Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 18.04.15 2:01  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Szur.
Nogi przesuwały się po drodze, zahaczając butami o kamyki żwirku, sporadycznie rozkopując pojedyncze na boki. Wyglądał jak osobnik, który udaje się na skazanie. Spuszczone barki, wolny, wręcz wymuszony krok oraz brak jakiejkolwiek iskierki życia w jego ciele. Niczym chodząca depresja.
Ale to były jedynie pozory.
Każda bystrzejsza istota przyjrzawszy się chłopakowi z łatwością dostrzegłaby, że sporo pojedynczych, różowych kosmyków sterczy w każdą możliwą stronę, ubrania się w nieładzie a pod oczami widnieją typowe dla niewyspania siniaki.
Dokładnie.
Nathair nie spał praktycznie od 30 godzin i czuł się fatalnie. Nie miał nawet sił wzbić się w powietrze i udać do swojego domu drogą powietrzną, tak przecież byłoby szybciej. Zamiast tego szedł powoli, ledwo przytomny, brnąc przed siebie jak bezmózgi czołg. Ileż oddałby, by móc znaleźć się w swoim ciepłym łóżku, a przecież czekał go jeszcze spory kawałek podróżowania.
Uniósł nieco głowę, szukając wzrokiem Shuyę, który zataczał koła nad jego głową. Pilnował się – to dobrze. Chociaż z drugiej strony gdyby ptak zawieruszył się gdzieś na terenach Edenu, to Nathair w tym momencie niekoniecznie zwróciłby na to jakoś szczególną uwagę. A już na pewno nie udałby się na jego poszukiwania.
Może gdyby był wyspany. Może.
Ziewnął szeroko nie przejmując się zasadami dobrego wychowania nie kwapiąc się o zatkanie ust ręką. Był pewny, że jest sam. Dopiero w ostatniej chwili kątem oka dostrzegł ciemną sylwetkę gdzieś z boku. Przystanął niechętnie unosząc brwi ku górze, zastanawiając się co tu robi jakiś anioł o tej porze. Modli się? Dziwne miejsce, doprawdy. Nie lepiej byłoby mu wybrać jakieś inne, dogodniejsze? Zagajnik, świątynia czy coś innego, poświęconego? Koniec końców wzruszył jedynie ramionami i ruszył dalej, ignorując mężczyznę.
Tylko, że Shuya stwierdził, że głowa nieznajomego będzie idealnym miejscem na chwilę wytchnienia.
Zatoczył kółko nad ciemnowłosym, by wreszcie zgrabnie wylądować na jego głowie i przysiąść, wydając z siebie pomruki pełne zadowolenia.
Nathair mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i westchnął głośno, skręcając w stronę drzewa i swojego zwierzaka, mając nadzieję, że anioł nie okaże się posiadaczem żywiołu ognia i zamiast kolorowego ptaka Nathair zostanie z upieczonym indyczkiem.
- Shuya. Do mnie. – polecił głośniej do ptaka, na co ten odwrócił nieco główkę i łypiąc na swojego właściciela, leniwie zamachał parę razy skrzydłami wzbijając się w powietrze. W ostatniej chwili, gdyż różowo włosy już sięgał ręką w jego stronę.
- Wybacz za niego. Czasami nie potrafi się opamiętać. I jest chyba ślepy, bo siada prawie wszystkim na głowie myśląc, że to gniazdo. – jak na zawołanie ptak wydał z siebie skrzeczący dźwięk, kiedy przysiadł na jednej z gałęzi łypiąc na nich z góry. - Dobrze, że cię nie obsrał. Raz miałem taką sytuację, to prawie dostałem w ryj za niego od jakiegoś gościa, któremu załatwił się na głowę. – burknął chłopak odwzajemniając nieprzyjemne spojrzenie swemu zwierzakowi. Jednakże koniec końców, skupił swoją uwagę na nieznajomym. Skoro już zagadał…
- Dziwne miejsce na modlitwy. – powiedział cicho zerkając na karteczkę przyczepioną do kory drzewa. - ”Oddaj mi cel egzystencji”? A ty co? Jakaś depresja? - wzruszył ramionami dodając po chwili. - Zresztą, nie moja sprawa. Tylko uważaj, żebyś tyłka sobie nie odmroził. Może i wiosna idzie, ale poranki I wieczory są dość chłodne. Powodzenia. – kolejne ziewnięcie, lecz tym razem opanował się na tyle, by zakryć swoje usta zewnętrzną stroną dłoni. Następnie wsunął je w kieszenie i powoli ruszył w stronę, w którą zmierzał przed zatrzymaniem się. Przecież nie był niańką.



Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 13.09.17 9:18, w całości zmieniany 4 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 16:31  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Czekał... W zasadzie ciężko stwierdzić na co. Na cud? Może na moment gdy jakaś dzika bestia lub inne stworzenie tu przyjdzie, zaatakuje go i najzwyczajniej w świecie rozszarpie? Nh, pewnie by się to nie udało, w końcu znacznie ciężej jest rozerwać metalowy szkielet w porównaniu do wapiennych kości ludzkich. Sam fakt braku zapachu "mięsa" czy tam "ciała" też mógłby odsunąć od niego jakichkolwiek chętnych jego śmierci, póki tkwiłby w takim bezruchu. Nawet padlinożercy by się nim zapewne nie zainteresowali, tsh...
Za wyjątkiem najwidoczniej jednego ptaka, który uznał, że wyląduje sobie na jego głowie. System zarejestrował ten fakt, podobnie jak i alarm ze strony receptorów słuchowych mówiących o czymś, co się zbliża. Nie zmieniło to jednak postawy androida, który równie dobrze mógł teraz robić za posąg dla potrzebujących gołębi, lub gniazdo dla tego typka tutaj, który na nim wylądował. Nie silił się na sprawdzenie co to za istota, i tak była za mała by mu urwać głowę w razie potrzeby. Tak...
Zaiste przedmiotowe traktowanie, Lenny.
Osoba się zbliżała. Wciąż ze strony ciemnej istotki Lenosowej nie powstał żaden typ ruchu, jakoby w ogóle tu zamarzł na kość, czy go spetryfikował jakiś bazyliszek. Pierwsza opcja w sumie mogłaby pasować, druga już ciężej, bo spetryfikować wzrokiem kogoś, kto nie patrzy... Tak. To nie podziała.
Shuya. A więc ten ptak należał do kogoś, i po krótkiej chwili oczekiwania takowe stworzenie zleciało z głowy maszyny i pokierowało się gdzie indziej. Wciąż nie otwierał oczu... Nie czuł ku temu celu. Anioł, człowiek czy wymordowany... To nieważne. Żaden z nich już mu nie odda celu, więc równie dobrze może tu siedzieć całą wieczność, lub aż ktoś się o niego upomni.
- Nie szkodzi. Posiadałbym wtedy chociaż zapach ptasich odchodów. - Stwierdził na "zwieńczenie" tematu, jakoby nie było, mówiąc tylko prawdę i całą prawdę. Jako "syntetyk", nie posiada w praktyce ani grama swojego własnego zapachu, nawet własnego głosu czy osobowości... Chociaż nie. Z tym ostatnim można się TERAZ spierać. Wcześniej nie - teraz i od kilku lat już tak.
Nie zareagował na zagadnienie a pro po modlitwy. To wszak nie była takowa, lecz jeśli osobnik uznawał że właśnie takową android odprawia - niech zostanie z tą myślą. Nie musi koniecznie ukazywać mu wizji faktu, że maszyna zaczęła rozmyślać nad swoim losem i uznała się za bezużyteczną, przez co uznała że zabobon z lasem życzeń to wyjście dobre jak każde inne, bo już innych planów nie ma.
- Nie. To prośba. - Zdawkowe stwierdzenie z równie standardowym tonem co słowa o tym, że trawa jest zielona a niebo niebieskie. Tak, nie dogadali się, ale raczej definicją depresji nie jest "cel egzystencji", a coś innego, więc chciał go wyprowadzić ze złego myślenia choć teraz.
Może w tej chwili popełnił najgorszą rzecz w całej swojej egzystencji, a może najlepszą - ciężko stwierdzić - ale otworzył oczy i obrócił spojrzenie ku osobie, jaka przez ptaka do niego się zbliżyła. Dopiero teraz, gdy on już mówił o tym, że będzie odchodzić kamery Lentarosa zarejestrowały jego wygląd.
I w tej chwili WSZYSTKO się posypało w jego systemie. Błąd za błędem zaczął zalewać jego interfejs i obraz. Logiczne, interpretacyjne, funkcjonalne. Nagle wszystko trafił jeden, wielki szlag, albowiem...
Ta osoba...
Miała identyczną...
Aparycję do...
- Stwórco... - Syntetyzator mowy sam wyrzucił z siebie te słowa, bez najmniejszego ruchu warg. Były ciche, ledwie słyszalne, w praktyce przypominały teraz szum...
Nieważne. To już nie jest ważne. To wszystko nie jest ważne.
Wlepił swoje spojrzenie w oddalającego się chłopaka. Nawet w tak pustym spojrzeniu jak to, które miała maszyna było teraz widać, jak wyraźnie przejęty jest tym, co ujrzał. W końcu - dość dosłownie - ujrzał trupa. I nie, to nie to samo co w wypadku wymordowanych. Jego stwórca zginą, a jego ciało zostało skremowane...
A tu...
Teraz...
Właśnie...
- STÓJ! - Synteza głosu aż zaskrzeczała od natężenia decybeli, gdzie została rozkręcona do niemal maksimum - jak nie ponad takowe - swojego poziomu w chwili tego krzyku... Rozpaczy? Wciąż raczej emocjonalność nie była najlepszą stroną maszyny, ale...
Coś się objawiło. Imitacja? Podróbka? Prawdziwe uczucie?
NIEWAŻNE!
Obraz jego kamer migotał, zniekształcał się i pokrywał białym szumem naprzemiennie, gdy maszyna wyskoczyła ze swoich stóp ku różowowłosemu, tylko po to by zatrzymać się przed nim, klękając na prawym kolanie i prawą dłonią zaciśniętą w pięść opierając o ziemię, kuląc głowę w pokłonie.
- ... P... Panie... Przepraszam... Że nie uchroniłem cię... Wcześniej... Nie odchodź... Pozwól mi... Jeszcze raz... Być twym sługą, obrońcą... Panie... Wybacz mi... Przebacz mi, że nie dopełniłem swoich rozkazów... Nie odchodź... Mój... Stwórco... - Jego kod nakazywał mu wlepiać spojrzenie w ziemię. Zawiódł swojego Pana, tak ogromnie, że nawet nie zasługuje w tej chwili na patrzenie nawet na jego buty.
Program w tej chwili naprawdę oszalał. Linijki samo-tworzącego się kodu wirowały przed obrazem maszyny, modyfikowały poprzednie wpisy, zacierały inne, zupełnie zmieniały wszystko...
Bo to...
Ten widok...
I to co się stanie, zmieni całkowicie Lentarosa.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.04.15 20:54  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
”STÓJ!”
Jak na komendę zatrzymał się, instynktownie sięgając ręką do tyłu łapiąc za rękojeść swojego miecza. Wszystkiego mógł spodziewać się po tym osobniku, więc reakcja była jak najbardziej naturalna. Zresztą, jeszcze parę chwil temu siedział niczym jakiś cholerny głaz, praktycznie nie reagują na obecność Nathaira, a teraz co?
Mimowolnie zrobił par kroków do tyłu, kiedy wysoki mężczyzna ruszył w stronę anioła. Zmarszczył brwi uważnie wpatrując się w każdy ruch ciemnowłosego, jakby chciał doszukać się w nich jakiś nieczystych i agresywnych zamiarów. Jednakże zamiast ataku otrzymał…. Zaraz. Co.
Klęknął?
Panie? Że jak?
Słowa nieznajomego kompletnie wybiły z rytmu anioła wprawiając go w totalne osłupienie. Nathair rozejrzał się na boki upewniając, czy aby na pewno są sami i czy nie jest to przypadkiem jakiś głupi żart. Jakby spodziewał się, że lada chwila wyskoczy ktoś jeszcze zza jakiegoś kamienia szczerząc się jak idiota i krzycząc wesoło „mamy cie!”. Ale nikogo nie było. Był tylko on i ten dziwny, świrnięty facet. Nie ma co ukrywać, że przez krótką chwilę Nathair rozważał możliwość wzięcia nóg zapas i szybkiej ewakuacji z tego miejsca, jak najdalej od tego… właśnie. To chyba nie był anioł. Nie brzmiał jak on. Tak więc czym?
Maszyna?
Pierwszy szok i zaskoczenie minęło, przyszła teraz pora na próbę wytłumaczenia klęczącemu, że wziął Nathaira za kogoś innego. Chyba, że w pod tą ciemną czupryną coś się poprzestawiało. A takiej osobie wytłumaczenie czegoś byłoby oporne, jak nie bezcelowe. Prawie jak grochem o ścianę.
Ciche westchnięcie i wypuszczenie powietrza nosem, by zebrać wszelkie i tak nikłe pokłady cierpliwości, bo coś czuł, że mu się przydadzą.
- Posłuchaj. – zaczął najspokojniej jak to było tylko możliwe, puszczając rękojeść miecza. - Musiałeś mnie z kimś pomylić. Nie jestem żadnym twoim panem. I w ogóle weź wstań, nie klęcz przede mną. To głupie. – parsknął cicho, czując się dziwnie zażenowany tą sytuacją.
Wsunął palce pomiędzy jasne kosmyki i poczochrał je mocno, tworząc jeszcze większy bałagan na swojej głowy, niż miał do tej pory.
- I spójrz na mnie jak mówisz. Tego wymagają podstawowe zasady kultury. tak Nathair, bo ty jesteś takim dobrze wychowanym chłopcem. Oczywiście. - Jak masz na imię? I serio, wstań z tej ziemi. Jest zimno. Nie zesztywniało ci nic? – dodał po chwili i wyciągnął zdrową rękę w stronę mężczyzny, żeby pomóc mu wstać. Jednakże po czasie kilku uderzeń serca zmienił decyzję i zamiast podać rękę ciemnowłosemu, sam przykucnął przed nim, przez co jego twarz znalazła się niemalże naprzeciwko jego. Przynajmniej tak ciemnowłosy będzie mniej uciekał wzrokiem niż do tej pory.
- Shuya. Do mnie. – wzrok powędrował gdzieś ponad ramię nieznajomego, kiedy Nathair zauważył jak Shuya zaczyna czaić się, by odlecieć gdzieś daleko. Ptak uwielbiał robić dalsze wyprawy, ale anioł wolał, kiedy jego zwierzał urządzał sobie takie eskapady w pobliżu domu a nie gdzieś daleko na jakimś cholernym zadupiu. Zwierzak zaskrzeczał głośno, ale koniec końców zgrabnie wylądował na ramieniu chłopaka, przyglądając się z przekrzywionym łebkiem mężczyźnie.
- Dobra, jeszcze raz. Od początku. – powieki nieco opadły, sprawiając wrażenie, że chłopak lada moment uśnie. Nie jestem żadnym stwórcą, bogiem, panem czy jakimś innym czarodziejem. Nie. Jestem zwykłym aniołem, to raz. – oparł wygodnie łokieć o kolano, stukając opuszką palca wskazującego o kciuk.
- Druga kwestia, naprawdę wydaje mi się, że powinieneś porozmawiać z kimś bliskim, nie wiem, znajomym, o swoich aktualnym…. Stanie. I problemach. Bo wyglądasz na takiego, co ma problemy. Nie wiem co się stało, ale pewnie znajdziesz jakieś rozwiązanie. Ze wszystkiego w sumie można się wykaraskać. No. – anielski obowiązek spełniony. Słowa otuchy wypowiedziane. Nathair może być dumny z siebie.
Uśmiechnął się lekko, chociaż zmęczenie skutecznie wywoływało u niego wyraz udręczenia. Wyciągnął jedyną sprawną rękę i poklepał mężczyznę po głowie. Tak, by podnieść go na duchu. Jak małe dziecko albo zwierzątko.
- Głowa do góry. Na pewno znajdziesz swoją egzystencje. Czy tam cel. – dodał próbując brzmieć wesoło, ale nie oszukując się… myślami był daleko. W swoim przytulnym domku, pod ciepłą kołderką. Uniósł głowę i spojrzał w niebo. Rany, tak daleko. Toż to on nie dojdzie. Będzie musiał pełznąć w stronę domu.
Podniósł się na równe nogi, aż w kolanach coś mu strzyknęło. Przeciągnął się pozwalając sobie na chwilę relaksu przy rozciąganiu i wsunął jedną dłoń do kieszeni. Drgnął, chcąc odwrócić się i ruszyć w stronę swojego miejsca zamieszkania.
Ale coś nie chciało pozwolić mu iść. Tak po prostu.
Coś cholernie ciężkiego.
Ach, no tak. To jego dobra, anielska natura.
- Chyba, że potrzebujesz pomocy? – zagadnął spoglądając na niego z góry.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.04.15 12:34  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Milczał, oczekując słów, reakcji jego "Pana". I choć w jego program wywalał setki błędów o braku zgodności z obiektem, nieprawidłowości, czy choćby rzucając przed Lenem sam widok martwego truchła jego prawdziwego stwórcy...
On sam, pchany niemal desperacją, zwalczał to i działał wbrew swojemu własnego programowi, nadpisując i modyfikując go. Jego Pan nie po to mu dał samorozwijające się kod, by nie mógł z tego skorzystać w chwili takiej jak ta! Gdy nie ma już celu, znaleźć inny! Choćby był tak identyczny do tego co wcześniej, to jednak nie będzie tym samym...
Musi...
Musi...
Tak. Musi to zrobić. To jedyna szansa na to, by zaznać jeszcze raz powodu do egzystencji, którego dotychczas nie było ani przez moment.
"Posłuchaj". Zaiste nie będzie miał oporów przed wysłuchaniem każdej litery jaką wypowie jego Pan ze swych ust. Nie zamierza nawet przez krótki moment pozostać obojętnym na jego słowa i działania...
Chyba że pewne zasady mu nie pozwolą. Tak jak teraz, gdy nakazano mu wstać. Pokręcił wyraźnie głową na boki, odmawiając wykonania rozkazu.
- Nie mogę. Zawiodłem Cię, nie mogę ci spojrzeć ponownie w oczy. - Krótkie wyjaśnienie... Nie ma to jak honorowa maszyna, prawda? W końcu miał to jako jedno ze swoich "praw" działania. Jeśli zawodzi swojego Pana, nawet nie ma co myśleć o spojrzeniu na niego, jak na najświętszy obraz, największe pragnienie, zamknięte na klucz... Klucz, jakim jest wybaczenie.
A póki co go nie otrzymał.
Ponownie pokręcił głową przecząco, na rozkaz spojrzenia na niego. Nie powtarzał swoich słów, bo nie było powodu ku temu. Raz powiedział dlaczego - to powinno wystarczyć. Na kolejne słowa jednak miał obowiązek odpowiedzieć, więc mógł też powtórzyć wyjaśnienie.
- Nie mogę spojrzeć, Panie. Zawiodłem Cię, nie dopełniłem rozkazu. Dla ciebie, Panie, mogę się zwać jak zapragniesz, choć pierwszym imieniem które mi dałeś było Lentaros. Nie wstanę, nie mogę, Panie. Jako sługa który cię zawiódł, nie mogę tego zrobić póki mi nie wybaczysz. Proszę się również nie zamartwiać moim stanem, jestem odporny na wysokie wahania temperatur. - Nie zauważył wyciągnęcia dłoni ku sobie, to może nawet i lepiej. Jeszcze by zrobił... Kij wie co, w tak nieustabilizowanym stanie, gdzie po raz pierwszy sam walczy z zasadami które zostały w nim zaprogramowane przez jego właściwego stwórcę, Pana Le'Klera. Co do zmiany pozy chłopaka, android zareagował na to, cóż... Cofnął się nieco w tył, kładąc na podłożu również drugie kolano, po czym niemal zetknął swoją twarz z ziemią, oddając mu pokłon i w takiej pozie pozostając. Nie zamierzał na niego spojrzeć bez przebaczenia...
W ciszy i niemal kompletnym bezruchu oczekiwał kolejnych słów lub działań ze strony chłopaka. Nie zwracał uwagi na żaden gest lub działanie, które w tej chwili się działy. Wołanie ptaka, jego przylot - w końcu nie było to kierowane do niego. A póki nie zostanie skierowane do niego, nie odpowie...
Chociaż...
W ciszy słuchał wszystkich wyjaśnień i słów ze strony Panicza, nie przerywając mu ani na sekudnę, aż do momentu gdy ten sam się podniósł do pionu i jego stopy wyglądały, jakby chciały właśnie odejść w pizdu jak najdalej...
To zaważyło na działaniach Lena, który szybkim wypchnięciem swoich ramion wyprostował tors i podniósł się zaraz po tym na równe nogi, wbijając spojrzenie swoich oczu w jego twarz, w sam raz gdy ten spytał o to, czy potrzebuje pomocy.
Pomocy...
- Pomocy? - Powtórzył po nim, z przesadną - nawet jak na androida - sztywnością tonu. W jego oczach niemal dało się zobaczyć lawiny przelewających się cyfer jak w ekranach z Matrix'a, tylko poruszających się piekielnie szybko. Creepy, patrząc na fakt że te cyfry były zupełnie białe, więc wyglądało to jak pionowa, biała kreska po środku obu oczęt.
- Nie, Panie. Doskonale wiem że NIE JESTEŚ moim stwórcą, odpowiadając na twoje pierwsze słowa. Mój stwórca również nie był. Był zwykłym człowiekiem. Odpowiadając na twoje drugie słowa... Nie mam osób bliskich. Jestem maszyną, istotą stworzoną przez człowieka. Takie nie mają przyjaciół, bliskich. Takie nie mają problemów, nie mają "stanu" jaki mam... - Przerwał, podnosząc lewą dłoń i przesuwając ją sobie po syntetycznej skórze twarzy z czymś, co brzmiało jak westchnienie. Zbolałe i nieprzyjemne, po którym jego dłoń pozostała na lewej stronie czaszki, ściskając sztuczne włosy między palcami.
- Ale nie jestem taki jak wszystkie. Jestem maszyną, której zabito stwórcę. Maszyną, która miała być ludzka, a teraz... Jest nawet za bardzo. Wiem że nie jesteś moim Stwórcą, ale... Wyglądasz identycznie jak on. Jak mój Pan, którego zastrzelono na moich oczach gdy miałem go chronić, przez którego mój system logiki został zniszczony, którego widziałem jak spalano w piecu krematoryjnym... Jeśli jesteś aniołem, powinieneś wiedzieć co... Czuję, choć nie powinienem. Pustkę, gdy ktoś odbiera ci cel egzystencji. Gdy ktoś potem odbiera ci zemstę za to. - Kolejna przerwa, po której przesuną paznokciami po swoim policzku, zrywając plaster z niego, zakrywający kod kreskowy. Nieważne! Nie jest to nawet w odrobinie teraz ważne...
- Nie mogę nawet się zniszczyć samemu, bo mam to zakazane przez mój program... Choć widząc że teraz walczę z własnym programem, próbując go modyfikować na własną rękę, mógłbym to zrobić. Nie jest to ważne jednak. Ważny jesteś ty, Panie. Jesteś... Tą samą istotą, przynajmniej z wyglądu, co mój stwórca. Dlatego widząc cię, uznałem że to moja jedyna szansa na zyskanie "celu". Podmienienie mojego stwórcy na Ciebie. Byś to TY stał się moim celem egzystencji, tak jak wcześniej był mój twórca. Jeśli jednak nie chcesz... - Zaskakująco szybki ruch dłoni ku rękojeści katany jaka wystawała z ponad pasa zakończył się tym, że android z odchyloną głową, trzymał czubek ostrza pod swoją brodą, nacelowany prosto na główny procesor. Prawa dłoń podtrzymywała rękojeść przy różowowłosym aniele, zaś lewa utrzymywała ostrze w odpowiednim miejscu, będąc pod nim.
- Pchnij. Nawet nie musisz w to wkładać siły - gdy ty zaczniesz, skończę to. Jeśli nie mogę mieć celu... To chociaż zakończ moją, bezcelową egzystencję TERAZ. Wiem że anioły mają obiekcje do zabijania ludzi - ale jestem maszyną. Tylko wyglądam jak człowiek. Niszcząc mnie, nie popełnisz grzechu, Panie. Chcę być twoim sługą... Ale jeśli nie chcesz tego, nie będę miał już szansy na cel mojej egzystencji. I tak już za długo trwa. - Znów na niego nie patrzył, ale teraz to w sumie nic dziwnego. Jego głowa była odchylona, więc jedyne co mógł robić, to patrzeć w niebo...
I czekać na zniknięcie obrazu, oraz swojej egzystencji życiowej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.04.15 20:28  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Nie, nie, nie. Chwila. Stop. Przewinięcie. Aleocochodzi.
Nathair nie miał bladego pojęcia co się dzieje. Nikt nigdy przed nim nie klękał, a już z pewnością nie składał pokłonów. Trzeba przyznać, że anioł poczuł się najzwyczajniej w świecie głupio. Speszony rozejrzał się na boki, chcąc upewnić czy aby na pewno są sami i nikt nie widzi tej żenującej sceny. Całe szczęście znajdowali się tylko we dwójkę, oczywiście nie licząc Shuyi. Mimowolnie jasnowłosy zrobił krok w tył, jakby nieznajomy za sekundę miał zerwać się na równe nogi i doskoczyć do niego robiąc… bogowie wiedzą co.
No wariat. No normalnie jest nienormalny, przemknęło przez umysł chłopaka. Jak na potwierdzenie swoich słów pokręcił delikatnie głową przyglądając się płaszczącemu przed nim mężczyźnie. Jakiś pan, stwórca, kij wie co. Paplał, a Nathair chociaż go słuchał, to zdawał się w ogóle nie przyswajać do siebie potoku słów. To jest ten moment, kiedy powinien odwrócić się i uciec, zostawiając nienormalnego osobnika samopas. A co jeśli w swej nienormalności był niebezpieczny i niepoczytalny… a na takiego wyglądał.
Tylko, że Nathair był aniołem. I chcąc czy też nie. nie mógł zostawić go ot tak po prostu. Równałoby się to zabójstwu, gdyż jeżeli mężczyzna zrobiłby sobie cokolwiek, to Nathair miałby go na sumieniu. A kiedy zapadła ciążąca cisza, anioł zrozumiał, że teraz powinien coś powiedzieć. Spojrzał ku niebu, jakby niebo prosił jakąś niewidzialną istotę o siłę i westchnął ciężko. Dobra, po kolei, jeszcze raz.  
- Lentaros. – odezwał się wreszcie, próbując, by jego głos brzmiał spokojnie i miękko. - Po pierwsze, wstań. Po drugie, nie dostaniesz ode mnie przebaczenia, bo przecież nic mi nie zrobiłeś. Tak jak sam zauważyłeś, nie jestem twoim stwórcą. Może i wyglądał tak jak ja, ale ja nim nie jestem. – starał się akcentować każde słowo, jakby tłumaczył coś bardzo trudnego jakiemuś dziecku, chcąc, by to wreszcie zrozumiało to, co się do niego mówi.
- Mówisz, że jesteś maszyną, więc dlatego nie masz przyjaciół, a przecież sam powiedziałeś, że jesteś inny. Z pewnością jest ktoś, komu na tobie zależy. A nawet jeśli nie, to kogoś takiego znajdziesz. – przykucnął i położył swoją dłoń na jego ramieniu. Nathair nie miał bladego pojęcia co robić w przypadku załamanych osób, a już na pewno w przypadku załamanego androida, aczkolwiek wiedział, że nie może go ot tak zostawić. Po prostu… nie.
- Nie mogę dać ci wybaczenia jako twój stwórca, bo nim nie jestem, ale mogę dać ci go jako anioł. – dłoń przesunęła się na czoło ciemnowłosego i nakreśliła coś na nim. - Masz wybaczone wszystkie swoje grzechy. No! – podniósł się gwałtownie z ziemi i podparł pod boki uśmiechając szeroko, jakby właśnie zrobił coś naprawdę świetnego i godnego podziwu.
- To teraz możesz się podnieść. Nie trawię płaszczących się ludzi! Trochę godności, Lentarosie! – dodał nieco karcącym tonem i wsunął ręce do kieszeni spodni. Dobra, dostał wybaczenie, teraz powinno--
Jeśli jesteś aniołem, powinieneś wiedzieć co... Czuję, choć nie powinienem. Pustkę, gdy ktoś odbiera ci cel egzystencji. Gdy ktoś potem odbiera ci zemstę za to.”
Uśmiech momentalnie opadł, a twarz Nathaira pociemniała nieznacznie.
Rozumiał. Doskonale rozumiał.
Gdyby ktoś odebrał mu Ryana, to….
Chłopak nieznacznie spuścił spojrzenie uparcie wbijając je w swoje podniszczone trampki. Szczerze powiedziawszy nigdy tak dłużej i dogłębniej nie zastanawiał się nad tym. Ryan był silny. Jasne, martwił się o niego, zawsze i wszędzie, ale gdzieś tam w podświadomości cichy głosik uspokajał go, bo przecież Wymordowany przeżył bez jego stróżowania tysiąc lat i do tej pory radził sobie bez najmniejszego problemu. Czemu więc nagle miałoby się coś zmienić?
Ale z drugiej strony nie był nieśmiertelny. Krwawił jak inne istoty.
- Nikt nie odebrał mi mojej „egzystencji”, ale…. – zamilkł unosząc spojrzenie na Lentarosa, powoli rozumiejąc co mu się działo. Jasne, to był jedynie wierzchołek góry lodowej, ale zawsze lepsze to, niż napotkanie bezkresnego oceanu.
Tak szczerze powiedziawszy, Lentaros chcąc czy nie, zastosował w tym momencie szantaż emocjonalny na Nathairze, który znalazł się w podbramkowej sytuacji. Nie mógł zignorować mężczyzny, nie mógł go zostawić, nie teraz, kiedy wiedział o samobójczych zapędach Lentarosa. Ale też nie mógł pozwolić na to, by ten mu służył. Aniołowie nie mieli oficjalnie służby. Sami bowiem byli sługami bożymi.
- Nie pozbawię cię życia, Lentaros. – powiedział spokojnie kładąc dłoń na rękojeści jego miecza. - Jestem aniołem, nie pozbawiam życia żywej istoty. A taką jesteś. Żyjesz, chodzisz, myślisz. Po Prostu… nie. Nawet, jak jesteś maszyną, to wciąż żywą maszyną. – palce zacisnęły się mocniej. - Nie chcę też, żebyś mi służył. – broń powoli wysunęła się z palców androida. Dopiero teraz chłopak spojrzał na nią, ważąc ją w swojej dłoni.
- Interesująca. Też prezent od twojego stwórcy? – uniósł spojrzenie na android, lecz nie wyczekiwał odpowiedzi.
- Chcesz, żebym został twoim celem… egzystencją… jak w jakimś cholernym romansie, cholera - Ale ja nie chcę. To zbyt duże brzemię, którym chcesz mnie obarczyć. Nie uważasz, że to zbyt okrutne? – mruknął zgryźliwie obracając w palcach rękojeścią miecza.
- Powtórzę. Nie jestem twoim stwórcą. A ty nie jesteś mi niczego winien. Dlatego też nie będziesz mi służył, jednakże… – spojrzał na mężczyznę, oddając mu miecz.
- Potrzebuję nauczyciela. Co prawda sam trenuję w lesie, ale co innego móc trenować z kimś, a co innego z drzewami. Co ty na to, Lentarosie? Zostaniesz moich nauczycielem i partnerem do sparingów? – uśmiechnął się lekko, chcąc zachęcić go tym samym do zgody. Tyle mógł zrobić. Przynajmniej wtedy android nie gadałby o jakimś popełnianiu samobójstwa, co swoją drogą było grzechem. A anioł, jak na dobrego i nawracającego ludzi anioła przystało powinien pomagać zagubionym owieczkom. Czy coś w tym stylu.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.04.15 18:17  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Żenującej, lecz nie dla Lena. Mimo wszystko - postępował zgodnie z własnym kodeksem postępowania, częściowo zaprogramowanym odgórnie, częściowo zmienionym w trakcie mijającego czasu aż do teraz. A sporo tego czasu minęło, więc z podstaw jego zachowania nie zostało już naprawdę wiele...
Milczał, gdy Pan do niego mówił. Pan... Hm, który jednak nie chciał tego tytułu. To było niezgodne z podstawowymi założeniami tej chwili, tego desperackiego ruchu - bo jak wiele jest istot które odmówiłyby darmowej służby maszyny? Istoty która nie czuje, której nic nie boli, którą trudno powalić, w dodatku istoty która bezsprzecznie wykona każdy rozkaz istoty jakiej służy. Kto by tego nie chciał?
Ale jednak osobnik przed nim tego nie chciał. Podstawowe założenie było błędne, powodując niezgodność i niemożność wypełnienia. Co więcej - wybaczył mu to, że go... Jego... Pana nie uchronił... Wybaczył...
Wciąż jednak nie chciał, nie pozwalał...
Nie przerywał. To ostrze nie było własnością jego Pana, lecz podstawowy program posługiwania się nią, bez późniejszych modyfikacji ze strony programów Wojska i "doświadczeń" bojowych już nie. Gdy ostrze zostało mu odebrane opuścił dłonie i stojąc tak, po wypowiedzeniu wszystkiego co wypowiedział, milczał. Powoli biały pasek na źrenicach zanikał, wszystko zdawało się stabilizować, zmiany były powoli zapisywane, a zmodyfikowane kody przestały być nie kompatybilne...
Bo nie podmienił całkowicie osoby przed nim na swojego Pana. Nie całkowicie.
Teraz mógł lepiej przeanalizować całą tą sytuację, która z punktu logicznego wydawała się całkowicie irracjonalna. Próbował zaprzeczyć faktom, modyfikując wiedzę którą posiadał tylko po to, by posiadać...
Cel.
Lecz cele można tworzyć z każdą chwilą. Czy musi ku temu posiadać jeden, stały?
Teraz, gdy po zmianie części kodu otworzyły się drogi do zakodowanych części pamięci zrozumiał to. Nie musiał. Już nie.
- Twoje przebaczenie nie powinno być ważne, przebaczasz duszy, której nie posiadam. Tak samo anioł nie może pozbawić życia istoty, która tą duszę posiada. Zwierzęta i przedmioty wedle doktryn religijnych nie posiadają dusz. - Przyjął ostrze z powrotem, przyglądając się odbijającemu w zadbanej klindze obrazie. Oczywiście - widział głównie swoje odbicie, nic dziwnego. Nakierował wszak to na siebie.
- Ta broń nie należała do mojego stwórcy, ani nie była prezentem od niego. Nie jestem godzien nosić jego broni i używać jej w walce, dlatego spoczywa ona wraz z jego prochami. To zwykłe ostrze, a zarazem pierwszy i jedyny świadek mojej rebelii. Acz to nie jest ważne. - Ujął pochwę przy pasie i ukierował jej otwór nieco do góry, by następnie - z należytym dla broni honorze - skryć morderczy przedmiot w jego pokrowcu, chwilowo sprawiając że jego skuteczność spadła o 94%.
- Nie chcesz być moim Panem, mieć we mnie sługi. Lecz nie zmieni to faktu, że nawet jeśli nie będę ci służyć - wciąż jestem gotów spełniać twoje polecenia. Uznajmy więc... - Uniósł wzrok ku jego twarzy, siląc się na delikatny uśmiech na swoim bladym obliczu. Może i nie był to wysiłek dla programu - lecz nieoczekiwane łańcuchy kodu utrudniły mu wykonanie tej czynności. Hm...
- Że będę twoją pomocą, kiedy jej będziesz potrzebować, w tym też mogę ci pomóc z praktyką walki. - Przechylił lekko głowę na bok, zwracając swoje spojrzenie ku usztywnionemu ramieniu.
- Lecz nie w tym stanie. W tym stanie nie powinieneś zresztą opuszczać bezpiecznych miejsc póki twoje uszkodzenia się nie zregenerują. Hm... - Podniósł ponownie spojrzenie na twarz chłopaka, prostując głowę a dłonie kryjąc w kieszeniach swojego płaszcza. Dopiero teraz jeden fakt zarysował mu się na widoku.
Skoro nie "Pan" to...
Kto?
- Powinienem o to spytać na samym wstępie, a skoro już i tak dużo wiesz o mnie... To powiedz mi choć jak mam się do ciebie zwracać, skoro nie mogę per "Panie". Nazywanie cię nazwą twojej rasy byłoby dla ciebie niewygodne w niektórych sytuacjach, prawda?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.04.15 1:25  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Skrzyżował niedbale ręce na piersi, sprawiając wrażenie, że próbuje się w ten sposób odciąć od chłodnych podmuchów wczesnowiosennego wiatru. Powieki z każdą kolejną chwilą coraz bardziej opadały i robiły się cięższe, a sińce pod oczami stały się tak jakby nieco wyraźniejsze. Z ledwością panował nad szerokimi ziewnięciami, nie chcąc okazać w ten sposób brak szacunku do swojego rozmówcy. Musiał się skupić, jednakże… kiedy to z każdą kolejną sekundą stawało się coraz cięższe. Nathair nawet nie zwrócił uwagi, kiedy Shuya przysiadł na jego głowie, skrzecząc nieco i samemu przymykając oczy z pewnością zamierzając oddać się drzemce.
- Mylisz się. – odparł spokojnie, nieco sennym tonem. - Jeżeli samodzielnie myślisz, to znaczy, że jesteś żywą istotą. Bez znaczenia czy masz duszę, jesteś człowiekiem czy robotem. A my nie możemy skrzywdzić żywej istoty. Tyle. Myślisz, że możemy bezkarnie pozbawiać życia zwierząt? Jesteś w błędzie. Możemy pozbawić ich życia tylko w chwili, kiedy potrzebujemy pożywienia  albo skóry i futra dla ogrzania ciała. Nie możemy pozbawić ich życia dla przyjemności albo samego pozbawieni życia. Tak więc nie mów mi kogo mogę a kogo nie zabić. – przesunął spokojnym, acz z nutą powagi spojrzeniem po twarzy mężczyzny, prychając cicho pod nosem.
- Co jak co, ale nieco lepiej orientuję się w tym temacie, nie uważasz? – mruknął zgryźliwie i kąśliwie, drapiąc się palcem po policzku, zahaczając paznokciem o bliznę.
- Cokolwiek. – odparł na słowa odnośnie broni androida. W sumie, tak szczerze, to mało Nathaira interesowało skąd Lentaros posiada tą broń. Wystarczyła krótka odpowiedź a nie cały wywód na ten temat. Kolejne głośne ziewnięcie i pół przytomne spojrzenie, które towarzyszyło cichemu westchnięciu pełnym rezygnacji.
- Po prostu relacja sługa I pan kojarzy się z niewolnikami. Nie chcę, żebyś mi służył biorąc mnie za swego dawnego stwórcę. Jeżeli chcesz mi służyć, to mi, a nie jemu. Mam nadzieję, że to zrozumiesz. – zerknął na niego ukradkiem, uśmiechając się przy tym nieco krzywo. - Rozumiesz. W końcu nie jesteś głupi. – odparł wsuwając dłonie do kieszeni spodni i zadarł głowę z racji różnicy wzrostu, spoglądając na mężczyznę z dołu.
- Nathair. – krótko I zwięźle. Bez niepotrzebnego rozwodzenia się. Naprawdę potrzebował snu, może wtedy byłby bardziej wygadany.
- Być może pożałuję tego w najbliższej przyszłości, w końcu cię nie znam, ale sumienie nie pozwala zostawić cię tutaj samego. Mieszkam jakiś kawałek od tego miejsca. Masz gdzie się w ogóle podziać? Czymś się żywisz? Nie wiem, benzyną, olejem, wodą? – uniósł brwi ku górze, a jedną ręką zrzucił ptaka ze swojej głowy. Ten  z głośnym skrzekiem wzbił się w powietrze, powoli kierując się bardziej na północ.
- Odczuwasz w ogóle jakieś zmęczenie? Spadek energii? W każdym razie ja zaraz zasnę na stojąco a naprawdę chcę dotrzeć do domu. A to nie jest dziesięć minut drogi, tylko jeszcze kawałek. Jeżeli chcesz, możesz zabrać się ze mną. Najwyżej prześpisz się, powegetujesz czy co ty tam robisz na kanapie w salonie. A potem się pomyśli co i jak. No, chyba, że serio masz gdzi— – kolejne szerokie ziewnięcie - - eee mieszkać.  - mruknął odwracając się tyłem do Lentarosa i powoli ruszając przed siebie.
Nie ufał nieznajomym i gdyby Lentaros nie wyglądał jak ktoś, kto zamierza poderżnąć sobie gardło, to bogowie świadkiem – Nathair nie zabrałby go do siebie. Wolał nie wpuszczać tak nieznajomych. To była jego ostoja, o której istnieniu wiedziało zaledwie parę osób. Ale anielskie sumienie nakazywało mu wręcz, żeby udzielił pomocy potrzebującemu. A w jego oczach ciemnowłosy taki właśnie był. Dlatego też anioł nie miał wyboru, bo naprawdę, im dłużej zwlekał z powrotem do domu, tym większa szansa, że za kilkanaście godzin obudzi się gdzieś w edeńskim rowie. Nie oglądał się za siebie. Zaproponował pomoc, a czy android z niej skorzysta to już jego sprawa. Przecież nie zrobi nic na siłę… prawda?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.05.15 19:16  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Nie trzeba było geniusza ani wnikliwej oceny stanu Nathaira że jeszcze kilka chwil i padnie na glebę. Sam fakt tego alarmującego stanu trochę martwił Lena, ale nie mógł ten pozostawiać pytań bez wyczerpujących odpowiedzi. A przynajmniej tak osobiście uznawał - w końcu na pytanie trzeba odpowiedzieć. Dokładnie. Podobnie jak i się wypowiedzieć - tak by nie było wątpliwości. Zwłaszcza przy kimś pół-przytomnym. A takiego miał przed sobą.
- W porządku. - Odpowiedział krótko na jego wywód o tym, że jeśli samodzielnie myśli, to już kwalifikuje go to jako żywą istotę. Nawet dla chęci zakończenia tego "sporu" uniósł dłonie na wysokość barków, w geście poddania się jego woli. W końcu... Jego wola jest dla niego najważniejsza w tej chwili. Nie zamierza jej się przeciwstawiać, chyba że czysto widzi jej brak logiki. Ale nawet wtedy nie będzie trwał długo w takowym buncie...
Tak jak i teraz. Choć sam fakt tych słów, że różowowłosy uznaje go za żyjącą istotę, nie przedmiot... To już coś. To naprawdę... Podnosi na duchu. Gdyby miał ducha.
Odnotować - nie na wszystkie pytania należy udzielać wyczerpujących odpowiedzi.
Krótki komunikat jaki zbudował na podstawie nieco olewczej odpowiedzi chłopaka wyświetlił się w prawym, dolnym rogu, i został przekazany do bazy danych. Zapisane. Zapamiętane. Będzie pamiętał o tym na przyszłość.
Poziom energii - krytyczny.
Kolejny, krótki komunikat, dotyczący zachowań anioła przed nim. Zdecydowanie nie był na siłach, i nie należy tego przeciągać dłużej. To może tylko pogorszyć zdrowotny stan Panicza.
- Relacja sługi i pana kojarzy ci się z niewolnictwem, ale jednak nie masz przeciwności bym ci służył, jeśli to jednak tobie. W porządku. - Uporządkowanie wypowiedzi, wyciągnięcie wniosków, oraz postawienie "puenty" - Nathair ma w sobie nutkę hipokryzji. Albo nie ma nic przeciwko niewolnictwo. Jedno z tych dwóch założeń. Które - to się okaże.
A więc Nathair, jego imię tak brzmi. Nathair... Cóż. Z tym momentem różowowłosy osobnik o imieniu Nathair, anioł, uzyskuje najwyższy priorytet w wykonywaniu poleceń i działań. Nikt inny nie będzie mieć wyższego priorytetu od niego. Zapisano.
Hm...
- Nie. Już nie mam. Do regeneracji zasobów energetycznych potrzebuje tylko czynności o niskim poborze energii, jak... Cóż. Stanie w bezruchu. Inne są potrzebne tylko chronicznie od czasu do czasu. - Nie będzie się rozwodził na temat swojej mechaniki i zasad działania, bo i tak poziom porozumiewalności chłopaka w tej chwili jest na tyle niski, że nie zrozumiałby połowy z jego słów - o ile zrozumiał wszystkie z tej wypowiedzi. Prawdopodobnie nie, lecz nie ma mu tego za złe. Jeśli później spyta, bardziej przytomny - wyjaśni mu. Ale na razie nie.
- Szczodra propozycja, Nathairze. Skorzystam. I tak, odczuwam - lecz nie w tej chwili... - Jego brzmienie trochę urwało się, jakoby chciał powiedzieć kolejne słowa, w miarę jak anioł zaczął się oddalać. Jego słaby krok, senność i stan energii były krytyczne - nie mógł pozwolić na to, by chłopak tak szedł i marnował swoją cenną energię.
Zwłaszcza kiedy w pobliżu jest android który nie będzie miał problemu z odciążeniem go od tego poboru energii.
Dlatego też szybko zrównał się z krokiem Nathaira, po czym - bez żadnego ostrzeżenia, czy próby zapytania - podłożył prawe ramię pod jego kolana, zaś lewe pod plecy, kucając za nim i podnosząc go z ziemi, a następnie sam się podniósł do pionu.
- Jesteś wyczerpany, jak sam mówiłeś. Powiedz mi dokąd mam się kierować, a zaniosę cię. Nie przyjmuję odmowy. - Teraz on popisał się powagą w swoim tonie, i z taką samą wbił spojrzenie w różowowłosego, czekając na wskazania co do kierunku. Jeśli mu ich nie udzieli - zawsze pozostaje Shuya, i wiara w to, że kieruje się na dom Nathaira.
W każdym razie - ruszyli. No, on ruszył, a aniołek razem z nim.

[z/t x2]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.04.17 0:14  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Wielkanoc zbliżała się niespiesznie. Oczywiście, aniołom czas mijał znacznie szybciej – wiele wszak mieli do przygotowania. Począwszy od kadzideł, ołtarzy i palm, na przedmiotach użytku codziennego oraz niezwiązanych z samym świętem kończąc. Bowiem rzeczą wielkiej wagi było nie tylko odpowiednio odprawić obrzędy, lecz też ugościć wszystkich – aniołów z Desperacji, wymordowanych, ludzi. Pozwolić im choć kilka dni odpocząć od trudów życia na pustkowiu.
Szczególnie, że las rozkwitał. Drzewa zdążyły się zazielenić, niektóre już nawet wypuścić pierwsze kwiaty. Powietrze było czyste i rześkie, zwłaszcza w cieniu rozłożystych koron. Niedawny deszcz oczyścił je z pyłu, napełniając przyjemnym zapachem wilgotnej, żyznej gleby, zaś Słońce powoli ogrzewało. Zapowiadał się naprawdę wspaniały dzień – niewykluczone, że niektóre anioły zostały oddelegowane specjalnie po to, aby zadbać o pogodę na świąteczne obchody. Było zbyt idyllicznie, aby uwierzyć, iż to czysty przypadek. Takie urocze zbiegi okoliczności nie zdarzają się na tych ziemiach od ponad millenium.

Malakh, anioł obdarzony złotymi oczami oraz miękkimi, kręconymi włosami, przyglądał się właśnie rosnącemu nieopodal drzewu. Stał pod młodym, ledwie kilkuletnim dębem, mając doskonały widok na iglaki po drugiej stronie ścieżki. Dorodna sosna, wybijająca się wysokością na tle swych przysadzistych sióstr, skłoniła anioła do przemyśleń na temat rodzaju wzrostu drzew oraz tego, jak rozmieszczenie poszczególnych osobników w lesie wpływa na właściwości ich drewna. Nie byłoby zbyt wielkiego problemu, gdyby tylko na ten temat w ciszy myślał. On jednak wszystko tłumaczył. Od dłuższego czasu – sam Stwórca może tylko wiedzieć, ile minęło – ciągnął dyskusję z Ismaelem, Liriellem oraz Ianem na temat sosen z głębi zagajnika w porównaniu do tych wolno rosnących lub ulokowanych bardziej na obrzeżu.
Owa „rozmowa” ze wszech miar przypominała monolog jako, że anioł praktycznie nie przestawał. Płynnie przechodził od łyka do drewna, od drewna do sęku, od sęku do słoju. Szczegółowo opowiadał swym towarzyszom na temat wytrzymałości, giętkości i miękkości desek, porównywał rodzaje dłut, ślady, które zostawiają w materiale, wydajności pracy z elementami wykonanymi z różnych rodzajów nieszczęsnych sosen.
Zanim grupka z Desperacji choć zamajaczyła na horyzoncie, trójka przypadkowych słuchaczy zdążyła dostać iście akademicki wykład na temat wszystkiego, co tylko związane z obróbką drewna sosnowego. Jeśli zapamiętali choć połowę, z pewnością mogliby ubiegać się o tytuły czeladników stolarstwa, specjalizujących się w sosnach.
Cisza zapadła tylko na krótki moment, w którym Malakh odwrócił się przodem do swych towarzyszy.
- I właśnie dlatego uważam, że sosny rosnące w głębi lasu są wydajniejsze jako materiał aniżeli sosny rosnące samotnie. – Podsumował swą niezaprzeczalnie rozbudowaną wypowiedź, spoglądając uważnie na twarze słuchaczy.
- A wy... Co myślicie na ten temat?

Droga z Desperacji nieco się dłużyła. To, co w Edenie było ciepłym porankiem, dla podróżników z pustyni stanowiło nieprzyjemną mieszankę duchoty oraz wilgoci. Niedawny deszcz, jaki dzięki łaskawości Niebios zrosił nocą wyschniętą glebę, parował teraz pod wpływem Słońca. Powietrze ciężkie od zawieszonych w nim kropel z pewnością nie ułatwiało marszu. Co natura dała, tak i zabiera – już dawno przestała być tą dobrą matką, dbającą o swe dzieci. Niewielu wymordowanych mogło nacieszyć się tą odrobiną wilgoci, garstka zdesperowanych zwierząt wciąż próbowała wyciągnąć choć kilka kropli z błotnistej breji, pokrywającej najbliższą wam okolicę.
Na pewnym etapie swojej wędrówki ujrzeliście w oddali zielone lasy Edenu.

Rozemocjonowany sosnowymi deskami Malakh kolejny raz z rzędu spojrzał w stronę Desperacji. Uśmiech rozjaśnił jego twarz.
- Goście nadeszli. – Zauważył, gdy sylwetki czworga wędrowców wkroczyły między kępy trawy, porastającej skraj Edenu.
Czyżby udało wam się uniknąć potrzeby odpowiadania na zadane wcześniej pytanie? Anioł zdawał się być już całkowicie pochłonięty przybyszami: oczy mu się roziskrzyły, a uśmiech poszerzył, nabierając znamion nerwowego grymasu.
- A-ah... Jej... Trzeba ich jakoś powitać. – Szepnął w stronę Liriella oraz Ismaela, skądinąd zestresowany. Był jedynie prostym aniołem zastępu, nie do końca dobrym w formalności. Spojrzał z nadzieją na swoich skrzydlatych towarzyszy po fachu, szukając u nich ratunku.


Liriell, Ismael, Ian – jak znieśliście monolog Malakha? Jakie jest wasze zdanie na temat sosen? Czy podzieliliście się nim z Malakhem?
Ian - skąd wymordowany wśród powitalnego orszaku anielskiego zastępu?
Ŷøshi, Sleipnir, Inu, Skoczek – jak wyglądała wasza podróż przez Desperację? Skąd dowiedzieliście się o Wielkanocy i dlaczego zdecydowaliście się dołączyć do aniołów w Edenie?

Lista obecności:
- Liriell
- Ismael
- Sleipnir
- Inu
- Ian
- Skoczek
- Ŷøshi

Termin odpisu: 20.04.2017, godzina 20:00
Kolejność dowolna.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.04.17 0:53  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Ismael zdawał się rozkwitać wraz z przyrodą, która go otaczała. Był wyraźnie pobudzony i podejrzanie radosny, nie tylko z powodu zbliżającego się święta. Każda jego cząstak przepełniona była energią zupełnie jak budzące się z uśpienia rośliny, które już chciały żyć i wypuszczały pąki oraz kwiaty. Anioł zastępu zdawał się promieniować wewnętrznym blaskiem, wszędzie go było pełno, pomagał gdzie tylko mógł i w ogóle nie tracił sił. Dopiero spotkanie Malakha nieco osłabiło jego bieganinę.
O dziwo, nie wydawał się ani odrobinę znudzony wykładem drugiego anioła. Co więcej, sam co jakiś czas się odzywał, choć było to raczej ciężkie, biorąc pod uwagę słowotok złotookiego. Słuchał z zaciekawieniem tego niemalże monologu, ale w jego wypadku nie powinno to dziwić. Każda informacja na temat roślin mogła wzbogacić jego umiejętności władania nimi. Już teraz wiedział na przykład, że łatwiej będzie nakłonić do współpracy drzewo rosnące wraz z innymi niż samotne, które nigdy nie mogło porozmawiać ze swoimi. No i rośliny ze skupisk były zdecydowanie przyjemniejsze przy nawiązywaniu kontaktu. Przede wszystkim: potrafiły słuchać. A czasem nawet odpowiadały szelestem liści, skinieniem gałęzi, zrzuceniem kilku igieł bądź szyszki prosto na głowę. Co prawda nie znał się na obróbce drewna, ale tego też słuchał z niemałym zaciekawieniem, w ogóle nie patrząc na zachowanie pozostałej dwójki, która musiała, chcąc nie chcąc, brać w tym udział.
- Muszę przyznać, że mnie przekonałeś. Z doświadczenia zresztą wiem, że nawet komunikować się łatwiej jest z drzewami w lesie niż na odludziu. Aczkolwiek ja wolę patrzeć jak rosną niż są przerabiane na stół, zawsze jakoś serce się ściska, gdy podopieczny ląduje pod heblem - odezwał się, gdy Mal skończył terkotać jak nakręcona zabawka. - Samotne sosny zawsze wydają się być przygnębione, zupełnie jakby trawiła je jakaś choroba...
Miodowe oczy podążyły za złotym wzrokiem Malakha, napotykając gości. Jeśli na jego twarzy mógł pojawić się jeszcze bardziej promienny uśmiech, to właśnie to nastąpiło. Anioł poprawił szaty w odcieniach czerwieni, a następnie zerknął na Iana oraz Liriella. Kiwnął nieznacznie głową w stronę nadchodzących, dając im do zrozumienia, że podejdzie. I fajnie by było, gdyby go z tym nie zostawili.
- Witajcie, bracia oraz siostro. Podejdźcie bliżej, rozgośćcie się wśród nas i świętujcie wraz z nami - odezwał się głośno i wyraźnie do całej wycieczki z Desperacji, obdarzając ich ciepłym uśmiechem i wyciągając obie ręce w geście otwartości. Jemu samemu bliżej było chyba z wyglądu do wymordowanego niż anioła, jeśli by pominąć skrzydła, ciasno przyłożone do pleców. Będąc w Edenie bardzo często miewał je zmaterializowane cały czas, w końcu nie było potrzeby ukrywania swojego pochodzenia, a czasem potrafiły się przydać.
- Znośnie? - szepnął do pozostałych aniołów zastępu, na sekundę odwracając głowę w ich stronę. Był raczej od ochraniania Edenu i sadzenia roślinek niż powitań.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 18.04.17 17:10  •  Roziskrzona ścieżka - Page 4 Empty Re: Roziskrzona ścieżka
Desperacja - Dzień przed podróżą...
Księżyc w postaci srebrzyście lśniącej kołyski, tulący większość stworzeń na tym świecie do snu, powieszony nad głowami wszystkich, nieosiągalny dla żadnej zwierzęcej czy ludzkiej dłoni, podtrzymywany i wznoszony o niemal tej samej porze przez niewidzialne liny niezachwianej szubienicy, tej samej która od niepamiętnych czasów wznosi również i oziębłe słońca... Pośród czarnego oceanu niebiańskiego sklepienia, wychylały się zza kilku pojedynczych chmur niezliczone jednostki gwiazd, w które wpatrywał się Yoshi. Znajdując się w hotelu, a właściwie to budynku, który niegdyś funkcjonował jako ośrodek noclegowy dla turystów. Sięgając daleko w zatopione już tysiącami fal innych zburzonych wspomnień, był niemal pewien że kiedyś spędził tutaj wakacje, a utwierdzała go przy tym nazwa budynku, której za boga nie mógłby sobie przypomnieć, gdyby nie szczątki wielkiego metalowego napisu, walającego się u stóp "Shinri". Gromadząc w niematerialnym worku swych myśli pojedyncze litery, scalając je w całość, tworząc znajomą nazwę własną tego miejsca. Nawet jeśli nie mógł sobie przypomnieć jak to wszystko dokładnie wyglądało, to nie trzeba było w nim kiedyś przebywać, aby wiedzieć, że aktualnie zdruzgotana połowa część budynku, niegdyś stała równie co jej bliźniacza niezłomna połowa. Trój gwiadzkowiec posiadał też w oknach za swych młodzieńczych lat szyby, jak i całe wyposażenie w środku, gdzie jedynie co cudem się ostało było w ich pokoju łóżko. Ale kto tam wie czy jego wspomnienia przypadkiem nie robią go w chuja, bo przecież już nie raz wydawało mu się, że coś czy kogoś zna, a jednak... tak nie było. Choć nie można być pewnym, gdyż Czerwony Król przed zameldowaniem swojej nocnej rezerwacji, w tutejszej recepcji musiał podpisać się własnoręcznie przy niezwykle aktywnych trzech recepcjonistach i ich szefie, by dostać ponoć jeden z najlepszych pokoi... Łóżko było wielkie, bo małżeńskie, z materacem, upierdolonym wszystkim czym się tylko dało. Przyzwyczajony do zapachów z Desperacji Wymordowany, kiedy tylko odrobinę mocniej wytężył swój węch, brutalnie wdzierały się do niego gwałcące nozdrza odurzające wręcz odory zmiksowanych rzeczy... Szczyny, gówno, sperma, alkohol, krew, zgnilizna... Więcej zapewne tego było, ale to potwierdzić można było przez zwyczajne rzucenie swego Szkarłatnego spojrzenia. Gdzie na niegdyś białym, teraz bardziej popadającym już w czarny, lecz dalej lśniąco szarawy, z czerwonymi plamami, żółtymi, białymi i sztywnymi... Brak poduszki czy przykrycia, a na ścianach równy nieład i brud, poza jednym małym obrazem, przedstawiającym morze czy ocean i zachód słońca, lecz i nawet ten zaciemniony był przez warstwy kurzu.
Stojący tuż przy oknie Yoshi, opierający swe dłonie o krawędź, a w jego popękanych wargach zaciśnięty był spopielony do połowy papieros, którego szara nić kręciła się chwiejąc wraz z każdym jego wydechem. Wiatr nie zaglądał jak na teraz w jego okno, toteż krwiste włosy nieustępliwie sterczały w każdą możliwą stronę świata, a jego lekko zarośnięta broda muśnięta została przez dłoń, w której palce chwycić chciały papierosa, by to zaraz usta zaraz uchyliły się, a płuca zacisnęły wydmuchując z siebie wielką chmurę dymu, przykrywając niemal całą jego twarz.
-Słuchaj... To co powiedział ten upadły gołąb jest ciekawe. Może nie dla nas, ale dla Inu. Przyda jej się chwila odsapnięcia od Desperacji i wycieczka do Edenu wydaje się być dobrym wyjściem. Bez zbędnego pierdolenia się, będzie można pewnie się nażreć, zabawić i najebać. Choć to ostatnie tyczy się Ciebie i mnie, to...-rzucił w myślach Yoshi do swego Alter Ego, który niespodziewanie wszedł mu w słowo.
-Dobra, nie pierdol już. Dobrze wiesz, że zrobię dla niej wszystko, tak samo jak Ty. A nawet gdyby nie, to i tak nie mam szansy z Tobą, kiedy tylko coś dla niej robisz. Ale masz rację, dobrze że tak szybko go nie zabiłem. Choć i tak chętnie bym to teraz zrobił, ale Ty uparłeś się, że darujemy mu życie przez wzgląd na dobrą informację.-odpowiedział Czerwony Król, zdając się kończyć temat.
-Ehh...-westchnął ciężko pod nosem na głos, by zaraz odwrócić się w stronę wewnętrznej części pokoju i zamrozić swe Szkarłatne Ślepia na postaci śpiącej wilczej postaci. Była to oczywiście Inu... Jej wąski łebek wydobywał się z prowizorycznego przykrycia zrobionego z ubrań Najemnika. Cóż, aktualnie był zupełnie nagi, ale przecież jemu to nie przeszkadzało. Delikatny uśmiech wymalował się tuż pod jego nosem, ukazując pierwsze rzędy jego białych kłów. Czarny pyszczek Inu, ciemniejszy niż skrzeczący kruk, trzepoczący swymi smolistymi skrzydłami, unosząc się prosto w stronę zasłoniętego przez czarne chmury księżyca. Niemal niewidoczny... Uroczy i słodki, małe oczęta zamknięte, uszka delikatnie oklapnięte, zdając sobie sprawę, iż w objęciach Czerwonego Króla jest zawsze bezpieczna, mogła udać się w podróż do własnego świata, oddając się w całości własnym sną i kreując nieskończony świat własnej wymarzonej wyobraźni.
Przechylił pytająco głowę, opierając się dupskiem o chłodny parapet. Kładąc znów papierosa w kącik ust, zastanawiając się...
-O czym tam teraz śnisz...? -rzucił między myślami, pochłaniając kolejne skrawki tytoniu, by po zakończeniu wyrzucić go prosto przez okno i usadowić się tuż obok ukochanej, delikatnie i cichutko by tylko jej nie obudzić, mając w głowie poranek i skierowaną dla niej informację, iż wyruszają do Edenu, do miejsca, które swą bajecznością i majestatem w postaci fauny czy flory przyćmiewa Miasto kilkukrotnie...

(dalsza część czyli podróż to post Inu)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 4 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach