Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next

Go down

Pisanie 19.03.15 22:48  •  (S) Południowe przedmieścia Limbo Empty (S) Południowe przedmieścia Limbo
(S) Południowe przedmieścia Limbo
(S) Południowe przedmieścia Limbo ACPySTi
Teren skażony wirusem X!


Kiedy nadeszła Apokalipsa, nie oszczędziła niczego. Nawet spokojnych przedmieść Limbo, tętniących spokojnym, sielankowym życiem. Bujna zieleń parkowych krajobrazów, osiedla jednorodzinnych domków. Cisza, pozwalająca odetchnąć pełną piersią, czerpiąc zadowolenie z życia całymi garściami.
Wszystko to zostało zniszczone w wyniku chorej zabawy Kreatora, który postanowił popuścić tutaj wodze swoich destrukcyjnych fantazji, zmieniając oazę w prawdziwy koszmar na jawie.
Teraz to miejsce przeraża i przytłacza swoją grozą. Wszechobecne milczenie, niegdyś błogosławione, dziś podsuwające wyobraźni wędrowca przerażające wizje. A gdy umysł przywyknie do wymarłej okolicy, rozlega się mrożące krew w żyłach wycie bestii wyruszających na łowy. Ofiarą przeważnie jest pechowy wędrowiec, który swe kroki skierował do Limbo.
Na obrzeżach ma jeszcze szansę zawrócić. Jeśli jednak tego nie zrobi, popełni największy błąd swojego życia i prawdopodobnie ostatni, dołączając do rzeszy potępionych dusz nawiedzających to miejsce.
Jednym z bardziej charakterystycznych punktów tej części miasta jest sporej wielkości krater, obejmujący swym zasięgiem kilka niemałych skrzyżowań oraz kilkanaście budynków, które, straciwszy część podtrzymujących ścian, osunęły się na dno. Spod gruzu, połamanych dachówek i szklanych odłamków, na światło dzienne wychodzą rury kanalizacyjne i kable energetyczne. O ile w tych drugich prąd przestał płynąć niemal natychmiast, to te pierwsze wyrzucały szlam jeszcze przez długie godziny po wyłączeniu z obiegu. Dlatego właśnie ten teren jest skażony wszelakim świństwem używanym przez ludzi w ich domach. Na dodatek, wirus X upodobał sobie tę okolicę, pilnując by niepowołani nie przekraczali granic Limbo od tej strony.
Poza kraterem oczywiście znajduje się tu pół osiedla usianego pęknięciami tektonicznymi, jednak wciąż są to skażone ruiny. Na dodatek bliskość i względne bezpieczeństwo, spowodowało, że domy dawno zostały ograbione ze wszystkich sprzętów pozwalających przeżyć.
Zanim wędrowiec dotrze do miasta właściwego, musi minąć kilka przecznic ponurego cmentarzyska. Popalone, zburzone kikuty ścian, gruz blokujący niektóre ulice, wraki samochodów.
I nigdy nie wiadomo, który budynek zamieszkały jest przez bestie, a który nadaje się na prowizoryczne schronienie na noc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Limbo. Limbo, Limbo, Limbo.
Przyszedł tu, choć było to miejsce jak każde inne - opustoszałe, zdezelowane, skażone i podejrzanie ciche, a przynajmniej do momentu wypełnienia się pustki w powietrzu  warknięciami ech dzikich bestii, które w labiryncie zdewastowanych uliczek i skrzyżowań szukały czegoś na ząb, a których burczenie pustych brzuchów zaraz cichło, i cisza nabierała jeszcze głębszego i niepokojącego ...wydźwięku.  

Żadna z tych rzeczy nie była dla Węża problemem. Gdzie biedni, smutni, zmęczeni wędrowcy widzieli niebezpieczeństwo ataku i skażenia wirusem X, on dostrzegał specyficzne piękno wynikłe z destrukcyjnej mocy. Podobał mu się konsonans tego miejsca, gdzie do ciekawej konstrukcji typowego apokaliptystycznego krajobrazu przyczyniła się nieustanna walka betonu i metalu z pożerającą to miejsce surowością słońca i ciszy. Nic bardziej nie naznacza katastrofy miejsca jak cisza.

Bawiła go również nazwa zgliszczy miasta, Limbo, jedno z jego ulubionych słów i stanów bycia. Lubił niekiedy myśleć, że jego umysł jest w stanie limbo. Spowodowana przez wirus sztuczna śmierć nie była ani nowym życiem ani ostateczną śmiercią. Na ten temat miał wiele przemyśleń.

Rozkoszował się samotnością i spokojem, zadarwszy głowę do góry, maszerując ulicą i od czasu do czasu patrząc pod nogi omijając zwalone na ziemię sygnalizacje świetlne i reszki wieżowców dookoła, parzył jak z lekkim wiatrem chmury suną przez perfekcyjnie niebieskie niebo.
Sięgnął ku twarzy i podciągniętą powyżej nosa poskręcaną, szaroburą chustę zsunął w dół, oddając swoją twarz słońcu, nie zsuwając jednak z włosów reszty materiału. Uśmiechał się lekko. Szal spływał zaskakująco zgrabnie po ramionach i przypasowywał się w kolorze z burawą bezrękawną koszulą, tak długą, że można było uznać ją za tunikę. Spod niej wychodził kolejny materiał, chyba coś w kształt spódnicy, mającej dziury tej wielkości, że było to w zasadzie pół spódnicy, której braki z lewej strony zostały uzupełnione innym, zielonym materiałem. Haru powiewał więc z każdym podmuchem, trzepotał łagodnie na wietrze, zmieszane z pasmami chusty czarne paciorki i cienkie łańcuszki grzechotał cichuteńko zderzając się ze sobą.

Koniec drogi kończyło urwisko. Zmrużył oczy patrząc w dal, próbując dostrzec pomiędzy otchłaniami gruzu swój cel, krater w przedmieściach Limbo. Potrzebował tam dojść i usiąść w samym środku, jakby był co najmniej kimś ważnym, zuchwały władca smutnego dołka, i wtedy będzie się zastanawiać co dalej. Może zatrzyma się tu na dłużej, podobał mu się wystrój - miał nadzieję w podobnej odsłonie zobaczyć kiedyś choć część M3. Góry zniszczonych ścian budynków i padoły fundamentów tworzyły idealne kryjówki oraz bezpieczne do snu jamy dla kogoś wielkości węża, którym Haru chcąc nie chcąc był, dosłownie i w przenośni.
Kemping w tych okolicach, odległych od dosłownie wszystkiego, był pomysłem okropnym i dlatego tak bardzo mu się podobał. Słyszał ploty, że kiedy słońce zachodzi dzieją się tu nieopisane rzeczy. Z każdą nową opowieścią dawna metropolia nabierała coraz bardziej kuszącego smaku zachęty.

Zszedł z ulicy szukając przejścia dookoła zapadliska przez budynki obok. Najbliższa budowla ostała się w jednej czwartej, co skutkowało tym, że składała się jednie ze ścian parteru, coś zjadło piętra i dach. Za to zapomniało zjeść zatrzaśniętych na amen drzwi. Oblizało się jednak na okna, żadne niemal nie ostało się w całości, po ostrych krawędziach szkła prześlizgiwały się promienie słoneczne. Przechodząc przez nie, sumiennie podwijając wszystek swojego odzienia, zapomniał zadbać o swoje ciało tak dobrze jak o jego przykrycie. Odkrył to dopiero po chwili, kiedy poczuł wpełzającą mu na wnętrze dłoni stróżkę krwi, ciągnącą się od skaleczenia które właśnie sobie zafundował pod łokciem. Stanął w miejscu, przerywając spacerowy krok w kierunku wyrwy w ścianie prowadzącą na drugą stronę, gdzie ulica nie chciała go doprowadzić. Patrzył się na spływając krew. Ha...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podświadomie ciągnęło go do miejsc takich jak to. Świadomość własnego dopasowania do przedsionka piekieł, czy zwykła fascynacja apokaliptyczną, wręcz literacką wizją krajobrazu. Cokolwiek było powodem, raz za razem targało zbłąkaną duszą upadłego i ciskało nim na granice Desperacji. O występowaniu tutaj najbardziej abstrakcyjnych mieszanek zwierząt wiedział doskonale, pewnie także i to było jednym z argumentów by pomimo wszelkich ostrzeżeń pokręcić się po okolicy. Monstrualne, czasami filigranowe, uzbrojone po uszy w kilka rodzajów broni do zabijania swoich wrogów, potwory niezwykle intrygujące, niemal tak samo ohydne jak on sam. Tyle, że one zabijały z potrzeby, on przez zachcianki.
Był też jeszcze jeden powód, do którego od razu nie chciał się nie przyznawać. Poza niezwykle indywidualnym trybem życia, przejawiał niekiedy sadystyczne skłonności, a stalking to jego drugie imię. Ludzkich istot uczepiał się niekiedy z nudy. Sama obserwowanie z daleka mu nie wystarczało, niekiedy musiał zlecieć ze swojej kryjówki, zakraść się, dotknąć, zbadać, zabić. Chyba każdy potrzebował czasemkontaktu.
Obserwował go od jakiegoś czasu, towarzyszył mu niemal zawsze, cichy, niezauważalny. Zawsze musiał dawać o sobie znać? Nie. Nie było takiej potrzeby. Patrzył na niego z dystansu dla własnej satysfakcji, nie chciał, by także i na niego patrzono. Znikał na długie tygodnie, by potem pojawił się niespodziewanie, jak gdyby znał wszystkie zwyczaje i zachowania wymordowanego. Wszystko robił tak gładko, jakby wcale nie znikał bez słowa wcześniej. W tym świecie nie było zasad, które by go obchodziły, nie było zasad, których nie spróbowałby chociaż raz złamać. Nie było sensu szukać w nim logiki, czym w ogóle jest logika?
Kroczył w osobliwy sposób. Ciemne w blasku padającego pod ostrym kątem słońca skrzydła z trudem utrzymywały go w górze, pozwalały jednak na oryginalny sposób przemieszczania się. Odbijał się z krawędzi mostu i opadał wiele metrów dalej na krawędzi zapadniętej ulicy. Wzbijał się skokiem na niewielką wysokość i znowu opadał, tym razem lądując z gracją na belce starego znaku drogowego, po którym zszedł leniwie.
Czarna marynarka falowała za jego plecami, trzymał ją przewieszoną przez ramię. O ile białek koszuli nie było mu szkoda, ba, biała była tylko z nazwy, tak eleganckiego ciuchu pokroju trzymanej w zaciśniętych palcach góry garnitury nie chciał poświęcać na materializujące się skrzydła. Czarne oczy, matowe pomimo słonecznego światła patrzyły się w przód, chociaż obiekt jego zainteresowania był z boku. Nie patrzył na niego. Umyślnie, z pełną premedytacją. Jeżeli początkowo nie zależało mu na odkrywaniu się, tak obecnie bawiło go to, że mógł przeskakiwać z krawędzi budynku na kolejną niedostępną dla wymordowanego płaszczyznę, drocząc się i nie dając po sobie poznać, że go to bawi.
- Biedny, powolny, ranny. Szkoda, że nie jest aniołem. - ześlizgną się z krawędzi zawalonej ściany gotowy spadać wiele metrów w dół, gdyby tylko nie poszarpane skrzydła, które pozwoliły mu opaść bezpiecznie. - Mmm... ile byś dał za bycie aniołem?
Ustawił się z gracją zaraz przed Haru. Zniszczone skrzydła zaszeleściły i rozpadły się w mało elegancki sposób, znikając na dobre zza pleców Robina. A on, z uśmiechem szerszym niż szczerym obrzucił go spojrzeniem spod połowicznie przymkniętych oczu.
- A co jeżeli istnieje sposób, byś się nim stał?
Wyciągnął dłoń do przodu. Zakryta czarną, cienką rękawiczką dłoń oferująca pomoc.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Najwidoczniej już południe, godzina na modlitwę Anioł Pański, bo jeden z niebieskich posłańców objawił mu się w górze. ...na pewno anioł, ale czy Pański, tu już można by polemizować.
Ze zmarszczonym nosem i mrużąc powieki zadarł wyżej głowę, potrzebując tylko ułamka chwili aby zadecydować z czym się mierzy. Zdławił chęć ucieczki, naturalny odruch dzięki któremu jeszcze stąpał po tej ziemi, a w miejsce potencjalnej adrenaliny która dostarczała ciału energii na prędką ewakuację, po karku przeszedł dreszcz niesprecyzowanego napięcia i urzeczenia, które samoistnie przeistoczyło się w cierpkie urzeczenie, a które było mieszaniną emocji odmawiającej zaistnienia jednej pełnej pozytywnej emocji w stosunku do tego konkretnego anioła.

Zaplótł ręce na piersi, czekając cierpliwie na koniec popisowego numeru wejściowego. Spojrzenie trzech oczu śledziło w milczeniu każdy ruch anioła, który dla równowagi nie uraczył swojej jednoosobowej widowni choćby łaskawym zerknięciem. Phew, typowe.

Robin stanął na tyle blisko, że Haru bez wysiłku pochylając się wyszeptał mu do ucha odpowiedź. Nie mógł w ten moment anioł widzieć jego twarzy, ale w słowach można było wyczuć rozciągający się na ustach sardoniczny uśmiech.
- Tyle samo co ty za bycie wymordowanym - zapewnił i jak okazało się, odpowiedź była jedynie pretekstem aby móc teraz unieść rękę. Przełożył ją nad ramieniem Robina, ale dłoń sięgnęła jedynie powietrza tam, gdzie jeszcze przed chwilą były skrzydła. Spod opuszków uciekły mu okopcone pióra.

Robin był piękny. O Boże, i to dosłownie, o Boże, niestety Robin był piękny. Ktoś tak wewnętrznie odchylony w stronę sadyzmu nie powinien być tak nieskazitelny na ciele, i była to jedna z dziesiątek rzeczy które niezmiernie Haru drażniły, jak i zastanawiały w sposób domagający się przestudiowania sprawy w sposób bezpośrednio eksperymentalny.  Jednak to zniszczone skrzydła, które niestety potrafił anioł ukrywać, przedstawiały dla wróżbity pociągającą wartość estetyczną. Bardziej niż miękkości ocalałego, choć ubrudzonego pierza szukał palcami miejsc gdzie go nie było.

Zawieszone przez ułamek sekundy w powietrzu palce drgnęły i cofając się musnęły szyję, napięta w mięśniach i ścięgnach dłoń wyglądała na gotową do ściśnięcia mu się gardle na miłe dzień dobry.
Cofnął się więc teraz o drobny krok, zawiedziony straconą okazją dotknięcia jedynego zepsutego elementu zewnętrznej aparycji Robina.
- Ahaha~ - zaśmiał się, przykładając z kurtuazją zakrwawioną dłoń do ust, przy czym gest ten, jedynie w teorii uprzejmy, ukrywał tu kipnę jak chusteczka słonia. - Od kiedy to anioły kuszą węże? - odpowiedział pytaniem na pytanie, w ten sposób wymigując się od intrygującej zaczepki.

- Zwykłe przywitanie się nie zrobiłoby ci krzywdy, wiesz? - mruknął nie ściągając trzech spojrzeń z mężczyzny, ale w jakiś sposób wszystkie trzy patrzyły również w zastanowieniu na wyciągniętą dłoń w rękawiczce, żeby wreszcie łaskawie złożyć na niej ubrudzoną krwią rękę, której głodne bliskości palce drżały lekko z mimowolnej próby wstrzymania gniewu, który tłumił w sobie ciężar przywiązania jakim darzył anioła.

Czyż nie było to urocze? Robin musiał go śledzić od dłuższego czasu - prawdopodobieństwo przypadkowego spotkania w zdezelowanej metropolii, która była położona po środku niczego, było na prawdę nikłe. Haru był mile zaskoczony, co było jednym z jego ulubionych odczuć, jednocześnie będąc więcej jak odrobinę pochełpionym.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zbieg okoliczności. Tak przynajmniej lubił sam sobie wmawiać, bo natrętna myśl, że mógłby za kimś podążać umyślnie była niczym skaza na nieskazitelnym umyśle upadłego dręczyciela. Wszystko to co robił było wolą boską, mogli go z Edenu wyrzucić, ale nie przestał być wierny Panu. Na swój sposób spełniał jego wolę, słowa boskie interpretując w sposób taki, jakby najbardziej mu odpowiadał, a przy tym święcie wierzył, że to on ma rację. Nie było w jego rozumowaniu fałszu, był spaczony do cna, a nie sztucznie wierzący.
Co Bóg mówił o wymordowanych? Czy ich istnienie było w ogóle w jakikolwiek sposób przewidziane? kontrolowane? umyślne? Trzeba miłować każdą istotę żywą, w teorii, nie są oni winni tego, czym się stali. Tylko częściowo. Powinni zdechnąć, bo pokonać śmierć to jak oszukać, zdradzić swoje prawdziwe życie. Zdrajcy, heretycy, żywe trupy.
Ale sam do siebie nie miał nic.
Pokrętna odpowiedź, pomimo pozornej prostoty. Robin wcale nie pragną nigdy być kimś innym, cenił swój anielski rodowód, głębszy i starszy niż można było to stwierdzić na pierwszy rzut oka. Kiedyś częściej zmieniał swoją formę, podróżował po ludzkich ciałach odbierając je prawowitym właścicielom. Phy, a teraz uwięzili go w tym jednym, odbierając zdolność tak swobodnego zmieniania kształtu, głosu, charakteru.
- Zamieniłbyś się? - zapytał, a nie proponował. - Wyrwałbyś sobie wszystkie pióra.
Pojedyncze, gładkie lotki tylko połaskotały wierzch dłoni Haru, zanim zniknęły na dobre, kusząc go i drażniąc, prawie tak samo dobrze, jak robił to swoją osobą Robin. W końcu to część jego samego, musiałby być równie zaczepne. Ile już piór stracił przez swój styl bycia? A ile z tego było dziełem zbyt ciekawskich dłoni tego oto stojącego przed nim faceta?
Czasami ten ból był przyjemny, w odpowiedniej dawce i sytuacji nie był w stanie sobie go odmówić. Teraz jednak wolał mieć pewność, że odleci w swoim kierunku, gdy przyjdzie mu na to ochota.
Nie protestował na dotyk. Jedynie patrzył przed siebie czekając na coś, w jedną albo drugą stronę, dłoń dotknie go, albo dźgnie. Chyba nie było środka w ich relacji, a i tak już bardzo długo zachowywali się... grzecznie.
- Haru. - krótkie, ciche, kuszące wezwanie po imieniu. Czekał aż ten na niego spojrzy, aż zareaguje na własne imię i skupi uwagę wszystkich swoich oczu na nim. Brudzisz mi koszulę. Skomentował w myślach, ale nie odrzucił jego ręki, czując jak opuszki suną po krawędzi szyi. Uśmiechnął się. - To ty tu jesteś kusicielem.
Pasował mu ten udawany, wymuszony śmiech. Nie umiał wyobrazić sobie tego prawdziwego, wszystko co robił opętany było sztuczne i nastawione na osiągnięcie celu. Czym był obecny cel? Chciał mu wyrwać wszystkie pióra, wypruć wnętrzności a potem płakać nad nimi, bo anioł bez życia nie może do niego przemawiać ani się droczyć?
- Jedno moje nieprzemyślane słowo i skończyłbym bez życia. Sztywny, zimny, bezbronny. - kręcił głową i dozował wypowiadane wyrazy. Każdy posiadał swoją własną moc i emocję, bo pomimo zrzucanych na wymordowanego oskarżeń to on lubił przeciągać własne wypowiedzi, by wyobraźnia drugiej osoby szalała, na siłę szukała symboli i dopowiadała sobie sama.
Czując dotyk na dłoni, zacisnął palce na ręce Haru i lekko pociągnął jego kończynę do góry.
- A jakie powitanie chciałbyś usłyszeć?
Cienka stróżka krwi płynęła po skórze wymordowanego hipnotyzując. Ból, rana, krew, cudowne rzeczy. Pociągnął go mocniej obserwując jego twarz. Zaboli? Nie był zbyt delikatny. Szarpnął go jeszcze raz za pochwyconą dłoń. Zanim ciepłe wargi anioła przylgnęły do ubrudzonej krwią ręki opętanego, by pozbyć się jej, ponaglił go cichym zapytaniem, oczekując odpowiedzi. - Hm?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Brońcie mnie wszyscy bogowie przed takim anielskim losem, jeśli miałbym skończyć jak ty - złożył krótką modlitwę przed swoim aniołem kończąc całość cichym amen, podjudzając go do złości, wątpiąc szczerze i bezczelnie w świętość Robina. Kąciki ust drgnęły mu przymilnie, jakby nie mógł się zdecydować czy drażni go żartem czy celowo wbija szpilki, podkręcając napięcie dla własnej przyjemności i potrzeby triumfu, którego doznawał widząc parzącą się w Robinie złość.
Haru nie był gorszy w samoocenie niż jego upadły kochanek, i był pewien, że nie istniało nic, czego nie byłby godzien. Miał jednak o wiele więcej skromności, wręcz pokory przed tym jakie cuda skrywał świat w sferze ducha i umysłu. Anioły zaś były na pograniczu zrozumienia. I były mu piękne, bo mógł przyglądać się im z oddali. Albo z bardzo, bardzo bliska i gdyby tylko ten tutaj obdarzony nie był regeneracją, świadczyłaby o tym rana na podbrzuszu, skąd pewnikiem był dobry widok na wnętrzności.

Myśl o hipotetycznej zamianie zachował w pamięci, gotowy zmierzyć się z nią na spokojnie kiedy indziej, brzmiało to jak interesujacy temat medytacji, teraz zaś...
Na swoje imię zareagował grymasem, choć nie mógł ukryć ciarek, które przebiegły mu po ciele. Imiona miały moc, a swojego Haru strzegł jak cennego skarbu, ważniejszego i słodszego niż woda na pustyni i ostatnie pieniądze w kieszeni hazardzisty w kasynie.
Oddanie go Robinowi było błędem, z którego nie mógł się cieszyć bardziej niż teraz, choć wiedział, że kiedyś tego mocno pożałuje. Na razie jednak rozkoszował się melodią jego głosu. Zaraz też nadszedł ból i bez oporu dał się w niego wciagnąć. Uśmiechał się. Uśmiech rozbawienia kogoś, kto nie potrafi odmówić sobie pełnego bukietu doznań, nawet jeśli jest to ból. Każde doświadczenie było dobrym doświadczeniem, jeśli tylko umie się z tego dobrze i na własną korzyść czerpać. Robin mu świadkiem, że wiedział jak czerpać i oddawać przyjemność.
- Och, już nieważne, idzie ci teraz coraz lepiej. - Całowanie po rękach bezsprzecznie mógł zaliczyć jako dobre powitanie. I w każdej innej sytuacji, a raczej z każdą inną osobą, mógł pozwolić sobie na odprężenie, na chwilę oddania się bez sprzeciwu, ale było coś niewłaściwego kiedy godził się na to przy Robinie. I kiedy jego usta szły coraz dalej wzdłuż ręki wykręcił ją zręcznie i ujął go za podbródek, żeby spróbować kropel własnej krwi z jego ust. Słodycz i gorycz, i nieprzyjemna w smaku ale kuriozalne miękka na wargach krew, mieszały się w pocałunku i znów na szyi anioł mógł poczuć dotyk palców, tym razem mocniejszy, dłonie zaciskające się zachłannie i z mocą na krtani, kierujące przez chwilę zarówno jego oddechem jak i pocałunkiem.
- Smutno, nudziło ci się beze mnie? Zdesperowany błąkasz się po Desperacji? - spytał słodkim tonem, nacisk palców powoli odpuszcza na sile, ale wciąż muska skórę, tym razem zdecydowanie łagodniej, ale nie dając o sobie zapomnieć.
Nie zwrócił uwagi kiedy przy tym wszystkim znów zbrudził Robina, tym razem jasną czerwoną smugą na koszuli. Nigdy na dłużej nie potrafił skupić się na własnych ranach ani na swojej własnej posoce.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

/Wybacz, że dopiero teraz odpisuję. Trochę wyjazdów było, ale staram się wrócić do formy.

Zaśmiał się krótko, ironicznie. Złożone w modlitewnym geście dłonie z nazwy pasowałyby bardziej do niego, złożyło się jednak tak, iż to wymordowany emanował większą świętością, niż anioł. Przynajmniej w jego czynach nie było widać chciwości, był po prostu ciekawy, tak samo ciekawy jak bezczelny. Musiał doskonale wiedzieć, że złość Robina jest rzadka, ale za to paskudna. I sam upadły wiedział doskonale, dlatego też kolejna próba podjudzenia go została natychmiast wyciszona. Nie tym razem.
- Sam byś sobie wydłubał flaki. - wykrzywił się z obrzydzenia na samo wyobrażenie takiej sytuacji. Machną ręką przed twarzą gardząc tak prymitywnymi zachowaniami. Sygnał był wyraźny, nie zależało mu szczególnie na dobrych układach z tym oto mężczyzną. A przynajmniej nie w tym momencie. Na wszystkie przyszłe sytuacje był ślepy.
Tak samo dobrze ignorował niewielkie skrzywienie opętanego, gdy z podkreśleniem wypowiadał jego imię. To ten specjalny zlepek liter, który tą konkretną osobę doprowadzał do charakterystycznej reakcji. Ilu osobom zdradził swoje imię? Czy to w ogóle było jego imię? Nieważne. Prawdziwe bądź nie, reagował na nie w sposób idealny. I sam anioł czuł lekkie dreszcze, gdy układał litery w to specjalne brzmienie, prawie jakby ten człowiek mimowolnie stał się już jego częścią.
Lubił igrać z ogniem, nie było nic nudniejszego od ujarzmienia płomieni. Lepiej gdy kąsały i groziły swoją formą. Tak samo mocno lubił igrać z wymordowanym, wiedząc że wbijając kij w żar, może równie boleśnie się poparzyć. To uczucie nie było mu jednak obce, lubił ból.
Mimowolnie przełkną ślinę czując nacisk na gardle. Dyskomfort braku oddechu dawał mu się we znaki, warknął lekko spoglądając ostro w dół na kończyny, które gotowe udusić go w jednej chwili na szyi znalazły się tylko po to, by wyprowadzić go z równowagi. Jedyna pewna rzecz, do której dochodził w sytuacjach takich jak te było to, że mógłby oddać temu człowiekowi wszystko, swoje oszczędności, ciało, życie, byle nie duszę. Dusza zawsze była nieokiełznana, byli ludzie silniejsi i okrutniejsi od niego, mogli go zniszczyć, pojmać, ale nigdy nie zdołali pokonać duszy, a ta żyła już wystarczająco dużo, by widzieć i wiedzieć bardzo dużo.
- Los musi mnie bardzo nie lubić, skoro raz za razem wpycha mi Cię pod nogi. - złapał oddech i zdołał wypowiedzieć kilka słów półomdlałym głosem. Jego normalny był niewiele głośniejszy, ale bezdech dodawał mu jeszcze większej łagodności w tonie z jakim się wypowiadał. Zdołał jeszcze pochwycił dłoń wymordowanego w swoje własne i pogładzić wierzch jego dłoni zanim odrzucił ją gwałtownie pod wpływem jakiejś nagłej zmiany nastawienia. - Szorstka jak zwykle, w ogóle o siebie nie dbasz.
Odskoczył od Haru i spojrzał z dezaprobata na swoją uwaloną koszulę. Dlatego właśnie ściągał garnitur. Białą koszulę mógł dostać od ręki niemal wszędzie, a tak idealnie dopasowanej góry szukać ze świeczką.
- Nie schlebiaj sobie, znudziłem się tymi ofiarami, które trafiły pod moje łapy. - szedł dosyć szybko, nie zdradzając opętanemu celu swojego marszu, ale zdecydowany był iść w jakieś konkretne miejsce. Tylko kiedy zwracał się do trzyokiego, na moment zwalniał i spoglądał na niego przez ramię z zabójczym spojrzeniem. - Za szybko ulatuje z nich życie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak miło było przez tę chwilę, paręnaście sekund dosłownie, bawić się cudzym życiem. Tym mocniej ściskał miękkie gardło, tym bardziej namiętnie usta zlewały się w usta, im bardziej czuł przed sobą, w tym starciu ciał, iskrę nieugiętości Robina, która wykraczała poza fizyczny opór, który w ostatecznym rozrachunku w tej mentalnej grze schodził na drugi plan. Mógłby mu własne jelito nawijać na swój łokieć a jedyne co by otrzymał w zamian to… to… to niezrównanie niczemu nieposkromienie. Chciał go pchać ku krawędzi bez końca. Chciał patrzeć gdzie stawia kroki, gdzie się złamie. Jeśli było to w ogóle możliwe. Czy taką bezczelność i niegodziwość jaką nosił w sobie, zakłamanie sięgające pewnie już pierwszego dnia upadku jego anielskości, dało się ostudzić? Ostudzić na przekór jego ciemnego chłodnego spojrzenia, które pragnął rozgrzać, żeby zaiskrzyło czymś, co wreszcie usatysfakcjonuje żmijowatego. Czasem zdawało mu się, że czuje to, a potem okazywało się, że odczucie było bardziej fizycznie niż cokolwiek innego, kiedy Robin parzył, ale swoją władzą nad ogniem, i to nie szczere chęci Haru, a jego ciało.
Czy stanie się coś ciekawego, jeśli będzie ściskał dostatecznie mocno? Może warto sprawdzić?... Ale zanim stało się coś więcej, anioł przemówił, a Haru uśmiechnął się ukontentowany, jakby otrzymał bardzo wysublimowany komplement.
- Sądziłem że to oczywiste, że jestem twoją złą karmą – odszepnął najciszej jak mógł, chyba nie chcąc, żeby jego szemrzący piaskiem i rozbawieniem głos stłumił ostatnie miękkie echa słów Robina.
Mimochodem niemal, nie zdając sobie chyba nawet z tego sprawy, pilnował żeby Robinowi nie było za dobrze. Żeby każda słodka chwila była opłacona w bólu, w nieprzyjemności słów, w drażliwym temacie. Aby wszystek dominacji anioła nad wężem był równowarty chwilom kiedy ręce wróżbity oplatały upadłego. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, była to dla niego naturalna potrzeba, żeby przez przypadek Robin nie czuł się komfortowo na dłużej niż było to konieczne.

Na dotyk dłoni poruszył ręką próbując wpleść się palcami w nie swoje palce, ale zamiast tego został odsunięty.
- Och, wiesz, przepraszam bardzo, że nie nigdzie na Desperacji nie znalazłem kremików nawilżających. To przecież mój najwyższy priorytet, a jakże.
Zaplótł ręce na piersi, siłą woli powstrzymując się od wywrócenia oczyma, prawie sukces, bo wzniósł je ku niebiosom jakby uznał to za dobry moment na przytaknięcie Panu, że nie dziwi się czemu Robin jest bardziej znany pod hasłem upadłego anioł niż po prostu anioła. Kto by chciał takiego killjoya w zastępach niebieskich, he? Dłoni nie ma z jedwabiu! Koszula się ubrudziła! Wielkie mi halo! Haru patrzył na niego zarówno z ciekawską kpiną, materializm był mu odległym uczuciem, więc każdy jego przejaw był interesujący, jak i lekką urazą. Mój słodki Boże, jak on uwielbiam nie cierpieć tego gościa.

Ruszył za nim powoli, z lekkim wahaniem, patrząc jak oddala się od własnego kierunku podróży, cedząc w myślach ostatnie słowa anioła. Nie wzdrygnął się, ale był temu bliski. Zupełnie inaczej pojmowali koncepcję śmierci jak i zabijania. I okrucieństwa.
- Masz wiele do odpokutowania, Robinie – wyszeptał do siebie, kręcąc głową, trochę ubolewając nad swobodą na jaką sobie Robin pozwala. Jego słowa były groźbą, obietnicą, przepowiednią? Przestrogą, może ostrzeżeniem. Lub wszystkim na raz. Albo żadym z powyższych. Nie było jednak opcji, aby czyny popełnione z takim nastawieniem, nie doczekały się pomsty. Nie w tym życiu, to w następnym. Będzie cierpieć. Nie na ziemi, to po śmierci. Jeśli nie zainteresuje się jego duszą żadna z religii, niech będzie pewien, że ten Los o którym wspomniał, odwróci od niego pomyślne karty.
Haru uśmiechnął się podnosząc głowę.
- Ale wiesz, że źle idziemy, prawda? - spytał. Bardzo źle idą. Chciał iść do krateru. Czy to była droga do krateru? Może Robin znał jakiś skrót. Powinni iść do tej wielkiej dziury w ziemi, tak. Wskazał palcem gdzieś na bok. - Powinniśmy iść... gdzieś tam? Albo gdzieś indziej. Hmm... - zadumał się trąc w zastanowieniu tymi swoimi ugh, ponoć to szorstkimi palcami po brodzie.
- Hmm.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzeczą do której nie mógł się przyzwyczaić był chociażby ucisk, wrażenie ulatującego życia połączona z uczuciem, dla którego mógłby nawet umrzeć z radością. Jego towarzysz był prawdziwym mistrzem w tworzeniu kontrastów. Samą swoją osobą dokonał niemożliwego, przyciągając anioła tak blisko, że właściwie nie dało się już odzyskać dzielącego ich dystansu, odbierał mu szczęście w takiej samej ilości, w jakiej je darował.
Nie miał ochoty odchodzić, odpychać go, zmieniać tematu i tym bardziej łagodzić nacisku na własnych ustach, chciał drążyć, iść w kierunku całkowitej rozpusty. W końcu to ona stała się jednym z jego poważniejszych grzechów. Cielesna zachłanność, której poddawał się przy każdej możliwej okazji, ale aniołom jego rangi było to zabronione. Cóż, dłużej jej nie posiadał.
Było jednak coś pokroju masochizmu i sadyzmu, co nie pozwalało mu kontynuować. Nie przybył tu w celu zaspokojenia własnych potrzeb, dużo wcześniej kierowały nim nieco głębsze pobudki, lecz te zniknęły niezwykle szybko, jakby na sam widok wymordowanego.
Karma... niemożliwe, gdyby ta istniała, jego anielskie życie zakończyło by się już dawno. Tylko Bóg ich sądził, ale on także był zepsuty i skorumpowany, w końcu Goodfellow nadal żył i korzystał z tego życia bez opamiętania. A to właśnie jemu wypominano wszystkie przewinienia. Kiedyś był pupilkiem tego najwyższego. a teraz kierował się jego nowymi zasadami, może jako jedyny.
Cmokną z niezadowolenia słysząc tak sarkastyczną odpowiedź. Każdy powinien mieć czas, by zadbać o siebie, nie wymagał przecież czystej bielizny każdego dnia, ale łachy które przywdziewał Haru kuły go w oczy, o ile w ogóle jakiekolwiek miał.
- Nie możesz nie doceniać urody. Ze swoją twarzą na zawsze zostałbyś sam, gdyby nie mój masochizm. - odparował dumnie.
Satysfakcja emanowała z jego oblicza, bo bycie brzydkim to prawie jak grzech. Na szczęście on chociaż raz nie miał nic wspólnego z tym przewinieniem, miał anielską urodę, tyle opisu wystarczy.
Gdyby nie te różnice, znudziłby się szybko, zbyt szybko. Potrafił złamać ludzi, spoglądać z góry jak płaszczą się, byle tylko wpaść w jego łaski. Nienawidził tego, szczerze gardził istotą, która w tak głupi sposób dawała mu się wykorzystywać, porzucał ją zanim ta sytuacja zaczynała go irytować. Takich istot i sytuacji było za wiele jak na jego gust, wszędzie ludzie padający na kolana przed aniołem. Czasami był bliski samodzielnemu wyrywania sobie piór.
- Czy twoje życie też nie jest grzechem? Śmierć jest nieodłączną częścią życia podarowanego przez pana. Istniejąc grzeszysz tak samo mocno jak ja. - skrzywił się i przechylił głowę na bok. Przez moment zaczekał aż żmij dogoni go i wysapał mu te zdania niemalże w twarz. Nie jemu było oceniać poczynania czarnowłosego. Lubił go właśnie za to, że był tak samo winny swoim życiem, co Robin. Szukanie w ich działaniu dobra było hipokryzją, powinni się zabić, chociaż samobójstwo także było grzechem.
Niekiedy miał nadzieję, że w przypływie pożądliwości po prostu przypadkiem go zabije. Chociaż Haru miałby wtedy lepsze życie po drugiej stronie, a on, tak samo szalony jak zwykle nadal krążył by po świecie szukając obiektów.
Zignorował go. Wcale nie chciał iść tam.
- Znalazłem Ci nowe zabawki, ale masz mi dobrze podziękować. - Rzucił tylko i kontynuował swój marsz, pozostawiając wymordowanego w tyle, jeżeli on sam nie miał zamiaru dogonić go i iść obok, przed czy niewiele za nim. I tak wiedział, że to zrobi. Był tak samo ciekawy Robina, co Robin jego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Hmmpf - żachnął się łagodnie wzruszając ramionami. Odwrócił w niebo wzrok.
- Piękno ducha ponad ułudą ciała, mój drogi.
Trochę zabolał przypiek w jego miękkie serduszko, ale nie na długo. Wężowaty Haru wyglądał kiedyś normalni... ej. Jak każdy inny mieszkaniec Miasta 3. Miał normalnie miękkie dłonie, o wiele wiele jaśniejszą skórę, więcej brwi, zero dodatkowych oczu na czole. Całkiem zwyczajną parę małżowin usznych. Hm, akurat uszy to miło by było odzyskać, choć już nawet nie pamiętał jak to jest je mieć. Fakt, że zamieniał się w węża, więc zero zewnętrznych narządów słuchowych tak czy siak, tworzył miłą iluzję naturalności ich braku w ludzkiej formie.
W czas życia w klatce M3 nieszczególnie się zastanawiał nad kanonem piękna, dopiero wirusowa podróż przez resztki pozostawionego im przez Boga świata dała mu szansę na sprecyzowanie tego co uważa za wizualnie apetyczne. Nabrał dystansu, docenił drobne rzeczy, makabryczne rzeczy. Wybrał uwielbienie estetyki i odnajdywał ją z łatwością, pozwalając sobie na poczucie przyjemności jakie z tego czerpał. W kategoriach estetycznych (tu akuratnie pod hasłem "zabawne, ale na bardzo krótki okres czasu") wysoko również plasował się wykrzywiony Robin, co robił i teraz, kiedy znów z nagła stanęli twarzą w twarz.
- Hahaha... - zaśmiał się z nerwową nutą, ale nie cofną się przed Robinem.
- Doprawdy. Teraz to już anielssko-religijny bełkot. I czelność ma jeszcze porównywać nasze żywoty? - Westchnął ostatnie zdanie do siebie, ton szczerego, swobodnego rozbawienia.

- Ty się lepiej módl, żeby to było warte mojego czasu – odpowiedział jakby co najmniej gdzieś mu się śpieszyło, ale bez ociągania ruszył za nim. Zainteresowanie przejawiał nikłe, ale kto wie co pod skórą się kotłowało. Co teoretycznie mogło być lepszego niż posiedzenie w dołku ziemi? Oby Robin prowadził go do czegoś lepszego od tego krateru (poprzeczka była wysoka, ale kto by zrozumiał wartościowanie spraw Żmijowatego).
Zrównał się z nim krokiem. Spaceru nie przerywając schylił się do swojej... nazwijmy to umownie spódnicą, choć określenie "strzęp materiału" był równie akuratny, i oderwał z niego pas tkaniny, którym obwiązał zranioną wcześniej szybą rękę. Przyłożona do skóry natychmiast przybrała czerwonego odcienia, ale zdawała się dobrze pełnić rolę prowizorycznego bandażu. Kolejna nitka skaleczenia do zestawu blizn ciała. Może skończy się tylko na dużym strupie, o ile oczywiście nie wda się zakażenie i trzeba będzie amputować rękę.  
- Mogę ci się odwdzięczyć w szczerych uśmiechach - zaproponował, nie tracąc dobrego humoru. Dobra waluta te uśmiechy, lepsze niż jeny, jak nic. - O ile będzie to twoje coś tego warte.


Ostatnio zmieniony przez Haru dnia 21.09.16 22:03, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Niewielu było takich jak on, jak Haru, który cenił sobie dużo bardziej, jak to sam określił "Piękno ducha". Wiele więcej jednak było na tym świecie istot, które dobrowolnie pchały się aniołowi w objęcia. Nie narzekał, niemal każda nowa znajomość skutkowała nowo nabytą wiedzą z najróżniejszych dziedzin, a to mu po prostu odpowiadało. Haru też wcale nie zainteresował go przez swoją nieziemska urodę i także w tym wypadku Robin był szczery, cedząc w przestrzeń komentarze równie miłe, jak ten, który dopiero co wypowiedział.
- Tym się jednak nie najesz, Haru. Zabijając zwierzę zyskujesz mięso, a patrząc na nie tylko drażnisz własne potrzeby. - prowadził rozmowę bez cienia niepewności. Spłaszczył swoje podboje do zwykłych potrzeb fizjologicznych, ale rozmowa o pożywieniu brzmiała nieco bardziej niewinnie. Anielska niewinność, można by niemal rzec.
Spoglądał tylko w jego oczy, gdy ten śmiał się jedynie w ramach odpowiedzi. To wystarczający sygnał, Robin nigdy nie wychodził z konfliktów jako przegrany, ponieważ wszystko co go otaczało miał daleko w mniemaniu. Własnej osoby nie szanował, a co dopiero inne.
- Broń Boże, takie błahostki? Nie będę zawracał Panu głowy, pewnie ma ciekawsze rzeczy do roboty. - udał mocno poruszonego, nawet rzuconą żartobliwie propozycją modlitwy. Rozłożył ręce na boki i dodał głośno. - Jak chociażby zamienianie trupów w mutanty.
Póki co ciągnął wężowatego za sobą jedynie głosem, słowami które go kusiły i zastanawiały. Ciekawe czy zawsze by tak zanim poszedł, niezależnie od tego, co by powiedział? Pewnie nawet sprawdził by jego cierpliwość, gdyby nie to, że dochodzili na miejsce.
Nie było to szczególnie daleko od miejsca, gdzie natknęli się na siebie, chociaż musieli przebyć kilka zakrętów i przeskoczyć nie jeden zawalony budynek.
Zatrzymał się, położył ręce na biodrach i zaśmiał się kpiąco. Kilka przestraszonych nagłym hałasem ptaków zerwało się do lotu. Czerwone od krwi dzioby nadal trzymały skrawki wyrwanego z ciała mięsa. Krakanie rozległo się nad ich głowami, leż stado nie próbowało przeganiać dużo większych od nich ludzi.
Nie wiadomo co mu się stało, wyglądał jak dorwany przez jakąś wielką bestię, z ukręconym karkiem i urwana ręką. Pióra walały się dookoła, zmieszane z krwią i piachem. Marty anioł nadal miał otwarte oczy i pozostałą przy cielę górną kończynę wyciągnięta na bok, jakby starał się coś chwycić, albo kogoś zawołać. Nie było jednak wątpliwości, że jest martwy. Pozostawiony tu na pastwę padlinożerców.
- Nie powstrzymuj się, proszę! - Zawył z zadowolenia, zaraz potem odchrząkując i wracając do swojego stoickiego tonu. - Potraktuj to jako prezent.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 4 1, 2, 3, 4  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach