło ulec zmianie było już z góry przesądzone.
„Słyszałeś o wylęgarni dzikich wymordowanych?”
Ciemnowłosy wzruszył lekceważąco barkami. Nie przejmował się tym, że jego towarzysz nie miał możliwości wychwycenia tej niemej odpowiedzi. Po raz kolejny wszystko było mu jedno. Dopóki tamci wymordowani nie wchodzili mu w drogę, nie musiał się nimi przejmować. Całkiem prosta zależność. Srebrzyste tęczówki przesuwały leniwym wzrokiem po okolicy, ale teraz krył się w nich jakiś drobny zalążek czujności. Zastanawiał się, czy za moment znów nie ujrzy pokiereszowanej sylwetki czarnowłosego chłopaka. Trudno było mu udzielić Jonathanowi jakiejkolwiek odpowiedzi, gdy w dużej mierze był zagłuszany przez głosik, który uparcie wrzynał mu się w uszy i zdawał się rozbrzmiewać już w samym ośrodku słuchu, pod kopułą czaszki. Wcale nie zadowalał go fakt, że to coś właśnie mogło siedzieć w jego głowie.
„To dlaczego nie chciałbyś mi pomóc?”
A dlaczego miałbym ci pomóc? Może najpierw się określisz?
Nawet nie wiedział, czy ta mentalna dyskusja miała sens, ale biorąc pod uwagę to, że nieznajomy znał jego imię, potrafił gderać mu w głowie, to z odczytaniem myśli na pewno nie mógł mieć problemu. W tej chwili i tak ta droga komunikacji wydawała się być jedyną możliwą, ponieważ nie miał najmniejszego zamiaru zacząć odstawiać scen i wyjść na kogoś, kto pierdoli od rzeczy, bo zapewne z doborem tematu nie trafiłby w ten, który ciągnął Wo`olfe. Udało mu się wychwytywać jedynie marne urywki tego, co mężczyzna go niego mówił, jednak nawet z nich nie był w stanie wywnioskować niczego ważnego. W ciszy łączył tylko niektóre fakty, ostatecznie przywiązując dość szczególną wagę do tego, że oboje nawiązali do wschodu. Mimowolnie ściągnął brwi w zastanowieniu. Niestety przez całe zamieszanie wkoło nie był w stanie tego wywnioskować.
Co jest na wschodzie? zwrócił się do zjawy i zatrzymał przed wejściem do baru.
„Hej, Ryan, słuchasz mnie w ogóle?”
Wreszcie spojrzał na wymordowanego. Nadal zdawał się być jedną nogą w zupełnie innym świecie. Gdyby tylko mógł, już wcześniej uciszyłby bruneta, który wszedł mu w drogę, ale ten był nieuchwytny. Jednak to, że miał tę niewielką przewagę wcale nie oznaczało, że szatyn planował ugiąć przed nim kark. Bądź co bądź młodzieniec nie miał nad nim pełnej kontroli, zaś Jay nie zamierzał brać udziału w planie, który przeszedłby całkowicie po myśli błękitnookiego.
Jak zawsze. ― Czyli wcale. ― Zaraz przyjdę ― zapewnił, choć z szorstkiego tonu nie dało się wywnioskować, czy mówił prawdę czy też kłamał. Aktualnie po prostu utkwił w martwym punkcie. Albo i nie, dorzucił w myślach. Zaraz po tym odwrócił się od drzwi i wyciągnął z kieszeni jednego papierosa i zapalniczkę, którą zaraz odpalił swoją używkę. Wszystko wskazywało na to, że to właśnie ta czynność miała być pretekstem do zostania na zewnątrz jeszcze przez chwilę. Schował srebrny przedmiot z powrotem do spodni i zaciągnął się słodkawym dymem.
Jesteś beznadziejny, mały, rzucił w myślach i oparł się plecami o mur budynku. Kończą ci się argumenty? Zacznijmy od tego, że nie masz ich wcale. Skoro już jesteś na tyle cwany, by dowalać się do obcych osób i twierdzić, że znasz je doskonale, powinieneś wiedzieć, że szantaż raczej nie jest najlepszą metodą do rozpoczęcia współpracy. Czemu Bob miałby być zły? Też namieszasz mu w głowie? Mam ponad dziesięć wieków, a ty sprawiasz wrażenie niedoświadczonego gówniarza.
Strzepnął popiół na ośnieżone podłoże.
I desperata, dodał zaraz. Prawdę mówiąc, nigdy nie lubiłem pierdolenia. Chcę konkretów, a nie ciągłego „pomóż mi”, „zaufaj mi”, „czeka cię wspaniała nagroda”. I co? Może zaraz każesz wysłać mi SMS o treści „Wchodzę w to”?
Pokręcił głową z lekkim niedowierzaniem.
Chcę konkretów. Dlaczego mam ci pomóc? Co dokładnie mam zrobić? No dalej. Popisz się, skoro masz tyle do powiedzenia. Czekam.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.

Raczej na pewno nie” - dorzucił swoje trzy grosze głos. Ryan niemalże mógł wyobrazić sobie, jak w tym momencie chłopak ― ten sam gnój, który go pocałował i który przed momentem wydawał się przemieloną krowią wątrobą ― rozkłada się wygodnie, jak na wyjątkowo miękkiej kanapie. Nogi stawia niedbale na stole, głowę umiejscawia pod splecionymi rękoma. I tylko czeka, aż służba przyjdzie i zacznie w popłochu wykonywać jego zachcianki.
Łaskawie odczekał nawet, aż ciemnowłosy skończy swój wywód, który on sam skomentował tylko głośnym ziewnięciem.
Skończyłeś?
Irytująca nuta, jaka odbiła się echem od ścianek umysłu wymordowanego, niejednemu odebrałaby kontrolę.
Dobrze. Więc po kolei. Moje pierdolenie ma doskonały wpływ na twoją psychikę. Ciało, które widziałeś jeszcze tak niedawno nie było moje. Bo... wiesz...” - zachichotał. „W zasadzie sam już nie jestem pewien jak wyglądam. Jak wyglądałem. Oh, ale doskonale zdaję sobie sprawę jak mogę wyglądać. I dziś wyglądam dokładnie tak jak ty. Ciemne włosy, szare oczy, próba zerżnięcia wszystkich i wszystkiego za pomocą obojętnej miny. Myślisz, że nie wiem? Nie, inaczej. Myślisz, że się boję? Oh, albo sądzę, że jesteś w stanie mi zagrozić? Popatrz tylko...
W tym momencie dłoń, która trzymała papieros poruszyła się bez udziału Ryana. Uczucie, jakby gdzieś w połowie stracił czucie w ręce towarzyszyło przez cały czas, w którym odegrana była krótka scenka: palce ścisnęły się mocno, miażdżąc w pięści papierosa, by zaraz dłoń otworzyła się na nowo. Papieros upadł na śnieg.
To jedna ręka, Ryanie. Mogę poruszać również drugą, mogę zawładnąć nogami, nawet oczyma i wargami. W każdej chwili mogę stać się tobą i nikt nie zauważy, że ty, to nie ty, bo ty to ja. Czy teraz łaskawie skorzystasz z mojej propozycji?
Kolejna salwa dziecięcego chichotu.
Zapytasz, dlaczego od razu nie wezmę kontroli, dlaczego już teraz nie ruszę tobą, by wykonać misję, której sam się podjąłem. Odpowiedź brzmi: bo tak jest zabawniej. Jest, prawda? Równie zabawna, co twoja próba udowodnienia mi, że nie mam argumentów. Mam nadzieję, że skoro słowa cię nie przekonały, chociaż czyny dadzą radę. A teraz skup się. Skieruj się natychmiast na wschód. Bieg potrwa z dwie, może trzy godziny. Uważaj na lwy niemejskie. Widziałem całe stado po drodze. Niezbyt przyjazne kociaki. W końcu dotrzesz do urwiska. Będziesz musiał przejść wzdłuż niego, aż natrafisz na powalony pień drzewa. Przejdziesz, przedostając się na drugą stronę. Stamtąd już ledwie pół godziny od zamku, do którego masz mnie zaprowadzić. Jeśli zrobisz to jeszcze dzisiaj, masz moje słowo, że opuszczę twoje ciało, nie pozostawiając na nim żadnego uszczerbku na zdrowiu. Umowa stoi, nie?
Ryan, do kurwy nędzy, czy ja naprawdę muszę tobą szarpać, żebyś mnie słuchał?!
Jak babcię Kazię kocham, Ryan nie słyszał dochodzącego zza ramienia lamentowania białowłosego. Zdawałoby się nawet, że przez czas, w którym Twór wygłaszał swoją litanię, wszystko dookoła zostało ― pstryk! ― wyłączone. Jak światło. Ale teraz Grimshaw wrócił na ziemię. Ostry ból w okolicach skroni zygzakiem rozprzestrzenił się po całej głowie.
Growlithe mocno uderzył towarzysza w ramię.
Haaalo? Czekam od dziesięciu minut. Musisz tak długo fajczyć?
Aż trudno wybrać, który z tych dwóch panów był bardziej wkurwiający; Twór czy Jonathan.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Przeważnie, gdy sprawy prezentowały się naprawdę źle, można było spodziewać się tylko jednego – że będzie gorzej. No pewnie! Byłoby nudno, gdyby nie znalazł się jakiś haczyk. Problem w tym, że ten haczyk sprawiał, że nabierał coraz większej chęci na to, by uprzykrzyć życie temu gówniarzowi. Im dłużej go słuchał, tym coraz bardziej miał ochotę go dorwać, a wtedy jego szczątek nie doliczono by się, bo nie dość, że byłoby ich całe mnóstwo, to jeszcze porozrzucałby je po całej Desperacji. Przecież to byłoby zabawne! Niestety nie było to jedynym, co stopniowo sobie uświadamiał.
„Popatrz tylko...”
Ręka odmówiła mu posłuszeństwa, choć próbował zaprzeć się i w jakiś sposób powstrzymać ją od swawolnego ruchu. Bezsilność była czymś, czego nienawidził najbardziej, ale tylko wtedy, gdy dotyczyła właśnie jego, jak teraz. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że jakiś gnojek robił z nim, co mu się żywnie podobało. Rozżarzona końcówka papierosa z początku lekko podrażniła jego skórę, pozostawiając po sobie jedynie spopielony ślad. Szare tęczówki spoglądały na używkę, która zakończyła swój żywot w śnieżnobiałym puchu, przesiąkając wodą z lekko topniejącego pod wpływem ciepła puchu. Nie mógł nawet w spokoju dokończyć tak banalnej czynności, jaką było zatruwanie sobie płuc, którym zapewne nic już nie było w stanie bardziej zaszkodzić. Nie słyszał o martwych umarłych na raka.
„Czy teraz łaskawie skorzystasz z mojej propozycji?”
Jeżeli nagrodą będzie twoja głowa podana na srebrnej tacy.
Nawet w takiej sytuacji nie potrafił być potulny. Splunął w bok, chcąc pozbyć się niesmaku ze swoich ust i wsunął ręce do kieszeni, przymykając na chwilę oczy. Wyglądał jak ktoś, kto wyszedł na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza i poradzić sobie jakoś z alkoholem, który powoli uderzał mu do głowy przez libację w barze. Poniekąd tak się czuł – jakby zmieszał ze sobą najróżniejsze napitki, a później wciągnął nosem prochy, z tą różnicą, że nie zataczał się, nie miał halucynacji i wcale nie było mu do śmiechu. Słyszał tylko chory głos w głowie i robił rzeczy, których wcale nie chciał robić.
Nie interesuje mnie to, dlaczego nie zrobisz tego od razu. Skoro już od początku wydaje ci się, że wiesz dosłownie wszystko, powinieneś wybrać sobie kogoś, na kogo nie traciłbyś tyle czasu, a pomoc przy twojej „śmiertelnie ważnej sprawie” nie musiałaby się przeciągać. Zresztą mógłbyś zrobić to z każdym, do kogo nie musiałbyś fatygować się cholerne dwie godziny drogi. I masz gówno w uszach? Mam zapierdalać do jakiegoś zamku po nic?
Cisza.
Pomimo tego, że oberwał w ramię, dłoń przylgnęła do jeszcze bardziej obolałej głowy, co z perspektywy Jace'a mogło wydawać się nieco absurdalne. Co dziwne ciemnowłosy zareagował w obu przypadkach, bo w odpowiedzi na cios, jego wolna ręka wystrzeliła w stronę białowłosego, usiłując zakleszczyć jego policzki w mocnym uścisku palców. By wyrazić swoje niezadowolenie tym gestem, obrzucił go chłodnym spojrzeniem. Pomimo tego, że względnie był jego przełożonym, jakoś nigdy nie postrzegał go w sposób, który nakazywałby mu się pohamować, gdy przychodziło uświadomić mu, że nie na wszystko może sobie pozwolić. Grimshaw nie był typem człowieka, który dałby zrobić z siebie psa.
Popracuj nad ciepliwością. Właśnie miałem się zbierać, przypomniało mi się, że mam coś do załatwienia. Może nawet zabrałbym cię ze sobą, gdyby nie to, że jeleń zapewne usycha z tęsknoty. ― Och, więc jednak coś zapamiętał z wcześniejszego bełkotu. ― Powiedziałeś, że jesteś dużym chłopcem, więc na pewno dasz sobie radę ― w jego słowach nie zabrakło sarkastycznej nuty. Jeszcze sam fakt, że zaraz po tym ominął go, przesuwając ręką po jego włosach w pobłażliwym geście, świadczyło o tym, że nie traktował go na poważnie. Tak czy inaczej jeszcze kiedyś miał mu podziękować za ten wybór, który w jego mniemaniu może i był kiepski, ale wolał załatwić to jak najszybciej.
Kilkanaście sekund później olbrzymi kotowaty przebierał już łapami, kierując się na wschód.
Lepiej, żebyś był słowny.
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.

„Jeżeli nagrodą będzie twoja głowa podana na srebrnej tacy”.
Zdawało się, że mara zachichotała cichutko, gdzieś daleko, daleko, w samej głębi umysłu Ryan'a, praktycznie nie wybijając się ponad gruby płaszcz innych, równie rozmownych myśli ciemnowłosego. Najwidoczniej był z niego całkiem optymistycznie patrzący w przyszłość gość, skoro nawet groźby wydawały mi się wyjątkowo zabawne. Gdy już wreszcie skomentował je wieńcem śmiechów, łaskawie wysłuchał kolejnych słów.
„I masz gówno w uszach? Mam zapierdalać do jakiegoś zamku po nic?”
Ojezu, ale ty jesteś zabawny. Skończyłeś?
- Skończyłeś? – bąknął białowłosy, niemalże w tym samym momencie, w którym mara zadała pytanie. Niemalże widać było błysk zniecierpliwienia w oczach Jonathana, który z niechęcią przytrzymywał nadgarstek swojego towarzysza. Najwidoczniej usilnie czekał, aż ten wreszcie przestanie palić, zabawiać się, myśleć i zgrywać posąg w samym środku przyprószonego śniegiem miasta ruin, w zamian dotrzymując danego słowa.
- „Przypomniało ci się”... – zaczął, przedłużając niektóre litery. Podejrzliwość w głosie była niemalże namacalna. Niektórzy pokusiliby się zapewne o wyjęcie noża i próbę rozcięcia jej, tak mocno zaakcentował swój brak wiary w faktyczność tych słów. To było pewne jak czarne jest czarne, że Ryan kłamał mu w prosto w twarz. - Jasne, wymiguj się – rzucił krótko, nim palce Grimshaw'a przesunęły się po białych, miękkich kosmykach, skutecznie ucinając dalszy tok myślenia, który Wilk miał zamiar przekształcić w litanię marudnych uwag. Pewnie nawet, gdyby Ryan nie spieszył się tak bardzo i tak nie zauważyłby, jak Growlithe przesuwa opuszkami palców po policzku.

* * *

„Lepiej, żebyś był słowny”.
Lepiej, żebyś szybko biegł.

Kocia wersja Ryan'a właśnie skutecznie przecinała płaską równinę Desperacji, aktualnie pokrytą całkowitą, niemalże nieskazitelną bielą. Głos w głowie – kimkolwiek do jasnej cholery był – siedział cicho, jak trusia, zapewne bezczelnie zezwalając sobie korzystać z oczu wypożyczonego na bliżej nieokreślony czas ciała. Jego nachalna obecność niejednemu sprawiła ból – Ryan natomiast z pewnością był przyzwyczajony do tego, że ktoś z ciężkimi, brudnymi buciorami włazi w jego życie, zagląda do myśli, których nie powinno się ruszać, w obawie o własne palce.
Bezproblemowa powierzchnia skutecznie umilała bieg. Choć im dalej, tym – jakby spod ziemi – wyrastało więcej uschniętych drzew, krzewów czy głazów, to jednak ich ilość nie łamała kolan, podczas upadku na klęczki. Zwyczajnie pojawiało się więcej elementów, które stawały się charakterystyczne.
Aż nagle czarne ucho Ryana drgnęło, wyłapując ostrą próbę zbombardowania śniegu dziesiątkami olbrzymich łap. Gdyby tylko obejrzał się za siebie, ujrzałby biegnące w kluczu stado Lwów Nemejskich. Rosłe sylwetki, potężne kończyny, czerwone, świetliste oczy.
Co ich tak rozzłościło? Dlaczego gonią Ryana? Czym zawinił?
Choleeera” - jęknął głos w głowie, wreszcie wybijając się ponad powierzchnię ciszy. Właśnie jedna z bestii – jak za moment się okazało, była to olbrzymia samica – wyrównał bieg z czarnym tygrysem. Nie traciła zresztą czasu na jakiekolwiek przywitanie. Ryknęła cicho pod nosem, uderzając cielskiem w bark Opętanego.
Z drugiej strony nadbiegło dwóch towarzyszy. Ci jednak trzymali się dobre pół metra od ciemnowłosego, co jakiś tylko czas przechylając łby w jego stronę i kłapiąc białymi zębami, w akcie jawnego ostrzeżenia.
Szybciej, Ryan! Widzisz? Widzisz tam, daleko, na horyzoncie? To musi być urwisko, o którym ci opowiadałem. Biegnij tam, szukaj cholernego pnia. Musisz być szybszy niż one – jeśli zaatakują cię razem, nie masz szans.
Lwica raz jeszcze naparła na Wymordowanego, tym razem podcinając mu łapy.
Tylko jedno było dziwne. Nienaturalne. Wręcz zastanawiające.
Dlaczego Lwy go zaatakowały?

Stado Lwów liczy sobie dokładnie jedenastu członków, na którego czele stoi samica.
Uciekasz czy walczysz?
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mogliby wymieniać się kąśliwymi uwagami bez końca – pytanie tylko: po co? Ryanowi odpowiadało to, że jego utrapienie postanowiło siedzieć cicho, jak mysz pod miotłą, co wpływało pozytywniej na i tak nieprzyjemną już podróż. Koniec końców wyjdzie na to, że była to tylko strata jego cennego czasu, kiedy wokół roiło się od bardziej odpowiednich „naczyń”, w których czarnowłosy mógł ulokować swoje dupsko. Zadawanie kolejnych pytań nie przyniosłoby żadnego skutku, bo, zdaje się, jego nowy towarzysz sam nie znał na nie odpowiedzi, a nawet jeśli – nie potrafił wypowiedzieć się na tyle sensownie, by Jay w pełni był przekonany co do tego, że ta misja wcale nie była pozbawiona sensu do reszty.
Starał się biec szybko i to wcale nie dlatego, że „jaśnie pan” sobie tego zażyczył, a dlatego, że sam chciał jak najszybciej osiągnąć cel tej wędrówki i pozbyć się śmiecia ze swojej głowy. Był już pewien, że w inny sposób nie pozbędzie się darmozjada, który w bezpośrednim starciu straciłby całą pewność siebie. Przeklęty gówniarz. Im dłużej biegł, tym kłęby pary, które wzbijały się ponad jego wielki łeb, stawały się coraz bardziej wyraziste. Wdychanie zimnego powietrza nie było najprzyjemniejsze, ale oddychanie przez nos nie dostarczało wystarczającej ilości powietrza. Momentami z pyska olbrzymiego zwierzęcia wyrywało się mimowolne, ale ciche charczenie. Na szczęście, gdy dotarł na tereny najeżone naturalnymi przeszkodami, pozwolił sobie na zmniejszenie tempa, byleby tylko nie zahaczyć łapami o jakiś większy korzeń. W końcu to nie jemu przyszło ulokować się bezpiecznie w cudzej czaszce bez obawy o to, że zaryje pyskiem o ziemię.
Szkoda tylko, że to nie tylko krzaki były jego problemem.
Niepokojący dźwięk od razu zmusił go do odwrócenia łba, choć bynajmniej nie zamierzał się zatrzymać, by w spokoju podziwiać pędzącą w jego stronę hordę lwów. Obnażył ostrzegawczo lśniące kły, wydając z siebie donośny ryk. Zarzucił łbem i skupił się na trasie przed sobą, instynktownie przyspieszając. Kolejne problemy zdawały się pojawić znikąd i całkiem sprawnie udało się im go dogonić. Uderzenie zniosło go nieco na bok, ale nie wytrąciło z równowagi. Grimshaw zwrócił łeb ku lwicy i kłapnął zębami, zupełnie jak pozostała dwójka w jego stronę, ale odwdzięczał się tym samym ich – jak sądził – przywódczyni. Cholera, tak właśnie kończy się pozwalanie samicom na przejmowanie sterów, jednak nie przypominał sobie, by kiedykolwiek słyszał o kaprysach dopadających typowe zwierzęta. Coś musiało być nie tak.
„To musi być urwisko, o którym ci opowiadałem.”
Świetnie. Z tym, że ono było „tam, daleko”, a oni znajdowali się w mniej ciekawym położeniu „tu, w otoczeniu zgrai rozdrażnionych kotów”. Miał jeszcze jakieś cudowne rady w zanadrzu?
„Musisz być szybszy niż one – jeśli zaatakują cię razem, nie masz szans.”
Kapitan Oczywisty znowu w akcji.
Brakowało mi pokrzepiających uwag, sarknął i wtedy też – niczym kara zesłana z niebios za kpienie sobie z losu (gwoli ścisłości, nie wierzył w chore zabobony dewotek) – łapy po raz pierwszy odmówiły mu posłuszeństwa. Przeturlał się po śniegu, który gdzieniegdzie przylepił się do jego smolistej sierści, myśląc tylko o tym, że by, gdy tylko się zatrzyma, jak najszybciej podnieść się z ziemi. Nie interesowały go motywy bestii, ale to, że ich działania, które były dziwnie przemyślane, nie należały do naturalnych zachowań.
Na szczęście było ciemno.
Musiał działać szybko, byleby tylko uniknąć nadciągającego ataku. Gdy tylko zatrzymał się i zerwał na równe łapy, szereg pokaźnych rozmiarów kolców wyrósł spod ziemi, tworząc spore półkole, które miało odgrodzić go od przerośniętych kotowatych. Oczywiście nie liczył tylko na to, że utworzy tymczasową barierę, ale istniała niewielka szansa na to, że któryś z naostrzonych, smoliście czarnych pali przebije ciało choćby jednego z lwów na wylot. Nie miał jednak zamiaru czekać na zwieńczenie swojego dzieła, bo od razu ruszył dalej ku horyzontowi, o którym wspomniał upiór. Miał nadzieję, że gdy tylko nie będzie w stanie utrzymać już działania mocy na odległość, przynajmniej zyska sobie więcej czasu, by dobiec do pnia albo zniechęci swoich przeciwników do dalszego pościgu, jeśli nie wszystkich – przynajmniej część z nich.
Ktoś siedzi ci na ogonie?
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mistrz Gry.

„Brakowało mi pokrzepiających uwag”.
Zawsze do usług” - bąknął, choć w jego głośnie wyraźnie zabrzmiało przejęcie. Na upartego można nawet uznać, że każdy cios – niewielki czy bardzo silny – jaki otrzymał Ryan, był również odczuwalny przez marę buszującą w jego głowie. Za każdym razem, gdy głowa pantery została odrzucana na bok, całe niematerialne ciało uderzało o niewidzialne ścianki swojej klatki, obijając nieistniejące, choć wciąż odczuwające ból ciało. Wyimaginowane siniaki jakie utworzyły się na gładkiej, alabastrowej skórze wywołały u ducha irytację.
Do cholery, miałeś uciekać!” - wyrzucił z siebie z wielką pretensją, choć doskonale wiedział, że Grimshaw robił wszystko co mógł, aby uciec stadu wściekłych lwów. Wszystko to jednak za sprawą tego co się działo – emocje na moment wzięły górę nad marą. Prędko jednak wrócił do siebie. Ciemnowłosy mógł usłyszeć jak gdzieś w tyle jego głowy słychać ciche westchnięcie. „Lwy Nemejskie nie atakują bez powodu” - powiedział zaraz głos w głowie Ryan'a, jakby to była najważniejsza rada tego dnia. I najwyraźniej tak było. „Atakują tylko wtedy, gdy czują się zagrożone, Ryan'ie. Co prawda wiedziałem, że to ich terytorium, ale zwykle nie są agresywne w stosunku do tych, którzy pierwsi ich nie zaatakują. Nie zaleźliśmy im za skórę. Nie wiem dlaczego tak reagują”.
Kolce wyskoczyły z ziemi. Jeden z lwów postanowił wleźć idealnie w środek miny. Wystrzelił w górę wraz z czarnym ostrzem wbitym w gardło. Wywalił jeszcze różowy język, szarpnął się dwa czy trzy razy, aż w końcu pazury prześlizgnęły się po czarnym kolcu, a całe ciało, nabijając się bardziej na ostrą część, zjechało na bok.
Cofam” - warknęła mara, dokładnie w chwili, w której czarny kot wznowił swoją drogę.
„Ktoś siedzi ci na ogonie?”
Poprawka” - bąknął. „Siedzi tobie. Nie moja wina, że jesteś narwany!”
Urwisko zbliżało się nieubłaganie.
Lwy zdążyły okrążyć kolce i wróciły do pościgu za swoją ofiarą. Szczególnie samica dawała znać o swoim gniewie. Wyprzedziła bez problemu swoje stado, wybijając się sam początek, szczerząc przy tym białe kły.
Jest!” - pisnął uradowany głos. Ryan mógł niemalże poczuć jak kolec wbija się mu w czaszkę, gdy zbyt wysoki ton przebił się do jego świadomości. „Tam, widzisz?” Mara nakierowała pysk czarnego kota na przewalone, spróchniałe drewno. Jego dolna część w postaci grubych korzeni twardo leżała na ziemi od wieków, dalej, niczym wadliwy most, pień sięgał nad przepaścią, aż jego końcówka nie uderzyła swego czasu o przeciwny brzeg urwiska.
Przebiegaj” - burknął głos. „I wymyśl coś, żeby ich zatrzymać!

W oddali, zamajaczył jakiś wadliwy kształt. Gdzieś po drugiej stronie urwiska, jakiś budynek? drzewo? głaz? skutecznie wybijał się nad całkowitą równiną Desperacji.

Tam.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach