Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 14 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Next

Go down

Pisanie 17.07.17 19:56  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Sama nie mogła uwierzyć w to, jak niesamowitą ilość zbiegów okoliczności przyciągnęła w tak krótkim czasie. Jakby nie wystarczyło przypadkowe napotkanie jednego starego znajomego, tak niespełna dwadzieścia minut później napatoczył się drugi. A przecież zazwyczaj trudno jej było o jakiekolwiek towarzystwo. Fakt, w szkole otaczały ją koleżanki, miała do kogo się przysiąść przy pracach grupowych czy w porze lunchu, czasami gdzieś razem wychodziły, ale w ich gronie zawsze była tylko dodatkiem. Dołączyła się do już istniejącej grupki znajomych nawet nie do końca z własnej woli. Najwyraźniej w akademii Shiroi posiadanie nowej w paczce było czymś w rodzaju wyróżnienia, bo od pierwszego dnia w nowej szkole o znajomość z Verity zabiegały najróżniejsze środowiska. Wiedziała jednak doskonale, że to zainteresowanie jest tylko powierzchowne. Większości tych grupek zależało tylko na poskromieniu najnowszej sensacji, wyciągnięciu jak największej ilości świeżutkich plotek, może jakichś ciekawostek z odległego kraju. Gdy jednak opadła pierwsza fala popularności panienki z M-1, także i zainteresowanie znajomością znacznie się zmniejszyło. Podczepienie się do koleżanek z klasy było o tyle wygodnym zagraniem, że mogły razem chodzić na lekcje i wspólnie gromadzić się na drugie śniadanie. Poza tymi szkolnymi sprawami panna Greenwood nieszczególnie zabiegała o względy koleżanek. Były w porządku, niczego złego nie mogła im zarzucić; ale niestety, nie umiała zaliczyć ich w grono przyjaciół.
Dlatego najczęściej przebywała sama i to jej odpowiadało. Cisza i spokój, wolność od pytań (których przez pierwszy tydzień pobytu w M-3 usłyszała chyba z milion), od zaproszeń w miejsca, które i tak by nie poszła, od plotek o sprawach, które bynajmniej jej nie interesowały. I tak nie znała Shin-chana, który w spektakularny sposób zdemaskował zdradę swojej dziewczyny, ani  pani Yamamoto, która podobno robiła niezłe przekręty na cenach w szkolnym bufecie jeszcze rok temu.
- Chyba?
- No... tak myślę. - Przyciszyła głos, jakby bała się, że domniemany znajomy może usłyszeć tę dyskusję. Z każdym uderzeniem serca była bardziej przekonana co do tego, że oczy wcale jej nie mylą. W końcu ile razy widziała młodego Hayesa w tej właśnie pozie, przy sąsiednim stoliku gimnazjalnej stołówki, kiedy z zapałem coś szkicował w tym swoim notesie? Pojawienie się jego sobowtóra było zbyt nieprawdopodobne, żeby w ogóle wzięła pod uwagę taką ewentualność.
Tym bardziej, że wstał i zaczął iść w ich stronę.
Zamarła w bezruchu, milcząco obserwując zbliżającą się postać. Twarz o lekko uchylonych ustach wyrażała mieszankę zaskoczenia i zainteresowania, a im mniejszy dystans dzielił tajemniczego chłopaka od stolika, tym intensywniej przyglądała mu się zielonowłosa.
Rękę sobie dam uciąć, że to Hayes, przemknęło jej przez głowę. A mało było rzeczy, dla których zaryzykowałaby utratę którejkolwiek kończyny.
Wątpliwości zostały rozwiane, gdy na blacie tuż obok Verity wylądowała nieduża karteczka. Blada dłoń od razu zgarnęła świstek ze stolika i rozwinęła go pospiesznie. Nie minęły dwie sekundy, nim Greenwood wchłonęła treść notatki. Nowe informacje pochłonęły ją na tyle, że nie zarejestrowała od razu gwałtownego szurnięcia znajdującym się naprzeciwko krzesłem. Dopiero cień rzucony na dziewczynę przez wstającego Kyouryuu sprowokował ją do podniesienia głowy znad schludnych literek, których sekwencje przemierzała wzrokiem już trzeci raz.
- Gapisz się
Czekaj, czekaj, czeka!j
Pospiesznie, a przy tym bez czynienia hałasu podniosła się z krzesła. Odruchowo wyciągnęła ramię ku starszemu koledze, jakby chciała powstrzymać Ruukę od rzucenia się z pięściami na Willa. A przecież nic takiego raczej nie powinno się wydarzyć, czyż nie?
Może zaczynała się robić przewrażliwiona.
Nakryła drobną dłonią rękę swojego niegdysiejszego ucznia, ledwie muskając jego skórę opuszkami palców. Siłą nigdy nie była w stanie nic przeciw niemu zdziałać; mogła tylko liczyć na to, że jej gest zostanie właściwie zrozumiany.
-Po-poczekajcie, s-spokojnie - zająknęła się, na wpół szeptem. - Wszystko gra, my... my się znamy.
Błądziła wzrokiem od jednego do drugiego, nie wiedząc zbytnio, jak się w tej chwili powinna zachować. Taka dawka uwagi była wielokrotnym przekroczeniem normy, do której Greenwood przywykła na co dzień. W końcu zatrzymała spojrzenie na Willu, któremu też bądź co bądź należała się choćby odrobina wyjaśnień.
- Dziękuję, odezwę się. Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam.
Złapała zębami dolna wargę, by za chwilę pozwolić jej wyślizgnąć się powolutku z powrotem i przyjąć wyraz lekkiej konsternacji. Palce wolnej dłoni zacisnęły się mocniej na maleńkiej karteczce, którą po chwili umieściła w kieszeni szkolnego sweterka. Wysunęła rękę, ale zaraz schowała ją z powrotem; miała nieodparte wrażenie, że jeżeli tylko wypuści ów ważny kawałek papieru, zgubi go bezpowrotnie.
A tego by nie chciała.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 0:37  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Takiego zwrotu akcji zdecydowanie nie przewidział. I nawet nie mógł przewidzieć. Jeśli nieznany mu osobnik dobrze znał Verity, to powinien wiedzieć jedno - nie powinno się przy niej odwalać scen, zwłaszcza w miejscu publicznym. Hayes szczerze wątpił, że w ciągu tych miesięcy odkąd widział ją po raz ostatni, nagle zmieniła swój charakter, nabrała pewności siebie. Nie znał może całego dramatu jej życia, ale przypadkiem był świadkiem śmierci jej matki i na to zwalał winę za jej wycofanie się ze społeczeństwa. I szanował to, że wolała być sama, bez niepotrzebnych afer, krzyków, publicznych rękoczynów.
A jednak teraz pół kawiarenki będzie się na nich gapić.
- Hej.
Will zatrzymał się, niemalże zamierając w połowie kroku. Nienawidził takich sytuacji, choć rzadko się w nich znajdował. Odwrócił się na pięcie, odstawił szklankę, by w razie czego nie wylać jej zawartości, spojrzał na skośnookiego. Z góry, niestety. Wysłuchał co miał do powiedzenia z niezmąconym, przyjaznym wyrazem twarzy. Jakoś groźby nigdy na niego nie działały, a teraz nawet ignorował fakt, że mógł dostać po mordzie. Przecież wszyscy dookoła widzieli, że nic nie zrobił i to żółtek się do niego przystawia jak pies bez kagańca.
- Wyluzuj - zaczął dość ostrożnie, patrząc na jego twarz błękitnymi patrzałkami. Być może w tym momencie wkurzył go jeszcze bardziej, ale o to nie dbał. Był za blisko Niej, nie myślał racjonalnie. Nie tylko z powodu niewyspania. - Nie rób scen, usiądź spokojnie i gadaj z nią dalej, póki gapi się na nas tylko pół lokalu. Nie chciałem wam przeszkadzać, więc dałem jej wybór czy będzie chciała się odezwać - wytłumaczył spokojnie.
Wzrok przeniósł się na zielonowłosą. Uśmiechnął się do niej tak miło jak tylko mógł. Serce tłukło się w swoim więzieniu z żeber, ale gdyby mogło - uciekłoby uszami i wskoczyło na nią, tuląc radośnie. Co byłoby raczej dziwnym i nieco makabrycznym widokiem.
- Jak i ja, Ver. Dobrze się czujesz? Swoją drogą, Hope strasznie tęskni i mam ci przekazać prezent od niej, tylko akurat nie mam go ze sobą - przy ostatnich słowach lekko posmutniał, jakby obwiniając się za to, że nie nosił ze sobą paczki w każde miejsce, w które się udał. Na dodatek dziwnie mu było rozmawiać z nią w tym szlaczkowatym języku, którego tak szybko musiał się wyuczyć.
- To jak będzie? Przywalisz mi prawym sierpowym przyjaźni "do cholery" czy raczej rozstaniemy się w pokoju? Nie chcę, żeby nam kochana Ver trzepnęła na zawał - dodał, ponownie spoglądając na niższego chłopaka. Jeśli wszyscy Japończycy byli tacy przyjaźni, to chyba jednak powinien spakować manatki i wrócić do siebie, żegnając się z rodzicami i zamieszkując z ciotką. Nie na jego nerwy były takie spotkania.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 1:02  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Dotyk Verity poskutkował od razu. Wcześniej stulił dłoń w pięść i był pewien, że zrobi dokładnie to, czego teraz się po nim spodziewano. Już czuł jak adrenalina zaczyna huczeć w skroniach, trzewia zaciskają się na miazgę i tylko sekundy dzieliły go od konfrontacji. W którym momencie stał się taki nerwowy? Z roztargnieniem spojrzał na zielonowłosą, machinalnie rozcapierzając palce. Lekkie muśnięcie jakim go uraczyła zadziałało jak kaganiec, choć usta nadal się lekko wykrzywiały.
Wykrzywiłyby się bardziej, gdyby nie uniósł ręki i kciukiem nie przesunął po dolnej wardze. Widok skrępowania u dziewczyny wywołał nową dozę czegoś na kompletnym pograniczu. Czegoś pomiędzy zaskoczeniem, zazdrością a rozdrażnieniem. Wszystko spotęgowane tym bardziej, im dalej mówił nieznajomy.
Pytania zaczęły atakować nie czekając na swoją kolejność; jak przekrzykujące się na targu stare raszple. Ruuka przymrużył mocniej ślepia i zerknął ponownie na wyższego chłopaka, taksując go od góry po sam czubek głowy. Kim była Hope? Jaki, do licha ciężkiego, prezent? Zresztą, od kiedy Verity...
Kyouryuu przegryzł wewnętrzną stronę policzka. Czuł, że lada moment, a zacznie przenosić ciężar ciała z jednej nogi na drugą, byle „zająć sobie czas”. Jeszcze niespełna pięć minut temu z rozbawieniem uznał, że wie o Verity wystarczająco dużo, by móc być z siebie dumnym. A teraz? Teraz zjawił się jakiś przypadkowy fagas i sypał równie przypadkowymi informacjami tak naturalnie, jakby codziennie się spotykali.
Dzień w dzień wychodzili na karaoke. Uczyli się do sprawdzianów. Szeptali sobie sekrety. Kupowali...
Raz jeszcze zacisnął powieki, pozbywając się kolejnych myśli. Musiał oprzytomnieć nie po to, by nie robić problemów. Zdawał sobie sprawę, że jedna z kelnerek bacznie mu się przygląda, gotowa zawołać współpracownika, który byłby w stanie poradzić sobie w sporze z przypadkowym małolatem i wyrzucić go z lokalu za „zakłócanie porządku”, jednak w tym momencie najmniej go to obchodziło.
— To jak będzie?
Wbił w niego spojrzenie. Musiał oprzytomnieć, żeby nie robić problemów jej.
Nawet jeśli słowa „Kochana Ver” szarpnęły za strunę, która szarpana być nie powinna.
Jasne – wyrzucił wreszcie, unosząc jedną z dłoni. — Mój błąd. Źle oceniłem sytuację. — Podał ją nieznajomemu. — Kyouryuu.
Kusiło, by odwrócić wzrok od twarzy drugiego chłopaka i zainteresować się tym, czy Verity nadal stała tak niepewnie. To kolejna sytuacja, w której emocje wzięły górę, zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że mimo tego załagodził fatalne wrażenie, jakie na niej wywarł na początku. Udało mu się to mimowolnie, ale środki nie grały tu roli – liczył się cel. Cel, który osiągnął tylko po to, by raptem dziesięć minut później powrócić do punktu wyjścia.
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 1:32  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Nie miała żadnej gwarancji, że cokolwiek zdziała. Przyzwyczaiła się już w życiu do bycia ignorowaną, czasem po prostu niedostrzeganą, a więc i jej działania nie zawsze przynosiły jakikolwiek skutek. Było więc pewną nowością to, że ledwie muśnięcie palcami wywołało natychmiastowy efekt. W pierwszym odruchu chciała odetchnąć z ulgą; przez moment była przekonana, że będzie musiała siłą odciągać rozeźlonego Ruukę od Bogu ducha winnego Willa. Nie dawniej jak kilka minut temu była świadkiem wybuchu tego pierwszego i choć dawniej nie podejrzewałaby go o żaden przejaw agresji, tak teraz nie byłaby już tego taka pewna.
Nawet jeśli w pierwszym momencie kryzys wydawał się być zażegnany, wystarczyła chwila, by na nowo zaognić konflikt. W duchu modliła się do każdej znanej sobie siły, by Hayes zignorował zaczepki, które w końcu wynikały bardziej z niewiedzy i lekkiego przewrażliwienia niż z realnych powodów.
Nawet nie zauważyła, w którym momencie zaczęła drżeć.
Tymczasem otoczenie przycichło, przybierając poziom decybeli nienaturalnie niski jak na popularną kawiarenkę w centrum miasta. Rozmowy przy sąsiednich stolikach, dotąd prowadzone pełnym głosem, teraz zostały ograniczone do szeptu lub zastąpione wibrującym od oczekiwania milczeniem. Coraz to kolejne pary oczu kierowały się ku całemu zamieszaniu, którego centrum stanowiła nieporadna dziewczyna, rozerwana między dwójką kolegów. Verity z całych sił usiłowała nie zwracać uwagi na to, jak wiele osób w tym momencie się na nich gapi i w napięciu oczekuje dalszego rozwoju sytuacji. Wiele by oddała, żeby rozchichotani nastolatkowie i stateczni dorośli ludzie wrócili do swoich rozmów, swoich spraw, a ich zostawili w spokoju.
Nadzieja matką głupich.
- Dobrze się czujesz?
Otrząsnęła się, wyrwana z chwilowego otępienia. Nie było jej łatwo funkcjonować, gdy czuła na sobie wyczekujące spojrzenia co najmniej kilkunastu par oczu. Czy dobrze się czuła? Zdecydowanie nie. Gapiła się na nią połowa klienteli lokalu, a w dodatku znajdowała się między dwójką dziwnie się zachowujących chłopców. Nazwać atmosferę specyficzną to byłoby za mało.
- Wszystko gra - odpowiedziała niepewnie, delikatnie oplatając palcami zaciśniętą w pięść dłoń Ruuki. Odnosiła wrażenie, że każde kolejne słowo Hayesa tylko pogrążało szanse na zawarcie pokoju, nawet jeżeli miał jak najlepsze intencje. Nie mogła dopuścić do tego, by nieszczęśnik oberwał za niewinność. Wciąż była sceptyczna co do tego, czy chce z nim utrzymywać bliższy kontakt - w końcu był częścią tej przeszłości, do której wracać nie chciała - to choćby ze względu na najprostszą ludzką uprzejmość i fakt, że Will z pewnością miał wieści na temat Hope i reszty przyjaciół panny Greenwood, nie mogła pozwolić sobie na utratę tej relacji.
Najwyraźniej jednak nieme modły zielonowłosej, od kilku chwil zanoszone każdej istocie wyższej w niebie i na ziemi przyniosły oczekiwany skutek. Napięcie nieco zelżało, choć Verity nie od razu mogła się poczuć swobodnie. Cofnęła rękę i objęła się nią w pasie, drugą dłoń wciąż uparcie trzymając w kieszeni. Wycofała się o pół kroku spomiędzy chłopców, pozwalając im dokonać przedstawienia się między sobą. Trochę obawiała się, że jakakolwiek ingerencja z jej strony snów poruszy niewłaściwą strunę u któregoś z rozmówców i wywoła kolejną nieprzyjemną wymianę zdań - a tego wolałaby uniknąć.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 2:15  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Był gotowy na wszystko - od wylądowania na ziemi do zostania uznanym niewartym zachodu i zostawionym w spokoju. Wszystko przez to, że czasem nie potrafił utrzymać języka za zębami i głupim, nieostrożnie wypowiedzianym słowem mógł sprowokować swojego przeciwnika. A bić się przecież kompletnie nie potrafił, więc był na bardzo przegranej pozycji od samego początku tego małego konfliktu. Dobrze jednak, że panienka Greenwood potrafiła jakoś wpłynąć na swojego kolegę pomimo oszczędności w słowach i drobnej aparycji. Wystarczało, że przyciągnęli niepotrzebnie uwagę.
- William. W sumie też nie powinienem się czaić jak łoś na łosicę, wybacz. Oboje wybaczcie - uścisnął wyciągniętą do niego rękę, zerknął na chwilę na Verity, a następnie powrócił niebieskimi ślepiami do Azjaty. - Pewnie rozwaliłem wam spotkanie.
Nie powinien mieć tego głupiego poczucia winy i ścisku w gardle. Przecież nie było to jego winą, że znalazł się w tym samym miejscu co oni, a potem nie chciał zaprzepaścić szansy na nawiązanie kontaktu ze znajomą z czasów piaskownicy. Następna okazja mogła już w ogóle nie nadejść, a potem jak by się tłumaczył przed Hope? Że spartolił sprawę, bo nie miał odwagi podejść? Poza wyrzutami sumienia miałby jeszcze wyrzuty od znajomej.
Zabierając rękę, spuścił wzrok i wbił je w swoje buty. Powinien coś jeszcze powiedzieć, ale nie chciał znów szarpać złe struny, prowokować, zbłaźnić się. Myśli mieszały się, nie działały prawidłowo, uciekały we wszystkie strony i ciężko było je uporządkować w coś logicznego. Najchętniej po prostu zostawiłby ich samych i wyszedł snuć się dalej po mieście, poznając okolicę, ale i tak długo krążył po uliczkach i po prostu musiał przysiąść. Ostatecznie wylądował na krześle, patrząc na Kyouryuu, tym razem z dołu. Zdecydowanie zapamięta jego twarz.
- Także ten... Nie zwracajcie na mnie uwagi. Za jakieś dziesięć minut mnie nie będzie, obiecuję - odezwał się w końcu. Raczej nie szykował się na sesję pytań i odpowiedzi, zwłaszcza po tej akcji sprzed chwili. Wciąż nie mógł uwierzyć, że przetrwał, a Verity jeszcze stała, mimo zainteresowania ze strony okolicznych stolików.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 2:50  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Usta Ruuki poruszyły się w ślad za słowami Williama. „Łoś na...” — ale szybko zamarły i na powrót zacisnęły się, nie mając zamiaru komentować tego porównania. „Weź na wstrzymanie”. Wyluzuj. Daj spokój. Miał zamiar to zrobić, zresztą, ze swojego punktu widzenia szło mu całkiem nieźle, przynajmniej do momentu, w którym drobna dłoń nadal zaciskała się na jego ręce. Teraz jednak, gdy opuszki palców zsunęły się z jego nadgarstka i dotyk zniknął doszczętnie, pozostawiając na skórze dziwny, irracjonalny, być może nawet nieistniejący chłód, Ruuka raz jeszcze rozważył wszczęcie burdy.
Jeżeli afera oznaczała jej próby uspokojenia go, a te z kolei równały się drobnym gestom, na które nigdy wcześniej się nie odważyła...
Z cichym syknięciem opuścił brodę i przycisnął palce do nasady nosa. Co za głupota. Od kiedy myślał w tak idiotycznych kategoriach?
— Pewnie rozwaliłem wam spotkanie.
Tak, zdecydowanie je spierdolił. Dokładnie to zdanie ciskało się teraz Ruuce na usta i gdyby nie zacisnął szczęk, cała próba utrzymania na powrót pozytywnej aury poszłaby w łeb. Nie mógł się jednak złamać, bo mimo szczerych chęci ponownego doświadczenia jej dotyku, bardziej zależało mu na zapewnieniu jej komfortu.
A do tego było jeszcze daleko.
Za dziesięć minut – podjął mimowolnie, odsuwając rękę od twarzy — nas też tutaj nie będzie.
Bo jeśli zostaną tutaj dłużej, w Verity zaczną wytapiać się dziury. Sam Kyouryuu na ukradkowe spojrzenia był odporny – tak samo jak na szepty i pomrukiwania. Jednak jego poziom stabilności psychicznej znacząco różnił się od tego, którym szczyciła się zielonowłosa; siłą rzeczy wątpił, że poczuje się rozluźniona gdzieś, gdzie zbyt wiele par oczu skierowanych jest na nią. Nie tylko, to oczywiste, ale głównie. Bo to od niej oczekiwano konkretów. Chciano, by zareagowała. Dała jawny rozkaz.
Ciemnowłosy wyprostował plecy i omiótł wzrokiem najbliższe otoczenie. Kilka głów odwróciło się raptownie, uciekając przed zdemaskowaniem, choć cała ich trójka wiedziała, że co najmniej połowa zasiadających w lokalu gości, czeka na rozwój wydarzeń.
Zresztą – zaczął po tym, jak wreszcie powrócił wzrokiem do jej twarzy — możemy wyjść już teraz. Wziąć napoje i się stąd wynieść... - „w cholerę”. Przełknął ślinę, przełykając również zakończenie zdania. — Razem z nim. – Górna warga lekko drgnęła, jakby w ostatniej sekundzie powstrzymał się przed uniesieniem jej i obnażeniem zębów. — Jeśli chcesz. W końcu macie sobie sporo do opowiedzenia, nie?
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.07.17 3:31  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Jedno imię.
Drugie imię.
Podanie ręki.
Standardowa sekwencja wymiany uprzejmości w końcu nastąpiła w jako-takim porządku i z zachowaniem minimum kultury. Z płuc zielonowłosej uciekło cichutkie westchnienie ulgi, na razie tylko połowiczne. Czuła się zobowiązana do podtrzymania przyjaznej atmosfery w towarzystwie, co do tej pory wyraźnie jej nie wychodziło. Jak widać sytuacja zaczęła się powoli uspokajać, co działało pozytywnie na poszargane nerwy panny Greenwood. Wyglądało na to, że jednak nie będzie musiała interweniować w celu zapobiegnięcia bójce, nawet jeśli jeszcze kilka minut temu cała zgromadzona w kawiarence gawiedź z niekrytą ekscytacją wypatrywała pierwszego ciosu.
Dzięki Bogu, do niczego takiego nie doszło.
Nawet nie zauważyła, w którym momencie zacisnęła palce na swetrze tak mocno, że aż pobielały z wysiłku. Wraz z głębokim wdechem i spokojnym wydechem rozluźniła uchwyt, rozprostowując po kolei wszystkie stawy dłoni. Wyjęła z kieszeni także drugą rękę, spoconą odrobinę od przetrzymywania w szczelnej, wełnianej osłonie. Wciąż ściskała w niej karteluszkę, którą teraz po chwili namysłu pozostawiła w dłoni z zamiarem schowania do plecaczka. Tam notka z numerem telefonu z pewnością będzie bezpieczniejsza niż w luźnym, przepastnym swetrze. Rozmiar okrycia nie miał być praktyczny, miał skutecznie ukrywać całą górną część fizjonomii panny Greenwood. Im mniej było spod niego widać, tym lepiej.
- Och, właściwie... - rzuciła wzrokiem na pstrokaty zegar wiszący na ścianie nad sąsiednim stolikiem, a potem jeszcze dla pewności zerknęła na swój osobisty identyfikator, który również wyświetlał godzinę. - Chyba powinnam się powoli zbierać. Tata będzie się martwił, że tak długo mnie nie ma.
Co prawda Adrian często wracał do domu o wiele później niż jego adoptowana córka, to jednak jeżeli już był w ich wspólnym mieszkaniu jako pierwszy, zawsze kontrolował, czy Szczypior jest bezpieczna gdziekolwiek tam, gdzie się znajduje. Ona sama też starała się pamiętać, by wysłać swojemu opiekunowi wiadomość albo przynajmniej wcześniej zapowiedzieć, w jakich godzinach można się jej spodziewać z powrotem. Niektórzy rodzice nawet tyle nie wymagali od swoich pociech, ale dla Verity i tak była to spora zmiana w porównaniu do zasad panujących w Domu Dziecka. A i te nieco dla niej naginano ze względu na wiek i dobre sprawowanie.
Do mieszkania ze Spadzińskim była przyzwyczajona już na tyle, że mówienie o nim wprost jako o swoim ojcu uważała za rzecz kompletnie naturalną. Jej znajomi nie mieli okazji poznać Adriana i przekonać się, jak niewielka różnica wieku dzieli młodociana i jej opiekuna. Pewnie wyobrażali sobie jej słynnego tatę jako gościa w okolicach czterdziestki. Ver nie uważała za istotne, by wyprowadzać kogokolwiek z błędu; każdy wiedział tyle, ile było mu potrzebne. Ruuce historia z adopcją nie powinna być obca, bowiem Greenwood podzieliła się nią niemal natychmiast. Jako jedyny mieszkaniec M-3, który w ogóle wiedział o jej statusie sieroty, zasługiwał na aktualizację danych. Dla Willa zdanie wypowiedziane przez dawna koleżankę mogło mieć mniej sensu, ale przy odrobinie wysiłku też miał szansę się domyślić. W końcu miał inną część informacji: matka zielonowłosej nie żyła od kilkunastu lat, zaś jej mąż wylądował w więzieniu i stracił prawa rodzicielskie. Nie trzeba było mózgu einsteina, żeby do tego dojść.
- Jeśli chcecie, możemy iść razem. Chyba, że chcecie jeszcze zostać.
Większość obecnych wpatrywała się w nią, oczekując decyzji. Co poniektórzy klienci obstawiali sami ze sobą zakłady, który z panów dostąpi zaszczytu dalszego towarzystwa Amerykanki. A może uda się połączyć tę wybuchową gromadkę w zgodne trio? Była jeszcze inna opcja - że Verity, będąc sobą w stu procentach, stchórzy i ucieknie, zostawiając chłopaków samym sobie.
Właściwie to ta ostatnia opcja była jej najbliższa. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że każda decyzja będzie w jakiś sposób błędna i dla kogoś krzywdząca. Teraz obu kolegom dała wybór, iść lub zostać, zgodnie z życzeniem. Zresztą, nawet nie naginała prawdy; rzeczywiście powinna pomyśleć o powrocie do domu, w końcu przesiedziała w kawiarence w przybliżeniu godzinę. Miała już dość męczącego dla oczu wystroju, gwaru, a teraz tak intensywnej uwagi. No i musiała przewidzieć powrót do południowej części miasta odpowiednim środkiem transportu publicznego. Komunikacja miejsca, choć świetnie rozwinięta, nadal miewała dziurawe godziny i zdarzały jej się wszelakie awarie, toteż nierozsądnie byłoby zostawiać powrót na ostatnią chwilę. Mogłoby się okazać, że w wyniku niefortunnego splotu zdarzeń miałaby do wyboru nocleg na ławce na przystanku lub pod ławką na przystanku.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.07.17 0:05  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Jego porównania były czasem dziwne. Może nawet w tym języku brzmiały jeszcze gorzej niż normalnie, bo niektórych zwrotów tłumaczyć się nie powinno, ale... mało go to obchodziło. Czasami jak próbował być zabawny to popadał w skrajności i robił z siebie debila. Jeszcze gorzej, kiedy starał się być wyluzowany, zamiast drętwy i cichy jak zazwyczaj. Towarzystwo nie było jego żywiołem, samotnicza dusza kłóciła się z umysłem, gdy ten próbował jakoś odnaleźć się w otoczeniu innych ludzi. Jeszcze gorzej, że czuł na sobie wzrok więcej niż dwóch par brązowych oczu i to w dodatku nie do końca ze swojej winy. Jak on się czuł niekomfortowo, to co musiała czuć Verity?
Przechylił nieco głowę, zerkając na kartki leżące na stoliku. Wcześniej zrobił tylko trzy totalnie losowe kreski, które dla każdego poza nim mogły wydawać się zwykłymi bazgrołami lub rozpisywaniem ołówka. W tym miejscu na myśl przychodziły mu tylko ogrody i sady. Nie miał ochoty rysować ogrodów i sadów. Dobra, może lubił pejzaże i naturę, ale mimo wszystko tu było jakoś za słodko i za mdło. No i w obecnej atmosferze raczej by już niczego nie dokończył. Nawet gdyby reszta klientów znów zaczęła brzęczeć w tle, przypominając pracujące przy ulach pszczoły, pozostałoby wspomnienie nagłej ciszy i niemych dopingów. Zgarnął swój majdan do plecaka, jednym płynnym ruchem. Zaraz po tym położył obie ręce na zimnym naczyniu, które wciąż pełne było zawartości. Podniósł się, ponownie wybijając się wzrostem ponad nich.
Jego uwadze nie umknęły słowa Verity o "tacie". Co prawda nieco opóźnione trybiki zazgrzytały na początku, przypominając sobie losy staruszka Daisy. Wylądował w więzieniu, jeśli dobrze kojarzył. Na dodatek z niewielkimi szansami na wygrzebanie się z niego w najbliższym czasie. Czyli musiała mieć jakiegoś nowego opiekuna. W sumie władze nie zezwoliłyby na życie samopas komuś nieletniemu, a do biedula to na pewno się nie nadawała. Przychodziło tam sporo nieznajomych, pojawiali się i znikali, na pewno nie miałaby tam odpowiedniej ilości spokoju.
Jego rodzice nigdy nie zamartwiali się o syna. Pracowali do późna, czasem któreś z nich zostawało na noc, momentami oboje nie wracali, zajęci swoimi naukowymi sprawami. Miał co chciał, mógł chodzić gdzie chciał, byleby zwierzaki były nakarmione zanim się pójdzie włóczyć. No i żeby wrócił do domu sam, a nie razem z policją w nieodpowiedniej godzinie. A jednak mimo wszystko nie był taki szczęśliwy jak być powinien. Choć teraz było lepiej. Zobaczył ją, wiedział, że jednak tu jest.
- Tak... Siedzenie tu chyba nie ma zbytnio sensu... - stwierdził dość cicho, zerkając po ludziach, którzy jeszcze trwali w swoim gapieniu się. Odwrócił się do chłopaka nieco tylko młodszego od siebie, który uporczywie wlepiał ślepia w Verity. - Serce nieostrożnego gapia dobrze jest podać w szafranie z delikatną nutą miodu i kieliszkiem Château Cos d’Estournel - rzucił, parodiując pewien program kulinarny o podróżującym kucharzu. Zrobił jednocześnie na tyle groźną minę, że chłopaczek zrozumiał chyba o co chodzi i szybko odwrócił wzrok. Will natychmiast powrócił swoją facjatą do Kyouryuu.
- Wcale nie tak długo. Nie widzieliśmy się tylko rok, sześć miesięcy, trzynaście dni i - zerknął na godzinę wyświetlającą się na przepustce - pięć godzin... Albo może trzynaście... Nadal nie mogę odnaleźć się w tej strefie czasowej. W każdym razie, ona nie widziała mnie z tydzień dłużej.
Być może właśnie go sprowokował. Może właśnie pokazał, że serio jest obrzydliwym stalkerem, który śmie w dodatku wiedzieć o niej za dużo. Ale zawsze to lepsze niż żartobliwe powiedzenie "cho na solo za McCronusa", bo to Azjata mógłby wziąć zbyt dosłownie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 0:10  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Oczy podążyły za nieznajomym (poprawka, gość ma imię, przypomnij je sobie), gdy ten ruszył w kierunku porozrzucanych papierów. Właśnie wtedy ciążące w płucach powietrze znalazło ujście między wargami czarnowłosego i Ruuka westchnął cicho; wraz z wydechem opadły mu nieco zesztywniałe ramiona. Mógł się już domyślić, że ze strony drugiego chłopaka nie ma większego zagrożenia – przynajmniej nie w towarzystwie Verity – ale jednocześnie nie mógł się przemóc, by wyluzować.
Dawniej, pomyślał gorzko, byłem wyluzowany cały czas.
Co takiego się stało, że nie był w stanie na chwilę odpocząć?
— Och, właściwie...
Zamrugał, bo dopiero dotarły do niego słowa dziewczyny. Musiała wracać. To brzmiało źle, ale dawało chociaż pół argumentu, by wynieść się z lokalu i chociażby za to mogli jej potem dziękować.
— Jeżeli chcecie...
Utrzymał neutralną mimikę; z trudem, bo z trudem, ale ten jeden raz nie pokazał niechęci, choć rozgoryczenie ścisnęło mu żołądek. Oczywiście, nie miał zamiaru kazać jej wybierać – bo byłoby to zbyt śmieszne. Tym bardziej, że sam nie czuł się do niej aż tak przywiązany, by walczyć o „prawo do niej”, jednak przy okazji buntował się i wściekał, gdy jakikolwiek inny facet, w tym Will, zawieszali na niej tak łapczywe spojrzenia i jeszcze wygadywali...
Nagle zmarszczył brwi.
Tyle z neutralnej mimiki.
Zerknął na Verity spod przymrużonych powiek, jakby za sprawą samego spojrzenia mógł jej zadać pytanie – on tak na poważnie? Brzmiał jak stalker i Ruuka coraz bardziej dochodził do wniosku, że tym właśnie był – jakimś obrzydliwym gościem w kraciastej koszuli, który kryje się po krzakach z lornetką i zapasem konserw na najbliższe kilka dni, aby bez wytchnienia podglądać życie swojego celu. Albo wciska między wargi kolejnego chipsa, piątą dobę z rzędu rezydując na gałęzi klonu wyrastającego sto metrów od domu „ofiary”, popija to wszystko energetykami i mrożoną kawą w puszkach – wszystko po to, by zebrać jak najwięcej informacji, przy jak najmniejszym bezpośrednim kontakcie. Zresztą, wszystkie wizje, jakie przyszły mu teraz do głowy, prezentowały się fatalnie. Dlatego gwałtownie przerwał ciąg obrazów.
Dość.
Kyouryuu przeciągnął więc wzrokiem po twarzy dziewczyny, ale zaraz potem powrócił do drugiego rozmówcy i zaśmiał się; trochę zbyt sucho i zbyt sztucznie.
Serio? – Pociągnięcie tematu wydawało mu się nad wyraz idiotyczne. Z drugiej strony nie mógł czuć się większym kretynem, stojąc wciąż w tym samym miejscu, ze szczękościskiem i czubkami palców, które mrowiły od chęci zaciśnięcia się w pięść. Sam był pod wrażeniem, jak wielkie pokłady samozaparcia w sobie znalazł, choć przed momentem był pewien, że nie ma ich już wcale. — No to faktycznie. Jak to tylko rok, trzy miesiące i sześć dni... Szesnaście dni? – Znów ten uśmiech pełen politowania. — To nawet nie ma o czym mówić. Idziemy?
Pytanie skierował już do Verity, zaciskając ponownie usta, w znanym już u siebie wyrazie kogoś, kto usilnie stara się zdusić wszystkie inne słowa pchające się do przełyku. Tak się zresztą czuł – jakby myśli formowały się w żołądku i brnęły w górę, w gardle zamieniając w masę pęczniejących pęcherzy, które napierały na ścianki i, przez zbyt wielką liczbę i ścisk, tamowały przepływ powietrza. Nie mógł nawet przełknąć śliny bez świadomości, że jakieś ciało obce znajduje się w jego krtani; coś, co mógł odchrząknąć, gdyby tylko otworzył usta.
Ale jeżeli to zrobi, wszystko trafi szlag.

|| :c
                                         
Kyōryū
Wojskowy
Kyōryū
Wojskowy
 
 
 

GODNOŚĆ :
きょうりゅう るうか (Kyōryū Rūka)


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.07.17 23:06  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Przydusiła wybuch śmiechu na widok miny młodzieńca, który własnie usłyszał przepis na swoje własne serce w aromatycznej marynacie. Zakryła uśmiech zwiniętą dłonią i tylko po oczach dało się poznać, że ten krótki spektakl rzeczywiście zdołał ją rozbawić. Przez ten rok nie zdążyła zapomnieć nieodłącznej aury wesołości, która towarzyszyła Hayesowi w praktycznie każdej sytuacji. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że ani trochę nie brakowało jej rzucanych co chwilę dowcipów i kawałów płatanych przezeń nauczycielom jeszcze za czasów gimnazjum. Aż trudno było uwierzyć, że ofiary owych żartów nigdy nie wierzyły, kto był ich rzeczywistym autorem. Była to jedna z tych rzeczy, które nigdy się nie zmieniały. Chwilowy powrót do tej atmosfery sprawił, że Verity poczuła ukłucie żalu. To już nie był jej świat, jej otoczenie; opuściła go z własnej woli, to fakt, aczkolwiek w żaden sposób nie zabraniało jej to tęsknić za starymi czasami, kiedy każde popołudnie spędzała otoczona bandą przyjaciół, topografia większości miasta nie miała przed nią tajemnic, a jej pojawienie się nigdy nie wywoływało sensacji.
Zupełne przeciwieństwo tego, w czym żyła teraz.
A przecież nie miała na co narzekać. W dużej mierze osiągnęła swój cel - odcięła się od przeszłości i przykrych wydarzeń z nią związanych, rozprawiła się z większą częścią demonów swojej psychiki, udało jej się nawet w pewnym stopniu zaaklimatyzować w nowym środowisku. Żyć, nie umierać, co?
Więc może dlatego obecność Willa, choć w jakimś stopniu rozczulająca, wywoływała także przerażenie. Za żadne skarby nie chciała zaprzepaścić roku ciężkiej pracy i przypominać sobie, od czego odeszła. Ale może nie będzie tak źle; w końcu Hayes nie miał najmniejszego pojęcia o prawdziwym powodzie wyjazdu koleżanki z klasy ani o jej skomplikowanym życiu osobistym, więc świadomie nie mógł jej zaszkodzić. A gdyby zrobił to nieświadomie - nie miała prawa mieć o to pretensji.
Na wyliczony przez chłopaka czas ich "rozłąki" tylko prychnęła kolejną falą przytłumionego śmiechu. Trwała w świętym przekonaniu, że ów okres czasu został przytoczony z grubsza losowo. Nawet sama Ver nie liczyła dni tak dokładnie. Wiedziała tylko, że przyjechała gdzieś w październiku poprzedniego roku. Ani dawno, ani niedawno ot, fakt historyczny.
- Będziesz mi musiał wszystko opowiedzieć. Zobaczymy się jeszcze - rzuciła do Willa wraz z uprzejmym uśmiechem, równocześnie zgarniając swój plecak z oparcia krzesła. Karteczkę z numerem od razu umieściła w najmniejszej kieszonce, by nie miała szansy zaginąć.
- Mhm, możemy iść. Wracasz do domu? - Tym razem zwróciła się do drugiego ze swoich towarzyszy. Gdyby odpowiedź była twierdząca, mieliby przynajmniej jakiś punkt odniesienia. W końcu mieszkali w pewnej odległości od siebie, ale jednak w tej samej części miasta, do której zapewne jechał jeden autobus. Nie miała co prawda jakiegoś szczególnego parcia na przyklejenie się taśmą do Ruuki, jednak skoro już się przypadkiem spotkali, można to było wykorzystać i nie wracać do domu samotnie.
Zawsze byłaby to jakaś odmiana.
Tak czy owak, dalsze pozostanie w kawiarni oznaczałoby stopienie się pod naporem obcych spojrzeń świdrujących jej ciało, co odczuwała coraz intensywniej z każdą mijającą sekundą. Nim pojawiła się pierwsza wypalona wzrokiem gapiów dziura, panna Greenwood była już przy drzwiach, sama lub nie, cichym brzęknięciem dzwoneczka oznajmiając swoją natychmiastową ewakuację.

// Ja nie wiem co ten post, ale jest. To niech będzie.
                                         
Verity
Studentka
Verity
Studentka
 
 
 

GODNOŚĆ :
Daisy Verity Greenwood


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.07.17 2:44  •  Kawiarenka "Malinowy Chruśniak" - Page 10 Empty Re: Kawiarenka "Malinowy Chruśniak"
Zawsze cieszył się, gdy poprawił komuś humor. Jeszcze lepiej było jeśli to Verity była osobą, której wyraz twarzy nagle zmienił się na rozbawienie i starała się to ukryć, jak w tym właśnie momencie. Dla niego wesołość była naturalna, wrodzona, czasem po prostu nie potrafił jej powstrzymać, zdarzało mu się niszczyć niektóre momenty życia zachowaniami nieodpowiednimi do sytuacji. Rzadko kiedy udawało mu się jakoś z tego wyjść i naprawić błąd, ale teraz najwyraźniej jakoś mu się udało niczego nie rozwalić. I nawet jego niemalże dokładne wyliczenie czasu od ich ostatniego spotkania zostało uznane za żart, przynajmniej przez zielonowłosą. W duchu odetchnął z ulgą, że nie uznała go za chorego psychicznie stalkera, za jakiego pewnie w tym momencie miał go Kyouryuu. Właściwie nosił czasem kraciaste koszule, ale z lornetki i drzewa nie korzystał. Zdecydowanie nie były w jego stylu. Już bardziej wolał gapić się na stare fotografie panny Greenwood i wspominać chwile spędzone w jej pobliżu. Nawet, jeśli owe "pobliże" wynosiło kilkadziesiąt metrów czy też znajdowała się ledwie w polu widzenia.
Szczerze powiedziawszy, niekoniecznie miał ochotę iść razem z nimi. Chciał po prostu wyjść stąd, udać się gdzie indziej. Odpocząć mógł równie dobrze na najbliższym murku czy ławce w parku, a z drugiej strony mógłby też kopnąć się do domu jak i Ver. Nawet gdyby miał znowu podjąć próbę szkicowania, tutaj przeszkadzałby mu szum ludzi wciąż mogących jeszcze nawiązywać do napiętej sytuacji, która zdarzyła się parę minut wstecz. Jeszcze w dodatku połączenie różu z zielenią z każdą chwilą rozpraszała go coraz bardziej. Nie dlatego, że wyglądało mu to źle, a po prostu były dla niego zbyt krzykliwe. Za bardzo darły się "jestem liściastym krzakiem, a obok pospadały cudne owoce". Na myśl przychodziłby mu tylko sad, ogród, kwiatki. Za dużo ostatnio rysował sadów, ogrodów i kwiatków.
Uśmiechnął się ciepło do Verity, patrząc na jej twarz. Zaczęło go wypełniać nieprzyjemne uczucie, gardło i serce ścisnęły się jeszcze mocniej niż do tej pory. Zobaczymy się jeszcze wcale nie pomagało, a wręcz pogarszało wewnętrzne protesty ciała. Ogarnął go niepokój, wrażenie podobne do tego, które odczuwał ponad rok temu na stacji, obserwując odjeżdżający pociąg. Co, jeśli znowu jej nie zobaczy tak długo? Co, jeśli nie zobaczy jej już w ogóle?
Ma twój numer, kretynie. Ma. Ale czy skorzysta? Może teraz uśmiecha się uprzejmie, bo wie, że nigdy się nie odezwie. Może chowa karteczkę po to, by jej nigdy nie wyciągnąć lub też wyrzucić jak tylko znajdzie się poza zasięgiem wzroku. Uśmiechał się, wewnątrz cierpiąc jak w najgorszym kręgu piekła. Przez tyle lat nauczył się dobrze maskować kocioł w duszy. Zdradzenie uczuć mogło zaboleć, a wtedy zostałoby tylko cięcie żył surowym spaghetti i zrobienie sobie pięknej, wisielczej pętli z gąbki. Czy może na odwrót... Tak czy owak, pozostawał żal i ból. I nadzieja, że jednak skorzysta z kartki w inny sposób niż do wywalenia jej.
- Do zobaczenia. Trzymajcie się - odezwał się w końcu. Zgarnął swoje rzeczy, zarzucając plecak na ramię. Słuchawki wylądowały na uszach w tym samym momencie, w którym zielonowłosa dzyngnęła w dzwonek przy drzwiach.
Hello darkness, my old friend... wymruczały słuchawki prosto w jego uszy. Will przez chwilę wyglądał jakby miał zaraz na twarz przyjąć smutną_żabę.jpg, a potem przełączyć piosenkę dalej, ignorując wybór losowej playlisty, ale ostatecznie pogodził się ze swoim losem i on również udał się do wyjścia. Zerknął jeszcze w kierunku odchodzącej Verity, a następnie udał się w zupełnie przeciwną stronę, starając się zepchnąć myśli na jakieś przyjemne tory. Cały czas pozostawał jednak przy temacie Kyouryuu i Greenwoodówny. Kim dla siebie byli, czemu tak bardzo go wkurzał swoją obecnością, w czym im przeszkodził, że nie byli w stanie kontynuować, kim jesteśmy, dokąd zmierzamy?
Do domu.
Najlepiej zmierzać do domu.

[zt]

//Kiedy piszesz co przyjdzie ci na myśl, nawet jeśli jest głupie, bo nie wiesz co pisać ._.'
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 14 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11, 12, 13, 14  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach