Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Go down

In that moment I swear, we were infinite. [historia alternatywna - Ailen x Growlithe] BU5ujBl

* * *

Czas: wiosna. Dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego.
Miejsce: Japonia, miasto niezidentyfikowane.
Postacie: Ailen (Kurt Sullivan), Growlithe (Jonathan Charles Wo`olfe) + bardzo dużo NPC.
Historia alternatywna: yup. Coś szkolnego.




skrócona charakterystyka Jace'a

In that moment I swear, we were infinite. [historia alternatywna - Ailen x Growlithe] JyLXu0A

Godność: Jonathan Charles Wo`olfe.
Wiek: osiemnaście lat.
Wzrost/waga: 182 centymetry/65 kilogramy.
Pochodzenie: Anglia, Londyn.
Rodzice: nie żyją. Wychowuje go wujostwo.
Rozpoznawalność w szkole: raczej marna, skoro zwykle go nie ma.
Inne: ma czarnego wilczura imieniem Abstract.

• Teoretycznie należy do koła detektywistycznego. Od trzech lat jego noga nie przekroczyła jednak progu pokoju klubu. Od trzech lat jest uczniem naprawdę zwykłej szkoły, ze zwykłymi zasadami, regulaminami, nauczycielami i uczniami. Od trzech bitych lat też co rusz dostawał nagany. Gdy nauczyciele jeżyli się z wściekłości, patrząc na niego zza swojego ciężkiego, mahoniowego biurka i gdy komentowali jego niedbalstwo, on nadal wsparty policzkiem o dłoń wyglądał przez okno, ze znużeniem śledząc kolejne kroki drużyny piłkarskiej. Wiedział co zaraz nastąpi. Gdy płuca przestaną mieścić powietrze, a matematyczka cała aż się napuszy... w końcu wezwie go do tablicy.
- Proszę, proszę, kto tu się pojawił! Nie za częste wakacje, panie Wo`olfe? - zacznie jak zawsze, wymachując białą kredą. Nawet na nią nie patrząc podniesie się z miejsca, oderwie dłonie od boków pojedynczej, schludnej ławki, podejdzie do tablicy, po drodze wyjmując kredę z pulchnych palców kobiety i rozwiąże zadanie, nie interesując się tym, jak z każdym następnym znakiem zapisanym na zielonej tablicy, jej mina marnieje, aż w końcu nie pozostaje jej nic innego, jak tylko zdziwienie, rezygnacja i... odesłanie ucznia z powrotem na miejsce.
Problemem nie było to, że był złym uczniem.
Problemem był fakt, że nie był uczniem wcale.
Na własne życzenie.


Reszta na fabule. Nie ma się co rozdrabniać z tymi ciekawostkami na temat Jace'a.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Charakterystyka Kurt'a

In that moment I swear, we were infinite. [historia alternatywna - Ailen x Growlithe] BDd49zO

- A ten to kto?
- Kurt z Id. Podobno został zastępcą kapitana w szkolnej drużynie piłkarskiej.
- Pierwszak?!
- Ze względu na osiągnięcia w gimnazjum dali mu szansę.
- Rozumiem. Jest całkiem słodki~!
- Pedofilka...

x Godność:
Kurt Sullivan
x Wiek:
Szesnaście lat
x Wzrost/waga:
158 centymetrów na 55 kilogramów.
x Rodzina:
Wychowuje go matka, jedynak.
x Pochodzenie:
Urodził się w Japonii, jednak jego rodzice są Brytyjczykami.
x Działalność w szkole:
Zastępca kapitana w szkolnej drużynie piłkarskiej.
x Istotne fakty:
- Mimo że ma korzenie w Wielkiej Brytanii, absolutnie nie potrafi posługiwać się tym językiem. Nie posiada też brytyjskiego akcentu.
- Ma czarnego kota. W ogóle, to jest zapalonym kociarzem, choć może tego po nim nie widać...


No i tu wypada coś napisać, eheheheh.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

To był piękny, choć wietrzny i raczej chłodnawy dzień. Ale to... niebo. Tak. Zdecydowanie. Niebo było piękne. Bezchmurne. Nienaturalnie błękitne. Słońce dawno dźwignęło się nad horyzont i wkradało się teraz bezczelnie przez zaciągnięte zszarzałe zasłony. Od piętnastu minut w ciasnym jak składzik na miotły pokoju rozlegał się wściekły brzęk budzika, aż w końcu nie padła na niego upstrzona fioletem i czerwienią ręka. Palce prześlizgnęły się jeszcze po ubrudzonym ekranie, nim dłoń z cichym hukiem padła na ziemię, w akompaniamencie zachrypniętego jęku. Skopana do granic możliwości kołdra poruszył się, gdy uwięziony pod nią nastolatek przekręcał się na drugi bok. Skulony i opatulony okryciem leżał przez chwilę w całkowitym bezruchu do tego stopnia, że niektórzy posądziliby go o ponowne uśnięcie. Dobre pięć minut później wreszcie się poruszył. Spod czarnego materiału w szarą kratę wychyliła się biała czupryna, później zamknięte jeszcze oczy, aż w końcu piegowaty nos. Jasne brwi drgnęły lekko, gdy wreszcie uchylił powieki. Prędko syknął. W pokoju było ciemno, ale neonowy blask elektrycznego zegara lekko go oślepił. Za drugim podejściem jednak udało mu się wreszcie dostrzec godzinę.
6.34.
- Ja pierdole – mruknął,  ponownie zatapiając twarz w kołdrze.
Nie było siły.
Nie było siły, która wyrzuciłaby go teraz z jego królestwa...

- Rusz wreszcie tę leniwą dupę! – warknęła szatynka, wykopując go z łóżka. Jeśli zapytano by go teraz, jak się tu dostała, odpowiedziałby, że nie ma pojęcia. A przecież nie zjawiła się po cichu. Tego mógł być pewnym, po jej kolejnych krzykach: - Walę do drzwi już od dwudziestu minut, a ty co? Nadal śpisz! Nadal w piżamie!
- Ludzie zwykle śpią w piżamie, Hate – wymamrotał, dźwigając się na łokciu. W ostatniej chwili podniósł ramię i zamortyzował uderzenie. Elektroniczny budzik upadł obok niego całkowicie niewzruszony, że nabił mu nowego siniaka. No tak. To małe cholerstwo istniało przecież tylko po to, aby zatruwać mu życie. W tej chwili przegrywał jednak z roztrzęsioną ze złości Hatakeyamą, która stała nad Jace'em w lekkim rozkroju, w dłoni trzymając brzeg kołdry, którą bezczelnie zdarła z kuzyna. Była ładniejsza, gdy się nie złościła, o czym często jej mówił. Oczywiście – szczególnie wtedy, gdy jednak nerwy brały nad nią górę. Tym razem okazała się być w szczytowej formie. Widział nawet, jak nabiera powietrza do płuc i już... już ma zamiar wydrzeć się na niego ponownie, ale umilkła nagle, gdy zsunął bose stopy z łóżka. Słowa ugrzęzły jej w gardle.
- Co ty robisz..? – wystękała wreszcie, robiąc niepewnie krok do tyłu.
- Przebieram się – wyjaśnił beznamiętnie, odrzucając koszulkę na bok.
- Teraz?!
- Bo przecież nie dasz mi żyć, jak tego nie zrobię, nie?
- Tak, ale... tutaj?!
- To mój pokój.
Gdy chwycił za brzeg dresowych spodni, Hatakeyama puściła kołdrę i zasłoniła oczy dłońmi. Jej blade policzki nabrały żywych kolorów, zdradzając przy okazji, że nie tylko niewinne myśli potrafiły krążyć jej po głowie. Pisnęła przy tym cicho, cofając się o kolejne pół metra.
- A-ale zrób to szybko, a potem idź do szkoły! Wychodzę! – warknęła, wybywając z pokoju kuzyna, tak prędko, że śmiało można to było nazwać ucieczką. Rozległ się jeszcze trzask drzwi, nim usłyszał cichnące, błyskawicznie stawiane kroki.
Puścił spodnie  i runął ponownie na materac.
Nie.
Nie było siły...

- Charlie?
Usłyszał nad uchem drobny, bardzo życzliwy głos. Nawet nie zauważył, kiedy odebrał telefon.
- Hmm? – wymruczał zaspany, zerkając spod kołdry na budzik. Świecące na niebiesko cyfry wskazywały 11:23.
- Hatakeyama cię obudziła? – zapytał głos ze słuchawki.
Jace potarł twarz dłonią, powoli podnosząc się do siadu.
- Taa.
- A wstałeś?
- Jasne.
- I jesteś już w szkole?
Ziewnął dyskretnie.
- Od samego rana – zapewnił po chwili, przecierając grzbietem dłoni podkrążone oczy. Rozejrzał się po ciemnym pokoju w poszukiwaniu czegoś, co mógłby ubrać. - Dzięki za troskę.
Po drugiej stronie połączenia rozległ się cichy, śliczny śmiech.
- Nie ma sprawy. Bądź grzeczny, kochanie!
Rozłączył się.
Wreszcie znalazł coś czystego.

Dwadzieścia minut później był już w drodze do szkoły. Głębokie cienie pod oczami i poszarzała cera tłumaczyły przechodniom, że nie powinni zbliżać się do niego na odległość mniejszą niż pięć kilometrów.
- Mamusiu – pisnęła mała dziewczynka, chwytając oburącz dłoń lekko otyłej kobiety niosącej tonę zakupów. - Ten pan ma kuku!
Pociągnięta za rękę kobieta spojrzała mimowolnie w stronę wskazywanego przez córkę nastolatka, przecinającego akurat zatłoczoną jezdnię. Spod czarnego rękawa wystawał bandaż, oplatający jego dłoń aż po połowy palców. Na ułamek sekundy ich spojrzenia przecięły się.  Matka pociągnęła mocniej za sobą dziewczynkę.
- Tak, ma – mruknęła lakonicznie, chcąc uciąć temat i odsunąć się od idącego w ich stronę chłopaka.
- Może powinnam go pocałować? – zapytała dziewczynka, absolutnie nie rozumiejąc nagłego pośpiechu ze strony rodzicielki. Nawet na moment nie spuściła wzroku z nieznajomego.
- Nie – odparła prędko kobieta. - Chodźmy już. Ciocia Mikoto czeka na nas z ciepłymi bułeczkami. Naprawdę, Sue. Lepiej nie.

Krok. Krok. Krok.
DRRRRRRRRRR!!!
Jace przekroczył akurat bramę, której otwarte ramiona zapraszały na szkolny dziedziniec.
Był w samą porę.
To będzie jego szósta lekcja.
I być może nawet na nią zdąży.
Poprawił ramiączko niebieskiej torby, które zdążyło nieco zsunąć się z jego barku i ruszył niespiesznie ku budynkowi.
Nie.
Na bank się spóźni.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Biegł ku niemu.
Szybko.
Bardzo szybko.
Przecinał dzielącą ich odległość jak strzała, wymijając każdą z przeszkód, które stawały mu na drodze. Żadna z nich nie była wyłącznie błahostką, a mimo to w obliczu tak demonicznej prędkości bledły, w zastraszającym tempie orientując się, jak bardzo były bezsilne. Wysoka postać z gracją wyciągała długie, umięśnione nogi przed siebie, gnając czym prędzej po trawie w kolorze żywej zieleni. Jej przyśpieszony oddech był coraz bardziej wyraźny w rejestrze dla ucha… ale on przecież nie stałby obojętnie.
Ruszył.
Niski chłopak mógł wydawać się nikim przy tak groźnym przeciwniku, jednak gdy biegł, zmuszając piłkę do posłusznego pałętania się u nogi, bynajmniej nie przypominał uciekającej przed drapieżnikiem zwierzyny.
On sam był lisem.
Piłka była szansą na atak.
A bramka… zającem.
Problemem było tylko to, że każdy na boisku był rudowłosym zwierzęciem, które dziko pragnęło zdobyć możliwość pochwycenia uszatego delikwenta, a mężczyzna, który tak uparcie go gonił, wydawał się kimś wyjątkowo żądnym następnego posiłku.
Mimo to czarnowłosy chłopak nie poddawał się, biegnąc przez boisko, próbując opanować podekscytowany oddech. Tak jak dotychczas odczuwał obecność tylko jednego lisa, tak przed nim wyrosło ich jeszcze dwóch.
Strzał!
Piłka natychmiast wystrzeliła w bok, ciągnąc za sobą wianuszek osób z drużyny przeciwnej. Jednak nie tym razem. Farbowany blondyn o wyjątkowo paskudnym, łapczywym uśmiechu dorwał swoją szansę i nie zwlekając ani chwili dłużej, postanowił ją wykorzystać. Drobny chłopak natomiast wycofał się odrobinę w głąb boiska, nie zwracając na siebie większej uwagi.. gwiazdą był póki co ten, który miał piłkę. Wszyscy mieli oczy zwrócone na blond łepetynę, która jako jedyna wyróżniała się tak śmiałym kolorem. Jednak mimo zuchwałej postawy i wyjątkowej pewności siebie, farbowany chłopak znalazł się w pułapce, otoczony przez obrońców, którzy skutecznie strącili mu koronę z głowy, zabierając szansę na strzeloną bramkę. Ale na pewno?
Strzał.
Piłka tym razem wyleciała znacznie wyżej, niż zazwyczaj, lądując z tępym hukiem na trawę, skąd pochwycił ją niepozorny, chudy chłopak z wiecznie napuchniętymi, przekrwionymi oczami. Bieg, zwrot, strzał.
Szansa na gola natychmiast powędrowała ku innemu zawodnikowi.
I znowu.
Znowu.
Kazuya.
Michio.
Joy.
Shinji.
Kento.
Masywny, wysoki chłopak znalazł się tuż przy bramce. Biegł, wyjątkowo przejęty możliwością utraty tak upragnionej piłki, która przez większość meczu zdawała się go omijać. Napierał na przód bez względu na wszystko… strzał.
Odbicie.
Wroga czerwona koszulka wybiła kopnięciem piłkę z obrębu bramki.
Lot przerwało kolejne kopnięcie.
Następne.
Piłka w górze.
Skok i wybicie.
Zając padł.
Wiwaty poniosły się nie tyle co po boisku wśród biało-błękitnych zawodników, ale też po trybunach, które nagle zostały zauważone przez skupionych na walce graczy. Jednak mimo ogarniającego uczucia chwały, każdy z nich podbiegł do leżącego na ziemi chłopaka, siłą biorąc go w górę, natychmiast chwaląc za idealny skok i wbicie bramki. Niski, czarnowłosy chłopak śmiał się bezustannie, niby to nie wierząc w to, co właśnie miało miejsce.
- Zajebiste, stary! – wrzeszczeli jeden po drugim, co jakiś czas w pełnej ekscytacji skandując jego imię. Kurt... Kurt… Kurt...
- Mordo ty moja! – zawołał farbowany blondyn z wyjątkowo szerokim, rozradowanym uśmiechem. Czarnowłosy już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy nagle… Michio dopadł do niego i krótko polizał go kolejno po policzku, nosie i ustach…
Otworzył oczy.
Kocia morda.
Natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej, z wyjątkowo zaspaną miną rozglądając się po półciemnym, niebieskawym pokoju. Przebiegł wzrokiem kolejno po lekko uchylonych drzwiach, leżącej na ziemi kołdrze i czarnym kocie, wlepiającym w niego zainteresowane spojrzenie.
- Ohyda. – mruknął nareszcie chłopak, natychmiast przecierając usta ręką. No tak.. normalni ludzie użerają się w ten sposób z psami, ale nie… jemu musiał trafić się kot z zamiłowaniem do budzenia ludzi śliną. Nie przestając się wycierać, przekręcił się na łóżku, stawiając nogi na ziemi. Kot w tym czasie skończył na łóżko i znalazłszy się tuż przy swoim właścicielu, otarł się o jego ramię. – Jesteś cholernie uciążliwy. – wychrypiał, nie mogąc powstrzymać się od przesunięcia palcami po puszystym łbie. Pieszczoty nie trwały jednak długo, gdyż zgrzyt metali z dołu przypomniał mu o obowiązkach. Leniwie podniósł tyłek z łóżka i zszedł na dół do kuchni.
- Mamo, wchodziłaś do pokoju?
- Cześć skarbie. Tak. Chciałam sprawdzić czy aby na pewno masz lekko odsłonięte żaluzje. Wiesz… rośliny na parapecie potrzebują do życia światła, a najlepiej, żeby otrzymywały je wraz ze wschodem słońca.
Pasja była nieodłączną cechą tej kobiety. Kurt odkąd tylko pamiętał zmagał się z jej dziwactwami, momentami ledwie co powstrzymując się od wyśmiania matki prosto w twarz. Rozalia miała swoje osobliwości. Sam wygląd wzbudzał wiele negatywnych uczuć. Była kobietą wyjątkowo piękną, jednak jedyną osobą, która była o tym przekonana, był jej jedyny syn. Zazwyczaj skrywała się za kaskadą czarnych, nieujarzmionych loków, które bardzo często opadały jej na ogromne okulary, przysłaniające łagodne, brązowe oczy. Nawet mimo ciepłej pory, kobieta nosiła grube golfy i kwieciste chustki, które nadawały jej dosyć starego wyglądu, choć sama nie była przecież starszą panią. O ile wygląd mógł dziwić wiele osób, tak jej zachowanie nawet najmocniejszych potrafiło ściąć z nóg. Pasja do roślin była widoczna niemalże w każdym aspekcie jej życia. Kurtowi nie raz wydawało się, że był dopiero na drugim miejscu… w końcu kto by nie czuł się gorszy, gdy własna matka każe Ci czekać z obiadem, bo pierwszeństwo mają rośliny ze swoją odżywką najnowszej generacji. Jednak mimo chęci wyrwania sobie wszystkich włosów z głowy, Sullivan nigdy nie potrafił otwarcie powiedzieć swojej mamie jakiejkolwiek przykrości. Koniec końców…miał tylko ją, a ona tylko jego.
- Następnym razem domknij drzwi, proszę.

Po śniadaniu, na spokojnie przebrał się w mundurek i wyszedł do szkoły, w swoim normalnym rytmie. Poranek jak zwykle wypadał dość aktywnie w tej okolicy. Starsza sąsiadka z dołu, pani Mamamoto właśnie wychodziła na zewnątrz, by udać się na zakupy. Młoda matka z malutkim dzieckiem dopiero co wyszła na spacer. Jego rówieśnik akurat wychodził do szkoły, do której uczęszczał również sam Kurt… jednak chociaż znał chłopaka z widzenia, nigdy nie czuł potrzeby, by się do niego odezwać.
Ruszył na spotkanie z pierwszą lekcją....

Dzień mijał mu wyjątkowo leniwie. Dwa tygodnie nowej szkoły, a już zdążył się porządnie znudzić. Mimo to czuł pewną dozę motywacji.. za dwie godziny rozpoczynał zajęcia klubowe, które wydawały się jedynym jasnym aspektem dzisiejszego dnia. Zawsze chętnie chodził na treningi, jednak odkąd zaczęto go zauważać, robił to z jeszcze większym zapałem.
- Siemanko! – z rozmyślań wyrwał go wesoły, ożywiony głos. Kurt odwrócił z wolna głowę w stronę źródła dźwięku, przemykając spojrzeniem po roześmianej twarzy. Skrzywił się.
Ostatni sen chyba zmienił nieco jego światopogląd.
- Cześć Michio. – przywitał przyjaźnie blondwłosego chłopaka, choć jak zwykle nie okazywał zbyt wielkiego zapału do rozmowy. Dobrze, że jego towarzysz był do tego w stu procentach przyzwyczajony.
- Co słychać? W domku wszyscy zdrowi?
- Nudzisz się?
- Skąd! Chciałem tylko wyciągnąć Cię na zewnątrz. W tej szkole można wychodzić podczas przerw, a ty zawsze gnijesz w ławce i gapisz się w okno.
- Bliżej do następnych sal będę mieć z tego pomieszczenia.
- No chooodź!
Michio chwycił chłopaka za ramię i siłą wytargał go z sali. Grał nieczysto. Kurt nie przepadał za zwracaniem na siebie uwagi klasy, więc niestety musiał grzecznie przyjąć propozycję swojego wieloletniego kolegi.
- Niech Ci będzie.. zaaklimatyzowałeś się już?
- Jasna sprawa! Trochę szkoda, że wylądowałem w równoległej klasie. Jestem pewien, że przysypiasz na matmie. Kto, jak nie ja, będzie Cię wybudzać papierowymi kulkami?
- Daj spokój…
- No poważnie. Nigdy nie byłeś orłem z matmy, więc tym bardziej powinieneś uważać.
- Powiedział ekspert. Przypomnieć Ci, kto Cię uczył geometrii?
Rozmowę dwóch kolegów przerwał nagle wyczulony wzrok Michio, skierowany w stronę bramy wejściowej do szkoły, jednak blondyn równie szybko odwrócił wzrok od poobijanego jegomościa, nie chcąc zwrócić na siebie jego uwagi.
- Nie widziałem go jeszcze w naszej szkole. Wygląda, jak jakiś przestępca.
Kurt jednak mimo pobieżnego przebiegnięcia wzrokiem po sylwetce nieznanego trzecioklasisty, nie wykazał się większym zainteresowaniem, a przynajmniej nie zdążył.
DRRRRRRRRRRR.
- No i koniec Twojego przewietrzania się, Mi…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

„No i koniec twojego przewietrzania się, Mi”.
BACH!
Kurt mógł poczuć nagłe, solidne uderzenie w bark, skutecznie zmieniające jego dotychczasowe położenie na parceli 20cmx20cm. Chwilę później strzała, która obok niego przemknęła odwróciła się i unosząc rękę w górę krzyknęła szczere „PRZEPRASZAM!”, po czym pomknęła dalej, przecinając dziedziniec z zadziwiającą jak na jej niewielką posturę szybkością. W końcu wybiła się i dosłownie runęła na białowłosego, który w ostatniej chwili puścił torbę i złapał dziewczynę. Jej krótka, szkolna spódniczka w czarno-szarą kratę zafalowała, gdy uderzała biodrem o jego biodro. Chciała zaraz po tym założyć mu dźwignię na szyję, ale jej ręce tylko przemknęły po ramionach chłopaka i... w sumie tyle. Nim się spostrzegła stała przed nim, z nadgarstkiem zamkniętym w uścisku jego dłoni. To, co kompletnie wytrąciło ją z równowagi to fakt, że nawet na nią nie patrzył. Spoglądał gdzieś ponad nią, nie obdarowując jej choćby maciupkim zainteresowaniem.
- Cholera, Jace! – warknęła wściekle, wolną ręką uderzając go w pierś. - Mówiłeś, że już wstajesz! Znowu grałeś po nocach, tak? Znowu olewasz szkołę? Myślisz, że ci wybaczę?!
Zmarszczył brwi.
- Robisz widowisko.
- Goń się, do diabła! To ja nadstawiam za ciebie karku na zebraniach, wiesz? A ty w ogóle mi się nie odwdzięczasz! Wcale nie muszę tego robić. Nawet byłoby lepiej, jakby cię stąd wywalili!
Jonathan rozchylał już usta, aby się wciąć, ale ich „rozmowę” przerwał cichy chichot. Hatakeyama poczuła nagle tak mocne uderzenie między łopatki, że wpadła twarzą w tors kuzyna. Wściekle odepchnęła się od niego, wycofując się na parę kroków.
- Nyarimi! – krzyknęła, oglądając się na blondyna.
Chłopak skłonił się elegancko w pół akurat, gdy jej ręka śmignęła w powietrzu. Niemalże czuł jak przemyka nad końcówkami jego jasnych włosów. Jak zwykle nie trafiła.
- Do usług, pani przewodnicząca.
- Cześć, Nya.
- Hejka, Jace.
- Czy wy mnie ignorujecie? – fuknęła Hatakeyama, biorąc się pod boki, jak to tylko ona zwykle robiła. - Dalej! Jako przewodnicząca szkolnego samorzdfdfd--
Reszta zdania utonęła w dłoni Nyarimiego, który z szerokim, wesołym uśmiechem przyłożył ją do jej ust. Mrugnął zaraz do niej, przysuwając się odrobinę bliżej, tak, by pochylić się nad jej uchem i szepnąć jej coś do niego. Jace nie musiał wiedzieć, co to było, bo liczyło się tylko to, że Hatakeyama natychmiast odepchnęła od siebie chłopaka, warknęła i uciekła na lekcje, co rusz odwracając się do nich i grożąc, że tym razem muszą się na nich stawić albo przestanie ich kryć.
- Urocza – skomentował Nya, wsuwając ręce do kieszeni. Gdy kumpel nic nie powiedział, Nyarimi pokiwał tylko głową. Hatakeyama akurat zniknęła za drzwiami do budynku. - Coś cię niepokoi?
- Wszystko zwęszysz, co?
- Nyahahahah - zachichotał, mrużąc jasne oczy. - To w końcu ja jestem przewodniczącym kółka dziennikarskiego, nie?
- Kto to jest?
Nyarimi przebiegł spojrzeniem po otoczeniu. Nie było tu zbyt wielu uczniów, bo przerwa skończyła się dobre parę (bardzo długich) sekund temu. Przed wejściem też nikogo nie było.
- Jace? Masz zwidy? Chcesz o tym porozmawiać? - zapytał delikatnie, z nutką rozbrajającego uśmiechu, jaki zakradł się do jego głosu. - Możemy pogadać... na przykład idąc na super matmę z twoją ulubioną Panią Pączek!
- Chyba sobie odpuszczę.
- W sumie... - Nyarimi wzruszył wątłymi ramionami. - I tak nie trafiłeś na większość zajęć. Co będziesz robić?
Blondyn wreszcie zerknął na bok, z którego ostatni raz słyszał Wo`olfe'a. Jego jasna brew drgnęła nagle, tak samo, jak uniesiony kącik ust, zdradzając lekkie... zaniepokojenie. Obok niego aż wiało przeraźliwą pustką.
- Jace? - jęknął, rozglądając się dookoła. Ujrzał plecy przyjaciela, powoli oddalające się... ewidentnie nie w stronę szkolnego wejścia. Żadna nowość. Obaj przerabiali to niezliczoną ilość razy. Może dlatego wcale nie chciał go zatrzymywać? Uśmiechnął się prędko i przyłożył wyprostowaną w palcach dłoń do ust, aby wzmocnić swój głos. - Nie ma spraaawyyy! Pouuuczęę się zaaa ciebieee!
Odjął rękę i sam ruszył do budynku.
- A później widzimy się na karaoke - burknął pod nosem już do siebie, ponownie wsuwając dłonie do kieszeni. - Obiecujesz mi je od pół roku...

[ ... ]
[ kolejna . godzina . lekcyjna . później ]

Rozległ się charakterystyczny gwizd, przebijający się przez wiosenny szum kwitnących wiśni. Na dachu szkolnego budynku było jakby chłodniej, ale widok od zawsze podobał się Jonathanowi. Dlatego teraz, czując pod palcami drewno gitary i muskany promieniami słońca, nawet nie zwracał uwagi, że wiatr targa jego szkolną koszulą. Nyarimi teraz zapewne miał okienko, które było idealnym wręcz balsamem dla jego zszarganych nerwów po lekcji matematyki. Na samą myśl o tym usta albinosa uformowały się w pełen politowania uśmiech, mający w sobie jednak drobną szczyptę rozczulenia. Grymas prędko zniknął z jego twarzy, gdy na szkolne boisko wybiegła cała masa szczeniaków z pierwszej klasy. Westchnął marudnie, opierając policzek o metalowe kraty i zerkając znużonym spojrzeniem na niewielkie sylwetki biegnące ku trenerowi.
Co ja robię ze swoim życiem? - syknął, rozmasowując zdrętwiały kark. Chciało mu się spać, a neutralna temperatura była doskonałym argumentem, aby drzemkę uciął sobie właśnie na dachu. Nawet powieki zjechały mu już nieco niżej. I może nawet by usnął, ze świadomością, że przecież i tak nikt go tu nie znajdzie... gdyby nie nagłe dostrzeżenie nowej postaci.
Jeszcze nie wiedział co dokładnie, ale coś z pewnością się wydarzyło. Sen uciekł, przepłoszony przez nagłe zaciekawienie, gdy na boisko wbiegł vice kapitan szkolnej drużyny. Jace oparł się wygodniej o róg siatki. Zapowiada się jakaś odskocznia.


// @Grow: krótka charakterystyka:
wygląd
x Shiraikaru Nyarimi (w skrócie Nya, bo wszyscy kaleczą sobie języki na jego imieniu);
x 18 lat;
x 173 centymetry wzrostu na 57 kilogramów;
x wesoły, spontaniczny, ekscentryk;
x genialny w sportach;
x w klasie zwykle pełni rolę wyluzowanego komika;
x kumpel Jace'a od pierwszej klasy (to platoniczna znajomość, ale Jace i tak musi przyznać, że się do niego przyzwyczaił);
x rozpłakał się, jak w drugim roku nie trafił do tej samej klasy do Jace;
x przewodniczący koła dziennikarskiego;
x to ten typ, który wie wszystko, nawet jeśli wszyscy inni nie wiedzą.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach