Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Pisanie 14.12.15 20:05  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Sytuacja wybiła lekko z tropu wymordowaną. Marcelina chciała jak najszybciej znaleźć się na wspomnianej półce skalnej, natychmiast puścić Shane’a i oddalić się od niego chociaż na przysłowiową odległość szkolną. Przez chwilę na jej policzkach gościł rumieniem, który znikł w chwili, gdy w końcu znalazła się na skrawku lądu. – Tak. – powiedziała spokojnym tonem, wykręcając ogon niczym mokry ręcznik lub szmatę do podłogi, nie patrząc w jego stronę. Chwilę później dostrzegła trzymaną przez smoka broń skierowaną w stronę bestii. Mimowolnie ujrzała w głowie obrazy wystrzeliwania w stronę potwora pocisku. Uniosła lewą brew, a jej oko zmieniło barwę na granatowy.
Jej wnętrze zaczęło wrzeć, a ona sama wręcz zaciskała dolną wargę, by utrzymać stoicki spokój.
Spojrzała w stronę bestii. Należała do tych pancernych skurwysynów, w dodatku głodnych. A gdy takie bestie są głodne, nie odpuszczają. Podejrzewała, że dawno nie miała dostawy świeżego mięsa.
Kończył im się czas. Cholera, w objęciach wody było naprawdę zimno, ale poza jej obszarem wcale szczególnie cieplej nie było. Chłodne skały jaskiń nieprzyjemnie potęgowały uczucie marznięcia. Przydałby się koc, ciepła herbata. Chociaż... może najpierw drabina? Musieli się z tego szjetu jakoś wydostać. Dotknęła dwoma palcami swoją broń i upewniła się, że szwajcarski scyzoryk jest na swoim miejscu. Może to i śmieszna broń, ale lepsze to niż kompletne nic.
Nagle bestia wydała z siebie pierwszy ryk. Marcelinie zakręciło się w głowie, usłyszała szepty, przed sobą ujrzała obrazy rodem z jej koszmarów. Ziemia niemal zatrzęsła się. Do uszu wymordowanej dobiegł nieprzyjemny syk, który niósł się daleko w głąb niezbadanej jaskini. Zmrużyła oczy i spojrzała na ich "przyjaciela", który szykował się najwyraźniej do ataku. Uderzył ogonem. Pod wpływem ciosu na dwójkę osunęły się ciężkie kamienie, machnęła jedynie ręką, a potężna siła odepchnęła wszystkie, nie raniąc, a jedynie ochlapując po ciężkim upadku i zatonięciu w otchłaniach lodowatej wody głębokiego, tajemniczego jeziorka. Kto wie, może wymordowani są pierwsi, którzy tutaj dotarli?

Użycie mocy: telekineza.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.12.15 19:33  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Sytuacja była beznadziejnie ciężka. Shane musiał szybko wymyślić sposób wydostania ich z bagna. Żadna opcja nie była dla niego dobrym rozwiązaniem. Może gdyby był sam, potrafiłby przepłynąć większy kawałek tej lodowatej wody. Jednak z dodatkowym obciążeniem, które non stop dygotało mu na plecach, wcale nie wpływało to korzystnie na okoliczności, jak również wystawienie kobiety na arenę do walki.
 Zagryzł wargę, opuszczając broń. Zauważył, że bestia od razu pobudziła się, gdy tylko zauważyła błyszczącą Berettę i jakby instynktownie przeczuwała, co rudzielec zamierza zrobić. W tym momencie Brecher wykonał zamaszysty ruch ogonem, powodując zwalenie się na nich kilkunastu kamieni, przed którymi oboje skutecznie ochronili się ramionami. Shane, również okrył głowę rękoma, przeczekując najgorszą kamienną lawinę, a następnie wyprostował się i spojrzał na Marcelinę. Wcisnął w jej dłoń broń.
- Trzymaj. On prawdopodobnie rozumie, co my robimy. Oboje wiemy, że ma grube łuski, ale... - urwał na chwilę, gdyż nie chciał o wszystkim mówić na głos. Miał nadzieję, że właścicielka kasyna zrozumie jego przekaz i skutecznie będzie starała się odwrócić bestii uwagę wtedy, kiedy Shane będzie starał się jakkolwiek znaleźć słaby punkt. Mężczyzna wymienił z nią porozumiewawcze spojrzenie, które mówiło, że liczy na jej współpracę. Ściągnął buty, przemoczone spodnie i koszulkę wraz z kurtką. Stojąc pół nagi, obejrzał się na nią przez ramię i mruknął:
- Popilnuj moich rzeczy. Potem znowu będą mi potrzebne. - Po czym wskoczył na nowo do wody. Zniknął pod jej powierzchnią i dłuższą chwilę nie wypływał z powrotem. Mogłoby się wydawać, że utonął, że coś pod wodą złapało go i nie chciało wypuścić, jednak były to tylko pozory, złudne, nieprawdziwe domysły, które szybko zostały rozproszone przez rdzawo-białe futro. Shane nie przypominał człowieka, wielkie masywne wilcze ciało wypłynęło tuż koło brzegu i kiedy tylko stanął przednimi łapami na stałym gruncie, od razu rzucił się na Brechera, biegnąc wprost pod jego wielkie cielsko. Zwinnymi ruchami, pałętał się tuż koło łap bestii, uważając ciągle na ogon i jego ostro zakończoną końcówkę. Co rusz, gdy miał okazję mocno podgryzł jego ścięgna mając nadzieję, że chociaż trochę ruszy to bestię. Szybko wycofał się na bezpieczną odległość, tuż koło wody, aby w ostateczności do niej znowu wskoczyć i dać sobie czas. Spojrzał na stojącą na półce Marcelinę, lecz tylko przelotnie. Nie mógł dać się rozproszyć. Skupione, złote ślepia wbiły w Brechera, a rząd ostrych białych kłów obnażył się. Przygarbiony i przygotowany, stał w pozycji, czekając aż ten wykona jakiś ruch. Shane miał w głowie mniej więcej jakiś plan, tylko potrzebował trochę pomocy ze strony Wymordowanej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.12.15 21:28  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Dzięki szybkiej reakcji Marceliny, udało im się uniknąć obrażeń. Kamienie spadły ciężko w odmęty wodnej toni.
Brecher, nie zamierzał się poddać i zamachnął się drugi raz, jednak z tym samym skutkiem. Kolejna fala kamieni posypała się ze ściany. Marcelina będzie chwilę zajęta. Inteligentna bestia, wiedziała, że jej ataki mogą być bezcelowe, dlatego uderzyła skalną ścianę wyżej niż poprzednio. Kawałek ów ściany ukruszył się, przez co posypała lawina małych głazów.
Niezadowolony z dzielącej ich odległości, Brecher, począł krążyć nerwowo wzdłuż brzegu, wypatrując Shane, który zniknął mu niespodziewanie z pola widzenia.
Nagle, zamiast człowieka, ukazał mu się wychodzący z wody wielki wilk. Bestia zasyczała głośno i wyciągnęła się w górę, by jak najbardziej górować nad przeciwnikiem.
Shane wbiegł pod cielsko bestii i rozpoczęła się zabawa w ciuciubabkę, która coraz mniej podobała się Brecher’owi. Ogon zwijał się w dzikim szale, chcąc zranić wilka. Wielkie łapy starały się go pochwycić.
Dziki ryk zmieszany z sykiem rozszedł się po jaskini, gdy Shane poważnie nadszarpnął jego ścięgna. Ryk ten ogłuszył, znajdującego się blisko Drug-on’a.
Brecher odskoczył do tyłu i upadł ciężko na cztery łapy. Zamachnął się ogonem, a kolec połyskiwał groźnie, zrobiony z tego samego twardego materiału, co łuski tworzące kuloodporny pancerz.
Wilkowi udało się wycofać z powrotem do wody. Jednak jego lewa, przednia łapa została przez kolec boleśnie draśnięta. Shane musi działać szybko, albowiem rany Brechera już się zasklepiają.
Marcelina znajdująca się w bezpiecznej odległości, na małej skalnej półce, mogła dostrzec błysk po przeciwnej stronie jaskini, na wzniesieniu, z którego rozważnie zrezygnowali, gdyż znajduje się zbyt blisko bestii. Ów błysk, był odbiciem słabego światła od… właśnie od czego? Od broni? Biżuterii? A może od wylizanej do czysta czaszki?

Shane: W połowie głuchy (czas: 1 post). Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie, ścięgna i mięśnie nienaruszone.
Marcelina: Zdrowa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.12.15 21:22  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
- Damy radę. – powiedziała twardo, tworząc następną barierę ochronną przed kolejnymi partiami małych kamieni. Bestia była inteligentna, zorientowała się, że to nie ma sensu dzięki mocy wymordowanej. Syknęła wściekle, manifestując swoją złość i rosnący gniew.
Gdy Shane wskoczył do wody i nie wypływał przez dłuższą chwilę, Marcelina poczuła ukłucie w sercu. Czuła lęk, że ten utonął – nie wiadomo przecież, co czai się w odmętach tej tajemniczej wody. Coś mogło chłopaka porwać.
A jednak! Z wody wyskoczyło sporej wielkości, białe cielsko. Tak, to był drug-on w swojej wspaniałej, drugiej wersji. Wilk efektownie podbiegł do bestii i zwinnie umykał od jej ataków, sam je zadając. Może i był kilkakrotnie mniejszy od Brechera, jednak jego ostre kły i niewiarygodna siła idące w parze z niesamowitą szybkością i zwinnością z pewnością trochę równoważyły ich siły. Wymordowana postanowiła pomóc towarzyszowi.
W skale zrobiło się ciemniej, ciszej. Atmosfera zgęstniała i zrobiła się bardzo niepokojąca – zasiała ziarenko lęku w umysłach wszystkich tu obecnych. Ze skał wydobyły się syki i jęki, zaś z cienie zaczęły się ruszać. Mefisto, Deszma, Gehenna, Fuma, Kairos… mary ze wszystkich stron otoczyły dwójkę, z chytrymi uśmieszkami i spojrzeniami czerwonych oczu biegnąc w stronę Brechera. Wszystkie z groźnym warkotem budzącym się w ich gardłach zaczęły krążyć wokół bestii, w końcu rzucając się na nią. Każda po kolei. Jako pierwsza do boi ruszyła Jarachne, wściekle wgryzając się w rękę potwora. Następne mary czyniły to samo, drapiąc, uderzając, gryząc Brechera w każdą część ciała. Potem cofały się, starając rozjuszyć i zmęczyć bestię. Znikały i pojawiały się, gdy ta chciała zamachnąć się na jedną z nich.  
Marcelinie nie umknął błysk, który dostrzegła kątem oka. Była niezwykle ciekawa, co to mogło być. Gdy bestia zajęta była walką z marami i drug-onem, wskoczyła do wody i – trzymając się chropowatej ściany, wbijając w nią pazury – powoli starała się dotrzeć do brzegu, by potem szybko podbiec do zagadkowego, błyszczącego przedmiotu. Nawet jeśli okaże się to bezwartościowa rzecz, lepiej być na lądzie, niż na chłodnej półce skalnej.
Wędrówka szła jej bardzo mozolnie. Co chwilę ześlizgiwała się do wody, ledwo łapiąc oddech i zaczepiając ponownie pazury w ubytkach skalnych. Dopiero pod koniec krótkiego odcinka pomiędzy skalną półką a brzegiem jeziora jedna z mar, Persefona, opuściła towarzyszy i pojawiła się przy Marcelinie. Chwyciła ją szponami za koszulkę, pomagając jej wypłynąć na brzeg. Zaraz potem ruszyła ponownie ku bestii, nie tracąc więcej i tak kończącego się im czasu.  
Marcelina podkradła się powoli do tajemniczego przedmiotu. Był już bardzo blisko.

Użycie mocy: więźniowie umysłu. 1/6


Ostatnio zmieniony przez Marcelina dnia 22.12.15 6:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.12.15 22:46  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Ogłuszony, znieruchomiał tuż nad brzegiem wody. Słuch był jego jednym z lepiej rozwiniętych zmysłów, który teraz nagle przestał dla niego pracować.
Potrząsnął łbem, jakby chciał strącić z głowy jakiegoś natrętnego robala, jednak mimo wszystko nie spuszczając wzroku z Brecher'a, który również najwidoczniej cierpiał przez zadane przez wilka ugryzienia. Czujnym spojrzeniem omiótł całą sylwetkę bestii, zauważając jak krwawi z ran. To była jego szansa, zwłaszcza, że nie wiedział jeszcze, że rany potwora w zastraszającym tempie ulegają regeneracji. Sam również odniósł pierwsze obrażenia w postaci rozciętej prawej łapy. Normalnie, w formie człowieka, najpewniej nie przejąłby się takim zadraśnięciem, jednak w tym przypadku było nieco trudniej. Stał tylnymi łapami w wodzie, czując jej chłód, który muskał go po grzbiecie, zahaczając przy tym o jego szpiczaste uszy, które w pewnym momencie drgnęły. Nie wiedział za bardzo co się dzieje. W uszach mu szumiało, prawie nic nie słyszał. Jednak wzrok zdążył wypatrzyć jakieś mary, które szybko zaczęły atakować Brecher'a z każdej strony. Wciąż w połowie pozbawiony słuchu, ruszył przed siebie nie czekając za długo. Taka okazja mogła się już więcej nie powtórzyć. Stojąc w dość dużej odległość od potwora miał możliwość wzięcia niewielkiego rozbiegu, a następnie wybiciu się z tylnych łap wskakując na grzbiet bestii. Wbił mocno pazury w jej gruby pancerz, wiedząc, że go nie przebije, ani tym bardziej nie zrani. Zaparł się, starając się nie spaść z jej pleców, gdy ta broniła się przed wszelkimi atakami mar. Wykonywał wolne kroki alpinisty na sam szczyt pancernej góry lodowej. Z trudem rzucił się na jej gardziel, licząc na brak pomyłek ze swojej strony. Doskoczył do jej gardła, uwieszając się na nim i kłami mocno zaczepiając się o grube łuski. Uznał, że jego jedną z nielicznych szans jest przegryzienie żyły głównej, albo pozbawienie Brecher'a jego wszelkich atutów oraz jednego ze zmysłów. Obecnie stawiał na falę krwi, gdyż pragnął szybkiego pozbawienia bestii życia i spokojnego wyjścia z jęczących jaskiń. Nie wiedział czy po drodze niczego już nie spotykają, a jeśli tak, to chyba lepiej mieć za sobą jedno martwe zwierze niż dwa rozwścieczone i głodne.
Dyndając niczym flaga na maszcie, zerknął przelotnie na Marcelinę, która zniknęła z jego pola widzenia. Szybko omiótł spojrzeniem najbliższe fragmenty jaskini i dostrzegł ją we wodzie.
Głupia! Nie potrafisz pływać!
Zawarczał w myślach, jednak kobieta dzielnie trzymała się skalistej ściany dokądś zmierzając. Shane kompletnie nie widział błysku, gdyż całą swoją uwagę skupił na potworze oraz na przetrwaniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.12.15 20:35  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Marcelina obroniła się przed kolejną falą kamieni i dostrzegła coś po drugiej stronie brzegu, nie zważając na swoje braki w umiejętnościach pływackich, postanowiła podpłynąć do przedmiotu, za niemal wszelką cenę.
Z trudem łapała oddech. Co chwila woda wciągała ją do swojego królestwa, wypływała na powierzchnię z coraz większym trudem. Organizm nie wytrzymywał, gwałtownej zmiany temperatury. Groziła jej hipotermia. Gdyby nie mara-Persefona, utonęłaby, jak głazy które z pasją odpychała swoją mocą.
Dotarła do brzegu, a jej oczy mogły zobaczyć pokrytą kurzem i brudem, tarczę. Kościotrup ściskał ją swoimi palcami. Strażnik przedmiotu, był już sędziwego wieku, obracał się częściowo w proch.
Tarcza, jednak wydawała się o wiele starsza, niż ściskające ją ludzkie kości. Jak widać, na niewiele mu się artefakt przydał skoro zginął. Może, to dlatego ów człowiek zginął, albowiem Egida Walecznych użyteczna jest w rękach wybranych czy to przez wirusa X, zwanych wymordowanymi, czy przez samego Boga- Aniołów.
Marcelina chociaż widziała artefakt, nie miała siły się do niego przyczołgać, a mara musiała ją podtrzymywać, by ta nie ześlizgnęła się na powrót do wody. Zimno już dawało się we znaki wymordowanej. Na ten moment, nie mogła wstać, ponieważ traciła czucie w stopach.
Brecher wyleczony, toczył ciężki bój z resztą mar Marceliny. Odrzucał je, jak szmaciane lalki, te jednak zaparcie z nim walczyły. Bestia rozjuszyła się. Nie była w stanie walczyć swoimi tradycyjnymi atakami z co chwila znikającymi przeciwnikami. Bezpośrednie ataki, pobudziły ją do ostrzejszego działania. Obracała się niczym bączek, wokół własnej osi tnąc ogonem wszystko w jego zasięgu. Woda wzburzyła się, powietrze wirowało porwane wściekłością bestii. Brecher tworzył własne małe tornado, skutecznie odpierając ataki mar, odrzucając je, aż za Shane. Mara-Persefona nie była w stanie dołączyć do walki, ponieważ musiała wciąż podtrzymywać Marcelinę.
Bestia zaczęła zachowywać się nieracjonalnie. Ogarnięta szałem, wynikającym z zasianej niepewności, jak i nagłego pojawienia się tylu przeciwników. Zatrzymała się, ciężko dysząc. Ręka krwawiła obficie, reszta ciała była nadszarpnięta. Ale szybka regeneracja zaczęła robić swoje. Na jej nieszczęście Shane odnalazł odpowiedni moment i przypuścił atak. Pazury wilka ślizgały się po pancerzu, gdyby nie to, że złapał go za gardziel, zsunąłby się z bestii, niczym z poręczy, na końcu której czeka… ból dla krocza, w postaci kolca.
Brecher padł na ziemię i z trudem zaczął się tarzać z przyczepionym doń wilkiem. Shane poczuł bolesne gruchotanie w klatce piersiowej. Brecher nie miał lepiej, ponieważ kły wilka, możliwe, że zadrasnęły tętnice. Zalewając ich szkarłatem gorącej krwi. Oczy bestii wciąż pozostawały, czujne i wściekłe, nadal to było za mało by umarł, w  tym momencie. Podniósł się, Shane ma okazję go puścić. Po chwili Brecher rozpędził się i nic nie robiąc sobie ze ściany znajdującej się przed nim, zderzył się z nią ciężko. Podniósł się z trudem, ale zobaczył Marcelinę, znajdującą się na wzniesieniu, do którego bestia jest w stanie dosięgnąć. Zamachnął się ogonem i trafił w Marcelinę, odrzucając ją z powrotem do wody, tworząc na jej piersi szramę, niebezpiecznie blisko gardła. Rana nie była głęboka, ale bolesna.
Bestia wyprostowała się, lekko się chwiejąc stanęła, na dwóch kończynach i zaczęła wypatrywać wilka, którego nie mogła dostrzec. A uszkodzona, niewyleczona jeszcze gardziel, uniemożliwiała mu ruch długą szyją.

Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie, trzy złamane żebra, obtłuczone ciało. Brak oznak przebicia, któregoś z płuc przez żebra.
Marcelina: Początek hipotermii, brak czucia w stopach, płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki.

#Dopisek: Kto pierwszy ten lepszy, niech odpisze ten, kto może, chyba, że z góry ustaliliście sobie kolejność~
#Dopisek2: Możliwość zdobycia przez Shane, Marcelinę umiejętności, artefaktu, blizn, poważnych uszkodzeń ciała.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.15 13:59  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
W tamtej sytuacji Persefona ratowała Marcelinę, która traciła coraz więcej sił. Czuła, jak hipotermia przejmuje kontrolę nad stopami. Nie czuła ich już. Jej palce drętwiały, a ona w każdej chwili mogła po prostu wpaść w głębię lodowatej wody i już nigdy nie wypłynąć na powierzchnię, oddając się żywiołowi... Kiedy była już pewna, że w końcu udało jej się wydostać z wody, Brecher uderzył ją ogromnym ogonem, a Marcelina poczuła ból w okolicach mostku. Nie mogła uciekać, musiała chwilę odczekać, by wstać. Jej stopy odmawiały jej posłuszeństwa. Odetchnęła z ulgą - kilka centymetrów wyżej i ostry kolec przeciąłby jej tętnice. Gorzej z faktem, że ponownie wpadła do wody... Persefona nie pozwoliła jednak swojej pani utonąć, szarpnęła ją za grzbiet, próbując wyciągnąć na brzeg.
Poirytowana wymordowana poczuła nagły przypływ siły. Złapała się skały i podciągnęła się, spoglądając na wilka, Brechera i pozostałe mary walczące z bestią. Marcelina znieruchomiała. Po kilku sekundach wokół jej ciała powstała jasna, czerwono-fioletowa aura, która pochłonęła całe jej ciało, które przybrało formę jasnej, fioletowej smugi. Na chwilę zniknęła, by w końcu pojawić się ponownie na brzegu. Stała tyłem do bestii, która nie dostrzegła wymordowanej. Ta z kolei odczekała chwilę, by w końcu odzyskać czucie w stopach i ruszyła szybko w stronę świecącego czegoś mając nadzieję, że Brecher tak szybko jej nie dostrzeże.
Mary, ciągle odpychane i odrzucane daleko za samego drug-ona, odsunęły się na chwilę od bestii. Ich zimne ślepia wpatrywały się w potwora jak w ofiarę. Niczym drapieżnik oceniający ofiarę i planujący powoli łowy. Zaczęły głośno chichotać, otaczając go i zacieśniając wokół niego krąg. W końcu jedna z nich - Archimonde - rzuciła się na Brechera pierwsza, przybierając formę sporej pantery. Pazurami uderzyła bestię w pysk, po czym odsunęła się. Reszte mar również przybrało formy drapieżnych kotów, a w ich gardłach budziły się dźwięki podobne do groźnych warkotów i ostrzegawczych ryków.
Gdy bestia poszukiwała białego wilka, wszystkie mary ruszyły w jego stronę. Kilka dopadło jego prawą rękę, szarpiąc z całej siły i próbując zaciągnąć go do wody. Dwie z nich - Kairos i Mefisto - próbowały dostać się do jego rannej gardzieli. Chciały dokończyć to, co zaczął wilk. Gehenna, Jarachne i Fuma uderzyły w jego plecy. Ich celem było zepchnięcie Brechera do wody. - ZABIĆ - WODA WCIĄGNIE CIĘ DO SWOJEGO KRÓLESTWA - UTONIESZ, GLIZDO, UTONIESZ - SŁODKA POSOKA SPŁYWA PO TWOJEJ KLATCE PIERSIOWEJ... - ich nienaturalne głosy odbijały się echem po jaskini. Były przerażające, tak samo jak przerażające były ich puste ślepia. - WYSZARPIEMY TWOJE GORĄCE, BIJĄCE JESZCZE SERCE.

Dematerializacja - (1/3)
Mary - (2/6)
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.16 15:07  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Pierwsze dźwięki zaczęły dopływać do uszu wilka. Z ulgą musiał przyznać, że wszelkie hałasy były dla niego boską melodią, która uspokoiła jego  rozhulane nerwy. Bał się, że mógł utracić słuch na dłużej, a ten był mu niezbędny. Z większą motywacją trzymał za gardziel bestię, nie chcąc ją puścić. Początkowe szarpanie również nie zniechęciły go do mocniejszego wbicia kłów w twardy pancerz ochronny Brecher'a, który musiał w końcu poczuć zatapiające się zębiska, gdyż zaczął szaleć. Miotał się i rzucał na wszystkie strony, aż postanowił paść na ziemię. Paść na ziemię wraz z Shane'm, uderzając jego ciałem o zimną i twardą posadzkę jaskini.
Tksk.
Coś chrupnęło. Jeden raz, drugi i trzeci. Fala gorąca uderzyła w Wymordowanego z ogromną siłą, a tuż za nią nadszedł ból, który rozniósł się po każdej jego najmniejszej komórce.  Ściany w jaskini odbiły się echem wilczego wycia. Ogłuszony chwilę leżał na posadzce, starając się zmusić do wstania. Wiedział, że musi zebrać siły, jednak dyskomfort i ból jaki odczuwał przy każdym oddechu, był nie do zniesienia.
Wstawaj Shane, wstawaj. No dalej. Dawaj. Musisz.
Motywował się w duchu, podnosząc się wolno na przednich łapach i wbijając ślepia w bestię. Zazdrościł jej szybkiej regeneracji, gdyż taka przydałaby mu się w tym momencie. Schował się za jedną z wystających skał z ziemi, łapiąc wolno oddech.
Pierdolony skurwiel. Zdechniesz, choćby nie wiem co.
Warknął do siebie w myślach, stawiając się na łapy. Ostrożnie i dość dyskretnie wyjrzał zza skały, sprawdzając położenie potwora.  Warkot i ciężkie sapanie Brecher'a rozchodziło się falami po martwych tunelach labiryntu. Znajdywał się jakieś dwa i pół metra od bestii. Z połamanymi żebrami nie był wstanie wykonywać gwałtowniejszych ruchów. Wiedział, że wszelkie wyskoki przysporzą mu jedynie niemiłosiernego cierpienia, jednak wizja śmierci i bycia szkieletową ozdobą gdzieś w kątach jaskiń, skutecznie zmotywowała go do ruchu.
Mary zaczęły pchać potwora w stronę wody. Rudzielec od początku chciał zwabić go tam i utopić. Nie odkrywając się z własnymi myślami próbował zwabić bestię w stronę spokojnie falującej pierzyny. Jednak teraz, ze złamanymi żebrami było mu ciężej frywolnie kręcić się pod nogami gadziny. Na szczęście mary skutecznie odwracały wszelką jego uwagę. Wyłonił się zza skał, ruszając przed siebie. Truchtem dorwał się do końca ogona Brecher'a, łapiąc tuż przy końcówce i unieruchamiając ostrą końcówkę, przypominającą kolec. Zaczął go szarpać, mocno zapierając się łapami. Wbijał ostre pazury w twarde podłoże, cofając się w tył i zmuszając bestię by ta szła za nim, a raczej by chociaż ruszyła. Szarpał ją ze wszystkich sił jakie posiadał. Ból z każdym jego krokiem wzmagał się niczym porywisty wiatr, dmuchając siarczystym, zimnym oddechem w kark. Chciał zamknąć powieki i mawiać sobie, że ten zabieg złagodzi złamania, jednak świadomość, że musi mieć bestię na oku, była ważniejsza. Chęć przeżycia była ważniejsza. Parł naprzód zbliżając się coraz bardziej w stronę wody. Tylnymi łapami zanurzył się w lodowatej toni, a dreszcz zimna przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Mieli mało czasu, lepiej, aby Marcelina szukała wyjścia z przeklętego grobowca, albo będą krążyć po czarnych zaułkach w nieskończoność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.16 21:05  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Mary przypuściły kolejny atak na Brecher'a. Uszkodzona szyja paliła go żywym ogniem. Krew lała się z rozszarpanych ran, jakie pozostawiły wilcze kły. Archimonde, w postaci pantery zaatakował go znienacka. Bestia zatoczyła się do tyłu, ale mięśnie szyi odzyskały częściową sprawność. Dlatego zaczęła poszukiwać, upragnionego Wilka, by rozedrzeć go na strzępy. Marom i tak nic nie mógł zrobić, dlatego szukał celu, na którym przynajmniej, może się wyładować.
Ryki, przemienionych, w drapieżne koty mar, bardzo go dezorientowały. Nie wiedział, w która stronę ma patrzeć. Miotał się tak chwilę, a podstępne cienie wykorzystały okazję i łapiąc go za łapę zaczęły ciągnąć prosto do zgubnej, czarnej, jak węgiel cieczy. Syczał wyrywał się, ale na próżno. Tymczasem Marcelina z niemała pomocą Persefony i użycia mocy dematerializacji, dostała się na upragniony brzeg. Może w całej okazałości podziwiać, artefakt-Egidę.
Brecher stawiał fizyczny opór marom. Ruszając ponownie do akcji, Shane wspomógł je, łapiąc go za ogon i wlekąc do wody. Może razem, dadzą radę wciągnąć 500kg cielsko w czarną toń.
Niespodziewany atak psychiczny, zbił go z pantałyku. Jak na bestię jest dość inteligenta, wiec przekaz był dla niej zrozumiały, aż za bardzo:
Jam jest pan tego zakątka, jam zjeść więcej takich. Nie wiem co to za uczucie. Nazywacie to strachem. Chyba właśnie to czuję. Ale przeżyć już kilka wieków. Wy marne robaki, jam Jaszczur, Pan, Król. – nieskładne myśli krążyły w jego czaszce- Ja was rozerwę na strzępy, spiję krew, obedrę skórę, zmiażdżę kości. Głupie istoty. Zwykłe sterty mięsa nie pokonają mnie, nie mogą, nie chcę.- bronił się umysł bestii. Czując przypływ siły. Szarpał się ze zdwojoną siłą, centymetr po centymetrze zbliżając się do śmiercionośnej wody. Zdesperowany, zły, przytłoczony nadmiarem przeciwników - uwieszonymi marami i trzymającym go Shane, wykonał potężny skok w górę.
Łapy Wilka, zanurzone po części w wodzie poderwały się w górę. Jeżeli nie puści bestii skończy, tak jak mary. Które w raz z Brecher’em poszybowały na 3m. w górę. By po chwili upaść ciężko na twardy grunt. Ziemia za trzęsła się, niczym przerażony kociak. Kurz, piach i małe kamienie, rozpierzchły się na boki w popłochu. Nawet ściany jaskini poczuły wstrząs i co poniektóre, słabe odłamki poszybowały prosto w wodną toń, desperacko uciekając od przerażającej bestii.
Ledwo żywy Brecher zawył. Kolejne kamienie posypały się ze ścian. Ryk choć potężny, zawierał agonalną nutę. Możliwe, że to ostatni zew, na jaki będzie stać, niemal zmiażdżona krtań. Widział, że cienie zaraz znowu go zaatakuję i nie będzie w stanie się obronić, Wilk wstanie, a cała akcja się powtórzy. Dlatego, złapał szponami Shane za kark, który nie miał, jak tego uniknąć. Wszystko działo się zbyt szybko. Uniósł go, z niemałym trudem i już resztami sił cisnął z mocą na Marcelinę. O, której nie zapomniał, o nie. Może Shane nie „doleciałby” tych 3m, jakie dzieliło brzeg i wzniesienie. Ale lodowaty wiatr sprzyjał, zanurzonej, niemal do kostek, w wodzie, bestii.
Marcelina upada ciężko na ziemię, przygnieciona masywnym ciałem Wilka. Coś chrupnęło jej w kościach. A nieprzyjemny dźwięk, głucho odbił się echem w jej głowie. Shane zaliczając „miękkie” lądowanie, nie poczuł żadnych innych skutków, poza tymi obrażeniami, które już ma. Ledwo żywy Brecher znajdował się teraz równe 3m. od nich. Na oddalonym od brzegu, wzniesieniu, leżeli tylko oni i martwy, kościsty strażnik, ściskający w palcach artefakt.

Shane: Lekko krwawiąca rana cięta na lewej, przedniej łapie, trzy złamane żebra, obtłuczone ciało. Brak oznak przebicia, któregoś z płuc przez żebra.(bez zmian)
Marcelina: Płytka rana szarpana, przecinająca wzdłuż obojczyki. Obtłuczone ciało. Pęknięte żebro. Nadszarpnięte mięśnie lewej ręki – ograniczenie ruchu.

#Dopisek: Wszystkie objawy trwają, aż do końca mojej interwencji. W ostatnim poście opiszę końcowy wynik i czas skutków obrażeń, które mogą ulec zmianie.


W związku ze zbyt długim przeciąganiem się odpisów w tym wydarzeniu, nakładam na Was moi mili limit.

Czas na odpis: 24 styczeń, do północy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.16 22:03  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
Lecące mary nie stanowiły dla nikogo zagrożenia. W powietrzu rozpływały się niczym cienie wsiąkające w mrok, pojawiając się ponownie gdzieś obok Brechera, atakując go ponownie. Warcząc groźnie ruszały na bestię ponownie, wszczepiając się w jego ciało niczym pijawki.
Marcelina czuła ból Shane’a. Jej zdolności telepatyczne pozwalały czuć emocje towarzyszące wszystkim wymordowanym. Czuła jego determinację, ale i ogarniającą go powoli słabość. Nie mogli tego przegrać, po prostu nie mogli!
Właściwie to jedynie źrenice Marceliny zdążyły zareagować na nagłe uderzenie. Zupełnie nie spodziewała się takiego ciosu – wielkie cielsko białego basiora uderzyło w Marcelinę z ogromną siłą. Usłyszała jedynie przerażający chrupot kości, które następstwem był potworny ból. Syknęła złowieszczo, wbijając pazury w ziemię. Zacisnęła zęby, a z jej oczu popłynęła łza, którą szybko otarła. Jej ciało było bardzo słabe. Nie mogła wstać, nie mogła się ruszyć.  Oddychała ciężko, spoglądając dopiero po chwili na Brechera. Zmrużyła oczy, patrząc na przeciwnika z pogardą. Jej szybkim oddechom towarzyszył charakterystyczny świst. Złapała się za bolące żebro i, zaciskając dziarsko zęby, ruszyła powoli ku dziwnym błyskom. Jej uszy, skierowane ciągle do tyłu, nadsłuchiwały ewentualnego ataku bestii. Mary nie poddawały się, nadal ciągnęły bestię ku wodzie, szarpiąc go z całych sił i rozrywając ostrymi zębami i szponami jego skórę. Krew spływała do wody, barwiąc ją na szlachetny, czerwony kolor. Traciły powoli siły, jednak do końca postanowiły walczyć. Nie mogły przecież zawieźć swojej pani.
Marcelina kulała z bólu. Przykucnęła przy smoku, kładąc dłoń na jego sierści. – Ziom, w porządku, czy już zdechłeś? – wydukała, a gdy ich spojrzenia spotkały się, uśmiechając się do niego tajemniczo. Wyszczerzyła się i splunęła na bok krwią. – Ten skurwysyn za chwilę padnie… wytrzymaj. Jeszcze wsadzimy mu dynamit w zad... jak tylko znajdziemy dynamit. Zauważyłeś to błyszczące coś? – szepnęła, wskazując na błyski. Bez słowa, aczkolwiek z jednoznacznym wyrazem twarzy wstała i gromadząc siły ruszyła w tamtą stronę, kulejąc. Chciała jak najszybciej dotrzeć do, jak się okazało, artefaktu. Zanim do niego dotarła nie miała pojęcia, czym to coś jest. Brecher zajęty był marami. Marcelina w końcu dotarła do końca i wyciągnęła dłoń, by chwycić tajemniczy artefakt... Pomimo bólu i strachu, Marcelina zaśmiała się. Nie był to głośny śmiech zwycięstwa.
To cichy śmiech szaleńca.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.01.16 23:07  •  Jęczące jaskinie - Page 2 Empty Re: Jęczące jaskinie
 Shane nie zdążył zareagować. Może jedynie puścił bestię w ostatnim momencie kiedy ta wyciągnęła po niego ogromne, bezlitosne łapska. Szarpnięty za kark, warknął zajadle, szarpiąc się i zadrapując tylnymi pazurami jego oko. Świat lawirował, a on wraz z nim. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie, karuzela przyspieszyła, a on poczuł pierwsze mdłości. Poleciał niczym szmata, wpadając z impetem na Marcelinę i miażdżąc ją potężnym cielskiem. Trzask pękniętego żebra nie zrobił na nim wrażenia, zważając na to, że on miał trzy złamane i ciągle stał, i walczył. Chwilę dał sobie na odpoczynek, zaraz przybierając ludzką postać. Na nagim ciele lepiej było widać wszelkie obrażenia jakie odniósł. Rozcięta ręka, zadrapania i obtłuczone ciało wyglądało jakby miał bliskie spotkanie z czołgiem. Prawdę powieszawszy, nawet podobnie się czuł.
- Chujowo – wymamrotał, podnosząc się do siadu. Jedna z mar nawet była tyle przyzwoita, aby przynieść mu ubrania, które z niemałym trudem założył.
Podniósł się na dwie nogi i spojrzał we wskazanym kierunku. Artefakt. Egida Walecznych. Nie od razu zdołał rozpoznać przedmiot, jednak po dłuższym zastanowieniu uznał, że dzięki niemu mają szansę wyjść z tego cało.
- Słuchaj, zajmę się nim. Idź po  Egidę Walecznych, użyj jej. On jest już osłabiony. Zaraz zdechnie, dobijemy go tym – rzucił, zaraz spoglądając w dół. Czarna toń wody zachęcała go, szeptała go niego, aby zrobił ku niej krok. Był blisko brzegu, spokojnie dałby radę zeskoczyć, nie topiąc się przy obecnym stanie. Spojrzał na Marcelinę porozumiewawczo.
- Tylko się pospiesz. Nie jestem już tak szybki – mruknął, wyciągając broń, którą kilka chwil temu schował za paskiem spodni.  Nie patrząc na dziewczynę i bez większego wyboru - zeskoczył. Towarzyszyła temu kolejna fala bólu, który z trudem zdusił w sobie.  W butach mu zachlupało kiedy wyszedł na brzeg, znajdując się kilka metrów od Brecher'a.  Bez zbędnych uprzejmości wycelował w potwora, wiedząc, że twardy pancerz ochroni bestię przed kulami, jednak Shane widział potencjał w innych miejscach – oczy. Wycelował, odbezpieczył broń i pociągnął za spust. Bezbłędny strzał prosto w prawe oko Brecher'a.
 Rudzielec chciał go osłabić dzięki swojej zdolności, jednak wtedy musiałby się do niego zbliżyć. Musiałby go dotknąć, a wówczas potwór stałby się apatyczny, a może i nawet usnąłby. Czy mieli na to czas? Spojrzał ponownie w kierunku Marceliny, która znajdywała się dalej niż przypuszczał. Szybko podjął decyzję. Przegryzł do krwi wewnętrzną część swojej dłoni, zaraz ruszając na potwora, który zapewne powita go z otwartą paszczą rozkoszy. Zmuszając się do ruchu i wbrew swojemu ciału, pobiegł w stronę Brecher'a, łapiąc się za jego falujący w powietrzu ogon, którym rzucał na wszystkie strony świata.  Shane musiał się odpowiednio skupić, aby puścić się w odpowiednim momencie i skoczyć na grzbiet bestii. Zaparł się butem o kolce, zbliżając swoją rozciętą dłoń ku bestii. Przytknął ją do oka Brecher'a.
- Marcelina, teraz!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach