Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Patrzysz w prawo - mur. W lewo - mur. Za tobą cholerna czerwona pustynia, a przed tobą - mur. Zaraz, jakaś rysa majaczy, chyba nawet jakiś kundel dałby radę się przecisnąć i wydostać z tej przeklętej klatki jaką jest Miasto-3.
Dziesięć metrów od tej właśnie wyrwy stoi chatka. Fundamenty są porządne, murowane, zapewne kiedyś należały do bazy wypadowej S.Specu. Ściany i dach to jednak inna bajka. Kilka drewnianych palet, połamanych w różnych miejscach, zostało pokrytych gliną i błotem by zakryć otwory. Strzecha okrywa całość, jednak już widać w niej braki, przez które zapewne wlewają się litry wody w czasie zimowych deszczów. Plotka głosi, że mieszka tam pustelnik, stary szaleniec, sprzeciwiający się rządowi Miasta, ale na tyle niegroźny by nie chcieli go sprzątnąć. Niech sobie żyje, to idealna reklama, by wszyscy mieszkańcy wiedzieli jacy wyrozumiali i tolerancyjni są nasi dyktatorzy.


Dotarli na miejsce. Im bardziej się zbliżali tym więcej energii kotłowało się w Małym, niesamowicie chętnym do wykonania tej roboty. Zapewne już od jakiegoś czasu słyszał donosy na temat owego pustelnika i bardzo chciał go poznać.
- Dobra. Miejmy nadzieję, że nie wyprzedził nas żaden pies. Ostatnio okropnie się panoszą, zabierając nam robotę.
Skrzywił się mimowolnie. W wargach żuł coś co wyglądało jak wyschnięta słomka trawy. Cóż, w każdym razie było to jakieś suszone zielsko i pachniało o wiele przyjemniej od wcześniej próbowanego bimbru.
Wskazał na chatkę, a potem na mur, zapewne jeszcze chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował gdy z chaty wyłoniła się jakaś sylwetka. Wysoki, ubrany w worek pokutny, z brodą sięgającą niemal kolan. Cholera, Saruman na wygnaniu! Nie, nie, dobra, to chyba jednak nie ta bajka. Uniósł dłoń i przyzwał ich do siebie. Nie wyglądał groźnie, wręcz pierwsze wrażenie powinno być całkiem przyjemne. Gdyby tylko nie ten odór gówna i wyraźnie brązowa ręka, którą do nich wyciągnął na powitanie.
Mały nie czekał zbyt długo, zwyczajnie ruszył do pustelnika i uścisnął mu dłoń, starając się zamaskować minę pełną obrzydzenia.
- Witam miłych panów. Czy przybyliście do mnie by pomóc mi spełnić wolę jedynego i prawdziwego boga, Ao? Miesiąc temu objawił mi się i powiedział "tym co jedzą twoi wrogowie będziesz ich atakował". Tak też uczyniłem, zaczynając zbierać amunicję. Mam już całkiem spory zapas.
Z dumą skazał podbródkiem na niewielki stos przykryty żółtą plandeką. Brzegi powiewały na wietrze, odsłaniając nic innego jak czyste, pierwszej jakości gówno.
Mały strzelił facepalma. No tak, Kościół Nowej Wiary znowu odpierdala. Ciekaw był co na to powie Vinci i tak sobie na niego popatrywał. Pustelnik najwyraźniej także bardziej liczył się ze zdaniem Żmija i przypatrywał mu się ślepiami wygłodzonego szczeniaka.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Emocje były czymś pozytywnym i Vinci doskonale rozumiał potrzebę ich istnienia. W końcu to one są esencją bycia człowiekiem. Jednak istniał też rozdział na sprawy emocjonalne i rozumowe. W sprawach rozumowych, a taką była misja, nie należało kierować się emocjami. Dlatego cały czas wywracał oczami widząc rozemocjonowanie Wiwerna.
- Ochłoń chłopie. To tylko gówniana robota. Nie ma się czym jarać. Stań obok i obserwuj zawodowca.
Po ostatnim słowie roześmiał się, ponieważ wcale tak o sobie nie myślał i dało się to wyczuć w jego głosie.

Po dotarciu na miejsce zmarszczył nos. Uporządkowanie to coś, co bardzo sobie cenił. A gówno ułożone w równy stosik wywoływało w nim mieszane uczucia. Niby schludnie, ale dalej gówno...
Oczywiście nie podał ręki mutantowi. Po prostu skinął mu głową. To była misja, a nie przyjacielska pogawędka. Szybko rozważył kilka scenariuszy i postanowił na początku użyć podstępu, a potem ewentualnie zaprezentować siłę.
- Witam. Po co ci kolejny bóg? Dziwne słowa, jak na boga, który przecież chce odkupić wszystkich ludzi... Może to nie on ci się objawił, a jacyś podli ludzie wykorzystali twoją wiarę, a teraz chowają się gdzieś niedaleko i śmieją do rozpuku? Odstąp człowieku. To, co robisz, nie jest dobre.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Nie tego spodziewali się obaj. Mały stał jak wmurowany. Szczęka mu opadła, z czego skorzystało kilka much, wlatując do środka. Pustelnik przypatrywał się Smokowi podejrzliwie, już nawet zrobił krok w tył, rękę schował za plecami jakby szykował się do ataku.
- Jak śmiesz tak mówić o jedynym prawdziwym Bogu! - to nie było nawet żachnięcie, to była głęboko tłumiona wściekłość. Brązowy palec zawisł przed nosem Żmija, zmuszając go do wdychania tego nieziemsko przyjemnego odoru.
- Ten co to zesłał na naszą ziemię aniołki już dawno sobie poszedł, o tym pewnie słyszałeś, co? Jak możesz nadal w niego wierzyć, skoro zostawił nas z tym całym gównem? Ha! Widzisz! A ja chcę je wykorzystać do zaatakowania naszego najgorszego wroga - Miasta! To nie jest wykorzystywanie mojej osoby, a prawdziwa i szczera misja, którą jedynie ja mogę wykonać.
Widać było, że burzył się coraz bardziej. Kilka dzikich kosmyków rozwiało się, nadając mu wygląd szaleńca. Nadal machał palcem przez twarzą Vinciego, bo czemu nie? Młody był jeszcze, niewiele wiedział o całym tym świecie, a on, Pustelnik, przychodził do niego z misją oraz nauką! Chciał mu pokazać realia tego świata i wyjaśnić dlaczego to co czynił wcale nie było takie złe jak się wydawało.
- Myślisz, że to co robią tamci po drugiej stronie muru jest dobre? Byłeś tam, co nie? Bezmyślni ludzie godzący się na wszystko co wymyśli ten przeklęty rząd. Ataki na Desperację dla ich własnej rozrywki. Że niby potrzebują obiektów do eksperymentów? Złapanie wymordowanego jest łatwiejsze od upolowania jelenia, zapewniam cię! A do tego jeszcze te aniołki, wielcy przyjaciele wszystkich, którzy w ogóle nie potrafią się nami zająć i cokolwiek zmienić w naszym cholernym życiu pariasów! Jedynie Ao jest odpowiedzią na wszystkie pytania! On nas nie zawiedzie! Zbawi każdego kto wie o co chce walczyć i zrobi to w imię Nowego Boga!
I tym sposobem wyjaśnienie przerodziło się w płomienne kazanie. Na tyle płomienne, że zza muru wychyliły się głowy dwóch żołnierzy S.Specu. Pokiwały się chwilę i znów zniknęły w swoich ciepłych budach strażniczych. Mały jednak stał i wpatrywał się w Pustelnika tą samą, ogłupiałą miną.
- Stary... on ma rację, nie? Dawaj to gówno! Zaraz zaczniemy bombardowanie!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Vinci nawet nie drgnął. Mimo smrodu, który zaczął go otaczać, nie drgnął mu nawet nos. Szczerze mówiąc podziwiał wielką wiarę tego wymordowanego, choć to nie zmieniało statusu misji. Tak samo nie zmieniała niczego płomienna mowa. No chyba, że nastawienie Młodego, który okazał się być miotaną na wszystkie strony chorągiewką. Odsunął się od wymierzonego weń palca na bezpieczną odległość.
- Ogarnij się - warknął do Młodego. - Mamy misję. Pamiętaj, co jej powodzenie znaczy dla naszej małej grupki.
Przeniósł ciężar ciała na lewą nogę i potarł lekko brodę. Udawał namysł.
- Z przyjemnością porozmawiałbym o teologii, naprawdę. Szczególnie, że to bardzo aktualne, nie sądzisz? W końcu fakt, Bóg gdzieś uciekł, zostali tylko śmieszni opierzeńcy, którzy nie potrafią zatrzymać całego zła tego świata, którego jest przecież cholernie dużo. - W międzyczasie zaczął gestykulować. Starał się pokazać, że nie jest kukłą i ruch jest dla niego naturalny, a przy okazji nieco zmylić wroga. - Ale widzisz. Moc poprzedniego Boga widać. Są opierzeni, coś robią. Są też wyznawcy starej wiary, którzy też jakoś funkcjonują. A co się dzieje z Ao? Jakoś nie widziałem żadnej jego emanacji. A, przepraszam, widzę nawiedzonego proroka chcącego w imię jego religii obrzucać mury Miasta gnojem... Jakby to miało coś zmienić. Odejdź stąd w spokoju i zacznij zastanawiać się, jak naprawdę okazać moc twojego boga, nie zasmradzając przy okazji okolicy. Wątpię, żeby ktoś w Mieście polubił Ao po obrzuceniu przez jego wyznawcę gównem.
Przy okazji Vinci przyszykował się do walki. Miał pistolet w kaburze. Wystarczyło wyszarpnąć broń, odskoczyć, odblokować i strzelić. To była ostateczna szansa dla obsrańca. Wiedział, że jego argumentacja nie była najlepsza i wcale nie musi udobruchać Pustelnika. Ale to była prawda w jego wydaniu, a prawda niemal zawsze jest najlepsza. Emocje dodają autentyczności.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


Słuchał, a raczej słuchali obaj. Mały gapił się nadal, nagana jego towarzysza spłynęła po nim jak po kaczce, zaś Pustelnik najwyraźniej nie mógł w to wszystko uwierzyć. Myślał, niemal widać było jak trybiki przewracają się w tej jego siwej głowie, jak szuka sensownego argumentu, który mógłby przekonać Żmija do swoich racji. Przede wszystkim jednak bolały go jego słowa.
- Ujmę to tak, niedowiarku. Musisz być nowy w tych okolicach skoro jeszcze nie słyszałeś o cudach Ao. Wybaczam ci, jak by też zrobili ci skrzydlaci bluźniercy.
Znacząco odchrząknął, splatając ramiona na piersi. Co jak co, ale nawet pod szatą pokutną widać było, że ręce miał potężne, zdecydowanie należące do osoby, która nie boi się pracy fizycznej. Jedynie wyraz twarzy miał wyraźnie dobrotliwy, jakby rzeczywiście jakiś bóg zesłał na niego błogosławieństwo i oświecenie. Nawet jeśli Vinci go zabije, to dla jego współwiernych zapewne zostanie męczennikiem.
- Powinieneś jednak wiedzieć coś bardzo istotnego, młody. My wszyscy, mieszkający na tym zadupiu zwanym Desperacją, jedziemy na jednym wózku. Nieważne czy chodzi o Dogsów, czy Kościół, czy też zwykłych wymordowanych, szukających zwykłego, spokojnego życia. Nawet wy, Smoki, nie uciekniecie przed tym. Wszyscy jedziemy na jednym wozie i niedługo zrzucą na nas kolejną atomówkę i nas wybiją. Co do joty. Nie wiem co wam obiecali, ale gra wcale nie jest warta świeczki. Bardziej liczy się szacunek pobratymców niż te kilka paczek daniny jakie mogą wam zaoferować za sprzątnięcie szalonego starca.
Opuścił głowę. Gorliwość w jego głosie już dawno gdzieś wyparowała. Zapadł się w sobie, postarzał, nieco od nich wycofał. Nie dzierżył w ręku noża ani nic podobnego, najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć.
- Co prawda mógłbym was obrzucić gównem, ale jaki w tym sens? Zgromadzenie całego tego łajna zajęło mi kilka tygodni, szkoda go marnować na kogoś takiego jak wy. I tak zostaniecie skreśleni wśród swoich. Zdrajcy. Frajerzy. Sprzedawczyki. Oby was jakiś wyrosły murzyn wyruchał w rzyć!
I na te słowa wbiegł do swojej chatynki i zatrzasnął prowizoryczne drzwi. Kilka grudek błota posypało się razem ze strzechą, jednak nic sobie z tego nie zrobił. Wyparował, zamierzając zapewne wziąć ich strajkiem głodowym. Plandeka nadal powiewała miarowo na gównie, a strażnicy z muru od czasu do czasu zerkali by sprawdzić rozwój sytuacji.
Jedynie Mały wydawał się sfrustrowany i rozdarty na pół. Najwyraźniej wszystkie słowa Pustelnika dotarły prosto do jego miękkiego serca, bądź pustej główki. Wypełniły ją i nie chciały puścić. Naukowiec wyglądał jakby zaraz miał się rozpłakać. Dosłownie. Wcale nie chciał być znienawidzony przez całą Desperację tylko dlatego że kazano mu wypełnić tą gównianą misję. Co jednak mógł powiedzieć? Mieli przesrane.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Vinci strząchnął ramionami. Jakoś mało go ruszało wojownicze zachowanie Proroka. Był też całkowicie obojętny wobec jego przemów i obelg. Zwyczajnie do niego nie trafiały. Ale niestety trafiły do Młodego, co stało się małym problemem. Wobec tego stanął przed nim, położył mu rękę na ramieniu i spojrzał w oczy.
- Hej! Chłopie, zrozum, że on Ci mieszał w głowie! Tak już Ci kapłani mają... Uwierz, nie jesteśmy zdrajcami albo sprzedawczykami. Stalibyśmy się nimi w momencie, gdybyśmy zwrócili się przeciw pracodawcy. W tym momencie najważniejsze jest zadanie. Smoki nie zawodzą, taką mają reputację. I nie zwracają się przeciw tym, którzy płacą. Do tego wierni nie są twoimi towarzyszami... Oni plują na ciebie. Wiesz, co trzeba zrobić, żeby się do nich dostać? Zabić członka rodziny albo skrzydlatego i przynieść dowód. Czy tak postępują normalni ludzie? Nie. Z resztą twoją rodziną są smoki. Im jesteś coś winny. Chociażby te lekarstwa, które pomogą nam przetrwać jakiś czas. Świat jest chujowy, ale nie zmienisz go rzucając gównem w gruby i wysoki mur.

Nie chciał dostarczać wyznawcom Ao męczennika, ale zadanie było jasne. Skoro nie udało mu się nakłonić wygnanego do zmiany zdania, trzeba było sprawić, żeby już nigdy nie mógł wykonać swojej woli. Uważając na zachowanie Młodego, wyjął ze środka granat. Odsunął się trochę, spokojnie wrzucił odbezpieczony ładunek przez okiennicę i wyjął broń. Po wybuchu sprawdzi, czy oby na pewno sprawa została załatwiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down


- Stary...
Fakt, że był łatwowierny wcale nie oznaczał, że był też frajerem czy kapusiem. Odsunął się razem ze Żmijem, marszcząc niespokojnie czoło. W umyśle nadal dźwięczały mu słowa szurniętego Pustelnika, który najwyraźniej miał odrobinę prawdy. Kątem oka zerkał na spokojną twarz Vinciego.
- Stary, jak to jest, że nie czujesz się winny? Pomagamy Miastu, które serio może nas wkopać w jeszcze gorsze gówno.
Wybuch, chatka rozsypała się na setki kawałeczków, zaś gówno zostało odrzucone po okolicy. Spodnie, buty oraz twarze Smoków pokryły się brązową, aromatyczną mazią. Niby nic przyjemnego, ale był to ostateczny znak, że misja została wykonana. Najwyraźniej konstrukcja wcale nie była taka mocna jak się wydawało, zaś brodacz ze środka zdecydowanie nie miał szans na przeżycie. Wybuch miał miejsce zbyt blisko jego ciała. Została po nim krwawa plama oraz kadłubek, kończyny rozniosły się razem ze ścianami chatynki.

- Brawo, kurwa, brawo!
Tym razem byli to strażnicy na murze. Stali i klaskali, szczerząc przy tym złośliwie zęby. Oni doskonale wiedzieli co się teraz stanie. Dostaną awans, w czasie gdy te ścierwa z Desperacji dostaną tylko ochłapy glorii, może kilka ampułek leków, niekoniecznie pierwszej świeżości. Teraz jednak się cieszyli i zapewne zeszliby i ucałowali Vinciego gdyby nie fakt, że jebał gównem niemal na kilometr.
- Nie wiem jak ty, ziomuś, ale ja bym się chętnie wykąpał. I tak nie dopuszczą nas teraz do zleceniodawcy. Sam rozumiesz.
Mały spojrzał na swoje ubranie wymownie i ruszył z powrotem do kryjówki Smoków. W tle strażnicy zaśmiewali się do rozpuku z ich niesamowitej przygody. Najwyraźniej nikomu nie było szkoda martwego mężczyzny, który jedynie chciał się przysłużyć społeczeństwu Desperacji oraz wiernym Nowego Boga.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Smród dotarł do jego nozdrzy dopiero po paru chwilach. Dopiero jak zrozumiał, że część gówna wylądowała na nim, zaczął swój taniec popapraniec. Próbował zebrać jak najwięcej odchodów z garderoby i zrzucić je na ziemię. Przestał po kilku chwilach, gdy zrozumiał, że tylko pogarsza sytuację. Człowiek, który normalnie chodzi w czystych, wyprasowanych ubraniach, teraz cały pokryty śmierdzącym gównem. Mózg Vinciego jakoś nie był w stanie przetrawić stuprocentowo tej informacji, choć zaczął mieć pierwsze objawy fobii. Całkowicie olał funkcjonariuszy na murach.

- Jak najszybciej - i już ruszył w stronę, z której przyszli. Po drodze zaczął przedstawiać swój punkt widzenia. - Nikt nie jest bezsensownie zły. To znaczy fakt, zdarzają się popaprańcy, ale takich w siłach SPECU akurat nie ma. A Miasto nie ma żadnego interesu w pogłębianiu naszego grajdołka... Oni wychodzą z założenia, że sami się powybijamy. Według mnie. Z resztą - rzucenie bomby to nie splunięcie. Trzeba przygotowań. A o takich przygotowaniach byśmy się dowiedzieli i jakoś zareagowali.
Rzeczywiście nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Przywyknął do tego świata i ani myślał go zmieniać. Brutalny świat rządzony przez silnych. Cieszył się z tego, że on do nich należał. Że mógł przeżyć. Ciągła adrenalina wynikająca ze strachu przed śmiercią była o wiele lepsza od szarej, choć bezpiecznej egzystencji w M3.
- To, co mamy tutaj, nie jest na swój sposób złe - powiedział po chwili przemyśleń. - Po prostu trzeba znaleźć swoją rolę i cieszyć się z jej wypełniania. Ot, cała tajemnica. Wtedy żaden szalony prorok rzucający gównem nie jest w stanie nakłonić cię do czegoś głupiego. A takie coś się zdarza często. Ludzie, którzy wiedzą, że śmierć po nich idzie, są bardzo przekonujący. Ale ty musisz ich zabić i się nie zastanawiać, czy mają rację. Myślenie jest dobre przy kominku i alkoholu, a nie podczas walki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kontynuacja tutaj.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Phillipku, jak idziesz w gości... ubieraj się ładnie. Tak mówiła mu mamusia, niech jej ziemia lekką będzie, zanim padła martwa gdzieś na gorącym pustkowiu tysiące kilometrów od tego miejsca. Zaciągnął się po raz ostatni i wyjebał szluga. Z tego co pamiętał, to chyba były jej ostatnie słowa. Poskrobał się niedbale po piekącej od szorowania pumeksem twarzy, kosmyk włosów, który niesfornie wysunął się z pod podwiniętej na czoło kominiarki poprawił i kończąc sekwencję ruchów naciągnął kołnierz golfu jeszcze bardziej na niedomytą szyję. Nie wypełnić ostatniej woli matki, to jak splunąć jej w twarz, tak pomyślał. Lepiej czułby się w swoim płaszczu, ale niemożliwa do wymycia warstwa brudu i dziury po kulach przyciągały by niechciane spojrzenia, musiał zadowolić się szarą kurtką przeciwdeszczową zdartą z jakiegoś pętającego się po Desperacji gogusia. Typ udawał twardziela w jakimś barze, opowiadał niesłychane historie, jak każdy mieszczuch, który wyrwał się z miasta i zgrywa kogoś kim nie jest.

Phill potrafił takich rozpoznawać. Najpierw patrzył na buty, jeżeli nie rozklejały się i nie nosiły śladów odbarwień w kolorze gówna, to znaczyło, że koleś nie przeszedł w nich nawet trzydziestu mil po tej jebanej cuchnącej pustyni. Potem dłonie, kark, twarz, wszystkie odkryte fragmenty skóry. Lustrował je wzrokiem w poszukiwaniu maleńkich blizn, krost i strupów, złośliwych śladów po niechcianych pocałunkach much, komarów i pcheł. Po takich oględzinach zostawało jedno, podejść od tyłu, chwycić za włosy jeżeli miał takowe i…
skonfrontować jego twarz z szynkwasem, jeżeli taki był pod ręką.  Jak nie wstawał to znaczy, że nie był z Desperacji, jak wstawał i chciał się bić, nie było ważne skąd był.
Wcześniejszy właściciel nowego ubrania Philipa, nie wstał. Kieliszek wbił mu się w oczodół.

Wymacał w kieszeni owinięty folią kartonik do którego niedbale przykleił zdjęcie celu, wycięte z starej gazety. Raz jeszcze powtórzył adres, którego zdobycie wymagało pomachania obcęgami przed kilkoma różnymi ludźmi mogącymi “coś” wiedzieć.

Teraz stał jakieś trzysta metrów od muru, o umówionej godzinie i nie widział strażników, cóż to nadal mogła być podpucha.
To i tak piękne popołudnie by zdechnąć, nie?
Pozostało sprawdzić czy wszystko jest na swoim miejscu i można było ruszać. Pistolet bezpiecznie spoczywał w zdobycznej kaburze tuż przy lewym biodrze. Dwa karambity, ostatnia pamiątka po sierżant Rodriguez zanim wyszło, że jest mutasem i trzeba było wpakować jej kulkę, wystawały lekko z przeszytych specjalnie kieszeni. Palcami wskazującymi rozpiął klamry zabezpieczające Balisongi i potrząsnął dłońmi by upewnić się, że noże nie wysuną się w czasie biegu. Bagnet do automatu zajebany ruskowi w czasie powrotu z Dakoty spoczywał w cholewie prawego buta, a szwedzki skalpel czuł przyklejony do pleców, w miejscu, które pomija się przy "oklepywaniu".

Był gotów, ruszył. Biegł trzymając się nisko, wykorzystując każdą nierówność terenu by zyskać dodatkową osłonę przed wścibskim wzrokiem i kulami. Nie kierował się bezpośrednio do wyłomu, chciał dostać się do muru jakieś pięćdziesiąt metrów od niego i dalej mając osłonę chociaż z jednej strony przesuwać się w jego stronę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czym miał się przejmować, skoro wszystko było ustalone? Warta zmieniała się co trzy godziny, żeby żołnierze nie zanudzili się na śmierć plując i szczając pod mur, którego mieli nadgorliwie pilnować. Nie ich wina, że robota była gówniana. Wykonywali ją po macoszemu - i tak nikt nie zauważy.
Dziś zdecydowali się pograć w karty. Pogoda nie odpisywała, dłonie marzły, spoczywając na broni zarzuconej na ramię. Ciepło z przenośnego grzejnika i dobra partyjka pokera brzmiały o wiele przyjemniej od patrzenia jak kolejny szalony Desperat stara się ich przekonać o swoich racjach. O wyższości mutków nad dobrą technologią wojskową. Przynajmniej od ostatniej akcji najemników już im nie jebało gównem pod budką strażniczą.
Ich postanowienie nie mogło jednak zostać spełnione. Może to talia wyparowała, a może to ten nowy przełożony w przydużym płaszczu wybił ich z rytmu codziennej warty. Kazał im się wynosić. Nie potrzebowali zachęty, po wymianie formalnych salutów ruszyli do najbliższego baru, by rozgrzać żołądki i dusze szklaneczką ognistej. Ewentualnie ośmioma.
Misja wykonana. Phil mógł zauważyć na murze drobną postać w olbrzymim płaszczu. Pomachała gdzieś w eter - umówiony znak. Mógł ruszać, mur był bezpieczny, tak samo jak kolejne dwieście metrów już na terenie miasta. Wystarczyło tylko przekroczyć wyrwę. Wyrwę, która prowadziła na tereny zielone M3.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach