Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 12 z 23 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 17 ... 23  Next

Go down

Pisanie 02.04.15 16:20  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Nie uśmiechało jej się skradanie w śnieżycę. Pojedyncze płatki śniegu dało się jeszcze znieść, ale całe stada atakujące jej twarz były okropne. No i ta cisza, to białe cholerstwo wszystko wygłuszało. Równie dobrze jakiś kociak mógł ich już zajść od tyłu i czekać tylko na dogodny moment by rzucić się na plecy. To były mądre bestie, często o wiele mądrzejsze od ludzi. Musiała to przyznać.
Zerknęła przez ramię na towarzysza i dała mu znak dłonią, żeby zaczął się oddalać. Miał zajść ową jamę od lewej, w czasie gdy ona przyspieszy i okrąży ją od prawej, sprawdzając, z której konkretnie strony znajduje się lwia grota. Adrenalina zaczynała pulsować w jej skroniach razem z działką, którą przyjęła przed wyjściem na polowanie. Maleńki kartonik nasączony jednym miligramem aktywnej substancji, która wyostrzała zmysły na tyle, że Lipsum zaczynała widzieć dźwięki i słyszeć kolory. Która pozwala dostrzec to, czego zazwyczaj się nie widzi.
Kari pokiwał tylko głową i dał znać, że wyrusza. Kosiarka także poszła w swoją stronę, teraz podbiegając, co wcale nie było proste, gdy wszystko było śliskie i wilgotne. Ahem, tak.
Jeszcze tylko sześć metrów, cztery, trzy... Coś zamajaczyło. Czarna sylwetka, unosząca się i opadająca miarowo. Góra, dół, góra, dół. Zrobiła kolejny krok. Palec wskazujący automatycznie zjechał po bezpieczniku Kosy jednym, wyuczonym i pełnym czułości gestem.
- Jeszcze marca nie ma, a te już się marcują, ja pierdolę... - szepnęła, jakby jej kompan nadal był obok. Pewnie był tak, razem z całym Uniwersum, które teraz śledziło jej kroki z zapartym tchem. Wiedziała, że jej kibicuje. Właśnie dlatego zatrzymała się i złożyła do strzału. Język Tavora był wyjątkowo zimny, aż ją przeszedł dreszcz.
Te, Kari, mam go! Chciała krzyczeć, ale wiedziała, że sam wystrzał go poinformuje o odkryciu, a sam najemnik rzuci się do biegu żeby ją wspomóc w polowaniu. Wycelowała w korpus, na wysokości ludzkich bioder, żeby jej się przypadkiem nie wymknął przy upadaniu. Poprawka na wiatr i odrzut. Miała czas, zwierzę nie mogło się niczego spodziewać, a nawet jak się zacznie zbliżać to wprost na nią, więc nie musiała znów zmieniać ustawienia lufy. Sprawnie nacisnęła język, posyłając w kierunku tego, co uważała za lwa, miłość kalibru 5,56 mm.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.15 16:05  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała

| To przyspieszamy akcję. Ktoś ma coś przeciwko? Nie? Tak myślałem. Darujcie, że odpuszczę sobie sklejanie fabularnego posta, ale: a) nie chce mi się; b) nie umiem skleić sensownego zdania; c) i tak wychodzimy. |

Pomijając już to, że Zombie kopał jeszcze dziurę w ziemi i mimo próśb Ethel nadal się nie uśmiechnął, przyglądał się jak wycinała napis. Postanowił zachować polityczne milczenie, wiedząc, że nie dogada się z dziewczyną. Chciał jeszcze złamać Luce rękę łopatą, ale strzał go uprzedził. Oberwał w biodro, upuścił szpadel, na chwilę zgiął się w pół i starał wychwycić spojrzeniem wroga, ale śnieg sypał mu w oczy. Jak żyć. Zmusił Ethel do złapania go, bo dostał rozkaz zaopiekowania się nią, toteż niechętnie musiał zabrać ją ze sobą. Ponieważ był ranny, a jest tym aniołem, jedynym logicznym wyjściem było użycie skrzydeł – tak też zrobił. Wolał spieprzyć, zanim padnie kolejny strzał. Zostawili ledwo żyjącą, pociętą Lukę na mrozie.
Ethel nie została zabrana z powrotem do kryjówki DOGS. Zombie odstawił ją gdzieś dalej, w bezpiecznym już miejscu. Dłuższe taszczenie jej ze sobą było dla niego niewygodne.

z/t [NPC, Ethel].
I róbta co chceta. A Zombie leci flirtować z pielęgniarkami. ~
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.04.15 22:52  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Wracaj, pieprzony kocie! - Tylko tyle mogła powiedzieć widząc, jak zwierzę, czy coś co nim miało być porusza się i... rozkłada skrzydła by odlecieć. Chyba jednak nadmiar kwasu zaczynał jej już mieszać w głowie.
Dwa razy trzepnęła się w twarz, starając się tym wrócić do przytomności. Trzeciego liścia zarobiła od Kariego, który nadbiegł, słysząc strzały. Nawet nie pytał, też widział unoszącą się w powietrzu bestię. Najwyraźniej lwy nemejskie były bardziej niebezpieczne niż się wydawało. Dopiero po chwili stwierdzili, że na razie nie wróci i mogą się zbliżyć do jego leża. Szybko, zanim okaże się, że to wszystko bez sensu. Broń na ramię i dawaj przez śnieżycę!
A co jeśli tam jest ich więcej? Lipsum jedynie machnęła ręką na obawy kolejki. Już niemal dopadła groty, którą już wcześniej miała na oku. Skóry młodych lwiątek były w cenie i doskonale o tym wiedziała. Rzuciła się do szczeliny i wyrżnęła orła.
- Co jest do kurwy nędzy... - warknęła, rozglądając się. Chyba jakiś przeklęty kamień zaplątał się pod warstwą śniegu. Nie. To było ciało. - Czyli te chujki to nie były latające lwy.
Zdziwiona i za razem zadowolona ze swojego odkrycia, przyklęknęła nad ciałem i starła krew z jego twarzy. Najpierw zrzygała się obok widząc wyłupione oko, dopiero po chwili poznała laskę, za którą jeszcze niedawno latała jak pojebana. Ktoś ją nieźle urządził, już nie była taka ładniutka. A przynajmniej nie w jej typie.
Serce Kosiarki nadal jednak było napędzane paliwem z walentynek, wielkimi ideami polegającymi na wspólnych spotkaniach na desperackiej pustyni i wykonywaniu zadań razem. Ona by kradła, w czasie gdy Lipsum ściągałaby wszystkich na hita. Teraz ponownie mogły to robić. Mogły razem zapolować na mutki. Albo pieprzone anioły, które jej to zrobiły. Cholera, jednak ci wariaci od Ao mieli rację. Powinna już dawno powybijać wszystkie te ścierwa.
- Pomóż mi, musimy ją stąd zabrać.
I z tymi słowami zerwała z ramion płaszcz i okryła nim ciało ledwie dychającej kobiety. Chyba, bo przecież nawet nie sprawdziła jej pulsu. Za bardzo była zaaferowana całą sytuacją. Już ona dowie się kto jej to zrobił i zajebie jak psa.
Odsunęła się od ciała i pozwoliła podnieść je Kariemu. Sama, trzęsąc się z zimna, obrała tracę na seksowny love szpital.

/ztx2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.05.15 2:00  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
„Dość”.
Zignorował to, choć słowo dotkliwie wgryzło się w jego umysł. Jednak ten najwidoczniej postanowił szybko wyprzeć jakiekolwiek wzmianki o niebezpieczeństwie, bo zamiast zmusić ciało do natychmiastowego ogarnięcia się, zaczęło je jeszcze bardziej mobilizować do robienia durnych rzeczy, o jakich wcześniej Hiroki nawet nie myślał.
I to był jego błąd.
W sekundę znalazł się na piętro niżej. Wyraz jego twarzy nie zdążył się zmienić, nim upadł na ziemię z głupim uśmiechem idioty. Dopiero gdy policzek otarł się o brudną podłogę mina dzieciaka diametralnie się przemieniła. Przez włosy, które przysłoniły mu praktycznie całą widoczność ledwo mógł spojrzeć na Shebę, ale i tak zerkał na niego przez ramię. Zaciskał mocno zęby i powarkiwał niemo, próbując się wydostać.
Ej! EJ! – wrzasnął najgłośniej, jak umiał, dobijając się do głowy Jinxa jak narwany fan do domu znanego aktora. EJ, PUSZCZAJ! Co ja ci niby... oho... Przy ostatnim słownie przestał tak wierzgać. Zobaczył jeszcze jak czarnowłosy zdejmuje pasek od spodni... O cholera. O cholera. O cholera. Zostaw mnie! Do diabła, ty nic nie rozumiesz?! Tak się nie robi! Jestem nieletni! Poza tym nie znoszę gwał... – urwał nagle, czując, jak pas przemyka między jego nadgarstkami. S-Sado-maso? Ręce znów spróbowały wyrwać się z uścisku silniejszego wymordowanego, ale oczywiście na marne. Dobra! Chcesz się bić?! HA?! NO DAWAJ – warknął nagle mocno zmobilizowany. Mimo skrępowanych rąk próbował się przekręcić do bardziej dogodnej pozycji, żeby móc go chociaż kopnąć, ale idealnie w tym samym momencie Jinx nadepnął mu na plecy, ponownie rozpłaszczając dzieciaka na ziemi.
Jak ja cię nie znoszę! – wrzasnął znowu, gryząc zębami glebę. Obyś zdechł! Obyś... obyś złapał jakiś syf! Oby cię matka nie kochała! O czym to ja mówiłem..? A w ogóle to jesteś chrzanionym sadystą! Patrz mi prosto w oczy! Ja na ciebie patrzę, a też nie chcę! Uuu, zero szacunku do pana domu! No zero! Nie rozmawiaj przez telefon z jakimiś padalcami, jak gadasz ze mną! – W ogóle nie słuchał tej rozmowy, choć wyłapał mimowolnie parę wzmianek, które go zainteresowały. Zachichotał panicznie, trzęsąc się pod podeszwą buta i z pewnością wprawiając nogę Jinxa w lekkie drżenie. A potem się dziwisz, że nikt cię nie lubi, co? Miej godność, stań do walki o tę cną niewiastę! Zawalczymy o jej...
Szok dosłownie uderzył go w twarz. Hiroki przyglądał się w niedowierzaniu jak Sheba dotyka ustami warg Akane, całkowicie uciszając tym dzieciaka. Dosłownie zatkało. Dopiero, gdy Jinx ponownie skupił się na nim, młody odzyskał rezon.
Co ty robisz z moją żoną, do diabła?! Weź odwołaj ten pocałunek! Jakie „miło poznać”?! Jakie miiiooo... mioło... ah, tak?! Do cudzych to najlepiej się dowalać, co?! Ale wpierw będziesz musiał zmierzyć się ze mną! – Heroiczne słowa, jak na takiego cykora. Tym bardziej, że już po chwili cały świat został dosłownie wyłączony...

(…)

Na pewnym etapie siedział cicho. Nie dlatego, że chciał. Dlatego, że zwyczajnie musiał. Pozbawiony dosłownie wszystkiego i zostawiony sam na sam ze sobą najskuteczniejszą metodą walki było odpuszczenie. I to do tego stopnia, że po prostu się wyłączył, po parunastu solidnych minutach powarkiwań, wrzasku, krzyków, bluźnierstw, sprawdzania Jinxa do roli najgorszej szmaty i tyrana głos Hirokiego ucichł całkowicie, pozostawiając po sobie puste echo. Dzieciak już nie wierzgał (a parę razy udało mu się sprzedać solidnego kopniaka), nie szarpał, ani nawet nie napinał mięśni, pozwalając z sobą zrobić, co tylko Sheba sobie zażyczył. Po parunastu minutach spomiędzy ust wyrywał się już tylko spokojny, miarowy oddech.

(...)

Na krótko...
Dał mu może pół godziny spokoju, bo gdy ponownie otworzył oczy, w szarych tęczówkach pojawił się błysk – i był to pierwszy znak, że znów chodzi mu coś po głowie. Ręce poruszyły się, ale krępujące go pasy uniemożliwiły operowanie nimi. Dzieciak wbił więc wzrok w ziemię umykającą spod butów Jinxa. Nagle jego ciało napięło się, gdy chciał wyprostować nieco nogi.
Waaaa! – rozległ się głos jasnowłosego, na którego twarzy znów pojawił się szeroki uśmiech. Odwrócił głowę, żeby zerknąć w bok i... natrafić na czarne kudły niosącego go Sheby. Zamrugał parę razy, powracając do przyglądania się pozostawianej w tyłach trasie... a potem zaczął fuczeć, już z mniej przyjazną miną.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.05.15 15:34  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Cała ta sytuacja robiła się coraz dziwniejsza.
Vivian jak zwykle przebywała raczej na drugim planie rozgrywających się wydarzeń, działając głównie w roli obserwatora i postaci doraźnie dorzucającej swoje trzy grosze. Całkiem przyjazny układ, kiedy i tak mało kto się tobą przejmuje - szczególnie w sytuacjach, gdy atmosfera staje się napięta i zaczyna brzmieć groźnie.
Stąd też przyglądała się wszystkiemu, co zachodziło pomiędzy zgromadzonymi w pomieszczeniu osobami. Zaintrygowało ją zachowanie młodego, który chwilami wydawał się być naprawdę infantylny... zresztą, obu panów zdążyła już zaklasyfikować w myślach jako doprawdy dziwacznych, z przyczyn bliżej nieznanych.
No ale cóż, nie ma co tego roztrząsać. I tak polubiła chłopca, wyglądał na naprawdę uroczego. Nie zauważyła nic niestosownego w tym, że się po prostu przytulił. Ba, wolną dłonią pogłaskała go po jasnej główce, delikatnie przygarniając dzieciaka do siebie.
- Mhm, mhm - zamruczała, trochę zbywając opowieści chłopca uprzejmym milczeniem. Uśmiechnęła się do niego, wpychając mu coraz to kolejne łyżki zupy, jedna po drugiej, aż nie zjadł całej. Dobrze, że się po drodze nie zakrztusił! Pewnie cała wina za to spadłaby na Ao ducha winną Akane, a wolałaby nie borykać się z kolejną furią wilkowatego wymordowanego. Po prostu nie.
Coraz to kolejne kwestie kierowane w jej stronę również przemilczała, jedynie uśmiechając się z lekkim rozczuleniem, co nieco uwidoczniło zmarszczki w kącikach oczu. Tak, jak się ma tę ponad setkę lat i ciągle się człowiek śmieje, to takie są skutki - trwałe bruzdy w skórze pomimo młodego wyglądu. Cóż, trudno się mówi, może znajdzie na to jakiś kremik, bo na botoks by się nie targnęła.
Coraz dziwniejsze rzeczy się odpieprzały i, jak widać, brunet w końcu stracił cierpliwość. Ruda nagle straciła przytulankę w postaci chłopca, co wykorzystała, odstawiając pustą już miskę na jej właściwe miejsce na stole. Nawet nie pisnęła słowem przy kolejnych zdarzeniach, niemo obserwując sceny niczym widz w teatrze.
- Lekarzem nie jestem, ale farmaceutą - owszem. - Pytanie zmusiło ją do ożywienia się, a więc równie spokojnym tonem podała odpowiedź. Po tym mogła z powrotem powrócić do krainy swoich myśli, zagłębiając się w puchate objęcia marzycielskich chmurek...
Dopóki z zamyślenia nie wyrwało jej jedno słowo.
Grow.
Za pierwszym razem myślała, że się przesłyszała. Przeniosła wzrok na rozmawiającego przez telefon mężczyznę i poczęła chłonąć każde wypowiadane przez niego słowo, szukając potwierdzenia, że wcześniej odebrany bodziec nie był tylko wytworem jej wyobraźni... aż w końcu padło.
Grow. Znowu. Ale czy to właśnie ten, jeden, konkretny, którym była od jakiegoś czasu żywo zainteresowana?
Osób o takiej ksywce mogło być więcej niż jedna, to fakt. Gdzieś w głębi serca miała jednak nadzieję, że to będzie ten sam, którego w swoim pamiętniku opisywała jej matka (Ao jedyny, pamiętniki są takie... cliché).
"Jest do niego taka podobna! Rysy twarzy, założę się, że będzie miała takie same! Do tej pory mam go przed oczami..."
Tak pisała. Dokładnie tak. Jeżeli więc te przewidywania się spełniły, może byłaby w stanie go rozpoznać... może okaże się, że naprawdę po tylu latach tworzenia wokół siebie sztucznej rodziny, pojawi się punkt zaczepiania w postaci rzeczywistego przodka.
Wciąż z nieco zszokowanym wyrazem twarzy, spojrzała na mówiącego do niej właśnie Jinxa. - Wybiorę się - rzuciła półprzytomnie, przenosząc wzrok gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń. Nawet nie zauważyła, kiedy mężczyzna do niej podszedł, a ten niespodziewany gest przyjęła właściwie bez szczególnej reakcji. Zmarszczyła trochę brwi, gdy zmusił ją do podniesienia głowy, ale to by było na tyle.
- Ta, nawzajem. W ogóle to jest opcja, żebym odzyskała własne ubrania? - Tu wstała, prostując szarą kieckę, którą właściwie wbrew woli miała na sobie. - W tym by mnie mogło bardzo niemiło zawiać. - No, przecież nie prosiła o wiele. Tylko tyle, żeby odzyskać normalny strój, o zachachmęcony ekwipunek nawet nie będzie się wykłócać.

~*~

No i koniec końców wybrała się z nowo poznaną kompanią w przedziwną podróż, chociaż sama nie wiedziała czemu. Trochę z ciekawości, może z cienia sympatii... trudno to określić. Grunt wiedzieć, że pewnie i tak przez całą drogę nie byłą szczególnie rozmowna i raczej nie bawiła się w zagadywanie pozostałych - zresztą, jeden był pozbawiony zmysłów, tak jak wcześniej ona sama.

//Jeżeli coś w poście nie trzyma się kupy, jeżeli gdzieś są błędy, jeżeli jest durny i głupi, to przepraszam. Pisałam go na szybko i wołajcie, jak coś to poprawię
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.05.15 23:27  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Tik, tak… tik, tak…
Czas leciał swoim naturalnym rytmem, nieprzerwany absolutnie żadnym uprzykrzającym życie czynnikiem. Ogień w blasku lampy naftowej błyszczał niezmąconym blaskiem, oświetlając cały pokój w przyzwoitym stopniu. Pomieszczenie było opustoszałe i wyciszone. Jedynym dźwiękiem, który co jakiś czas odbijał się od ściany do ściany był powolny szelest kartki. Nawet myszy postanowiły zrobić sobie na ten jeden dzień wolne i nie dekoncentrować obecnych drobnym tupotem łapek, który był bardzo powszechną nutą w melodii całej siedziby. Ni szczura, ni myszy, ni żywej duszy. Nawet bzyczenie much uleciało gdzieś w eter, jakby nagle żaden owad nie wtargnął bez zaproszenia do wnętrza kryjówki.
Jednym słowem; nudna codzienność.
Pokój medyczny wyjątkowo nie gościł żadnego poturbowanego Kundla, co bywało rzadkością przy takiej impulsywności większości członków gangu. Ostatnie tygodnie polegały na ciągłym wyrywaniu zębów, nastawianiu kości czy lekarstwach na niestrawność. Zwieńczeniem pracowitych dni okazały się być nużące chwile spokoju, które dla kogoś takiego, jak siedzący przy biurku medyk, były czymś trudnym do zniesienia. Był pracoholikiem. Świadczyły o tym sine wory pod oczami, brak chęci do jedzenia i fakt, że nieważne o której porze nie weszłoby się do pokoju, na krześle przy ścianie siedziałby wgapiony w notatnik medyk, pełen gotowości do udzielenia instrukcji choćby i naklejenia plastra. Dzisiejszy dzień bynajmniej nie zaliczał się do wyjątków.
Kolejny szelest kartki.
Otoczenie nie wymagało od niego wypełnienia żadnych obowiązków, jednak Ourell i tak z namiętnością postanowił samoistnie sobie jakieś wytworzyć. Jak zwykle nieocenioną pomocą w wymyślaniu sobie zajęcia okazał się stary notatnik, który dla medyka był niemal czymś tak ważnym, jak woda dla ryby. Opisywał w nim wszystkie znane mu choroby, lekarstwa oraz ciekawe przypadki, z którymi dane było mu się spotkać. Co ciekawe, mieścił się ze wszystkim wyłącznie w jednej sztuce takiego zeszytu, tak więc otwieranie go nie należało do najciekawszych zajęć. Cieniutkie, pożółkłe karteczki, nieraz dziwnie pozginane czy pokreślone, jak gdyby ich treść przestała kogokolwiek interesować. Zmian z każdym kolejnym rokiem przybywało, a przyczyna tego była bardzo prosta… mianowicie były nią momenty takie, jak teraz.
”Kreeeh…!”
Długopis z wykańczającym się wkładem po raz kolejny przesunął po delikatnej powierzchni papieru, pozostawiając za sobą kolejny niebieskawy ślad. Ten przypadek już dawno wymagał kolejnego opisania… ”Kreeeh!” Kończą się kaukaskie granaty… ”Kreeeeh!” Odkryto lepszy sposób na poradzenie sobie z tą chorobą…. „Kreh!”
Wrr, wrr, wrr!
Wzdrygnął się, krzywo stawiając jedną laseczkę przy „a”. Niezmącona cisza nagle została przerwana przez wibracje telefonu, który niemal natychmiast skupił na sobie zmęczone spojrzenie Ourell’a. W naturalnej kolei rzeczy, chwycił za urządzenie i jednym przyciskiem rozświetlił ekranik, umożliwiając sobie rozszyfrowanie wiadomości.
Ourell, pilnie potrzeba opieki medycznej. (…) pod Wielką Czerwoną Skałą (…)Będzie tam czekać Jinx (…) to naprawdę ważne.
Rozchylił nieznacznie usta, zaraz natychmiast je zamykając. Niezrozumiałe uczucie mocno ukłuło go w pierś powodując, że anioł mimowolnie zgarbił się nieco bardziej. Kolejna fala tak dobrze znanych mu wątpliwości zalała mu łeb, powodując, że w naturalnym dla siebie odruchu przybrał minę, jakby zaraz ktoś przedstawił mu do wyboru wszystkie możliwe kary cielesne, który mógłby w stanie na siebie przyjąć. Zdecydowanie pewnymi rzeczami przejmował się za bardzo.
Bez zbędnych ceregieli chwycił za torbę i wybył z siedziby, narzucając sobie coś na grzbiet.

{}

Szedł naprawdę szybko.
Krok za krokiem, wdech z wydechem. Trudno powiedzieć, że się bał, choć niewątpliwie targały nim złe przeczucia. Ostatnimi czasy nie wyściubiał nosa poza siedzibę, nie licząc kilku wypraw po zioła, acz niczego poza tym. Zestaw słów, jakie Growlithe użył w swojej wiadomości sprawiły, że Ourell co jakiś czas marszczył brzydko brwi lub nawet przechodził z szybkiego marszu, do truchtu, mocniej zaciskając ręce na pasku od torby z wszystkimi potrzebnymi medykamentami.
Pilna potrzeba. Jinx. Naprawdę ważne.
Miał zakrzywione poczucie czasu przez wielogodzinne siedzenie nad swoimi zadaniami, przez co nawet się nie spostrzegł, jak po kilkudziesięciu dobrych minutach, zjawił się w umówione miejsce, istotne zauważając przed sobą kilka czarnych punkcików. Bez wątpienia ludzi.
Bez wątpienia ci ludzie przestawali mu się podobać z każdym kolejnym zbliżeniem się. Dostrzegł mężczyznę, osobę o delikatniejszej posturze (z pewnością kobietę) i kolejną, kruchą sylwetkę, której rozpoznać nie był w stanie, acz widząc, jak but mężczyzny ląduje na plecach kruchutkiej istotki, anioł niemal machinalnie zerwał się do biegu, by po kilku sekundach dostrzec detale twarzy.
- JINX! – wrzasnął, wyraźnie przejęty obecnym stanem rzeczy. – Co ty, u diabła, wyrabiasz?! – kontynuował, chwytając mężczyznę bardzo delikatnie za ramię. Nie chciał go szarpać, ale bynajmniej podobało mu się w jaki sposób traktował niskiego chłopaka, leżącego na ziemi.
I ten niemożliwie szczerze przejęty wzrok…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.05.15 2:36  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Szczerze powiedziawszy to nie spodziewał się, żeby dziewczyna chciała wyruszyć razem z nim. Wydawało mu się, że już wystarczająco uprzykrzył jej życie, żeby ta najchętniej zawinęła kiecę i zwiała tam, gdzie pieprz rośnie. A tu taki psikus. Niemniej nie zaprzątał sobie teraz nią głowy. Miał o wiele ważniejsze sprawy. A raczej sprawę, której drobne cielsko taszczył przez całą drogę. Na całe szczęście Shiro przez większość czasu nie ruszał się liźnięty mocami mężczyzny. To ułatwiało sprawę i pozwalało mu na swobodne poruszanie się. A krok do najwolniejszych z pewnością nie należał. Nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Nie oglądał się czy kobieta za nim nadąża ani też nie pytał czy chce odpocząć. Najwyżej zgubi się albo sama stwierdzi, że nie dotrzymuje mu kroku.
Koniec końców po ponad godzinie dotarli na wyznaczone miejsce. Bez jakiejkolwiek czułości ani też troski zrzucił chłopięce ciało na ziemię i bezczelnie przycisnął je butem do ziemi. Tak na wszelki wypadek, gdyby jasnowłosy zaczął się dobudzać. Nigdy nie wiadomo co tym razem strzeli mu do głowy, a biegać za nim po całej pustyni nie miał zamiaru. Teraz wystarczyło czekać na medyka, którego Growlithe miał mu przysłać.
Od rana nie zażył swojej działki i dopiero teraz zaczynał odczuwać tego skutki. Rozdrażnienie i nerwowość. Wsunął nieco drżące dłonie do kieszeni spodni i zaczął poruszać jedną nogą, tą, którą opierał o plecy chłopaka w nerwowy rytm irytacji i zniecierpliwienia. W głowie zaczynało huczeć i Sheba wiedział, ze jak tak dalej pójdzie to będzie mu coraz ciężej skupić się i przede wszystkim zapanować nad samym sobą. Musiał jednak wytrzymać. Przełknąć swoje przeklęte uzależnienie i jak najszybciej dowiedzieć się, co dolega maluchowi. Swoją drogą cały czas nie mógł wyrzucić ze swojej glowy jego słów. Jasne, chłopak pierdolił jak opętany, ale mężczyzna miał dziwne wrażenie, że nawet w tym pieprzeniu było coś z prawdy. Pobicie? Gwałt? Chęć pozbycia się go? Istniały trzy odpowiedzi na to. Albo rzeczywiście coś idiotycznego zrodziło się w tej matołkowatej makówce, albo chłopak sam sobie wmawiał i hiperbolizował niektóre słowa i sytuacje albo… rzeczywiście ktoś w burdelu go zastraszał. To by poniekąd wyjaśniało te nagle pojawiające się siniaki na jego ciele, zadrapania oraz połamania. Tylko dlaczego ten smarkacz tak usilnie trzymał dziób na kłódkę i nic mu nie powiedział?
Zmarszczył nieco brwi przyglądając się bezwładnemu ciału pod sobą.
Pozostawała jeszcze kwestia gwałtu. Ktoś go zgwałcił? Tu, w burdelu? A może wcześniej, dlatego też tak nie lubił…
Poruszył się.
But przycisnął go jeszcze mocniej do ziemi.
- Leżeć. – krótki rozkaz, jak do psa. Był wkurwiony, ale jednocześnie gdzieś w jego głowie paliła się lampka zmartwienia. I do czego to doszło? Żeby kurwa martwił się o jakiegoś zasmarkanego szczeniaka.
- Masz dzieci, Tereska? – zapytał raptownie zwracając się do kobiety, chociaż nie spoglądał na nią. Nie czekał jednak na odpowiedź. - Jak nie masz, to daruj sobie. To istne utrapienie z nimi. – uśmiechnął się krzywo, choć na jego twarzy nie było ani krzty radości czy też wesołkowatości.
Kątem oka dostrzegł zbliżającą się pospiesznie w ich stronę sylwetkę. No kurwa wreszcie, przemknęło mu przez myśl. Surowe oblicze bruneta raptownie rozjaśniło się i złagodniało, kiedy ujrzał akurat osobę.
- Ou. – powiedział cicho, uśmiechając się ledwo widocznie. Gdy blondyn znalazł się już praktycznie przy nim, bezczelnie przesunął swoim krytycznym spojrzeniem po jego ciele.
- Nic się nie zmieniłeś. Nadal wyglądasz jak mizerny, zwiędły korniszon. – parsknął i wyciągnąwszy rękę do wyższego od siebie osobnika… poczochrał mu pieszczotliwie włosy, tworząc na jego głowie istny chaos. Nawet lubił go. Chociaż przez większość czasu zdecydowanie bardziej go wkurwiał i irytował, to jednak wywoływał w wymordowanym pewną dozę sympatii.
- Co robię? No jak to co, depczę go. – powiedział to takim tonem, jakby to było coś oczywistego. Aczkolwiek zrobił krok w tył, zabierając nogę z chłopaka, jednocześnie robiąc miejsce dla blondyna.
- Cieszę się, że to ciebie przysłał. Z tego co pamiętam, to jesteś jednym z dwóch najlepszych medyków, jakie DOGS posiada. A jak mała? Słyszałem, że te pierdolone ciule z wojska dorwały ją i się nieźle zabawiły. Radzi sobie? – wzrok na krótką chwilę skupił się na profilu członka DOGS. - Coś mu odpierdoliło. Nie było mnie przez trzy dni, więc nie wiem czy coś zeżarł czy coś brał. Nie wyczułem woni alkoholu, ani też nie widziałem jakiś oznak narkotyków. A znam go na tyle, że wiem, że to nie jest jego normalnego zachowanie. Pierdoli trzy po trzy, ma zachowanie jak smarkacz co dopiero przestał ssać cycka mamy i wytarł rękawem mleko spod nosa, ślini się i robi rzeczy jak jakiś niedorozwinięty down. – streścił pokrótce symptomy chłopaka. - Chyba, że ma tak naturalnie a ja tego nie widziałem. – dodał złośliwiej. - Wiem, że zorientujesz się, co temu matołowi dolega.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.15 0:16  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Bach!
Uderzył o ziemię. Miał ochotę wrzasnąć, gdy poczuł, jak złamany palec odzywa się bólem, ale chęć ta została zduszona w zarodku. Nie dlatego, że przestało szczypać i rwać. Wprost przeciwnie: promieniowanie rozprzestrzeniło się po całym ciele, wyjąc i wręcz zmuszając ciało, by wydało z siebie podobne krzyki. Była jednak w nim teraz jakaś część, która zupełnie to zignorowała, przejmując się wyłącznie tym co „tu i teraz”. Tym, co było wyraźniejsze. Planował przewrócić się na bok i podnieść, ale nim zdążył uklęknąć, ponownie się rozpłaszczył, średnio z własnej woli.
„Leżeć”.
Dalej, na glebę!
Przez chwilę rozglądał się rozbieganym spojrzeniem dookoła, jakby dopiero się wybudził, wcześniej zostając wrzuconym w sam środek wojny. Brakowało tylko wciśnięcia mu karabinu w łapy, hełmu na głowę i pchnięciu ku armii wściekłych oponentów. Dokładnie tak się poczuł: jakby ktoś zepchnął go z wysokiego urwiska, a on uparcie próbował zrobić cokolwiek, byle nie roztrzaskać się o wystające na dole kolce. Hiroki zacisnął mocno powieki i przylgnął twarzą do suchej, ciepłej ziemi, łapiąc płytkie wdechy.
Przyciśnięty butem powoli zaczął się otrząsać z pierwszego szoku. Umysł rozjaśniał na tyle, na ile pozwalało mu na to... to „coś” co tępiło racjonalność. Młody zaczął się poruszać. Wpierw sporadycznie, drżąc co jakiś czas, aż w końcu szarpać, wydając z siebie masę niezidentyfikowanych odgłosów, pełnych bełkotów i bezsensu.
„JINX!”
Hiroki znieruchomiał. Przestał się miotać i wyrywać. Przestał chyba nawet oddychać, całkowicie skupiając się na przybyłym. Nie znał go. W tej chwili nie chciał znać. Choć nie wyglądał na kogoś, kto chciał im zrobić krzywdę nie zmieniało to faktu, że był obcy. Obcym się nie ufa, racja? W dodatku krzyczał. Shirōyate oparł policzek o ziemię, patrząc w całkowitym milczeniu, jak jasnowłosy mężczyzna o oszpeconej twarzy podbiega do nich. Jinx mógł jeszcze poczuć lekkie drgnięcie, gdy ten chwycił Shebę za ramię.
To był impuls.
Gwałtownie szarpnął się do przodu i szurnął kolanem po ziemi, umożliwiając sobie nieznaczne przemieszczenie. No dalej! Odwal się! To musiało wyglądać żałośnie, gdy jak narwany rzucił się do przodu, rozchylił usta i... prawie zacisnął je na nogawce nieznajomego. Z gardła wydobył się charkot, który zapewne, gdyby nie praktycznie martwe struny, zabrzmiałby bardziej jak warczenie dzikiego, wściekłego zwierzęcia, które zostało zaatakowane i poszczute ogniem. Dzieciak szarpnął mocno głową, mimo skrępowanych rąk i przydeptywania przez Jinxa, odepchnął na moment nogę czarnowłosego, wyrywając się spod podeszwy ciężkiego buta. Machinalnie poderwał się na klęczki, wyprostował kolana i pchnął nieznajomego, wbijając mu ramię w brzuch. Nie zdziwiłby się zresztą, gdyby obaj po tym stracili równowagę. Sięgając zębami dalej – tym razem ku dłoni medyka - zakleszczyć się nimi jak imadło. W kącikach ust zebrała się nowa porcja śliny. Prawie jak wścieklizna.
                                         
Shirōyate
Opętany
Shirōyate
Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shirōyate Hiroki.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.15 21:46  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Pierwszym interesującym zdarzeniem przy podróży pod czerwoną skałę był ten moment, kiedy udało jej się wypatrzyć czwartą obecną na miejscu osobę. Kolejna osoba, której Vivian nie znała, ale planowała poznać chociażby z widzenia. Im bliżej się znajdowali, tym bardziej intrygowała ją postać kolejnego blondyna, jakiego mogła napotkać dnia dzisiejszego. Szczególną uwagę zwróciła rzecz jasna na twarz nieznajomego, w którą przez dłuższą chwilę w milczeniu się wpatrywała, dopóki Jinx nie postanowił rąbnąć ludzkim ciałem o ziemię, przez co aż się odruchowo cofnęła ze zszokowaną miną. Szczerze współczuła chłopcu, który musiał być nieźle poobijany po całym tym pomiataniu jego biednym organizmem. Też trochę z tego przeżyła i po krótkim, odbytym w zaułku locie, z pewnością pozostanie jej krótkotrwała i bolesna pamiątka w postaci kilku siniaków. Prawdopodobnie gdyby nie bała się ewentualnej reakcji bruneta, już dawno podniosłaby biedne dziecko z ziemi, przytuliła do serca i inne tam takie pierdoły. Szkoda tylko, że nie miała takiej możliwości, jeszcze jej życie miłe.
Masz dzieci...?
No jasne, że ma. Przybrane, bo przybrane, ale ma. Można nawet powiedzieć, że całe społeczeństwo Kościoła Nowej Wiary to w pewnym sensie jej dzieci, podopieczni. Każdym z nich na swój sposób się opiekuje, jednymi bardziej, innymi mniej. I doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wielka odpowiedzialność spoczywa na rodzicach czy też na kimkolwiek, kto choćby w ograniczonym czasie zajmuje się inną osobą, szczególnie dzieckiem. Za zobowiązaniami idą trudy, wyrzeczenia, frustracje... aż dziw, że gatunek ludzki jeszcze nie wymarł. Nadal się rozmnażają i jakimś cudem wychowują potomstwo, nawet jeżeli niekiedy ma się ochotę je wrzucić do wulkanu i mieć problem z głowy. Coś w tym jednak musi być, w tym rodzicielstwie.
- Ahem... zadajesz sobie sporo trudu, żeby chłopaka wyleczyć, ale chyba na nic się to nie zda, jeżeli złamiesz mu kręgosłup - napomknęła ze stoickim wręcz spokojem, spoglądając na rozpłaszczonego na ziemi młodego. Ten zaś zaczął się rzucać, powodując jeszcze większy miszmasz w głowie Akane. Zachowywał się naprawdę dziwnie, nawet jeżeli by wziąć pod uwagę wszystkie okoliczności łagodzące. Może i dziecko, może to, tamto, siamto, ale teraz już wyglądał na przypadek dotknięty ostrą wścieklizną, bądź też chorobą podobnego rodzaju. Oby znajomy tego całego Growa był w stanie chłopcu pomóc. Na dobrą sprawę to teraz przypatrywała się głównie medykowi, zastanawiając się kim ta osoba w ogóle jest. No cóż, może nie odczyta tego za jakąś nachalność, byłby trochę przypał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.06.15 2:11  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
„Ou.”
Pieszczotliwie ujęte imię zdało się umknąć jego uwadze, kiedy to mknął spojrzeniem od twarzy niegdysiejszego członka gangu, po drobną sylwetkę przyciśniętą do ziemi. Rozkaz wydany przez Wilczura powoli zaczynał malować się w nieco jaśniejszych barwach, choć patrząc na scenę, która się przed nim odgrywała, Ourell zaczynał mieć pewne wątpliwości. Przyszedł, żeby opatrzyć poniżanego dzieciaka, stojącą z boku kobietę czy sprawdzić, czy aby na pewno Jinx’owi nie przesunął się sufit, bo wydawało się, jakby miał pod nim odrobinę nierówno?
„Nadal wyglądasz jak mizerny, zwiędły korniszon.”
Oho, no to teraz poczuł się doceniony.
Zmęczone, zrezygnowane spojrzenie padło na parskającą w jakimś swego rodzaju śmiechu twarz rozmówcy. Widocznie po raz kolejny jego trajkotanie i przejęcie zostały sprowadzone do parteru w rankingu ważności spraw. Zabrał rękę z ciężkim westchnięciem.
- Vice versa. Uważaj, bo się rozczulę przez to spotkanie po latach. Nie powiem.. zadbałeś o właściwą atmosferę. – burknął, po raz kolejny zawieszając spojrzenie na biednym dzieciaku. Wspomniana atmosfera wyraźnie odbiła się na jego zachowaniu. Przejęcie sytuacją nie pozwalało mu cieszyć się ze spotkania ze swoim podopiecznym. Mężczyzna zdawał się wyolbrzymiać niektóre sprawy, stąd ciężko było mu się skupić na czymś innym, niż raniący go w serce widok buta czarnowłosego, ulokowanego w wybitnie niewłaściwym miejscu. Nie potrafił  udawać, że tego nie widzi, by zaraz natychmiast oddać się wspominkom z dawnych lat. To tak, jakby miał urządzać przyjęcie herbaciane w sali tortur. Mimo wszystko czuł swego rodzaju radość, że go w końcu zobaczył. Nie wyściubiał nosa z siedziby zbyt często, więc rzadko widywał Poziom E, a czy ten tego chciał czy nie, Ourell dalej uważał go za jednego ze swoim podopiecznych. Znali się nie od dziś, dlatego Jinx mógł się spodziewać grymasów i kręcenia nosem medyka, który od zawsze prezentował postawę tak tragicznie pacyfistyczną, że zamiast uśmiercać szczury w tunelach, łapał je do słojów i wypuszczał na powierzchnię.
- Daruj sobie te pieszczoty. - strzepnął jego rękę, odchylając nieznacznie łeb do tyłu. Jeszcze tego brakowało. Zachariel prezentował się, jak siedem nieszczęść z zadatkami na ósmą pozycję, dlatego potarganie włosów nie zdołało diametralnie zmienić jego postawy. Dalej wyglądał, jakby dopiero co wstał z łóżka po grubo zakrapianej imprezie. Pod oczami jak zwykle odznaczały się sinofioletowe cienie.
„Co robię? No jak to co, depczę go.”
Spojrzał na niego z ukosa, rozchylając usta do kolejnego komentarza, by zaraz z niemym zadowoleniem je zamknąć. Nie wyglądał, jakby był w skowronkach, choć ciężar zdjęty z pleców drobnego ciała, wydawał się spaść również z jego wewnętrznego poczucia porządku.
Z trudem udało mu się odsunąć nogę przed kłami chłopca, raz po raz lustrując go swoim analitycznym spojrzeniem.
Mała.
- Coraz lepiej. Miło patrzeć, jak znowu się uśmiecha. – odparł zdawkowo, nie chcąc silić się na powrót myślami do potwornego widoku Kotka, który doznał niezasłużonego cierpienia. Nawet, jeśli wiedział, że dzielili się anielskimi obowiązkami, co do pilnowania dup innym Psom, a ich stosunki powinny być czysto zawodowe, za każdym razem, gdy przypominał sobie tą jawną niesprawiedliwość, czuł się, jak szczuty kundel. Była drobna, urocza i kochana. Uwielbiał dzieci, a taka pogodna istotka nie mogła być odbierana w inny sposób. Skręcało go na samą myśl, że ktoś śmiał podnieść rękę na jego młodszą siostrę. Gdyby nie hamował go własny strach przed skrzywdzeniem drugiej osoby i ta barania osobowość, z miłą chęcią złamałby piąte przykazanie. Wkrótce jednak został wyrwany z ponurych rozmyśleń, krzyżując wzrok z czerwonowłosą kobietą. Gdzie jego maniery… - Ourell, medyk. Miło mi cię poznać. – delikatny uśmiech, niekoniecznie żywy i jakoś szczególnie wiarygodny, ale trudno było mu się dziwić, gdy jednym uchem słuchał symptomów choroby nękającej chłopaka, a one jakoś nieszczególnie mu się podobały. Najprawdopodobniej i tak zrobił złe pierwsze wrażenie. Później będzie walczyć o sympatię gapiów… w tym momencie miał ważniejsze sprawy na głowie.
Dzieciak był… dziki.
- Od kiedy sprawujesz nad nim opiekę? – pomijając fakt, że w ogóle się kimkolwiek opiekował… tak dawno go nie widział… - I gdzie przebywał przez cały czas? Jak długo go znasz? – przesunął spojrzeniem, po podrygującym w szaleńczej szarpaninie chłopcu, nie spostrzegając się, co mu grozi. Kontynuował snucie diagnozy. – Muszę dowiedzieć się o nim jak najwięcej, Jinx. Zachowuje się, jak typowy Zdziczały. Mówisz, że nie zawsze tak było, jednak… hm. Trzydniowa nieobecność to trochę za mało, żeby od razu podejrzewać tak diametralne zmiany. – pokręcił w zamyśleniu głową. – Te plamy mnie niepokoją. Miał je od zawsze?Skaza? - Poza tym, jesteś stuprocentowo pewien, że nie miał dostępu do narkotyków? Podejrzane typy kręcą się wszędzie, a lotnik purpurowy wzbiera na popularności. – w myślach niemalże kartkował swój notatnik, z wypisanym dokładnie każdym znanym kwiatkiem, lekiem czy chorobą. Purpurowy lotnik przy długotrwałym zażywaniu powodował uszkodzenie mózgu, co byłoby wytłumaczeniem dla tak nienaturalnego zachowania… - Ktoś mógł mu też zrobić krzywdę, a ten dalej pozostaje w szo-…
No to dowiedział się, po co było to przyciskanie butem do ziemi.
Upadł pod ciężarem chłopaka, niemal natychmiast postępując pierwsze kroki, by zmniejszyć pomiędzy nimi kontakt. Trzymanie dystansu, było kluczową zasadą przy niezdiagnozowanych przypadkach, a tak agresywny typ bynajmniej nie zachęcał go pogłaskania po głowie. Jedną ręką starał się przytrzymać wymordowanego z dala od siebie, choć i tak nie uniknął bolesnego zakleszczenia się jego zębów na ręce. Syknął przeraźliwie, na krótki moment zaciskając powieki. Wytrzymanie bólu było w tym momencie kluczową kwestią… zaraz po zachowaniu spokoju. Nic dziwnego, że spaczony ponurym doświadczeniem umysł, zamiast krzyczeć „Boli!”, niemal natychmiast zaczął alarmować „Bezpośredni kontakt z chorym! Zakażenie!”.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.06.15 19:55  •  Wielka czerwona skała - Page 12 Empty Re: Wielka czerwona skała
Uśmiechnął się krzywo na zgryźliwość anioła. Odkąd tylko pamiętał, to uwielbiał się z nim droczyć. Niby taki stonowany i spokojny Ourell, momentami wycofany, ale jak człowiek przekroczy jego szeroką linię cierpliwości, to potrafił się w dość uroczy sposób irytować. A odtrącając dłoń Sheby, kiedy ten czuje czochrał go po kłakach – tylko wypisał na siebie wyrok. Bo teraz Wymordowany nie odpuści. Będzie robil wszystko na przekor, by tylko wyszło na jego.
Ale teraz trzeba było skupić się na drugim wymordowanym, któremu chyba już kompletnie odbiło. Sheba spojrzał na młodego z wyraźnym zniesmaczeniem na twarzy. Warknął coś pod nosem, kiedy zęby Shiro odbiły się od siebie, gdy z niepowodzeniem ugryzł anioła w nogę.
- Zaraz mu przypierdolę. – warknął chłodno, z wyraźnym ociągnięciem przenosząc swoje spojrzenie na drugiego mężczyznę.
- To nie jest ważne, jak długo sprawuję nad nim opiekę. To chyba nie jest Ci potrzebne do postawienia diagnozy, Ou? – rzucił nieprzyjemnie, ponownie skupiając wzrok na plującym i śliniącym się Hirokim.
- Jakiś czas. Na tyle długo, że znam go na tyle, by stwierdzić, że to n i e jest jego normalnego zachowanie. Chłopak ogólnie jest dość cichoc—NO NIECH GO KURWA POCHŁONIE. – dłoń mężczyzny wystrzeliła w stornę jasnowłosego, który właśnie swym wątłym ciałkiem powalił wysokiego anioła.
TRZASK.
Dłloń przecięła powietrze, kiedy boleśnie trzasnęła Shiro w bok głowy, a dokładniej w prawą skroń, by chociaż na drobną chwilę go otumanić, a następnie mocno złapał za jego ubranie i szarpnął raz, a porządnie, szurając jego małym tyłkiem po ziemi, aż pod swoje nogi. Przykucnął za chłopakiem i jedną ręką objął jego ramiona wciskając go w swoją klatkę piersiową, a druga dłoń zacisnęła się w żelaznym uścisku na jego szczęce.
- Spokój Shiro. – warknął ostrzegająco w jego ucho, łaskocząc swoim oddechem i przydługimi kosmykami włosów.
- Posłuchaj Ou. To dość spokojny dzieciak i na pewno do najgłupszych nie należy, choć jest niedoświadczony. Z tego co wiem jest nowy, rozumiesz. – spojrzał na niego porozumiewawczo - I na pewno nie jest zdziczały. Te plamy to jego mutacja. Nie wiem z czym, nawet on sam nie wie. Stawiam na Opętanego bądź Zarażonego. Nie sądzę, żeby jego wirus zaczął nagle mutować, bo przez ostatnie parę tygodni był u mnie. W burdelu. I nie wychodził  z niego. Ostatnie trzy dni- – sapnął cicho, zaciskając jeszcze mocniej dłonie na jego szczęce, gdyby ten zaczął zbyt mocno się rzucać, sprawiając wrażenie, że lada moment delikatna szczęka chłopaka wyda z siebie charakterystyczny dźwięk dla pękania. - Ostatnie trzy dni mnie nie było. Ale w burdelu mieli się nim zająć. Jak ostatni raz go widziałem to zachowywał się normalnie. Dzisiaj jak wróciłem zaczął takie akcje odwalać, jakby raptownie cofnął się w rozwoju. Jak jakieś infantylne stworzenie. I do cholery, Ou! – spojrzał na niego coraz bardziej wściekły, o czym świadczyły pionowe źrenice.
- Pewnie, że nie mam pewności, czy nie miał dostępu do narkotyków. Kurwa, to burdel gdzie mam tego tony. Ale… – wskazał brodą na szare kosmyki chłopaka - Dam sobie łapę upierdolić przy samej dupie, że ten tutaj nie wziąłby ich sam od siebie. A drugą, że nikt z pracowników nie odważyłby się podać mu ich. Bo prędzej czy później doszedłbym do tego. I zajebał. – zamilkł, przesuwając koniuszkiem języka po spękanej dolnej wardze.
Westchnął ciężko I przechylił się lekko do tyłu, siadając ciężko na tyłku, przyciągając malucha jeszcze bardziej do siebie i opierając się brodą o jego głowę.
- W sumie był jeszcze normalny dzisiaj. Jak po raz pierwszy przyszedł, co nie Tereska? – zerknął ukradkiem na kobietę, a potem ponownie na Ourella.
- A potem całkiem mu odbiło. Słuchaj, Ou.. – jego wzrok raptownie stał się nico przyćmiony zmęczeniem. Po złości nie było ani śladu, ale on sam wyglądał jakby właśnie został dotknięty całym złem tego świata.
- Musisz być dzisiaj ze mną szczery. Jeżeli nie będziesz w stanie postawić diagnozy, albo ta choroba… czy co mu jest będzie nieuleczalna… skręcę mu kark. – zamilkł wpatrując się w oczy anioła. Ton wymordowanego był zaskakująco spokojny, wręcz melodyjny, ale kryło się w nim coś, co sugerowało, że wypowiedziane słowa są prawdziwe. Co jak co, ale Sheba nie zamierzał puszczać go w takim stanie w Desperacji. Albo trzymać u siebie. I już nie chodziło o to, że brunet na dłuższą metę byłby zmęczony jego dziecinnym zachowaniem, ale o coś zupełnie z goła innego.
- To prawie jak bycie warzywem. Wyrwałem go ze szponów śmierci I nie skażę na takie upokarzające życie. A ty… – zmarszczył nieco brwi. - A ty mi w tym nie przeszkodzisz.
                                         
Jinx
Mastiff     Poziom E
Jinx
Mastiff     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Servant of Evil


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 12 z 23 Previous  1 ... 7 ... 11, 12, 13 ... 17 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach