Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Karty Postaci


Go down


William Matthew Hayes
Mężczyzna • 17 lat – 15.06.2986r. • Człowiek • Uczeń
Pochodzi z M-1 • Mieszka w M-3

Umiejętności
Nuda w domowym zaciszu wręcz wymusiła na Willu znalezienie sobie jakiegoś zajęcia. Poza graniem w gry i czytaniem książek, chłopak zaczął się uczyć magicznych sztuczek. Ot, wyciągnięcie monety z ucha, odgadnięcie wybranej karty, znikające przedmioty. Poznał sekrety iluzjonistów, które zwykle wykorzystuje do zabawiania znajomych.
Francuska sztuka skutecznego uciekania – parkour. Robi to od takiego szmatu czasu, że zaczął to zmieniać we freerun, w którym różnicą jest pokonywanie przeszkód – zamiast jak najsprawniejszego przejścia, myśli o najefektowniejszym. Zdarza mu się jednak wykonać trick niepoprawnie, co kończy się na ogół stłuczeniami i otarciami.
Zawsze miał zmysł i duszę artysty. Ucząc się, zaczął na tym zarabiać, sprzedając swoje obrazy. Zwykle maluje pracochłonne pejzaże, ale nie ma problemu z realistycznym portretem, martwą naturą czy dowolnym wymysłem klienta. Czasem na zamówienie ozdabia przedmioty codziennego użytku, jak na przykład drewniana szkatułka na biżuterię.
Majsterkowanie całkiem niedawno stało się jego hobby. Nie ma problemu z drobnymi naprawami czy stworzeniem prostego mechanizmu, choć poważniejsze przeróbki mogą stanowić wyzwanie. Nie widzi jednak problemu z ubabraniem się smarem przy pomaganiu ojcu. Często grzebie wraz z nim przy samochodzie.
Wprost uwielbia poświęcać czas modelarstwu. Możliwość zaprojektowania i wykonania czegoś niezwykle poprawia mu humor. Zwykle polega na drewnie, jego ulubionym materiale, ale czasem sięga po inne lub miesza je.


Słabości
Ona. Daisy Verity Greenwood. Jego pierwsza i jedyna miłość, którą stara się ukryć przed każdym dookoła. Przy niej dostaje wszystkich objawów silnego zakochania – przyspieszony oddech i bicie serca, nieskładność w myślach, motylki w brzuchu, lekka nerwowość. Zrobi dla niej wszystko.
Bezsenność. Miewa takie dni, że pięć godzin wierci się w łóżku i nie może spać, przez co na następny dzień czuje się jak zombie. Jeszcze gorzej, jeśli ma to kilka dni z rzędu.
Uczulenie na kiwi i paracetamol. Przez pierwsze wiecznie nosi ze sobą strzykawkę z adrenaliną, na wypadek wystąpienia duszności. Drugie wywołuje krwotoki z nosa.


Dodatkowe
Ma w domu małe zoo: kot o zgrabnym imieniu Kapitan Pazur, jego siostra Purrfect, suczka Chewborcca razem z Woofgangiem Amaborkusem i na dodatek świnka morska Wafel. To chyba niedobór dzieci w rodzinie.
Choć nie umie grać na gitarze, w grach wymiata. Pewnie szybko nauczyłby się gry na prawdziwym instrumencie.
Kolekcjonuje książki w papierowym wydaniu, nie lubi e-booków.


Wygląd zewnętrzny
Bardzo niejapońskie rysy twarzy, kompletnie nieazjatycki wzrost i budowa ciała. Potrafi się rzucić w oczy tym, że głową wystaje ponad przeciętnego mieszkańca M-3, ale poza tym nie wygląda na zbytnio szczególną osobę. Mierzy 187 centymetrów, jednocześnie zachowując wagę w okolicach 76 kilogramów. Czasem waha się ona nieznacznie w górę lub dół. Utrzymuje formę poprzez regularne ćwiczenia, dzięki czemu ma przyjemnie zarysowane mięśnie i nie jest wieszakowatym chuderlakiem, czego można by spodziewać się po jego hobby i charakterze.
Matka genetyka obdarzyła Williama czarnymi włosami po ojcu i niebieskimi oczami po obojgu rodzicieli. Kudły zdają się wyraźnie nienawidzić grzebienia – zakręcają się na końcach, robiąc momentami małe loczki. Ostatnio podcięte zostały do wysokości łopatek, choć zwykle nosił dużo dłuższe. Grzywkę zapuścił do długości pozostałych włosów, gdyż, jak twierdził, wyglądał z nią głupio i zbyt dziewczęco. Rysy twarzy ma jednakże męskie i nie sposób go pomylić z przedstawicielką płci pięknej. Zarysowana linia szczęki, nieco szpiczasty podbródek, niezbyt wydatne kości policzkowe, przeciętnej wielkości blade wargi oraz kształt oczu typowy dla Amerykanina. Powiedzieć można, iż wyrósł na dość przystojnego młodzieńca, ale przed dziewczętami zgrywa raczej niedostępnego.


Charakter
Cichy, spokojny i ułożony, a przynajmniej w oczach dorosłych. Zawsze jest grzeczny, mówi „dzień dobry”, pomoże nawet nieproszony. Nie jest zbytnio żywiołowy i na pierwszy rzut oka należy raczej do tej nudnej części społeczeństwa, która nie potrafi się bawić. Nikt jednak nie spodziewa się tego, co kryje się pod maską dobrze wychowanego chłopca. Jest prawdopodobnie największym śmieszkiem w klasie, zarówno wcześniej w M-1 jak i teraz w M-3. Kiedy wszyscy planują wywinąć kawał nauczycielowi i boją się donosu ze strony młodego Hayesa, to on ostatecznie odwala większość roboty. Gorzej tylko, że później żaden nauczyciel nie wierzy w jego przyznanie się do winy – w końcu jest zbyt grzeczny na dokuczanie komukolwiek. Do tego dobrze się uczy, przez co podczas prac grupowych każdy pcha się, żeby tylko wylądować w grupie z nim. Żeby odwalił robotę za leni i załatwił darmowe piątki.
Potrafi rozśmieszyć niemalże każdego, jak bardzo smutny by nie był i nawet jeśli skończy się to robieniem z siebie głupka. W jego obecności tylko on sam może nie mieć humoru, innym na to nie pozwala. Zwykle jednak unika innych, lubiąc samotność lub, w ostateczności, niewielkie grono przyjaciół. Jest idealistą z nieco romantyczną duszą artysty, przebywanie w odosobnieniu na ogół wpływa na niego uspokajająco i przynosi masę pomysłów. Próbuje udawać twardego, ale w środku jest miękką bułą z masełkiem i łatwo poddaje się emocjom. Zyskał przez to wrażliwość i zdolność do zrozumienia drugiego człowieka w każdej trudnej chwili. Lubi być też „ciocią dobra rada”, choć sam ma problemy z odezwaniem się do obiektu westchnień.


Historia
Państwo Hayes poznało się w kompletnie zwyczajnych i nudnych okolicznościach. Znali się od dziecka, razem dorastali i przeżywali przygody, ale nigdy nie przemknęło im przez myśl, że kiedyś zostaną razem na dłużej niż noc u przyjaciela, wspólny weekend dwóch rodzin zbliżonych do siebie przez dwójkę szczebioczących dzieciaków czy klasowa „szkoła przetrwania” urządzona w lesie z namiotami i całą zabawą w zbieranie patyków. Paul i Lisa trzymali się razem przez wiele lat, nie mając przed sobą żadnych tajemnic i znając swoje sekrety. Byli niemalże rodzeństwem aż do momentu, w którym nagle rozstali się, ruszając w różne strony na studia. Choć utrzymywali ze sobą kontakt w pierwszych miesiącach, w końcu relacje zaczęły zanikać aż wreszcie urwały się na dobre. Lisa wybrała medycynę w M-2, na drugim roku Paul załapał się na studencką wymianę i z M-1 wylądował w M-6, wciąż dążąc w kierunku związanym z technologiami. Oba zawody miały jakąś przyszłość, oba mogły przynieść korzyści i pomóc w znalezieniu ciekawej pracy.
Byli zdziwieni, gdy spotkali się w laboratoriach – ona w lekarskim kitlu niosąca próbkę do badań, on nieco umazany smarem, szukający jednego z programistów, który zniknął zamiast pracować. Szybko stwierdzili, że nie był to przypadek, a przeznaczenie. Oboje byli wierzący, choć niezbyt praktykujący, a poza bogiem wierzyli w mnóstwo innych rzeczy z kosmitami na czele. Niedługo po tym nagłym spotkaniu on poprosił ją o rękę, a ona zgodziła się, znając adoratora na wylot.

Historia jak z bajki, w którą ciężko uwierzyć nawet ich synowi… Może dlatego, że moja bajka nigdy zbytnio nie zwracała na mnie uwagi, choć nasz początek przypomina początek rodziców. My też znamy się długo…

Mieszkali w trójkę dwa bloki dalej, piętro szóste, ze starym, leniwym kotem, którego całe życie składało się do jedzenia i spania, czasem przeplatając to mruczeniem i wykonywaniem innych kocich czynności. Młody Will często przesiadywał na placu zabaw ze swoim dzielnym kompanem Nathanem. Wspaniałe czasy, gdy wyobraźnia pozwalała przenieść się do innego świata, a dwa patyki udawały miecze – świetlne lub nawet te stalowe, tak często widywane w filmach i grach. Czasem miewali dwie towarzyszki – Daisy i Hope, równie nierozłączne jak chłopcy. Może nie bawili się często, ale dużo przebywali w swojej okolicy na placu zabaw. Nigdy nie podejrzewali, że coś może być nie tak, w końcu co może wiedzieć sześciolatek? Podczas gdy dziewczęta bawiły się w szpiegów, Will i Natan knuli kolejne plany zawładnięcia piaskownicą światem, czasem wykorzystując nawet leniwego kocura, który poza mieszkaniem też niekoniecznie przejawiał chęci do ruszania się. Wśród tych knowań często uwzględniane były młode śledcze – zostawianie „przypadkiem” poszlak, czasem obrzucenie piaskowymi kulkami czy zastawienie pułapek tak prymitywnych, że nikt by się na nie nie nabrał. Rzadko jednak zwracały uwagę na głupich przyszłych władców świata, zajęte swoimi sprawami i podglądaniem jakiejś kobiety.

Już wtedy coś do niej czułem. Może to była głupota, może po prostu było to dziecięce lubienie drugiej osoby, choć przecież przyjaźnie chłopca z dziewczyną były „fuj”… Nie wiedziałem jak ją zaczepić, zawsze chodziła z Hope, mnie Nathan też nie odstępował na krok, a dziwne by było, gdybym kazał mu odciągnąć dyktatorzą córkę. Zaraz byłyby podejrzenia, że kręcę coś z Daisy, a najmniej potrzebne było mi wytykanie palcami przez dzieciaki w przedszkolu. Zastanawiało mnie czemu nie chodziła razem z nami, skoro placówka była niedaleko naszego osiedla, ale potem z czasem zrozumiałem, że niektórzy rodzice mają więcej czasu.

Zwykle siedział w domu z ciotką, kiedy rodzice do późna siedzieli w laboratorium. Nawet gdyby nie miał z kim zostać, dałby sobie radę. Zawsze był zaradnym chłopcem, choć niski wzrost nie pozwalał na hulanie po kuchni. Pan i Pani Hayes odpowiednio zabezpieczyli dom przed nieco nadpobudliwym synem, ale wciąż na straży woleli postawić kogoś dorosłego. Kiedy rozładowywała się mu energia, siadał i zaczynał malować. Od dziecka miał talent. Gdy jego rówieśnicy rysowali koślawo swoje radosne rodzinki trzymające się za ręce, on nie pozostawał przy „technice patyczakowej”, a starał się nadać postaciom kształty bardziej ludzkie. Fakt, że jeszcze mu to nie wychodziło, ale trenował codziennie, przyglądając się obrazkom w książkach, filmom, zabawkom. Tylko w tych momentach jego opiekunka mogła odpocząć, bezpiecznie się zdrzemnąć, poczekać na powrót rodziców młodego. Czasami, gdy znudziło mu się malowanie, siadał na parapecie i patrzył przez okno. Miał specjalnie zrobione miejsce, okno zabezpieczono, więc mógł siedzieć nawet przy otwartym. Tego wieczoru było jednak zamknięte, ale chodnik i sąsiednie bloki było widać dość dobrze. Całkowicie nieświadomy tego, co dzieje się dwa budynki dalej, ze zmęczeniem patrzył na przechodzących z rzadka ludzi. Zaczynał już przysypiać, w tle słyszał rozmowę mamy z jej siostrą, która właśnie miała wracać do swojego mieszkania zaraz nad naszym. Był już po kolacji i umyty, gotowy do wpełznięcia pod kołdrę i przespania nocy. Rodzice myśleli, że to właśnie już robi, ciotka nie zgłaszała hałasów. Życie Williama wyglądałoby pewnie odrobinę inaczej, gdyby wtedy mama lub tata weszli do pokoju i pognali go z parapetu do łóżka. Byli jednak zmęczeni po pracy, tak jak i ich syn po zabawie. Młody Hayes przysnął na parapecie, z głową opartą o szybę, siedząc na miękkich poduszkach.
Obudził się przypadkiem, dość późną nocą. Nie widział zegarka, więc nie mógł określić godziny. Nie bał się ciemności i tajemniczych potworów spod łóżka, więc tym bardziej nie czuł się źle. Z ziewnięciem wyjrzał na zewnątrz, na pogrążone w mroku osiedle, mężczyznę w pośpiechu opuszczającego blok oddalony o dwa budynki od niego. Potem zobaczył coś bardzo szybko spadającego, o niepokojąco ludzkich kształtach. Z początku pomyślał o duchu, przywidzeniu, ptaku nawet. Kładąc się do łóżka usłyszał przerażony krzyk kogoś na ulicy.
To była pierwsza bezsenna noc w jego życiu.
Musiał zacząć się przyzwyczajać, następne dziesięć lat miało być bardzo podobne.

Na początku nie byłem pewny co ujrzałem i dopiero rano okazało się, że kobieta wyskoczyła z okna. Byłem przerażony, ale nikomu nic nie powiedziałem. Z jednej strony był to dziecięcy strach przed rodzicami, bo nie byłem w tamtej chwili w łóżku, z innej – nie powinienem tego widzieć. Ktokolwiek to nie był, stracił życie, a ja to widziałem. Dziecko, jakby dorosłe się nie wydawało, zdecydowanie nie powinno brać udziału w tak strasznych momentach życia. U mnie wywołało to tylko bezsenne noce, których do dziś doświadczam dość często, może uczyniło mnie też nieco wrażliwszym i mniej roztrzepanym. Rodzice zauważyli zmianę, pytali, ale ja zawsze jakoś się wykręcałem. Do tej pory nie wiedzą co ujrzałem pewnej marcowej nocy.

Lata szkolne przywitał z takim samym entuzjazmem jak inni jego rówieśnicy – nieświadomi jakie to męczarnie przychodzą później. Will właściwie chyba cieszył się jeszcze bardziej, trafił do jednej klasy z Daisy, Hope i Nathanem. Dwie nierozłączne dwójki, które znały się od piaskownicowych lat szczenięcych, choć nigdy zbytnio ze sobą nie rozmawiały. Oczywiście nawet miejsca w ławkach podzieliły się tak jak przyjaźnie – dziewczęta ze sobą, chłopcy ze sobą, zamykając się w swoich ciasnych gronach przyjaciół. Wtedy dowiedział się jak ma na nazwisko brązowooka dziewoja, która tak często przemykała mu przed oczami na placu zabaw. Greenwood. Choć brzmiało mu gdzieś za uszami, początkowo kompletnie nie wiedział, w którym kościele dzwonią dzwony. Dopiero po dłuższym czasie dotarło do niego, że kobieta, którą znaleziono martwą dwa bloki dalej była w rzeczywistości matką Daisy. Matką, której śmierć oficjalnie uznano za wypadek po przedawkowaniu leków. A on, wtedy, pewnej przypadkowej, marcowej nocy, zobaczył prawdę.

Tym bardziej stwierdziłem, że nie mogę nikomu wyjawić prawdy. Jej ojciec był głównodowodzącym, mógł zrobić wszystko, łącznie z utrudnieniem życia moim rodzicom, którzy przecież pracowali dla władz. To wtedy zacząłem jej współczuć i patrzeć w nieco inny sposób. O ile wcześniej po prostu ją lubiłem, tak teraz gdzieś na dnie serca pojawiła się tląca iskierka. Przez lata widziałem, że coś w jej zachowaniu jest nie takie jak być powinno – nie było takiej radości jak wcześniej, zamykała się w sobie, przebywała tylko w grupce przyjaciół. Z jakiegoś powodu zawsze bałem się podejść i pogadać. To takie irytujące…

William został jednym ze szkolnych fotografów – osobnikiem biegającym z aparatem za przypadkowymi uczniami i grupami, pojawiający się znikąd, cykający fotki i uciekający szybciej niż się pojawił. Co ładniejsze pojawiały się potem na stronie szkoły, w gazetce, albumie albo na broszurkach reklamujących szkołę. Zwykle robił sesje zdjęciowe na terenie szkoły, ale czasem wybierał się poza nią, śledząc niemalże Daisy razem z jej przyjaciółmi. To wtedy chyba po raz pierwszy przyłapali go na tym, że zawsze i wszędzie gapi się na Greenwoodównę, pojawiając się tam gdzie ona. Tym razem jednak udało mu się wybrnąć, wykręcając się sesją zdjęciową. Czuł się jak jakiś stalker, ale po prostu zakochał się w dziewczynie. Wierzący w przeznaczenie już tak mają…
Przez lata uczucie narastało, ale Hayes nigdy się z tym nie ujawnił. Przekonał nawet Nathana do pogadania z Hope, a sam nie potrafił zwrócić się do Daisy. Rzadko była sama, a nawet kiedy już tak się stało, walące serce, suchość w gardle i pustka w głowie nie pozwalały mu zrobić cokolwiek. Myślał nawet, że wreszcie to przejdzie, ale nie przechodziło.

Po jakichś dwunastu latach znajomości i ośmiu zakochania, cały czas łudzę się myślą, że może kiedyś się uda. Że przestanę być tym dziwakiem, który zawsze pamięta o urodzinach, spogląda z ukrycia, trzyma zdjęcia z wielu lat ukryte gdzieś w otchłani dysku. Nawet jej przeprowadzka niczego nie zmieniła.

Tego dnia wcale nie miał znaleźć się w tym samym miejscu co ona. Powinien siedzieć w szkole i uczyć się, a raczej powtarzać coś, co już wiedział po przeczytaniu tematu w książce. Pech chciał, że się przeziębił i miał zwolnienie, ale mama zabrała go na dworzec. Jak sądziła, nic tak nie poprawia zdrowia jak świeże powietrze. Wyszli po ciotkę, która akurat wracała ze służbowej podróży. Will kompletnie nie spodziewał się ujrzenia Hope obok zielonej czupryny, niedaleko pociągu. W „zielonej czuprynie” rozpoznał pannę Greenwood we własnej, niskiej osobie. Nic nie wiedział o jej przeprowadzce, ale nie to go dziwiło. Nie był w końcu w paczce, zwierzać też mu się nie musiała. Kiedy wskoczyła do pociągu, chłopaka ogarnęło dziwne uczucie straty, serce zabolało lekko, łzy napłynęły do oczu. Smarknął w trzymaną chusteczkę, zostawił mamę z jej siostrą, a sam podszedł do córki dyktatora, dokładnie w momencie, w którym pociąg ruszył. Zagadał ją, ale szczegółów się nie dowiedział. Nie miał więc pojęcia jaki był powód jej ucieczki z Miasta.

Nagle przestałem zdrowieć, pogorszyło mi się mimo leków. Tak żałośnie nie wyglądałem chyba jeszcze nigdy. Nie miałem pojęcia czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę Daisy, czy też raczej Verity, jak kazała na siebie mówić. Oczywiście nikomu nic nie powiedziałem, ale widać było, że coś jest nie tak. Zaniedbałem nawet projekt, który robiłem specjalnie dla niej na urodziny. Humor poprawili mi dopiero rodzice, którzy wyjawili mi tajemnicę trzymaną w ukryciu przez kilka miesięcy. Mieliśmy wyprowadzić się do M-3, dostali ofertę wymiany naukowej, a mnie chcieli wziąć ze sobą – nie wiedzieli kiedy wrócą, a nie chcieli mnie zostawić samego. Ciężko w to uwierzyć, ale… wszystko nagle znów wróciło do normy. Wystarczyła wiadomość, że znowu będziemy w tym samym Mieście. Pierwsza przeprowadzka w życiu i od razu tak daleko. Jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chyba mam dla ciebie relację. *kaszl* Tymczasem jednak akcept. Miłej gry.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach