Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down


MIASTO-3
- pół roku temu -


Nie powinien wyciągać łapy po drogi alkohol. Teraz ta łapa zwisała smętnie u jego boku przytrzymywana zdrową dłonią w miejscu rany. Co prawda nie miało to bezpośredniego powiązania bo między próbą sprzątnięcia ze sklepowej lady honorowo wystawionej na widok plebsu butelki whisky, a momentem gdy kula z wojskowego pistoletu zachlapała jego krwią płytki w markecie minęło sporo czasu. Czasu, który mógłby przeznaczyć na natychmiastową ewakuację, a który wolał poświęcić na wyciągnięcie zza plastikowej szyby dwóch paczek papierosów. Nie ma to jak prawie poświęcić rękę za cenę szarpania się z cholernym zabezpieczeniem przed takimi złodziejami jak on.
Człowieka może by to powstrzymało, ale nie uzależnionego od nikotyny łowcę.
Całe szczęście, że w momencie gdy zdołał wyturlać się przez zamykające się z opóźnieniem rozsuwane drzwi, wezwani na miejsce funkcjonariusze przestali strzelać. Przechodnie, których Boris potrącał w biegu stanowili doskonałą żywą i nieświadomą wykorzystywania tarczę. Właśnie dlatego łowca kierował się w największe skupiska ludzi. Tam łatwiej będzie zniknąć i łatwiej będzie przeżyć. Nie wykoszą połowy osiedla byle dorwać jednego szczura. A powinni.
Nadal w biegu, mężczyzna zerwał z twarzy czarną chustę i na oślep, nieumiejętnie zawiązał ją dookoła rany. Bolało jak skurwysyn nawet pomimo całkiem potężnej dawki adrenaliny w żyłach, więc wolał zrobić cokolwiek żeby nie paść na środku ulicy. Chrzanić ewentualne tortury i śmierć w przypadku aresztowania. Śmiech innych łowców odbijałby się echem w jego trumnie aż po sąd ostateczny. Nie żeby wierzył, ale...
Wypadł na jedną z głównych ulic, niemal czując za plecami oddech umundurowanych psów, a mimo to zatrzymał się jak wryty. Jedno spojrzenie przed siebie wystarczyło by zorientować się w jak gównianym położeniu się znalazł. Z naprzeciwka, gdzieś w tłumie, zmierzał w jego stronę patrol. Z psem, tym razem prawdziwym. Z krótkofalówką, która najpewniej wypluwała z siebie polecenia by namierzyć złodziejskie szczurzysko.
Ostatnia osłona jego pyska poszła się chrzanić, gdy Lazarus zdjął z nosa ciemne okulary, przetarł nimi zakrwawiony rękaw bluzy i cisnął je pod ścianę budynku, samemu w podskokach jak kibol po rzuceniu racy na murawę ruszając w drugą stronę.
W stronę ulicy, gdzie na pierwszym pasie tuż przy chodniku stał samochód. Nieważne jaki, nieważne czyj - ważne, że na biegu. Szarpnął gwałtownie za klamkę by siłą pokonać ewentualną blokadę i bezceremonialnie władował się na miejsce pasażera. Czerwone ślepia, pełne teraz mieszanki strachu i gniewu utkwił w kierowcy.
- No na co się tak gapisz?! Jedź kurwa, jeeeeeedź! - warknął, przechylając się nawet w jego stronę i zdrową ręką bezczelnie skręcając mu kierownicę, próbując wymusić by jak najszybciej zmienił pas i włączył się do ruchu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko szło zgodnie z planem. Rozmowa z edytorem przebiegła świetnie. Z czystą satysfakcją przyglądał się pnącym się w górę wykresom, leniwie obracając w dłoniach jeden ze swoich sygnetów. Seria stała się na tyle popularna, że nie potrzebowali już przeznaczać dodatkowych kwot na marketing. Świetne oceny szły w parze z prośbami o coraz to nowsze wywiady, a to stawiało na nogi wszelkie plotkarskie portale. Miał już swoich stałych czytelników, a ci swoją ekscytacją zarażali wszystkich wokół.
Opuścił wydawnictwo z zadowolonym uśmiechem wymalowanym na wąskich ustach. Czuł się niesamowicie. Zarabiał tysiące, będąc jednocześnie cholernie popularnym i anonimowym. Ilu celebrytów oddałoby wszystkie swoje pieniądze za odzyskanie swojej prywatności? Ilu mogło sobie pozwolić na choć chwilę bez atencji ciekawskiej opinii publicznej? Dla Ishidy najważniejszy był skutek. Pieniądze i docenienie jego pracy… czyli głównie pieniądze, bo jak inaczej podziękować twórcy za trud, jeśli można go zwyczajnie kupić?  
Skierował swoje kroki do auta. Nie śpieszył się jakoś szczególnie, nie miał po co. Z daleka przyglądał się czarnej, matowej karoserii, sycąc oczy jego ekstrawagancją, doszukując się zmian, rysów czy brudu. O każdy swój pojazd dbał jak o dziecko, choć nigdy jeszcze ręka mu nie drgnęła, gdy je sprzedawał i kupował lepsze.  
Wsunął się na siedzenie kierowcy i odpalił silnik, który zamruczał cicho, gotów ruszyć przed siebie w każdej chwili. Mężczyzna jednak nie miał zamiaru odjeżdżać. Włączył radio, pozwalając rozejść się muzyce po wnętrzu pojazdu, a sam rozsiadł się wygodnie, wyciągając z kieszeni komórkę. Chciał zawczasu zaplanować wieczór. Wysłał krótkiego, zachęcającego smsa do jednej z losowo wybranych dziewcząt, w których towarzystwie bawił się na tyle dobrze, by pozostawić jej numer w liście kontaktów. Zajęło mu to kilka sekund. Tyle samo zrobienie rezerwacji w restauracji. Zaczął się też zastanawiać nad wyborem odpowiedniego garnituru, ale zdecydował się na zrobienie zamówienia, z czym też zwrócił się do krawca jedną wiadomością.
Potem zaczął przeglądać portale społecznościowe. Był akurat w trakcie czytania jednej z recenzji filmów, który już zanotował w głowie jako wieczorny must see, gdy drzwi auta rozsunęły się z głośnym huknięciem, a miejsce pasażera zajął bliżej nieokreślony typ spod ciemnej gwiazdy. Ishi upuścił komórkę, która zsunęła się na dywanik, i zaskoczony przywalił kolanem w kierownice. Syknął cicho, czując narastającą irytację.
Czy to krew brudzi jego śliczną, skórzaną tapicerkę?
Nie miał czasu dokładniej przyjrzeć się szkodom, bo szaleniec robił wszystko, byle tylko ruszyć. Krzyk napastnika ocucił pisarza, niemal zmuszając do wykonania rozkazu bez słowa sprzeciwu. Z siłą skręcił kierownicą, dusząc pedał i pozwalając samochodowi ruszyć. Technologia dopasowała ich do ruchu, ale Ishida automatycznie wyłączył gps.
Tamuj to, kurwa. Pod fotelem masz apteczkę – sapnął wulgarnie, wpatrując się na przemian w drogę przed sobą i lusterka, w panice doszukując się śladów pościgu, ale… nikt za nimi nie jechał. Szybka reakcja uratowała ich przed rozpoznaniem czy będą ich śledzić po kryjomu? Czemu ten gość krwawi? Czy teraz jest jego zakładnikiem? Co powinien zrobić? Spojrzał w stronę komórki, która leżała na podłodze u jego stóp. Gdy ten schyli się po apteczkę, Ishida będzie miał szansę złapać komórkę i wybić numer alarmowy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Gdy tylko samochód ruszył, Boris ściszył radio nie wyłączając go jednak, doskonale wiedząc, że całkowita cisza by go chyba zabiła. Już wystarczyło mu podejrzenie, że bicie jego serca słyszy pół tego miasta. Ignorując kierowcę, a raczej traktując go jak integralną część samochodu, odwrócił się by sprawdzić czy w tylnej szybie samochodu nie migają nigdzie niezwiastujące nic dobrego syreny.
Cisza i spokój mimo że powinny go ucieszyć, teraz jednak sprawiły, że zaczął doszukiwać się jakiegoś podstępu. Powinni za nimi ruszyć. Ile mógł opóźnić psa podrzucając mu zakrwawiony trop? Kilka cennych sekund? Może minutę jeżeli miał nierozgarniętego przewodnika. Może szukają go nadal na ulicy? Może przetrzepują teraz wszystkich podobnych przechodniów?
- Ale zamknij mordę - odpowiedział ze złością na bądź co bądź dobrą radę kierowcy - Skręć w lewo na skrzyżowaniu... Albo nie, jedź prosto i wtedy skręć w uliczkę za monopolem. Jednokierunkowa, ale nikt tam nie łazi. Przebijesz się przez kartony i mykniemy trawnikiem na osiedle. W uliczce wyłączysz światła.
Lazarus był przyzwyczajony do samochodów terenowych, desperackich warunków jazdy i niemal kaskaderskiej brawury. Nic więc dziwnego, że takie a nie inne nawyki miał we krwi. Zupełnie jakby nie przejmował się, że ten samochód niekoniecznie da sobie radę z podobnym wyzwaniem. A nawet jeżeli da to niezbyt poradzi sobie z tym psychika właściciela.
W końcu jednak przestał oglądać się za siebie jakby przypominając sobie o lusterkach i, kolejny raz całkowicie lekceważąc kierowcę, ustawił główne lusterko tak by to on miał dobry widok na drogę za nimi, a nie właściciel auta. Widać łowcze zasady bezpieczeństwa były nieco dziwne. Dopiero teraz mężczyzna miał miał chwilę by przyjrzeć się swojemu zakładnikowi, bo wzięcie zakładników zawsze było jego małym marzeniem, więc nawet półśrodki w pełni go zadowalały. Szybka kalkulacja dała prosty wynik - zwykły zakolczykowany gówniarz, zagrożenie niskie, poziom trudności ukrycia zwłok już nieco wyższy.
Boris westchnął ciężko, choć z niejaką ulgą wracając do wpatrywania się przed siebie. Już miał skorzystać z dobrej rady i sięgnąć po apteczkę gdy zauważył to znaczące spojrzenie. Sam nie zauważył leżącej na dywaniku komórki, ale podejrzewał, że przypadkowe spojrzenie nie oznacza nic dobrego. Co on tam miał? Przycisk do wzywania pomocy? Broń pod siedzeniem?
- Jeżeli ktokolwiek nas złapie - zaczął powoli - Nawet jeżeli miałaby to być tylko twoja stara, to zrobię wszystko by była pewna, że jesteś we wszystko zamieszany. Jeżeli zrobisz mi jakąkolwiek krzywdę, no nie wiem... strzelisz do mnie, dziabniesz mnie nożem, rozwalisz mi nos nagłym hamowaniem... nawet jeżeli to nie będzie twoja wina to moja krew nie będzie jedyną jakiej trzeba będzie próbować się pozbyć z tego samochodu.
Wymieniał powoli, niemal z satysfakcją, a ostatnie słowa wymówił przez zaciśnięte zęby byle się nie roześmiać. Dobrze wiedział, że im więcej czasu minie tym bardziej będzie musiał się namęczyć by sprzątnąć ten burdel. Mimo to nie pokwapił się by jakoś bardziej niż wcześniej ogarnąć swoją ranę. Nie oszukujmy się, cokolwiek powyżej naklejenia plastra zwyczajnie by go przerosło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zacisnął zęby dosłownie niedowierzając wszystkiemu, co dane mu było usłyszeć z ust napastnika. Jego wizja ucieczki była zdecydowanie odrealniona, wyciągnięta z podrzędnego filmu akcji opartego wyłącznie na efektach specjalnych, scenach walk i pościgów. Pokręcił głową, ostro i nagle skręcając w bok, wjeżdżając w jedną z bocznych uliczek, ale nie w tę wskazaną. Nie miał zamiaru pakować tego horrendalnie drogiego cacuszka w żadne kartony. Wypadli na jedną ze spokojniejszych ulic.
Mężczyzna panikował, a Ishida miał chwilę czasu do namysłu. Debatował nad wszelkimi za i przeciw. Próbował znaleźć jakiś sposób, który mógłby pomóc mu przeżyć. Chciał skompletować w głowie odpowiednią ripostę. Jak się okazało, wcale to nie było takie trudne. Wystarczyło jedno spojrzenie w bok, zauważenie braku bransolety, rzeczy najważniejszej dla każdego miastowego. Ledwo wstrzymał uśmiech, udając, że słucha jego groźnych wywodów i gróźb. Parsknął nawet gorzko śmiechem w ramach komentarza, wlepiając spojrzenie w drogę i zaciskając palce na kierownicy. Nie schylił się po komórkę. Już nie chciał. Adrenalina przyjemnie rozlała się po jego krwiobiegu, pobudzając serce, przyśpieszając oddech. Wcześniej nigdy nie brał udziału w niczym podobnym. Pisał o pościgach i ucieczkach, ale zawsze musiało skończyć się wygraną sprawiedliwości. Wierzył, że w jego przypadku też tak będzie.
Po co szczekasz? Dobrze wiesz, że mnie potrzebujesz – odparł niemal beznamiętnie. Wyglądał na pewnego siebie, może trochę znudzonego. Chłopak pokręcił lekko głową. Miał swoje karty w rękawie i wiedział jak skutecznie ich użyć. Usadowił się odrobinę wygodniej, i zanim napastnik wydobył z siebie cokolwiek, zrobił cokolwiek, pisarz wrócił do podjętego wątku:
Nie masz bransolety ani broni. Jesteś poważnie ranny, słabniesz z każdą minutą. Wiesz, ja swoje cacuszko mam na nadgarstku. Jeśli teraz umrę, zaalarmuje odpowiednie służby podając nasze dokładne położenie. To auto też jest ubezpieczone, więc próba rozjebania go na części pierwsze RÓWNIEŻ da alarm.
Odczekał krótką chwilę. Chciał dać mu czas na uświadomienie sobie, że w tej właśnie chwili Ishida był dosłownie nietykalny. Górował, niezależnie od powagi gróźb mężczyzny, bo każda droga prowadziła do złapania uciekiniera. Każdy fałszywy ruch mógł mu zaszkodzić, jednak sam fakt, że chłopak tym wszystkim się z nim podzielił... nie próbując właśnie wykorzystać swojej szansy na pozbycie się napastnika, specjalnie rozbijając auto? Czy to nie było dziwne? Może Łowcy trafił się jakiś szaleniec samobójca?
Wtem Ishida znów zabrał głos. Nie było w nim już nic gorzkiego czy wrednego. Brzmiał normalnie. Jakby rozmawiali o pogodzie. Jakby nie domagał się właśnie od mężczyzny wyborów, których kierunek najprawdopodobniej zadecyduje o tym, czy Lazarus dożyje jutra.  
Jeden argument, który ma przekonać mnie co do tego, że twoje życie jest warte świeczki, a uwierz mi. Pomogę ci wyjść z tego gówna bez szwanku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Co ty odkurwiasz? Masz być grzeczny i mnie słuchać - warknął z większym oburzeniem niżeli samą złością, gdy szczeniak wjechał nie w tę uliczkę, którą wybrał Azarov - Zaraz stąd kurwa wysiądziesz... jak w GTA.
Ponownie ignorując lusterka odwrócił się za siebie. Każdy większy rozbłysk szarości, gdy nie widzi się kolorów, był brany za włączające się właśnie syreny. Nic więc dziwnego, że Boris panikował. Zbyt dużo bodźców, które w ostatecznym rozrachunku mogły spowodować same niepowodzenia. Jeszcze to szczeniackie gadanie. Łowca aż zgrzytnął zębami ze złości.
- O proszę, taki kurwa cwany. Sam na moim miejscu byś szczekał dwa razy bardziej, więc zamknij w końcu ryj. Nie potrzebuję ciebie tylko twojego auta.
Czujne ślepia cały czas kontrolowały sytuację na drodze i wydawać by się mogło, że łowca bardziej skupia się na dostrzeżeniu ewentualnego niebezpieczeństwa i swoim własnym kłapaniu dziobem niż słuchaniu tego co młody mógłby mieć do powiedzenia. Władował się do samochodu z nieznośną nawigacją i jakoś musi z tym teraz żyć.
Ważne, że jechał. Ruchomy cel zawsze trudniej będzie im złapać.
Dopiero gdy gdzieś za nimi odezwała się syrena, której jednak nie sposób było póki co zlokalizować wzrokiem Boris odwrócił łeb w kierunku kierowcy. Co więcej - zdrową rękę położył na kierownicy blokując tym samym jakąkolwiek możliwość nagłego skręcenia z drogi, a ranną choć jeszcze w pewnym stopniu sprawną ręką chwycił dzieciaka za podbródek i zmusił by ten spojrzał prosto na niego.
- Widzisz te oczy? - warknął, upewniając się, że nie będzie gapił się za długo na poparzenia na jego mordzie tylko skupi się na czerwonym kolorze tęczówek; puszczając go po chwili i pozwalając mu na powrót wrócić do patrzenia na drogę - To nie są szkła kontaktowe. To wyrok śmierci. Dla mnie za sam fakt, że istnieję, a dla ciebie za pomoc. Masz pół samochodu uwalonego we krwi czegoś co nie jest człowiekiem. Wiem, że takim hodowanym w dobrobycie świniom wydaje się, że nic wam nigdy nie grozi, że się uśmiechniecie i wytłumaczycie, a władza was obroni, ale oni nie będą zadawać pytań. Zabiją cię profilaktycznie. Nie potrzebują tu niczego zza muru, więc martw się raczej o swoje życie, a nie moje.
Boris wzruszył ramionami, zagłębiając się na powrót w swoim fotelu. Jakie to było wygodne. Nawet w takiej sytuacji ukłucie zazdrości potrafiło go boleśnie dosięgnąć.
- No, chyba że nikt nigdy nie dowie się, że dzisiaj w tym samochodzie był ktokolwiek poza tobą... Za magazynem nie ma kamer, same atrapy. Możesz tamtędy przejechać.
Chociaż tym razem dało się wyczuć, że to absolutnie nie był już rozkaz, a zwykła sugestia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ishida wiedział swoje i przy tym się upierał. To dodawało mu pewności siebie, czuł, że stoi na bezpieczniejszym gruncie, co trzymało go jeszcze na nogach. Nieznane mu były tego typu rozrywki, nigdy nie zadarł z prawdem – nie miał po co.  Zakładał, że ewentualną kradzież auta będzie mógł szybko zgłosić, a to oczyściłoby go z zarzutów o współudział. Nie wiedział, że przewozi właśnie niesamowicie groźną jednostkę. Buntownika. Pewnie też mordercę. Sądził, że ten mógł zrzucić całkiem niedawno bransoletę. Skąd miałby wiedzieć, że ten jest częścią zdecydowanie większej farsy? Nie przyjmował do wiadomości gróźb mężczyzny, choć coś mówiło mu, że to co mówił Łowca mogło być prawdą. Jak jednak przegadać wygodnickiego człowieczka, nietkniętego żadnym złem, przeświadczonego o sprawiedliwości i łaskawości ukochanych rządzących?
Wtem napastnik przybliżył się, jedną ręką zabezpieczając kierownicę przed zjechaniem w bok, a drugą odwracając beznamiętną twarz Jina w swoją stronę. Tylko ciemne oczy pisarza zdradzały, że w rzeczywistości jest cholernie przerażony. Zmarszczył brwi. Twarz mężczyzny nie należała do cudów świata. Prześlizgnął się spojrzeniem po jego paskudnych bliznach, czując nieprzyjemny ścisk żołądka. Wzbudziło to w Ishidzie odrobinę współczucia. Przez jeszcze chwilę unikał kontaktu wzrokowego, ale nie mógł nie spojrzeć. Czerwone tęczówki przewiercały Ishidę na wylot, paraliżowały. Kazały zamknąć pysk i słuchać.
Gdy nacisk zelżał, mężczyzna szarpnął głową i rozmasował szczękę w miejscu, w którym dalej czuł palce napastnika. Wyglądał na urażonego, wrażenie przeszywającego spojrzenie ulotniło się i przypominał trochę dzieciaka, którego ciotka zdecydowała się wytarmosić za poliki.
To pewien rodzaj mutacji, prawda? Jesteś obiektem badawczym? Zbiegłym eksperymentem? – rzucił pytaniami w eter. Oczekiwał odpowiedzi, a tylko to mu do głowy przychodziło. Nie mógł powstrzymać swoich starych przyzwyczajeń do zainteresowania wszystkim co medyczne.  Skręcił według sugestii, czując się z tym odrobinę lepiej. Nie lubił, gdy mu rozkazywano. Wolał mieć wszystko pod kontrolą, a obecność tego dzikusa skutecznie zbijała go z pantałyku. Musiał się na czymś skupić. Na czymś, co przywróci porządek. Spojrzał w bok.
Możemy wykorzystać brak kamer i się zatrzymać. Zostawię auto na chodzie i opatrzę ci prowizorycznie ranę. Jesteś blady jak pierdolona ściana – zaproponował niepewnie,  spoglądając w jego stronę i zerkając na ranę. Medycyna w mieście była na tyle rozwinięta, że bardzo szybko pozwalano dzieciakom bawić się na stołach operacyjnych, choć... rany postrzałowej jeszcze nie dane mu było doświadczać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dzieciak się bał, to dobrze. Strach u innych dawał Lazarusowi dziwne poczucie bezpieczeństwa. Nietypowa barwa oczu, blizny w których trudno było się dopatrywać choćby cienia romantycznego uroku i brak wyczucia własnej siły dawały w połączeniu obraz kogoś, kto się w tańcu nie będzie pierdolił. Skwapliwie z tego korzystał, zwłaszcza przy normalnych ludziach.
- Wirus rozpierdalający DNA - uściślił, choć sam nigdy nie zagłębiał się w ten temat na tyle by mieć o tym większe pojęcie, więc w jego głosie dało się wyczuć tę niepewność - Co sprawia, że jesteśmy raczej czymś w rodzaju... broni?
Trochę przejebane nie wiedzieć czym się w sumie było, co szybko do niego dotarło, więc natychmiast zamknął mordę - i to wyłącznie to, a nie przekonanie o tym, że nie wypada raczej zdradzać totalnie obcemu gościowi więcej niż powinien w tym momencie wiedzieć. Chyba, że gdzieś podświadomie Lazarus już uznał, że w momencie gdy chłopak przestanie mu być potrzebny to zwyczajnie pomoże mu opuścić ten świat w mniej lub bardziej bolesnym stylu.
- Ale nic mi nie jest - odpowiedział machinalnie na wzmiankę o jakiejkolwiek pomocy.
Jego wzrok z Ishidy przeniósł się na samochodowe lusterko, gdzie powitało go odbicie rodem z creepypasty. Co prawda nie było jeszcze tak źle, bywało już gorzej, ale faktycznie słabo się czuł. Początkowo zrzucił to na ogólne rozleniwienie spowodowane przejażdżką w tak komfortowej furze i ogólną chęcią odpoczynku, ale teraz nie mógł się dłużej oszukiwać. Sama myśl o tym, że miałby się nagle zerwać by uciekać przez ewentualną pogonią sprawiła, że zrobiło mu się niedobrze. A to wróżyło bardzo źle.
- Jest opatrzona - mruknął niezadowolony nawet nie patrząc w stronę zranionej ręki.
Dobrze wiedział, że ręka pewnie jest bledsza niż jego morda, krew nadal się sączy, a irytujące mrowienie niedługo zmieni się w całkowitą niemożność poruszania kończyną. Przecież zrobił wszystko jak trzeba. Angel też wszelkie jego rany zaklejała albo plastrami albo zawijała bandażem. Lazarus nie widział zbytniej różnicy między jałowym opatrunkiem i wcześniejszym środkiem dezynfekującym, a brudną chustą zawiązaną niedbale na równie brudniej bluzie. Na samą myśl, że jeszcze ten gówniarz miałby go dotykać przeszły go ciarki. Strachu, obrzydzenia, początku paniki - nieważne. Oparł głowę o boczną szybę byle chociaż częściowo znaleźć się dalej od niego i wpatrywał się w ulicę zastanawiając się gdzie powinien spieprzyć by móc spokojnie wpełznąć do kryjówki. Gdzieś z oddali nadal słyszał syreny.
- Wiesz gdzie jest bar Last Wish? Podrzucisz mnie do uliczki obok, tej z zapleczem.
Nazwa idealna do sytuacji. Zwłaszcza, że głos łowcy był i tak nieco słabszy niż wcześniej, więc może ostatnie życzenie nie będzie dotyczyło tylko tego spotkania, a całego jego marnego żywota.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ishida zastanowił się chwilę. Mężczyzna nie zaprzeczył, co rzeczywiście mogło świadczyć o tym, że jest częścią rządowego projektu. Po co im była taka broń? Czy miasto było zagrożone? Miało groźnych przeciwników? Wyprostował palce na kierownicy, czując skutek tego jak mocno zaciskał na niej dłonie przez ostatnie kilka minut. Nieczęsto wracał do swojej medycznej wiedzy, ale nie umiał powstrzymać się przed przywołaniem wszelkich schematów wirusowych zakażeń i następujących po nich chorób. W tym przypadku jednak zmiany wywołane przez wirusa musiały stanowić coś quasi... dobrego. Pozytywną mutację, która miała udoskonalić ludzkie możliwości – to musiał mieć na myśli mówiąc o broni. A przynajmniej Ishida miał taką nadzieję, bo jeśli to było coś zakaźnego... wtedy mógł myśleć o broni biologicznej, a tu sprawa się zdecydowanie komplikowała.
Zacisnął zęby słysząc słabe próby wymigiwania się. Metaliczny smród krwi przesiąknął już wszystko w samochodzie mężczyzny razem z fotelami. Zaczynało go to irytować. Lekarskie przyzwyczajenia kazały mu reagować, dopóki nie było za późno, bo w innym razie skończy się na amputacji ręki, która zacznie obumierać przez brak dopływu krwi, a w tym tlenu i wszystkiego innego.
Zatrzymał samochód, stając w miarę skampionym miejscu. Nie wyłączał silnika, ale w razie czego zablokował kierownicę na odcisk kciuka. Spojrzał na mężczyznę, gotowy do podjęcia walki, która musiała skończyć się uratowaniem tej pierdolonej ręki.
Jestem, do chuja pana, studentem medycyny. Ta apteczka pod twoją dupą jest wyposażona w sprzęt, który pozwoli ci dożyć jutra. Odwrócisz buzię w stronę okna, a ja to ogarnę w pięć minut. Potem odwiozę cię do tego lokalu, spierdolisz z mojego życia, a ja będę wiedzieć, że spełniłem lekarski obowiązek.
Brzmiał dość poważnie. Nawet bardzo. Strach w jego oczach zastąpiła determinacja. Wiedział, że im dłużej będą zwlekać, tym mniej krwi będzie krążyć w tym upartym idiocie. Najpewniej już mu było zimniej. Zimno. Słabo. Nie czuł opuszek palców. Kręciło mu się w głowie, miał nudności. Ból głowy. Suchość w gardle. Ból w mięśniach. Ból w ranie, którą naruszał każdy osobny ruch.
Czy nie było tak?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Było coraz gorzej bo nawet tak delikatne hamowanie przy tak niewielkiej prędkości spowodowało, że Lazarus ledwo utrzymał się na swoim miejscu, a łeb poleciał mu powoli i bezwładnie do przodu. Na szczęście nie spotkał się z żadną przeszkodą bo resztki łowczego refleksu, mimo ogólnego przytępienia, sprowadziły go natychmiast do normalnego siadu. Zmrużył oczy jakby to miało mu pomóc zorientować się w sytuacji.
- Dlaczego stoimy?
Przełknąłby nerwowo ślinę, ale miał sucho w pysku jak na jakimś kacu. Zapaliłby, ale czuł, że dłonie trzęsą mu się tak bardzo, że nie dałby rady utrzymać papierosa. Przypierdoliłby gówniarzowi za jakieś zagrywki, ale... ale gówniarz się odezwał psując tym samym cały jego plan. Azarov przekręcił głowę w jego stronę usiłując całkowicie skoncentrować się na jego słowach, mimo rozpraszającego go szumu w uszach i brutalnie rozdzierającego mu myśli bólu głowy. Medycyna, apteczka, sprzęt. To nie były zbyt dobrze kojarzące mu się słowa, ale późniejsze zapewnienia o krótkim czasie i możliwości oddalenia się stąd jednak w pewnym stopniu łowce przekonały. Na tyle by niepewnie kiwnął głową na znak zgody.
- Odwrócisz buzię w stronę okna - powtórzył z rozbawieniem zahaczającym o lekkie zażenowanie - Jeżeli mnie zaboli to twoją buzię wprasuję w kierownicę.
Nie żeby teraz wcale nie bolała go rozszarpana rana, ale sam fakt, że gówniarz będzie się tu do niego zwracał jak do jeszcze mniejszego szczeniaka wystarczająco go zirytował. Ale najwyraźniej podziałało bo Boris posłusznie odwrócił głowę w stronę okna. W odbiciu i tak miał nieco zamazany choć dobry widok na kierowcę. Dokładnie tyle ile wystarczyłoby do przypilnowania czy młody nic nie będzie kombinował.
- Duszno mi, otwórz trochę - powiedział w końcu, opierając zdrową dłoń o sam dół szyby, jakby podnieść jej wyżej nie miał już siły, i przejechał nią  zaledwie kilka milimetrów dwa razy z góry na dół, jak zwierzę próbujące doprosić się o wyjście na zewnątrz.
Z każdą chwilą coraz więcej szczegółów przemawiało za tym, że łowca jest trochę pierdolnięty albo nieco zdziczały. Albo oba na raz.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niezbyt interesował się teraz groźbami ze strony mężczyzny. Nie pierwsza to i nie ostatnia, zdążył się przyzwyczaić. Teraz musiał się skupić na ostrożnym opatrzeniu rany, począwszy od rozpoznania w sytuacji. Tyle szczęścia w tym, że uszkodzone ramię ma po swojej stronie i nie potrzebują roszad. Osobiście nie zakładał nawet, że Łowca będzie w stanie sam wysiąść z samochodu. Gadanina o lokalu miała go tylko uspokoić, żeby mógł się skupić na myślach, ewentualnych planach, byle z dala od bólu.
Sięgnął po apteczkę i wyciągnął ją zręcznie, sięgając gdzieś pod łydkę mężczyzny. Nowoczesne, metalowe pudełko skrywało w swoich wnętrznościach wszystko, czego w tym momencie potrzebował. Najważniejsze w tym momencie były woda utleniona i nożyczki. Zapalił górne światło, założył na dłonie nożyczki i odwrócił się trochę wygodniej, zapewniając sobie dostęp do rany. Czuł na sobie niemrawe spojrzenie, które obserwowało go w odbiciu szyby, co odrobinę go stresowało. Bluza pójdzie w strzępy, nie trzeba chyba mówić. Musiał jednak zacząć od odwiązania chusty.
Był delikatny, nie można było mu niczego zarzucić. Zręcznymi ruchami odwiązał niedbały supeł i przyjrzał się ranie, doszukując się miejsca, w którym nasiąknięty krwią materiał przysiąknął do sznyty. Oblał to miejsce wodą utlenioną, a ta tamtejsza wcale nie bolała, a wręcz przeciwnie, zapewniała lekkie odrętwienie, działając znieczulająco i oczyszczająco. Chwila wystarczyła, by można było odkleić chustę od ramienia, co tutaj mogło zaboleć, a dalsze oblewanie pozwoliło na załatwienie sprawy  poszarpanej bluzy. Co też zabolało, niestety.
Bluzę tniemy – zarządził beznamiętnie, nawet nie przyjmując słowa sprzeciwu. Zresztą? Lazarus musiał być tak obolały i zdrętwiały, że próba zrzucenia jej z siebie kosztowałaby go mnóstwo bólu, a może i by się poddał w połowie z tego wszystkiego. Ishida zręcznie odciął rękaw. Wilgotna koszulka pod spodem nie potrzebowała krawieckich zabiegów, wystarczyło podwinąć to co z niej zostało. Teraz chwila na przyjrzenie się ranie. Sięgnął po komórkę i poświecił nią, profilaktycznie nie odblokowując, coby mężczyzna nie zaatakował, oskarżając o próby kontaktu z władzą. Na ranę spoglądała teraz ruda kotka Ishidy, którą miał na zablokowanej tapecie.
Cóż, nie wyglądało to dobrze i zdecydowanie potrzebowało szycia, którego mógłby się podjąć, ale nie w tych warunkach. Zdecydował się teraz na najbardziej prowizoryczne zabezpieczenie rany. Rzucił komórkę na deskę rozdzielczą, sięgnął po gazę, potem po bandaż i zaczął delikatne opatrywanie, wywierając odpowiedni nacisk, który miał powstrzymać krwawienie. Było stabilnie. Poszło łatwo.
Ale jak miał się Łowca?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Aktualne miejsce było niemal idealne na chwilowy postój, chociaż szum w uszach łowcy niepokojąco kojarzył mu się z syrenami, które mogły być zbyt blisko. Byli jednak poza zasięgiem jakichkolwiek kamer i to było jedyne czego w tym momencie Boris był stuprocentowo pewny. Właściciel założył atrapy po ich ostatniej akcji. Zwykły straszak.
Cała ta sytuacja, mimo że pozornie opanowana i wcale nie taka zła budziła w nim coraz większe zdenerwowanie. Najpewniej dlatego niemal na każdy dotyk chłopaka, nawet ten bezbolesny, reagował ostrzegawczym syknięciem jakby ten nie wiadomo jaką krzywdę mu właśnie robił. Nie było tak źle jak się spodziewał, ale naprawdę wiele silnej woli go kosztowało żeby nie wyrwać mu zranionego ramienia z rąk. Dla Borisa każdy medyk był rzeźnikiem, a obcy zabierający się za jakąkolwiek pomoc był rzeźnikiem i ukrywającym się sadolem. Początkowo wlepiał ślepia w odbicie kontrolując dosłownie każdy ruch chłopaka, łącznie z ocenianiem czy aby na pewno podoba mu się po co ten sięga do apteczki i czy nie przejawia żadnych morderczych chęci nawet w sposobie w jakim trzyma nożyczki.
Jedyną pocieszającą myślą była w tej chwili obietnica bliskiej rozłąki. Lazarus miał już plan, i to wcale nie byle jaki. Dostać się na tyły Last Wisha, stamtąd zaułkiem przepełznąć w boczne uliczki i byle jakimś cudem doczołgać się do Zone. Niemal odczuł ciężką łapę Marcusa na karku i pewnie jego pięść na pysku gdy ten zobaczy zakrwawionego technika na progu jego baru, ale przynajmniej miałby pewność, że dopilnuje by łowca znalazł się z powrotem w podziemiach. Bezpieczny.
- Jedź... już... - mruknął czując, że coś jest nie tak i wcale nie zaprzątając sobie głowy tym, że jego zakładnik jeszcze nie skończył opatrywać mu rany.
Zignorował również sięgnięcie po telefon, chociaż w normalnych warunkach już poderżnąłby mu za to gardło. Z każdą chwilą ciało łowcy przechylało się coraz bardziej w kierunku drzwi aż w końcu oparł skroń o przyciemnioną boczną szybę. Szkło było zimne, a w połączeniu z ogólnym uczuciem wychłodzenia spowodowało nieprzyjemną falę dreszczy przechodzącą po kręgosłupie. Pomruk niezadowolenia był jedynym objawem potwierdzającym fakt, że mężczyzna jeszcze całkiem nie stracił przytomności, choć utrzymanie otwartych oczu było już przeszkodą nie do pokonania.
Ulepszona wirusem regeneracja pomagała niekiedy wyjść cało nawet z pozornie beznadziejnych ran, ale potrzebowała do tego czasu i energii, a nie mogła pozwolić by łowca marnował ją teraz na takie głupoty jak ewentualna walka czy ucieczka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach