Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 19 z 23 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20, 21, 22, 23  Next

Go down

Pisanie 05.01.17 23:16  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Nie chciał i nie musiał sprzymierzać się z Jallą. Pragnął, by ten pozostał daleko poza zasięgiem, dając mu czas albo na zaginięcie gdzieś w drodze, albo przynajmniej odzyskanie sił. By majaczył przed nim gdzieś za powiewami piachu sięgającego oczu. By wyznaczał ślad miękkim stąpaniem po pustyni, gdy ten toczył się za nim jak piąte koło u wozu… Na kapciu.
Noga dokuczała mu przeraźliwie. To był pierwszy raz, kiedy Sabbathowi było coś więcej niż ból głowy, czy lekkie przeziębienie. W mieście wszelkie choroby traktowane były z dozą ostrożności i powagi, zupełnie jakby same w sobie były mistycznym bytem stanowiącym podwaliny rodzącej się religii. Wystarczyło kichnąć, smarknąć, czy przyjść bledszym niż zwykle, a szkolna pielęgniarka, czy lekarz pierwszego stosunku już stawiali na nogi pół zastępu pielęgniarek i drugą połowę sanitariuszy. Nie przesadzał – w jego dzielnicy było to normalne, tak samo jak i ogromna śmiertelność powodowana obniżoną odpornością. Tak głosiły ulotki nakazujące wizyty kontrolne i szczepienia, tak nakazywał zdrowy rozsądek.
Dzierżył nóż cały czas w pogotowiu. Na wypadek niespodziewanych gości i zrywów losowych. Odzyskał wyjściem choć krztynę nadziei, która tliła się w nim niby maleńki promyczek – mizerne ognisko zagubione gdzieś w lodowej jaskini. Nie grzało go, jednak dawało światełko rozjaśniające ciemności tego, co nieuniknione. Junichi wzdychał raz za razem, kurcząc się wraz z grymasami bólu na oblanej potem twarzy. Zwierał powieki mocniej niż miał to w zwyczaju, zalany nagłą falą nieodpieralnej senności. Niby nie stoczył żadnej epickiej bitwy, jednak wyglądał jak weteran jakiejś długiej, wyczerpującej wojny, którzy wiele przeszedł i zdecydowanie za dużo widział. Chciał wyłupić sobie podrażnione oczy i zeskalpować swędzącą skórę. Przede wszystkim chciał jednak paść w miękką pościel, ogrzać się i nawodnić. Balans cieczy w jego organizmie wołał o pomstę do nieba i kolejne reformy.
Wtem przystanął. Nie zarejestrował tego momentu, jednak Jalla wyrósł tuż przed jego oczami. Prawdopodobnie zbyt bardzo skupiony był na sobie, by przyuważyć subtelną zmianę kierunku. Jak Filip z konopii, Wymordowany wskoczył prost w jego pole widzenia, powodując nagły odskok Juna, podejście serca do gardła i zamachnięcie się sztyletem. Nie wiedział czy go trafił, szczerze go to nie obchodziło. Pisnął jak panienka, by pozwolić temu przejść w jęk bólu kiedy wylądował na skręconej stopie. Załopotał jak flaga na wietrze, jednak odnalazł równowagę i jakoś ustał w pionie. Dyszał jak husky w zaprzęgu, rozwierając powieki najszerzej jak umiał i starając się obserwować każdy ruch nieznajomego mu mężczyzny.
- Odejdć! – Cieniutkim, mysim głosem wyrzucił z siebie paniczny rozkaz. Nie był to krzyk, nie było nawet oświadczenie. Ton miał wysoki jakby zupełnie zapomniał o urokach mutacji i rozkołysany, jakby Jalla nadepnął mu z premedytacją na ogon. – Nie bij! – Zawtórował temu nagły, niekontrolowany skurcz mięśni owocujący przyjęciem obronnej postawy. Pomimo przewagi w posiadanej broni Sabb czuł się wobec Jarle’a jak nowonarodzone szczenię. Malał pod naciskiem jego spojrzenia. Zwarł się jeszcze bardziej na ruch z jego strony, jednak udało mu się zdusić rodzące się piśnięcie. W chwili obecnej dalej mu było do prawdziwego mężczyzny jak jeszcze nigdy w życiu.
Jalla jednak nie zaatakował. Nie skorzystał z ran Sabbatha i nie przydusił go do piachu, by napawając się jego szamotaniem i przekleństwami pozbawiać go życia. Nawet nie złapał go za ramię, by zakleszczyć palce niby kajdany i pociągnąć w swoim tempie tam, gdzie zamierzał podążyć. Wyciągnął butelkę z zawartością, dając jedynie wyraźny rozkaz opróżnienia jej chociaż po części. Jun nie ufał jego zamiarom. Pomimo wcześniejszego podziękowania nie czuł do niego żadnej sympatii i nie chciał jego towarzystwa. Zerkał na butelkę, to na twarz Wymordowanego, zadając sobie pytanie „czy warto ryzykować”. Miał inne wyjście, zaś szanse były połowiczne, jednak kilka dni bez wody na pustyni zwyciężyło. Wolną ręką wyrwał plastik Jalli z ręki, odkorkował w pośpiechu i prawie na chaust wpuścił w siebie wszystko. Nie powinien. Mógł od razu zwymiotować przez zbyt dużo dobroci naraz, jednak nie umiał się powstrzymać. Pił jakby w życiu nie miał w ustach niczego lepszego, a to miało uratować mu życie. Pił, jakby pierwszy raz widział wodę na oczy.
Nie zdążył nawet obetrzeć twarzy, kiedy przed nosem zamajaczył mu kawałek chleba. Tu nie zastanawiał się długo. Był jak w amoku, toteż wyrwał go Jalli z rąk nie bacząc nawet na to, czy ten się dzielił, czy tylko chciał pochwalić zdobyczą. Pochłonął go kilkoma bolesnymi dla przełyku kęsami, zachowując się nie jak człowiek, ale jago zdziczały praprzodek. Dumy w nim nie było wcale.
Spojrzał się na Jarle’a jak na kosmitę. Czy on próbował nawiązać kontakt? Chciał nici porozumienia, będąc drapieżnikiem w towarzystwie ofiary? To jakby lew próbował zaprzyjaźnić się z jagnięciem, tylko po to, by utuczyć je kłamstwem, a następnie najeść się sytym obiadem. Jun przełknął ostatni kawałek chleba i zlizał okruszki z ręki.
-Id – zakaszlał, kiedy jedzenie poszło nie tą drogą, co powinno. – Idę po prostu w tym samym kierunku. N-nie wyobrażaj sobie za wiele – burknął, starając się brzmieć pewnie. Spanikował, kiedy ten stanął tuż przed nim. Cały spięty stał z nożem w pogotowiu, koncentrując spojrzenie na Jalli i skupiając się na tym, by tym razem przyuważyć wszystko. Nie chciał być wzięty z zaskoczenia.
- Dzięki za pomoc. - Drugie pytanie zignorował. Nie chciał i nie musiał nawiązywać kontaktu przecież. Bardziej nie chciał, ale nie przyznawał się do tego przed samym sobą, a co dopiero przed towarzyszem. Ruszył swoim tempem, mozolnie i z trudem przemieszczając się we wcześniej obranym kierunku. Pokazał mu już że się bał jak diabli, nie musiał się bardziej kompromitować. Noga bolała, otarcia i sińce bolały, gardło bolało. Doprawdy piękny dzień mu się szykował.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.01.17 18:38  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Był na przegranej pozycji — wszelkie próby nawiązania z chłopakiem jakiejkolwiek nici porozumienia kończyły się fiaskiem. Nieważne ile starań i serca wkładał w tę relację — wszystko i tak nie toczyło się po jego myśli. Sprawy obierały inny tor, nie ten, których chciał podążać Jarle. Dersperacja skuła jego serce lodem, pozbawiając go wielu ludzkich odruchów. Nie był tak jak kiedyś, ale był przekonany, że w jego wnętrzu wciąż jest więcej człowieka niż zwierzęcia. Widocznie odstawał od innych wymordowanych. Nie kierował nim wieczny głód i pragnienia, nie można było nazwać go bezuczuciową bestią, mimo tego okropnego wyglądu, podarowanego przez wirus X.
W towarzystwie Juna czuł się nieco dziwnie. Dawno nie spotkał kogoś podobnego. Nie znał go i raczej nic nie wskazywało na to, by miał go lepiej poznać. Starał się zrozumieć obawy chłopaka, chociaż ciężko mu to przychodziło, bo sam już dawno nie był w takiej sytuacji. Przestał się bać — teraz to on straszył. W Desperacji pewnie było od groma wymordowanych, którzy mieli dużo bardziej przerażającą aparycję niż Jalla, ale niebieskowłosy już dawno przyzwyczaił się, że na pustyni niebezpieczeństwo czyhało na każdym kroku. I teraz jedynie chciał uświadomić o tym Sabbatha, który wciąż nie zdawał sobie sprawy w jak paskudnej sytuacji się znalazł albo po prostu nagadać mu jeszcze więcej, by chłopak nie zapomniał o tym, że do miasta już nie wróci. Nigdy.
Wyglądam na kogoś, kto podniósłby rękę na bezbronnego? — zapytał, pozbywając się wskazującym palcem niebieskiej grzywy, która zasłaniała jego oko. Totalnie zignorował fakt, że Jun wciąż w dłoni dzierży sztylet, dla niego nadal był bezbronny. Był pewny, że w razie potrzeby bez problemu mógłby go powalić, wytrącić broń z rąk, a potem rozwalić mu twarz paznokciami. Ale nie miał zamiaru tego zrobić. W tej chwili chciał z nim tylko porozmawiać. Na spokojnie, bez wygłupów.
Wiatr wciąż atakował ich coraz to groźniejszymi podmuchami. Chwilami musieli się zatrzymywać, bo niezwykle trudno szło się pod wiatr. Tempo ich podróży zmalało, a winna temu była głównie pogoda, nawet ranny Sabbath nie spowalniał ich aż tak bardzo, chociaż faktycznie — gdyby miał sprawną nogę pokonali by ten dystans dużo szybciej.
Jalla oblizał suche usta, a następnie przemknął po nich trzema palcami — wskazującym, środkowym i serdecznym — zatrzymując się na chwilę w okolicach pionowej blizny. Wciąż była dla niego wielką zagadką, której nie potrafił rozwikłać. Kto mu ją zrobił, albo jak ją sobie zrobił? To pytanie zagnieździło się w jego głowie i wciąż nie dawało mu spokoju. Pomachał głową na boki, zerkając kątem oka na Sabbatha.
Idziesz w tym samym kierunku, tak? A potem masz zamiar się ode mnie odłączyć? — westchnął ciężko, a następnie ziewnął przeciągle. — Rób co chcesz, nie zmuszę Cię byś ze mną szedł. — dodał po chwili, przełykając głośno ślinę. Mimo wszystko uważał, że nie powinni się rozdzielać. Nie teraz. Zaczynało zmierzchać, powinni razem znaleźć jakieś schronienie. A rankiem? Rankiem mogli się rozdzielić, Jarle i tak powinien wrócić do kryjówki Psów.
Widok tego jak Jun pije lub je nie zrobił na nim wrażenia — podobnie zachowywała się większość desperatów. Większość z nich nie potrafiła żyć w Desperacji. Jedni umierali przez dziką, zmutowaną zwierzynę, która rozszarpywała ich na kawałki, drudzy zostali zabijani przez silniejszych, a jeszcze inni ginęli na wskutek zjedzenia trujących roślin. Wyżywić się było ciężko, a napoić jeszcze trudniej.
Nie ma za co. — wzruszył ramionami, zatrzymując się na chwilę. — Na pewno nie potrzebujesz pomocy. No wiesz, zawsze mogę Cię kawałek nieść na barana. — kiwnął głową, bo był gotowy się tak poświęcić. Chociaż z drugiej strony płetwa grzbietowa mogłaby to nieco utrudnić. To był zły pomysł bardzo zły pomysł. — Albo jak księżniczkę. — wcale nie żartował. Jeśli chłopak rzeczywiście potrzebował pomocy to był w stanie zrobić nawet coś takiego.
Uniósł głowę nieco do góry, machając przy tym energicznie grzywką. Przegryzł wargę, a potem wyciągnął dłoń przed siebie. Wskazującym palcem wskazał kierunek swojej podróży — o ile Jun faktycznie miał zamiar podążać własną ścieżką. Bo jeśli jednak zdecydowałby się iść z niebieskowłosym to wtedy można by pokusić się o stwierdzenie, że to był kierunek ICH podróży.
Daj znać jeśli będziesz zamierzał się odłączyć. Powiem Ci kilka rzeczy, które pomogą Ci przeżyć pierwszą noc. — mrugnął niebieskimi ślepiami, uśmiechając się delikatnie. Tak, to był uśmiech, a nie jakiś bliżej nieokreślony grymas. On naprawdę się uśmiechnął. — Ale przemyśl to dobrze, jeszcze kawałe- — uciął, bo jego usta znów zadrżały. W tym samym momencie również powieka wdała się w lekki dryg. Dopiero po chwili dziwne zmiany na twarzy ustały. Tym jednak razem Jarle nie odwrócił się. — To przez blizny — wyjaśnił tylko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.01.17 3:37  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
W tej chwili odczucia Jalli odsunięte zostały poza kurtynę. Na pierwszym planie był bowiem on – przestraszony, ledwo dorosły chłopiec na miękkich nogach czołgający się po zakazanej pustyni gdzieś z dala od bezpiecznego zacisza pełnego żartów o odwadze i snucia planów na przyszłość. Był jak gałązka baziowa w okresie wiosennym. Łatwość z jaką można było go w tej chwili złamać określana powinna być w nawet mniej niż mikrojednostkach. Być może Wymordowany był najmilszą osobą na całym świecie, być może prywatnie był sympatyczny i pełen humory, otwarty na świat i tolerancyjny wobec potknięć, jednak z perspektywy człowieka jawił się jako ziejąca odorem zgnilizny bestia o kilku rzędach ostrych jak harpuny zębisk, którymi najchętniej rozłupałaby czaszkę jakiegoś zapędzonego w kozi róg słabeusza. Tym właśnie był – słabeuszem bez perspektyw o najniższym w życiu osiągu szczęścia. Nie płakał, nie miał chwilowo łez na zmarnowanie. Łkał niemrawo, trąc zmarznięte przedramiona i uparcie, równomiernie przemieszczając się we wskazanym kierunku. Bał się przyznać przed Jallą, a nawet przed samym sobą, że towarzystwo uspokaja go w jakimś stopniu. Bał się, ponieważ instynkt gonionej ofiary kazał mu zachować jak największą ostrożność i w razie jakiegokolwiek zdarzenia ratować się ucieczką.
Nie miał sił by biec, przecież już ledwo chodził.
- Wyglądasz paskudnie… Znaczy, bez urazy! – Zreflektował się w pół zdania, że to jednak nie było najkorzystniejsze posunięcie. Nie chciał go przecież rozjuszyć, choć prawienie mu komplementów pokroju „skądże, wydajesz się milusi” było z jego perspektywy już nawet nie szaleństwem. Byłoby słabym kłamstwem. – Twoje, no… Wszystko. – Wzruszył ramionami, nie mając większych chęci na rozłożenie rąk i zamachanie nimi, by wskazać na niedobór słownictwa. Nie miał pojęcia jak to nazwać, aczkolwiek Jalla był najzwyczajniej w świecie przerażający. Junichi przyzwyczaił się do bardziej ludzkich pobratymców, ryby zaś widywał tylko na talerzu i w sklepach. – Rozumiesz? Nie wiem jak to lepiej wyjaśnić.
Przygryzł zębami wargę, wpatrując się w piasek pod stopami. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, gdzie też udało mu się posiać buty. Gdzie udało mu się posiać wszystko? Bał się spojrzeć na towarzysza. Lękał się, że obrócona w jego kierunku twarz wyrażać będzie złość pomieszaną z oburzeniem. Sądził, iż pomimo wcześniejszych zapewnień, gdy tylko ich oczy znajdą się na równym poziomie, Jarle zaatakuje i pozbawi go złudzeń. Dlatego nie patrzył. Dlatego z fascynacją godną projektu naukowego studiował piasek przesypujący się po skarpetkach i każdy kamień, który ostrą, twardą krawędzią wżynał się boleśnie w stopę. Nie ominął ani jednego w ramach pokuty za grzechy, które go tu zagnały.
Wiejący im w twarz wiatr targał Junem jak szmacianą lalką. Był głodny, osłabiony i chory. Był śpiący i pokaleczony. Nie dziwota, że nie stawiał wiatrowi większego oporu, skoro ten w chwili obecnej mógłby go z powodzeniem unieść i odesłać gdzieś hen, hen daleko.
- Robię co chcę i nic Ci do tego! – Resztki dumy jakie w nim pozostały kazały mu napuszyć się jak dziecko w obliczu tonu Wymordowanego. Na propozycję poniesienia go powieki chłopaka rozchyliły się, zaś jego jedna źrenica zwęziła, jak gdyby wpadło do niej zbyt wiele światła. Przez chwilę znieruchomiał. – Co? CO? Nie ma opcji. Czyś Ty zwariował? Chyba Cię pop… – Ugryzł się w język o wiele za późno. Pomimo tego odskoczył poza ewentualny zasięg rąk Jalli jak poparzony. Co on sobie w ogóle myślał? Że Sabbath jest jakimś cholernym pluszowym misiem? Że, będąc mężczyzną, da się nosić na rękach jak dziecko? Czy to był jakiś test wiary? Nie stracił jeszcze resztek honoru, poza tym wszystko mu świadkiem, że nie tknąłby Jalli chyba, że by mu za to zapłacili. Ten wciąż jawił się jako, już teraz nie tylko potencjalny oprawca, ale i prowokator. Najwyraźniej robił sobie z sytuacji chłopaka żarty i nie znał w tym pojęcia umiaru.
Sama wizja bycia dźwiganym jak panna w opałach napędziła mu na bladą twarz rumieniec oburzenia. Oburzenia, nie tchniętej romantyzmem trwogi o ujawnienie swoich uczuć, czy coś w ten deseń.
To był właśnie moment, w którym ich spojrzenia się spotkały. O dziwo to nie Jarle, tylko Sabbath tłumił w sobie złość na humor towarzysza. To on wyglądał, jakby chciał się na Jallę rzucić i rozszarpać gołymi rękami. No, pomijając fakt dźwigania ostrza w oprawce. Przez chwilę nawet o nim zapomniał. W tej samej chwili też nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Może nie wędrowali długo, jednak ignorowany ból kostki pospołu z odwodnieniem i wielką chęcią powalenia się w miękką pościel powoli zwyciężały. O ile wcześniej trzymał w ryzach swoje ciało głównie za sprawą adrenaliny i stresu, te teraz puszczały, zwalniając wszelkie zaciągnięte hamulce. Junichi otarł pot z czoła. Głowa pulsowała mu dokuczliwie, zaś dech w piersi starczał jedynie na płytkie, niewielkie hausty. Zaciągnął się desperackim powietrzem mając uczucie, jakby te rozwalało mu oskrzeliki od środka.
Padł. Padł na piasek tonąc biodrami w luzach na powierzchni. Ni to jęknął, ni to westchnął, gdy grawitacja zwyciężyła, przyciągając go do gleby nagłym zrywem. Usiadł, a przybrawszy zdziwioną minę potrafił jedynie mrugać i wpatrywać się we własne, drżące kolana jak w ciało obce. Przestał im chwilowo ufać.
- Ja… Ja zostaję. – To miało wyglądać jak świadoma, chociaż nagle podjęta decyzja. – Tu mi dobrze.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.01.17 16:26  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Beznamiętne spojrzenie wymordowanego przemknęło po sylwetka chłopaka kolejny raz. Sine usta niebieskowłosego ułożyły się poziomą kreskę. Dość szybko pozbył się uśmiechu, który jeszcze przed chwilą gościł na jego twarzy.
Słysząc słowa Sabbatha uniósł brew. Ręce trzymał wzdłuż pleców, dotykały jego ud. Specjalnie ułożył je w taki sposób, by przypadkiem nie zdzielić nimi chłopaka w twarz za ten kiepski dobór słów. Mógłby się za to obrazić i zacząć milczeć, ale uznał, że większą karą dla Juna będzie słuchanie tej gadki.
Myślisz, że prosiłem się o ten wygląd? Myślisz, że dobrze czuję się w tym przeklętym ciele? — cisnął dwoma banalnymi pytaniami, a w jego głosie można było wyczuć dozę pretensji. Podobne słowa słyszał nieraz, zwykle nie brał ich do siebie, bo swoje zdanie o własnym wyglądzie wyrobił już dawno, ale tym razem jakoś go to zabolało. — Już wkrótce może okazać się, że będziesz wyglądał gorzej. — zrobił krótką przerwę, by następnie kontynuować. — Jeżeli faktycznie zostałeś zarażony wirusem to istnieje spore prawdopodobieństwo, że skończysz podobnie co ja. Wyrosną Ci wielkie uszy, pazury... a może nawet obrośniesz futrem. Wtedy nie będę się powstrzymywać przed tym, by uświadomić Cię o tym, że wyglądasz p a s k u d n i e j ode mnie. — wskazał na niego wskazującym palcem i pomachał nim, jakby w grożącym geście. Oczywiście nie groził mu, w dalszym ciągu nie chciał go krzywdzić i nic z tych rzeczy. Nadal próbował pokazać, że nie wszyscy wymordowani — a na pewno nie on — są bestiami wypranymi z emocji.
Przez parę godzin lub dni będziesz trupem. W tym czasie możesz zostać okradziony, desperaci nie zostawią Ci niczego. Rozbiorą Cię do naga. W Desperacji panuje nędza. Wszystko jest na wagę złota. Pilnuj się. Oczy miej dookoła głowy. I nie bądź naiwny, tylko tacy idioci jak ja interesują się innymi, nawet jeśli Ci tego nie chcą. — westchnął, drapiąc się paznokciami po wierzchu lewej dłoni. Sam nie wiedział po co to mówi. Śmierci nie życzył nikomu, a skoro mógł chociaż w minimalnym stopniu komuś pomóc to czemu miałby tego nie robić? Każde znajomości się przydają. Prędzej czy później nawet taki Sabbath mógł okazać się przydatny pod jakimś względem. Teraz wyglądał fatalnie. Był słaby, wciąż głody i nienapojony.
Spojrzał gdzieś w bok, przyspieszając kroku. Dopiero po kilkunastu krokach zorientował się, że Jun upadł gdzieś za nim. Runął na ziemię i stwierdził, że nie ma zamiaru się podnosić. Jarle wywrócił oczami, ale zdecydował, że cofnie się po chłopaka, nie pójdzie bez niego. Byli już niedaleko miejsca, w którym mogli się schować chociaż na trochę.
Dzielący ich dystans pokonał dosłownie w chwilę. Stanął przed Sabbathem, pochylił się nad nim i natychmiastowo złapał go zimną ręką za nadgarstek. Ścisnął go naprawdę mocno, wbijając twarde paznokcie w jego rękę. Pociągnął go mocno, gwałtownie, niemalże wymuszając na nim powstanie. Był silniejszy, osłabiony dzieciak nie miał co się z nim równać. W razie jakichkolwiek protestów był gotowy użyć jeszcze więcej siły, by sobie z nim poradzić.
Musimy iść, nie zachowuj się jak idiota — syknął nieprzyjemnym dla ucha tonem. Twarz wciąż miał poważną. — Naprawdę mogę Cię ponieść. Będziemy jak piękna i bestia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 14:34  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Oh, zatem byli podobni. Jeżeli Jalla czuł się w swoim ciele choć w części tak źle jak Jun, musiał mieć mocno przerąbane w życiu. Jako człowiek bowiem Naoki za wszelką cenę starał się ukrywać to jaki jest naprawdę, maskując wszelakie niedoskonałości „swetrami po bracie”, czy zaskakującym doborem dodatków mających, zupełnie jak czerwona wstążka, odwrócić uwagę. Był za chudy, za krzywy, za wysoki, za długi, za jasny, za twardy, za kościsty, za miękki zarazem. Był zawsze „za”, nigdy „wystarczająco”. Nie osiągnął nawet szczebla „prawie”, dziewiętnaście długich lat (we własnym mniemaniu) czując się jak w wypożyczonym, źle dobranym garniturze. Okej, mógł powstrzymać język, jednak nikt go nigdy nie stopował przed mówieniem tego co myśli. Fakty zaś mówiły same za siebie – Jarle jedynie pojawieniem się w zasięgu wzroku już powodował palpitacje serca. Po pierwsze – niezdrowy koloryt. Przywodził na myśl topielca, który zbyt długo gnił w wodzie i teraz nie może się pozbyć jej nadmiaru. To samo w sobie wciskało żołądek do gardła, dławiąc możliwość swobodnego przełykania. Jego łuski, długie, pajęcze palce zwieńczone brzydkimi pazurami. Jego koronka blizn rozciągających się po odkrytych fragmentach ciała jak nieładna mapa tras rowerowych. Jego tiki, które powodowały krótkie ataki serca za każdym razem, kiedy Sabbath próbował się wewnętrznie wyciszyć i uspokoić. Jego zachowanie dobrego ojca, który musi przeprowadzić syna przez trud dorastania, jednocześnie będąc jakimś obcym, wynaturzonym stworzeniem spotkanym zupełnym przypadkiem w miejscu, które najprawdopodobniej jest zbyt puste, by mieć chociażby własną nazwę. To wszystko zmiksowane w jedność nie dawało ciekawego obrazu Jalli. Gdyby może Sabbath był już martwy, gdyby obudził się nie jako człowiek a zwierzę, gdyby nie patrzył na świat oczami przerażonego dzieciaka… Być może wtedy na język wysunęłoby się inne stwierdzenie. Teraz jednak czuł się jak owca wędrująca na rożen w towarzystwie wilka. Nie dziwota, że bał się go jak Inspekcji Sanitarnej.
Jun przełknął ślinę, spuszczając głowę w taki sposób, jakby chciał dotknąć podbródkiem szyi. Przez ułamek sekundy było mu nawet głupio. Troszkę wczuł się w położenie wymordowanego, dlatego nawet zamierzał jakoś ładnie przeprosić, póki ten nie pociągnął dalej swojego wywodu. Naokiemu nagle zaschło w gardle.
- C-co? Ja? Nie, nienienie, n-nie. Nie zrozum mnie źle. J-ja przepraszam, nie chciałem być niemiły. Nie musisz mi nic robić. – Informację o pogorszeniu stanu aparycji wziął do serca jako oczywistą groźbę. Już i tak był wystraszony zmianami w swoim życiu, niewiele było trzeba do doprowadzenia go do płaczu. – Nie jestem zarażony, nienie. Widzisz? Wyglądam dobrze. – Otarł pot z czoła nerwowym gestem. Sam przed sobą udawał, że faktycznie czuje się świetnie. Znacząco poprawiało to jego komfort psychiczny, skoro nerwy i tak miał w strzępach. Dzięki temu jeszcze trzymał się jako tako na nogach. – Serio, r-rozejdźmy się w pokoju. D-dziękuję z-za ratunek.
Słowa Jalli były jak swojego rodzaju tortury umysłowe. Obrazy w głowie Sabbatha pojawiały się bez udziału woli. Śmierć, wynaturzenie, wymordowanie. Było to dla niego tak odległe jak kosmos dla myszy. Nigdy nie interesował się wymordowanymi na tyle, by wiedzieć, że są zombie zmarłych ludzi. Zawsze sądził, że to inny łańcuch ewolucyjny. Jalla nie był dla niego byłym przedstawicielem własnego gatunku, a kimś zupełnie, zupełnie obcym. Dlatego nie rozumiał pełni jego dogryzania. Dlatego właśnie sądził, że ten ma zamiar zrobić mu coś paskudnego. Zaczerwienione oczy zaszkliły mu się ponownie.
Wtedy zawiał wiatr, wtedy padł na piasek. Wszystko potoczyło się w miarę szybko i sprawnie.
Jalla zacisnął kajdan własnej, dużej dłoni na chudym nadgarstku. Juna przeszły nagłe, niekontrolowane dreszcze. Miał gorączkę, dlatego różnica temperatury jego ciała i jakby wilgotnej kończyny wymordowanego zrobiła na nim duże wrażenie. Poprzedzające ten gest słowa Jalli tylko wymusiły rozpaczliwy kwik i próbę uwolnienia ręki. Pazuro-paznokcie istoty wżęły się w jasną skórę, miejscami nacinając jej ciągłość. Z ich uścisku popłynęła kilkoma kroplami krew, a Sabbath westchnął boleśnie. To naprawdę nie było tak, że nie chciał. Wolałby przeć do przodu, wrócić do siebie i zapomnieć o całym tym upokorzeniu. Nie mógł jednak, skoro własne nogi zdradziły go w najmniej oczekiwanym momencie. Gwałtem pociągnięty dźwignął się bez życia jak szmaciana lalka i wpadł na mężczyznę. Wsparł się wolną ręką na jego torsie, ponieważ nawet jeśli chwilowo został postawiony do pionu, ciało wciąż wolało odpoczywać w siadzie. Nieśmieszny żart nie wywołał salwy śmiechu. Wcale nie był piękny. Nóż wypadł mu z ręki i zanurkował w piasek przy stopach. Cud, że nie amputował sobie przypadkiem jednej przy dzisiejszym psim farcie.
- Puść. Ja przepraszam. Już idę, pójdę gdzie zechcesz. Słowo, ale puść. B-boli. – Zniżył głos i nie podnosił wzroku. Z uporem maniaka wpatrywał się tam, gdzie w chwili nagłego zrywu. Okolica brzucha nieznajomego może nie była najbardziej kuszącym elementem do podziwiania, jednak nagły strach i paraliż spowodowany napływem emocji nie pozwalały mu na swobodę ruchów. Szarpnął się, był to jednak niemrawy ruch o sile noworodka. Oddychał ciężko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.01.17 23:47  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Jalla nigdy do końca nie pogodził się ze zmianami, jakie wirus wywołał w jego ciele. Miał do siebie ciągłe pretensje, że luki w jego pamięci są zbyt ogromne. Jego przeszłość była dla niego zagadką. Swoje ciało niejednokrotnie porównywał do zamkniętej klatki, do której otwarcia był potrzebny klucz, ukryty w nieodkrytych zakamarkach jego umysłu. Czasami wizja poznania swojego wcześniejszego życia przerażała go, ale z drugiej strony była bardzo kusząca, a zakazany owoc smakuje najlepiej.
Nie lubił siebie, długo musiał się przyzwyczaić do swojego, na pozór nowego ciała. Bo jakby nie patrzeć, to zmiany jakie wywołał u niego wirus były dość znaczące. W wielu przypadkach okazywało się, że wcale nie działały na korzyść wymordowanego. Małe nozdrza utrudniały mu oddychanie nosem, musiał spać z otwartymi ustami. W nocu często się budził, gdy jakimś cudem zaczynał oddychać nosem. Na jego plecach wyrósł grzbiet, który powodował że beztroskie leżenie — niegdyś sprawiające mu przyjemność — teraz przynosiło mu sam dyskomfort. A łuski? Niby były tylko świecącym dodatkiem, który robił za ozdobę. Ozdobę, o którą trzeba dbać, bo latem bez odpowiedniego nawilżenia skóra wokół nich robiła się czerwona i okropnie swędziała.
Nie prosił się o to. Nigdy nie chciał taki być. Nie wyobrażał sobie czegoś takiego. Kiedyś był kimś innym. Pamiętał swoje blond włosy i szafirowe oczy. Kim był? Nie miał pojęcia.
Zmutował z rybą. Przez naprawdę długi okres czasu zazdrościł innym wymordowanym. Był słabym monstrem pośród masy drapieżników. Inni mieli łatwiej. Inni mieli wielkie uszy, poprawiające ich słuch. Inni mieli ostre jak brzytwa zębiaska. Inni mieli twarde jak stal pazury. Inni mieli ciepłe futro. Inni lepiej. A on? Jego rybie atrybuty w większości przypadków okazywały się bezużyteczne. Ktoś mu kiedyś powiedział, że nie da rady, że wodny wymordowany nie ma szans przetrwać na pustyni.
Mylił się.
Jarle z czasem przywykł do swojego wyglądu. Udało mu się nawet uwierzyć w to, że jest wyjątkowy. Jedyny w swoim rodzaju. Unikatowy i niepowtarzalny. Stał się odważniejszy, śmielszy i przestał przejmować się słowami innych. Ukształtował swój charakter na nowo. Był silny i nie miał zamiaru dawać sobie w kaszę dmuchać.
Jestem Jalla, drugiego takiego nie znajdziecie.
Nie obchodzi mnie to co chciałeś, a to co powiedziałeś. W tej chwili nie wyglądasz najlepiej, a ja mówię Ci to w delikatniejszy sposób — bąknął tylko, kręcąc przy tym nosem. — Mam wrażenie, że zaraz mi się tu rozryczysz. Nie rób tego, bo będę musiał Cię jakoś uciszyć. Jak Kain Abla. — wzruszył barkami, choć pewnie był zadowolony ze swojej religijnej groźby. Oczywiście z tym zabijaniem żartował, ale nie chciał słuchać szlochania Juna. Było dużo ciekawszych dźwięków, które jego uszy rejestrowałyby z większą chęcią.
Mnie możesz okłamywać, ale siebie nie oszukasz. Jesteś poobijanym kłębkiem nerwów, próbującym udawać twardego. Ja jestem niemalże pewny, że wirus zaczął pustoszyć Twoje ciało. — nie chciał go straszyć, mówił tylko prawdę. Kłamstwo nie wchodziło w grę, nie teraz. Ten chłopak nie mógł mu zaszkodzić. Był tego prawie pewny.
Przesunął stopę w bok, widząc spadający sztylet. Zamrugał niebieskimi ślepiami, a uchwyt rozluźnił dopiero gdy usłyszał głos Juna. Paznokcie przestały napierać na jego jasną skórę, ale dłoń wciąż trzymała chudy nadgarstek Sabbatha. Pojedynczy szpon kciuka wciąż drażnił skórę chłopaka. Druga dłoń wymordowanego niemalże momentalnie pomknęła w stronę twarzy Juna. Zacisnęła się na jego żuchwie, unosząc ją delikatnie do góry tak, aby ich spojrzenia się spotkały. Tym razem użył mniej siły. Palcami zrobił mu "rybkę" z ust, bo uznał to za przezabawny gest.
Użeranie się z Tobą jest bardzo męczące. Obyś był warty mojego trudu — cisnął w niego tymi słowami, przybliżając do niego twarz. Naruszył jego przestrzeń osobistą? Nie obchodziło go to. Przeleciał wzrokiem po jego twarzy, a w jego oku można było dostrzec jakiś niezdrowy błysk. Po chwili jednak zwyczajnie go puścił. Był wolny.
Omiótł go kolejnym spojrzeniem, jakby sprawdzał czy chłopak przypadkiem nie posrał się w gacie ze strachu.
Jak chcesz to spierdalaj. Ruszaj się, póki się rozmyślę. — sprawdzał go, wierzył w to, że mimo tego, co tu zaszło ten głupek nie zdecyduje się na samotną wędrówkę. Został im naprawdę mały kawałek.


Ostatnio zmieniony przez Jarle dnia 23.01.17 15:26, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.17 0:36  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Zaschło mu w gardle. Silny uścisk na dłoni osłabł, przekładając połowę siły w inny, równie stabilny i równie kamienny. Nawet się nie szarpał, nie był mentalnie gotowy na jakiekolwiek oznaki buntu. Spłycił oddech, starając się znieruchomieć i nie sprowokować mężczyzny do dalszej agresji. Junichi zawisł w silnych ramionach Jalli jak bezwolna zabawka, dławiąc kolejną falę szlochu i błagania o darowanie życia. Wymordowany podnosił mu ciśnienie każdym gestem. Rozszalałe serce w piersi chłopaka tłukło o żebra niemalże boleśnie, a pokurczony ze stresu żołądek starał się wycisnąć z siebie zawartość nawet pomimo jej braku. Żółć podeszła Sabbathowi aż pod gardło, co przełknął z bólem i obrzydzeniem. Nie odzywał się, nie miał jak.
Drżał jak osika na wietrze, nie mogąc odwrócić wzroku od strasznych oczu mężczyzny. Jedna ze źrenic zwęziła mu się jakby od nadmiaru światła, chociaż dookoła powoli zapadał ciemniejszy mrok. Spijał każde jego cicho rozbrzmiewające słowo, nie przyswajając do siebie nawet gwizdu dalekiego wiatru i szumu piachu przy ich stopach. Jalla przysunął go blisko siebie, toteż musiał unieść się na palcach, dodatkowo obciążając skręconą stopę, co przyjął z niekontrolowanym westchnieniem bólu, nim padł jak długi na kolana tuż przed wymordowanym i odetchnął głęboko, w panice łapiąc powietrze przez usta.
Ze stresu zapomniał o oddychaniu.
Osiadł na piętach, zaraz potem skrzywił się brzydko i poleciał na bok. Do ust naleciało mu piachu. Dojrzał nóż. W panice rzucił się śledziem po niego, grzmocąc nadgarstkami o twarde podłoże. Udało się, znowu czuł się cokolwiek pewniej nawet jeżeli fakty mówiły co innego. Przycisnął ostrze do piersi najmocniej jak był w stanie, chociaż silne szarpnięcie z łatwością by mu go wyrwało. Chciał spierdalać. Wszelcy mityczni bogowie mu świadkiem, że chciał brać nogi za pas i lecieć w długą. Nie oglądać się za siebie i machać rękami aż te odpadną, byleby znaleźć się dalej od tego przeklętego miejsca.
- Miałem c-ciężkie kilka dni, przepraszam – zaczął powoli i niepewnie, jakby nie wiedząc, czy chce się przed Jallą usprawiedliwić, czy może wzbudzić w nim jakieś ludzkie odruchy. Żal i współczucie byłyby tu bardzo na miejscu.
***
Obudziło go ciężkie pulsowanie w okolicach skroni. Nie myślał na tyle trzeźwo, by zastanawiać się, czy może jakiś miły osobnik postanowił go ogłuszyć obuchem i uszczuplić o kilka groszy. W ustach czuł posmak krwi pospołu z żółcią; wargi piekły i kleiły się do siebie przy każdym ich zwarciu. Przełknął ślinę i złapał się za gardło, czując wymiociny przemieszane z czymś, czego nie potrafił nazwać. Jasne słońce oślepiło go na chwilę, zaś ból w skroniach nasilił się i zadudnił ciężkim basem powalając Juna na łokcie. Syknął i przytulił policzek do zimnego metalu podłogi…
Zaraz.
Rozwarł pierw jedną powiekę, później drugą i zmrużył oczy. Nieopodal, może metr od niego w wyostrzającym się obrazie otoczenia zamigotały pionowe kreski. Odcinały się grubym, pewnym kształtem na tle Niczego. Chłopak dźwignął się do siadu i przetarł oczy, krzywiąc się od narastającego pulsowania i bolesnego bicia serca, które odczuwał aż w piętach. Rozejrzał się powoli, nie pamiętając niczego, co mogłoby go naprowadzić na jakąkolwiek odpowiedź. Gdzie on, do kurwy nędzy, siedział?
Chcąc oprzeć się ręką o podłoże natrafił nią na coś jednocześnie oślizgłego, miękkiego, zimnego i wilgotnego zarazem. Z wolna spojrzał w kierunku dłoni i pomimo bólu głowy, pomimo zastałych mięśni hamujących pełną swobodę ruchu… Pomimo nie do końca odzyskanej świadomości wydarł się tak, że chyba usłyszeli go w kosmosie.
***
Wulgarność wypowiedzi wymordowanego trochę nim wstrząsnęła. Zazwyczaj nie przeklinał bez powodu, chociaż dziś chyba totalnie byłoby mu to wybaczone. Bezgłośną, niewerbalną kurwą rzucił jedynie w myślach, czując się o kilka deko lżej niż jeszcze przed sekundą. Nogi drżały mu z wysiłku jaki włożył w przejście tych kilkuset, a może kilku tysięcy metrów. Stracił rachubę… Nie wiedział nawet, ile już znajduje się w tak opłakanym stanie.
- Muszę do ludzi.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.01.17 17:35  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Włożył ręce do naderwanych kieszeń bluzy, jakby chciał je ogrzać. Chcąc nie chcąc, gestem tym nieco powiększył dziury, bez większego problemu pozwalając materiałowi rozpruć się. Ubranie i tak było dowalone, wkrótce i tak poniszczyłoby się jeszcze bardziej, dlatego nie było go szkoda aż tak. Fakt, zdobycie nowej bluzy mogłoby być dość ciężkie, ale Jarle i tak miał wkrótce wyruszyć do Apogeum po kilka przedmiotów, także po drodze mógłby załatwić również nowy komplet ubrań.
Stał przed Junem, wpatrując się w niego swoimi niebieskimi ślepiami. Pozwalał, by wiatr bujał nim na boki. Uderzał stopą nerwowo w podłoże, tym samym wydając charakterystyczny dla zetknięcia się podeszwy z ziemią dźwięk. Sabbath upadł. Wymordowany w tym samym czasie odwrócił na chwilę głowę, choć kątem oka udało mu się dojrzeć rzucającego się na nóż chłopaka. W pierwszej chwili chciał odtrącić narzędzie nogą stopą w bok, by Sabbbathowi nie stała się żadna krzywda. Skoro wcześniej potrafił bez problemu rozciąć sobie palec to taki skok w stronę ostrza mógł się okazać ostatnim skokiem w jego życiu. Ale powstrzymał się, powstrzymał się przed odebraniem mu tej jedynej rzeczy, która pozwalała mu czuć się pewniej i bezpieczniej.
„Miałem c-ciężkie kilka dni, przepraszam.”
Posłał mu krzywy uśmiech, skinąwszy głową. Domyślał się, że sytuacja, w której nagle się znalazł była dla niego niecodzienna. Słysząc jego kwestię przywołał w swojej głowie obraz tamtego dnia, którego to on był bezradny. Starał się bardziej pojąć jego sytuację. Zamyślił się na chwilę, a kilkanaście sekund później uśmiechnął, jakby wpadł na jakiś świetny pomysł. Zamachał palcem w powietrzu, wzdychając przy tym.
Ale przestań przepraszać. Już sobie wszystko wyjaśniliśmy. Ja po prostu nie chcę byś mnie uświadamiał o tym, że jestem paskudny. Ja to wiem. Po prostu nie mów mi o tym. — przeszył go wzrokiem na wskroś. — I nie przepraszaj więcej, bo potraktuję tę Twoją ładną buźkę łokciem. — nie chciał go przestraszyć, a jedynie poinformować, że to jego ciągłe jęczenie jest trochę męczące. — Ale rozumiem, że jest Ci ciężko. Rozumiem. To znaczy... staram się to zrozumieć. Nieczęsto mam do czynienia z osobami podobnymi do Ciebie, zrozum. — był nieco milszy, a przynajmniej próbował być nieco milszy, bo to, czy mu faktycznie wychodziło pozostawało zupełnie inną kwestią. Postanowił chwilę odczekać, dać Junowi czas na przełknięcie tych kilku kwestii, którymi go obdarzył.
Uformował dłoń w pięść, a potem zwyczajnie strzelił kostkami. Lewą dłoń bezwładnie opuścił, by ta sobie spokojnie dyndała przy jego nodze, zaś prawą ręką powędrował w stronę kołnierza kamizelki. Złapał za suwak i jednym, stanowczym, acz spokojnym ruchem rozpiął zamek. Szybko zdjął z siebie to ubranie, a następnie podał je chłopakowi.
Masz mi ją później oddać, jest moją ulubioną... Praktycznie jedyną — wyjaśnił pokrótce, nie siląc się na wymyślanie innych powodów. Zrobił kilka kroków wprzód, oglądając się za Sabbathem. — Widzisz? Już prawie jesteśmy na miejscu. — wskazał palcem zarys jakiegoś budynku, który mogli ujrzeć. Wciąż był nieco niewyraźny, bo został im jeszcze kawałek. Miał nadzieję, że pokonają go dość szybko. Jego też zaczynały boleć nogi.
Do ludzi? Już Ci mówiłem, nie wrócisz do nich. Ci z miasta nie będą Cię chcieli, bo prawdopodobnie jesteś zarażony. A do desperatów też Cię nie zaprowadzę, bo niekiedy okazują się gorsi niż wymordowani. Na chwilę obecną musisz nacieszyć się moim towarzystwem, przykro mi. — usta ułożył w poziomą kreskę. — A teraz chodź. — podszedł do niego, łapiąc go pod ramię.
I poszli. Poszli przed siebie.

z/t + Sabbath. -> przenosimy się tutaj
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.05.17 15:16  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Był tu już. Kiedyś, jakiś czas temu. Pamiętał. Pamiętał Fynna, pamiętał ich ciekawą rozmowę. Pamiętał to, o dziwo. Zazwyczaj ma dziurawą pamięć co do osób jakie widzi pierwszy i ostatni (póki co przynajmniej) raz.
Ale tym razem nikogo tu nie było. Był kompletnie i całkowicie sam, a nie miał ochoty kompletnie i całkowicie samemu być w cieniu kompletnie i całkowicie osamotnionej skały. To przypominało mu o byciu kompletnie i całkowicie samemu w tym miejscu. Chyba wystarczająco dużo razy napisałem "kompletnie i całkowicie samemu" by to było zrozumiałe, prawda?
Ale! To jest tylko w tym momencie. Kto wie czy za pięć minut nie przejedzie w pobliżu tej skały cała armia S.Spec, albo połowa gangu dogs i jeszcze kilku łowców jacy by ich ujeżdżali jak konnicę.
Aż parskną cicho na tą myśl, łowców ujeżdżających wymordowane psy, koty i inne stworki, szarżujących w stronę M-3. Albo gdzieś indziej.
- Jak raz muszę przyznać że moja wyobraźnia dała solidne efekty. - Pochwalił sam siebie, nawet poklepując się po głowie pod kapeluszem, z cichym "dobra robota wyobraźnio. Dziękuję Hex." Nie żeby ktoś go miał podsłuchiwać, bo jest kompletnie i całkowicie sam.
...
A może jednak nie?
Nah, nie przejmował się tym w tej chwili. Zamiast to robić, postanowił lepiej zwizualizować sobie swoje wyobrażenie, i użył tej samej opcji do tego co zrobił z Fynnem. Zbliżył dłonie do skały, a następnie przy użyciu swojej mocy wydrążył tunel w skale, razem z całkiem przyjaznymi do chodzenia schodkami, wychodzący na samym szczycie skały. Było około nieco po południu, więc nie było tak źle, a do wieczora jeszcze trochę czasu, prawda?
Prawda. Więc może iść. Tym bardziej że tunel był oświetlony, bo nie miał zakrętów, tylko szedł prosto do szczytu. Pod kątem, ale do szczytu. Stąd też, bez chwili zawahania zaraz po stworzeniu go wszedł do środka, i po krótkim czasie wspinaczki po schodach dotarł na szczyt. Tunel pewnie jeszcze zostanie trochę czasu, więc może zdąży jak się znudzi i szybko skoczy z powrotem na dół. Ale! Dobra! Teraz wizualizacja!
Przeszedł bardziej na centrum skały i złożył palce dłoni w obiektyw aparatu skierowany gdzieś w pustynię.
- Gdybym tylko umiał sobie zrobić pędzel, farby i płótno. Choć nie umiem malować, chętnie bym spróbował, dla samego uwiecznienia tego pomysłu. - Opuścił dłonie z lekkim westchnięciem, wkładając kciuki do kieszeni swojej bluzy. Niemniej, uśmiechał się. Miał całkiem dobry humor, niedługo zamierzał wrócić do KNW. Och, Echo...
Co by on zrobił gdyby jej zabrakło.
Heh...
Taaaak.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.17 10:53  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Powoli zaczynała zapominać, jak wyglądają podziemne korytarze pod powierzchnią M-3. Nie była w siedzibie Łowców od tak dawna, że i oni mogli się już przyzwyczaić do jej nieobecności. Wątpiła, by uznali ją za uciekinierkę lub zaginioną. Nie był to wcale pierwszy raz, kiedy znikała na dłużej. Akcentowała wśród kolegów i koleżanek nie raz, że anielskie obowiązki stoją dla niej powyżej pracy dla organizacji. Tak długo, jak nie przysparzało to problemów organizacyjnych, raczej nikomu to nie przeszkadzało, szczególnie że anielskie obowiązki oznaczały głównie pomaganie osobom żyjącym na Desperacji. Póki nie działała na rzecz ich arcywroga, S.SPEC, nie było powodów do niepokoju.
Mogła więc bez większych wyrzutów sumienia plątać się poza Miastem, bez konkretnego celu i kierunku. Sama nie wiedziała, dlaczego nogi przyniosły ją pod wielką czerwoną skałę, jeden z bardziej charakterystycznych punktów w okolicy. Przynajmniej było to miejsce, które dość dobrze znała i nie było mowy, żeby w jego pobliżu się zgubiła. Zaplątanie się w ścieżkach Desperacji potrafiło być bardzo niebezpieczne, szczególnie jeżeli miało się pecha trafić w bardziej nieciekawą okolicę. Tereny zajmowane przez lokalne grupki rzezimieszków czy agresywnych wymordowanych, siedliska bestii i toksycznych roślin; wybór dostępnych zagrożeń był ogromny, jednak z każdej strony niezbyt optymistycznie nastrajający. Rozsądniej było trzymać się znanych obszarów. W dodatku zbliżał się wielkimi krokami moment, w którym skończy jej się zabrany na drogę prowiant, co będzie wymagało wycieczki do Edenu lub powrotu do podziemia.
Zatrzymała się w pewnej odległości od skały, spoglądając nań z zainteresowaniem. W okolicach wieczora chylące się ku horyzontowi słońce oświetlało barwny kamień w sposób niezwykle miły dla oka. Wędrującym po pustyni mogły się co prawda znudzić już ciepłe kolory, ale nikt nie mógłby pozostać obojętny na podobnie urokliwy obraz. Gdy zaś tak przypatrywała się krajobrazowi, dostrzegła coś, czego nigdy wcześniej w nim nie było. Przysłoniła oczy dłonią przystawioną prostopadle do czoła i uniosła wzrok w górę, gdzie na szczycie skały majaczył jakiś kształt. Dostanie się na górę było niełatwą sztuką, zaciekawił ją więc fakt, że prawdopodobnie ktoś stał tam, dwadzieścia metrów wyżej. Z tej odległości rzecz jasna trudno byłoby rozpoznać owego osobnika, więc nawet nie próbowała dojrzeć jego twarzy. Zastanawiała się za to, jakim sposobem dostał się tak wysoko. Mógł to być oczywiście anioł lub wymordowany dysponujący skrzydłami, choć podczas lotu ryzykowało się namierzenie przez powietrzne drapieżniki. Równie dobrze tenże osobnik mógł być wprawnym wspinaczem, a może nawet dysponował jakąś magią. Co jednak było faktem, porwał się na zajęcie raczej niepopularne, a z pewnością interesujące. Tam, z góry, musiał być świetny widok na okolicę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.05.17 16:51  •  Wielka czerwona skała - Page 19 Empty Re: Wielka czerwona skała
Niby nie zamierzał długo tu zostawać, ale jednak wizualizacja jego wyobrażonej wizji zajęła dłużej niż sądził. Chodził po skale w tą i z powrotem, układając sobie w głowie narastająco dziwaczniejszy obraz łowczo-dogsowej kawalerii szarżującej na szereg czołgów jakie jechały przez pustynie Desperacji niczym buldożery przez las do wycinki - nie zostawiając kompletnie nic na swojej drodze. Był nieświadomy jak dużo czasu mogło minąć (choć w sumie nie tak wiele), ani też nie był nazbyt świadom faktu że ktoś go obserwuje.
Do chwili gdy jeden z mocniejszych podmuchów wiatru - norma na takiej wysokości - zrzucił jego kapelusz z głowy, jaki powirował w powietrzu prosto w kierunku osoby na dole. Zaorientował się dopiero po chwili że kapelusza nie ma już na głowie i w pierwszym odruchu niemal ruszył za nim, ale opamiętał się, zauważając że jest na krawędzi. Wydał niezadowolone, przeciągnięte "uuuuuuuuch!", do momentu aż zauważył że ktoś jest na dole. Ściągnął brwi, próbując się przyjrzć tej postaci...
Nie pora na to! Przytknął dłonie po obu stronach ust, tworząc prowizoryczny megafon i krzyknął do osoby na dole, która była na ten moment jedyną w promieniu kilku kilometrów.
- HEJ! TY! NA DOLE! ZŁAP KAPELUSZ! ZARAZ TAM BĘDĘ! - Wykrzyczał prawdopodobnie oznajmiając swoją obecność do każdego, potencjalnego drapieżnika czy bandziora w promieniu dwa razy większym niż zasięg jego wzroku, po czym pognał w szaleńczym tempie do jeszcze nie zamkniętego przejścia jakie wytworzył. Było nieco z boku tej skały, przez co zapewne nie zostało zauważone, ale no, co zrobić. W którymś momencie prawie stracił równowagę, przeskakując po 2-3 schodki i był bliski przetoczenia połowy dystansu po schodach, ale dał radę, z cichym "fhew" kontynuując swój bieg.
Aż w końcu zbiegł na dół, wychodząc nieco z boku skały i dostrzegając osobę która być może złapała jego kapelusz. Szybko tylko zaorientował się gdzie jest i pobiegł w jej stronę, około dwóch-trzech metrów przed nią zatrzymując się niemal ślizgiem po piachu. Skulił się w sobie, opierając dłonie o kolana i dysząc ciężko. Ej no, to nie było takie proste, a stawka była wysoka! I nie, nie ma słabej kondycji! Serio no! Tylko dawno nie miał okazji przebiegać się, zazwyczaj szedł dość powoli i mozolnie, unikał przeciąganych starć i tak dalej.
Mniejsza z tłumaczeniami. Jeszcze łapiąc oddech, wyrzucił z siebie pomiędzy kolejnymi dechami i wydechami. - ... Zła... Pałaś? - Zdołał dostrzec że to kobieta, ale nie zwracał w tej chwili jeszcze uwagi na to, jaka i kto to.
A zdziwiłby się. I pewnie byłoby mu jeszcze ciężej złapać oddech, ale shaaaa! Shaaa!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 19 z 23 Previous  1 ... 11 ... 18, 19, 20, 21, 22, 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach