Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 20.12.15 22:46  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Ogłuszony, znieruchomiał tuż nad brzegiem wody. Słuch był jego jednym z lepiej rozwiniętych zmysłów, który teraz nagle przestał dla niego pracować.
Potrząsnął łbem, jakby chciał strącić z głowy jakiegoś natrętnego robala, jednak mimo wszystko nie spuszczając wzroku z Brecher'a, który również najwidoczniej cierpiał przez zadane przez wilka ugryzienia. Czujnym spojrzeniem omiótł całą sylwetkę bestii, zauważając jak krwawi z ran. To była jego szansa, zwłaszcza, że nie wiedział jeszcze, że rany potwora w zastraszającym tempie ulegają regeneracji. Sam również odniósł pierwsze obrażenia w postaci rozciętej prawej łapy. Normalnie, w formie człowieka, najpewniej nie przejąłby się takim zadraśnięciem, jednak w tym przypadku było nieco trudniej. Stał tylnymi łapami w wodzie, czując jej chłód, który muskał go po grzbiecie, zahaczając przy tym o jego szpiczaste uszy, które w pewnym momencie drgnęły. Nie wiedział za bardzo co się dzieje. W uszach mu szumiało, prawie nic nie słyszał. Jednak wzrok zdążył wypatrzyć jakieś mary, które szybko zaczęły atakować Brecher'a z każdej strony. Wciąż w połowie pozbawiony słuchu, ruszył przed siebie nie czekając za długo. Taka okazja mogła się już więcej nie powtórzyć. Stojąc w dość dużej odległość od potwora miał możliwość wzięcia niewielkiego rozbiegu, a następnie wybiciu się z tylnych łap wskakując na grzbiet bestii. Wbił mocno pazury w jej gruby pancerz, wiedząc, że go nie przebije, ani tym bardziej nie zrani. Zaparł się, starając się nie spaść z jej pleców, gdy ta broniła się przed wszelkimi atakami mar. Wykonywał wolne kroki alpinisty na sam szczyt pancernej góry lodowej. Z trudem rzucił się na jej gardziel, licząc na brak pomyłek ze swojej strony. Doskoczył do jej gardła, uwieszając się na nim i kłami mocno zaczepiając się o grube łuski. Uznał, że jego jedną z nielicznych szans jest przegryzienie żyły głównej, albo pozbawienie Brecher'a jego wszelkich atutów oraz jednego ze zmysłów. Obecnie stawiał na falę krwi, gdyż pragnął szybkiego pozbawienia bestii życia i spokojnego wyjścia z jęczących jaskiń. Nie wiedział czy po drodze niczego już nie spotykają, a jeśli tak, to chyba lepiej mieć za sobą jedno martwe zwierze niż dwa rozwścieczone i głodne.
Dyndając niczym flaga na maszcie, zerknął przelotnie na Marcelinę, która zniknęła z jego pola widzenia. Szybko omiótł spojrzeniem najbliższe fragmenty jaskini i dostrzegł ją we wodzie.
Głupia! Nie potrafisz pływać!
Zawarczał w myślach, jednak kobieta dzielnie trzymała się skalistej ściany dokądś zmierzając. Shane kompletnie nie widział błysku, gdyż całą swoją uwagę skupił na potworze oraz na przetrwaniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.12.15 20:35  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Marcelina obroniła się przed kolejną falą kamieni i dostrzegła coś po drugiej stronie brzegu, nie zważając na swoje braki w umiejętnościach pływackich, postanowiła podpłynąć do przedmiotu, za niemal wszelką cenę.
Z trudem łapała oddech. Co chwila woda wciągała ją do swojego królestwa, wypływała na powierzchnię z coraz większym trudem. Organizm nie wytrzymywał, gwałtownej zmiany temperatury. Groziła jej hipotermia. Gdyby nie mara-Persefona, utonęłaby, jak głazy które z pasją odpychała swoją mocą.
Dotarła do brzegu, a jej oczy mogły zobaczyć pokrytą kurzem i brudem, tarczę. Kościotrup ściskał ją swoimi palcami. Strażnik przedmiotu, był już sędziwego wieku, obracał się częściowo w proch.
Tarcza, jednak wydawała się o wiele starsza, niż ściskające ją ludzkie kości. Jak widać, na niewiele mu się artefakt przydał skoro zginął. Może, to dlatego ów człowiek zginął, albowiem Egida Walecznych użyteczna jest w rękach wybranych czy to przez wirusa X, zwanych wymordowanymi, czy przez samego Boga- Aniołów.
Marcelina chociaż widziała artefakt, nie miała siły się do niego przyczołgać, a mara musiała ją podtrzymywać, by ta nie ześlizgnęła się na powrót do wody. Zimno już dawało się we znaki wymordowanej. Na ten moment, nie mogła wstać, ponieważ traciła czucie w stopach.
Brecher wyleczony, toczył ciężki bój z resztą mar Marceliny. Odrzucał je, jak szmaciane lalki, te jednak zaparcie z nim walczyły. Bestia rozjuszyła się. Nie była w stanie walczyć swoimi tradycyjnymi atakami z co chwila znikającymi przeciwnikami. Bezpośrednie ataki, pobudziły ją do ostrzejszego działania. Obracała się niczym bączek, wokół własnej osi tnąc ogonem wszystko w jego zasięgu. Woda wzburzyła się, powietrze wirowało porwane wściekłością bestii. Brecher tworzył własne małe tornado, skutecznie odpierając ataki mar, odrzucając je, aż za Shane. Mara-Persefona nie była w stanie dołączyć do walki, ponieważ musiała wciąż podtrzymywać Marcelinę.
Bestia zaczęła zachowywać się nieracjonalnie. Ogarnięta szałem, wynikającym z zasianej niepewności, jak i nagłego pojawienia się tylu przeciwników. Zatrzymała się, ciężko dysząc. Ręka krwawiła obficie, reszta ciała była nadszarpnięta. Ale szybka regeneracja zaczęła robić swoje. Na jej nieszczęście Shane odnalazł odpowiedni moment i przypuścił atak. Pazury wilka ślizgały się po pancerzu, gdyby nie to, że złapał go za gardziel, zsunąłby się z bestii, niczym z poręczy, na końcu której czeka… ból dla krocza, w postaci kolca.
Brecher padł na ziemię i z trudem zaczął się tarzać z przyczepionym doń wilkiem. Shane poczuł bolesne gruchotanie w klatce piersiowej. Brecher nie miał lepiej, ponieważ kły wilka, możliwe, że zadrasnęły tętnice. Zalewając ich szkarłatem gorącej krwi. Oczy bestii wciąż pozostawały, czujne i wściekłe, nadal to było za mało by umarł, w  tym momencie. Podniósł się, Shane ma okazję go puścić. Po chwili Brecher rozpędził się i nic nie robiąc sobie ze ściany znajdującej się przed nim, zderzył się z nią ciężko. Podniósł się z trudem, ale zobaczył Marcelinę, znajdującą się na wzniesieniu, do którego bestia jest w stanie dosięgnąć. Zamachnął się ogonem i trafił w Marcelinę, odrzucając ją z powrotem do wody, tworząc na jej piersi szramę, niebezpiecznie blisko gardła. Rana nie była głęboka, ale bolesna.
Bestia wyprostowała się, lekko się chwiejąc stanęła, na dwóch kończynach i zaczęła wypatrywać wilka, którego nie mogła dostrzec. A uszkodzona, niewyleczona jeszcze gardziel, uniemożliwiała mu ruch długą szyją.

Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie, trzy złamane żebra, obtłuczone ciało. Brak oznak przebicia, któregoś z płuc przez żebra.
Marcelina: Początek hipotermii, brak czucia w stopach, płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki.

#Dopisek: Kto pierwszy ten lepszy, niech odpisze ten, kto może, chyba, że z góry ustaliliście sobie kolejność~
#Dopisek2: Możliwość zdobycia przez Shane, Marcelinę umiejętności, artefaktu, blizn, poważnych uszkodzeń ciała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.15 13:59  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
W tamtej sytuacji Persefona ratowała Marcelinę, która traciła coraz więcej sił. Czuła, jak hipotermia przejmuje kontrolę nad stopami. Nie czuła ich już. Jej palce drętwiały, a ona w każdej chwili mogła po prostu wpaść w głębię lodowatej wody i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię, oddając się żywiołowi... Kiedy była już pewna, że w końcu udało jej się wydostać z wody, Brecher uderzył ją ogromnym ogonem, a Marcelina poczuła ból w okolicach mostku. Nie mogła uciekać, musiała chwilę odczekać, by wstać. Jej stopy odmawiały jej posłuszeństwa. Odetchnęła z ulgą - kilka centymetrów wyżej i ostry kolec przeciąłby jej tętnice. Gorzej z faktem, że ponownie wpadła do wody... Persefona nie pozwoliła jednak swojej pani utonąć, szarpnęła ją za grzbiet, próbując wyciągnąć na brzeg.
Poirytowana wymordowana poczuła nagły przypływ siły. Złapała się skały i podciągnęła się, spoglądając na wilka, Brechera i pozostałe mary walczące z bestią. Marcelina znieruchomiała. Po kilku sekundach wokół jej ciała powstała jasna, czerwono-fioletowa aura, która pochłonęła całe jej ciało, które przybrało formę jasnej, fioletowej smugi. Na chwilę zniknęła, by w końcu pojawić się ponownie na brzegu. Stała tyłem do bestii, która nie dostrzegła wymordowanej. Ta z kolei odczekała chwilę, by w końcu odzyskać czucie w stopach i ruszyła szybko w stronę świecącego czegoś mając nadzieję, że Brecher tak szybko jej nie dostrzeże.
Mary, ciągle odpychane i odrzucane daleko za samego drug-ona, odsunęły się na chwilę od bestii. Ich zimne ślepia wpatrywały się w potwora jak w ofiarę. Niczym drapieżnik oceniający ofiarę i planujący powoli łowy. Zaczęły głośno chichotać, otaczając go i zacieśniając wokół niego krąg. W końcu jedna z nich - Archimonde - rzuciła się na Brechera pierwsza, przybierając formę sporej pantery. Pazurami uderzyła bestię w pysk, po czym odsunęła się. Reszte mar również przybrało formy drapieżnych kotów, a w ich gardłach budziły się dźwięki podobne do groźnych warkotów i ostrzegawczych ryków.
Gdy bestia poszukiwała białego wilka, wszystkie mary ruszyły w jego stronę. Kilka dopadło jego prawą rękę, szarpiąc z całej siły i próbując zaciągnąć go do wody. Dwie z nich - Kairos i Mefisto - próbowały dostać się do jego rannej gardzieli. Chciały dokończyć to, co zaczął wilk. Gehenna, Jarachne i Fuma uderzyły w jego plecy. Ich celem było zepchnięcie Brechera do wody. - ZABIĆ - WODA WCIĄGNIE CIĘ DO SWOJEGO KRÓLESTWA - UTONIESZ, GLIZDO, UTONIESZ - SŁODKA POSOKA SPŁYWA PO TWOJEJ KLATCE PIERSIOWEJ... - ich nienaturalne głosy odbijały się echem po jaskini. Były przerażające, tak samo jak przerażające były ich puste ślepia. - WYSZARPIEMY TWOJE GORĄCE, BIJĄCE JESZCZE SERCE.

Dematerializacja - (1/3)
Mary - (2/6)
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.16 15:07  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Pierwsze dźwięki zaczęły dopływać do uszu wilka. Z ulgą musiał przyznać, że wszelkie hałasy były dla niego boską melodią, która uspokoiła jego  rozhulane nerwy. Bał się, że mógł utracić słuch na dłużej, a ten był mu niezbędny. Z większą motywacją trzymał za gardziel bestię, nie chcąc ją puścić. Początkowe szarpanie również nie zniechęciły go do mocniejszego wbicia kłów w twardy pancerz ochronny Brecher'a, który musiał w końcu poczuć zatapiające się zębiska, gdyż zaczął szaleć. Miotał się i rzucał na wszystkie strony, aż postanowił paść na ziemię. Paść na ziemię wraz z Shane'm, uderzając jego ciałem o zimną i twardą posadzkę jaskini.
Tksk.
Coś chrupnęło. Jeden raz, drugi i trzeci. Fala gorąca uderzyła w Wymordowanego z ogromną siłą, a tuż za nią nadszedł ból, który rozniósł się po każdej jego najmniejszej komórce.  Ściany w jaskini odbiły się echem wilczego wycia. Ogłuszony chwilę leżał na posadzce, starając się zmusić do wstania. Wiedział, że musi zebrać siły, jednak dyskomfort i ból jaki odczuwał przy każdym oddechu, był nie do zniesienia.
Wstawaj Shane, wstawaj. No dalej. Dawaj. Musisz.
Motywował się w duchu, podnosząc się wolno na przednich łapach i wbijając ślepia w bestię. Zazdrościł jej szybkiej regeneracji, gdyż taka przydałaby mu się w tym momencie. Schował się za jedną z wystających skał z ziemi, łapiąc wolno oddech.
Pierdolony skurwiel. Zdechniesz, choćby nie wiem co.
Warknął do siebie w myślach, stawiając się na łapy. Ostrożnie i dość dyskretnie wyjrzał zza skały, sprawdzając położenie potwora.  Warkot i ciężkie sapanie Brecher'a rozchodziło się falami po martwych tunelach labiryntu. Znajdywał się jakieś dwa i pół metra od bestii. Z połamanymi żebrami nie był wstanie wykonywać gwałtowniejszych ruchów. Wiedział, że wszelkie wyskoki przysporzą mu jedynie niemiłosiernego cierpienia, jednak wizja śmierci i bycia szkieletową ozdobą gdzieś w kątach jaskiń, skutecznie zmotywowała go do ruchu.
Mary zaczęły pchać potwora w stronę wody. Rudzielec od początku chciał zwabić go tam i utopić. Nie odkrywając się z własnymi myślami próbował zwabić bestię w stronę spokojnie falującej pierzyny. Jednak teraz, ze złamanymi żebrami było mu ciężej frywolnie kręcić się pod nogami gadziny. Na szczęście mary skutecznie odwracały wszelką jego uwagę. Wyłonił się zza skał, ruszając przed siebie. Truchtem dorwał się do końca ogona Brecher'a, łapiąc tuż przy końcówce i unieruchamiając ostrą końcówkę, przypominającą kolec. Zaczął go szarpać, mocno zapierając się łapami. Wbijał ostre pazury w twarde podłoże, cofając się w tył i zmuszając bestię by ta szła za nim, a raczej by chociaż ruszyła. Szarpał ją ze wszystkich sił jakie posiadał. Ból z każdym jego krokiem wzmagał się niczym porywisty wiatr, dmuchając siarczystym, zimnym oddechem w kark. Chciał zamknąć powieki i mawiać sobie, że ten zabieg złagodzi złamania, jednak świadomość, że musi mieć bestię na oku, była ważniejsza. Chęć przeżycia była ważniejsza. Parł naprzód zbliżając się coraz bardziej w stronę wody. Tylnymi łapami zanurzył się w lodowatej toni, a dreszcz zimna przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Mieli mało czasu, lepiej, aby Marcelina szukała wyjścia z przeklętego grobowca, albo będą krążyć po czarnych zaułkach w nieskończoność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.16 21:05  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Mary przypuściły kolejny atak na Brecher'a. Uszkodzona szyja paliła go żywym ogniem. Krew lała się z rozszarpanych ran, jakie pozostawiły wilcze kły. Archimonde, w postaci pantery zaatakował go znienacka. Bestia zatoczyła się do tyłu, ale mięśnie szyi odzyskały częściową sprawność. Dlatego zaczęła poszukiwać, upragnionego Wilka, by rozedrzeć go na strzępy. Marom i tak nic nie mógł zrobić, dlatego szukał celu, na którym przynajmniej, może się wyładować.
Ryki, przemienionych, w drapieżne koty mar, bardzo go dezorientowały. Nie wiedział, w która stronę ma patrzeć. Miotał się tak chwilę, a podstępne cienie wykorzystały okazję i łapiąc go za łapę zaczęły ciągnąć prosto do zgubnej, czarnej, jak węgiel cieczy. Syczał wyrywał się, ale na próżno. Tymczasem Marcelina z niemała pomocą Persefony i użycia mocy dematerializacji, dostała się na upragniony brzeg. Może w całej okazałości podziwiać, artefakt-Egidę.
Brecher stawiał fizyczny opór marom. Ruszając ponownie do akcji, Shane wspomógł je, łapiąc go za ogon i wlekąc do wody. Może razem, dadzą radę wciągnąć 500kg cielsko w czarną toń.
Niespodziewany atak psychiczny, zbił go z pantałyku. Jak na bestię jest dość inteligenta, wiec przekaz był dla niej zrozumiały, aż za bardzo:
Jam jest pan tego zakątka, jam zjeść więcej takich. Nie wiem co to za uczucie. Nazywacie to strachem. Chyba właśnie to czuję. Ale przeżyć już kilka wieków. Wy marne robaki, jam Jaszczur, Pan, Król. – nieskładne myśli krążyły w jego czaszce- Ja was rozerwę na strzępy, spiję krew, obedrę skórę, zmiażdżę kości. Głupie istoty. Zwykłe sterty mięsa nie pokonają mnie, nie mogą, nie chcę.- bronił się umysł bestii. Czując przypływ siły. Szarpał się ze zdwojoną siłą, centymetr po centymetrze zbliżając się do śmiercionośnej wody. Zdesperowany, zły, przytłoczony nadmiarem przeciwników - uwieszonymi marami i trzymającym go Shane, wykonał potężny skok w górę.
Łapy Wilka, zanurzone po części w wodzie poderwały się w górę. Jeżeli nie puści bestii skończy, tak jak mary. Które w raz z Brecher’em poszybowały na 3m. w górę. By po chwili upaść ciężko na twardy grunt. Ziemia za trzęsła się, niczym przerażony kociak. Kurz, piach i małe kamienie, rozpierzchły się na boki w popłochu. Nawet ściany jaskini poczuły wstrząs i co poniektóre, słabe odłamki poszybowały prosto w wodną toń, desperacko uciekając od przerażającej bestii.
Ledwo żywy Brecher zawył. Kolejne kamienie posypały się ze ścian. Ryk choć potężny, zawierał agonalną nutę. Możliwe, że to ostatni zew, na jaki będzie stać, niemal zmiażdżona krtań. Widział, że cienie zaraz znowu go zaatakuję i nie będzie w stanie się obronić, Wilk wstanie, a cała akcja się powtórzy. Dlatego, złapał szponami Shane za kark, który nie miał, jak tego uniknąć. Wszystko działo się zbyt szybko. Uniósł go, z niemałym trudem i już resztami sił cisnął z mocą na Marcelinę. O, której nie zapomniał, o nie. Może Shane nie „doleciałby” tych 3m, jakie dzieliło brzeg i wzniesienie. Ale lodowaty wiatr sprzyjał, zanurzonej, niemal do kostek, w wodzie, bestii.
Marcelina upada ciężko na ziemię, przygnieciona masywnym ciałem Wilka. Coś chrupnęło jej w kościach. A nieprzyjemny dźwięk, głucho odbił się echem w jej głowie. Shane zaliczając „miękkie” lądowanie, nie poczuł żadnych innych skutków, poza tymi obrażeniami, które już ma. Ledwo żywy Brecher znajdował się teraz równe 3m. od nich. Na oddalonym od brzegu, wzniesieniu, leżeli tylko oni i martwy, kościsty strażnik, ściskający w palcach artefakt.

Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie, trzy złamane żebra, obtłuczone ciało. Brak oznak przebicia, któregoś z płuc przez żebra.(bez zmian)
Marcelina: Płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki. Obtłuczone ciało. Pęknięte żebro. Nadszarpnięte mięśnie lewej ręki – ograniczenie ruchu.

#Dopisek: Wszystkie objawy trwają, aż do końca mojej interwencji. W ostatnim poście opiszę końcowy wynik i czas skutków obrażeń, które mogą ulec zmianie.


W związku ze zbyt długim przeciąganiem się odpisów w tym wydarzeniu, nakładam na Was moi mili limit.

Czas na odpis: 24 styczeń, do północy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.16 22:03  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Lecące mary nie stanowiły dla nikogo zagrożenia. W powietrzu rozpływały się niczym cienie wsiąkające w mrok, pojawiając się ponownie gdzieś obok Brechera, atakując go ponownie. Warcząc groźnie ruszały na bestię ponownie, wszczepiając się w jego ciało niczym pijawki.
Marcelina czuła ból Shane’a. Jej zdolności telepatyczne pozwalały czuć emocje towarzyszące wszystkim wymordowanym. Czuła jego determinację, ale i ogarniającą go powoli słabość. Nie mogli tego przegrać, po prostu nie mogli!
Właściwie to jedynie źrenice Marceliny zdążyły zareagować na nagłe uderzenie. Zupełnie nie spodziewała się takiego ciosu – wielkie cielsko białego basiora uderzyło w Marcelinę z ogromną siłą. Usłyszała jedynie przerażający chrupot kości, które następstwem był potworny ból. Syknęła złowieszczo, wbijając pazury w ziemię. Zacisnęła zęby, a z jej oczu popłynęła łza, którą szybko otarła. Jej ciało było bardzo słabe. Nie mogła wstać, nie mogła się ruszyć.  Oddychała ciężko, spoglądając dopiero po chwili na Brechera. Zmrużyła oczy, patrząc na przeciwnika z pogardą. Jej szybkim oddechom towarzyszył charakterystyczny świst. Złapała się za bolące żebro i, zaciskając dziarsko zęby, ruszyła powoli ku dziwnym błyskom. Jej uszy, skierowane ciągle do tyłu, nadsłuchiwały ewentualnego ataku bestii. Mary nie poddawały się, nadal ciągnęły bestię ku wodzie, szarpiąc go z całych sił i rozrywając ostrymi zębami i szponami jego skórę. Krew spływała do wody, barwiąc ją na szlachetny, czerwony kolor. Traciły powoli siły, jednak do końca postanowiły walczyć. Nie mogły przecież zawieźć swojej pani.
Marcelina kulała z bólu. Przykucnęła przy smoku, kładąc dłoń na jego sierści. – Ziom, w porządku, czy już zdechłeś? – wydukała, a gdy ich spojrzenia spotkały się, uśmiechając się do niego tajemniczo. Wyszczerzyła się i splunęła na bok krwią. – Ten skurwysyn za chwilę padnie… wytrzymaj. Jeszcze wsadzimy mu dynamit w zad... jak tylko znajdziemy dynamit. Zauważyłeś to błyszczące coś? – szepnęła, wskazując na błyski. Bez słowa, aczkolwiek z jednoznacznym wyrazem twarzy wstała i gromadząc siły ruszyła w tamtą stronę, kulejąc. Chciała jak najszybciej dotrzeć do, jak się okazało, artefaktu. Zanim do niego dotarła nie miała pojęcia, czym to coś jest. Brecher zajęty był marami. Marcelina w końcu dotarła do końca i wyciągnęła dłoń, by chwycić tajemniczy artefakt... Pomimo bólu i strachu, Marcelina zaśmiała się. Nie był to głośny śmiech zwycięstwa.
To cichy śmiech szaleńca.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.16 23:07  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Shane nie zdążył zareagować. Może jedynie puścił bestię w ostatnim momencie kiedy ta wyciągnęła po niego ogromne, bezlitosne łapska. Szarpnięty za kark, warknął zajadle, szarpiąc się i zadrapując tylnymi pazurami jego oko. Świat lawirował, a on wraz z nim. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, karuzela przyspieszyła, a on poczuł pierwsze mdłości. Poleciał niczym szmata, wpadając z impetem na Marcelinę i miażdżąc ją potężnym cielskiem. Trzask pękniętego żebra nie zrobił na nim wrażenia, zważając na to, że on miał trzy złamane i ciągle stał, i walczył. Chwilę dał sobie na odpoczynek, zaraz przybierając ludzką postać. Na nagim ciele lepiej było widać wszelkie obrażenia jakie odniósł. Rozcięta ręka, zadrapania i obtłuczone ciało wyglądało jakby miał bliskie spotkanie z czołgiem. Prawdę powieszawszy, nawet podobnie się czuł.
- Chujowo – wymamrotał, podnosząc się do siadu. Jedna z mar nawet była tyle przyzwoita, aby przynieść mu ubrania, które z niemałym trudem założył.
Podniósł się na dwie nogi i spojrzał we wskazanym kierunku. Artefakt. Egida Walecznych. Nie od razu zdołał rozpoznać przedmiot, jednak po dłuższym zastanowieniu uznał, że dzięki niemu mają szansę wyjść z tego cało.
- Słuchaj, zajmę się nim. Idź po  Egidę Walecznych, użyj jej. On jest już osłabiony. Zaraz zdechnie, dobijemy go tym – rzucił, zaraz spoglądając w dół. Czarna toń wody zachęcała go, szeptała go niego, aby zrobił ku niej krok. Był blisko brzegu, spokojnie dałby radę zeskoczyć, nie topiąc się przy obecnym stanie. Spojrzał na Marcelinę porozumiewawczo.
- Tylko się pospiesz. Nie jestem już tak szybki – mruknął, wyciągając broń, którą kilka chwil temu schował za paskiem spodni.  Nie patrząc na dziewczynę i bez większego wyboru - zeskoczył. Towarzyszyła temu kolejna fala bólu, który z trudem zdusił w sobie.  W butach mu zachlupało kiedy wyszedł na brzeg, znajdując się kilka metrów od Brecher'a.  Bez zbędnych uprzejmości wycelował w potwora, wiedząc, że twardy pancerz ochroni bestię przed kulami, jednak Shane widział potencjał w innych miejscach – oczy. Wycelował, odbezpieczył broń i pociągnął za spust. Bezbłędny strzał prosto w prawe oko Brecher'a.
 Rudzielec chciał go osłabić dzięki swojej zdolności, jednak wtedy musiałby się do niego zbliżyć. Musiałby go dotknąć, a wówczas potwór stałby się apatyczny, a może i nawet usnąłby. Czy mieli na to czas? Spojrzał ponownie w kierunku Marceliny, która znajdywała się dalej niż przypuszczał. Szybko podjął decyzję. Przegryzł do krwi wewnętrzną część swojej dłoni, zaraz ruszając na potwora, który zapewne powita go z otwartą paszczą rozkoszy. Zmuszając się do ruchu i wbrew swojemu ciału, pobiegł w stronę Brecher'a, łapiąc się za jego falujący w powietrzu ogon, którym rzucał na wszystkie strony świata.  Shane musiał się odpowiednio skupić, aby puścić się w odpowiednim momencie i skoczyć na grzbiet bestii. Zaparł się butem o kolce, zbliżając swoją rozciętą dłoń ku bestii. Przytknął ją do oka Brecher'a.
- Marcelina, teraz!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.01.16 18:34  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Król jaskini szamotał się w zaciekłej walce z marami. Nie miały dla niego litości. On dla nich też. Choć co chwila rozpływały się w powietrzu i atakowały go ze wszystkich stron, a wysoka regeneracja nie nadążała z naprawianiem uszkodzonych tkanek, bił wściekle wszystko w zasięgu wzroku. Kawałek po kawałeczku wychodził z wody. Ciecz wokół jego kostek zabarwiła się ciemnym szkarłatem, krew ściekała po zniekształconym przez matkę naturę ciele Brechera. Nie wiadomo skąd bestia brała kolejne pokłady siły, ale zawzięcie nie dawała się pokonać. Ściany jaskini osypywały się kawałek po kawałeczku, wzburzona tafla wody tworzyła szerokie kręgi gdy skały spadały na dno, jedna po drugiej. Podziemny świat Brechera kruszył się… a on razem z nim.
Bestia obróciła się powoli w stronę Marceliny i Shane. Dzikie oczy wpatrywały się wściekle w Marcelinę po czym wzrok padł na Wilka… który już nie był wilkiem. Przemieniony na powrót w swoją ludzką postać, Shane wszedł do wody, gotów stoczyć ostatni bój z Brecherem. Daje to Marcelinie czas na użycie Egidy. Ciężka tarcza opornie tkwi w uścisku kościotrupa. Rannej Hienie nie będzie łatwo ją unieść. Mary na nowo odwróciły uwagę bestii. Ogon ciął powietrze, pazury drapały, a zęby kłapały. Nagle przystanął, zszokowany wycelowanym w niego pistoletem.
STRZAŁ!
Ryk bólu i wściekłości nadszarpnął i tak naderwane „nerwy” jaskini. Ciężkie głazy potoczyły się na wszystkie strony. Toczyły się ciężko po brzegu tratując wszystko na swojej drodze. Marcelina też musi być czujna, nie ma takiego pola do manewru jak Shane i Brecher. Jedna skała podcina jej nogi i kobieta upada na ziemię, ale za to dzierży już Egidę w rękach. Bestia popatrzyła na przeciwnika ,a  wielka zionąca dziura z jego oczodołu mogła wywołać mdłości u kogoś ze słabym żołądkiem. Brecher nie chcąc dać Shane za dużo czasu szarżuje na niego, a piach ucieka spod jego nóg, ani trochę go nie spowalniając. Ścinają się ze sobą, a mary wspierają Shane swoimi atakami. Kolec błyszczał groźnie gdy ogon bestii wywiał na wszystkie strony. Drug-on chwyta bestię za ogon niczym kowboj byka za rogi. Świat wiruje mu niebezpiecznie przed oczami, do góry i hopsa na dół. Gdyby to było możliwe połamałby trzy zranione żebra raz jeszcze. Udaje mu się puścić w odpowiednim momencie i wdrapać na grzbiet bestii, a zraniona dłoń dosięga zionącej, krwawej dziury, która kiedyś była jej okiem. Krew Shane zmieszała się z lepką krwią Brechera. Ogon zadrgał agonalnie po czym poszybował prosto w lewy bok Najemnika. Ostry kolec zagłębił się miękko w jego trzewia i utknął. Marcelina z dzikim błyskiem w oku unosi Egidę, uaktywniając stary artefakt. Święty płomień rozświetlił całe podziemie śmiercionośnym blaskiem. Skumulowany ogień buchnął w stronę bestii i Shane. Żar, gorąc i towarzyszące temu oślepiające światło, na chwilę odgoniły mrok, a dwójka wymordowanych oślepła. Rozgrzana do białości tarcza parzy Marcelinę w dłonie, a spalony naskórek zwęglał się powoli.
Ciemność… nie było nic widać… nic słychać.
Po rażącym ogniu Egidy, nastał przed ich oczami mrok większy niż wcześniej. Zdezorientowani mogą tylko czekać aż akomodacja zrobi swoje. A ból jaki ich ogarnął mógł być nie do zniesienia. Kto przeżył, a kto nie? Shane leży na ziemi poparzony, a z jego lewego boku wystaje ogon bestii i polkowiczanie zagłębiony kolec. Marcelina upuszcza Egidę, która stacza się do wody, a buchająca z wody para ogranicza jej pole widzenia. Ma poparzone ręce do samych ramion. Rana nad obojczykami zabarwia krwią jej ubrania, a płuca świszczą przy każdym wdechu. Brecher , a raczej jego szczątki leża spopielone na ziemi. Gdyby nie umiejętność Shane, uciekłby śmiercionośnym płomieniom i nie osłoniłby go przypadku przed ogniem. Król podziemia umarł, a jaskinia powoli rozpada się wraz nim. Głazy lecą, wzburzona woda faluje i bryzga na wszystkie strony. Podmuch wiatru mierzwi włosy Shane i Marceliny, gdzieś znajduje się wyjście  na powierzchnię. Mają szansę się wydostać. Egida na wieki spocznie na dnie lodowatej wody, a szczątki Berechara już przykrywał kamienny kopiec. Wszystko się rozpada. Wszystko pójdzie w zapomnienie, a pamięć o tym wydarzeniu pozostanie w tych, którzy przeżyli. Albowiem nikt nie znajdzie w labiryntach jęczących tego miejsca. Historia brutalnie umywa ręce, a matka natura odwraca wzrok. Królestwo króla podziemi znika pod kupą gruzu, a kolejni zbłąkani podróżnicy zobaczą tylko kamienistą plaże i małe jeziorko. Tylko Shane i Marcelina będą znali prawdę o tym miejscu, które przez wieki nawiedzał król podziemia – Brecher.

Ostateczne obrażenia:


Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie(ręce); trzy złamane żebra - brak oznak przebicia któregoś z płuc przez żebra; poparzenia drugiego stopnia na całym ciele; obtłuczone ciało, rozcięta dłoń; przebity przez kolec lewy bok – rana głęboka po której zostanie blizna(wygląd zostawiam Twojej wyobraźni) - przebite jelito cienkie, reszta organów nietknięta.

W sumie: 13 postów fabularnych będzie trwać rekonwalescencja.
Bonus lekarski: Po udaniu się do postaci z umiejętnościami medycznymi i PO odegraniu z nią rozgrywki fabularnej, czas leczenia Shane skróci się do:
W sumie: 6 postów całkowitej rekonwalescencji.
Marcelina: Płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki. Siniaki na całym ciele. Pęknięte żebro; problemy z oddychaniem; Nadszarpnięte mięśnie lewej ręki – ograniczenie ruchu, poparzenie trzeciego stopnia – dłonie; poparzenie drugiego stopnia – ramiona. 
W sumie: 10 postów fabularnych będzie trwać rekonwalescencja.
Bonus lekarski: Po udaniu się do postaci z umiejętnościami medycznymi i PO odegraniu z nią rozgrywki fabularnej czas leczenia Marceliny skróci się do:

W sumie: 4 postów całkowitej rekonwalescencji. 


Podczas ucieczki z jaskini znajdujecie dwa preparaty krwiotwórcze - po jednym na głowę (najwidoczniej ofiarom Brechera na nic się nie przydały).

Koniec interwencji
MG odjeżdża i przeprasza za zbyt długiego posta kończącego~


Ostatnio zmieniony przez Ford dnia 26.01.16 18:38, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : kod :c)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.02.16 22:04  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Wszystko się działo zbyt szybko, a on zbyt wolno zareagował. Był świadom zagrożenia jakie mogło go spotkać, jednak nie spodziewał się ślepych ataków, które okazały się całkiem trafne. Syknął głośno z bólu kiedy ostra końcówka ogona gładko wsunęła się w jego bok, najprawdopodobniej uszkadzając mu jakiś organ wewnętrzny. Puścił się z momentem wystrzelenia żaru z Egidy, lecz to wcale nie uchroniło go przed niemałymi poparzeniami. Nie zdążywszy użyć bransolety ochronnej, stał się łatwym celem dla ognia, który w dużej mierze pochłonął bestię. Opadł niedaleko martwego cielska Brechera, tracąc chwilowo świadomość. Wydawało mu się, że świat zawirował mu na znacznie dłużej niż kilka minut.
Leżąc na plecach, uchylił wolno oczy, czując jak ciało piecze go żywym ogniem, a w klatce piersiowej mu świszczy. Spojrzał w bok na bestię, a następnie na jego ostrze, które zakorzeniło się w nim głęboko. Brudnymi dłońmi, raz a szybko, wyrwał z siebie kolec. Krew buchnęła, wypluwając się z rany. Z niemałym trudem wparł się na rękach i na chwiejących nogach wstał. Skrzywił się znacznie, biorąc się szybko w garść. W końcu od niego zależało czy wyjdą stąd cało, czy może oboje zdechną na paskudnym zadupiu.
Odetchnął z ulgą widząc, jak mary przetransportowały Marc na stały ląd, dzięki czemu miał do niej łatwiejszy dostęp. Podszedł do dziewczyny, starając się ją ocucić, lecz ona nie reagowała. Pospiesznie sprawdził puls, stwierdzając, że nie ich zleceniodawca jeszcze dycha. Nie mogła wykitować przed zapłaceniem za ich usługi.
Syknął siarczyście pod nosem, łapiąc ją pod pachy, a następnie przerzucając ją sobie przez ramię niczym worek kartofli. Po omacku szukał drogi wyjścia, na której zdążył jeszcze zwinąć preparat krwiotwórczy. Włożył ogromny wysiłek, aby ich wydostać z Jęczących Jaskiń, a następnie ruszyć w drogę powrotną do kasyna. Tyrell musiał ich szybko oparzyć.

[zt x2]


[KONIEC WYDARZENIA]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.16 5:48  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Niestrawność odeszła po dwóch dniach, ustępując miejsca uczuciu przeogromnego głodu, boleśnie ściskającego trzewia. Głośne burczenie brzucha nieomal zagłuszało myśli, utrudniając psowatej podejmowanie właściwych decyzji, niezaspokojony apetyt zaś zacierał granice strachu, popychając do irracjonalnych działań. Pewnie dlatego zbliżyła się do jednej z płytszych jaskiń, gdy tylko woń padliny musnęła nozdrza, zupełnie natenczas ignorując drugi zapach, niewątpliwie należący do tego, który powalił zwierzę. Długo krążyła w okolicy, to przybliżając się ostrożnie, to znów oddalając, aż nie podeszła pod wylot jamy, by niepewnie zajrzeć do wnętrza. Klin psiego łba zanurzył się w gęstym mroku, ciągnąc za sobą resztę chuderlawej sylwetki, nisko zawieszonej na drżących łapach. Krok za krokiem posuwała się naprzód, powoli i sztywno, jak gdyby nie chcąc wykonać nieodpowiedniego ruchu i zwrócić na siebie uwagi. Oszalałe z powodu głodu zmysły, w pełni skupione na aromacie mięsa, nie były w stanie określić położenia Obcego. Ba, kiedy bursztynowe tęczówki odnalazły w ciemnościach zarys łupu, Rayissa absolutnie zapomniała o niebezpieczeństwie, śmiało zbliżając się do strawy. Wtulony między tylne kończyny ogon rozkołysał się gwałtownie, smagając białą końcówką skalne podłoże. Smętnie oklapnięte ucho stanęło na sztorc.
Nie czekając, aż ktokolwiek przerwie ledwie rozpoczęty posiłek, wpiła kły w pierwszy lepszy kawał mięsiwa, zawzięcie szarpiąc. Nie traciła ni chwili na przeżuwanie, łykając wyrwane skrawki w całości, byleby tylko pożreć jak najwięcej, nim właściciel upolowanego truchła postanowi ją przegonić – wszakże walczyć nie zamierzała, jakkolwiek zdesperowana by nie była. Jasne zębiska błyskały raz po raz, z gardzieli dobywał się zduszony, pseudogroźny warkot. Może gdyby nie śmiesznie niewielkie gabaryty, okrągłe ślepia i puszyste, łaciate futro to wyglądałaby teraz nawet przerażająco, niestety posiadała aparycję małego, skundlonego pieska pasterskiego, przez co nie sposób było uznać ją za faktyczne zagrożenie. Dygotała przy tym z nerwów, wahając się między dalszym pochłanianiem kradzionego jedzenia, a ucieczką, zanim sama skończy jako obiad. Uparcie trwała jednak przy pierwszej opcji, choć świadomość własnej głupoty zdawała się mozolnie docierać do umysłu. Ziarnko niepewności wkrótce wykiełkowało i szybko oplotło myśli.
W pewnym momencie oderwała spojrzenie od resztek zwierzyny, rozbieganym wzrokiem błądząc wśród cieni. Długie uszyska płasko przylgnęły do czaszki, kryjąc się w gęstej sierści porastającej kark, ogon mocniej przycisnął do brzucha. Całe ciało skuliło się, wizualnie zmniejszając, ale pomimo narastającego strachu złotooka nie przerwała posiłku. Nie, żeby właśnie pokazała, jak wielkim była tchórzem – w jej mniemaniu obnażone zęby oraz towarzyszące wszystkiemu dźwięki wystarczyły, aby zatuszować lęk, wcale nietrudny do odszyfrowania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.11.16 21:12  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Hulający wiatr smagał zbite ściany kamiennej fortecy — a ta umiejscowiona była stosunkowo płytko, więc słaby blask wiszącego księżyca rzucał długi cień do połowy tunelu, prowadzącego w dół, prosto do kolejnych odnóg oziębłych korytarzy. Chłód jaki bił z marmurowych murów zdawał się przeszywać na wskroś, sięgając głębiej, prosto do bijących, żywych organów.
 Wewnątrz panowała pustka i półmrok, który wzbogacany był dźwiękiem przebiegających szczurów wzdłuż wyścielonej żwirowej posadzki i wysokimi piskami nietoperzy, których krzyk niósł się echem z wnętrza głębokich tuneli. Jednak w akompaniamencie żywej natury dał się wychwycić jeszcze jeden, trudny do określenia podźwięk, który przywodził na myśl  odgłos ludzkiego kroku.
 Urwał się dopiero po chwili, gdy cień spłynął po ciemnej, wyłaniającej się z mroku, wysokiej sylwetce; mężczyzna zatrzymał się dwa metry od nieproszonego gościa i zastygł jakby natrafił na niewidzialną ścianę. Z głową wtuloną w kołnierz beznamiętnie przyglądał się pożeranej racji wcześniej upolowanego mięsa. Wyglądał jak sęp czekający tylko, aż jego ranna ofiara wreszcie wyzionie ducha. I na to właśnie liczył.
 Przez pierwszą chwilę po prostu stał i się patrzał. Był tak zdumiony jej bezczelnością, że pozwolił sobie na chwilowe oględziny zgłodniałego psa.
  — To nieodpowiednie miejsce na wałęsanie się po nocach — skonstatował srogą chrypą i przechylił głowę w bok, a jego czarne sztywne pasma, przydługich włosów podrapały go po policzku. Był osłabiony, jednak złote, jaskrawe ślepia nie pozwalały tego rozszyfrować — Podejdź do mnie — skwitował, a chwilowy namacalny spokój wypowiedzi mógł przywodzić na myśl miłe powitanie tuż przed złamaniem czyjegoś karku. Nie zamierzał korzystać ze swojej mocy. Ten uroczy obrazek zainteresował go. Lekkomyślna odwaga. Poczuł mrowienie w palcach.
 Zwierze ewidentnie znalazło się tu w nieodpowiednim dniu, o nieodpowiednim czasie. Twarz Shaya była zimna i nieruchoma, jak martwy porzucony glaz; lisie ślepia lustrowały psowatą od łap po sam pysk. Był pewny siebie, choć jego kości wydawały się być zrobione z napalmu.
 Mroźny wiatr wdarł się przez otwarte wejście. Tuman kurzu zatańczył wokół wymordowanej jak młode płatki kwitnącej wiśni. Lis nie poruszył się. Położył po sobie poszczerbione uszy i zadarł podbródek w górę, rzucając jej zimne, wymowne spojrzenie, którym równie dobrze mógłby więzić skazańców przy ziemi. Na wargę delikatnie wsunął się ostry kieł.
  Nienawidził czekać bezproduktywnie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach