Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Go down


Poziom: Buwahahah Łatwy || Nagroda: rozszerzenie regeneracji


Oleander nie miał żadnych wątpliwości. Biel skrzydeł, która mignęła mu przed oczami tylko na sekundę i tak była nie do pomylenia z niczym innym. Cholerny anioł. W dodatku tutaj, w ruinach. Pewnie wyżerał rośliny, po które spowiednik wybrał się w te okolice. Dookoła było cicho, spokojnie. Gdzieś w oddali krążył tylko wymordowany kocur, ale on najwyraźniej był bardziej zajęty obgryzaniem jakiejś padliny niż żywymi osobami, na które musiałby tracić energię. Na horyzoncie nie było żywej duszy.

Ruiny nie były zbyt imponujące. Stare budownictwo i stabilne betonowe ściany uległy presji czasu i desperackim warunkom atmosferycznym i ze starej hali fabrycznej zostało jedynie kilka nierównej wysokości słupów, resztki ścian nie wyższe od wymordowanego oraz betonowa posadzka, na której dało się zauważyć ślady krwi i kilka cholernie idealnych białych piórek.

Wszystko wskazywało na to, że ranny anioł postanowił ukryć się właśnie w tym miejscu i gdy chwilę wcześniej zniknął Oleandrowi z oczu, przekroczył ziejącą pustką framugę w jeden ze ścian i lada chwila powinien pojawić się na otwartej przestrzeni, ale... ale tego nie zrobił. Chwila wpatrywania się w to, co pozostało z drzwi pozwoliła ujrzeć dlaczego. W resztkach pomieszczenia znajdowało się wejście na niższy poziom. Zapewne tam wpełzła ta cholera. Wpełzła by zdechnąć.


Polecenia od MG:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tego dnia wstał wyjątkowo wcześnie, przed wschodem słońca. Zmówił poranne modlitwy bardziej rzetelnie i dostojniej niż zazwyczaj. Gdy wychodził ze świątyni minęło go tylko dwóch powracających kapłanów z nocnego czuwania, witających go ze skromnym skinieniem. To miał być dobry dzień.
Dlaczego więc Ao zesłał mu tak okropny i niewdzięczny widok, jakim były aniele skrzydła? Gdyby chociaż to były skrzydła w potrawce lub rozszarpane w jednej ze świątynnych cel. Nie, to był żywy, opierzony skrzydlak.
Oddalone odgłosy przypominające miałczenie wyrwały kapłana z zadumy. Gdzie polazła ta pokraka? Oleander ostrożnie poruszał się po zniszczonych pokojach, tynk obsypał mu się spod dłoni. Starał poruszać się jak najciszej, omijając leżące na podłodze kawałki gruzu i kamieni. Wewnętrznie pytał siebie, dlaczego zawędrował aż tutaj. To miała być spokojna wyprawa po rośliny i zioła, a skończył w tych ruinach, którym bliżej było do przeklętego Edenu niż miasta. Ścisnął w dłoni prowizoryczny różaniec zbudowany z rwącego się już sznurka i drewnianych koralików; widać było, że jest regularnie używany. Och, Ao. Miej go w swojej opiece podczas spotkania z jednym z niewdzięcznych zdrajców Twoich.
Ślady krwi i piór doprowadziły go do podejrzanego zejścia. W tym momencie miał jeszcze szansę się wycofać, wrócić na szlak i w spokoju zbierać edeńskie owoce. Ale nie. Nie mógł tego tak zostawić. Zdrowy rozsądek zamilknął i chłopak targany głęboką nienawiścią zszedł ciemnym wejściem, cały czas ostrożnie postępując kroku i obmyślając plan morderstwa opierzałego.

Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo że na zewnątrz nie panował jeszcze godny pustyni upał, a przedpołudnie było dość zimne to z chwilą gdy Oleander zbliżył się do zejścia do piwnicy poczuł niemal irytujący chłód, niczym z lodówek w supermarketach. Zejście prezentowało się niezbyt zachęcająco. Wąskie jak typowy korytarz betonowe schody, w kilku miejscach znacznie ukruszone, ale nadal nadające się do korzystania i ostry zakręt w prawo tuż przy ich końcu. Ściany gdzieniegdzie porastał dziwny ciemny grzyb przypominający pleśń, a w powietrzu wyraźnie czuło się wilgoć.

I krew.

Schodów nie było zbyt wiele toteż Oleander szybko znalazł się na ich dole, mijając zakręt i najpewniej spodziewając się ujrzeć jakieś pomieszczenie, ale i tym razem jego oczy natrafiły na wąski jak poprzednio korytarz. Słoneczne światło powoli przestawało sięgać do tej części podziemia i przed kapłanem roztaczał się już tylko półmrok. Nowy korytarz miał jakieś sześć metrów długości i kończył się kolejnym zakrętem, tym razem w lewo. Tam już nie sięgało żadne źródło światła, choć i tu Ao przyszedł swojemu wiernemu z pomocą bowiem, o ile cały gruz z sypiącego się sufitu i ścian został przez kogoś starannie pozamiatany pod ściany, tak na jednej kupce gruzu leżał kwadratowy, metalowy przedmiot. Stara, lekko zardzewiała latarka łypała podejrzliwie popękanym szkiełkiem na Oleandra z końca korytarza.

Gdzieś poza zasięgiem wzroku flaminga rozległo się ciche, choć w panującej dookoła ciszy doskonale słyszalne poruszenie się - ktoś najwyraźniej zrozumiał, że obcy nie miał zamiaru zrezygnować z przebywania w piwnicy i próbował powolutku oddalić się od niego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czując bijący od piwnicy chłód zarzucił kaptur na głowę; przewrażliwione włosy szybko łapały zimno pomieszczenia. W powietrzu wyraźnie czuł wilgoć i krew. Ciekawe, czy kurczak był ciężko ranny… czy może to co innego. Rozejrzał się póki jeszcze mógł. Było tu podejrzanie… czysto. Od razu poczuł się mniej pewnie. A co jeśli to legowisko agresywnych wymordowanych? Albo gorzej… aniołów? Zawinął różaniec ciaśniej na nadgarstku, powoli zaczął się zsuwać. Zatrzymał się na sekundę żeby spojrzeć na medalik. Przesunął po nim palcami, wyżłobiony znak wywołał przyjemne ciarki na jego karku. Nic się nie stanie. Wielki Ao ma go w swojej opiece.
Zaczęło robić się coraz ciemniej, nawet nieco bardziej wyostrzony od ludzkiego wzrok nie potrafił dostrzec, co się znajdowało za zakrętem. Wtem coś błysnęło na ziemi, jakby kawałek szkła odbijał już ledwo docierające tu promienie słońca. Schylił się i znalazł… latarkę. Z potłuczonym szkiełkiem, ale nadal latarkę. Instynktownie obejrzał się za siebie, jak podejrzewał, nikogo tam nie było.
Wracaj.
Głupie szepty zawsze potrafiły zasiać w nim niepewność. Siedziały głęboko w jego głowie, znały jego najgorsze sekrety i lęki, wiedziały, w jaki punkt uderzyć i zmieść do parteru. Więc co teraz?
Nie mógł wrócić. Nie z jakichś powodów zewnętrznych (chociaż ten wymordowany kocur z każdą chwilą wyglądał na mniej zainteresowanego padliną…). Poddałby się. Czuł by wewnętrzną porażkę, że dał górę tchórzostwu i durnej chorobie. Postawił zdecydowany krok do przodu.
Moment.
Latarka, tak.
Starał się ją włączyć. Ach, te nowoczesne technologie… wciśnięcie przełącznika jest takie trudne. Sprawdził, czy działa, na pobliskiej ścianie. Jeśli tak, wyłączył ją i schował do kosza, na wierzch, aby była łatwo dostępna. Jeśli nie i tak ją wziął. To nie miało dużego znaczenia, bo i tak postanowił poruszać się dalej w całkowitej ciemności.
Usłyszał poruszenie. Ta pokraka dalej tu była. Dobrze wiedzieć.
Cicho, starając się nie wywoływać niepotrzebnego hałasu, jedną ręką dotykając ściany skręcił w lewo. Nie widział zbyt dużo, ale im dłużej przebywał w ciemności tym jego wizja była coraz klarowniejsza. Dzięki zwierzęcym genom może nie widział idealnie jak w dzień, ale większe kształty czy poruszenie na pewno by zauważył.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poruszanie się w całkowitych ciemnościach nie było dość dobrym pomysłem. Nawet gdy samemu było się potworem, który większej ilości światła nie potrzebuje. Zawsze wiadomo, że nawet taka bestia spotka na swojej drodze kogoś znacznie gorszego.

Kropla wody kapnęła na ramię Oleandra, a chwilę później coś najwyraźniej przemknęło za nim - dosłownie na ułamek sekundy przysłaniając światło padające z powierzchni. Jednak nawet szybkie obejrzenie się za siebie nie pozwoliło ujrzeć żadnego winowajcy. Może to zwyczajnie strach napędzał jego wyobraźnię.

Dłoń wymordowanego, która podczas pokonywania kolejnego zakrętu ciągle dotykała ściany natrafiła na wilgotną plamę. Plamę krwi, którą musiał rozmazać. Plamę krwi, która nienaturalnie ściekała po murze aż pod jego nogi wydając z siebie nieprzyjemne chlupnięcie gdy chłopak po niej przeszedł.

Korytarz do którego skręcił tym razem był już nieco szerszy niż poprzedni, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie, bo choć tutaj nie docierało już nawet najsłabsze światło to znikało dziwne uczucie duszności. Chociaż może to wiatr. Jakaś dziura w murze mogła powodować przewiew. Albo ktoś lub coś tuż obok ośmieliło się poruszyć. Wytężając wyostrzone zmysły dało się zauważyć przed sobą kilka różnych wejść do kolejnych pomieszczeń. Z tej odległości nie dało się jednak ustalić ile ich dokładnie było i czy wszystkie na pewno były tymi czym się wydawały, a nie zwykłymi cieniami rzuconymi na ściany przez cokolwiek innego.

- Przyszedł, przyszedł!
- Cicho, widzi nas...
- Nie widzi, nie patrzy!
- Cicho, cicho.

Trudno było dokładnie określić ile osób szeptało w tajemnicy przed kapłanem bo głosy były niezwykle do siebie podobne, zagłuszane dodatkowo czyimś nerwowym chichotem i zniekształcone przez odbijające się od ścian echo.


uwu:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach