Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Pisanie 15.07.16 17:44  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Jadalnia | Sala spotkań
Jadalnia | Sala spotkań Tumblr_o67psgk9ik1rk3swso1_500

Miejsce, gdzie cały personel może w końcu usiąść, zjeść i porozmawiać. Średniej wielkości pomieszczenie z ogromnym stołem pośrodku. Przypomina to trochę salę obrad. Mieści się tu stara lodówka, blat kuchenny i trochę żywności. Znajdziemy tu nawet miękki, puchaty, trochę postrzępiony dywan - prawdziwy luksus w tych okolicach!
Z sali tej można skierować się aż w cztery różne strony - do korytarza zakończonego ślepym zaułkiem (znajdują się tam trzy pokoiki zajęte przez: Sakida, Lilly oraz Djikstrę); do schodów prowadzących na poddasze, zamieszkane przez Marcelinę oraz Lokiego); do kolejnego, długiego z kilkunastoma pokojami (kilka z nich zajęte przez: S[b]haya oraz Noboyukiego) i drzwiami prowadzącymi do piwnicy oraz do głównej sali.


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 24.10.18 17:24, w całości zmieniany 4 razy
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.03.17 20:18  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Przez całą drogę do kasyna twarz Nobuyukiego zdobił — choć może w tym przypadku szpecił — grymas, który nieudolnie próbował naśladować uśmiech. Rozkojarzony wzrok wymordowanego wciąż skakał po coraz to nowszych punktach, nie potrafiąc nawet na chwilę skupić się na jakimkolwiek z nich. Zachowywał się, jakby z jakiegoś powodu było mu okropnie wstyd, choć zwykle nie było rzeczy, które wywoływały to nieznane dla jasnowłosego uczucie. Pierwszy raz od dłuższego czasu doświadczył czegoś, co uświadomiło go w przekonaniu, że jest słaby i że nie może polegać tylko i wyłącznie na samym sobie. Zachorował, złapał jakieś świństwo i gdyby nie anielica, którą spotkał przy zniszczonej fontannie... nawet nie chciał myśleć co by z nim było. Uzmysłowił sobie również, że jest bardzo słaby psychicznie, bo psychoza krwiopaty nawet w tak wczesnym stadium potrafiła niemalże rozłożyć go na łopatki.
Żałosne.
Gdyby nie pomoc tej małej blondyneczki to nie dotarłby do kasyna — pewnie dalej leżałby gdzieś pod fontanną, cały pogryziony i poraniony. A najgorsze w tym wszystkim było to, że choroba zdążyła już namieszać mu w głowie, zmuszając go do przeciwstawienia się samemu sobie. Myśli mu się plątały, nie potrafił się skupić i z łatwością można go było zdekoncentrować. Dodatkowo wciąż był jakiś rozdrażniony. Starał się za dużo nie myśleć i unikać ludzi, których w obecnym stanie z łatwością mógł skrzywdzić. I potrzebował tego cholernego leku, a nawet nie wiedział gdzie powinien zacząć go szukać.
Zrobił kilka chwiejnych kroków, zataczając się delikatnie na boki jak lekko wstawiony bywalec desperackich barów. Potrzebował kilku minut by ogarnąć swoją nieco zaburzoną koordynację ruchową i dopiero wtedy w miarę bezpiecznie — bo bez żadnej wywrotki ani skręcenia kostki — udało mu się doczłapać do drzwi kasyna, które pchnął niedbale, by następnie całkiem niechcący zahaczyć stopą o drewniany próg. Ale nie wywrócił się. Dość szybko poleciał na jedną z pobliskich ścian, a drzwi jedynie zamknęły się za nim z hukiem. W środku zapewne było mnóstwo ludu, więc nikt nawet nie zwrócił uwagi na lekko podupadłego na zdrowiu Neely'ego, który niezauważenie przemknął przez salę, kierując się w stronę pokojów dla personelu. W pierwszej chwili wymordowany chciał po prostu udać się do swojego pokoju, zamknąć go na klucz i nie wychylać się z niego, by żaden z pracowników nie widział go w takim stanie. Wydawało mu się, że to najwygodniejsze i najlepsze wyjście, ale prawda była taka, że choroba męczyłaby go dalej, a on nie miał zamiaru całkowicie się jej poddać. Musiał jak najszybciej znaleźć jakiegoś medyka i wypytać go jeszcze dokładniej o ten pocałunek Morfeusza, który musiał jakoś zdobyć.
Delikatnie poruszył dłonią, później palcami, a następnie uniósł rękę, odgarniając pasmo białych włosów z twarzy. Przetarł sobie również twarz, jakby próbował jednym, szybkim ruchem pozbyć się z niej widocznego zmęczenia. Na próżno.
Zastygł w bezruchu, pogrążając się w myślach, które przerwało przeciągłe burknięcie brzucha. Był niesamowicie głodny, a na szczęście w kasynie była jadalnia dla personelu, więc postanowił do niej zajrzeć. Miał tylko nadzieję, że nie zastanie w niej nikogo, bo przecież inni z pewnością byli zajęci ogarnianiem lokalu. Tylko Nobu miał taką przyjemną fuchę, że mógł się poruszać w miarę swobodnie — wychodzić i przychodzić kiedy chciał.
Przechylił się na bok, ostrożnie zerkając do środka. Na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że w środku pomieszczenia nikogo nie ma. Ostrożnie zrobił kilka kroków, kierując się w stronę żywności. Złapał za pierwsze lepsze zawiniątko, którym była jakaś zmiętolona kanapka z odrobiną surowego mięsa. Bez zastanowienie zanurzył w niej swoje kocie kły, zasiadając do okrągłego stołu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.03.17 19:12  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Dzień pracy w Kasynie zaczął się wyjątkowo wcześnie jak na normalne, Desperacyjne warunki, co skutkowało większym natłokiem pracy i szybszą zmianą dla Ulyssesa, niż normalnie. Przeważnie dostawała wczesne zmiany. Nie był typem idealnym do kontrolowania tłumów zmutowanych szumowin już mocno upitych przy stole, które w każdej chwili orżnięte z kasy mogłyby rzucić się na krupiera z agresją w oczach. Nieszczęśnik nie miałby żadnych szans w starciu z jakimkolwiek przeciwnikiem, co zwykle komentował przeciągłym, rozżalonym westchnięciem. Los mocno sobie z niego zadrwił, a on hamując swoją złość na własna sytuację i kalectwo odruchowo rozrzucał karty po stole. Wykładał kolejne figury. Przesuwał żetony. Wydawał werdykt. Decydował w swojej oszukańczej grze, któremu klientowi dzisiaj się poszczęści, a który zostanie odcięty od funduszy z brutalnością francuskiej gilotyny.
Ostatnia partia w końcu się zakończyła, tak samo jak jego zmiana. Posprzątał stół, wyminął się ze swoim zastępcą i ruszył na zaplecza cholernie głodny. Nie jadł cały dzień, a wyjątkowo czerwone słońce powoli zatapiało się w horyzoncie bezkresnej Desperacji żegnając gnidy tego odludzia ostrymi promieniami słońca. Zbliżała się noc, idealny czas, aby pochłonąć jakąś obiado-kolację, która powinna czekać na niego w jadalni. W końcu kelnerki-kuchareczki odpowiadające za posiłki zwykle przygotowywały personelowi bogaty stół szwedzki na początek dnia, aby każdy potrzebujący mógł na szybko złapać jakąś przekąskę. Wszedł do pomieszczenia z westchnieniem ulgi, że w końcu nie znajduje się w tłumie masywnych, powoli zatracających się w upojeniu ciał, które nie daj Boże przypadkiem by na niego wpadły roztrzaskując mu mierne kosteczki w drobny mak.
Niby to już z niego uleciały emocje, kiedy tak wkroczył na bezpieczną strefę, kiedy nagle dostrzegł siedzącego przy stole kociego gangstera pałaszującego kanapkę. W jednej sekundzie stanął w miejscu prostując się jak struna, sztywniejąc i ściskając jak tylko mógł swoje skrzydła za plecami, jakby ta czynność miała w jakikolwiek sposób pomóc oczojebnemu kolorowi w ukryciu się za chudą sylwetką krupiera. Na daremno.
Ten szczególny osobnik wyjątkowo działał na mężczyznę jak ogrodzenie elektryczne dla uciekiniera – w skrócie chciało się trzymać od niego jak najdalej tylko mógł. Nie żeby go nie lubił z charakteru czy coś, ale ten gnój niepotrafiący hamować swojej kociej natury już nie raz doprowadził Richerlieu do stanu bliskiej śmierci, którą Pan Motyl za wszelką cenę starał się unikać.
Neely… – Zaczął, nie potrafiąc się zdecydować czy syknąć jego przezwisko z jadem, czy mruknąć z zażenowaniem. Ostrożnie, bardzo ostrożnie zaczął iść w stronę stołu z jedzeniem starając się nie odwracać do kotowatego tyłem, a żeby nie kusić o do jakichkolwiek numerów. Aż za dobrze wiedział jak działały jego własne skrzydła na Yukimurę. – Co się stało, że wędrowiec Desperacji przyszedł do kasyna? Masz jakieś ciekawe wieści ze świata? – Spytał, bo jednak był ciekawy co też tutaj robił. Jak na prawdziwego kota przystało, chodził własnymi ścieżkami. Raz to był w kasynie na trzy dni, a potem wybywał na miesiące nie dając nikomu znaku życia. Kompletne przeciwieństwo Ulyssesa, który tak bardzo zazdrościł mu jego wolności. Żyjący na przeciwnym biegunie motyl, dosłownie był zamknięty w szklanym słoju zwanym Kasynem, bo oddalenie się od bezpiecznego miejsca samemu w jego przypadku zakończyłoby się bolesna śmiercią. Nabrał sobie zwiędłego zielska na talerz i usiadł po drugiej stronie stołu, aby trzymać się na odległość od opętanego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.04.17 20:08  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Podsunął krzesło do stołu, nie siląc się nawet na delikatne uniesienie go, dlatego też przemieszczeniu mebla towarzyszył nieprzyjemny dźwięk. Kocur rozsiadł się wygodniej, próbując we właściwy sposób wykorzystać drewniane oparcie, które wciąż wrzynało mu się w plecy, powodując ból łopatek. Wiercił się na krześle dobre kilka minut, usiłując znaleźć sobie tę najwygodniejszą pozycję, ale wciąż mu się to nie udawało. Mruknął poirytowany, a na jego twarzy niemalże od razu pojawił się grymas odsłaniający kilka ostrych, kocich zębów.
Starannie przeżuwał kęs kanapki, nie zastanawiając się nad tym z czego (lub z kogo) było mięso, które spożywał. Na chwilę obecną cieszył się, że w ogóle ma co jeść i że nie musi walczyć o nawet najmniejszy kawał padliny jak inni, zdziczali wymordowani. Przyzwyczaił się do swojego wygodnego stylu życia i nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że wszystko mogłoby się zmienić, że straciłby wolność i swobodę. Chyba przed długi czas nie potrafiłby żyć jak inni, ci mniej cywilizowani wymordowani.
Nachylił się bardziej nad stołem, opierając się łokciami o drewniany blat. W jednej ręce wciąż trzymał ledwo co nadgryzioną, ubogą kanapkę, a drugą ręką objął swoje czoło, jakby sprawdzał czy nie jest rozpalone, bo krótkie, acz silne bóle głowy wciąż go atakowały w najmniej odpowiednich momentach, utrudniając racjonalne myślenie. Nie był medykiem, ale bez problemu udało mu się ustalić, że gorączka go nie męczy, więc powód jego dolegliwości był zupełnie inny i najprawdopodobniej był nim przesyt myśli, informacji i emocji, których doświadczył tego dnia.
Złapał kanapkę w obie ręce, a potem zrobił kilka większych, już bardziej łapczywych gryzów. Wytarł usta wierzchem zabandażowanej dłoni, choć wcale ich nie ubrudził. Zdecydował się zawinąć niedojedzoną część pożywienia, a potem schował ją do kieszeni. Spojrzenie wbił w opatrunki, którymi zaczął się bawić. Delikatnie chwytał palcami kawałki materiału, próbując je nieco odchylić, bo sam nie pamiętał jak duże szkody sobie wyrządził podczas tej chwili słabości, którą chamsko wykorzystała psychoza i postanowiła zaatakować.
Zapiekła go ręka, dlatego też powstrzymał się przed dalszym „niszczeniem” bandaża, próbując poprawić go, by wciąż wyglądał na nienaruszony. Wiedział, że nie powinien tak szybko pozbywać się opatrunku, bo rany z pewnością nie zdążyły się jeszcze zasklepić po tak krótkim czasie.
W jadalni panowała absolutna cisza, a jedynym słyszalnym dźwiękiem było powietrze, które wymordowany z lekkim świstem wypuszczał z ust. Próbował zebrać myśli, a ten spokój bardzo mu to ułatwiał, póki nie zaczął na nowo myśleć o chorobie, która jakieś kilka dni temu zaczęła nękać jego organizm.
Usłyszał jakiś dźwięk, mimowolnie nadstawiając uszu. Ale nie odwrócił się, wciąż był skierowany w stronę stołu. Głupio uznał zasadę „skoro ja go nie widzę, to on też mnie nie widzi”. Jak dziecko.
„Neely...”
Prawe ucho niezauważalnie drgnęło. Znał tę barwę głosu, doskonale znał osobę, która stała za jego plecami. Jego brzoskwiniowe usta od razu przeobraziły się w delikatny, bezzębny uśmiech. Odwrócił łeb w kierunku krupiera, szkarłat jego kocich ślepi nabrał zdrowego błysku.
Ulysess. — Uśmiech nie zlazł z jego twarzy nawet na chwilę, ba, mogłoby się wydawać, że w chwili, w której dostrzegł postać właściciela motylich genów poszerzył się, a jeden z kłów nasunął się na jego wargę.
To trwało moment, wystarczyło zaledwie kilka sekund, a kocia natura przejęła nad Nobuyukim kontrolę. Wbił spojrzenie w ciekawie zabarwione skrzydła, aż od razu napełniła go ochota, by palcami — lub pazurami — zbadać ich delikatną strukturę. Marzył o tym, a ogniki szalejące w jego tęczówkach tylko to potwierdzały. On nawet zaczął wyciągać dłoń w kierunku czarnowłosego, ale w porę się ogarnął, choć nawet na chwilę nie spuścił wzroku z najbardziej interesującego dla siebie punktu — skrzydeł.
„Co się stało, że wędrowiec Desperacji przyszedł do kasyna?”
Miałem małe kłopoty — odparł nieco rozmarzonym głosem, wskazując na swoje zabandażowane dłonie. On wciąż wpatrywał się w jego wielkie, fluoryzujące skrzydła. — Poza tym lubię swój pokój, mam masę poduszek. — Kiwnął głową, jakby chciał jeszcze dodatkowo potwierdzić swoje słowa i dać znać, ze tylko o to mu chodzi. Ale nie, nie tylko o to mu chodziło. W kasynie mógł się najeść, w spokoju przespać się i pozaczepiać trochę Motyla.
Wieści ze świata? Nic specjalnego się nie działo... Ale ostatnio dowiedziałem się, że typ, który zalazł mi za skórę pracuje w kasynie. Shay, on też jest krupierem, jak Ty. Znasz go? Lepiej go unikaj, ten przebiegły typ na pewno rzuci się na Twoje skrzydła. — Próbował pozbyć się podejrzeń, by wykorzystać chwilową nieuwagę Ulysessa i rzucić się na jego skarb. Ale wciąż tego nie zrobił, żeby nie było.
Wciąż mu się przyglądał.
Dziś zielenina?
A potem Motyl wziął miskę, chcąc jak najszybciej się ulotnić, bo przecież obok miał bardzo niebezpiecznego kocura, co nie. Po prostu uciekł przed Neely'm do pokoju, a ten go pogonił, bo jednak kot goniący motyla to normalka, hehe.

✘ _ z/t + Motyl.
Pssst, mam zgodę na takie pokierowanie postacią Motyla.


Ostatnio zmieniony przez Nobuyuki dnia 08.04.17 22:43, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.17 18:22  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Weszła do pomieszczenia wraz z Lokim, który oparł się o blat stołu, wzrokiem zaś pognał gdzieś w ciemny kąt. Siedział tam nadal nieprzytomny, pobity kundel, którego Marcelina pamiętała z feralnego dnia, gdy dwójka DOGS napadła na kasyno. Lokal jeszcze długo po tym wydarzeniu lizał rany... - Kurwa. - powiedziała tylko, podnosząc ręce i chwytając się za głowę. Ostatnio dużo przeklinała. - Najemnicy? - spytała, przyglądając się nadal Kirinowi. - Sam ich przywódca, Shane. - odpowiedział Dżerad, który właśnie wkroczył za dwójką do pomieszczenia, uśmiechając się niepokojąco. - Otrzymali przygotowaną przeze mnie zapłatę? - Tak.
Marcelina podeszła do skrępowanego grubymi sznurami Kirina. Stanęła naprzeciwko niego, wsuwając palce do przednich kieszeni spodni. Chwyciła brodę Kirina, kręcąc jego głową w różne strony. Przyglądała się mu długo, w końcu puszczając jego podbródek. Splunęła na niego, szczerząc kły. Euforia mieszała się teraz ze złościa na samo wspomnienie tamtejszego dnia. W całym tym zajściu nie chodziło o stracenie pieniędzy, alkoholu czy nabojów. Nie chodziło nawet o zamordowanych gości czy pożarte dzieci, ani o porwaną i rzekomo zgwałconą (gdyby przyjrzeć się sytuacji, wcale nie był to gwałt) wokalistkę kasyna. Dwójka odebrała JEJ godność. JEJ jako właścicielki. A godność, duma i honor to trzy rzeczy, które stanowiły dla wymordowanej świętość. Zasrany, czuły punkt. Odebranie, poszarpanie ich równało się zawsze ze wściekłością Marceliny i cholerną rządzą zemsty, za którą odda ostatni, złamany grosz. Odda, choćby miała zdychać pod najgorszym rynsztokiem z wbitym w oczodół zardzewiałym sztyletem.
Dziewczyna zaczęła krążyć wokół stołu. Na jej twarzy malowało się zdenerwowanie i nerwowość, a przy okazji nieodgadnione zadowolenie. Chwyciła drewniane krzesło i postawiła je naprzeciwko Lokiego, siadając i podpierając oparcie łokciami. Położyła na nich brodę. Wbiła rozjuszone ślepia w Kłamcę, który rzadko widywał swoją przyjaciółkę w takim stanie. - Poczekamy, aż ten skurwysyn się obudzi. - powiedziała, stukając o blat stołu palcami. - Muszę dowiedzieć się, co z Kassandrą. Pomimo, że to zdrajczynia... - urwała. Właśnie. Zdrajczynia. Z góry powinna być stracona, lecz należała niegdyś do załogi. - Wiesz, że skoro przetrzymujemy tu jednego z kundli, hordą ruszą na nasze kasyno? - odsunęła się od oparcia, ściskając go. Teraz dotarło do niej, że ta zemsta może ją słono kosztować. - szybko dowiedzą się, gdzie przebywa jeden z nich. To tylko kwestia czasu - ...trudno! Satysfakcja to jedno z najcudowniejszych uczuć towarzyszące życiu. Marcelina nie zamierzała chować głowy w piasek. I tak miała z gangiem, jak i samym przywódcą niewyrównane rachunki.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.04.17 21:34  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Litania gniewnych pomruków Zii była słyszalna już na korytarzu. To co działo się w jej głowie odbijało się niejako na ruchach - wężowe ciało bardziej szarpanym niż zazwyczaj ruchem sunęło ku sali spotkań. Jak słowo daję, na trzy cholerne minuty wyjść z kasyna... pomyślała zwalniając kiedy dotarła do drzwi. Pokręciła głową siląc się na względny spokój, co było dosyć zabawne. Spokojna Zia? Oksymoron.
Wzrokiem szybko objęła wnętrze, zawieszając chwilę wzrok w kąt pokoju na nowym elemencie wystroju ozdobionego sznurami, którego wcześniej zdecydowanie tu nie było i wywróciła oczyma. Bez słowa kiwnęła do Marceliny. Proste kiwnięcie oznaczające to co zazwyczaj chodziło jej po głowie - lubię tu pracować i chętnie odrąbię komuś głowę przy najbliższej możliwej okazji, szefowo.
Przy stole odsunęła krzesło na bok i zwinęła swój ogon dookoła siebie żeby zajmować jak najmniej miejsca. Odgarnęła włosy z twarzy i gestem niemal delikatnym założyła je za uszy. Podparła policzki o zaciśnięte pięści, łokcie o blat i na tym jej umiejętności socjalizacji kończyły się. Z chęcią za to czekała na naradę wojenną. To jest akurat coś o czym mogła porozmawiać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.17 20:50  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Chociaż smoki nie obchodzili się z nim zbyt delikatnie, sam poobijany Kirin będąc nieprzytomnym wyglądał bardziej, jak gdyby smacznie spał, niżeli balansował na granicy odzyskania nieświadomości. W końcu zdrowy odpoczynek zdarzał mu się stosunkowo rzadko, miał problemy z zasypianiem, zapewne przez zwierzęce geny, dlatego podkrążone oczy były dla niego tak samo charakterystycznym znakiem co żyrafie-nie-żyrafie rogi czy ciało w większości pokryte tatuażami. Będąc więc w obecnym stanie, nawet własnym wyglądem zdawał się chcieć zdenerwować pracowników kasyna, a co gorsze, gdy poczuł, że wracają do niego bodźce z otoczenia, pierwszym co zrobił było ziewnięcie. W końcu był najedzony po zabawie z sześcionożnym lisem, a wiadomo, że po jedzeniu należy się zdrzemnąć. Mlasną kilka razy, policzki nadal pokryte miał krwią, a ta popękała, gdy w końcu poruszył buzią.
Szybciej od czegokolwiek zadziałał węch i słuch. Od razu poznał, że nie jest u DOGSów, nie pachniało tu też lasem, a co gorsza, woń którą wdychał przypominała mu tylko coś bardzo odległego, nie potrafił tego nazwać. Przeciągając każdą chwilę wybudzenia na siłę starał się przypomnieć sobie, jak potoczyły się sprawy od momentu, gdy rudzielec zwiał w krzaki, a dwóch smoków postanowiło nie dać mu odejść w spokoju.
Tak, mówili, że właścicielka kasyna chce go zobaczyć.
Urocze, ale powiedział im, że innym razem wprosi się na herbatkę.
Najwyraźniej nie lubiła odmowy, jeżeli dwójka wolała go zaatakować i przytargać, no właśnie, najpewniej do kasyna. Bardzo możliwe, że to co czuł było właśnie kasynem, ale nie chciało mu się jeszcze otwierać oczu, strzępki rozmowy nie wnosiły nic konkretnego, bo zanim całkowicie odzyskał świadomość, wszyscy umilkli.
Mówiłam Ci, żebyś uciekał. Idiota!
- Alicja, zamknij się do cholery. - Mruknął pod nosem, bo powinno być raczej warknięciem, ale nadal czuł się trochę skołowany. Mówił do siebie, a przynajmniej tak wyglądało to dla osób dookoła. Nikt poza nim nie słyszał Alicji, a niewielu ją znało, czy bardziej, przyzwyczaiło się do Kirina kłócącego się z postacią w swojej głowie.
Przechylił głowę na bok mrugając kilkakrotnie, bo obraz jak na złość nie chciał się zbyt szybko wyostrzyć.
Co to było? Jakaś mieszanka kota i striptizerki?
Spojrzał na Marcelinę, zauważając przede wszystkim jej oryginalną budowę ciała i umaszczenie, bo nie mógł mówić o karnacji, kiedy pokryta była futrem. Zamerdał ogonem wybijając rytm o podłogę.
- No i gdzie ta herbatka, słonko? - Zapytał, bo gdzieś daleko w pamięci światło mu, że smoki mówili o tym napoju. Właściwie nie pił herbaty od kilku lat, takiej prawdziwej, bo igieł sosen z wrzątkiem nie liczył, smakowało jak mocniej przeżuta trawa. Niewiele jednak było buty w tym co mówił, kiedy głos miał raczej zmęczony, a i ruszyć się nie mógł, liny trzymały mocno.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.04.17 21:18  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
/ Póki co akcja dzieje się przed wejsciem Fenrira. Jak reszta DOGS przylezie, wtedy zareagujemy. ;>

Kiwnęła głową w kierunku Zii. Marcelinie zawsze imponowała ta niesamowicie potężna kobieta, która spisywała się w roli wykidajła doskonale. Z Dżerardem tworzyli bardzo zgrany zespół. Była ich tylko dwójka, a robota wykonywana była niczym przez piątkę! Marcelina wiedziała, że wykidajła poradzą sobie ze wściekłymi kundlami desperacji, nie miała pojęcia jednak, ile ich tak naprawdę planowało zebrać się i odbić Kirina. Strzelała, że będzie ich około dziesięciu. - Słuchajcie - powiedziała Marcelina,patrząc na grupkę. - Robimy naradę. Poczekamy na naszego krupiera, Shay'a. Musimy zebrać się i zastanowić. Zapytam Motyla, czy zgodziłby się być naszym zwiadowcą.
Spojrzała na Kirina. Ocknął się. Wymordowana wyszczerzyła się we wrednym uśmiechu. - Herbatki? - zapytała fałszywym, słodkim głosikiem. - Elisabeth - rzuciła, machając do niej ręką. - Przynieś mi, "herbatkę". Tak, zieloną.. - poprosiła, mrugając do niej okiem. Krupierka doskonale zrozumiała polecenie. Pobiegła do jej gabinetu.
Cała załoga wpatrywała się w kundla. Dochodził dopiero do siebie. Najemnicy musieli go lekko poturbować, skoro tak długo był nieprzytomny. Marcelina podeszła do niego i chwyciła za jego brodę, ściskając wargi skrępowanego sznurami dobermana. - Słuchaj, słonko - szepnęła, wyciągając z tylnej kieszeni Billie Jean. Przyłożyła zimną broń do skroni mężczyzny, odbezpieczając ją. - Twoi koledzy zaraz tutaj będą - jej ton był opanowany, zdradzał wręcz rozbawienie właścicielki kasyna. - W końcu wy, pieski, dbacie o siebie. - Odepchnęła go, nadal jednak celując w łeb wymordowanego -Pamiętam Twojego przywódcę, Kirin - dodała, unosząc brwi i przyglądając się mu. Czytanie w myślach wymordowanemu nie należało do najprzyjemniejszych. Znała już jednak jego imię i fakt, że - podobnie jak sama Marcelina - Kirin był już w stadium E wirusa. Mogło być ciekawie. - Za cel obrał sobie mnie, gdzieś na szarym zadupiu desperacji. Wiesz, co zrobił? -  - zaśmiała się, zataczając w powietrzu kółka swoją norweską piękność, zabójczą Billie Jean - Spierdolił.
Nie wiedziała do tej pory, dlaczego, ale to po prostu przemilczała. Wilczur zmył się wraz ze swoim towarzyszem, włąścicielem burdelu, porwali przypadkowo spotkaną dziewczynę i... zniknęli. Ledwo nawet rozpoczynając walkę z Marceliną. Wymordowana uznała, że po prostu uciekli. Nie znała powodów tej decyzji. Ale teraz nie było to ważne. Od tego czasu minęło już sporo miesięcy. - Tacy jesteście. Kundle desperacji. Tchórze.
Do pomieszczenia wróciła Elisabeth. Trzymała w rękach butelkę... środka przeczyszczającego. - Proszę, skarbie - machnęła w stronę Dżerarda, który podszedł do mężczyzny i bezpardonowo chwycił go za łeb - Pij, na zdrowie. - zachichotała, próbując wlać w paszczę dobermana chociaż trochę herbatki. - Uważaj na kły. Będzie próbował ugryźć. Jak to pies.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.04.17 22:06  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Akurat zszedł ze swojego pokoju na dół, tylko aby zabrać trochę przekąsek dla siebie i makaronu obecnie zamkniętego w garnku. Nie miał pojęcia jakie to akcje dzieją się na parterze, a więc bardzo mocne było jego zdziwienie, gdy zawitał do jadalni pełnej pracowników z kierowniczką na czele w towarzystwie związanego mężczyzny. Od razu na jego twarz wyszedł zbolały, zmęczony wyraz wiedząc, że to nie wróży nic dobrego. A chciał na spokojnie spędzić sobie popołudnie. Szybkie rozeznanie w sytuacji i już chciał się wycofać w głąb korytarza i wrócić do swojego pokoju, ale spostrzegawcze oczy Elisabeth z łatwością wyłapały sylwetkę Ulka(trudno by było nie zauważyć osoby, którą się mija w drodze) , przez co niezadowolony westchnął stając przy ścianie zaraz przy korytarzu. Przygarbił się nieco dając jasno do zrozumienia, że wolałby nie być w nic mieszany i krytycznym wzrokiem obserwował scenę w jadalni. Nie miał nic przeciwko torturom, ani odpłacaniu się pięknym za nadobne tym skurwysyńskim pchlarzom, ale... bardziej ponad wszystko cenił swoje życia, a zważając na jego obecny stan i kondycję zdrowotną nie zmienną od 300 lat, nie mógł już brać czynnego udziału w walkach i mordobiciu, jak na narwanego zabójcę z mętnej przeszłości przystało. To wbijało bolesną igiełkę tęsknoty w jego i tak złamane serce. Postanowił, że tylko ogarnie się w sytuacji i sobie pójdzie. Tak.
- Wrzątek byłby już lepszy, Szefowo. Nie mógłby przez dłuższy czas czerpać radości z jedzenia, czy nawet oddychania. Co tu się w ogóle dzieje...?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.17 0:02  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Przysunęła palce bliżej ust, żeby zasłonić lekki uśmiech rozbawienia przemieszany z dziwną nutą dyskomfortu. W porównaniu z całą resztą towarzystwa ilość czasu jaką spędziła na Desperacji była śmiesznie mała. Mieli dziesiątki, a co poniektórzy setki lat, przyzwyczajania się do specyficznego środowiska. Oko za oko, rachunki do wyrównania, walka dosłownie o wszystko. Och, po tych paru latach nie były jej obce te tematy, a jednak czasem marszczyła brwi w zastanowienia jak to przemoc i spryt, w tym raczej negatywnym znaczeniu, były na całkowitym porządku dziennym. Niby zabijanie było częścią jej pracy zarówno za czasów M3 jak i tutaj, ale mimo wszystko. Troszku smutne jak w mgnieniu oka i ją wyprała Desperacja z wyrzutów sumienia. Przekrzywiła głowę obserwując z jaką gościnnością zaserwowano więźniowi herbaty. Środki przeczyszczające były kreatywne, ale wrzątek musiała przyznać brzmiał prościej.
- Chodź, chodź, śliczny, same ciekawe rzeczy - zaprosiła go coś nazbyt zadowolonym tonem, co już zapewne nie było dobrym znakiem dla motylastego. Z jej punktu widzenia ciekawe rzeczy dopiero zacząć się miały, ale to tutaj też ujdzie. Odchrząknęła zwracając na siebie uwagę. Zazwyczaj nie zadawała pytań, w ogóle zawsze zakładając że lepiej się nie interesować, ale przymusowo była włączona w obecną sytuację.
- Podbijam pytanie chudego owada. Bardziej w kwestii technicznej co nas czeka, niż powodów czy przyczyn dla których ten pies leży u nas w kącie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.04.17 19:35  •  Jadalnia | Sala spotkań Empty Re: Jadalnia | Sala spotkań
Wyszczerzył zęby. Oczywiście, że nie dadzą mu herbatki, za bardzo się boją, by być mili, ale nie miał też nic przeciwko sposobom w jaki go traktowali. A bo to pierwszy raz, kiedy sobie nagrabił. W końcu nawet swoją amnezję zwalał na jakąś sytuację, gdy ktoś po prostu za mocno mu przyłożył. Nie tęsknił za pamięcią o tamtych czasach, z reszta i tak nie wiedział ile lat z życia mu wtedy uciekło, ile już chodził po tej ziemi i dlaczego do cholery musiało mu się przydarzyć widoczne zmieszanie z żyrafą, kiedy to przejawiał geny raczej bardziej drapieżnego stworzenia.
- Oczywiście że będą. Nie słyszysz ich kroków? Już są na progu, a twoje kasyno drży w posadach. - Odpowiedział buntowniczą nutą po raz kolejny dowodząc, że więcej w głowie miał pustych przestrzeni niż mózgu. Nie czuł strachu, nawet gdy nie mógł się ruszyć czy zareagować na otaczających go ludzi, nawet gdy ich liczba miała się nawet zwiększyć. - Brzmi, jakby dał ci kosza. I dlatego tak nie lubisz psów?
Parsknął, nadal merdając długim ogonem za plecami, obijając go czasami o krzesło, do którego był przywiązany. Właściwie to całkiem mizerne było to jego więzienie, skoro jedyne o co się postarali to jakieś krzesło, którego niby nie mógłby podnieść ze sobą. Miał prawie dwa metry i był wymordowanym, dlaczego miałby przegrać z krzesłem do jasnej cholery?
Ale czy hałas, który słyszał gdzieś zza ścian był faktycznie odsieczą? Bo wyraźnie coś się tam działo i nawet właścicielka nie mogła dłużej ignorować napływającego do wnętrza jej kasyna towarzystwa. Nie robiła mu większej szkody, więc pochwycenie go nie wydawało się zbyt logiczne, musiała jedynie zapłacić smokom za prezent, który być może niebawem ucieknie jej z rąk, a do tego sama otrzyma łomot.
Spojrzał na butelkę i jej zawartość, nie mogąc ocenić co dokładnie znajduje się w środku, nawet po zapachu, który czuł już z pewnej odległości. Cokolwiek chcieli mu dać, nie był to wrzątek, skoro inni upierali się, że własnie ten powinni mu podać dla lepszych efektów. Miał mocny żołądek, bo żywił się jak odkurzać, wciągając każdy śmieć, ale istniało zbyt wiele rzeczy, których nie chciałby przełknąć.
Zacisnął więc zęby i usta walcząc z ręką mężczyzny, która zmuszała go do podniesienia podbródka.
Zjem, zjem, zjem was wszystkich. Powtarzał sobie w głowie, machając wściekle ogonem i rzucając morderce spojrzenia złotych oczu każdemu, kogo wychwycił wzrokiem ze swojej pozycji.
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach