Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Go down

Nie miał pojęcia z czym ma do czynienia. Stawał w oko w oko z czymś zupełnie sobie obcym. Gdyby miał tylko czas i mógł się rozejrzeć, to  może wtedy byłoby mu łatwiej wymyślić jakiś plan. Ale teraz mając na karku wszystkich tych ludzi i , nie miał czasu na rozmyślenia. Musiał zdać się na swój instynkt, na zmysły, które w podobnych warunkach wykształciły się znacznie lepiej niż u ludzkiego gatunku, i które wyostrzyły się. Sam również przycisnął do ust palec wskazujący, dając im znak, aby się zamknęli. Uspokoił własny oddech, strach i niepewność. Wracał do gry. Zamknął oczy, nasłuchując. Warkot i łamane gałęzie były coraz mniej słyszalne. Bestie pognały na północ. Miał mało czasu.
Uchylił powieki, patrząc na powiększającą się grupę turystów, którzy stali nieruchomo wokół niego i Elsy niczym przy pamiątkowych posągach. Nie mógł ufać nikomu. Spojrzał na Elsę, trochę podejrzliwie. I pierwsze pytanie, jakie mu się nasunęło to: skąd ona tyle wie o tym miejscu.  W dodatku potrafiła targnąć do jego myśli i kontaktować się z nim.
Ale teraz, ten głos. Nie należał do niej. Nie dał po sobie poznać, że coś jest nie tak. Odchylił głowę patrząc na niebo, szukając w nim pomocy. Ono zazwyczaj wskazywało mu drogę.
Kim jesteś? - zapytał w myślach, mając nadzieję, że tajemniczy głos go usłyszy i raczy mu odpowiedzieć. Jednak po drugiej stronie brzmiała długa cisza i echo. Tak, jakby ktoś zastanawiał się nad podjęciem decyzji.
Musiał znać teren. Musiał wiedzieć, po czym stąpa. Jakie bestie na niego polują i co najważniejsze musiał je zabić, aby utorować sobie drogę do życia.
- Czemu wschód? – zapytał, racząc ją spojrzeniem i wnikliwie obserwując. Pozostali nawet nie raczyli zadawać pytań. Byli bardziej zahipnotyzowani, niż ci uśpieni. Strach ich paraliżował, wiązał języki i wpychał głos z powrotem w gardło. W sumie, zaschło mu  gardle. Przydałoby się znaleźć jakieś źródło wody.
- Idźcie przodem, dołączę do was – mruknął, jednak jego wypowiedź nie była rzucona bez drugiego dna. Spojrzał po twarzach w grupie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Poddał się ulegle otaczającej ich ciężkiej atmosferze. Czuł to napięcie, ściskające ofiarę za gardło. Mimo to zdołał opanować w pewnym stopniu strach i inne, nieodkryte lęki wewnątrz niego - ogarnął wewnętrzną, słabą istotkę i zaczął myśleć całkiem trzeźwo.
Kobieta spojrzała na niego bystrym spojrzeniem, nie odrywają go przez dłuższą chwilę. Vidanowi wydawało się, że ta, patrząc mu prosto oczy, skanuje powoli jego duszę, chcąc dorwać się do niej i... pożreć. Niczym demon, z początku udającym przyjaciela, na końcu okazując się kolejnym wrogiem. - Moje przeczucie mi tak mówi. Nie mamy wyjścia, musimy słuchać wewnętrznych głosów.
"Wewnętrzny głos Vidana" ucichł na dłuższy czas, nie odpowiadając na zadane przez niego pytanie. Odbiło się ono echem o ścianki jego umysłu, po czym zniknęło w otchłani niepojętych jego zakątków. Głos odpowiedział jednak potem, w najmniej spodziewanym momencie. - Głupcze! - usłyszał mężczyzna, czując po chwili przeszywający go ból w okolicach skroni. Pulsujące, nieprzyjemne uczucie stopniowo znikało, w końcu pozostawiając go z pustką w głowie i zdezorientowaniem. Znowu - mnóstwo pytań i żadnych odpowiedzi na horyzoncie...
Mimo to ruszyli naprzód. Ból skutecznie omamił łowcę, gdy ten w końcu doszedł do siebie, wszyscy byli już w drodze. Nie miał wyjścia - musiał kierować się na wschód, wraz z nimi. - Zawróć! - usłyszał ponownie i ponownie poczuł ten sam ból. To coś nie próbowało z nim nawiązać konwersacji a wpłynąć na jego działanie, następne kroki. To, czy mu się uda, zależy jedynie od Vidana i jego siły.
Nagle grupa weszła na ogromna, pustą polanę. Tańczące zboża na wietrze tworzyły niesamowite wrażenie poruszających się, wściekłych fal na wzburzonym morzu. Wszystko to oświetlane przez księżyc w pełni, który w końcu odważył się wychylić zza chmur.
Na środku polany znajdowały się małe ruiny. Pozostałość po jakiejś zapomnianej świątyni. - Musimy odpocząć. - znajomy, kobiecy głos. - Schowamy się w ruinach. Rozpalimy ognisko. Ktoś jednak musi pilnować, by to ciągle się paliło. - miała rację. Te dzikie stworzenia bały się jasności i ciepła. - Potem ruszymy dalej. - po tych słowach wszyscy ruszyli w stronę ruin, w końcu mogąc paśc na ziemię z ulgą. Kilka osób czujących się jeszcze na siłach pozbierała okoliczne gałęzie, wrzucają wszystko na środek ruin. Kobieta pstryknęła palcem, z których iskra rozpaliła na suchych gałęziach ogień.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nic mu się nie zgadzało. Nic nie pasowało do kupy. Im bardziej starał się o tym myśleć to jakaś dziwna siła próbowała go wytrącić z toru rozumowania. Niepokoiły go te glosy wewnątrz jego głowy. Nie podobało mu się, że ta kobieta gmera mu w myślach, mogąc się za pomocą telepatii z nim komunikować. Przecież nie wiadomo czy ona komunikowała się tylko z nim. W grupie byli jeszcze inni ludzie, którym mogła szeptać całkiem inne bzdury. Nie mógł nikomu ufać, a jego wewnętrzny głos również stawiał go w mało wygodnej sytuacji.
Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się na drodze i podążał za nimi. Ocknął się, a raczej ktoś mu pomógł. Wewnętrzny głos, który wręcz próbował go zmusić do zatrzymania i obrania całkiem innego kierunku. Czy było to słuszne?  A jeśli to on był wrogiem, którego starają się kontrolować Obcy? Nagle poczuł ostry, przeszywający ból w skroni. Zamknął oczy, mocno przyciskając palce do bolącego miejsca. Daj mi spokój! Warknął w myślach na tajemniczy głos. Nie miał pewności czym to jest. Czy jest to jego podświadomość, a może kolejna próba złamania go. Pierwszy raz w życiu był w tak beznadziejnej sytuacji, która objawiała się ogromnym zamętem, manipulacją i wyborem, który mógł wpłynąć na wszystko. Gdy źle wybierze, gdy źle posłucha – nigdy nie wydostanie się z tego miejsca. Nigdy nie wróci do Desperacji. Nigdy… No właśnie. Co nigdy? Nie miał nikogo. Powinno być mu wszystko jedno, a jednak wola życia była na tyle silna, że nie pozwalała mu wątpić, poddać się. Zrobił krok w przód, zmuszając swoje nogi do stawiania pewnych kroków. Nie usłuchał głosu.
Zatrzymali się na niewielkiej polanie, tuż przy ruinach. Rozejrzał się ukradkiem po tym miejscu, sprawdzając czy gdzieś nie czai się jakaś bestia. Turyści pozbierali trochę gałęzi i ktoś nawet rozpalił ogień. Oczywiście był to świetny pomysł. Będą mieli ciepło, a także światło, które odstraszy potwory, jednak… Tu pojawiało się kolejne jego złe przeczucie. Nikt ich nie szukał. Obcy pozwolili im zniknąć w ciemnościach gęstwin. Nikt nie podążył za nimi, mimo iż wśród nich był jeden z nich. Skąd mogli mieć pewność, że ktoś go nie odkryje i nie zabije. Przecież najbezpieczniejszym pomysłem byłoby posłać jeszcze paru, aby plan dotarcia na górę się powiódł i aby w razie konieczności mogli zareagować.
- Będę pełnił wartę – powiedział. Nawet nie zamierzał na ten temat z nikim dyskutować. Nie był tak łatwowierny, jak pozostali. On za dobrze orientował się w podobnych sytuacjach, aby wiedzieć, że zaśniecie może równać się ze śmiercią. Prześpi się parę godzin nad ranem, o ile poranek wyglądał tutaj podobnie do tych dobrze im znanych. Spojrzał na Elsę, stojąc w sporej od niej odległości oparty o kamienną ścianę. Uważnie patrzał na jej sylwetkę i spróbował się z nią skontaktować.
-  Elsa? Słyszysz mnie? – zapytał się w myślach. Musiał coś sprawdzić. Mu nie wystarczały strzępki informacji, jakimi go nakarmiono zaraz po przebudzeniu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Grupka zdawała się rozluźnić. Zmowa milczenia minęła, większość rozmawiała teraz swobodnie ze sobą, starając się jednak zachować granice bezpieczeństwa. Lepiej, żeby nie zainteresowali niczego groźniejszego od stworzeń lubujących się w ludzkim mięsie i bojących się światła...
Nikt nie protestował. Wręcz przeciwnie - u większości zagościł szczery uśmiech ulgi. Nie każdemu spasowałaby rola strażnika, który nie może zmrużyć oka ani na chwilę... tracąc czujność często traci się również życie.
Kobieta nie zareagowała na jego telepatyczne wołanie. Zajęła się sprawdzaniem okolicznych krzaków, dokładnie obserwując rosnące tam rośliny i mchy. Wydawała się być tym bardzo zainteresowana. Tak bardzo, że przez dłuższą chwilę nie zauważyła Vidana patrzącego w jej kierunku.
Odwróciła się, zdziwionymi oczami patrząc w jego stronę. Uśmiechnęła się lekko, chowając srebrny, bardzo delikatny sierp przeznaczony na cięcie ziół, który chowała sprytnie pod rąbkiem spódnicy, na łydce. - Wyjątkowo piękna i łagodna noc - zagadała miękkim, łagodnym głosem, zupełnie niepodobnym do tego, którego używała kierując grupą. Podeszła do mężczyzny, rozchylając usta - Nawet księżyc wyjrzał zza chmur. Byłam pewna, że dzisiaj jest nów. Straciłam to wyczucie czasu...
Odeszła parę kroków od mężczyzny i przysiadła pod murem zarośniętym mchem, wsuwając w usta źdźbło suchej trawy. Podgryzała go, nucąc znaną skądś Vidanowi piosenkę, podrygując lekko kolanem. Ciemne włosy opadły na jej twarz, przysłaniając szmaragdowe, świecące oczy. To dobry czas na pytania.
15 minut później...
Do dwójki dobiegły czyjeś krzyki. Ich źródło znajdowało się gdzieś w pobliżu ogniska, które nadal paliło się w najlepsze, dając nadzieję na lepsze jutro. Dwójka podbiegła prędko, wyłaniając się po chwili z krzaków. W tym samym czasie dostrzegli ciało wijące się jeszcze w agonii, leżące na środku przerażonego ludu. Mężczyzna. Leżał twarzą do ziemi, z dziwnie powyginanymi kończynami, co wskazywało na nagły, niespodziewany cios. Głowę przebitą miał strzałą z białymi runami przy końcu.
Vidan nie zdążył się temu nawet przyjrzeć. Kolejna strzała trafiła następną osobę w samo serce. - Uciekać! Nikt nie jest tu bezpieczny... do ruin! - krzyknęła kobieta. Fala strzał z kierunku północnego, tnących powietrze niczym najcieńszy, najostrzejszy sztylet. Ludzie padali zazwyczaj po jednym, celnym strzale w serce, szyję, klatkę piersiową bądź głowę. Wszyscy pobiegli w stronę mrocznego wejścia, które sprawiało wrażenie, jakby nie było już z niego powrotu...
Do wejścia zdającego się być ich ostatnią nadzieją dzieliła uciekających spora odległość. Vidan był blisko, biegł szybko, jednak... w pewnym momencie upadł, czując piekący ból w łydce. Musiał się podnieść - teraz strzały płonęły żywym ogniem. Wszystko wokół stało się piekłem. Drzewa, liście, suche gałęzie, zasłona dymu nieprzyjemnie gryzącego w oczy. Zagrodziły mu drogę, jemu i kilku pozostałym ocalałym. Atak trwał. Elsa zdążyła bez szwanku wbiec do grobowej ciemności - ciemności, której wcześniej się obawiali i od której próbowali się odgrodzić, teraz będąca ich jedynym ratunkiem.

Jesteś teraz skutecznie spowolniony przez strzał w prawą łydkę. Krwawisz. Ranę trzeba koniecznie opatrzyć.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Stał i ją obserwował uważnie. Przenikliwie. W pewnym momencie nawet dostrzegł błysk czegoś, co starała się ukryć pod spódnicą. Zmrużył podejrzliwie oczy, czując, że coś jest nie tak. Przecież na początku mówiła, że nikt nic nie miał w kieszeniach. Wszyscy sprawdzali kieszenie, wszyscy oprócz niej. Vidan coraz bardziej przestawał jej ufać. O ile wcześniejsze ograniczone zaufanie istniało, tak teraz legło w gruzach spalone na stosie. Chciał już do niej podejść, ale wyprzedziła go. Nie dał po sobie poznać zwątpienia i swego odkrycia. Przyłapał ją na kłamstwie. Pierwszym i pewnie nie ostatnim.
- Co zamierzasz przemienić się wtedy w wilkołaka? – zapytał, nie mając ochoty na pogaduszki. Chociaż wiedział, że musi wykorzystać sytuację, aby dowiedzieć się co tu jest tak naprawdę grane. Za dużo wiedziała. I nagle zrobiła coś, co kompletnie zbiło go z tropu. Ta piosenka. Piosenka, którą nucono mu, kiedy był jeszcze małym chłopcem i nie mógł zasnąć. Skąd ona ją znała? Czy był to zwykły zbieg okoliczności, czy może…? Nie. Tutaj nic nie było przypadkiem. Zacisnął mocniej pięści, wyrzucając z głowy zapomnianą melodię.
- Jak długo jesteś tutaj? – Stanął za jej plecami, przyglądając się im. Uważnie obserwował chociażby minimalne ich ściągniecie, świadczące o niewygodnym pytaniu.
- Skąd wiesz tyle o tym miejscu. – Zmrużył oczy. Czerwone ślepia przenikały przez nią, jakby chciał wyrwać z jej gardła odpowiedź. Chciał z jej gardła wyrwać odpowiedź. Chciał wydostać się stąd. I miał w nosie czy będzie musiał kogoś zabić. W końcu, nie robił tego po raz pierwszy.

15 minut później.
Czy mogło być jeszcze gorzej? Zostali odnalezieni. Ludzie padali jak muchy. Facet wił się w śmiertelnym bólu, aż w końcu jego ciało kompletnie zastygło. Umarł. Umierali kolejni. Gdyby tylko miał swoją broń. Gdyby tylko miał cokolwiek. Zerwał się z miejsca, wiedząc, że musi uciekać. Nie było wyjścia. Ruiny, które wcale nie wyglądały na bezpieczne były teraz ich jedynym ratunkiem. W połowie drogi musiał się zatrzymać. Wywrócił się na ziemię, podnosząc na rękach i czując piekący ból. Syknął i spojrzał przez ramię. Wszystko płonęło, tak samo jak jego łydka, z której krew sączyła się niczym sos truskawkowy z buteleczki. Musiał słuchać wewnętrznego głosu. A teraz głos wewnętrzny mówił mu, że trzeba uciekać w przeciwną stronę. Wyrwał sprawnym ruchem strzałę wiedząc, że pogorszy to tylko jego stan. Schował się za jedno już mocno płonące drzewo i rozerwał koniec swojej koszuli, którą obwiązał mocno łydkę tamując krew. Starł pot z czoła, wychylając się lekko poza drzewo. Flora stanęła w płomieniach, jednak pożoga trochę mu sprzyjała. Rozejrzał się po gęstwinach, wyszukując Obcych. Wzrokiem błądził za nową drogą ucieczki, jedna nawet wpadła mu w oczy. Lecz teraz nie był na tyle szybkim, aby zniknąć niezauważony. Noga to skutecznie spowalniała. Spojrzał w stronę ruin. Nie słyszał z ich głębin nic. Nie chciał tam iść. Przeturlał się w wysokie trawy, które nie zajął ogień. Stamtąd postanowił chwilę poobserwować otoczenie. Na tyle ile mógł. Musiał wiedzieć co tu jest grane. Ktoś musiał dać im znać, cokolwiek.
Cholera. Teraz gdy potrzeba, nie odzywasz się cholerny głosie! Warczał ostro w myślach, dłonią szukając jakiegoś stabilniejszego kija, który posłużyłby mu za broń i laskę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uniosła lewą brew, uważnie spoglądając na niego. Potem jednak zamrugała szybko i odwróciła wzrok, uśmiechając się nieszczerze kącikami ust. - Nie posiadam takich wspaniałych umiejętności. - odparła, wzruszając ramionami. Dostrzegła jego nieufność do jej osoby. Domyśliła się też, że ten dostrzegł jej mały sierp i pomyślał, że ta skrywa przed nim jakąś tajemnicę. Może i skrywa - to wiedziała tylko ona. - Urodziłam się tu. - odparła zupełnie spokojnie, zakładając, ze nie musi odpowiadać już na następne pytanie. Wszystko wyjaśniła w tych dwóch słowach.
...
Potężne, ogniste ramiona lizały z niebywałą delikatnością gałęzie drzew i krzewów. Pożerały następne partie suchych traw i gałęzi. Otoczyły Vidana, nie dając mu żadnego wyboru. Ten jednak był uparty i jego nieufność do miejsca, które może okazać się jego ostatnią deską ratunku, przeważyła nad strachem i chęcią przeżycia.
Chwilę po przeturlaniu się w dogodne dla niego miejsce poczuł nieprzyjemny uścisk w płucach i suchość w ustach. Dym był tu gęsty i jeżeli łowca pozostanie w tym miejscu dłużej, to albo pożre go ogień, albo prędzej udusi się dymem.
Zupełnie niespodziewanie usłyszał trzask nad sobą. Potężna gałąź oderwała się od drzewa i spadła, uderzając w jego głowę. Zamazany obraz, głos wołający jego imię rozpływający się w powietrzu, ciemność...

***
- Vidan! - trzask w policzek - Vidan, obudź się... - ciężkie powieki w końcu pozwoliły się podnieść. Oczy w końcu przyzwyczaiły się do delikatnego światła kilku pochodni na ścianach. Po dłuższej chwili spędzonej w gorącu palącego się pola, skóra łowcy odczuła zimno i wilgoć tego miejsca. Łowcy ponownie zachciało się pić - suchość w gardle nie zamierzała odpuścić, drapiąc go teraz nieprzyjemnie. Minęła chwila, by ten odzyskał głos.
Znajdowali się wewnątrz świątyni, wyglądem przypominająca wnętrze piramid, gdzie pełno znaków i nieodszyfrowanych symboli na ścianach, śmiertelnych pułapek i ślepych zaułków...
Do uszu małej garstki ocalałych dobiegł dziwny odgłos, przypominający podejrzany warkot. - To wszystko... - zaczęła kobieta, biorąc solidny oddech. - To wszystko nie jest przypadkiem. Myślę, a nawet jestem pewna, że oni chcieli, byśmy się tu znaleźli.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wszystkie jego działania kończyły się w tym samym miejscu, w jakim się zaczęły. Nie miał nawet cienia szansy na zareagowania w typowy dla siebie sposób, tylko stawał przed faktem, który mu wcale nie odpowiadał. Nie chciał znajdywać się w ruinach, chciał przedostać się w inny obszar, jednak znowu ktoś mu odebrał te szansę. Przecież wielokrotnie bywał pod ostrzałem i często udawało mu się przemknąć przed wrogimi oczyma. Do cholery, to nie miało tak być! Im bardziej walczył z tą cholerną dżunglą tym ona mocniej pchała go do paszczy lwa.
Dym był wszędzie, a gorąco płomienia paliło jego skórę. Przed straceniem przytomności widział tylko turkusowe oczy, które w tym momencie wydawały mu się strasznie niebezpieczne. Nie miał pojęcia, czemu o nich pomyślał na, ale w tym momencie to było mało ważne.

Obudził się dopiero po chwili, kiedy ktoś plasnął go w twarz. Rozpoznał głos. Złapał tego osobnika mocno za nadgarstek i szarpnął w swoją stronę. Uchylił oczy, a w ustach mu zatchnęło. Wyglądał jakoś inaczej. Bardziej niebezpiecznie, jakby cała ta sytuacja przestała go w końcu bawić.
- Co ty nie powiesz. Jesteśmy w pieprzonej świątyni. Pewnie tu od początku chcieli byś nas przyprowadziła – warknął jadowicie, trzymając ją w żelaznym uścisku. Ani na moment nie odrywał od niej wzroku, tak jakby to on teraz pragnął pożreć jej duszę. - Albo powiesz mi co tu się dzieje i kim naprawdę jesteś, albo skręcę ci kark – Głos mu nie zadrżał, a powieka nawet nie drgnęła. Miał tego już dosyć. Od samego początku ta kobieta wzbudzała wiele wątpliwości. Teraz miał po dziurki w nosie, że może okazać się przyjacielem.
- Wyjdziemy z tych ruin i idziemy na zachód. Zrozumiano? A jeśli to się tobie nie podoba, to zostań tutaj z resztą niewydarzonych ludzi i radźcie sobie sami. – Puścił ją. Podniósł się, czując ostry ból w łydce. Złapał się za bolące miejsce i spojrzał na prowizoryczny opatrunek, który nasiąkł już dawno krwią. Świetnie. Jeśli mu się już uda opuścić to miejsce to zapewne zapachem krwi ściągnie sobie na głowę pieprzone stwory.
Myśl Vidan. Myśl. Opracuj plan.
Rozejrzyj się.
Znajdź jakiś punkt zaczepienia.
Na obecny moment poza pragnieniem, widział tylko pochodnię i te różne znaki. Teraz miał pewność, że Elsa od samego początku ciągnęła ich w to miejsce. Był idiotą wierząc, że uciekli z własnej woli. Guzik prawda. Wszystko było ustawione. A ona od samego początku będąc w przedziale zachowywała się dziwnie. Tylko nasuwało się kolejne pytanie: skoro niektóry się obudzili, skąd ci Obcy wiedzieli, że to się stanie?
- Potrafisz odczytać te znaki. Zrób to – rzucił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zdziwiona kobieta próbowała się odsunąć, ten jednak trzymał ją za nadgarstki zbyt mocno. - S...słucham? - zapytała lekko drżącym głosem, jakby nie spodziewając się tego, co usłyszała. Jej brwi pojawiły się niebezpiecznie blisko siebie, a w jej oczach Vidan mógł dostrzec niebezpieczny błysk. - Ta informacja nie powinna Cię interesować. - powiedziała chłodno, odpychając go gdy ten zluzował chwyt i puścił jej nadgarstki. Odeszła parę kroków, zatrzymując się, gdy usłyszała wątek o zachodzie. - Ale tam jest niebezpiecznie! na zachód? Przecież tam czeka nas śmierć! - Cisza! - krzyknęła groźnie Elsa, a jej niewiarygodnie potężny i pewny siebie głos zamknął usta wszystkim, nawet Vidanowi. - Ty! - wskazała palcem na łowce, podchodząc do niego, nie spuszczając wzroku - Taki bystry, a taki głupi... - prychnęła, opuszczając palec i mrużąc oczy. - W takim razie idź na ten zachód, głupcze. Sam, bo nawet Ci "niewydarzeni" ludzie wiedzą, co nas tam czeka. - dodała, śmiejąc się pod nosem i ignorując jego polecenie odnośnie ścian i zbadanie znaków. - Ty - wskazała tym razem na jedną z kobiet w grupie. - Opatrz go. Reszta. Czas w końcu odpocząć. Przy ruinach nie było nam dane nawet na chwilę się przespać..
Niziutka blondynka o fioletowych oczach okazała się być jednym z medyków w grupie. Chyba ostatnim ocalałym. Uśmiechnęła się nieśmiało, nie patrząc na niego i przez chwilę oglądając jego ranną nogę. - To nic takiego... trochę ziół i solidny opatrunek załatwią sprawę...
Godzinę później
Z głębi tajemniczej jaskini ponownie dobiegł grupkę tajemniczy odgłos dźwięk, towarzyszący odgłosowi pełzającego stworzenia. Ogromnego stworzenia. Elsa chyba wiedziała, co się święci, bo sięgnęła po pochodnię.
W ciemności dostrzegli parę zielonych ślepi, jarzących się niczym dwa węgliki. Do uszu wszystkich dobiegł syczący odgłos. Ogromny wąż wyłonił się z mroku, szykując do ataku. Wiedział o obecności ludzi, którzy zakłócili mu spokój. - Bazyliszek... - szepnęła Elsa, przełykając ślinę - ...ich wielki Bóg. TO Ragstaa. Niech NIKT się nie rusza. Widzę, że ktoś wybił mu prawe oko, ale nadal ma świetny wzrok... reaguje na ruch. - po czym spojrzała na nogę Vidana, teraz cała obandażowana i na najlepszej drodze do szybkiej regeneracji. - ...i na woń krwi...
Jak na zawołanie bazyliszek skierował łeb w stronę Vidana, wysuwając swój długi, rozdwojony język. Powoli przysuwał się w jego stronę, pochylając ogromny łeb, niczym zahipnotyzowany lgnąc do źródła słodkiego zapachu. Gdy był już przerażająco blisko, otrzymał cios w łeb pochodnią, co rozjuszyło go i wyprowadziło z równowagi. Cofnął się, sycząc wściekle i kierując język we wszystkie strony. Elsa podniosła jeszcze płonącą pochodnię i rozeszła węża, zmuszając go do ataku. Ten, w chwili, gdy sięgał po kobietę swoimi ogromnymi kłami, otrzymał cios prosto w lewe oko. - Uciekamy! Wszyscy razem, żebyśmy się nie pogubili! - krzyknęła kobieta, omijając zgrabnie wielkie cielsko i biegnąc za Vidanem, który był znacznie wolniejszy od reszty. Właściwie, teraz sam raczej nie mógłby biec. - przestań unosić się dumą i nieufnością... - szepnęła do niego, biorąc go pod ramię. - inaczej zginiesz. A wiem, że tego nie chcesz. Szybko, do tamtej groty - dodała, pomagając mu dotrzeć do ciemnej wyrwy w ścianie. Ludzie mieli gdzieś jej polecenie, wszyscy pobiegli prosto, chcąc być jak najdalej od potężnego zwierza. Tylko Vidan i Elsa znaleźli się w bezpiecznej grocie. - Wąż jest teraz zupełnie ślepy, ale dalej czuje zapach krw, w dodatku kieruje się słuchem, który lada chwila mu się wyostrzy...
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Sam spojrzał na nią z niebezpiecznym błyskiem w oku. Odpowiedź jaką dostał nie podobała mu się, na tyle, że kompletnie stracił zaufanie do tej podejrzanie dziwnej kobiety. Przecież ona chciała ich wszystkich pozabijać!
- A tu nie?! Sama powiedziałaś, że chcieli abyśmy tu się znaleźli. Zrobiłaś to specjalnie – wycharczał zdenerwowany, jednak zaraz panując nad swoim głosem i sobą. Ludzie z przerażeniem się im przyglądali, nie bardzo rozumiejąc jak mają się zachować w tej sytuacji. Kogo słuchać. Ją czy jego. Jedno z nich mogło być tym pieprzonym Obcym, który pragnął zabrać im duszę. Jednak na obecny moment wszystko wskazywało, że to kobieta pragnie ich wpędzić w łapy tajemniczych istot.
- Wolę zginąć na zachodzie sam, niż dać się prowadzić w ślepy zaułek, tobie – syknął do niej. Wcześniejsza uprzejmość dawno zniknęła. Pozostała jedynie niechęć i zwątpienie. Dał się opatrzyć dziewczynie. Nie protestował, ani nawet nie komentował. Ani na moment nie odrywał spojrzenia od Elsy. Obserwował ją, zastanawiając się czemu nie odczyta tych znaków, skoro tutaj się urodziła. Znała ten język. Na pewno. To, że była jednym z nich w tym momencie nie budziło żadnych wątpliwości.

No pięknie. Jeszcze tego ślepego na jednooko gada tutaj brakowało. Vidan niewiele mógł zrobić w takiej sytuacji. Sam chciał złapać za pochodnię, gdyż wiedział jak ogień działa na te stwory. Uprzedziła go Elsa, która widocznie znała to stworzenie. Znała zbyt dobrze.
Reaguje na ruch. Z ustaniem w miejscu nie miał najmniejszego problemu. Jednak martwił go mało wygodny fakt. Krew również świetnie potrafiła przyciągnąć tego typu kanalie. Przeklinał w myślach na ranę postrzałową. Zachował jednak spokój. Oddychał spokojnie przez nos, kiedy wielkie bydle znalazło się tuż przed nim. Niepohamowany uśmiech wkradł mu się na usta. Czuł jego rozdwojony język na sobie, ale nie zareagował. Stał zbyt spokojnie, jak na fatalne położenie i przyglądał się otoczeniu. Zamknął oczy z jeszcze większym uśmiechem na ustach. Nie da mu zginąć, nie tutaj. Przecież te porąbańce chcieli jego zepsutej duszy jako daru dla swego Boga. Spodziewał się tego. Dlatego nie było to dla niego zaskoczeniem jak najpierw go rozjuszyła, a potem oślepiła. Wiedział, że tak czy siak nie jest w swojej szczytowej formie, przez ranę na łydce. Ale zacisnął zęby i nie poddawał się. Zbyt dumny i zawzięty by dać się pokonać bólowi. Nie skomentował jej słów. Z jawną niechęcią przyjął jej pomóc.
- I co dasz im zginąć? Twoi kumple nie będą z tego zadowoleni – syknął w myślach, wiedząc, że ta go słyszy. A jeśli wąż miał także ich słyszeć bezpiecznie było posługiwać się telepatycznie. Wlazł w szczelinę, do groty. Rozejrzał się i już szukał wzrokiem tego co by wskazywało na gniazdo Ragstaa. Nie ufał tej kobiecie, uważał, że działa przeciwko niemu, nawet jeśli czasem swoich zachowaniem zaprzeczała sobie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Bazyliszek wściekły, ślepy, jednak nie bezradny. Z wściekłym sykiem sunął za swoimi ofiarami niczym cichy skrytobójca, ostrząc już swoje kły. Nie widział nic, ale słyszał i miał doskonały zmysł powonienia. Vidan znalazł się wraz z Elsą w oddzielonej od głównego korytarza grocie. Wąż nie dostanie się tu za żadne skarby - już oni ledwo przecisnęli się przez malutką wyrwę w ścianie.
Elsa bez słowa pomogła łowcy usiąść. Sama zebrała trochę suchego gruzu i rozpaliła ognisko, korzystając z pirokinezy, której była szczęśliwą posiadaczką. - Pochodzę z wioski niedaleko stąd. - powiedziała, czując, że czas na małe wyjaśnienia. Wiedziała, że z Vidanem musi stworzyć nic porozumienia. A filarem takiej nici jest zaufanie. Czy jest lepszy sposób na zdobycie chociaż jego części, niż opowiedzenie chociaż krtókiej historii własnego życia? - Istniała ona jeszcze przed wielką katastrofą. Pewnego razu pojawili się u nas oni. Obcy. Podarowali nam cząstkę siebie. Pokazali, jak znacznie skuteczniej łowić ryby i gospodarować glebą, by zrodziła więcej plonów. Nauczyli nas swojego języka i znaczenia symboli. Pokazali własną tradycję, opowiedzieli o kulturze i wprowadzili technologię. Wspominali, że robią to o to, byśmy przeżyli nadchodzącą katastrofę. Tak, oni przewidzieli tą apokalipsę, która wydarzyła się tysiąc lat temu.
Wszystko zepsuło się, gdy Ci chcieli nas wprowadzić w świat ich wiary...
Ognisko paliło się, płomienie tańczyły na ścianach, oświetlając znajome łowcy symbole. Były w nieznanym języku, nie przypominały w żaden sposób jakikolwiek język ziemskich cywilizacji. Elsa krążyła wokół nich, dotykając je opuszkami palców. - Próbowali nas zmusić. My nie chcieliśmy - nasz Bóg był dobry, a ich? Ich był zły, okrutny. Wymagał ofiar, krwawych ofiar. Z początku, dla zachowania pozorów, składali przy nas ofiary zwierzęce. Potem jednak znikali poszczególni mieszkańcy wioski, a w okolicy zrodziła się woń krwi i aura śmierci. Nie mogliśmy czekać, aż wszyscy zginą. Wiesz, pamiętam taką jedną sytuację, jak mój brat...
Wtedy Vidan poczuł znajomy, ostry ból w okolicach skroni. Po chwili przemówił do niego charpliwy głos: idź na zachód! Ona Cię zabije!
Dwójka nawet nie usłyszała czegoś... dziwnego. Całkiem niedaleko ich. Elsa w zamyśleniu wpatrywała się w ścianę, jakby odchodząc na chwilę do innego świata. Świata swoich myśli, wspomnień i marzeń. - Wiem, gdzie jesteśmy. - powiedziała w końcu, wskazując na szereg dziwnie poskręcanych liter (?). - To opuszczona świątynia, w której po raz pierwszy złożyli czterech ludzi z mojej wioski... Pamiętam te symbole. - z widocznego wrażenia złapała się za czoło i przysiadła pod ścianą, zamykając oczy - Nigdy się z czymś podobnym nie spotkałam. Nigdy czegoś podobnego nie robili! - widząc zdziwienie mężczyzny, przystąpiła do wytłumaczenia: - Jestem jedną z Urikatu. Wyzwalam ludzi z rąk obcych i prowadzę ich do wyjścia z puszczy, ostrzegając przed zachodem. Dlatego tak dobrze znam ten teren i ich samych.
Wstała i podeszła do ogniska, wrzucając kilka suchych gałązek. - Nigdy czegoś takiego nie robili. Nigdy nie prowadzili od razu do opuszczonej świątyni... - wyglądała na wyraźnie zdezorientowaną tą sytuacją.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najpewniej chciała wzbudzić w nim zaufanie, ale on nadal sceptycznie podchodził do niej. Nie ufał jej. Kobieta wcale nie wzbudzała w nim tych wszystkich emocji, jakie powinno się czuć, kiedy ktoś uratował ci życie. Miał dziwne wrażenie, że jako najbardziej zepsuty z grupy byłby najbardziej smacznym kąskiem dlatego porąbanego ich Boga. Zresztą podobno już go poznał we własnej osobie.
Siedzieli wewnątrz świątyni. Dotarli do miejsca, do którego mieli dotrzeć. A ona ich tutaj zaprowadziła. Znała te tereny i od samego początku ciągnęła ich w to miejsce, wiedząc, co w nich się kryje. Wziął głębszy wdech.
- Wiesz jak się stąd wydostać? I gdzie zmierzać potem? – zapytał. Jednak w tym momencie poczuł mocny ból w stroni, a potem usłyszał ten znajomy chrypliwy głos. Idź na zachód. Starał się chociaż na chwilę go zagłuszyć, w końcu musiał wyciągnąć od dziewczyny jak najwięcej informacji. I wiele elementów mu się nie zgadzało, jednak starał się to przemilczeć.
- Jak sądzisz, po co przyprowadzili nas do opuszczonej świątyni? – mruknął cicho, obserwując ją z boku. Dotknął palcami swojej łydki, która wcale nie wyglądała najlepiej. Musiał zmienić opatrunek jak najszybciej za nim krew zacznie wytaczać się z niego niczym z czekotubka. Najlepiej gdyby zaszył ranę, ale tutaj nie miał odpowiedniego sprzętu, a wszędzie czaiło się zło i niebezpieczeństwo.
- Czemu najwięcej mi pomagasz? Przecież wiesz kim jestem. – Wbił palce nad łydkę sprawiając sobie mocniejszy ból. Musiał się z nim zżyć i zapoznać na tyle, aby przestał go uwierać niczym cierń podczas ucieczki. Masochista. Siedzieli długo w milczeniu za nim Vidan w końcu zdecydował się podjąć kolejną próbę dowiedzenia się na temat tajemniczego zachodu.
- Co jest na zachodzie? I czemu nie powiedziałaś nam od początku kim naprawdę jesteś – pytał ostrożnie, wiedząc po jak kruchym lodzie stąpa. W końcu zaczęła mu cokolwiek zdradzać, a on musiał poruszać się przy niej niczym przy wystraszonym zwierzęciu.
Była tajemnicą. Była zagrożeniem, którego trzeba się pozbyć. Była jedną z nich, jedyną, która wiedziała co skrywa ten teren i ta świątynia. Podróżowała z nimi. I za cholerę nie chciało mu się wierzyć, że Obcy byli na tyle głupi, aby nie wiedzieć, że to ona „rzekomo” wszystkim pomaga od samego początku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach