Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

Dotarł do muru. Plecami przylgnął do chłodnej ściany, pokrytej szaroburym, odkładającym się od setek lat pyłem. Poczuł to kiedy jego palce zderzyły się z płaszczyzną. Była szara w dotyku, ni szorstka, ni miękką, a kurz pokrywający ją skutecznie przylepiał się do spoconej dłoni, wciskając się w każde zagłębienie, pomiędzy linie papilarne i blizny powstałe po wielokrotnych ukąszeniach, podłych robali.

Bieg w pokurczonej, asekuranckiej pozycji zmęczył go. Na skroni pojawiły się pierwsze kropelki potu, spływające prosto w dół, po pochylonej linii głowy, tworząc szczypiące na mrozie kanaliki, aż do policzków. Otarł je wierzchem dłoni, wziął kilka głębokich wdechów, by wyregulować ciśnienie i kołaczące serce, po czym wykonał koliste ruchy barkami, lewym i prawym, po kolei, kilka razy. Był gotów by zmierzyć się z tym co czekało go wewnątrz kopuły. Prawą dłonią nadal dotykał muru, lewą otarł o spodnie i umieścił na rękojeści pistoletu, na wszelki wypadek. Szedł wyprostowany, wzdłuż ściany, z plecami równolegle do niej. Krok za krokiem, po chrzęszczącym żwirze, układał na ziemi najpierw pięty, dopiero później, płynnym ruchem resztę stopy, aż po czubki palców. Powoli, bez pośpiechu, to nigdzie się nie śpieszył.
Przebył tak większą cześć drogi, gdy dostrzegł postać na murze. Cholerny żołnierz, jebany kurwa, pewnie jakiś oficer. Prawą rękę przeszedł mimowolny skurcz, jakby próbowała oderwać się od ściany i wyskoczyć w kierunku głowy. Pierdolone nawyki, nie będzie kurwa salutował jakiemuś śmieciowi, to on tu był kurwa gwiazdą.

Ta egoistyczna myśl dodała mu animuszu. Oderwał się od ściany, przyśpieszył. Chód miał ciężki, mocno stawiał stopy na trzaskającym podłożu. Wyprostował się i wypiął pierś. Lewą dłoń zacisnął na rękojeści broni i wyrwał ją z kabury, prawą sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnął urządzenie. Podniósł nadajnik nad głowę, jakby chciał tym powiedzieć. Patrz kurwa! To na mnie czekasz, dla mnie złamałeś swój cholerny regulamin żołnierzyku. Ja tu jestem jebaną w dupę primabaleriną, mój kurwa taniec zatrzęsie dzisiaj tym pierdolonym faszystowskim pseudo miastem. Patrz, księżniczko!
Wywalił za załom ściany, gotów zapierdolić wartowników, którzy nie zdążyliby zejść mu z pola widzenia, nie było ich. Przeszedł przez stróżówkę, po ziemi udeptanej setkami stóp żołnierzy, przez setki tysięcy godzin dreptania w upale czy na mrozie. Przewalił się przez opuszczony naprędce posterunek i wszedł do miasta. Dobry dzień, żeby zdechnąć, księżniczko.

[z/t]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wybrał w miarę ogarniętą drogę. Ogarniętą do tego stopnia, że – według legend, plotek i niedomówień – szło się nią całkiem bezpiecznie. Tym bardziej teraz, w okresie zimy, gdy większość drapieżników pochowała się w norach, żądlące owady wielkości solidnej stodoły odleciały szukając cieplejszego klimatu, a jadowite węże wpadły w stan hibernacji, gdzieś w podziemnych jaskiniach. Wokół nie było żywej duszy, a oni sami zdawali się być jedynym ciemniejszym akcentem na całkowitej bieli pleneru. Growlithe nie dotykał już Yuu, marszcząc nos na każde wspomnienie jej „przepraszam”, ale trzymał się stosunkowo blisko, co jakiś czas zerkając w jej kierunku, by zobaczyć, jak idzie jej pokonywanie dużych śnieżnych zasp, w których nogi grzęzły do kolan.
Z pewnej perspektywy mieli szczęście. Śnieżyca, która jeszcze nie tak dawno chlastała po twarzach, złagodniała. Prószyło wszędzie, ale malutkie płatki nie przeszkadzały już w przemieszczaniu się, dlatego biegające w nierównych odstępach psy skakały, turlały się i gryzły towarzyszy, chwytając ich za uszy i ogony. Avery zaczepiała towarzyszy, co jakiś czas zachęcająco szczekając i rzucając się na nich. Obalała wtedy wielkie, czarne cielsko Marleya albo Lawrence i usiłowała zakleszczyć paszczę na jakimkolwiek odcinku ich skóry, ale zawsze zostawała zrzucona na ziemię, nim w ogóle zdążyła otworzyć pysk.
- Pokażesz mi dzisiaj, których wejść będziemy mogli używać? – Nie musiał nawet podnosić głosu. Wiatr był lodowaty i wkradał się pod ubrania wyziębiając ciało, ale na szczęście nie wiało mocno. - Avery – warknął nagle, zerkając karcąco na borderkę, która rozszczekała się na dobre. Brązowa kulka, zatopiona do połowy w zbyt miękkim śniegu ucichła i skuliła się, przykładając uszy do czaszki i posyłając właścicielowi wręcz przepraszające spojrzenie.
AVERY CHYBA UCIEKŁA I UMILKŁA NA WIEKI, rzuciła Shiva, która cały czas przebywała blisko Growlithe'a z tym swoim wiecznym, niezmywalnym, bezczelnym wyrazem pyska. DANTE TEŻ ZWIAŁ. TO ZNACZY... OCZYWIŚCIE, BYŁA ŻYWA. ON TEŻ.
Białowłosy z rozdrażnieniem przeczesał mokre od śniegu, kręcące się nieco kosmyki.
Od tego jej hałasu uciekłby i nieżywy, westchnął, przemykając ręką z włosów na twarz. Potarł zmęczone oblicze i rozejrzał się spod przymrużonych powiek. Dookoła sama biel, ale na przodzie zamajaczyło coś czarnego, przypominającego połamany kręgosłup z mnóstwem szkieletowych kości.
- Jesteśmy niedaleko. To już trochę ponad pół kilometra – Wskazał ruchem brody na majaczący przed nimi kształt, rosnący w potęgę z każdym krokiem. Wilczur schował zziębnięte, popękane usta za materiałem czerwonej arafatki i wbił wzrok w swoje buty, co rusz wynurzające się z bieli i niknące pod jej nawałem. Zadziwiające, jak działało przyzwyczajenie. Nie musiał widzieć żadnych znaków charakterystycznych, aby dotrzeć do danego punktu. Znał Desperację tylko dlatego, że jego nogi nauczyły się robić tyle ruchów, by zaprowadzić go w dane miejsce.
Pięć metrów do drzewa, kluczowego punktu. Cztery. Trzy.
Płatki nosa przywódcy DOGS poruszyły się, gdy zaczął węszyć. Ponad rześkim powietrzem wybiła się nagle paskudna, gnijąca woń. Rozejrzał się ukradkiem, ale gdziekolwiek by nie zawiesił spojrzenia, tylko szpitalna biel.
Dwa metry... pół...
- Mam złe przecz--
Runął na ziemię, w akompaniamencie trzasku, łamanej gałęzi, która trafiła tuż obok wbitej w śnieg twarzy Wilczura. Szarpnął się i przewrócił na plecy, czując, jak znów może oddychać. Dopiero po chwili zorientował się, co się stało.
Abstrac strącił z jego grzbietu jednego z ghouli. Kły kundla walczyły z jęczącym, cuchnącym truchłem, które wyrzuciło ręce do góry i uderzyło czarny łeb. Pysk kłapał tuż przed zgniłozieloną mordą, ale pies nie dosięgał do celu. Wyrywał się i charczał, przyblokowany jednak przez zgięte w łokciu ramię agresora.
Growlithe w tym czasie podniósł się, czując rwący ból w stawach i zranionej nodze. Natychmiast rozejrzał się raz jeszcze, wiedząc, że ghoule nigdy nie chodzą w pojedynkę.
- Abstract! – warknął, w tym samym momencie zerkając w górę. Niektóre powbijane były na grube, ostre gałęzie, inne miotające się jeszcze przy pniu, próbujące spaść, wydostać się z lin, którymi ktoś je tam przymocował - parę wijących się i skomlących potworów. Białowłosy instynktownie sięgnął za siebie, chwytając w palce berettę. - Abstract, won! – Pies posłusznie, choć widocznie niechętnie, odsunął się od ofiary. Growlithe przyłożył palec do spustu, podrywając ramię do góry. Czuł pulsujący ból rozerwanych szwów, dlatego ręka drżała mu, gdy celował w ghoula.
I może nawet by wycelował.
Może nawet strzeliłby idealnie w głowę.
Może.
Gdyby tylko ze śniegu nie wystrzeliła nagle szaro-zielona łapa, która wbiła mu pazury w nogawkę.
WYPUŚĆ MNIE! – krzyknęła rozradowana Shiva.
Growlithe opuścił rękę i strzelił w zaspę. Ręka puściła, ale nie przestała się poruszać.
- Nie ruszać ich – rozkazał ochryple psom, cofając się w śniegu, który przez hałas wystrzału i szczekanie psów zaczął falować, jak gniewne morze. Coraz więcej jęków, coraz więcej mamrotów, charczenia, trzasków złamanych kończyn, wybijających się spod ziemi, jak wyjątkowo prędko wyrastające kwiaty.


// @Grow: dobra, nie przesadzajmy z tymi opisami. Nie chciałem kierować Yuu, ale ją również pewnie coś złapało albo chociaż wylazła ze śniegu jakaś wyjątkowo brzydka, bezzębna morda. Na drzewie są... dajmy na to 4 ghoule, 1 który spadł na Growlithe'a i kilka (z 6-10?) pod śniegiem.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wędrowała głównie w ciszy. Nie czuła potrzeby odzywania się, nie miała takiej ochoty i nie wiedziała nawet, co powinna mówić. Z drugiej strony nawet nie myślała o tym, by przerywać milczenie i skupiała się głównie na wyciąganiu wysoko nóg ponad śnieg, co przy jej wzroście było żmudnym i męczącym zdaniem. Schowała usta pod szalikiem by nie wdychać nadmiaru lodowatego powietrza i nie złapać jakiejś bardzo żałosnej choroby jak chociażby ból gardła. Natura wokół nich i tak tworzyła unikatową kakofonię dźwięków charakterystycznych jedynie dla Desperacji na tyle głośną, że określenie 'ciszy' było w tym przypadku mocno przesadzone. Miała za to niemałą radość z obserwowania mężczyzny wraz z gromadą jego psów, które to czerpały z otoczenia w najlepsze. Nawet taki pies zdawał się mieć lepsze życie niż przykładowy łowca.
- Hm? - Zamyśliła się i nie do końca dotarła do niej treść pytania, ale w miarę możliwości domyśliła się wyłapując pojedyncze słowa. - Te najbliżej murów, są w miarę bezpieczne. Co prawda trzeba nalatać się korytarzami pod ziemią, by gdziekolwiek dość, ale zazwyczaj nikt koło nich nie węszy.
Ma zamiar wejść teraz do miasta? Nie zapytała otwarcie, ale podniosła jedną brew w niemym niedowierzaniu. I szczerze, nie zdziwiła by się wcale gdyby tak właśnie miało być. Pewnie i tak ma na to żadnego wpływu i przyjdzie jej wyszukiwać najlepszego przejścia, wyrwy w murze, przez którą można bezpiecznie się przemieścić niezauważonym.
Potarła o siebie dłonie, które zaczęły sztywnieć z zimna aż poczuła mrowienie zwiastujące napływ krwi. Gdyby tylko droga była prosta pewnie utknęła by je w kieszeniach, a tak musiała ciągle balansować ciałem, by nie zanurkować w śnieżnych zaspach z gracją postrzelonego gołębia. I tak musiała od czasu do czasu rozkładać ramiona na boki co przybliżało ją do wyglądu tegoż właśnie ptaka. Brakowało tylko, by zaczęła gruchać.
Nagle jednocześnie zdarzyło się wiele rzeczy. Zaczynając z jej perspektywy, najpierw utkwiła wzrok z śniegu pod nogami, by postawić kolejny krok w dogodnym dla siebie miejscu. Ta chwila sprawiła, że nie zorientowała się dlaczego Growlithe leży nagle na ziemi przygnieciony czymś, co przez śnieg wydawało się być kępą pozwijanych nienaturalnie badyli owleczonych paskudnie zielonym i oślizgłym mięsem. Niemalże w tym samym momencie straciła z widok wszystko inne, bo równie urodziwa istota wyrosła spod śniegu, dokładnie w miejscu gdzie planowała postawić buta i zasłoniła jej widok przed sobą.
W pierwszym ruchu postanowiła odskoczyć do tyłu. Taki przynajmniej był plan, bo w praktyce wyglądało to tak, że zaryła w jeszcze większy śnieg majestatycznie przewalając się na plecy i w ostatniej chwili ratując się poprzez wbicie w poprzedni ślad po obuwiu świeżo ogrzanej dłoni. Wykonała niemalże mostek jeżeli by nie liczyć śniegu, na którym oparła plecy w tej niecodziennej pozycji i dopiero przy drugim odbiciu udało się czarnowłosej odzyskać równowagę i stanąć w odległości jednego kroku.
Warunki średnio sprzyjały jakiejkolwiek walce i o ile ghulom zdawało się to wszystko wisieć, bo wyrastały spod śniegu jak przebiśniegi, to w przypadku łowczyni znaczyło to tyle, że przyjdzie jej zmierzyć się nie tylko z potworami, ale także z pogodą.
Wyciągnęła prawą rękę daleko przed siebie z prostą dłonią i palcami zaciśniętymi w zwartym szeregu jednocześnie sięgając lewą po katanę. Nie wyjęła jej jeszcze, by w razie ataku ghula najpierw wykonać cios, a dopiero potem wykorzystać ostrze. Jednak w pierwszym odruchu musiała sprawdzić co innego.
- Żyjesz? - Krzyknęła głośniej niż dotychczas jednak na tyle cicho, by nie obudzić wszystkiego co mogło by ewentualnie znajdować się w promieniu najbliższych kilometrów. Mogła zapytać o cokolwiek innego, ale to najprostsze sformułowanie wyrwało się z jej ust zanim wpadła na coś odpowiedniejszego. To raczej wątpliwe, by zginął. Nie musiała wyczekiwać długo, gdyż psy zareagowały szybciej, a nawoływanie ich po imieniu utwierdziło przywódczynię w przekonaniu, że mężczyzna żyje i ma się dobrze.
- Jejciu, jejciu... - mruknęła pod nosem lecz tonem przez który to narzekanie brzmiało bardziej jak cichy śmiech z lekko nutą zadowolenia i satysfakcji. Ogółem zbyt wiele emocji przezierało przez tą krótką wypowiedź by można było w ogóle uznać za objaw niezadowolenia. Mówiąc inaczej, łowczyni była cholernie zadowolona. Walka. Przecież po to istniała. - Ghule, co?
Wykrzywiła buzię w pokręconym uśmiechu szczerząc się jak do obiektywu lecz daleko było jej do modelki, tym bardziej z iskrą psychopatycznego nastawienia, które przezierało przez szkarłatną powiekę, teraz na dobre utkwioną w potwornej istocie.
Z powodu tego niespodziewanego rozwoju sytuacji zostali rozdzieleni, ona i przywódca DOGS, który zapewne sam miał w tej chwili pełne ręce roboty. Przed nią majaczył jeden ghul, a trzeba było brać pod uwagę, że kolejny tuzin pozostaje niewidoczny dla jej oka w chwili obecnej. Pod tym względem były jak szczury, na jednego, który się pokazał przypadało kilkanaście tych ukrytych.
Yuu zrezygnowała z ciosu, który najprawdopodobniej nic by nie zdziałał w przypadku tego rodzaju przeciwników. Zazwyczaj los oszczędzał jej spotkań z tymi ofiarami wirusa, ale przecież słyszała o nich nieraz, niekiedy widziała je z daleka i unikała szerokim łukiem.
Ghul miał przewagę, wynurzył się spod śniegu i zachował element zaskoczenia co w praktyce przełożyło się na to, że teraz wymachiwał wściekle wielkimi zielonymi łapami jakby starał się uchwycić uciekającą zdobycz, którą była przywódczyni. Chwilami było naprawdę blisko, kiedy to przerośnięte pazury śmigały przed nosem dziewczyny, a innym razem jej noga wpadała za głęboko w śnieg, by wykonać pełny unik. Przeskakiwała jak zając z jednego miejsca na drugie usiłując znaleźć skrawek podłoża, gdzie zaspy zostały wywiane, szczególnie na delikatnych wzniesieniach. Miejsca gdzie mogłaby swobodnie wykonać swój ruch, by zakończyć ten taniec uników i przejść do ofensywy. Miejsca takiego jak to, na którym właśnie postawiła stopę.
Zareagowała błyskawicznie, można by podejrzewać że wpierw zareagował instynkt, a dopiero potem umysł. Katana powędrowała szerokim łukiem do przodu oddzielając jednooką od stworzenia, które by uniknąć bezpośredniego przecięcia na pół musiało się zatrzymać. Długie ostrze kolejno przecięło z głośnym świstem powietrze w pionowym cięciu iskrząc się mocniej niż śnieg, który teraz nieco zelżał by zaraz potem zawirować wraz z ciałem łowczyni w śmiercionośnym piruecie, który pozostawił na ciele ghula przeciągłą bruzdę.
Prawo, obróciła szybko głowę, lewo, spojrzała na bok by upewnić się w swojej sytuacji. Znowu za bardzo się wycofała i teraz niemalże straciła z oczu białowłosego wraz z jego psami. Najwyraźniej odsunęła się od epicentrum całego tego zgromadzenia bestii, bo nie zauważyła, by jakieś inne zmierzały w jej kierunku.
- Przepraszam. Ciebie już nie da się odratować. - Skierowała swój cichy szept do agresora. Wiedziała, że jej nie usłyszy, że nie zrozumie, że nie wie dlaczego to żywe mięso z ostrzem w dłoniach do niego przemawia. Jedyne co mógł w tym momencie zobaczyć, to nacierającą na niego łowczynię, bo przecież tego chciał, gryźć i zabijać, a ofiara sama do niego zmierzała. Potwór wyciągną ręce chcąc ją pochwycić, jednak no-dachi było dłuższe niż zasięg jego ramion. Wbiło się między oczy ghula po to, by z niewyobrażalną siłą i gracją ciąć wszystko po drodze, aż do podstaw szyi i wraz z kawałkiem głowy poszybować na bok.
Kami nie zatrzymała się nawet, by spojrzeć na swoje dzieło. By sprawdzić czy dokonała tego, co planowała. Minęła opadającego trupa z Lamentem pochwyconym w obie dłonie, niosąc go nisko przy biodrze z ostrzem wyciągniętym do przodu.
Biegła małymi krokami celując butami w miejsca, które zostały już kilkakrotnie wydeptane przed szał walczących. Nawet jeżeli to tylko kilkanaście metrów, to w przypadku zmasowanego ataku odłączanie się było co najmniej głupotą. Dostrzegła jego sylwetkę na śniegu, razem z psami które stały nienaturalnie posłuszne. Pewnie wydał im rozkaz. Pomyślała szybko i zatrzymała się kawałek wcześniej. Czy to jej zaczyna falować w głowie, czy ziemia zaczęła się ruszać? Spojrzała w dół. Nie, to nie była jedynie jej wyobraźnia, to co znajdywało się pod śniegiem musiało być całym stadem stworów takich jak ten, którego pozostawiła daleko w tyle.
Prychnęła wściele, bo malutka stróżka krwi która ściekała z dołu policzka zaczęła zamarzać na wietrze. Ona też nie wykonywała nawet ruchu. Zastygła w pozie z wysuniętą na przód prawą nogą, kataną gotową do cięcia w przód lekko przygarbiona.
- Co do... - nie wiedziała nawet jak to nazwać. Dostrzegła drzewo z którego zwisały cielska ghuli motając się ze wściekłością. Do głowy przychodziło jej wiele pytań, przede wszystkim dlaczego i po co.

// (ლ‸-) gomen, trochę mi się rozpisało.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

OH, JACE, WYPUŚĆ MNIE! – zaszczebiotała Shiva, podskakując w miejscu, merdając ogonem, wręcz roznosząc wokół siebie pył radości. Cała ta otoczka wydawała się fałszywa, wyprodukowana na szybko tylko po to, aby uległ jej subtelnym prośbom. Jej wyszczerzony do granic możliwości pysk kręcił się z lewa na prawo w nerwowych gestach. SZYBKO! SZYBCIEJ! POMOGĘ CI! OBIECUJĘ!
Growlithe warknął niemo. Ruszyły się jedynie jego ramiona i drgnęła górna warga, ale z gardła nie wyrwał się ostatecznie żaden dźwięk, stłumiony w ostatniej chwili ze świadomością, że miał coś ważniejszego na głowie, niż nadpobudliwa wilczyca, kręcąca się bez celu wokół jego nóg. Problemem ghouli nie było to, że byli szybcy i wściekli. Ich problemem było to, że byli szybcy, wściekli... i martwi. Powinni dawno wąchać stokrotki od ich mniej urodziwej strony, a nie rzucać się na Bogu ducha winne dusze. Tym bardziej, że hakowate pazury, które niedawno wybiły się przez śnieg i chwyciły Growlithe'a za kostkę, naruszyły dotychczas uśpioną ranę. Teraz znów zaczęła pulsować, wysyłając miliardami kanalików wiadomość do mózgu: „boli, boli, boli, BOLI”. Martwi tak nie robią. Martwi nie atakują, nie są agresywni, nawet się nie ruszają.
JACE! – pisnęła głośniej Shiva, przebijając się przez tępy ból.
Nie nazywaj mnie tak.
JACE, JACE, JACE! PROSZĘ. PROSZĘ. PROSZĘ! – wymruczała potulnie, zerkając na właściciela niemalże błagalnie. Czy raczej – zerknęłaby, gdyby miała oczy. TYLKO RAZ. JA MOGĘ JE GRYŹĆ. BĘDZIE ZE MNIE POŻYTEK! TWOJE WIERNE KUNDLE NIE MOGĄ ATAKOWAĆ, PRAWDA? SPÓJRZ TYLKO. SPÓJRZ NA NIE. RWĄ SIĘ DO WALKI. NAPRAWDĘ SĄDZISZ, ŻE POSŁUCHAJĄ? ŻE BĘDĄ STAĆ I PATRZEĆ JAK HORDA WYGŁODNIAŁYCH, BEZMÓZGICH TRUPOSZY RZUCA SIĘ NA ICH KOCHANEGO PANA?
Growlithe sapnął rozeźlony, przeładowując broń.
Morda, Shiv.
Pistolet strzyknął wdzięcznie, zaraz wybijając się lufą na wysokość ramienia wymordowanego. Growlithe bardziej z przyzwyczajenia niż musu przymrużył złote oko i wycelował w jednego z gramolących się zombie. Jego głowa o strzaskanej czaszce leżała oparta na pogryzionym ramieniu i podskakiwała z każdym ruchem barku...
JACE!
Strzelił, przecinając powietrze głośnym hukiem. Jeden z ghouli padł na śniegu w całkowitym bezruchu.
- Żyjesz?
Nie spojrzał w stronę Yuu, przerzucając pistolet o parę centymetrów w prawo.
- Nie. – Pociągnął za spust. - Ale dzięki za troskę.
Bez dwóch zdań powinien złożyć papiery do Comedy Central w USA, skoro żarty tematyczne trzymają się go nawet wtedy, gdy powinien bać się o swoje szanowne dupsko. Podłoże faktycznie falowało, przypominając gniewne, wzburzone morze, z którego co rusz wynurzały się jakieś kończyny lub kawałki głów. Ghoule przypominały teraz topielców, wijących się i próbujących złapać się brzytwy. Dopóty, dopóki zmagali się ze śniegiem Wilczur mógł martwić się co najwyżej tym, że ewentualnie na którymś teraz stoi i ten któryś lada moment postanowi się podnieść. Pomijając ten defekt mógł w spokoju celować w pojękujących agresorów, którzy choć byli ruchomym celem, nie stanowili aż takiego zagrożenia, jakie stanowiliby na powierzchni płaskiej i bardziej stabilnej.
Szybko zlustrował otoczenie, w duchu licząc następne cele. Raz, dwa, trzy, strzelił, pięć, siedem... kolejne pociągnięcie spust. Jeszcze dwanaście cholerstw. Growlithe parsknął na ciche „jejciu, jejciu” łowczyni, po którym pierwszy z umarłych wyciągnął cielsko spod ciężkiego puchu. Dźwignął się, wywalił, ale zaraz po tym prędko stanął na krzywe nogi. Czarne, zgniłe dawno ramię przeskoczyło mu do przodu, gdy wyciągał dłonie o pourywanych palcach do przodu i ruszył kulejącym biegiem przed siebie.
JAACEEE – przypomniała o sobie wilczyca, przechylając główkę na bok. NA PEWNO NIE POTRZEBUJESZ POMOCY?
Zaraz za pierwszym trupem z dziur powychodziło parę jego towarzyszy, którzy chwiali się chwilę w miejscach, a potem rozbiegli w nieokreślonych kierunkach. Niektórzy istotnie, ku Growlithe'owi i Yuu, inni w zupełnie sprzeczną stronę, paru z impetem trzasnęło w gruby pień drzewa. Usta białowłosego wykrzywiły się, gdy tylko zrozumiał, że piątka wrogo nastawionych pożeraczy wystrzeliła ku niemu, z szeroko rozpostartymi ramionami.
Wyciągając nogi z zasp, cofał się powoli, oddając tylko parę niezbyt trafnych strzałów. Te, które jakimś cudem sięgnęły rozkrzyczanych bestii, tylko na moment je spowolniły. Jeden ghoul otrzymał solidniejszy cios prosto w środek szyi, drugi w bark, trzeci w lewą nogę. To właśnie ten zachwiał się i upadł, wysuwając ręce przed siebie. Połamanymi palcami chwycił się śniegu, jakby pomylił go z barierką i zaczął mozolnie czołgać się do celu. Pełna mobilizacja i zaangażowanie. To trzeba im przyznać.
POWINIENEŚ SIĘ WIĘCEJ RUSZAĆ, cmoknęła Shiva, patrząc, jak jeden z agresorów mija Growlithe'a o włos. Ghoul rzucił się naprzód, ocierając się jeszcze o bark wymordowanego, który ze zniesmaczeniem wypisanym jedynie w dwukolorowych tęczówkach podniósł rękę i uderzył go łokciem w potylicę, posyłając dalej do tyłu. Cios był na tyle mocny, że ghoul tracił równowagę, ale zadziałało to też w negatywną stronę - ranna ręka wypuściła drętwy impuls od ramienia, aż po wszystkie palce, które rozwarły się, upuszczając w śnieg berettę. Growlithe nie zdążył jej podnieść. Nim się obejrzał, kolejne półnagie cielsko skoczyło ku niemu z rozwartą paszczą. Shiva westchnęła, nie chcąc już nalegać na to, by ją wypuścił, choć całe jej ciało drżało z podniecenia. Nie powiedziała tego na głos, ale nie zrezygnowała ostatecznie z próby przekonania go. Umilkła, owszem, ale jej chłód wdzierał się bezczelnie prosto do czaszki Growlithe'a, który akurat cofnął stopę i chwyciwszy najbliżej stojącego ghoula przerzucił go przez ramię. Śnieg rozbryzgał się dookoła ciężaru jak świeża krew, wraz z akompaniamentem łamanego karku. To jednak nie wyeliminowało problemu, choć Wilczur oderwał się od próbującego się podnieć umarłego i przeniósł spojrzenie na kolejną jednostkę, która zbliżała się nieubłaganie.
Nie zdążył.
Wysunął tylko lewą nogę i pochylił się, chcąc przejąć kolejnego przeciwnika, ale w tym samym momencie poczuł stalowy uścisk ramion, gniotący jego płuca. Ręce natychmiast znalazły oparcie na przegniłych nadgarstkach agresora, który wykwitł za jego plecami, jak narwany przebiśnieg. Automatycznie Growlithe z impetem cofnął głową, ale prędko zdał sobie sprawę, że nie uderzył go w twarz. Kątem oka dostrzegł tylko naciągniętą na kręgi szyjne skórę. Więc faktycznie złamał mu kark. I to do tego stopnia, że łeb zwisał na grzbiecie, odbijając się przy każdym ruchu. W tym samym czasie podbiegł najszybszy, ale nie zaatakował Wilczura. Zombie zatrzymał się przez nagle uniesioną nogę białowłosego, która uderzyła go mocno w pierś, zatrzymując wręcz śmierdzące ciało. Shiva zmarszczyła brwi, przyglądając się z boku, jak jej właściciel dwoma krokami „wbiega” na ghoula, zarzucając ostatecznie nogi na jego barki. Skrzyżował je zaraz w kostkach i naparł prawym udem na obdarty ze skóry policzek.
Rozległ się trzask łamanego karku. Growlithe wyplątał się i kopnął jęczącą postać w splot słoneczny, zmuszając go do cofnięcia się. Wsunął prędko palce między wargi i zagwizdał. Psy zaczęły ujadać, zwracając na siebie uwagę dobiegających trupów, które nagle zwolniły, a potem z przeciągłym, nieprzerwanym jękiem obróciły się i ruszyły swym kulawym truchtem ku hałasom.
Uciskające przywódcę DOGS ramiona właśnie objęły go mocniej, wyduszając ostatni, świszczący oddech. Usta białowłosego rozchyliły się, gdy zakasłał, próbując przerzucić agresora raz jeszcze przez obolałe ramię. Ghoul był jednak silniejszy. I szybszy. Przechylił się lekko do tyłu, podnosząc niższego Growlithe'a do tego stopnia, że stopy nie dotykały już stabilnie podłoża. Stojąc cudem na palcach szarpnął się, zaciskając palce na nadgarstkach agresora. Krew odpłynęła z twarzy, powieki przymknęły się, gdy przeładowywał całą energię w barki, nadal stawiające czynny opór miażdżącemu chwytowi. Czuł, jak w plecy wbija mu się cała zawartość plecaka i pierwszy raz pożałował, że zabrał dodatkowy ekwipunek. Wierzgnął nogami, a chwilę potem coś z impetem uderzyło nie tylko w bok ghoula, ale także w jego biodro. Cały obraz fiknął koziołka - Growlithe ujrzał, jak podłoże przekręca się o dobre dziewięćdziesiąt stopni, a on uderza w śnieg. Gdy upadli, uścisk nieco się poluzował, dając mu odrobinę niezbędnego powietrza. Nabrał charczącego wdech, wyrywając się z objęć wroga. Instynktownie przerzucił się na brzuch i wskoczył na kucki, rejestrując to, co się właśnie stało.
Avery!
Borderka musiała złamać zakaz i zaatakować ghoula, naskakując na niego i wgryzając się w suchą skórę jego gardła. Growlithe chwycił ją jeszcze za kark, siłą odrywając od oponenta i odrzucił sukę na bok, z głośnym warknięciem. Odpowiedziała mu tym samym, szczerząc śnieżne zęby, ale nie doskoczyła ponownie do trupa. Cała najeżona, powarkująca, z gniewnymi iskrami w ślepiach patrzyła to na rozbiegane wokół ghoule, to na właściciela, jakby nie mogła się zdecydować, na kim w końcu zawiesić wzrok.
Albinos chwycił za berettę, wyszarpując ją spod śnieżnego koca. Dyszał przez zaciśnięte zęby, podkładając lufę pod zwisającą głowę ghoula, który wymachując łapami próbował go jeszcze złapać. Trafiony, zatopiony, dupku. Nacisnął na spust, ogłuszając na wieki oponenta. Padł bez ruchu, pod nogami podnoszącego się z kucek Growlithe'a. Chłopak przesunął wierzchem dłoni po podbródku, ścierając krew z dolnej wargi. Czuł metaliczny posmak krwi, jaka wypływała z pękniętej rany, ale nie to było teraz jego największym utrapieniem.
Gardło niemalże rozrywało mu się na nierówne płaty, paląc żywcem wszystkie przemykające przez nie komórki.
Liczba ghouli była wprost proporcjonalna do funkcjonalnych erytrocytów w organizmie podirytowanego wymordowanego. Wytarł szkarłat o nogawkę spodni i odszukał spojrzeniem Yuu, by zorientować się, jak sobie radzi.


// @Grow: i dobrze. Rozpisuj się do woli, bo Ghouli w każdej chwili może być więcej. Ja z kolei mogę mieć czasami lekki poślizg z systematycznością pisania postów, więc z góry chylę kapelusz. Rzeczywistość bywa ponura.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Okropne.
Powinna to kryć, udawać że nic nie widzi? Desperacja na każdym kroku pokazywała swój odwrotny urok, ale z jakiegoś powodu w tej chwili łowczyni odczuwała to silniej niż normalnie. Nie śnieżyca nią wstrząsnęła, nie atak ghuli ale to, że niektóre z nich zwisały z drzewa związane tam przez kogoś. To nie tak, że czuła współczucie względem tych potworów, ale dlaczego komuś aż tak bardzo zależało by przynosić im cierpienie? Należało je zabić, szybko.
Ostrze katany zawyło przeciągle tnąc powietrze, które w systematycznych podmuchach uderzało w walczących. Był to wysoki dźwięk, długi i brzmiący echem nawet pomimo braku punktu odbicia, prawie jakby wżynał się w umysł i tkwił w nim samoistnie. Ręka Yuu nawet nie drgnęła, w spokoju z pewnej odległości obserwowała całe to zdarzenie. W nienaturalnym spokoju.
Minęło już sporo czasu od kiedy ostatni raz używała tak ochoczo swojej katany. Lament niemalże śpiewał w jej rękach i odpowiadał na każdy jej ruch, delikatne drganie, wykonywał wszystko tak, jak powinien. To właśnie był prawdziwy pokaz, nie siły, nie mocy, ale tańca. Tańca ze swoją bronią, która była lepszym partnerem niż ktokolwiek na tym świecie.
Ruszyła nagle, bez ostrzeżenia. Puszysty śnieg z wierzchniej pokrywy wzbił się w powietrze i podążał przez krótką chwilę za jej butem. Schyliła się znacznie ciągnąc końcówką ostrza po świeżym puchu i poruszała się z wiatrem. Pierwszy. Stał tyłem, był zapatrzony w inny cel, znacznie większy od przywódczyni, a jego sylwetka wyróżniała się na jasnym tle. Był potwornie brzydki, jak każdy z jego towarzyszy. Czy różnił się czymś szczególnym? Raczej nie. W tej chwili najważniejsze było, że jego łydki zostały podcięte od tyłu, głęboko i boleśnie. Kami prowadziła rostrze bardzo równo, z precyzją godną klasowego architekta. Ale wiedziała, że to za mało, że takim czymś nie zrobi ghulowi większej krzywdy. Wykonała przewrót z biegu odciągając prawą dłoń z bronią na bok, była już o metr dalej i niżej, daleko od zasięgu wielkich łap, które dopiero co szukały źródła bólu. Pojedyncze plamy krwi barwiły śnieg dookoła i tworzyły ścieżkę za łowczynią, która to zdarzyła już podnieść się ze śniegu i biegła dalej wymachując mieczem. Na jej twarzy malowało się coś dziwnego, szczęścia? Pasja? Nienawiść? Może nawet to wszystko naraz.
Zwróciła się pod wiatr nacierając ponownie na potwora, który otrzymał pierwszą ranę. Było ich więcej, widziała już kątem oka że kolejne dwa wyłaniały się spod śniegu zrzucając z siebie grube warstwy białego puchu. I nie wiadomo ile jeszcze mogło się zjawić. Złapała rękojeść w obie dłonie i wycelowała w sam środek klatki piersiowej, cały czas biegała, nie zatrzymywała się nawet na moment. Poruszała się trochę jak liść omiatany przez jesienny wiar wokół własnej osi tnąc i siekając wściekle wszędzie gdzie udało jej się trafić. Cios nie trafił tam gdzie powinien, długa ręka ghula przeszkodziła jej w tym, ale i ona ucierpiała. Kolejna seria cięć, z prawej, z lewej, unik, skok do tyłu, długie kłucie w ramie, które przebiło się na wylot i przez krótki moment utkwiło w nim. Łowczyni szarpnęła przy użyciu wszystkich swoich sił zapierając się jednocześnie o nierówności na podłożu, ale i tak nie zdążyłaby uniknąć ciosu bez opuszczania broni.
Poczuła przede wszystkim głuchy ból w okolicach skroni i pulsowanie wypływającej krwi znad brwi, w miejscu gdzie dosięgnęły ją szponiaste dłonie ghula. Cios odrzucił ją na dwa metry, a przez kolejny rolowała się wraz z bronią. Właściwie śnieg uratował ją od większej ilości obrażeń. Z jednej strony mogła mówić tu o szczęściu, cios padł z lewej, w miejscu gdzie i tak nie miała oka. Nie przeszkadzało jej, że pół twarzy zalało się krwią, poza nieprzyjemnym zimnem, które teraz podwójnie dawało się we znaki. Pewnie skutki odczuje później, kiedy już zejdzie z niej ten nadmiar emocji i adrenaliny.
Podniosła się ociężale odszukując Lament i opierając się na nim. Czerwone ślepia utkwiły w ghulu, który ryczał w jej kierunku jak zwierze, które chce zadać ostateczny cios jakiejś bardzo uciążliwej ofierze. Tyle że Yuu robiła dokładnie to samo. W myślach, krzyczała, słowa które nie ujawniały się na zewnątrz uderzały ją od środka ze zdwojoną siłą. Wyciągnęła katanę daleko przed siebie. Tym razem celowała w sam środek głowy. Czas by wykończyć tego przyjemniaczka.
- Zawyj dla mnie, wyj w długą noc. - Szepnęła do Lamentu Czerwieni i ruszyła. Zebrała siłę w tym jednym ciosie, biegła w pełnej szybkości i w ostatniej fazie wyskoczyła wysoko, by dosięgnąć swojego celu. Czuła jak powietrze smaga ją po odsłoniętych policzkach, a śnieg z siłą sieka po palcach, które trzymały kurczowo rękojeść. Jeszcze trochę, do przodu, do celu... tnij!
Katana zatrzymała się nagle trafiając na coś twardego, nie, nie na głowę. Ghul chwycił ostrze w obie dłonie okaleczając sam siebie, ale przy tym osłaniając się od rozłupania czaszki. Jakie to niesamowite, że nawet z rozciętym ramieniem był w stanie zmusić swoje kończyny do wykonywania tego ruchu. Tyle, że Kami skoczyła z impetem i nadal leciała, miecz zatrzymał się nagle, lecz ona nie puściła go i zaczęli spadać, ona i jej ofiara.
Szybko, teraz. Uwolniła jedną dłoń i szybko przełożyła ją na drugą stronę ciągnąc z całej siły zgodnie z ruchem spadania. Usłyszała jak cielsko ghula gruchnęło o ziemię plecami, lecz łowczyni wykorzystała fakt, że katana tkwiła w silnym uścisku jego łap i obróciła się przodem do otoczenia.
Broń z wysiłkiem przebiła się przez palce i dłoń, które teraz fruwały samoistnie w powietrzu odcięte od reszty kończyny. Ostrze ciągnięte siłą lądującej przywódczyni wyrwało się z uścisku, wykonało niemalże cały obrót i przeleciało ze świstem obok nogi dziewczyny by ponownie zatopić się w miejscu, do którego pierwotnie miało trafić. Głowa ghula została rozłupana na dwie części, a śnieg nadal tańczył wokół tej dwójki by powoli, bardzo powoli osiadać na trupie potwora.
Uśmiechała się? Na pewno wykrzywiła mięśnie twarzy w jakimś nie do końca odgadniętym wyrazie twarzy. Szkarłatna maź pokrywała połowę jej ust lecz szybko została starta z nich wierzchem dłoni. Lament śpiewał, czuła to wyraźnie, był pokryty krwią i pragnął jej więcej. Jego emocje przesiąkały przez całe ciało łowczyni, które teraz nienaturalnie drgało. Kilka najbliższych metrów zroszone było szkarłatem.
- Heeej, przywódco DOGS. - Zawyła ochryple nie wiedząc nawet, gdzie znajduje się osoba, do której się zwracała. Głos, którego używała we wcześniejszej dyskusji był ledwo słyszalny. - Właściwie to całkiem mi się tutaj podoba.
Oszalała? Możliwe. I to już dawno temu, teraz tylko objawy stały się wyraźniejsze niż normalnie.
Ignorowała właściwie wszystko, dźwięk strzałów i wściekłe warczenie psa, psów... możne i nawet samego mężczyzny. A tam gdzie był on, było ich najwięcej, ghuli, tych których należało się jak najszybciej pozbyć. Zignorowała pozostałą dwójkę potworów, które już w całości wypełzły spod śniegu i ruszyła biegiem w stronę białowłosego. Nie do końca interesowały ją jego problemy, zresztą nie wydawał się wymagać pomocy. Więc jeżeli o nią nie prosi, to nie będzie mu się na siłę wcinać. Minęła go w pełnym biegu z kataną przed sobą. Biegła tam, gdzie mogłaby dalej walczyć, ciekać i zabijać. Do tego uśmiechała się trochę jak psychopata.

// Nie ma sprawy~ Też mamo obsuwy. I od razu przepraszam, jeżeli w tekście są jakieś... dziwne błędy i gramatyczne głupoty. Nie zawsze potrafię wychwycić co jest źle w tym co pisze...
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

... a wyglądało na to, że radziła sobie całkiem dobrze, choć nie spodziewał się takiej radości z jej strony. O ile to faktycznie była radość, która w najmniejszym stopniu nie objawiła się u niego. Jasne, że nie było mu szkoda ghouli. Traktował ich jak marną, szarą masę, przeznaczoną wyłącznie do ubicia. Jak świnie jadące na rzeź. W końcu jaki wilk martwi się tym, co pomyślą o nim owce? Nie traktował też zabijania samego w sobie, jako grzech. Desperacja zmieniała moralność. Nadszarpywała do tego stopnia, że niektóre wartości mocno blakły i jego również nie ominął ten proces. Mimo to, nigdy się nie uśmiechał w takich momentach, zrywając z twarzy wszystkie emocje. Nie miał jednak zamiaru rozkładać się pod wierzbą i oglądać wystąpienia przywódczyni, bo w porównaniu do niej, jego ciało prezentowało się sztywno, a co za tym idzie - był bardziej podatny na ataki wrogów. Gdyby ból nie rozszarpywał mu nogi od środka, a ramienia od zewnątrz, być może bardziej by się postarał, ale na chwilę obecną nawet nie musiał. Psy rozbiegły się, zatrzymując czasami, by zaszczekać głośniej i znów rzucić się biegiem naprzód. Uciekały przed ghoulami, zawsze będąc o niezbędne parę metrów przed nimi. Dobre psiska. Zaangażowane. Długo wytrzymają, ale - oczywiście - nie wieki, w porównaniu do wiecznie niezmęczonych żywych trupów. Dwa najbliższe, które dotychczas zatruwały życie Growlithe'owi, były już ubite i na dobrą sprawę, mogliby się zwinąć... gdyby tylko Yuu nie śmignęła mu przed nosem. Dostrzegł jedynie błysk w szkarłacie tęczówki, cień uśmiechu na ustach i wronie włosy, które zafalowały na wietrze i pomknęły wstęgą za łowczynią.
NAJWIDOCZNIEJ NIE MASZ WYBORU, mruknęła beznamiętnie Shiva, cały czas stojąca przy jego nodze. Ona również wpatrywała się w Yuu, ale nie podzieliła się z nikim swoimi spostrzeżeniami. Wystarczyło jej tyle, że odczuwała zmęczenie właściciela. GŁODNY, CO?
Drgnęła mu brew.
W TAKIM RAZIE MÓGŁBYŚ JĄ ZOSTAWIĆ.
Przeładował broń.
Shiva westchnęła.
ROZUMIEM.
Białowłosy wsunął ponownie palce między wargi i zagwizdał. Marley podniósł uszy i zaszczekał raz jeszcze, puszczając się nagłym biegiem w kierunku właściciela. Przeskakiwał z zaspy do zaspy, zmuszając biegnącego za nim ghoula do wpadania w śnieg, przewracania się lub tracenia równowagi. Tym samym zwiększył dystans jeszcze bardziej, aż w końcu, będąc niedaleko Growlithe'a, nagle uskoczył na bok, całkowicie odsłaniając kulejącą sylwetkę. Wilczur stał już z wyprostowaną ręką i przymrużonym okiem, by nagle szarpnąć palcem za spust i wystrzelić kolejną kulę. Tym razem trafił bezbłędnie, rozbijając oko, jak mydlaną bańkę. Drugi pies już się zbliżał. Poszczekiwał i warczał, ciągnąc za sobą dwóch kolejnych ghouli, którzy upodobali sobie akurat ten hałas, spośród wszystkich innych psich koncertów. Kolejny wystrzał. Kolejny przerzut o parę stopni. Następne pociągnięcie za spust. Jeszcze jedno. I jeszcze. Następne. Zmarszczył nagle brwi. Po lewej stronie majaczył mu jakiś cień, ale głównie skupiał się jednak na zbliżającej się od rontu Lawrence, za którą bardzo szybko przebierały nogami gulgoczące bestie. Growlithe uniósł lekko górną wargę, ponownie oddając serię strzałów. Gdy ostatni huk przeciął powietrze, przed nogami przemknęła mu niewielka sylwetka. Jeszcze kątem oka dostrzegł tylko różowy jęzor zwisający z psiego pyska, a potem nagle odwrócił głowę na bok i przeklął w duchu, jak tylko przed jego twarzą wyłonił się pysk ghoula.
Growlithe sapnął tylko pod nosem, gdy wielkie cielsko wpadło na niego, jak zawodowy tir drogowy. Obaj wylądowali na ziemi, z tym drobnym wyjątkiem, że to Growlithe miał na sobie ponad osiemdziesięciu-kilogramowe cielsko. Działał jednak instynktownie. Ghoul zdążył się lekko podnieść, chcąc odszukać zębami gardła ofiary, nim lodowata lufa pistoletu została wepchnięta mu do ust. Beretta naparła na gardło, nim to rozerwało się na strzępy, wraz z hukiem głośnego wystrzału.
Shiva cmoknęła zaskoczona.
Cielsko przez moment sterczało jeszcze w tej samej pozycji, jakby ghoul nie był do końca pewien, czy powinien zrobić jakiś ruch. W końcu jednak zachwiał się i runął na bok, pozwalając szczupłemu ciału Wilczura nabrać większego wdechu.
DUSISZ SIĘ - odezwał się nagle cichy, subtelny głos, tuż przy uchu Growlithe'a. Chłopak mimowolnie zacisnął zęby, przemykając palcami po rozpalonej twarzy. DUSISZ SIĘ. DUSISZ SIĘ. CZUJESZ? DUSISZ SIĘ...
JESTEŚ... W NIEBEZPIECZEŃSTWIE... - dołączył do niego nowy ton, dobiegający jakby z oddali. Niski, gardłowy, bardzo poowoolny, przeciągający specjalnie niektóre głoski. JEEESTEEEEŚ... W NIEEEE... BEEE... ZPIEEE... CZEEEŃŃ... STWIE... NIEE... BEEE... ZPIEE...
Growlithe podniósł się i rozejrzał. Dwa, wyjątkowo natrętne głosy wwiercały mu się siłą w mocno pulsujące skronie. Nawet dłoń, w której dotychczas silnie i dumnie dzierżył berettę, zaczęła lekko drżeć, zdradzając nie tylko zdenerwowanie, ale również jego zmęczenie. Jakim prawem los był ostatnio dla niego tak skurwysyński?
Wysoki pisk przeciął jego czaszkę. Góra. Ten chichot dobiegał z góry. Gdzieś z nieba, choć Growlithe wiedział doskonale, że gdyby spojrzał na sklepienie, niczego, ani nikogo by tam nie ujrzał. Zrezygnował więc z tego, od razu odszukując wzrokiem Yuu. To prawda. Nie walczyła. To był istny taniec. Coś zupełnie sprzecznego z niezdecydowaniem, jakie prezentowała w jaskini.
DUSISZ SIĘ. DUSISZ! DUSISZ! DUSISZ!
NIEEE... BEEE... ZPIEE...

Poruszył z wolna głową, wsuwając lufę pistoletu z powrotem do kabury. Teraz już mu się nie przyda. Czas było wracać. Nie. Czas, by u c i e k a ć. Teraz, za moment, jak najszybciej. Póki w gardle nie rozpętało się jeszcze istne piekło. Póki nie czuł się tak, jakby z własnej woli zaczął wsadzać sobie do ust rozżarzone węgle. Póki jakaś niewidzialna dłoń nie powyrywa mu wszystkich żył, zmuszając do ostateczności. Natarczywe głosy stały się głośniejsze, wyraźniejsze, wręcz ostrzejsze. Ich słowa nie były już tylko marnym wydźwiękiem powtarzanym raz po raz, jak mantrę. Uformowały się teraz w tnące igły, wsuwane prędko w skórę i wpuszczające do organizmu niewykrywalną przez innych truciznę.
MÓWIŁAM, ŻEBY MNIE WYPUŚCIĆ - bąknęła Shiva, której ledwo udało się przedostać przez gadatliwe koszmary, jakie wypełzały z każdej możliwej strony. Growlithe już jej jednak nie słuchał. Wpatrywał się błyszczącym spojrzeniem w balansującą między niedobitkami Yuu Kami, aż w końcu jego dłoń podniosła się i zapłonęła czarnym ogniem. Omiótł spojrzeniem wszystkie zombie, które jeszcze dychały, Bóg raczy wiedzieć jakim sposobem.
- Heine - wychrypiał pod nosem, po czym szarpnął ręką w górę, jakby tym samym wyciągnął spod ziemi wszystkie czarne brudy tej planety. Spod śniegu wystrzeliła pierwsza krucza mara. Powykrzywiany gepard wygrzebał się z zaspy i nie bacząc na wciąż przylepiony do sierści puch, ruszył pędem ku pierwszemu ghoulowi.
- Livai. - Ręka przemknęła na bok. Powietrze przecięły czarne skrzydła jastrzębia, który z charakterystycznym piskiem zanurkował, rozchylając hakowaty dziób. - Odys. Dhalia. - Artefakt na nadgarstku zacieśnił się nieco, choć nie było to w ogóle dostrzegalne pod materiałem kurtki. Zza drzewa wypłynęła smolista masa, która prędko przybrała formę rosłego wilka. Zaraz za nim wybiegła bardzo smukła wilczyca, która odbiła się od grzbietu towarzysza i runęła na zgniłozielone ciało drapieżnika. Growlithe opuścił ramię i rozejrzał się za Yuu. Raz jeszcze zagwizdał, by zwrócono na niego uwagę.
- Zbieramy się! - warknął, głową wskazując kierunek ku murom M3. - Mary zajmą się niedobitkami. Nie ma sensu tracić na nich czasu.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Systematycznie cięła i wykonywała unik, niemalże tworząc jakiś mały system, który pozwalał jej w efektywny sposób walczyć z tą armią nie do końca inteligentnych istot. Chwilami czuła się jak na macie do tańczenia. Krok w tył, uskok, cios mieczem, unik na bok. Śnieżne zaspy zamieniały się powoli w udeptane pobojowisko, bo faktycznie co raz więcej zgniłozielonych trupów lub części ich ciała ścieliło podłoże i barwiło je swoją krwią. Oddychała już głośniej i szybciej, para wydobywająca się z ust znacznie zgęstniała, a do tego nieprzyjemny zapach, który przepełniał teraz powietrze dawał o sobie znać, bo od czasu do czasu Kami kaszlała głęboko czując nieznośne drapanie w gardle. Może gdyby tak od razu pozbyła się części garderoby, by nie przegrzewać organizmu... cóż, było już za późno więc będzie musiała po prostu później uspokoić swoje intensywnie pracujące płuca i walące serce stopniowo.
Padły kolejne odgłosy wystrzałów, a co za tym idzie pewnie kolejne trupy ghuli. Jeszcze jedno głębokie cięcie kataną i u kolan przywódczyni położył się następny przedstawiciel tych potworów, a jego głowa wykonała kilka podskoków turlając się ze wzniesienia, aż zatrzymała się o jeden z bardziej wystających kamieni. Odskoczyła do tyłu na kilka kroków by nabrać oddechu i...
- Aah! - Krzyknęła piskliwym głosem gdy jej noga ugrzęzła za głęboko w śniegu co skończyło się bardzo widowiskowym gruchnięciem do tyłu, przeturlaniem się po śniegu i zatrzymaniem z głową głęboko w białym puchu. W końcu przywódczyni musiała robić wszystko z wielkim hukiem, nawet spadać. Zerwała się momentalnie po tym bardzo niechlubnym czynie, który nie dało się ukryć nie był ani planowany, ani nawet atrakcyjny. Przez ten krótki moment, kiedy leżała w śniegu odczuła zmęczenie na całym ciele. Chyba każdy miał swoje granice, a jakby nie patrzeć nawet Yuu musiała kiedyś dotrzeć do miejsca, kiedy jej zdolności zaczynają nie być takie perfekcyjne. Jakby na potwierdzenie jej słów usłyszała hasło, by zostawić ghule... marom, no tak, miała już nazwę dla tych dziwnych oparów i zjawisk, które otaczały Growlithe'a od kiedy znaleźli się w jaskini. Ku nawet własnemu zaskoczeniu przyjęła to z pewną ulgą. Może nawet trochę bardziej ochoczo niż zwykle, kiedy jej ręka powędrowała mimowolnie w okolicach czoła, salutując mu, prawie jakby przyjmowała rozkaz.
- Chyba nie będę protestować. - Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu w duchu mając nadzieję, że był zbyt zajęty walką, by dostrzec jak majestatycznie ląduje na czterech literach. Na szczęście katana tkwiła nadal w jej dłoniach, więc wycofała się z trybie natychmiastowym z pola walki pozostawiając potykające się o swoich bardziej martwych od siebie współtowarzyszy ghule w pewnej odległości. Ostrze nadal błyszczało szkarłatem, więc wytarła je o skraj naderwanego płaszcza zanim utknęła je w pochwie przy pasku, który zaraz zaczepiła po przeciwległej stronie, by nie zwisał i nie przeszkadzał w trakcie odejścia. Wykonywała znacznie wyższe i dokładniejsze kroki unikając kolejnego przypadkowego potknięcia się o grudy twardego śniegu. - Nie wiem czy to odpowiedni moment, by o to pytać, skoro zaszliśmy już tak daleko, ale jak właściwie wrócisz z powrotem do swojej kryjówki, skoro roi się tu teraz od stworów pobudzonych hałasami i zapewne krwią? - Nie mogła nawet podejrzewać z której strony nadszedł, bo spotkali się w bardzo neutralnym miejscu, a przez śnieżycę nie była w stanie dostrzec w śniegu jego śladów, zanim te zostały zmiecione przez intensywny wiatr. - Znaczy... jeżeli trzeba, to oczywiście Cię przechowamy. W końcu sojusz wszedł w życie, czyż nie?
Była odwrócona co niego tyłem, więc nie mógł zauważyć, że się uśmiecha. Tyle, że w jej mniemaniu to wcale nie musiała być oznaka radości czy zadowolenia. Ale w tym przypadku mogła tym właśnie być.

Mury majaczyły w pewnej odległości, więc teraz wyglądały jak brama piekieł. Groźne i zimne, tak bliskie a jednocześnie dalekie. Za nimi nie czuła się ani trochę bezpiecznie, ale musiała wrócić ze względu na swoją organizację, wrócić nawet jeżeli nikt na nią nie czeka.
- To już blisko, lepiej zarzuć kaptur, bo czasami nawet S.SPEC może się kręcić w okolicach murów.  - Sama zarzuciła na głowę jasne okrycie z płaszcza, które wtapiało się w śnieżne otoczenie i trochę biegiem, trochę truchtem ruszyła po znanej sobie ścieżce, która w jakimś stopniu pozwalała zniwelować przewagę obserwacji z wysokich murów, ponieważ wiodła pomiędzy gruzowiskami i większymi skałami, które wystawały z ziemi osłaniając przed wiatrem, no i wzrokiem wścibskich żołnierzy.
Tknęło ją coś i odwróciła nagle głowę z dziwnym wyrazem twarzy, jakby trochę zaskoczona, a trochę zaciekawiona z szeroko otwartymi oczami poruszając ustami jak ryba w wodzie, z których powoli wydobywały się słowa.
- Właściwie to dziękuję za pomoc, pewnie sama padła bym trupem. - Prawda czy nie, musiała powiedzieć coś w tym stylu, żeby zabrzmiało ładnie, nawet jeżeli mało oficjalnie. W czystej walce współpracowali niewiele, ale znacznie lepiej walczy się z ghulami wiedząc, że ich liczba dzieli się przez połowę niżeli gdyby sama musiała przewidywać ruchy całego stada. Nie zwalniała i ciągle parła do przodu całkowicie ufając w tym momencie jego przekonaniu, że rzekome mary zajmą się niedobitkami. Miecz tkwił schowały w pochwie, a jej ręce chwilowo nie nadawały się do walki wręcz, zmarznięte i nieco obolałe. Pewnie jutro okaże się, że są pokryte siniakami, lecz teraz zimno neutralizowało te efekty uboczne starcia.
Czasami przeskakiwała z nogi na nogę i złapała swoje dłonie za plecami z nieudawaną lekkością pokonując trasę. Mało brakowało, a zaczęła by nucić. Dalej nie do końca wiedziała co sądzić o mężczyźnie i pewnie nie prędko się dowie, ale skoro jeszcze nie nafaszerował jej ołowiem, kiedy ta tak beztrosko przeskakiwała kolejne przeszkody, to może faktycznie nie był zły.
- Chyba nie jesteś taki zły. - Powiedziała na głos obserwując cały czas trasę przed sobą. Prawie jakby od niechcenia, ale szczerze, pozwalając myślom wyciec na zewnątrz i nie obchodziło ją, co w tym momencie sobie o niej pomyśli.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zaczął cicho dyszeć, próbując do końca normalnie oddychać. Coś niemożliwe, gdy czuł się tak, jakby do płuc wlano mu gorącą wodę. Wrzątek parzył i wzmagał tylko uporczywe pragnienie, doprowadzając zmysły wymordowanego do szaleństwa. Żelazne łańcuchy, jakie dotychczas trzymały go na dystans i nie pozwalały rozrabiać, zaczynały się zwyczajnie kruszyć. Pękała też struktura człowieczek maski, założona na pysk warczącego wilka, zwykle uśpionego głęboko w świadomości. Teraz ten wilk budzony był na siłę, o czym doskonale wiedział Growlithe. Przesunął automatycznie opuszkami palców po gardle, wyczuwając zgrubienie blizny. Drapanie nie ustawało. Mimo to zignorował wampirzy głód i ruszył za łowczynią, pół kroku za nią. Nie odzywał się i nie patrzył w jej stronę z prostego powodu. Samo przyglądanie się dziewczynie dłużej, niż było to konieczne, mogłoby zwolnić blokady. Jeszcze się trzymał, choć w walce pootwierały się dopiero co zasklepione rany, rozwierając się jak usta do krzyku. Ciepła ciecz spiralą spływała mu po ręce, wsiąkając w materiał ciepłej od ciała bluzy. Dopiero, gdy pierwsza szkarłatna kropla przemknęła mu po wewnętrznej stronie dłoni i padła w milczeniu na ziemię, Growlithe zacisnął palce.
TO JUŻ BLISKO ─ powtórzył za Yuu jakiś wyjątkowo upierdliwy głos, wwiercając się w czaszkę wymordowanego. Brew jasnowłosego drgnęła lekko, znów zdradzając jego rozdrażnienie. Przecież wiedział. Znał się z tymi terenami jak łyse szkapy. Ha. Znał je o wiele lepiej, niż by tego chciał.
But ugniótł śnieg, gdy Growlithe szarpnięciem zarzucił sobie ciemny kaptur na głowę. Był teraz równie niewidoczny co neon w nocy, ale liczyło się, że w razie e w e n t u a l n y c h przeszkód, kamery nie zarejestrują jego twarzy. Przynajmniej nie z łatwością, z jaką zrobiłyby to, gdyby lazł wystawiając pysk na słońce.
TRZYMAJ REZON ─ warknęła nagle Shiva, wyrywając go z objęć nieświadomości. Growlithe podniósł spojrzenie z szyi Łowczyni i na jej twarz, błądząc gdzieś błyszczącym wzrokiem w okolicy jej oczu. Przecież są teraz w sojuszu. Jej krew, była jego krwią, hm? Chociaż wciąż funkcjonowali jako odrębne jednostki, a ich współpraca ograniczała się tylko do świadomości, że nie wybiją siebie nawzajem i posiadają tego samego wroga, to jednak były to tak żelazne warunki, które pozwoliły im czuć się pewnie w swoim towarzystwie.
Growlithe spuścił spojrzenie, przebiegając, czy raczej przechodząc kolejne kroki. W porównaniu do Yuu, jego ruchy były mniej energiczne. Szlajał się, omijając zbyt wysokie zaspy, wymuszające wysokie podnoszenie nóg. I tak rwący ból odzywał się za każdym razem, gdy naciskał stopą na podłoże. Nie potrzebował kolejnych atrakcji.
A jednak te i tak były mu dostarczane, choć teraz w nieco lżejszym wydaniu.
„Chyba nie jesteś taki zły”.
Usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, odsłaniając rząd białych zębów.
Czyżby?

// @Grow: z/t + Yuu
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach