Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Bolało, jak wyrzucili cię z Edenu? (Oleander x Nobuyuki) Ezgif-3-8_aaxqxsa

Desperacja, dokładnie 283 lata temu. Wiosna.

Krople deszczu zaczęły uderzać o spękaną ziemię Desperacji. Najpierw kilka, potem kilkanaście, aż nagle świat zniknął za wodną zasłoną. Dla tego zapomnianego przez Boga świata ulewa była czymś niespotykanym, wyjątkowym. Na suchym podłożu szybko zaczęły tworzyć się kałuże, z każdą chwilą coraz większe, gdyż martwa ziemia nie potrafiła wchłonąć takiej ilości wody. Było wcześnie, wschodzące słońce nie miało jeszcze siły przedostać się przez warstwę szaroburych chmur.
Na horyzoncie nie było widać niczego więcej jak kilku większych kamieni, uschniętego drzewa, nielicznego stadka dzikich zwierząt i drobnej, wyraźnie poirytowanej istotki na jednej z gałęzi. Młody, wyglądający tylko na nastolatka chłopiec o wyjątkowo zabawnym kolorze włosów siedział przytulony do pnia i klnął pod nosem.
- Putain de merde!
Krzyk został prawie całkowicie zagłuszony przez deszcz i ujadanie kojotów.
Oleander miał cholerne szczęście, że zdążył wdrapać się na drzewo przed przyjściem ulewy. Kora na pewno zrobiłaby się za śliska i już dawno skończyłby w paszczach zwierzątek. Spojrzał na swoich niedoszłych oprawców niepewnie, jednak zaraz wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu zwycięstwa. Zaśmiał się szyderczo do zwierząt i pokazał im język. Głupie pchlarze. Przez myśl mu przeszło, że mogła być to grupa zdziczałych wymordowanych. Wtedy byłoby jeszcze zabawniej.
Odgarnął mokre włosy z oczu, poniszczone ubranie coraz bardziej nabierało wody i zaczynało mu utrudniać ruchy. Worek z całym swoim majątkiem zgubił gdzieś w czasie ucieczki, starając się odwrócić uwagę psów, w tym jednego buta i dziurawy płaszcz.
Dobra, sytuacja opanowana na najbliższe 5 minut. Tylko co dalej?
Mógłby pozbyć się ubrań i wtopić się w strukturę drzewa w nadziei, że zmyli tym drapieżników, lecz wiązało się to z dość nieprzyjemnymi konsekwencjami; skóra nadal nieco go świerzbiła po ostatnim razie. Mógłby też przeczekać i liczyć na znudzenie się zwierzyny, a na to się nie zapowiadało. Nie miał też niczego, czym mógłby odwrócić ich uwagę.
Westchnął zirytowany i oparł się bardziej, starając się utrzymać równowagę. Zamknął oczy. To wszystko zaczęło robić się nieco męczące. Wpierw grupka rzezimieszków napadła na jego skromne mieszkanko (tu wstaw: szałas zbudowany z patyków i suchych liści) wyganiając go z niczym, potem pogonili go, gdy podkradał czyjeś ubrania z domków na obrzeżach Apogeum, a teraz to! Szlag. To był wyjątkowo ciężki czas w jego czterdziestopięcio-letnim życiu pośmiertnym.


Ostatnio zmieniony przez Oleander dnia 14.05.17 19:12, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

W Czarnej Melancholii panował gwar — masa pijackich okrzyków przeplatała się z dźwiękiem stukających o drewniane blaty talerzy i kuflów. Swąd alkoholu natarczywie atakował nozdrza kocura, momentami przyprawiając go o mdłości. Nudności dodatkowo potęgował nieprzyjemny zapach taniego tytoniu, którym zachwycali się tutejsi pasjonaci fajek. Całe pomieszczenie miało bardzo gęstą atmosferę, której momentami nie dało się znieść.
Dlaczego więc Nobuyuki zdecydował się zawędrować właśnie w takie miejsce?
Zapewne miał multum powodów, które razem zadecydowały o tym, że wybór padł właśnie na Melancholię. Z pewnością potrzebował chwili przerwy od burdelu, w którym już od jakiegoś czasu pracował, chciał też odpocząć w innym miejscu, rozejrzeć się po Desperacji, by nie przegapić żadnych „nowości”, o ile jakiekolwiek były. W każdym razie chodziło głównie o to, że Neely nienawidził siedzenia w jednym miejscu, więc kiedy tylko pojawiała się możliwość wymknięcia się gdzieś to on niemalże bez zastanowienie z niej korzystał.
Białowłosy zajął miejsce z boku, jakby próbował odseparować się od pijackiego towarzystwa. Drewniane krzesło było o dziwo wygodne, a jego umiejscowienie bardzo korzystne i sprzyjające jego obserwatorskiej postawie — bo tak, wymordowany pełnił funkcję obserwatora, który z lekką niechęcią przypatrywał się teatrzykowi, który odstawiała banda obskurnych pijusów, pałętających się wokół baru, przy którym usługiwała im kelnerka, której mina wyrażała więcej niż tysiąc słów, więcej niż Rafaello.
Biedna.
Dość długo obserwował gości, którzy to zbiegali się do hotelu całymi gromadami. Jedni wychodzili, a drudzy przychodzili — naturalna kolei rzeczy. Choć podczas tej wymiany klientów wzrok kocura dostrzegł mężczyznę, którego aparycja mu się spodobała. Co prawda widział go jedynie tyłem, a już sam tył do niego przemówił na tyle, by Nobuyuki zerwał się z miejsca, chcąc zakręcić się obok nowo przybyłego.
Wsparł się dłońmi na drewnianych podłokietnikach, a następnie niemalże tanecznym krokiem ruszył w stronę tajemniczego jegomościa. Bez problemu udawało mu się przeciskać przez tłum. Już prawie był u celu, gdy nagle zderzył się z czyimiś śmierdzącymi plecami. Syknął pod nosem, łapiąc się za głowę. Dopiero chwilę później spojrzał przed siebie, zadzierając nieco głowę do góry. Stał przed nim napakowany byczek, od którego capiło wysokoprocentowymi napojami alkoholowymi. Smród zmusił Neely'ego do zakrycia nosa wierzchem dłoni.
Uważaj jak łazisz, mała szmiro — sapnął niewyraźnie, obnażając swoje krzywe, pożółkłe zęby. Zamachnął się nawet, jakby z zamiarem uderzenia jasnowłosego, który na szczęście uniknął ciosu. Gruba pięść pijusa trafiła w drewnianą kolumnę, z której aż posypały się wióry.
Musiał uciekać, doskonale to wiedział.
Kocur pospiesznie obrócił się w stronę wyjścia i wziął nogi za pas. Usłyszał za sobą jedynie przeciągłe gwizdnięcie, które było swoistym sygnałem, że reszta kumpli awanturnika ma się zająć tym czerwonookim, który przypadkiem mu się naprzykrzył.
Nobuyuki oczywiście biegł przed siebie, a jedyne czego chciał to... spokój. Chciał zostawić w tyle tych spasionych oblechów, którzy ledwo go gonili, bo ledwo machali swoimi grubymi nóżkami. Bez problemu oddalił się na tyle, by prawie stracić z oczy swój pościg. Zatrzymał się tak nagle, a jego wzrok skupił się na kolejnym zagrożeniu — grupce kojotów, memłających pyskami w stronę jakiejś postaci, kurczowo trzymającej się pnia drzewa.
Na szczęście go nie zauważyły, a zawadiacy nadal go gonili.
Myśl, myśl.
Zerknął na pobliski krzak i bez zastanowienia do niego wskoczył. Wylądował pośród gałęzi, które smagnęły jego twarz niczym bicz. Ale nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Postanowił spokojnie siedzieć w krzakach i przyglądać się przedstawieniu, które miało się zaraz zacząć.
Grupka, która go goniła dotarła na miejsce pięć minut po nim. Dyszeli okropnie, ich charakterystyczny zapach roztaczał się po okolicy, a bliżej nieokreślone dźwięki zwróciły uwagę kojotów, które chwilę wcześniej zaciekle próbowały dorwać młodzieńca siedzącego na drzewie. Momentalnie zmieniły swój obiekt zainteresowań, i tym razem padło na łatwiejszy cel — kilku zapijaczonych mężczyzn, którzy gonili Neely'ego. Tak, to właśnie oni mieli przesrane, bo zwierzęta niemalże od razu rzuciły się w ich stronę. A oni? Oni oczywiście na nowo zaczęli przebierać swoimi nóżkami, byleby tylko uciec.
Kocur grzecznie odczekał aż kojoty i pijacy oddalą się na tyle, by móc bezpiecznie wyjść z gąszczu. Jego jasna sylwetka wyłoniła się zza liściastego krzewu, od razu kierując się w stronę drzewa, na którym siedziała biedna istotka. Po drodze wyjmował ze swoich włosów pojedyncze gałązki, które udało mu się namierzyć, a wierzchem dłoni przeciągnął po swoim policzku, który zdobiła mała, czerwona plama.
Zaciekawione spojrzenie wbił w różowowłosego, jakby ten był jakimś bardzo interesującym obiektem, na który wręcz trzeba patrzeć, od którego trudno oderwać wzrok. Z chwili na chwilę jego spoglądanie mogło stawać się coraz bardziej uciążliwe, bo szkarłatne ślepia kocura zdawały się przeszywać nieznajomego na wskroś.
Ej, Ty, księżniczko, długo masz zamiar siedzieć tak na tym drzewie? Mamuśka nigdy Ci nie mówiła, że podczas deszczu nie można chować się na drzewach lub pod nimi? — Zaśmiał się, nie odrywając wzroku od różowych włosów chłopaka. Co z tego, że pewnie sam miał ochotę uchronić się od deszczu właśnie na tym drzewie? No właśnie, co z tego? Bo tak to tylko stał przed nim i sobie mókł, a jego jasne ubrania przyklejały się do jego ciała, powodując przy tym delikatny dyskomfort, którego mimo wszystko wolał uniknąć.
Na jego twarz wstąpił krzywy uśmiech, który z jednej strony próbował się poszerzać, ale z drugiej strony deszcz sprawiał, że kąciki brzoskwiniowych ust kocura mimowolnie opadały.
A on nadal mókł i nadal przyglądał się Oleandrowi z wciąż niegasnącym zaciekawieniem w oczach.


Ostatnio zmieniony przez Nobuyuki dnia 22.04.17 9:28, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z przymnkniętymi oczami, oparty o gładką korę drzewa wsłuchiwał się w szum deszczu. Zwierzęta na dole ucichły, jednak ciągle krążyły dookoła potencjalnej zdobyczy. Raz po raz naskakiwały na drzewo, szczerząc kły i złowróżbnie warcząc czy poszczekując. Gałąź, na której siedział Oleander, była jednak na tyle wysoko, by kojoty nie doskoczyły do luźno zwisających nóg. Targany jednak niepokojem uciekał kończynami i mocniej zaciskał się na pniu, gdy skoki były wyjątkowo wysokie. Ogólnie jednak jego sytuacja była stabilna, co prawda niezbyt przyjemna, ale na razie tyle mu wystarczyło.
Była wiosna, młode listki tego drzewa ledwo chroniły go od ciężaru ulewy. Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, gdy zawiał lekki wiatr. Przemoczona koszulka przykleiła się do jego skóry jeszcze bardziej uwydatniając skrzywiony, wystający kręgosłup chłopaka. Workowate ubrania zwykle ukrywały jego nienaturalną szczupłość, jednak mokry materiał działał zupełnie na odwrót; teraz naprawdę wyglądał jak sama skóra i kości. Co psy widziały w jego wychudzonym ciele? Mięsa tu tyle ile na talerzu przeciętnego desperata. Rzucił w ich stronę jedynym butem, jaki mu pozostał. Ich zainteresowanie było zerowe, więc Oleander wrócił do przytulania drzewa i marzenia o byciu w zupełnie innym miejscu, niż w którym pozostało mu czekać na zbawienie.
Z sennego letargu wyrwały go niepokojące odgłosy. Skupił się, starając się przebić przez zasłonę deszczu. Krzyki. Głośne, ciężkie kroki, w biegu. Jest ich kilkoro.
Zaniepokoił się do tego stopnia, że prawie stracił równowagę. Pozbierał się jednak w błyskawicznym tempie i ochłonął. Jest w martwym punkcie, nie może teraz kompletnie nic zrobić. Dlatego zacisnął zęby i czekał, co się wydarzy.
Po kilkunastu sekundach ukazała mu się dość szczupła, zwinna postać, która chwilę potem zniknęła w gąszczu pobliskich krzaczorów. Tuż za nią biegło kilku o wiele większych gości, widocznie rozzłoszczonych i podpitych. Zbliżali się do drzewa, aż stadko wygłodniałych kojotów nie zauważyło ich obecności. W sekundę zwierzęta jak dzikie rzuciły się w pogoń za bandą grubasków, ciągnięte wizją zdobycia pożywienia o wiele większym zasobie tłuszczu i białka. Ci oczywiście obrócili się na piętach i pognali skąd przybiegli.
Oleander przyglądał się tej scenie zaintrygowany, chowając się za pniem jak najbardziej mógł. Sytuacja była dość zabawna, dlatego chwilę po tym wybuchnął śmiechem sam do siebie. Dzięki tym uroczym dżentelmenom mógł teraz sprawnie opuścić ten zakątek Desperacji i poszukać szczęścia gdzie go dusza poniesie. Roztrzepał ręką mokre włosy i zaczesał je do tyłu.
Ej, ty.
Obrócił twarz w stronę nieoczekiwanego głosu.
Księżniczko.
Zmarszczył brwi. Czy to był ten sam facet, który chwilę temu wskoczył jak szalony w krzaki? Jego spojrzenie przewiercało chłopaka na wylot, Oleander zatrząsł się w dreszczach. Nie był do końca pewien czy to przez zimno i deszcz, czy przez rubinowe oczy nieznajomego.
Buzia błękitnookiego szybko przybrała szyderczy i niemiły wyraz.
- A Tobie mamuśka nie mówiła, żeby nie zaczepiać większych od siebie?
Pyskówka na pyskówkę, a co.
Puścił drzewo, którego trzymał się wręcz kurczowo już od jakiegoś czasu. Teraz bardziej swobodnie usiadł na gałęzi i nonszalancko oparł się o pień plecami. Zejdzie sobie wtedy, kiedy będzie chciał. Żaden siwy wypłosz nie będzie mu gadał, jak ma żyć.
-  Czego ode mnie chcesz?
Starał się zawiesić na nim swoje chłodne spojrzenie, jednak szybko uciekł, speszony tym aż za dużym zainteresowaniem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Deszcz nie przestawał padać nawet na chwilę, ba, momentami można było odnieść wrażenie, że przybierał na sile. Łzy niebios coraz szybciej rozbijały się o najróżniejsze obiekty, które napotykały na swojej drodze podczas spadania na ziemię. Pogoda była ponura, jakby wszystko wokół traciło chęci do życia, płakało. Szarość przejęła niebo, a chmury przypominały stado zabrudzonych, zagubionych owiec, który przepadkiem zapuściły się w rejony, w których nigdy nie powinny się pojawić. Mogłoby się zdawać, że deszcz jest jedyną nadzieją dla desperackiej ziemi, jednak zdaniem Kocura nawet świeże opady nie mogły polepszyć beznadziejnej sytuacji pustynnej flory. Co umarło, to nie żyje.
Nobuyuki z każdą sekundą mókł coraz bardziej. Kosmyki jasnych włosów Kocura przyklejały się do jego twarzy, głównie czoła i policzków. Co jakiś czas unosił dłoń, by palcami pozbyć się pasm swoich kudłów, które w tę okropną pogodę jedynie przysparzały mu jedynie kłopotów. W jednym miejscu odstawały, w drugim były zbyt mocno przyklepane, a w jeszcze innym było ich zdecydowanie za dużo, bo wilgoć sprawiała, że nabierały objętości, więc było ich jeszcze więcej, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Spod burzy już lekko pofalowanych w niektórych miejscach włosów wystawało dwoje uszu, które delikatnie poruszały się na boki. Szkarłatne spojrzenie wciąż tkwiło w różowowłosym, który wyraźnie zainteresował członka kociego gangu, bo ten nawet na chwilę nie odrywał od niego wzroku, nie licząc oczywiście chwil, w których mrugał.
Żałował, że nie nałożył na siebie więcej ubrań albo jakiegoś płaszcza, który sprawiłby, że chociaż część zmasowanego ataku deszczówki zostałaby odparta. Teraz z pewnością bił się w pierś i przeklinał się w duchu, bo przecież mógł uchronić się od takiego stanu. Jasna podkoszulka kleiła się do jego brzucha i pleców, luźne spodnie opięły się bardziej na jego nogach, a rozpięta bluza przemokła doszczętnie. Kocur nie miał na sobie nawet skrawka suchego materiału. Starał się ignorować ten dyskomfort, który odczuwał. Rękawem już mokrego ubrania wycierał krople spływające po brodzie i czole, utrzymując łeb zadarty ku górze, a spojrzenie wbite w chudzielca.
„A Tobie mamuśka nie mówiła, żeby nie zaczepiać większych od siebie?”
Otworzył szerzej ślepia, rozwierając delikatnie usta. Jedna z kropel spłynęła po jego nosie, by następnie zwinnie przemknąć na wargę. Białowłosy wytarł buzię wierzchem dłoni.
Flamingu różowy... zejdź na dół, a porównamy kto jest większy. Tylko uważaj żebyś podczas schodzenia nie połamał sobie tych chudych nóżek, bo w przeciwnym razie będę musiał Cię zostawić. — Machnął ręką w zapraszającym geście. Z czasem przestał zważać na to, że wszystko po nim cieknie, bo i tak nic nie mógł na to poradzić. I tak miał zamiar niedługo wracać do burdelu, gdzie miał zamiar ogarnąć się, nałożyć suche ciuchy i wylegiwać się na wygodnym materacu. — Albo nieść — dopowiedział, a na jego twarz mimowolnie wstąpił uśmieszek, który obnażył jego zęby. Widać było, że druga opcja zdecydowanie bardziej do niego przemawiała i możliwe, że byłby w stanie sam zrzucić różowowłosego z gałęzi, byleby tylko móc go później nieść.
„Czego ode mnie chcesz?”
Odciągnąłem kojoty, powinieneś okazać chociaż odrobinę wdzięczności, Ty niewdzięczniku. Czego chcę... Już niczego. Chciałem zaproponować romantyczną kolację przy świecach i kadzidłach, z trąbką w tle. Zaprzepaściłeś swoje szanse, znajdę kogoś innego. — Pierwszy raz oderwał od niego wzrok, a następnie odwrócił się na pięcie. Zerknął przez ramię, a następnie uniósł prawą rękę i pomachał nią do niego. — Miłego siedzenia na drzewie, kwiatuszku.
Był ciekawy czy jego słowa jakkolwiek ruszyły nieznajomego.
Idę w stronę Apogeum — krzyknął jeszcze oddalając się od niego o kilka kroków.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wgapiał się w niego nieufnie, z ciszą wysłuchując jego słów. Flamingu różowy. Oburzył się tylko na chwilę, wręcz na sekundę; porównanie było zbyt zabawne, żeby na jego sine usta nie wpłynął nikły uśmieszek. Czy on go podrywał? Zresztą sama postać kocura nie była Oleandrowi aż taka obojętna; był przystojny, a warto czasem zakręcić się wokół przystojnych osób. Zwłaszcza, jeżeli samemu miało się nienajgorszą twarz.
Nieznajomy zaczął się odwracać, widocznie stracił już zainteresowanie. A może nie do końca? Zaczepił dzieciaka; powiedział, dokąd idzie. Dobrze. Alex nie lubił dostawać wszystkiego od razu na tacy, potrzebował tej nutki wyzwania. Musiał jakoś się wykazać. Cięty język zburzył cudowne pierwsze wrażenie, jakie miałby kiedykolwiek na nim zrobić, ale zaraz to nadrobi. Nie może przecież okazać się w jakiś sposób od niego gorszy.
Zacisnął dłonie na śliskim konarze i wziął głęboki oddech.
Czy na pewno warto? Alexander unikał siedzib ludzkich. W Apogeum musiałby być porządnym obywatelem Desperacji, dumnym mieszkańcem niczego. Ładnie się uśmiechać, nie kraść wszystkiego, co się świeci, pomagać. Tak przecież starali się żyć wymordowani w swoim małym, zapchlonym miasteczku. Starając się zachowywać pozory normalności, jakby świat dawno się nie skończył.
A Oleander nie lubił, gdy go ktoś trzymał za pysk. W sumie to nikt nie potrafił go przywrócić do pionu, nikt nawet nie próbował. Zdegenerowany nastolatek, który według kalendarza już dawno nastolatkiem nie był. Mimo tego jego umysłem rządził okres buntu, jeszcze potęgowany przez okropne okoliczności, w jakich zdarzyło mu się żyć. Gdzie więc znalazłby miejsce?
Niestety nawet najpiękniejsza wędrówka po pustyni może się kiedyś przejeść. Żył bez większego dachu nad głową już dobre parę, jak nie paręnaście lat. Może to był dobry czas, aby złapać w końcu oddech.
Hej – Krzyknął za nim na tyle głośno, aby zdołał przebić się przez zasłonę deszczu. – Czekaj.
Kolejna fala ciarek przemknęła mu po plecach. Robiło mu się trochę zimno.
Kolacja przy świecach nie jest wcale takim zły pomy-
Urwał, ponieważ w tym momencie dłoń ześlizgnęła się z mokrego drewna. Za nią poszła kolejna i nie zdążywszy się złapać wywinął cudownego orła w tył i z głuchym łoskotem wylądował na ziemi.
Co za głupek.
Leżał na ziemi chwilę, nie mogąc złapać oddechu. W końcu się podniósł do siadu, czując lekkie kłucie w plecach. Na szczęście nie na tyle silne, aby wskazywało na jakiś uraz. Spróbował wstać, podparł się rękoma. Błąd. Prawe ramie zabolało paskudnie, syknął. Spróbował drugą. Poszło lepiej, ale nie potrafił ustać na nogach. Chude kolana zatrzęsły się, a następnie kolejny ból (tym razem gdzieś w okolicach kostki) zmiótł go do poziomu parteru. Przeklął siarczyście w ojczystym języku (już drugi raz tego poranka) i przetarł twarz, chociaż trochę pozbywając się błota. Obie kończyny zachowywały się jak złamane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieodłączny uśmiech, który mu towarzyszył podczas rozmowy z różowowłosym postanowił zniknąć w momencie, w którym kontakt wzrokowy dwójki wymordowanych się urwał. Przez głowę kocura przeleciała myśl, która nie dawała mu spokoju i wywoływała w nim mieszane uczucia. To mogło być ich pierwsze, a zarazem ostatnie spotkanie. Dużo w tej chwili zależało też od samego Nobuyukiego, w którego głowie toczyła się zacięta walka. Powinien wrócić? Sam nie wiedział, musiał nad tym trochę podumać. Oczyma wyobraźni wciąż widział przed sobą jego piegowatą twarz i wychudzone ciało. Specyficzny wygląd nieznajomego szybko zapadł mu w pamięć, nie mógł się go w żaden sposób pozbyć. Z drugiej strony nie chciał pokazywać swojego zainteresowania jego osobą, uznając to za słabość, której powinien się jak najszybciej wyzbyć.
Nie miał zamiaru się odwracać, po prostu szedł przed siebie. Nogi mu się nieco ślizgały, bo wszedł w błoto, które chlapało po jego podeszwami. Na chwilę stracił równowagę, ale na szczęście dość szybko przeniósł stopy na szarozieloną trawę i tylko to uratowało go przed upadkiem. Stanął tak w rozkroku, pozwalając lewej nodze dołączyć do prawej. Wierzchem dłoni przetarł mokre czoło, zahaczając również palcami o oczy. Sklejone rzęsy ograniczały nieco jego widoczność, choć i tak największym utrudnieniem był deszcz, który uderzał prosto w jego twarz, aż musiał unieść rękę do góry i otwartą dłoń zatrzymać na wysokości oczu, by przypadkiem nie oślepnąć.
Spuścił wzrok, koncentrując się na swoich przemoczonych i zabłoconych desantach, które niestety poddały się i pozwoliły wodzie wygrać. Całkiem przemokły, podobnie zresztą jak jego skarpetki. Lepiące się do ciała ubrania powodowały niemały dyskomfort, choć z czasem dało się do niego przyzwyczaić i próbować go ignorować.
Szedł powoli, wcale nie dlatego, że nigdzie się nie spieszył, po prostu pogoda mu utrudniała swobodne poruszanie się. Próbował omijać większe skupiska błota i kałuże, choć było to kompletnie bezsensowne — teraz, gdy nie było na nim nawet jednej suchej nitki mógł iść nawet przez najgorszy teren. Chyba gorzej być nie mogło.
„Hej.”
Usłyszawszy zagłuszony przez ścianę deszczu głos mrugnął entuzjastycznie szkarłatnymi ślepiami. Zastygnął na chwilę w miejscu. Zagubione pośród długich włosów kocie uszy stanęły dęba. Poruszyły się delikatnie na boki, próbując skupić się na kolejnych dźwiękach dochodzących zza pleców swojego właściciela.
„Czekaj.”
Odwrócił się na pięcie, czemu towarzyszyło głośne westchnięcie. Wzrokiem odnalazł sylwetkę ciekawego jegomościa, który na jego oczach zsunął się z drzewa. Runął na ziemię. W pierwszej chwili w ogóle się nie ruszał, a Neely stał niemal jak sparaliżowany. Przetarł znowu oczy, machając łbem na boki. Od razu puścił się biegiem w stronę flaminga, którego zawiodły skrzydła. Nie zważał na to, że kałuże po których mknął do przodu rozpryskiwały się na wszystkie strony, jednocześnie brudząc jeszcze bardziej jego ubranie. Po drodze z pewnością prawie się wywrócił, a uspokoił się dopiero, gdy zauważył, że różowowłosy próbuje wstać.
Zwolnił odrobinę, choć nadal stawiał duże kroki by dość szybko zmniejszyć dzielący ich dystans. W chwilę znalazł się tuż przy chudzielcu, klękając obok niego i jednocześnie zastanawiając się gdzie go złapać, by nie pogruchotać mu kości.
Wystraszyłeś mnie, matole — bąknął niewyraźnie, jakby nie chciał się przyznać do tego, że trochę się zmartwił. — Co Cię boli? — Nie był medykiem, nawet nie potrafił zbytnio mu pomóc, a pytanie które zadał było nieco idiotyczne. Spodziewał się odpowiedzi: „wszystko”.
Odgarnął włosy do tyłu, pochylając się nad różowowłosym, chcąc ocenić jego stan swoim niemedycznym okiem. Nie wyglądał najlepiej. Przy upadku pewnie się poobijał.
Będę musiał Cię nieść, tak jak mówiłem wcześniej. — Zastanowił się przez chwilę. — Złapię Cię jak księżniczkę. Pod łydki i w okolicach pleców — mruknął na tyle głośno, że bez problemu dało się go usłyszeć, zresztą... byli dość blisko. — Współpracuj, fajtłapo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystko wydarzyło się tak szybko. Szok nie opuścił go nawet wtedy, gdy próbował się podnieść. Adrenalina, która nagle napompowała jego żyły, skutecznie tłumiła ogólny ból i pozwalała na szybkie reakcje. Odgarnął mokre włosy i ponownie przetarł twarz. Deszcz zmywał błoto, które nieestetycznie przylgnęło do jego twarzy i nie tylko. Wtedy do jego uszu dobiegło agresywne chlupanie sugerujące bieg przez kałuże, obrócił głowę. Przez ułamek sekundy poczuł się bezpiecznie. To dziwne. Widok kocura napełnił go nadzieją.
Wystraszyłeś mnie, matole.
Nawet nie wiedział jak zareagować, a co dopiero powiedzieć. Z jednej strony był zażenowany swoim upośledzeniem ruchowym i zerową koordynacją, a z drugiej naprawdę czuł się lepiej widząc, jak ktoś się o niego troszczy. Chcąc nie chcąc na jego policzkach wykwitł pokaźny rumieniec wstydu, na którym odbijały się chłodne krople.
- Chyba złamałem sobie nadgarstek… i kostkę - wybąkał niewyraźnie. Najchętniej zapadłby się pod ziemię.
Moment, moment. Nieść? Spojrzał na niego z niedowierzaniem i jakby ze strachem. Nie martwił się, że może będzie za ciężki dla wymordowanego (przecież to chucherko), ale Oleander po prostu nie chciał, by ktoś go dotykał. Nie w takim stanie; nie teraz, gdy bolał go każdy skrawek ciała i duszy. To nie tak, że miał jakiś problem z dotykaniem. Nie wstrzymywał się na co dzień od kontaktu fizycznego, aczkolwiek miewał swoje chwile, gdy nawet dotknięcie palcem skutkowało warknięciem i grymasem obrzydzenia. W tych okresach zadumy najczęściej wracał do czasów swojego życia, tego właściwego, przedśmiertnego. W izolatce fizyczność miał ograniczoną wręcz do zera, a jedynymi osobami, które odważyły się naruszać jego przestrzeń, były nieczułe pielęgniarki i lekarze szarpiący go za każdy skrawek ciała.
- Nie ma takiej potrzeby, poradzę sobie - na miarę swoich sił starał się uciekać od rąk kocura.
Przypadkiem podparł się uszkodzoną dłonią i natychmiastowo się złożył, lądując w błocie. Znowu. Spojrzał na oczekującego z niezdecydowaniem w oczach. Widać było, że Oleander miota się od jednej myśli do drugiej. Wziął głęboki oddech.
- No dobra. Tylko… uważaj.
Ułożył się jakoś zgrabniej, co by można było go porządnie i bezproblemowo podnieść. Zdrową rękę zarzucił chłopakowi na szyję, szybko zniknęła między burzą napuszonych od wilgoci włosów. Drugą starał się oszczędzać jak tylko się da, trzymał ją blisko ciała. Nie obyło się bez cichych syknięć i pokwękiwania pod noskiem.
Gdy tylko uniósł się nad ziemię poczuł mieszane uczucia. Krew się w nim burzyła, był sfrustrowany własną bezradnością i jeszcze mieszał w to inne osoby. Unikał siedzib ludzkich właśnie dlatego, by nie powodować kłopotów. A to, że uczucia wyrażał głównie przez kradzież i bluźnierstwa to już nie jego wina. Czasami pisał też wiersze i listy, głównie z pogróżkami, ale to szczegół.
- Nie musiałeś się wracać - oparł ciężką od emocji głowę o jego pierś, przyjemnie było czuć czyjeś ciepło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wpatrywał się w jego oblicze z nieudawanym zainteresowaniem, bo wcześniej nie mógł mu się przyjrzeć tak dokładnie, ze względu na dzielącą ich odległość. Teraz widział jego twarz o wiele lepiej — ogrom piegów, błękitne oczy i charakterystyczne rysy twarzy, które bez problemu zapadały w pamięć. Poza tym wyczulony węch kotowatego niemalże od razu wychwycił kwiecistą woń, którą roztaczał wokół siebie różowowłosy. Yukimura mało dyskretnie głęboko odetchnął, jakby próbował jeszcze chwilę nacieszyć się tym przyjemnym zapachem. Nic dziwnego, w końcu niecodziennie spotyka się kogoś, kto nie śmierdzi krwią i potem. Dopiero po chwili ogarnął, że jego nieco zwierzęce zachowanie mogło nieco zniesmaczyć lub zwyczajnie przestraszyć chłopca, dlatego przestał tak intensywnie poruszać nosem, choć szkarłatne oczy wciąż miał wbite w jego buźkę.
Brudne policzki nieznajomego obmywał deszcz, choć nawet woda nie była w stanie pozbyć się całego brudu, który osiadł na jego piegowatej twarzy. Przez głowę kocura przeszła myśl, by pomóc różowowłosemu i postarać się zdjąć błoto, które upaćkało jego lico, choć porzucił ten pomysł, gdy tylko dostrzegł delikatny rumieniec. Gdyby tak po prostu postanowił go dotknąć, to z pewnością uczyniłby tę całą sytuację jeszcze bardziej niezręczną.
Twoja buraczana buzia pasuje Ci do koloru włosów — powiedział, nie kryjąc swojego szczerego zadowolenia. Uznał, że wypieki na jego twarzy wyglądały niezwykle uroczo i aż musiał z nich koleżeńsko zażartować, bo przecież nie robił tego złośliwie. Z rzadkimi okazami trzeba było należycie się obchodzić — bo w jakimś stopniu chuderlak był dla niego unikatowy, nieczęsto spotykał w Desperacji istoty z tak ciekawym wyglądem.
„Chyba złamałem sobie nadgarstek… i kostkę.”
Czyli nie uciekniesz... dobrze.
Obserwował go na tyle uważnie, że już dawno zdążył zdać sobie sprawę z tego, że cała ta sytuacja była dla flaminga nieco wstydliwa i krępująca, ale wcale mu się nie dziwił, sam zachowałby się podobnie. O ile nie gorzej.
Osobiście nie widział nic złego w niesieniu chłopaka, choć Neely od zawsze był osobą, która pozwalała sobie na przekraczanie zdrowych granic względem każdego. Nie miał problemu z tym, by podejść do kogoś i od tak złapał go za rękę albo ująć policzek w dłoń. Po prostu taki był. Kontakt fizyczny nie był dla niego niczym złym, nawet z nieznajomymi. Oczywiście zdarzały się dni, w którym nie miał ochoty by kogokolwiek dotykać i by ktokolwiek dotykał jego, dlatego też z początku się wstrzymał, bo dostrzegł to niedowierzanie ze strony różowowłosego. Nie chciał mu pomagać na siłę, choć wypadało okazać nieco wdzięczności, że w ogóle chciało mu się wrócić i spytać co się stało. Ktoś inny po prostu by go pożarł albo zostawił na pastwę losu.
Jak chcesz. — Powstał nieco, by z pozycji klęczącej przejść do pozycji kucającej. Przy okazji niedbale otrzepał brudne kolana, choć dobrze wiedział, że tak nie pozbędzie się błota, które zdążyło już wsiąknąć w materiał. W międzyczasie chudzielec zdążył podjąć próbę powstania, która oczywiście spełzła na niczym, bo jego kościste ciałko wylądowało w błocie.
„No dobra. Tylko… uważaj.”
Będę — odparł, przyglądając się jak chłopak próbuje przyjąć dogodniejszą pozycję. Z powrotem powrócił na klęczki, by następnie pochwycić flaminga tak jak planował to zrobić wcześniej. Chuderlak na szczęście ułatwił mu to, łapiąc się za jego szyję. Uzbrojona w pazury dłoń spoczęła na kościstych plecach poszkodowanego i niespecjalnie lekko się w nie wbiła. Minęła dobra chwila zanim Neely'emu udało się dobrze złapać chłopaka, by ten nie zsunął się podczas marszu.
Nie musiałbym się wracać gdybyś się nie wypieprzył — bąknął, zerkając jak głowa różowowłosego opada na jego pierś. Zrobił również kilka testowych kroków, by wyczuć jakim tempem iść. Nie chciał się niepotrzebnie zmęczyć i nie daj Boże wywrócić. — To może powiesz mi coś o sobie? Wypadałoby dowiedzieć się kogo niosę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach