Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Uczestnik: Philip
MG: Luka
Poziom: piekielnie trudna

Proszę, żebyś opisał, w co Philip jest ubrany i co ma przy sobie. I generalnie - możesz robić, co tylko chcesz, pustynia to z definicji jeden wielki sandbox.

Temat do usunięcia, uczestnik usunął konto CIE9nAP

Drobny piach pod jego stopami powoli zmieniał barwę w promieniach zachodzącego słońca. Otoczenie było praktycznie puste; nawet zwierzęta niechętnie zapuszczały się w tak zrujnowane tereny świata. Dlaczego więc Philip spędzał tu swój czas? Odpowiedź była prosta, a udzielić jej mógł świeży trup za plecami Amerykanina. Facet wkurzył nieodpowiednią osobę, nieodpowiednia osoba wynajęła odpowiednich ludzi i pechowiec spotkał swój los, mierzony średnicą. Zadanie wykonane, można wracać do Smoczej Góry zameldować sukces i zgarnąć swój przydział.

Trzeba przyznać, że ofiara wiedziała, jak uciekać. Philip musiał podążać za nim przez tydzień, wielokrotnie wracając się, gubiąc trop i tracąc czas na ponowne go odnalezienie. W efekcie nie miał pojęcia, gdzie się teraz znajdował, może poza tym, że gdzieś na pustyni i na północ od siedziby Drug-on. Wystarczająca ilość informacji, by znaleźć drogę powrotną.

Po lewej świat zdążył się już zaciemnić; po prawej najemnik powinien zauważyć szerokie połacie pustynnej niziny, oświetlone pomarańczowym światłem. Ale nie zauważył. Zauważył natomiast skłębioną masę powietrza i pyłu, znajdującą się daleko, ale bezsprzecznie nadciągającą w jego stronę. Burza piaskowa, tak znana każdemu, kto choć raz postawił stopę poza bezpiecznymi granicami miast.

Zerwał się wiatr. Skarlałe, suche roślinki, które jakimś cudem zachowały się przy życiu na tej spalonej słońcem ziemi, zaszeleściły cicho. Wiało z południowego-zachodu; jeśli Philip obejrzałby się w tamtą stronę, mógłby w wieczornym półmroku zauważyć nieregularne, ciemne kształty. Góry? Dawne zabudowania? Przerośnięty wymordowany? Z tej odległości nie był w stanie sprecyzować, a słońce dające mu po oczach nie ułatwiało sprawy. Istniała spora szansa, że zdążyłby się do nich dostać, zanim pochłonęłaby go burza.

Oczywiście, nie miał żadnej gwarancji, że znajdzie w ten sposób ochronę przed piachem.


Ostatnio zmieniony przez Luka dnia 06.09.15 0:40, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pustynia była zła, powinien był pamiętać o dniu matki, przynieść jakiś podarek, czy coś, a on znów kogoś zabił wśród złocisto-szarych pukli wydm.
Typ był szczwany, wodził go za nos, myślał, że potrafi go przechytrzyć i miał rację. Szkoda, że nie znalazł się jeszcze taki, który potrafiłby przechytrzyć pocisk, one są najmądrsze, po równo karzą geniuszy i półgłówków, dlatego najemnik im ufał. Podniósł strzelbę na wysokość oczu, by przez przeźroczystą tylną część bębenka nabojowego upewnić się ile zostało tych małych mądral. Osiem.

Osiem kawałków morderczego śrutu w tekturowych loftkach przytwierdzonych do miedzianych kapiszonów. Czarna magia, niemieckie Brennke dwunastki, jeden wystarczył, żeby wybić tamtemu kolesiowi dziurę średnicy pięści w bebechach z odległości pięćdziesięciu metrów. Tamte jedenaście pozostałych było tylko wyładowaniem złości po tych chujowych podchodach.

Ściągnął z głowy cuchnącą moczem szmatę, która chroniła go przed morderczym promieniowaniem słońca. Zima zimą, ale udar nie wybiera pory roku.
Jakiś debil nieznający terenu mógłby myśleć, że ucieknie, że się schowa, przykucnie i nie da się zasypać. Byłby martwy jeszcze zanim przestałoby wiać. Philip nie był przygotowany, nie przewidywał znalezienia się tak głęboko w trzewiach pustyni. Musiał mieć osłonę.

Majaczące kształty spełniały podstawowy warunek, wystawały ponad linię piasku opierając się wichrowi. Ruszył w ich kierunku. Odziane tylko w skarpety stopy brodziły w zapadającym się piasku. Buty postukiwały podeszwami, przewieszone przez szyję. Podpierał się strzelbą, gotów w każdej chwili poderwać ją i zacząć strzelać, jebane niedźwiedzie potrafiły się kryć.

przydasie:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Burza tym razem go nie dogoniła – jeszcze nie, przynajmniej. Być może rozlana krew zadowoliła jakiegoś pierwotnego bożka pustyni, przekonując, że Philip powinien być zostawiony w spokoju. Albo, co bardziej prawdopodobne, zwyczajnie miał szczęście.

Już w połowie dystansu mógł przekonać się, że ciemne kształty nie były naturalnym ukształtowaniem terenu, ale wiekową pozostałością po żyjących w tym miejscu ludziach. Wokół niego powoli zaczęły pojawiać się resztki zabudowań; chociaż trudno było zidentyfikować większość z nich, ich układ sugerował dawno opuszczone, małe miasteczko. Największy – i najlepiej zachowany – budynek przypominał przykucniętą na piasku bestię. Nawet pustynia nie była w stanie doszczętnie zniszczyć stabilnej, żelbetonowej ruiny, chociaż niewątpliwie próbowała. Ona, i pokolenia mutantów i ludzi: większość ścian nosiła ślady po ogniu i ostrzale.
Tak samo poznaczone były mniejsze konstrukcje, rozrzucone wokół niczym kurczaki skupione przy przerośniętej kwoce; większość była przynajmniej częściowo zawalona, ale nadal wyglądały na to, czym były pierwotnie – magazyny i parkingi, a dalej pozostałości domków jednorodzinnych.

Zimny wiatr zmienił się; nadal dął niemiłosiernie, ale teraz towarzyszyły mu drobinki piasku. Burza się zbliżała. W tym samym jednak momencie z lewej strony najemnika rozległo się ciche warknięcie. Wystarczająco ciche, by przeciętny człowiek uznał je za odgłos wiatru, ale przecież morderczy sukinsyn na środku pustynnych ruin nie był przeciętnym człowiekiem.

Spojrzenie w tamtą stronę nie da Philipowi niczego; zobaczy jedynie jeden z lepiej zachowanych domków, z wybitymi szybami i całkowicie ciemnym wnętrzem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dobrze mamo będę kurwa grzeczny. Będę ubierał kalesony, będę odwiedzał i pytał co u Ciebie, tylko przestań się wkurwiać.
Żywot dziecka tak rozkapryszonej matki jaką była pustynia, nie jest łatwy. To wymagająca rodzicielka nie znosząca słabości swoich pociech, gotowa pokarać najstraszliwiej za najmniejszą niesubordynację, w to wierzył Liebgott.
Tak go wychowali, każdy, kto rodzi się w piasku, jest dzieckiem pustyni, kobieta, która wypluła w męczarniach i gorącu z siebie niemowlaka to tylko surogatka.

Nie ma co się załamywać księżniczko. Przebiegło mu przez myśl.
Chłodny, przenikliwy wiatr smagał go falami drobnego, wypolerowanego przez tysiąc lat tarcia o siebie, piasku, który usilnie wciskał się do nosa, zalegał w wilgotnych od śliny kącikach ust, wdzierał się pod powieki i wypał do uszu.
W takich warunkach nie byłby w stanie usłyszeć niczego, nawet pędzącej tuż za nim ciężarówki, więc to co eteryczne nie zostało uchwycone, przez jego wybrakowany układ nerwowy.
Mimo to jakiś niespodziewany impuls, to prymitywne ludzkie przeczucie, ostrzegające o niebezpieczeństwie skierowało jego wzrok w tamtą stronę. Wybite szyby stanowiły pewien problem, ale też wyjątkowo ułatwiały dostanie się środka.
Przybliżył się do ściany domku, słyszał piach uderzający o ścianę, nieznośnie turkotanie, tylko i wyłącznie. Przetarł ścianę dłonią, chciał poczuć jej fakturę, wybadać czy będzie stanowić wystarczająco solidne schronienie dla jego drogocennej dupy. Poczuł pod palcami szary posmak tynku, było dobrze.
Ortalionowa kurtka, zdarta z truchła jakiejś biednej kobiety, która miała nieprzyjemność spotkać grupę niezbyt ułożonych gangerów, zaszeleściła przy każdym kroku. Wyjął swoją wściekle żółtą latarkę, w kształcie szczura i nacisnął dynamo. Zębatki zaświszczały i stała się jasność.

Opuścił strzelbę, ułożył lewą dłoń na rękojeści i poruszał bronią by pasek wygodnie ułożył się na ramieniu.
Podbiegł do okna i równocześnie skierował snop światła i lufę w ziejący pustką otwór. Jak coś to zajebię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Blade światło dziecięcej latarki wpadło przez dawno wybite okno, tworząc owalną plamę na przeciwległej ścianie pustostanu. Sądząc po rozmiarze i układzie pomieszczenia, musiało niegdyś pełnić funkcję salonu. Teraz było tylko ruiną; część podłogi przysypał piasek, część zawaliła się, otwierając nową, szybszą drogę do piwnicy. Z zewnątrz nic więcej nie dało się zobaczyć, ani innych pomieszczeń, ani źródła podejrzanego dźwięku. Drzwi wejściowe znajdowały się parę metrów dalej, z drugiej strony budynku.

Warkot powtórzył się, tym razem jednak nie dobiegał z najbliższego budynku, ale zza pleców najemnika, prawdopodobnie z ciemnego, prostopadłościennego kolosa. Dźwięk był głośniejszy niż wcześniej, wydawał się też nieco odmienny. Mniej biologiczny. Bardziej mechaniczny: niski, o regularnych drganiach. Trwał może minutę; potem ucichł, a w ciszy, jaka po nim zapadła, Philip mógł usłyszeć jedynie coraz głośniejszy szum piasku.

Okolica na powrót stała się spokojna i martwa, chociaż trudno było określić, jak długo będzie trwał ten błogi stan. Zwłaszcza, że ciemność nocy coraz szczelniej pokrywała ziemię.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Burza mogła trwać godzinę, mogła i trzy, albo całą noc. Dom wyglądał na solidne schronienie, które pomoże przetrwać humory matki. Jak każde dziecko pustyni Liebgott obawiał fenów, zdradliwych wiatrów, które porywały całe wydmy by rzucić je kilkaset mil dalej na niczego niespodziewających się wędrowców.

W tej suchej, raniącej skórę mgle zawsze działy się złe rzeczy, ludzie znikali, karawany potrafiły zniknąć bez śladu. Głupcy zwykli wtedy mówić, że zostały przysypane, wspominali o straszliwej śmierci przez uduszenie, ale on wiedział lepiej. Pustynne diabły czyhały w zamieci, pozbawione kształtów, lotne demony, łaknące ciepłej krwi. Plaga trawiąca świat, bez wiedzy jego mieszkańców.

Piasek uderzał o jego ciało coraz mocniej, epicentrum burzy było już blisko.
Wszedł do środka, ostrożnie, kładąc najpierw jedną stopę na zapiaszczonej podłodze, musiał wybadać czy nie jest spróchniała i nie zawali się pod jego ciężarem.
Wewnątrz było ciemno, jedynym źródłem światła była jego latarka.
Heh, kurwa cudownie zaraz się zrobi ciemno, ogarnij się chuju.
Położył strzelbę na ziemi i wyciągnął pistolet, był poręczniejszy.

Oświetlał każdy skrawek pomieszczenia, centymetr po centymetrze, co chwila asekurancko zwracając latarkę i lufę w kierunku dziury prowadzącej do piwnicy.
Kusiła bezpieczeństwem i ciszą, ale potrzebował też światła i ciepła, drewna.

Jeżeli wewnątrz znajdowały się jakieś meble, które mógł przemieścić, wrzuci je do dziury i będzie czekał na reakcję jej potencjalnych mieszkańców.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Budynek nie wyglądał na zamieszkały, a przynajmniej nie trwale zamieszkały; niemniej, parę metalowych stelaży, resztka materacu i drewniany stół, wychylający się zza rogu, z pokoju, który prawdopodobnie kiedyś był kuchnią, sugerowały, że jeszcze niedawno ktoś próbował urządzić tu kryjówkę. Teraz jednak odszedł, trudno powiedzieć, czy do innego miejsca, czy do innego świata.
Chociaż fragment kości, na który najemnik nadepnął podczas badania pomieszczenia, sugerował raczej drugą możliwość.

Pomieszczenie było puste, tak samo, jak przylegająca do niego kuchnia. Jeśli w okolicy było cokolwiek żywego, nie dawało śladów życia.

Połamana, metalowa rama od łóżka poszybowała w głąb dziury, by z radośnie dźwięcznym hukiem spotkać się z podłogą. Ostry dźwięk przebrzmiał, ale z piwnicy nie wyskoczył żaden wściekły mutant. Jedynym efektem było osypanie się odrobiny piasku i ciche szuranie nad głową Philipa, dobiegające albo z wyższego piętra, albo z dachu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Brzdęk kurwa. Łóżko poleciało w dół, rozbijając się i gnąc o podłogę w piwnicy.
Szuja spodziewał się, że wywoła to jakąś reakcję, liczył na strachliwego mutka, przyczajonego w ciemności, który skoczy mu do gardła i spróbuje szczęścia.
Cóż każdy ma swój zapas fartu, mały kieliszek, niektórzy bardziej pechowi tylko naparstek, jakkolwiek wyglądało naczynie na szczęście Liebgotta, w tym momencie było puste.

Coś zaszurało.
Jednak jest, trupia księżniczka gotowa do tańca! Rozentuzjazmowany najemnik schował pistolet i podniósł strzelbę.
Zamek odbezpieczony, palec na spust i do dzieła, trzeba wypłoszyć skurwiela.
Zachowawczy cwaniaczek nie miał zamiaru wychodzić na górę, cholera wiedziała co się tam kryło, cieszył się, że nie musiał.
Strzelba automatyczna, trzy sekundy nie więcej i cztery monolityczne stalowe breneki, poszybowały prosto w sufit.
Te małe wyglądające jak śrubki gówienka, co prawda używane zgodnie z przeznaczeniem służyły do polowania na grubą zwierzyną, jak cholerne niedźwiedzie, ale czy sufit nie był trochę jak gruba, betonowa bestia?
Dla księżniczki zdecydowanie.
Huk był niesamowity i rozbijał się wewnątrz jego czaszki jeszcze długo po tym, jak wszystkie kawałki tynku i odłamki betonu rozkruszonego strzałami opadły na ziemię.
Przykląkł w pozycji strzeleckiej i wymierzył w drzwi, wstrzymał oddech licząc, że coś się pojawi.
Jeden.
Dwa.
Trzy.
Chuj! Cierpliwość nigdy nie była jego mocną stroną, zerwał się na równe nogi i z okrzykiem godnym całego batalionu sowieckich soldatów wbiegł do sąsiedniego pomieszczenia w poszukiwaniu schodów.
Uraaaa skurywsynu!
Cokolwiek to było, nie miało prawa zajmować jego nowej kryjówki, ta zniewaga wymagała pomsty, a jak wiadomo ta najlepiej smakuje jeszcze gorąca.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Reakcja była natychmiastowa. Mrożące krew w żyłach unisono ryków rozdarło powietrze, a szuranie zmieniło się w głośne uderzenia ciała o beton, gdy tajemnicze stworzenia, wyraźnie niezadowolone z towarzystwa, postanowiły zmusić się do aktywności i, być może, zapracować na dzisiejszy obiad. Wrzaski i piski odbijały się echem w pustym budynku oraz pod czaszką najemnika, kiedy pokonując kolejne pokoje szukał schodów, ale żadne stworzenie nie pojawiło się w jego zasięgu wzroku. Schody zresztą też nie; miejsce, w którym prawdopodobnie kiedyś się znajdowały, teraz były jednym wielkim rumowiskiem, wypełnionym kawałkami betonu, kamieni, metalu, zmumifikowanego drewna i śmieci niewiadomego pochodzenia. Wdrapanie się po nich było możliwe, chociaż z pewnością spowolniłoby każdego intruza, dając istotom czas na reakcję. Idealne miejsce na pułapkę, gdyby tylko stworzenia były w stanie myśleć strategicznie… co nie wydawało się prawdopodobne, jako że jedno z nich właśnie zeskakiwało na dół z górnego piętra.

Było… ptakiem. Głównie. Pióra w kolorze piaskowej szarości pokrywały je niemal całkowicie; nieliczne łyse pola wyglądały na zrobione z częściowo roztopionej, szarawej gumy: szyja, głowa zakończona długim i ostrym dziobem, dolne łapy. Rozmiaru dorosłego człowieka; uważny obserwator może wypatrzyłby w niej jakieś inne ślady człowieczeństwa, ale musiałby w tym celu rozłożyć ją na elementy podstawowe i każdemu z nich przyjrzeć się pod mikroskopem. Co, zważywszy na agresję, z jaką zwierzę skoczyło w stronę Philipa, nie należałoby do najprostszych i najmilszych zadań.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Podobno żeby osiągnąć w czymś mistrzostwo trzeba spędzić nad daną czynnością dziesięć tysięcy godziny. Gdyby to było prawdą Liebgott miałby czarny pas w pociąganiu za spust do szarżujących na niego bestii.
Od suchych rodzinnych bezdroży rodzinnej Nevady, przez pachnące napromieniowanym gównem okopy i pola minowe Dakoty, aż po zakrawający o szaleństwo szturm na bramy Little Rock, przez prawie dwadzieścia lat robił właśnie to, zabijał mutanty.
I tym razem nie było inaczej.
Każdy z napinających się mięśni, każdy organ i komórka jego wykastrowanego układu nerwowego dokładnie wiedziały co mają robić, ujebać skurwysyna.
Nie roztrząsał jego wyglądu, nie analizował tragedii jaka stała za tym zdziczałym i groteskowym monstrum, nie było czasu na myśli o człowieku, który już dawno przestał nim być.
To był czas pięciogramowych, monolitycznych pocisków.
To był czas magi chemii organicznej i prochu.
Czas kiedy jego palec bez najmniejszej ingerencji świadomości układa się na wyślizganym języku spustowym w sposób tak idealny, jakby stanowiły od zawsze integralną część jednego układu. Dwójka rozdzielonych kochanków, którzy po latach rozłąki mogą w końcu spleść się w miłosnym uścisku.
I lufa.
Jak palec wskazujący samego stwórcy, karząca dłoń sprawiedliwości, dla której bez różnicy jest czy oskarżony był łachmytą żebrzącym całe życie o kawałek chleba czy królem świata, o ile jeszcze jacyś się ostali.

I...

Wyjebał w skurwysyna resztę wszystkie pozostałe naboje, a kiedy te się skończyły i broń stała się bezużyteczna po prostu zaczął okładać nią wymordowanego jak kijem do baseballa.
Masz kurwa pecha, kiedy szuja nie wpada w zasadzki, to zasadzający się wpada w zasadzkę i ma przejebane księżniczko.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z racji długiego nieodpisywania zostaje nałożony deadline. Macie czas na odpis do piątku, w przeciwnym wypadku misja zostanie przeniesiona do archiwum (z możliwością wznowienia jej w późniejszym terminie). W przypadku, gdy jeden z uczestników lub Mistrz Gry zgłosił wcześniej nieobecność na forum, deadline zostanie przesunięty do czasu jego powrotu, więc spokojnie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach