Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Siedział w samochodzie z łokciem opartym o brzeg drzwi i wpatrywał się w chmury napływające z zachodu. Po głowie, mimowolnie, tułały mu się słowa Vessare'a; „nigdy cię nie polubi”, które nie były próbą podkopania jego ego. Były prawdą, z którą niekoniecznie chciał się pogodzić, bo wieczne użeranie się z rodzicielką najlepszego przyjaciela każdemu w końcu przestałoby smakować. Kilka pierwszych razów dało się przełknąć bez krzywienia ust, ale teraz, gdy konfrontował się z panią Vessare, plecy mu sztywniały, a zęby zamykały w szczękościsku — wszystko po to, by nie dolewać oliwy do ognia, choć czegokolwiek by nie zrobił, nadal nadeptywał na minę. Szybko więc doszedł do wniosku, że problemem nie było jego zachowanie, styl mowy, bycia — problemem był on sam bez względu na to, co i jak robił.
Problemem jest ten wóz, Jace. Problemem jest to, że nie ty chwytasz za kluczyki, nie ty siadasz po stronie kierowcy, nie ty jesteś jego właścicielem. Problemem jest to, że twoje łóżko skrzypi, a dach przecieka. Problemem jest to, że na śniadanie jesz resztki z poprzedniego dnia, a twoja komórka to efekt pracy neandertalczyka.
Problemem jest to, że życie, które tak doskonale znałeś, zostało ci odebrane. Tylko tobie.
Białowłosy zerknął kątem oka na Lesliego. Trzymał palce oparte o kierownicę i wpatrywał się w drogę, pogrążony w swoich myślach. Wbrew wszystkiemu pasował do statusu, jaki narzucała mu rodzina, jednocześnie nie będąc irytującym. Nie wachlował się banknotami, by dowieść bogactwa, ani nie używał „dystyngowanych” tekstów, aby pokazać, jak wysoko zaszedł w intelektualnym rankingu — a to wszystko dzięki pieniądzom opłacającym najlepsze szkoły w kraju.
Był nadzianym nastolatkiem, któremu nie odbiła palma.
Silnik zgasł.
Jace mimowolnie wypuścił powietrze przez zęby i wyprostował się. Całą drogę spędzili w milczeniu, jakby wystarczyło zamknąć drzwi samochodu, by wraz z ich trzaskiem zamknęły się też usta, ale teraz blokada puściła i znów pojawiło się to drapieżne rozweselenie.
Może to zasługa Clive'a?
W końcu jego krzywa morda była zabawna.
— Ej, Woolfe.
Jace przywołał na twarz litościwy uśmiech kogoś, kto przywykł już do problemów wagi rozlanego mleka, a potem pochylił się odrobinę w stronę kompana i unosząc wzrok w górę udał, że w skupieniu słucha jego szeptu. Zaraz potem oczy jednak nakierowały się na Lesliego, a drgnięcie kącika ust sprawiło, że Jonathan wydawał się wypisz-wymaluj Knującym Chamem.
Uniósł rękę i demonstracyjnie zasłonił nią usta, by żaden dźwięk jego wyszeptywanych słów nie sięgnął uszu Cilliana, choć nawet na sekundę nie oderwał od niego spojrzenia. Clive pokiwał w tym czasie głową, nieco szerzej otwierając powieki.
— Poważnie? — mruknął już głośniej, zerkając pytająco na białowłosego. — I to będzie dobre?
Najlepsze — zagwarantował bez zawahania Jace, dla podkreślenia prawdziwości swoich słów przytakując temu zapewnieniu. — Tylko trzymaj to jako punkt kulminacyjny, jasne? Inaczej nie wypali. A teraz jazda.
— Czekają już cztery minuty przez wasze spóźnienie!
Właśnie. Tragedia.

Wchodząc do środka Jace'owi nie umknęło przekonanie, że nie ma już drogi powrotnej — jakby drzwi za nimi zamknęły się na amen i nie miały zamiaru otworzyć do czasu, aż nie wypełnią jakiegoś questa.
Z rozbawieniem uznał, że grywał w zbyt wiele głupich gier. Odegnał więc tę myśl przekraczając kolejne kilka metrów. Clive szedł obok nich z maską Fajnego Gościa i strzelał uśmiechami do każdego przechodnia, który ich mijał, jakby dzięki temu mógł zdobyć więcej punktów. Starał się robić dobrą minę, jak zawsze, gdy tylko przyszło im się razem zgromadzić w jednym miejscu. Jego zachowanie nie odbiegało od przyjętych standardów i wydawało się, że za dwadzieścia spotkań będzie reagował dokładnie tak samo.
Trzymał się swojej roli równie uparcie, jak robił to Leslie. Clive przynajmniej starał się uczestniczyć w wypadach. A Vessare? Jace zerknął ukradkiem na idącego tuż obok przyjaciela. Przeciągnął wzrokiem po jego sylwetce jak prawdziwy krytyk. Dlaczego ktoś, kto może mieć każdą, nie ma żadnej?
— To one.
Szept Clive'a oderwał Jonathana od analizy i przekierował niebieskie spojrzenie prosto na stolik, przy którym siedziały trzy dziewczyny.
Dwie żywo dyskutowały, ubrane w nieco przykrótkie sukienki. Ich paznokcie były odrobinę za długie i odrobinę zbyt czerwone, ale zdawały się nie zwracać na to żadnej uwagi. Więcej nawet — eksponowały je bardziej, niż było to konieczne, jakby to one stanowiły chlubę wszystkich ich życiowych osiągnięć.
Trzecia zdawała się nieco odstawać od swoich koleżanek. Nie miała nogi założonej na nogę i siedziała lekko przygarbiona, z pięściami wbitymi tuż nad kolanami. Wpatrywała się w blat stolika, na którym ustawiono jakiegoś kolorowego drinka, ale wydawało się, że nie pociągnęła nawet łyka i chociażby to sprawiało, że prezentowała się, jakby była nie na miejscu.
Kącik ust Jace'a drgnął mimowolnie, ale nie wykrztusił z siebie żadnego słowa. Ubiegł go Clive.
— No, nasze drogie panie! Czekanie sięgnęło mety! — A potem dziwnym ruchem prezentera filmowego zrobił wymach ramionami i wskazał na Lesliego i Jace'a.
Obie dziewczyny nagle urwały temat i uniosły głowy, obrzucając nowo przybyłych spojrzeniami harpii.
To będzie wyjątkowo długa walka.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down



Informuję, że kocham twoje posty.

― ― ― ― ― ― ― ― ―

Nie czuł się komfortowo, gdy za każdym razem musiał obserwować, w jaki sposób jego matka reagowała na obecność białowłosego. Cieszył się jednak, że Jonathan nie zdawał sobie sprawy, że był jednym z najczęstszych powodów do sporów między Lesliem a jego matką – blondyn był niemalże przekonany, że pomimo swojego buntowniczego nastawienia i uwielbienia do robienia wszystkim na przekór, Woolfe koniec końców odpuściłby na rzecz świętego spokoju swojego kumpla. Bywał irytujący, kochał niezapowiedziane wizyty i pakowanie go na spotkania, w których jasnowłosy nie chciał brać udziału, ale jednocześnie nie był kimś, z kim nie chciało się spędzać czasu, jakby miał w sobie jakiś naturalny magnes, który pomimo rzucających się w oczy wad i wyraźnych sygnałów, że miał do czynienia z kimś, kto urządzi mu z życia piekło, jeśli tylko tego zapragnie, miał w sobie na tyle dużą siłę, by za każdym razem, gdy ktoś chciał dla niego dobrze, Zero zapominał o postawie wychowanego panicza, odpowiadając na te uwagi atakiem słownym.
Nikt nie miał prawa powiedzieć mu, że obecność Charlesa była dla niego destrukcyjna i nikt nie miał prawa mówić mu, jakich znajomych powinien sobie dobierać, nawet jeśli spotykając się z nim i z Clive'm w komplecie, miał prawo do tego, by czuć się nie na miejscu. Ale Bóg mu świadkiem, że status majątkowy nie miał z tym nic wspólnego. Za każdym razem, gdy oboje cieszyli się nową okazją, on stał z boku, przyglądając się temu jakby zza szklanej ściany. Nie chciał słuchać o naturalnych urokach dziewczyn, które zapraszali – zamiast tego pogrążał się we własnych przemyśleniach, jakby na ten moment musiał się wyciszyć. Tylko to pozwalało mu jakoś przertwać.
Trudno jednak było przeoczyć wyraz twarzy przyjaciela, który jak na złość ściszył głos, zmuszając Zero do ściągnięcia brwi w widocznie niezadowolonym wyrazie. Z jednej strony powinien wątpić, że Jace rzeczywiście wyda jakiś istotny sekret jego życia, ale z drugiej... czy miał jakiś powód, by zatrzymywać cokolwiek dla siebie? Zapewne nie.
Zaczynam żałować, że się na to zgodziłem ― wymruczał ze zrezygnowaniem, obrzucając ich obojgu widocznie zniechęconym spojrzeniem. Kto by pomyślał, że będą szeptać w towarzystwie i odcinać go od istotnych spraw dotyczących jakiegoś „punktu kulminacyjnego”?
Ale prawda była taka, że w tej sytuacji nie potrafił być w pełni zainteresowany tym, co działo się dookoła. Jego umysł za bardzo skupiał się na tym, co miało go czekać i choć jeszcze przez kilka sekund próbował wymyślić coś, co pozwoliłoby mu zdecydować się na taktyczny odwrót, gdy jeszcze miał na to czas.
„A teraz jazda.”
No jasne. Jazda.
Dwukolorowe tęczówki obrzuciły wejście do lokalu sceptycznym spojrzeniem. Wszystko, co miało się dziś wydarzyć nie mogło pójść dobrze. Nie zamierzał psuć im zabawy – zwłaszcza Jonathanowi – ale nie był pewien, jak długo uda mu się znieść cierpliwie towarzystwo dziewczyn, które już z samego opisu zdawały się nie szanować cudzej przestrzeni osobistej.
Jak niedługo się okazało – tak też wyglądały.
Zero musiał dołożyć wszelkich starań, by nie obejrzeć się za siebie, gdy drzwi zatrzasnęły się za jego plecami. W duchu modlił się, by siksy z wymalowanymi paznokciami nie były celem ich podróży, jednak w tym dniu bezimienne bóstwo nie było łaskawe, gdy posłużyło się ustami Clive'a, by oznajmić im, czyje towarzystwo musieli znieść tego wieczoru.
Jak zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, co Leslie?
Zerknął pobieżnie na skuloną dziewczynę, na którą prawdopodobnie nikt nie zwróciłby uwagi, gdyby nie jej dwie bardziej odważne przyjaciółki. Nie dlatego, że czegokolwiek jej brakowało, a dlatego, że gdyby nie one, mogłaby teraz siedzieć w swoim pokoju i nie martwić się tym, że wypadnie kiepsko na spotkaniu z obcymi chłopakami. Był w stanie zrozumieć, jak musiała się teraz czuć – może dlatego, że sam najchętniej usiadłby ze spuszczoną głową i liczył na to, że nikt nie będzie zwracał na niego uwagi. Niestety nie miał w zwyczaju uzewnętrzniać cech, które wśród ludzi mogły zostać uznane za słabości – to dlatego każdego dnia zachowywał nienagannie wyprostowaną sylwetkę, dlatego chodził z podniesioną głową i nie spuszczał wzroku, gdy ktoś próbował wjechać na jego ambicje. To dlatego mieli go za kogoś innego i dlatego niektórzy go uwielbiali, a jeszcze inni nienawidzili. Teraz jednak był tylko celem do upolowania i czuł na sobie łakome spojrzenia pozostałych dwóch dziewczyn, które postrzegały tę sytuację zupełnie inaczej niż Cillian. Dla nich nie był kimś, kto przyszedł tu za karę ani z przymusu – Clive lub Jace na pewno przedstawili go jako kogoś, kto desperacko szuka drugiej połówki, nawet  jeśli jeszcze nie go końca zdaje sobie z tego sprawę, a to czyniło go nieco łatwiejszym łupem do zdobycia.
No, no, nie spodziewałam się, że masz takich interesujących kolegów ― odparła lekko jedna z nich, wspierając podbródek na dłoni. Jednym z paznokci stuknęła o swoją umalowaną jasną szminką wargę i niewiele brakowało, a wsunęłaby sobie własny palec do ust, przygryzając go w zaczepnym wyrazie. Na szczęście tego nie zrobiła, jednak Leslie bez trudu był w stanie sobie to wyobrazić i z trudem powstrzymał skrzywienie na twarzy, zachowując bardziej neutralny wyraz.
Musiał wmówić sobie, że nie były takie złe.
Były tragiczne.
Jak to? Interesujący goście muszą mieć równie interesujących kumpli ― rzucił, celując w siebie kciukiem i posyłając im firmowy uśmiech. Najwidoczniej to nie wystarczyło, by przyciągnąć ich uwagę i jak zwykle był traktowany z lekkim pobłażaniem, ale albo tego nie zauważał, albo z dużą skutecznością udawał, że nie widzi, licząc na łut szczęścia. Nawet jeśli prezentował się zwyczajniej na tle Vessare'go i Woolfe, zawsze pozostawało mu bogate wnętrze, prawda? A miał tam dwie nerki, wątrobę, trzustkę...
Kogo chciał oszukać?
Och, tak, tak ― przytaknęła pospiesznie, byleby udać częściowo zainteresowaną. ― Jestem Vanja. Przez jot. Ludzie dość często się mylą, ale nie mam im za złe. W końcu nie jesteśmy w Norwegii, prawda? ― odparła, posyłając urokliwy uśmiech w stronę chłopaków. Odgarnąwszy na bok jasne pukle z ramienia, wyciągnęła rękę w ich stronę, jakby licząc na to, że oboje ją uścisną.
Zero ― przedstawił się odruchowo, jedynie pobieżnie zerkając na wyciągniętą dłoń. Nie uścisnął jej. Jeśli było to możliwe, wolał ograniczyć kontakt fizyczny do minimum, nawet jeśli miało to postawić dziewczynę w niezręcznej sytuacji.
Musisz mu wybaczyć, ma lekką germofobię ― Clive zarechotał nerwowo pod nosem i klepnął blondyna w ramię, wywołując u niego mimowolny odruch strzepnięcia niewidzialnego brudu z ramienia. Przy okazji Leslie nie mógł powstrzymać piorunującego spojrzenia, którym obarczył chłopaka. Miał definitywny zakaz dotykania go i nie miało znaczenia, że właśnie próbował ocalić pierwsze wrażenie. ― Ha-ha! Sama widzisz.
Ja jestem Catherine ― ciemnowłosa dziewczyna postanowiła wreszcie wciąć się w paradę i wyprostowała się, eksponując całemu światu powód jej pewności siebie. Głęboki dekolt odsłaniał wyraźną przerwę między jej piersiami, jednak póki co jedynie Clive dał się omamić urokiem jej krągłości i jak zahipnotyzowany zsunął spojrzenie niżej. ― A to jest Julie. Zdecydowała się przyjść tu specjalnie dla was, więc oczekuję, że będziecie dla niej mili. ― Powinna ugryźć się w język, ale tymczasem była bardziej rozbawiona swoimi słowami, nie zdając sobie sprawy, że nieśmiała blondynka poczuła się raczej zażenowana. Jej mięśnie spięły się jeszcze bardziej, a włosy rzuciły większy cień na jej zaczerwienioną twarz.
Macie to jak w banku!
Siadajcie ― rzuciła Vanja i otwartą dłonią wskazała na wolne miejsca, wodząc spojrzeniem od Jace'a do Leslie'go. Clive mógł zająć się ich cichą koleżanką – w jej odczuciu pasowaliby do siebie. ― Zamawiacie coś mocniejszego? Drinki są rewelacyjne.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

WĄTEK ZAMROŻONY
Ale jeszcze do niego wrócimy.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach