Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 10.05.15 23:00  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Lubił obecną porę. Nie było ani za jasno, ani za ciemno. Roztaczający się po labiryncie chłód wpływał na niego kojąco. Fakt faktem, Hope zawsze wychodził tylko i wyłącznie, gdy słońce skrywało się za chmurami, bądź całkowicie znikało z nieba, zastąpione przez księżyc. Nienawidził ciepła słonecznych promieni, ani wszelkich jego pochodnych. Okres radości, jaką emanowały inne anioły z nadejścia wiosny i rozkwitu roślin, dla niego był katorgą. Przyjazna mu zima odeszła na kolejnych parę miesięcy, pozostawiając go samego.
Im dłuższy dzień, tym dłuższy cień.
Krakanie Ravnora rozbrzmiało w jego głowie, gdy ten wypowiedział swój zrymowany żart, zataczając nad nim koło.
Zimą większość spowita jest cieniem. Cień jest częścią mroku.
Niemniej to światło pozwala mu istnieć. Rozumiem jednak twoją niechęć. Na samą myśl o nadchodzących upałach...
- ... robi mi się słabo. - dokończył na głos myśl Fanga, niskim pomrukiem. Sięgnął dłonią na plecy, drapiąc bezwiednie miejsce, w którym jeszcze przed chwilą wyrastały skrzydła. Właściwie były częścią niego, a nawet w Edenie skrył je, zupełnie jakby spodziewał się, że ktoś nieproszony mógłby w ten sposób poznać jego tożsamość. Czyżby włączała mu się paranoja?
Hope, Hope, Hope.
Kruk zatoczył kolejne koło, tym razem obniżając lot i usiadł mu na ramieniu trzepocząc cienistymi skrzydłami, muskając go jednym z nich po twarzy. Zdążył się już przyzwyczaić do charakterystycznego zimna, jakie towarzyszyło podobnemu wydarzeniu, niemniej dla kogoś z zewnątrz bez wątpienia byłoby ono zaskakujące. Podobnie jak ciężar, którym dysponowała istota, mimo niezaprzeczalnego faktu, że utworzono je z mroku.
Przed nami. Ktoś jest przed nami.
Powinienem zawrócić?
Zapytał obojga o zdanie patrząc na wilka, który przystanął w miejscu, kierując łeb w jego stronę.
Nie. To nasz teren, a byle intruz nie powinien odwodzić nas od celu.
Skinął głową w odpowiedzi.
Musicie wrócić.
Zarządził zdecydowanie, niemniej oba cienie spodziewały się tego już wcześniej.
Kto zadowoliłby się podobną wolnością? Przetestuj go Hope. Być może sam nas widok go przegoni.
Nie pusz się tak, kurczaku. Wracamy.
Warknięcie wilkas skutecznie uciszyło tego drugiego, który zamachał jedynie skrzydłami w oburzeniu i stopniowo zaczął się rozmywać, dołączając do cienia, który okalał zarówno twarz, jak i całą sylwetkę Hope'a.
Anioł wyczuwał na sobie spojrzenie Fanga, wyciągnął jednak rekę, patrząc jak wilk stopniowo znika, aż w końcu nie pozostał po nim nawet ślad.
Zacisnął mocniej dłoń na swojej kosie, opierając ją wygodnie o ramię i ruszył wprzód kierując się w stronę, którą wskazywał mu Ravnor.
Tam, tam. Fontanna, Hope. Fontanna.
Widzę.
Zatrzymał wzrok na intruzie, poddając go obserwacjom. Nie znał go. Nie żeby był duszą towarzystwa, która rozpoznawała większość śmietanki towarzyskiej, ale jednak rozpoznawał sporą część swojej anielskiej braci.
Patrzył w milczeniu jak nieznajomy zanurza głowę w wodzie, wyraźnie czekając aż skończy, by ostatecznie ruszyć w jego stronę cichym, płynnym krokiem i zatrzymać się w odległości paru metrów, po prostu go obserwując spod obszernego kaptura.
Kim on jest, kim on jest?
To nie anioł. Nie jest nim, prawda?
Niewielu dochodzi tak daleko. Może szuka schronienia. Chcesz mu dać schronienie Hope?
Kraczący śmiech kruka naprawdę potrafił działać na nerwy, a jednak twarz Anioła pozostawała niewzruszona.
Pomimo coraz to nowszych, odbijających się w jego głowie pytań, nie odzywał się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.05.15 23:57  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Gdy Zombie ostatecznie wynurzył głowę z wody (biorąc przy tym wyjątkowo głośny wdech skrzyżowany z kaszlnięciem), w pierwszej chwili poczuł się obserwowany. Szybko jednak zrzucił winę za to uczucie na stojące to tu, to tam posągi i zdjął z nosa całkowicie mokre i szybko parujące okulary. Nawet nie pomyślał o tym, żeby je zdjąć, gdyby spadły na dno fontanny, musiałby zamoczyć cały rękaw, żeby je po omacku wyłowić... wymordowany westchnął ciężko, wycierając szkła o skraj swetra. Nie ma to jak zachowywać się jak odpowiedzialny dorosły. Chwała wszystkim bogom, że nikt go nie widział.
Gdy już był w stanie złapać ostrość na stojącą przed nim fontannę, Zombie narzucił na głowę cienki kaptur i zaczął energicznie wycierać w niego włosy, ale dziwaczne uczucie na plecach zamiast zniknąć wraz z odzyskaniem wizji, tylko dodatkowo się spotęgowało. Nieco wybity z rytmu wyprostował się nieco chwiejnie, podnosząc cały ciężar swojego ciała na lasce. Kolano uznało, że ta chwila odpoczynku była niewystarczająca, gdy tylko spróbował zrobić krok od wody, wyrywając z jego gardła przeciagły, cichy jęk, który nagle uwiązł mu w gardle, zmieniając się w...
- Chryste Panie! - Wzdrygnął się zaskoczony, odruchowo podrywając jedną dłoń na wysokość twarzy. O mały włos nie dostał zawału, gdy ostatnio sprawdzał nie było tutaj żywej duszy. A i fakt, że jego cichy podglądacz wyglądał jak, nie przymierzając, Kostucha wcale nie pomogło mu uspokoić serca, obijającego mu się o żebra tak, jakby zaraz miało wybuchnąć.
- Przepraszam, nie zauważyłem pana... - Stęknął nieco zażenowany wysokością swojego głosu kilka sekund wcześniej. Opadł ciężko na murek fontanny, masując lekko kolano, któremu bynajmniej pomogło gwałtowne napięcie wszystkich mięśni. Szczerze mówiąc tylko skurczowi łydki zawdzięczał swoje ekspresowe doprowadzenie do stanu używalności publicznej, nawet jeśli w myślach przeklinał ból - nawet tak otrzeźwiający. - Długo... - Tu odkaszlnął cicho, przeczyszczając nieco ściśnięte gardło, - Długo pan tutaj stoi..? - Zombie przywołał na swoją twarz lekki, ciepły uśmiech, przyprawiony zaledwie szczyptą skromnego zawstydzenia tym, że mógł zostać przyłapany podczas zmiany ubrań. Niby był przyzwyczajony do tego, że jest obserwowany, ale mimo wszystko wolał unikać świecenia skórą przy obcych. No bo co ludzie by powiedzieli, natychmiast przypięli mu łatkę zboczeńca... i to w najlepszym wypadku!
Teraz mężczyzna pozwolił sobie na poświęcenie większej uwagi temu, kto go zaszedł. Choć nie mógł być stuprocentowo pewny, miał wrażenie, że to mężczyzna. Prawdopodobnie gdyby mógł zobaczyć jego (lub też jej, istniała taka możliwość) twarz spod tego wielkiego kaptura wszystkie jego wątpliwości zostałyby rozwiane, ale nie mógł po prostu kazać nieznajomemu pokazać twarzy, gdy tak naprawdę nie miał ku temu innego powodu niż ciekawość. Poza tym zawsze istniała opcja, ze naprawdę nie chce być bogatszy o ten widok - może i był wprawionym w fach grabarzem, ale i tak czasami czuł się nieswojo, gdy podejrzane osobniki obserwowały go bez słowa. Póki co starał się jednak opędzić od ponurych myśli, podsuwających mu bardzo nieprzyjemne scenariusze na rozwój tej sytuacji, choć musiał przyznać przed samym sobą, że śmierć w Edenia byłaby dość ironiczna.
- Powinienem wyjaśnić, co tutaj robię, prawda? - Zapytał w końcu, drapiąc się lekko po karku. Sympatyczny, delikatny uśmiech nawet na chwilę nie zniknął z jego twarzy, jakby trochę bawiła go jego krępująca sytuacja. Nie było to też całkowicie błędne stwierdzenie, w końcu z boku ta sytuacja wyglądała jak wyjęta z pierwszych rozdziałów sztampowego romansu dla nastolatek, a kto jak kto, ale Zombie umiał to docenić.
Poza tym - przyłapano go na gorącym uczynku, teraz mógł tylko spróbować wyjść z tego z twarzą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.05.15 17:16  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, dlaczego właściwie wpatruje się w intruza, skoro równie dobrze mógłby się zwyczajnie odwrócić i odejść w swoim kierunku. Wątpił by pojedyncza osoba mogła wprowadzić jakiekolwiek szkody na terenach przynależących do Aniołów. Zwłaszcza, że prędzej czy później ktoś by zareagował. Tym kimś nie musiał być jednak Hope.
Już miał się poruszyć, gdy krótka, zdecydowana myśl przecięła jego umysł.
To nasz teren. Intruz go narusza. Przetestujmy czy jest tego wart.
Warkot wilka zatrzymał go w miejscu. Analizował przez chwilę jego słowa, zastanawiając się czy powinien go w ogóle słuchać. Czyż Eden nie miał być otwarty dla potrzebujących?
Tym razem przyjrzał się mu znacznie uważniej. Przejechał wzrokiem od samego dołu, zwracając uwagę na jego budowę. Zatrzymał na chwilę wzrok na lasce, jak i leżący obok niego worek, próbując rozpoznać jego zawartość. Wyglądał raczej na miękki, wątpił więc by przenosił w nim broń, nadal pozostawał jednak czujny. Być może były to zwykłe ubrania, a może owinięte w chusty pistolety.
Pistolety.
Urządzenie wymyślone przez ludzi, do którego Hope podchodził zarówno z dystansem, jak i pogardą. Służyła w końcu jedynie do zadawaniu bólu... bądź niesienia śmierci. A jednak każdy z nich tak dumnie obnosił się z nią u boku. Zupełnie jakby czuli się panami losu innych.
Ta osoba jednak taka nie była. Nawet jeśli wyglądał dość podejrzanie-
Kto to mówi!
Kraczący śmiech Ravnora przerwał w połowie jego myśl, zmuszając go do chwilowego skupienia, by ponownie ją odnaleźć.
Nawet jeśli wygląda na podejrzanego to nie wydaje się agresywny.
zwierzę, do którego ktoś podkrada się od tyłu może zareagować agresją, bądź płochliwością. Zaraz się przekonamy, do którego typu należy.
Gdy wyciągnął głowę z fontanny, Hope zauważył, że nawet nie zdjął do tej czynności okularów. Widok ten wyraźnie rozbawił kruka, który próbował przebić się ze swoimi żartami.
Co za nierozgarnięte pisklę!
Zakończył swoją wypowiedź, gdy wilk zawarczał ostrzegawczo nakazując mu milczenie. Miętowowłosy w pełni popierał to przywołanie pierzastego do porządku, a Ravnor nie mogąc sobie poradzić z dwoma napierającymi na niego istotami, wycofał się przechodząc w stan czystej obserwacji, zupełnie jakby ktoś go zakneblował i związał.
"Chryste Panie!"
Płochliwy.
Powstrzymał się przed skinięciem głową na komentarz Wilka. Ten i tak wiedział jaka była reakcja Hope'a na jego słowa, nie musiał się przecież odzywać, ani nawet poruszać.
Swoją drogą za każdym razem nie rozumiał tego okrzyku. Przecież Chrystus zniknął z Ziemi ponad trzy tysiące lat temu, a jednak nadal go wzywali, zupełnie jakby rzeczywiście w każdej chwili mógł wyjść zza rogu i na nich wpaść. Niemniej było to dość ciekawe.
"Przepraszam, nie zauważyłem pana... długo... długo pan tutaj stoi?"
Hope stał cały czas w bezruchu niczym jeden ze zgromadzonych tu posągów. Nie odzywał się, zamiast tego cały czas omawiając coś z Wilkiem.
Wygląda na zwykłego wędrowca, który postanowił odpocząć.
Eden nie jest na szlaku. Od Miasta dzieli go wiele dni drogi, podobnie z Desperacją. Nie trafił tutaj przez przypadek.
Czego więc szuka? Schronienia u Aniołów?
Być może. A może samych Aniołów. W końcu niektórzy z naszych braci nawiązują przeróżne dziwne znajomości poza terenami.
Znużenie. Nie popierał podobnego przywiązywania się do istot, których życie było tak kruche i ulotne. A tym bardziej nie popierał wspierania tych, którzy powinni byli umrzeć, a jednak snuli się po Ziemi, zapomnieni przez Los.
Nie dowiemy się na podstawie samej dedukcji, Hope.
Wilk doskonale zdawał sobie sprawę z jego milczącej natury, dlatego pogonił go z niejakim zniecierpliwieniem, wyraźnie chcąc zachęcić do zadania odpowiedniego pytania. Anioł pozostawał jednak nieprzekonany.
"Powinienem wyjaśnić, co tutaj robię, prawda?"
Spójrz, sam się domyślił. To nam oszczędza kłopotu.
Porozmawiam z nim.
Zadecydował w końcu i poruszył się w końcu z miejsca, potwierdzając tym samym że z pewnością jest żywy, prawdziwy i w ciągu ostatnich paru minut nie zamienił się w posąg.
Pokonał połowę dzielącej ich odległości, unosząc nieznacznie kosę nad ziemią, by podczas  swojego ruchu nie wydawać żadnych zbędnych dźwięków. Cień podążył za nim, owijając się cienką smugą wokół broni niczym wąż. Przystanął dopiero trzy, cztery metry przed intruzem, a spód trzonu uderzył o podłoże, zwiastując tym samym koniec tej krótkiej wędrówki. Nie zamierzał podchodzić bliżej.
- Powinieneś. - spokojny, beznamiętny głos. Nie było w nim agresji, groźby, ale też niczego co mogłoby wskazywać na jego przyjazne podejście do intruza. Był w tym momencie niczym sędzia, który czekał na tłumaczenie winnego, by ostatecznie go osądzić.
Mimo, że w rzeczywistości sądzenie innych istot nie przynależało do jego obowiązków.
Zawsze mnie zastanawiało... jak doprowadziliśmy cię do stanu podobnej rozmowności, podczas gdy odzywając się do innych, ignorujesz większą część ich wypowiedzi.
Nie doprowadziliście, Wilku. Jesteście częścią mnie, więc wiecie o czym myślę.
Gdybyśmy byli zatem odrębnymi organizmami...
Nie wiedzielibyście nic.
Pozostawił Fanga samego z tą wiedzą, by mógł ją odpowiednio przetrawić, nie odrywając wzroku od stojącej przed nim sylwetki. To on był w tym momencie jego priorytetem, poświęcał mu więc większą część swojej uwagi, odsuwając na bok inne myśli.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.05.15 23:42  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Dziesięciu na dziesięciu ankietowanych odpowiada, że gdy nieślubne dziecko dementora i kostuchy postanawia odtworzyć z nimi sławną scenę prysznicową Hitchcock, wybiera ucieczkę, zamiast uprzejmego zapytania, czy kosa została wykonana zgodnie z wymaganiami scenicznymi. Na szczęście zawsze należałem do wzgardzonego przez media marginesu błędu i wciąż dzielnie stałem na własnych dwóch nogach i lasce. Miałem wszelkie powody, by uznać swojego nowego, najlepszego przyjaciela za anioła (mimo wszystko byliśmy w Edenie, nawet jeśli chłopak uparcie próbował wmówić wszystkim, że to Miasteczko Halloween), a z fizyki zawsze byłem wystarczająco dobry, żeby nikt nie musiał mi tłumaczyć przewagi skrzydeł nad kuśtykaniem. Naprawdę.

Szatyn, z ustami wciąż wykrzywionymi w zażenowanym uśmiechu zakonnicy-misjonarki, przyłapanej na odmawianiu niepełnego pacierza, stał dumnie wyprostowany. Zupełnie jakby umknął jego uwadze sunący po kosie nieznajomego cień, oraz chłodne strumienie wody spływający z jego włosów na plecy. Jeśli był w czymś dobry, to w utrzymywaniu pozorów normalności nawet najbardziej absurdalnych sytuacjach.
- Zanim zacząłbym mówić, wolałbym, żebyśmy zostali sami... - Skinieniem brody wskazał na kosę, jednocześnie zaczynając nerwowo masować sobie kark, - Stal zawsze mnie onieśmielała, tym bardziej w dużych, ostrych kawałkach.
Mężczyzna zaśmiał się niemrawo z własnego żartu, po czym westchnął cicho, wbijając spojrzenie szarawych oczu w pluskającą sobie w najlepsze fontannę. Całym swoim jestestwem wydawał się krzyczeć "robię dobrą minę, do złej gry". Nawet ten drobny podryg ironii, na który sobie pozwolił, tracił moc przy zsuwających się smętnie z nosa okularów i  niezwykle modnej fryzury na zmokłego Teriera Szkockiego.
- Nazywam się Zombie, moja dziewczyna uznała, że wspólna ekspedycja do Edenu będzie bardzo romantyczna. Oboje mieliśmy wpajane wartości chrześcijańskie przez rodziców, prawda? - Po chwili powrócił wzrokiem na osobę stojącą kilka metrów przed nim, całkowicie ignorując to, czy jego poprzednia prośba została zignorowana. Mimo wszystko żartowanie zarówno z uzbrojonymi nieznajomymi, jak i z nich, nie zawsze było najlepszym pomysłem, - Kilka dni temu pokłóciliśmy się na trasie. Ona ruszyła przede mną, nie wiem gdzie, od tego czasu jej nie widziałem. Miałem nadzieję, że ją tutaj znajdę, w końcu to był cel wyprawy, poza tym zawsze powtarzała, że labirynty ją fascynują... a potem znalazłem czystą wodę i musiałem z niej skorzystać. Resztę widziałeś, - Całą historię, opowiedzianą z mieszanką wstydu, turystycznej ekscytacji i lekkiej frustracji młodego męża, Zombie podsumował ciężkim opadnięciem na murek fontanny. Powoli wypuścił powietrze z płuc, zwieszając lekko głowę, - Zawsze była narwana i ciągle twierdzę, że ta kłótnia była bez sensu, ale mam nadzieję, że nic jej się nie stało... to ona zawsze potrafiła się obronić, ja dotarłem aż tutaj tylko dzięki swojemu głupiemu szczęściu. Chociaż, dzięki niemu miałem okazję spotkać ciebie..? - Tu zawiesił znacząco głos, dając chłopakowi jasno do zrozumienia, że w tym miejscu powinno pojawić się jego imię. Dodatkowo zachęcił go czarującym uśmiechem rodem z pasty do zębów (nieco mniej zażenowanym i przepraszającym niż poprzedni, ale równie mdło promiennym), który wyłonił się lekko zaparowanych okularów, gdy wymordowany wepchnął je z powrotem na miejsce.

Zasłona dymna postawiona, wszystkie części historii na miejscu, teraz tylko czekać aż chwyci mnie za dłoń i rozpoczniemy tango. Oczywiście to ja prowadzę, jestem wyższy i bardziej doświadczony, poza tym po jego dotychczasowej żywotności wnioskowałem, że raczej nie należy do osób, które znają się na tańcach towarzyskich, we wszelkich metaforycznych znaczeniach stwierdzenia. Rzecz jasna mogłem się mylić, ale przez lata nauczyłem się ufać swojej intuicji. No i znałem się na humanoidalnych gatunkach sapiens na tyle, żeby stwierdzić, że Półroczny Kosiarz nie cierpiał na nadmiar przyjaciół. Nie z takim podejściem i stylu mówienia demokratycznego procesu, w trakcie którego na nowe informacje czeka się miesiącami, wypełnionymi po brzegi chłodnym, biurokratycznym milczeniem.
Ja zaczynałem mieć go dość, co musiał przeżywać ktoś, nieprzyzwyczajony do rozmawiania z trupami?
Może porównanie nie należy do najbardziej przyjemnych, ale czasami zdarzało mi się rozmawiać z kośćmi rozłożonymi na stole. Sprawiały milsze wrażenie od chłopaka, ale może nie powinienem zwalać wszystko na jego specyficzny styl i to, ze z jakiegoś powodu był obklejony cieniami jak watą. Musiałem trzymać swój język na krótkiej smyczy, żeby nie zapytać go, jak dokładnie to robi. Nie mogłem sobie pozwolić na wyjście z roli teraz, kiedy jeszcze była w fazie zakorzeniania, poza tym istniały spore szanse, że odpowiedź byłaby wymijająca, lub też nie było by jej wcale (w zamian za to mógłbym skończyć z kosą radośnie witającą moją tchawicę).


- Swoją drogą nie spodziewałem się, że w Edenie będzie coś takiego, - Odezwał się nagle, rozglądając dookoła, z tym razem szczerym, zaciekawieniem, - Raczej wyobrażałem go sobie jako wielki ogród w stylu włoskim, z wielkim drzewem w samym sercu i malutkimi domkami z wielkimi ogrodami... labirynt jest tutaj nieco zbyt brytyjski, prawda? - Zaczął świergotać radośnie, jednocześnie wracając do wycierania wilgotnych włosów w równie wilgotny kaptur. Chwilowo starał się robić wszystko poza paleniem. Dopiero skończył jedną porcję, słodki posmak jeszcze nie zszedł z lekko zdrętwiałego języka, zaczynanie drugiej już teraz równało się natychmiastowym ataku... tego, co by akurat wylosował. Może i był konserwatystą w kwestii zawierania znajomości, ale uważał, że wymiotowanie komuś na buty krwią i limfą nie było czymś, o czym chciałoby się opowiadać wnukom.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.05.15 16:50  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Rzeczywiście utrzymywanie postawy szło mu nadzwyczajn dobrze.
Fakt faktem, że Hope raczej nie przywiązywał zbytniej uwagi do tego jak prezentowali się inni podczas oceniania ich. Nie robiło mu większej różnicy czy był przygarbionym wymordowanym, ledwo utrzymującym się na drżących z wyczerpania nogach, czy też wyprostowanym, postawnym aniołem, patrzącym dookoła z dumą i wyniosłością. Tym co się liczyło, były wypowiadane przez nich słowa w odpowiedzi na zadane pytania. Jeśli w ogóle jakiekolwiek padły podczas rozmowy. W innych przypadkach zarówno jednego jak i drugiego, wyminąłby bez większego zainteresowania, pozostawiając samych sobie. Nie, wizerunek zdecydowanie nie miał dla niego znaczenia.
Ale nadal zauważał ich zachowanie.
Tak jak swego rodzaju nerwowość w jego ruchach, gdy wskazał głową jego kosę. Hope powędrował wzrokiem po ostrzu, nie odwracając się jednak w jego stronę. Nadal stał w bezruchu, zupełnie jakby zwyczajnie zignorował jego słowa.
W rzeczywistości zastanawiał się, czego właściwie Wymordowany od niego oczekiwał. Nie mógł przecież sprawić, by broń dosłownie zniknęła mu z ręki. Nawet jeśli jego sylwetkę spowijał cień, zarówno on, jak i wszelkie trzymane przez niego przedmioty były całkowicie materialne.
Zdecydowanie nie zamierzał odkładać jej na ziemię. Miał szacunek wobec swojej broni i prawdopodobnie darzył ją większą uwagą niż większość żyjących.
Odłóż ją na plecy. Póki co, nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, ponadto to nasz teren. Znamy ten labirynt jak własną kieszeń. Wątpię, by był na tyle głupi, by cię tutaj zaatakować.
Broń to nie nasza jedyna forma obrony.
Dorzucił swoje zdanie Kruk, a Hope przytaknął obojgu. Zacisnął dłonie na trzonie kosy i przesunął ją na plecy, przyczepiając do czarnego, skórzanego pasa, biegnącego przez płaszcz.
W ten sposób miał wolne ręce. Przesunął je z powrotem do przodu, zwieszając spokojnie po bokach. Nie zaśmiał się na jego dowcip, ale raczej nie zdziwiłoby to nikogo, kto znał go choć odrobinę. Hope nigdy się nie śmiał. Ani nie uśmiechał.
Wtedy zaczął mówić.
Zombie? Dziwne miano.
Ciekawe co oznacza. To nie pierwszy raz, gdy się z nim spotykamy.
Niektórzy dla żartów nazywali Wymordowanych 'zombiakami'. Cokolwiek to znaczyło. Hope nigdy nie miał okazji, by zapoznać się z ludzkimi filmami post-apokaliptycznymi, a i nieszczególnie leżało to w zakresie jego zainteresowań. Właściwie wszelkiego rodzaju technologię zwykł omijać szerokim łukiem, póki nie pojawiła się inna konieczność.
Dlatego też dużo łatwiej było go złapać w Desperacji, gdzie podobne wynalazki były jedynie nikłym odłamem tego, co działo się w M-3. Udał się tam tylko raz. Przytłaczające bilbordy, głośne reklamy, trąbienie tych dziwnych czterokołowych pojazdów, jak i niektórych, których nazwy nie znał. Gwar licznych osób, zgromadzonych w jednym miejscu. To wszystko było tak odmienne. Zachowywali się, jakby Apokalipsa nigdy ich nie dotknęła. Jakby poza samym rozwojem technologicznym, właściwie niewiele w ich życiu się zmieniło.
Zastanawiał się wtedy, jak wielu z nich zdaje sobie sprawę z tego jak wygląda życie poza miastem. Jak wielu z nich w ogóle opuściłoby swoje ciepłe domy, by poznać prawdę.
- Eden jest otwarty dla każdego. Niemniej ostatnio zrobiło się tu dziwne poruszenie... - nie był w temacie. Nie zjawił się na spotkaniu, a teraz zmuszony został do spotkania z jednym z aniołów, by dowiedzieć się jakie informacje tak zmieniły nastawienie innych.
Wyczuwał to bowiem. Wyczuwał, że coś jest nie tak.
Dlatego zniknął na pewien czas z Edenu, by odseparować się od zamieszania, w którym nie chciał brać udziału. Teraz jednak wrzawa nie ustawała, a jego zaczynało to męczyć.
- Pozostanie tu, będzie głupotą. - spokój. Decyzja należała w końcu do niego. Nie użył trybu przypuszczającego, lecz jasno określił co go czeka, jeśli zapuści się zbyt głęboko.
Myślisz, że odejdzie z własnej woli?
Nie wiem. Dostał ostrzeżenie, ludzie mają wolność wyboru. Nieszczęście jakie na siebie ściągnie będzie tylko i wyłącznie jego decyzją.
Nie zadano mu jawnego pytania o imię, nie podał go zatem, ignorując aluzję. Przyglądał się jego zaciekawionej reakcji na ogród i sam powędrował po nim wzrokiem.
- Ziemski Eden jest jedynie marną imitacją. Odbija światło zupełnie jak księżyc, podczas gdy prawdziwy oślepia swym pięknym blaskiem niczym słońce. Nie każdemu dane będzie jego ujrzenie. Wielu spłonie sięgając po niego wbrew woli niebios. Zwłaszcza teraz, gdy świat ogarnęła ciemność, a zamknięci na światłość ludzie, błądzą w mroku nie widząc rozwiązania. Tak jak w tym labiryncie. - zakończył swoją dość długą wypowiedź, odwracając głowę w bok, by zawiesić wzrok na jednym z żywopłotów, którego liście poruszały się nieznacznie, smagane podmuchami wiatru.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.07.15 0:14  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
- Poruszenie jakiego typu? - Zapytał zainteresowany, jednocześnie zakładając nogę na nogę. O ile pierwszej czynności nie pożałował od razu, to druga okazała się decyzją równie trafną co przeprowadzka do Czechosłowacji w trzydziestym ósmym. Syknął z bólu kurczowo łapiąc się za kolano, które było przeciwne uginaniu się pod tym właśnie kątem i na chwile zamknął oczy oddychając powoli.

Jedna Missisipi, druga Missisipi, trzecia klątwa na parszywie leczące cię kości. Gdyby to miało cokolwiek zmienić dałbym sobie drugi raz odciąć tą nogę u biodra, przynajmniej nikt by nie traktował laski jako pretensjonalnego ozdobnika. Tyle że ostatnim razem niewiele to dało, a przechodzenie amputacji po każdym wyjściu z kokonu nie jest czymś, na co bym oczekiwał z zapartym tchem.

W końcu otworzył oczy, mając niejasne wrażenie że zrobił się nieco bardziej blady, jako że cała krew z twarzy postanowiła mu uciec w dolne partie ciała - niestety bez przyjemnie sprośnego kontekstu.
-Z tak parszywą nogą dałem się wyciągnąć na krajoznawczą wycieczkę po kontynencie. Chyba oboje możemy się zgodzić, że więcej mam w sobie uroku osobistego niż szarych komórek... no i osobiście jestem zafascynowany śmiercią. Czy anioły w ogóle umierają? Istnieje tutaj jakiś cmentarz?
Prawie udało mu się ukryć ekscytację w głosie, ale nagły błysk w oczach przywodzący na myśl pięciolatka stojącego przed wystawą cukierni dość skutecznie zdradzał jego emocje. Powoli puścił kolano, jakby bał się, że oderwanie od niego uwagi sprowokuje go do kolejnego uderzenia bólu z zazdrości, a gdy to nie nadeszło odetchnął cicho, rozluźniając spięte dotąd ramiona. Lekko potarł uda dłońmi, lekko oblizując warki czubkiem języka, po czym rozejrzał się dookoła zaskoczony, jakby wizja cmentarza w Edenie i brak bólu były snem na jawie, z którego obudziła go wzmianka o prawdziwym Raju.

To zabawne, że zaczął być rozmowny dopiero, gdy zeszliśmy na temat apokalipsy.

-To zabawne, że zacząłeś być rozmowny dopiero, gdy zeszliśmy na temat apokalipsy, - Powiedział ciepło zaskoczony, przechylając nieco głowę na bok (w myślach karcąc się za brak inwencji potrzebnej do przetworzenia myśli w bardziej schludne zdanie), -W prawej swej ręce miał siedem gwiazd; I z Jego ust wychodził miecz obosieczny, ostry. A Jego wygląd - jak słońce, kiedy jaśnieje w swej mocy... specjalnie tak dobierałeś słownictwo, czy to tylko ciekawy zbieg okoliczności? - Zachichotał beztrosko, spoglądając za wzrokiem anioła, choć nie mógł być stuprocentowo pewny co do danych osobisty nowego znajomego. W końcu mógł mieć spotkanie trzeciego stopnia z prawdziwą kostuchą, z tego co wiedział, chłopak nawet nieźle wpasowywał się w wymogi. Mimo to nie mógł się zmusić do czucia przed nim lęku. Może to kwestia zmęczenia, może brawado, może po prostu ekscytacji z bycia w centrum anielskiego życia, które najwyraźniej jest mniej sielankowe, niż mówią o tym plotki. A mimo wszystko nic nie cieszyło go tak, jak nieszczęścia posłańców bożych, najlepiej takiego kończącego się śmiercią. Najlepiej gdzieś w okolicy katakumb masonerii.
- Martwi zdążyli już wstać z grobów, ale coś Bogu nieśpieszno do powrotu i osądzenia ich. To w sumie przykre, wydawało by się, że skoro już dokonał cudu, to ciskanie w grzeszników kulami ognia byłoby nagrodą za pracę. Chociaż możemy uznać kataklizmy za taki sąd, nie sądzisz? Pomysł niezły, ale wykonanie średnie, w końcu ludzie przeżyli... - Paplał sobie w najlepsze, rytmicznie machając dłonią to w jedną, to w drugą stronę, jakby odganiał się od stada latających synchronicznie much.
-Swoją drogą masz coś przeciwko przedstawieniu się? Czułbym się bardziej komfortowo, gdybym wiedział jak masz na imię, no i zawsze jest to pierwszy krok do nawiązywania nowych przyjaźni, prawda? - Uśmiechnął się radośnie, zaprzestając machania tylko po to, by móc położyć sobie dłoń na policzku.

"Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie,
jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie.
Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów"
Koniec siódmego listu. Umiejętność myślenia i mówienia o dwóch różnych rzeczach zdecydowanie ułatwia życie w społeczeństwie. W sumie skoro już zacząłem...
"Potem ujrzałem:
Oto drzwi otwarte w niebie,
a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem,
jak gdyby trąby mówiącej ze mną, powiedział..."
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.16 10:56  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Ogrody... Jego świat i zarazem miejsce, w którym czuł się lepiej niż w zamkniętych ścianach domu. Kochał rośliny tak, jak i one kochały jego; rozmawiał z nimi, a one mu odpowiadały. Wiedział jednak, że ziemski Eden jest marną podróbką niebiańskiego Raju, a nazwa nie miała nic wspólnego z tą, która pojawiła się w Księdze. Przypominając sobie o miejscu, z którego pochodził, uśmiechnął się ciepło i przesunął dłonią po najbliższym krzewie. Ten jak na zawołanie wyprostował się, a następnie powrócił do dawnego wyglądu, choć zdawał się być szczęśliwszy. Azrael, bo tak brzmiało przecież jego prawdziwe, anielskie imię, ruszył wgłąb labiryntu i nie przejmował się możliwością zagubienia. Natura wyprowadzi go, gdy będzie tego potrzebował.
Krążąc zielonymi alejkami, anioł zastępu zastanawiał się nad różnymi sprawami natury codziennej, przyziemnej. Musiał zdecydować czy zamieszkać na powrót w rajskim mieście, czy pozostać z przybranymi rodzicami w ludzkim M-3. Oba miasta traktował jak swój dom, ale należał do skrzydlatej rasy i był im bardziej potrzebny niż na wsi pod kopułą. Poza tym, nie mógł kłamać - nie chciał i nie umiał. Jak miałby wytłumaczyć dwójce starszych osób, że musi ich opuścić? Albo powiedziałby im prawdę, przez co czekałaby go bardzo długa rozmowa tłumacząca tajemnice świata albo wybrnął jakąś drogą okrężną, formułując zdanie tak, aby ominąć nieprawdę szerokim łukiem. Gdyby jednak stwierdził, że wyjeżdża do innego miasta, państwo Vex zaczęliby drążyć temat. Do którego, w jakim celu, po co, czemu ich opuszcza, czy zrobili coś złego... Ostatecznie nabawiłby się chyba tylko wyrzutów biednego sumienia i został na tyłku.
Choć może jednak by zrozumieli...
Przysiadł wreszcie na ławeczce w pobliżu jakiegoś posągu, któremu nawet się nie przyjrzał. Jak to miał w zwyczaju podczas ciężkich chwil, postanowił oddać się modlitwie, spróbować nawiązać więź ze Stwórcą, który odszedł w sobie znaną drogę. Czasami to pomagało zebrać własne myśli, a czasami dostawał nagłego olśnienia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.09.16 23:56  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Tak mawiała sobie Vixen za każdym razem, gdy wracała do Edenu. Lubiła wędrować. W trakcie swojego długiego życia zwiedziła prawdopodobnie każdy kawałek ziemi. W końcu była obecna podczas tworzenia tego nieszczęsnego padoku. I pomyśleć, że teraz przyszło jej żyć w takich złych czasach, wśród wszelkiego plugastwa i niecnych występków. W brew pozorom, to lubiła ludzi i wszelkie stworzenie i w sumie to nie narzekała na swój żywot. Zdążyła się już przyzwyczaić do tego wszystkiego, co ją otaczało. W Edenie miała swój azyl. Jako anioł białowłosa mogła się poszczycić dość charakterystycznym i odważnym wizerunkiem, na który nie zdecydowałby się żaden inny anioł. Jej image zmienił się, gdy jej ciało zaczęło się zmieniać. W końcu nie zawsze miała białe oczy i białe włosy, a kiedy już się tak stało, to na wyglądzie przestało jej zależeć. Podobne zdanie miała o opinii innych na swój temat.
Na pierwszy rzut oka można by wysnuć o anielicy różne wnioski. Często łączono ją z rzeczami, które nie pasują aniołom. Śmieszyło ją to ogromnie. Wbrew pozorom nie była tak zepsuta jak myślano. Swoje wolne chwile lubiła spędzać w edeńskich ogrodach. W udziale przypadła jej kontrola nad roślinnością, co stanowiło uroczą przeciwwagę do profesji, którą się trudniła, gdy miała jeszcze nieosobowa formę. Jako wysłanniczka śmierci miała sprowadzać na ludzi ulgę w ostatnich chwilach ich życia i pozwalać im odejść w spokoju.
Labirynt był najlepszym miejscem do odpoczynku. Vixen jako anielica, która nie szukała kłopotów na siłę, postanowiła nie gorszyć świętoszkowatych anielskich móżdżków, wystawiając je na widok jej odsłoniętego ciała, więc znaną sobie garderobę pozostawiła w swoim mieszkaniu. Przywdziała długą i zwiewną, białą togę. W takim stroju udała się na spacer.
Chłodniejsze powietrze w Edenie było przyjemną alternatywą do piekącego słońca pustyni. Vixen zagłębiała się dalej w labirynt, mając nadzieję na odnalezienie chwili ukojenia. Chciała oczyścić umysł ze wszelkich zbędnych myśli. Doszła do niewielkiej polanki w środku labiryntu i właśnie tam spostrzegła znajomą sylwetkę.
Ty też wybrałeś się na spacer? - zapytała dla zagajenia i podeszła bliżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.09.16 15:52  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Wyciszony anioł ze spokojem poddawał się swego rodzaju medytacji połączonej z niemą modlitwą, której słowa przewijały się poprzez jego umysł. Wydawał się zapomnieć o świecie i trwać na ławce jak jeden z okolicznych posągów - niewzruszony pogodą, pięknem przyrody, z powiekami zasłaniającymi miodowe ślepia. Gdyby nie czarne znaki tatuaży na dłoniach, jego sylwetkę ubraną w białe szaty można by przyrównać do typowych rzeźb cmentarzowych - lekko ponury skrzydlak ze złożonymi rękami, kapturem na głowie, pochylony delikatnie ku ziemi. Brakowało tylko skrzydeł, które były obecnie zdematerializowane. Ot, brak potrzeby wykorzystania ich, przecież był na "swoim" terenie i nie musiał nagle ewakuować się drogą powietrzną.
Abru-el zaczął coś nucić, zakłócając swobodny przepływ myśli Azraela. Uwielbiał przeszkadzać nosicielowi swego umysłu, dręczyć anioła zastępu. Wiedział w końcu, iż ten nie jest w stanie nic z nim zrobić. Wyrzuciłby go na bruk? Nie miał nawet pojęcia w jaki sposób pasażer na gapę się z nim połączył. Vex mógł tylko pogodzić się z faktem dwuosobowości i ignorować ingerencję siły obcej, a zawsze to lepsze niż wdawanie się w konwersację ze znikniętym pierzastym przyjacielem z przeszłości.
- Mm... - odpowiedział, słysząc jakiś głos nieopodal. Dopiero po paru sekundach dotarło do niego, że jest podejrzanie znajomy i przyjazny, że powinien powiedzieć coś więcej niż bezwartościowe mruknięcie godne odpędzania much. Uniósł łeb, spojrzał w stronę kobiety i zerwał się nagle z ławki, widząc Vixen we własnej białej osobie.
- Wual - szepnął zduszonym głosem. Nie widział jej od... dawna. Wróciwszy na anielskie tereny po dwudziestu latach spotkał niewiele osób, które znał wcześniej. A jej szukał chyba najintensywniej. Cóż... Reszta społeczności nie chciała udzielać mu informacji o wysłanniczce śmierci albo zręcznie wymijała temat, nie chcąc o niej mówić. Niektórym nie podobało jej się to jak wyglądała, inni nawet nie podawali powodu swojego milczenia.
- Tak jakoś wyszło... Inne części ogrodów bywają strasznie hałaśliwe - odpowiedział wreszcie pełniejszym zdaniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.09.16 1:16  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Rozpromieniła się na jego widok. Dwudziestoletnia rozłąka z niegdysiejszym towarzyszem była uciążliwa. Vixen nie należała do wyjątkowo towarzyskich anielic. Nie przepadała za tłumem rozświergotanych aniołków i często wydawało jej się, że ze wzajemnością. Młodsze anioły bały się jej, tak myślała. Jej wygląd mógł odstraszać, a informacje o dawnej profesji kreślić wokół niej aurę mroku i dreszczu niepokoju. Dodatkowo efektu dopełniała kosa, która zawsze uczepiona była boku kobiety. Narzędzie to było jedyną nieodłączną towarzyszką.
Wual. Nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś zwracał się do niej tym imieniem. Gdy udawała wymordowaną, kręcąc się po Desperacji, przedstawiała się jako Vivienne. Fałszywa tożsamość bardzo jej się przydała. Z zaskoczeniem odkryła również, że z przybraną osobowością, zyskała pewnego rodzaju śmiałość, która obca jej była, gdy przebywała w Edenie. Wywnioskowała, że jej psychika pozwoliła na poluzowanie nieco ryzów i zahamowań, gdyż kobieta nie wyrabiała wtedy u innych opinii o samej sobie, a o wymyślonej jednostce, którą mogła kreować na każdy możliwy sposób i zgodnie ze swoją wolą. Spodobało jej się to.
Podeszła do ciemnowłosego. Gdyby jakiś aniołek miał ich teraz zastać, to zobaczyłby dwa ekscentryczne indywidua, które na sto procent, nie zdołałyby się z łatwością wtopić w edeńską społeczność. Dwa, stare jak świat anioły, zdawały się zatracić swój anielski wygląd. Fakt ten niezwykle bawił białowłosą.
Ujęła mężczyznę na powitanie za dłoń i usiadła na ławce. Nie ma to jak zasłużony odpoczynek po długim i męczącym dniu.
Gdzie się ukrywałeś? - zapytała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.09.16 15:14  •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
Mimo widocznych kontrastów w ich wyglądzie, wcale nie różnili się od siebie tak bardo. Kontrola tego samego aspektu natury, podobny sposób postrzegania świata, brak chęci uśmiercania wszystkiego na swojej drodze, jak to ostatnio miewały niektóre pierzaste osobniki. I przede wszystkim oboje unikali tłumów - wysłanniczka śmierci ze względu na swoją przeszłość i nastawienie innych aniołów, a Vex po prostu nie lubił hałasu oraz rzucanych w jego kierunku dziwnych spojrzeń. Traktował Vixen jak siostrę i wbrew pozorom, zrobiłby dla niej wszystko, o co by poprosiła. Opory miałby chyba tylko w wypadku zrobienia komuś krzywdy.
Uśmiechnął się do dawnej towarzyszki, przestając być aż tak zdziwionym i nieco ponurym. W końcu spotkali się po tak długim czasie, mogli porozmawiać, wyżalić się, poplotkować i obrobić tyłki jakimś losowym aniołom, jak za dawnych lat. Usiadł obok niej, jakoś lżejszy na duchu niż w chwili, w której wkroczył do labiryntu.
- Wśród ludzi, w Mieście-3. Sam nie wiem kto i dlaczego mnie tam umieścił, ale najgorsza była chyba nieświadomość własnego pochodzenia - odpowiedział spokojnie i zgodnie z prawdą. Nie miał pojęcia czemu miały służyć te dwie dekady na obcej ziemi, ale zapoznał się bliżej ze śmiertelnikami i wiedział na jakie pokusy są codziennie wystawiani. Ale nawet nie pamiętając kim jest, zachował swoją przykładnie anielską osobowość i jedyne co się w nim zmieniło to wygląd. I umiejętności barmańskie, które rozwinął z czystej nudy, którą wiało w wiejskiej dzielnicy jego tymczasowego więzienia.
- A co ty robiłaś przez ten czas?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Labirynt - Page 2 Empty Re: Labirynt
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach