Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 9 z 21 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 15 ... 21  Next

Go down

Liczył, że chociaż coś mruknie, albo wskaże palcem. Oczekiwał tej odpowiedzi z taką niecierpliwością, jak jeszcze na nic nigdy wcześniej nie czekał. Chciał pomóc, być dobrym borsukiem, przynieść mu wszystko, czego ten potrzebował-... poza muszlą klozetową. Nie dałby rady wyrwać. Ale gdyby dał, to by przyniósł. No, ale po co w ogóle tam ślęczał i czekał na rozkazy, skoro Nathair postanowił przespacerować się na własną rękę? Blondyn niemal natychmiast poderwał się z miejsca, chcąc choć spróbować go jeszcze zatrzymać. Albo chociaż asekurować.
- Ej, n-nie ruszaj się! - Rzucił w panice do pleców Stróża, który już i tak dał mu do zrozumienia, że nie chce jego wsparcia. Ale nawet ten tutaj był na tyle domyślny, by samemu dokonać analizy sytuacji i wyciągnąć jeden, krótki wniosek - Heather zaraz odszczeka własne czyny, o ile to w ogóle możliwe. Już i tak gdzieś w połowie drogi mogło się odnieść wrażenie, że chłopak zaraz siupnie, ale choć jego malutki towarzysz już biegł mu na pomoc - okazało się to zupełnie zbędne.
"Uff", chciałoby się powiedzieć.
Szkoda, że dla Kyle'a to wcale nie była taka błahostka. Młodzieniec mógł się w każdej chwili wywalić, zrobić sobie coś, paść bezwładnie i już nie wstać-... a pomoc? Kto miałby mu jej udzielić? Może ma gdzieś zapasowe wkręty albo coś do schłodzenia silnika czy procesora. Wtedy moglibyśmy porozmawiać o bohaterze "Zamajtkowanym Mechaniku".
Kolejne kroki przechodził już w ślad za nim. Nie dałby się więcej odsunąć. Co z tego, że najłatwiej by było zaciągnąć go siłą z powrotem do łóżka? Skoro tak bardzo chciał się wykazać, to proszę. Ale bez asekuranta się nie obejdzie. Zresztą, już i tak pokazał Haddickowi, jak kurewską ofiarą się teraz wydawał. W dodatku podrażnił jego nieszczęsne uszy rozbijaną szklanką. A żeby jeszcze dowalić - sam też mógł sobie coś zrobić.
- Mówiłem, żebyś się nie-... - zacisnął usta w wąską linijkę, gdy jego Pan znów niemalże zaliczył glebę. A tak właściwie, to teraz naprawdę zaliczył. Konfrontacja tyłek-ziemia została zakończona pomyślnie, z wielkim zwycięstwem dla choroby i gleby, przy czym Nathair raczej nie chciał z radością oddać honoru tryumfatorom. Za to Wymordowany chciał przywrócić go do udziału w walce. "Dość", wrzeszczały głosiki w jego umyśle, gdy sam złapał za szklankę i chwycił ją najpewniej, jak potrafił, nim odkręcił kran, by napełnić naczynie wodą. Rany. Szkoda tylko, że w tej chwili "pewny" uścisk oznaczał niesamowicie trzęsącą się dłoń, bo niemalże wylał połowę zawartości, nim dotarł do różowowłosego. Jednak w końcu uklęknął przy nim i chwycił delikatnie za żuchwę chłopaka, by spróbować unieść jego głowę. Geez, oby się nie udławił.
- Ej.
I ta chwila zawahania, kiedy doszedł do tego, że w sumie, nie powinien mu wciskać tej szklanki w rę-... jasny gwint, miał pomysł. I to taki pomysł pomysł. Choć w jego przypadku to wcale nie było nic dobrego. Jego kręgosłup mógł na tym ucierpieć. Jego płuca mogły na tym ucierpieć. On cały mógł na tym ucierpieć. Ale co go to obchodziło? W chwilach, kiedy coś jest przegrzane, najlepiej wrzucić to gdzieś pomiędzy kostki lodu. A że nie było w pobliżu lodówki z funkcją tworzenia takowych, to... najzwyczajniej w świecie odstawił szklankę z powrotem na blat, chwycił różowookiego za rękę i podciągnął do pionu, zmuszając go do oparcia się na nim.
I jakaż do była przyjemna wyprawa, kiedy to siłą wciągnął go sobie częściowo na plecy, zaczął wędrować w kierunku łazienki, a nawet nucił coś pod nos-... a nie, to były tylko stęknięcia bólu. Tak to bywało, kiedy ciągnęło się kogoś cięższego od siebie, a w dodatku nieco bezwładnego. Mimo to, dawał z siebie kompletnie wszystko, targając Nathaira za sobą i na sobie, powolutku zbliżając się z nim do łazienki, trzymając w ramionach najmocniej, jak tylko potrafił. Wanna. Wanna, biczez. Była ona jedyną rzeczą, o jakiej teraz myślał, kiedy spoglądał na chłopaczynę. Gwoli ścisłości, wciąż trzymał go w "żelaznym" uścisku, kiedy już dotarł na wspomniane wcześniej miejsce i odkręcił kran, z którego zaczęła płynąć chłodna, pobudzająca do życia woda. I nawet nie czekał, aż napełni zbiornik do tego stopnia, do którego chciał - po prostu wepchał tam Anioła, nawet nie mając siły mu ponarzekać, jakie to miał grube dupsko, kiedy był chory.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedział jak ta pizda na ziemi, nie potrafiąc się ogarnąć. Objął palcami jednej ręki drobne, rozdygotane ramię i skulił się bardziej, wyglądając teraz niczym drżąca, żałosna kulka. Przesunął nieco zamglonym spojrzeniem po twarzy blondyna, kiedy ten przykucnął ze szklanką wody. Zabandażowana dłoń niepewnie chwyciła naczynie i przysunął do swoich warg, by napić się choć odrobinę. Gdyby Kyle nie pomógł mu w utrzymaniu szklanki, z pewnością ta bardzo szybko dołączyłaby do swojej poprzedniczki, roztrzaskując się na deskach. A tak Nathair mógł wziąć kilka zbawiennych łyków, choć całą resztą wylał na siebie.
Chłodna woda przyniosła chwilową ulgę dla rozpalonych wargo raz gardła, szybko jednak po chłodzie nie było nawet wspomnienia, dlatego też anioł złapał za ramię chłopaka, niemo proszą o jeszcze więcej. Ale nie miał otrzymać wody. Przynajmniej nie teraz.
Postawiony do pionu i na drżące nogi, momentalnie opadł swoim ciałem na ramiona blondyna, szukając w nim oparcia, by nie runąć na podłogę. Niczym szmaciana lalka dał się prowadzić przed siebie, choć kompletnie przestawał ogarniać rzeczywistość. Wszystko przed jego oczami skakało i tańczyło, a w uszach huczało. Zdawało się, że jego serce lada moment albo się zatrzyma i wysiądzie wykończone żarem ciała i szybkością bicia, albo wyskoczy z jego klatki piersiowej i pomnie gdzieś przed siebie, aż wreszcie umrze.
Nathair czuł jak z każdym kolejnym krokiem było mu coraz słabiej i niedobrze. Kręciło się w głowie i to była tylko kwestia czasu, jak opadnie bezwładnie na ziemie. I w sumie tylko i wyłącznie zależało od Kyle gdzie to zrobi. Czy na podłodze kuchni, salonu czy też przedpokoju. Ale jakimś cudem udało się mniejszemu wymordowanemu zaciągnąć rozpalone zwłoki anioła. Łazienka. Chyba, bo Nathair już nie rejestrował.
Wpadnięcie, a raczej wrzucenie do wanny nie było aż tak bolesne, choć z jego gardła wydobył się nieprzyjemny syk, gdy przycisnął swoim ciałem złamaną rękę do jednej ze ścianek wanny. Ale nawet to w tym momencie nie było aż tak znaczące.
Warknął gardłowo, kiedy rozgrzana skóra zetknęła się z lodowatą wodą. Szok momentalnie wyzwolił w nim dodatkowe pokłady energii, które pozwoliły mu na gwałtownym szarpnięciu się, w celu wyswobodzenia. Anioł nawet na drobną chwilę nie pomyślał, że to dla jego dobra. Zamiast tego, nie wiedząc się dzieje, zaczął rzucać się jak poparzone zwierzę, za wszelką cenę próbujące uciec ze swojej pułapki, w tym przypadku wanny. Wierzgał, szarpał się a nawet drapał. W pewnym momencie zamachnął się tak mocno, że jego łokieć spotkał się ze szczęką Kyla. Całe szczęście, że uderzenie nie było jakoś szczególnie mocne i zapewne zakończy się na jedynie zwykłym siniaku. Mimo to wciąż nie przestawał rozpaczliwie walczyć. Czuł, jak nasiąknięte lodowatą wodą ubrania przylegają do jego ciała, niczym tysiące małych igiełek wbijających się w jego skórę i wywołujące nieprzyjemne skurcze. Nie potrafił ustabilizować rozszalałego oddechu, a rozszerzone oczy w panice szukały drogi ucieczki.
- Czemu mi to robisz? Zostaw mnie. Przestań! – wyrzucił z siebie kłapiąc zębami od drżenia, niemal płaczącym I żałosnym tonem. Czuł, jak w kącikach zbierają się łzy bezsilności, strachu oraz zdezorientowania. Opadając w końcu z sił, skulił się do pozycji embrionalnej w wannie, zaciskając powieki z całej siły, w głowie powtarzając sobie, żeby wreszcie to ustało. Żeby się skończyło.


Czas trwania gorączki: 3/5
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Mógł tak po prostu podsunąć jego twarz pod kran i odkręcić wodę, żeby pił, ile mu się tylko podobało. Zapewne co to wredniejsze i mniej uczynne osoby pokusiłyby się o takie rozwiązanie sytuacji. Och, czemu Haddick musiał być inny? Wtedy mógłby go ot, tak sobie posadzić i pójść w pizdu, żeby się chłopak sam sobą zaopiekował. A zamiast tego...
Ja nie mogę, jak on się na mnie uwalaaa...
...właśnie to. Jasne, Nathair nie był jakiś szczególnie ciężki - wręcz przeciwnie, należał do osób szczuplutkich i lekkich, a różnica w ich wadze sięgała minimum. Mimo to, nadal był trochę większy od blondwłosego, przez co niewygodnie było go w ogóle ze sobą targać. Ale czego się nie robi dla przyja-... no, Pana. Powiedzmy, że przyjacielem był na pół etatu. Niestety, to nadal nie uprzyjemniało im podróży, która zdawała ciągnąć się cholernymi latami.
A kiedy już dotarli, to oczywiście znowu COŚ musiało pójść nie tak. This is fucking awesome. Szczególnie, że te powarkiwania brzmiały trochę, jak sygnały ostrzegawcze ze strony różowookiego, właśnie ochlapywanego za pośrednictwem napełnianej wanny, rur przewodzących wodę i inicjatywy małego Wymordowanego. Chyba nie za bardzo odpowiadał mu taki treatment, ale - no hej! - młody chciał mu pomóc, a nie zabić poprzez kilkukrotne przebicie mu klaty długopisem. Dzięki temu zbicie gorączki powinno być tak jakby... prostsze? I jak Heather mu się odwdzięczył? No jak? NO JAK? Szamocząc się! Jeszcze tylko tego brakowało. Jasne, próbował go jakoś utrzymać sztywno, żeby tylko nie przydarzył mu się jakiś okropny wypadek i nie poturbował się jeszcze bardziej. Chciał zawołać, żeby uspokoił te owsiki w tyłku i zachowywał się, jak przystało na grzecznego Aniołka, ale nie mógł mu się dziwić. Przecież nie rozumiał niczego z tego, co się działo. Poza tym, z ustami tuż przy jego uchu, mół tylko przysporzyć mu jeszcze większych dolegliwości głowy, a kolejnego łokcia w ryj by już nie przeżył.
Zaraz, jaki łokieć w ryj?
No właśnie. Zatoczył się w tył, kiedy tylko dostał w żuchwę, a w uszach usłyszał tylko głośne "chrup!", zwiastujące małą kolizję. Jednak kiedy poruszył nią kilkukrotnie, okazało się, że wszystko było w porządku. Szkoda tylko, że tępy ból już zajął swoje należne miejsce. Za to Kajl, zamiast się wściec, był bardziej oszołomiony, nawet, jeśli tylko przez krótką chwilę. Nie minął nawet moment, a i tak musiał przerzucić całą swoją uwagę z własnej kontuzji na osóbkę, która właśnie dała głos.
- Ciiiiiii. - Odparował tylko, kucając przed nim, czy może raczej przed wanną, nim wreszcie chwycił go za ramiona i podciągnął nieco, chcąc zmusić go do porządnego siadu prostego. - Próbuję Ci tu pomóc, więc mógłbyś chociaż trochę współpracować. - Mruknął w końcu. "Poznajesz mnie w ogóle?", zdawał się pytać spojrzeniem swoich zielonych ślepi, zaraz znów zaciskając palce na jego ramionach, znów utrzymując go w sztywnej pozycji. Miał nadzieję, że tyle wystarczy, żeby Nathair pojął, że teraz nie wolno mu się ruszać, i-... nabrał nieco wody w dłonie, by następnie oblać nią jego sylwetkę. Bez niepotrzebnej inwazyjności, powoli, małymi-... dawkami? Nazwijmy to tak. W dodatku bez ustanku, jakby to naprawdę miało mu pomóc zbić tę gorączkę. A czy to miało coś dać, to nawet i ja nie wiem, bo się nie znam. Tak bardzo.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeszcze przez chwilę próbował się bronić przed zimną wodą, jak i prze dotykiem blondyna, jednakże brak sił skutecznie usadził go w miejscu na tyłku. W efekcie końcowym podciągnął jedynie kolana pod siebie i objął jedną, zdrową ręką, niesamowicie drżąc i szczękając zębami o siebie z zimna. Niby rozpoznawał Kyla, ale też nie do końca kontaktował, że to on. Błędny wzrok utkwił w jakimś martwym punkcie przed sobą, jakby to właśnie on był najciekawszą rzeczą w łazience i mógł w jakiś tajemniczy sposób uchronić go prze tymi „torturami”.
I choć jego ciało reagowało cichymi spazmami dreszczy na każde polanie woda, siedział już w miarę „grzecznie”, więc chłopak nie musiał martwić się o swoja szczękę i że oberwie w nią drugi raz z łokcia czy też  innej części ciała anioła. Nathair nie wiedział ile siedział w wannie, stracił rachubę czasu. Może w rzeczywistości trwało to zaledwie parę minut, ale dla niego ciągnęło się to niemal w nieubłaganą nieskończoność. A w duchu modlił się, by wreszcie to wszystko się skończyło.
Trzeba jednak przyznać, że drastyczna metoda obniżania temperatury ciała poskutkowała. Co prawa ciężko było ocenić w tym stanie o ile stopni ciało różowowłosego ochłodziło się, jednakże sam Nathair odczuł wyraźną różnicę. Nie paliło już go tak w gardle i nie miał wrażenia, że jego narządy wewnętrzne płonęły żywym ogniem, który trawił wszystko od środka. Chłopak odetchnął cicho przez nos, zaciskając mocniej zabandażowane palce prawej dłoni w mokrą skórę nogi, uchylając powieki, które w pewnym momencie. Przechylił nieco głowę w bok i spojrzał nieco zamglonym i otępiałym wzrokiem na blondyna.
- Kyle, dość. – wychrypiał zmęczonym, wciąż drżącym głosem. Plus tego był taki, że… rozpoznał wymordowanego. Czyli jego świadomość powoli zaczynała stawać się coraz bardziej ostrzejsza, a umysł trzeźwiał. Przynajmniej nie sfajczył sobie do końca mózgu.
- Wyciągnij mnie. – polecił krótko, przekręcając się w wannie i wyciągnął rękę w stronę chłopaka, samemu próbując wydostać się z wanny pełnej lodowatej wody. Domyślał się, że wyciągnięcie jego zwłok będzie nie lada wyzwaniem dla nieco niższego chłopaka, ale starał się jak mógł, by mu to ułatwić. W końcu gdy sobie poradził, od razu opatulił się podanym przez niego ręcznikiem i wsparty na ramieniu drobnego wymordowanego, powoli ruszył w stronę salonu, zostawiając za sobą mokre ślady.
- Na górze w  moim pokoju jest szafa. Przynieść mi jakieś spodnie I bluzę na przebranie, dobrze? – zapytał cicho, kiedy wreszcie posadził swój tyłek na kanapie, przyciskając jeszcze mocniej do siebie ręcznik, wciąż drżąc jak pierdolona osika.
- I z kuchni szklankę wody oraz z prawej szafki nad zlewem koszyk, gdzie są różne leki. – dodał po chwili zastanowienia, nim Kyle zniknął mu z pola widzenia. Nie wiedział co mu było, ale stawiał na jakieś zapalenie. A kiedy chłopak wyszedł z salonu, Nathair rozsunął materiał ręcznik i podniósł mokrą koszulkę, by przyjrzeć się zaszytym ranom na ciele. Nie, nie było żadnego znaku, żeby wdało się zakażenie czy coś w tym stylu. Czyli jego teoria właśnie legła w gruzach. Czyli jakiś wirus?

Czas trwania gorączki: 4/5

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

"Kyle, dość."
Momentalnie zesztywniał, jakby ktoś siłą próbował go odciągnąć od jego pana, co mimo wszystko brzmiało jak najbardziej prawdziwie. W końcu miał jeszcze TROCHĘ zdrowego rozsądku, który czasami pełnił rolę tego, który to trzymał go na smyczy. Tak więc przerwał wykonywaną czynność w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.
- No dobrze, dobrze-... lepiej Ci chociaż? - Odparł z niemrawym uśmiechem będącym próbą pokrzepienia młodzieńca, jak i również rozluźnienia całej sytuacji. To już chyba któryś z kolei dzisiaj, co? Zawsze taki był - cholernym błaznem. No i co z tego? Teraz to było potrzebne, nawet w momencie, w którym chwycił za dłoń różowowłosego i podciągnął go leciutko do pionu. Jak najsubtelniej, bez jakiejś gwałtowności. Przecież inaczej nie byłoby zbyt kolorowo, prawda? I nawet, jeśli widział, że ten radził sobie już w miarę przyzwoicie (a już na pewno o wiele lepiej, niż kiedy był żywym trupem), to i tak starał się jak najbardziej go odciążyć, byleby tylko znowu się nie przemęczył. Blondynek obejmował go nieco nieporadnie w pasie, powolutku wyprowadzając z łazienki, wzrokiem jedynie doszukując się sofy, jaka to miała za chwilę zastąpić go w roli "osobistego podtrzymywacza panicza Heathera".
Ale kiedy już puścił chłopaka, poczuł, jakby nagle stał się niepotrzebny. Może i dlatego, że wciąż nie dotarło do niego kolejne polecenie, jakie otrzymał. Chociaż - polecenie? Bardziej brzmiało to, jak prośba. Słodka, cichutka prośba o pomoc, która - choć drobna - miała teraz tak wielkie znaczenie. Pewnie dlatego w reakcji na to wszystko, Haddick uśmiechnął się szeroko i bez wahania pobiegł w kierunku przejścia na górę. Po drodze zdążył wpaść na dwie ściany i jedną parę drzwi, a także pośliznął się chyba ładnych osiem razy (choć tylko jeden skończył się lądowaniem na zadku, to progres!), a kiedy już dotarł do zwyczajowego miejsca, w którym to Nathair napawał się wypoczynkiem, nie mógł się przez chwilę odnaleźć. Oczywiście wiedział już, co gdzie się znajdowało - przecież nie był żółtodziobem w służbie Aniołowi. Mimo to-... jakoś wszystko mu się zamroczyło w tym pośpiechu i zanim stwierdził, że to takie z nogawkami to jednak spodnie, minęło kilka krótkich chwil. Uspokoił wtedy niecierpliwy móżdżek, a następnie ruszył w nieco wolniejszym już tempie na dół, i tak zeskakując z ostatnich stopni schodów.
Bo to były schody, prawda?
I już, już zwrócił się w kierunku, z którego dopiero co wyruszał, oznaczając go sobie na cel, kiedy to-... no właśnie, jak mógł zapomnieć? Kuchnia była jego następnym przystankiem. I to wcale nie tak, że prawie wdepnął w tamtą rozdeptaną szklankę, kiedy nalewał wody do jej następczyni. To wcale nie tak, że zamiast to uprzątnąć, nieporadnie przesunął szkło podeszwą, wmiatając je nogą w kąt. Potem się tym zajmie. A, no i jeszcze ten koszyk. To wcale nie tak, że prawie wyleciał mu z rąk tuż przed samym różowookim, kiedy do niego wracał.
To wcale nie tak.
A gdy odstawił każdy przedmiot na należyte mu miejsce (i nie, nie podał Nathairowi szklanki; z prostej przyczyny, którą zaraz poznamy), chwycił za brzeg koszulki swojego towarzysza i zlustrował go spojrzeniem swoich ślepi barwy zgnilizny morskiej.
- Ramiona w górę. Pomogę Ci~.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mruknął coś niewyraźnego pod nosem na pytanie, czy mu lepiej. Czy było mu lepiej? Oczywiście, że nie. Czuł się jak gówno w betoniarce, zmielone dwadzieścia razy i podpalane z każdej możliwej strony. Ale przynajmniej kontaktował i zaczynał nieco odżywać. Przycisnął do siebie najmocniej jak tylko potrafił sprawną rękę i przymknął na moment powieki, czekając, aż chłopak wrócił. A Kyle dość mocno się ociągał. Albo to dla Nathaira czas zaczął się nieubłagalnie dłużyć. W końcu kroki… albo to nie były kroki? Tylko odgłos jego własnego serca, które waliło mocno i nierówno? Nie wiedział, pogubił się. Przestał również szacować upływający czas. Uchylił powieki dopiero w chwili, kiedy miał pewność, że wymordowany zjawił się przed nim. Obrzucił go sceptycznym spojrzeniem i prychnął pod nosem, unosząc jedną, prawą rękę ku górze.
- Uważaj, druga jest złamana. – mruknął zachrypniętym głosem, pozwalając młodszemu chłopakowi pomóc w rozebraniu go do samej bielizny. Co prawda do najłatwiejszych zadań to z pewnością nie należało, ale koniec końców udało im się przebrać Nathaira w suche spodnie dresowe i podkoszulek.
Podciągnął nogi pod siebie i wyciągnął prawą rękę w stronę chłopaka, sugestywnie wskazując na koszyk z lekami, które chomikował już od jakiegoś czasu. Albo podwędził Ourellowi. W każdym razie kiedy pudełko znalazło się już w jego zasięgu, zaczął w nim wielkie poszukiwania czegoś na przeziębienie. Owszem, nie miał pojęcia co się dzieje, ale musiał zacząć działać. A swoje objawy wziął bardziej na chłopski rozum. W końcu nie posiadał jakiegokolwiek wykształcenia medycznego. Chyba bardziej zaszkodzić sobie sam nie mógł. Chyba.
Znalazłszy to, co szukał, zabrał szklankę od Kyla i wciąż drżącą dłonią, przysunął do swoich ust, by wypić wszystko duszkiem, czując przyjemne, zimne uczucie rozpływające się po jego ciele. Na drobną chwilę wręcz ułudną, na twarzy anioła zagościło rozanielenie, jednakże dość szybko zostało wypędzone przez zmęczenie, które zawitało na obliczu Nathaira.
- Powinienem Ci podziękować. – dodał po chwili, kiedy skończył już pić. W sumie prawda była taka, że gdyby nie blondyn to Nathair zapewne do tej pory leżałby na kanapie i dogorywał.
- Co prawda twoja metoda na zbicie gorączki była dość… specyficzna, jednakże zaczynam odczuwać różnicę. Już tak nie pali. Dziękuję. – spojrzał chłopakowi w oczy wyrażając w ten sposób swoją wdzięczność. Odstawił szklankę na bok i westchnął cicho, przechylając się i opadając bokiem na kanapę. Prawą ręką wyśledził na czuja koc i naciągnął go na swoje wciąż rozdygotane ciało.
- Muszę się przespać. – mruknął cicho, kulając się bardziej w sobie, sprawiając wrażenie jeszcze mniejszego i szczuplejszego, niż zazwyczaj był.
- Nie będę Cię zatrzymywać. Możesz wracać do siebie, robi się późno i ciemno. – odparł coraz bardziej sennym głosem. Przez chwilę walczył z ociężałymi powiekami, aż te wreszcie się zamknęły a chłopaka bardzo szybko porwały do siebie szpony Morfeusza. Nawet nie wiedział, kiedy na powrót stracił połączenie z rzeczywistością. Aczkolwiek jego stan zdawał się z każdą kolejną chwilą poprawiać coraz bardziej, choć rumieńce gorączki z twarzy wciąż nie znikały, lecz dreszcze coraz bardziej ustępowały. Aż wreszcie jego oddech unormował się.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Tu będzie super post, jak skończą mi się zaliczenia. Czyli tak jakoś po dyplomie. D:
z/t
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Szczerze powiedziawszy, to nie spodziewał się, że Lentaros postanowi zanieść go do domu. Dosłownie. Nim z ust anioła zdążyło paść jakiekolwiek słowo, ten już nie dotykał stopami ziemi. Różowe spojrzenie pełne sennego gniewu spiorunowało androida, jakby chciał tylko tym sposobem nakazać mu postawienie go na ziemię. Przecież dałby radę samemu doturlać się do swojego domu… chyba. Zresztą, już nie chodziło tylko i wyłącznie o brak samodzielności, ale o cholerną dumę. Bo to już był chyba z czwarty raz przez ostatnie dwa, może trzy miesiące, kiedy ktoś niósł go na rękach w taki sposób. Wnet powinien sobie wpisać w profesję „pieprzona księżniczka”. Syknął coś pod nosem i szarpnął się, chcąc wyswobodzić, jednakże ostatki energii w ekspresowym tempie opuściły jego ciało, a on sam poczuł się jak zwiotczały balon.
- Tylko nie przyzwyczajaj się zbytnio. – wycedził przez zęby warkliwym tonem. - To wyjątkowa sytuacja. – dodał burkliwie, w końcu odwracając spojrzenie, którym powiódł gdzieś przed siebie. Musiał ZNOWU przełknąć swoją dumę i pozwolić sobie pomóc. Jak on tego nienawidził. Ale senność wygrała.
- Prosto, cały czas. W połowie ścieżki przez las będzie rozwidlenie. Tam skręcisz w lewo i dalej prosto. Przy kolejnym skręcie znowu w lewo. To jakaś godzina, może więcej drogi od tego miejsca. – wytłumaczył nieco spokojniejszym, choć wciąż dość urażonym głosem.
Kiedy tylko ruszyli, głowa anioła mimowolnie opadła i oparła się o ramię androida, by chwilę później jego oddech ustabilizował się, kiedy chłopak pogrążył się w głębokim i mocnym śnie. I praktycznie przez cała drogę spał, od czasu do czasu mrucząc coś pod nosem albo przesuwając ręką po boku, gdzie zaczynał się drapać. Pogoda dopisywała, a w powietrzu dało się czuć, że nadchodzi wiosna. Coraz więcej zwierząt wyściubiało swoje nosy z nor oraz kryjówek. W lesie, przez który podróżowali zwierzęta wyjątkowo ufnie podchodziły Lentarosa. Jakby w ogóle nie bały się inny istot. Tu sarna przebiegła z młodym, tam jakiś borsuk wygrzebywał owoce i robaki ze ściółki czy wiewiórka przeskakująca z gałęzi na gałąź, tuż nad głową androida. Dookoła panowała idealna cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków czy odgłosami przyrody, gdy…
- ZOSTAW! – głośniejszy krzyk, który wyrwał się z gardła chłopaka spłoszył kilka ptaków, które trzepocząc skrzydłami w pospiechu wzbiły się w powietrze, pozostawiając po sobie parę piór. Nathair rozejrzał się półprzytomnym wzrokiem dookoła, najwyraźniej zupełnie nie ogarniając rzeczywistości i wciąż nie kontaktując.
- Co..? – mruknął cicho, przecierając oczy i ziewając szeroko. Dopiero teraz w jego głowie mechanizm myślenia zaczynał ruszać, gdy fakty sprzed godziny zaczynały do niego docierać.
- Daleko jeszcze? – zapytał ziewając, ale nie oczekiwał odpowiedzi, kiedy zza krzaków wyłonił się średniej wielkości dom. - O, to tu. Postaw mnie, Len. – zamachnął nogami, chcąc jak najszybciej dotknąć stopami stałego gruntu. Kiedy android w końcu go postawił, Nathair ruszył pospiesznie w stronę swojego domu, szczęśliwy, że w końcu dotarł na miejsce. I nie wyląduje gdzieś w pobliskim rowie śpiąc sobie w najlepsze.
Naparł na klamkę i pchnął drzwi, otwierając je i wchodząc do środka. W Edenie było o tyle dobrze, że anioły generalnie nie martwiły się potencjalnymi złodziejami, dlatego też większość z nich zostawiała swoje domostwa otwarte. Jasne, zdarzały się sporadyczne włamania, kiedy to jakiś Wymordowany dostawał się do Edenu, ale były to sytuacje tak rzadkie, że wręcz niegroźne. Ponadto dom Nathaira znajdował się praktycznie w lesie, więc to też było w swego rodzaju zabezpieczeniem. Shuya zręcznie wleciał nad ich głowami do środka i od razu zniknął w salonie, chcąc przysiąść na swoim małym drzewku, gdzie oddałby się drzemce. Sam Nathair od razu chciał skierować się na górę, jednakże zatrzymał się przy schodach, zrzucając z siebie kurtkę i zawieszając ją niedbale na poręczy. Ubranie i tak ześlizgnęło się i z cichym odgłosem spadło na podłogę, ale anioł kompletnie to zignorował.
- Tam masz salon I kanapę. Możesz się przespać… – bo android przecież potrzebują snu… - a tam kuchnię. Bierz co chcesz jak zgłodniejesz… – i jedzenia… - A tam łazienkę. Rób co chcesz, a ja idę spać. – mruknął cicho jeszcze raz szeroko ziewając, a następnie wdrapał się szybko po schodach i znikając z oczu Lentarosowi udał się do swojego pokoju. Tam zdążył jedynie zdjąć buty, bluzkę oraz zsunąć z siebie spodnie, by paść twarzą na łóżku i od razu pogrążając się w głębokim śnie.
Spał z dobre dwanaście godzin jak nie więcej. Ale obudził się wypoczęty. Dawno nie spał tak dobrze. I tak długo, a przecież Nathair i tak nie należał do rannych ptaszków. Sturlał się z łóżka i jeszcze nieco zaspany skierował się od razu do łazienki, chcąc się odświeżyć. Pamiętał, że miał gościa w domu, no, chyba, że Lentaros postanowił jednak opuścić jego dom, kiedy ten smacznie spał. Ale nie chciał schodzić na dół w takim stanie. Plus szybki prysznic skutecznie go orzeźwił. Założywszy ciepłe i wygodne dresy, mógł wreszcie zejść na dół i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o ciemnowłosym.
- Nie śpisz? Chociaż czekaj… wy chyba nie śpicie, prawda? – zapytał, kiedy wszedł do środka. To co, że Lentaros pewnie mówił mu o tym wczorajszego dnia. Wczoraj ledwo kontaktował. Dzisiaj mógł przyswajać informacje.
- Jadłeś coś? Znaczy… nie wiem. Piłeś? Cokolwiek? Jakoś się ładujesz? A może jak telefon, potrzebujesz do tego prądu? – uniósł brwi w pytającym geście i siadł na fotelu, zgarniając z koszyka na stole jedno z jabłek.
- Częstuj się. Jeżeli chcesz. – wskazał brodą na owoce, samemu wgryzając się w jedno z nich.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ej no, Arthura niósł na barku jak beczkę z piwem czy coś, różowowłosy nie powinien marudzić na wygodę w tej kwestii. Zawsze mógł skończyć podobnie jak tamten blondyn, przewieszony przez bark i niesiony jak dziewica na ofiarę Belphegorowi worek ziemniaków. Nie ma co marudzić.
Powinienem tu napisać jakiś długi opis tego, w jaki sposób android zareagował na piorunujące spojrzenie, i szarpnięcia ze strony anioła, ale mam na to jedno, krótkie stwierdzenie. Miał to gdzieś w tej chwili. Nie trzeba było geniusza by zobaczyć że po paru minutach chłopak by badał pierwiastkową budowę bruku po którym jeszcze niedawno szli.
- Nie będę, i też nie zamierzam o tym rozpowiadać. - Zapewnił chłopaka w odpowiedzi, widząc jego, cóż, dość sporą urazę. Ech, ta ludzka duma...
Z drugiej strony, on miał swoją własną, i była ona głównym powodem dla którego pożegnał najemników z kwitkiem. Huh, chociaż w tym są odrobinę podobni, zawsze jakiś punkt zaczepienia.
A więc, wracając do przełykania dum i pozwoleń...
A więc trasa zapisana. GPS Lena ułożył odpowiednie wektory kierunkowe, które mają się zmieniać przy odpowiednich warunkach i nadanym czasie.
- W porządku. Odpocznij teraz. - Krótkie skwitowanie tłumaczenia kierunków, po którym ruszył zgodnie z takowymi - dość prędko zauważając że ten nie walczył za mocno ze swoim snem, i pozwolił się mu pochłonąć. Nie zwracał za nadto uwagi na jego zachowania, tak długo jak się nie wyrywał za mocno, a otoczenie było obserwowane głównie pod kątem możliwego zagrożenia. Nie było go jednak, stąd też pozwalał sobie czasem na rozejrzenie się wokół. Rzadko bywał w tej okolicy, w Edenie, a szkoda. Miejsce to wygląda na dużo bezpieczniejsze, przyjemniejsze, czystsze i lepsze od Desperacji czy nawet M-3. Czuł się tu nawet jak obcy - w końcu maszyna stąpa po nieskalanym technologią lesie. To trochę...
Nienaturalne.
A co do nienaturalności - po dłuższym czasie kroczenia, ktoś postanowił zwrócić na siebie uwagę i odezwać się na tyle głośno, by było go można usłyszeć aż z kilometra, albo dalej. Nie zaciskał mocniej ramion na jego ciele, nie chciał wywołać reakcji spowodowanych sennym stanem, więc dalej szedł, jedynie spoglądając ku niemu. Nie odpowiadał, nawet w praktyce nie zdążył nic powiedzieć w wypadku ostatniego, logicznego pytania jak daleko jeszcze, bo już byli właściwie na miejscu...
Nie oponował przed poleceniem, i odstawił chłopaka na ziemię, splątując dłonie za plecami, ruszając spokojniejszym, miarowym krokiem za nim. Nie umknął jego uwadze fakt nadlatującego Shuyi, jaki zmieścił się nad nimi, pierwszy wlatując do domu. Dość ciekawe dla niego okazało się jednak to, że drzwi nie były zamknięte. Czyżby nie obawiali się włamań i kradzieży? Zaskakujące, ale biorąc pod uwagę że to ziemia ufnych i współczujących aniołów - coś w tym jest. Nadmierna ostrożność byłaby okazaniem braku zaufania wobec innych, a chyba nie mogli czegoś takiego zrobić... Mieli pomagać innym, nawet za cenę swojego życia. Chyba. Nie był w sumie pewien jak działają anioły, może później dopyta Nathaira w tej kwestii.
Przez chwilę zwrócił wzrok na donice z kwiatami, przy wchodzeniu do budynku. Hm...
Nie wyglądały najlepiej. Przydałby się jakiś ogrodnik lub... Coś w jego stylu.
Anyway, po wejściu do środka android zamkną drzwi za sobą, rozglądając się. Nie wiedzieć czemu, spodziewał się większego nieporządku po charakterze chłopaka, tymczasem mieszkanie wyglądało na zadbane. Nie licząc walających się tu i ówdzie ciuchów. To chyba jedyny, faktycznie widoczny minus.
Po rozejrzeniu się metodą radarową (czyt. obracanie się w miejscu) wrócił wzrokiem na różowowłosego, który najwidoczniej zbierał się już do snu. Przynajmniej tak to wyglądało.
- W porządku. - Huh, zrobił się nader konkretny, chyba w końcu zauważył fakt że nie ma po co się rozgadywać teraz, i tak to nic nie da.
Gdy więc chłopak znikną z widoku, a potem ucichły dźwięki krzątania się na piętrze, android został sam, i pewnie na dość długo. Hm... Jak tu odpowiednio zająć ten czas...
W pierwszej kolejności, skorzysta z propozycji łazienki. W końcu wbijał sobie głowę w piach przed chłopakiem, a i też sam fakt jego ciężaru tu nie był pomocny przy klęczeniu.
Hm, właśnie, co do ubrań i ogólnej czystości - ściągną buty, by nie brudzić podłogi, a potem skierował się do łazienki. Przy użyciu jakiejś szmatki którą zdołał znaleźć przetarł nieco spodnie na kolanach, a potem wcisną głowę do wanny, pod prysznic, zmywając spomiędzy włosów ziemię i ewentualną trawę lodowatą wodą. Nie miał zamiaru mu zużywać zapasów ciepłej wody, o ile takową miał. Dość szybko się zeszło, a że raczej się nie przeziębi, został z mokrymi włosami, nieco je jedynie przecierając połem swojego płaszcza (wbrew pozorom, był czystszy od butów). Niewiele więcej jak kilka minut to zajęło...
Hm, co dalej. Nie zamierzał naruszać jego prywatności na piętrze, stąd też zajął się jakimś ogarnieniem porozrzucanych ciuchów. Nie robił tego zbyt inwazyjnie - poprostu poskładał je i położył w pobliżu miejsc, gdzie wcześniej leżały, nie licząc kurtki, którą odwiesił w logiczne miejsce. Jakieś 10 minut ślamarzenia się. Hm, co dalej...
Skoro w sumie tu jest, nie powinien trzymać swojej broni przy sobie, raczej nie ma ku temu powodu... Dlatego też zdjął broń z pasa i oparł o ścianę, zostawiając sobie jedynie ostrze transformacji chwilowo. Jeszcze się nim zajmie.
Hm, broń...
Zwrócił swoje spojrzenie ku broni anioła. Widział ją już wcześniej, ale jedynie wiszącą na jego plecach, stąd też, skoro ma mu pomóc z nauką, musi się z nią zapoznać. Nie sądził by Nathair miał mu to za złe...
Stąd też podniósł jego katanę wraz z pochwą, a potem szybkim ruchem wyjął ją z takowej, przyglądając się ostrzu i sprawdzając jego "parametry" poprzez ostrożne ruchy i młynki. Nie zamierzał tu rozwalić domu znowu, tsh.
Hm...
Jest odrobinę cięższa od broni którą ma Lentaros, lecz pomaga to w wyprowadzaniu bardziej zdecydowanych ruchów i ciosów, podobną odrobinę jednak przeszkadza w wycofaniu swojego ruchu lub przed powrotem z zamachu. Hm. Skrył broń ponownie i odłożył na to samo miejsce, po czym, nie mając pomysłu co ze sobą zrobić, spoczął na kanapie, dobywając ostrza transformacji. Nie miał wcześniej okazji na dokładną analizę jego możliwości, więc to był dobry moment.
...
Różowooki zastał go właśnie obracającego między palcami połyskującym błękitem sztyletem. Zajmował się w tej chwili przeanalizowaniem faktu zmiany ciężaru broni przy zmiany jej "kategorii", gdy głos wytrącił go ze stanu skupienia. Mrukną nieco zamyślone "huh", spoglądając ku Nathairowi z lekko zbitym z tropu wyrazem twarzy. Szybko jednak powrócił do stanu logiki, chowając sztylet do pokrowca, jaki trzymał w drugiej dłoni. - Posiadamy stan hibernacji. Można to określić jako alternatywę waszego snu. Wy regenerujecie energię wtedy, my ją oszczędzamy. - Wyjaśnił w miarę obrazowo, nie będąc pewien czy anioł jest już bardziej przytomny niż wczoraj. Co prawda minęło bite 12 godzin od tamtej chwili gdy poszedł spać, ale mógł też być teraz niedobudzony, a to działało podobnie.
- Mogę się ładować przez podłączenie do źródła prądu, lecz posiadam samoregenerującą się baterię, która odbudowywuje zapasy prądu gdy nie wykonuje czynności wymagających dużego poboru mocy. Podziała jeszcze może kilka lat, a potem będę już musiał podłączać się. - Obserwował jak chłopak siada na fotelu, a na propozycję poczęstowania się pokręcił głową w ramach odmowy.
- Nie trawię ludzkiego jedzenia. Przy okazji - poskładałem nieco porozrzucaną odzież. Uhm, jeśli mogę spytać. - Zaczął, odkładając na ten moment lekko połyskujący sztylet na stół. Nie był chwilowo potrzebny mu w dłoni.
- Możesz mi opisać jak działa to wasze... Poczucie obowiązku, pomocy? Jestem przedmiotem, a mimo to mówiłeś że nie możesz pozwolić mi na zniszczenie siebie samego, choć niewiele się różnię od, powiedzmy, tego stołu. - Wskazał ruchem głowy wyżej wspomniany mebel. - Mówiłeś też że nie możecie zabijać zwierząt, chyba że jest to absolutnie konieczne. Mógłbyś mi to wyjaśnić? Rzadko miewałem okazję zadawania pytań aniołom. - Miał dodać "i jestem dość ciekawski", ale już sobie darował. Sam fakt pytania o to mówił raczej przez siebie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pomimo dość niewyspanego wyrazu przyklejonego do jego twarzy, chaosu na głowie i przemęczenia malującego się w oczach, Nathair zachowywał trzeźwość umysłu. No, przynajmniej zdecydowanie większą niż dnia wczorajszego. Odgryzł kawałek owocu i spojrzał zaciekawiony na swojego gościa. W sumie rzadko miewał gości w tym domu. To nie to, że nie miał znajomych, bo jednak mając tyle lat na karku, to poznał ważniejsze bądź mniej osobistości. Ale nie przepadał, kiedy ludzie go odwiedzali. No i też mało osób wiedziało, gdzie Nathair mieszka. Ourell, Nathaniel, Sheridan, Ailen i od niedawna Growlithe. Ach, jeszcze Kyle, ale on to co innego. Nawet Ryan nie był jeszcze u niego.
Przechylił głowę nieco w bok, zjadając kolejny kawałek jabłka, przyglądając się, nie, to złe słowo, przeszywając praktycznie na wylot ciemnowłosego. W sumie pierwszy raz miał do czynienia z androidem z takiej bliskości. Owszem, widywał z daleka chodzące maszyny, ale żeby zamieniać z nimi jakieś słowa czy coś w tym stylu, unikał. Nie lubił technologii. Gubił się w nich, a niektórych po prostu się bał.
- W razie co nie krępuj się i ładuj tutaj tyle, ile chcesz i potrzebujesz. Akurat w tym domy nie zabraknie prądu. – odparł spokojnie, nie czując potrzeby, by zdradzić mężczyźnie tajemnicy źródła prądu. Nie musiał o tym wiedzieć, póki co.
Wzrok przesunął się po pomieszczeniu, zahaczając różowymi tęczówkami o małe kupki ubrań. Skinął lekko głową w podziękowaniu, chociaż dla Nathaira poprzedni stan jego ubrań mógł pozostać. Nie był brudasem, ale też nie był pedantem. Nawet lubił, kiedy coś walało się to tu, to tam. Wtedy dom przynajmniej nie przypominał sterylnego pokoju szpitalnego. Zamarł na chwilę słysząc kolejne słowa androida, a kąciki ust anioła drgnęły nieco, wykrzywiając się w krzywym wyrazie niezadowolenia. Był pewien, że już wszystko objaśnił, ale jak widać, musiał użyć bardziej dosadnych argumentów, by Lentaros w końcu zrozumiał. Uniósł nieco bosą stopę i przywalił jej wewnętrzną stronę wprost w stół. Mebel zgrzytnął nieprzyjemnie, przesuwając się po drewnianych deskach, a dwa jabłka wypadły z koszyka, poturlały się po blacie, by w efekcie finalnym upaść ciężko na podłogę i potoczyć się nieco dalej.
- Nie oddał mi. – odparł z rozbrajającą szczerością i takim tonem, jakby to było coś oczywistego. - I nigdy mi nie odda. Czy jak ciebie ktoś lub coś atakuje to stoisz nieruchomo pozwalając się kopać, bić i szarpać? – uniósł brwi nieco ku górze w pytającym geście, chociaż wiadomo, że było to pytanie retoryczne.
- Stół nie posiada swojej woli. Nie będzie nikomu usługiwał, bo sam wyraził na to zgodę. Nie uda się do lasu na wycieczkę, nie wydobędzie miecza, nie zacznie mówić. Nie porozmawiam sobie z nim o pieprzonej pogodzie, ciastkach czy politycznych zmaganiach ugrupowań. Nic. Stół będzie stołem. – jak na potwierdzenie swoich słów wyciągnął obie nogi, kładąc na blacie, jednocześnie wyciągając się i układając wygodniej w fotelu.
- Z tobą mogę porozmawiać. Możesz udać się gdzie chcesz. Robić co chcesz. Możesz się bronić, pomagać innym, na swój roboci sposób przeżywasz różne rzeczy. Było ci ciężko, kiedy straciłeś swojego stwórcę, prawda? Stół raczej nie będzie nic odczuwał, kiedy zabrano mu mamę stół. Masz wgrane uczucia, czy co wam tam wgrywają. Stół nie ma. Tak więc dla mnie, dla anioła jesteś żywą istotą. To co, że w środku zamiast wnętrzności masz kable? Wciąż żywa istota. Rozumiesz, Len? – krótka cisza została poprzedzona cichym westchnięciem Nathaira i skrzekiem, który dobiegał gdzieś z drugiego pokoju. Najwidoczniej Shuya przebudził się jakiś czas temu i postanowił poszukać nieco okruchów i ziaren. Nathair będzie musiał wnet wstać i go nakarmić. Ale to zaraz, zostało coś jeszcze….
- … Co do drugiego pytania. Oficjalna wersja mówi o dwóch typach aniołów.  - uniósł wolną rękę i rozsunął dwa palce. - Starej Generacji, czyli te, które zostały stworzone przez samego Boga i które mają więcej niż tysiąc lat. Oraz tacy jak ja, z Nowej Generacji, zrodzonych z anielskiej kobiety. – powiedział spokojnie, starając się przedstawić to wszystko najlepiej, jak potrafił. Chociaż marny z niego nauczyciel.
- Prawda jest jednak taka, że nieoficjalnie anioły Starej Generacji dzielą się jeszcze na dwie grupy. Tych, którzy zostali stworzenie w późniejszym czasie i tych, którzy byli u boku Kreatora od samego początku. I ta grupa jest najbardziej konserwatywna. Są surowi, ale sprawiedliwi. Jednakże nie pomogą każdemu. Znaczy się… Jest sobie złoczyńca. Bardzo, ale to bardzo zły człowiek. I wpada w tarapaty, błaga o litości. Tamci mu nie pomogą z racji tego, jak wiódł do tej pory życie. Późniejsze anioły pomogą. Oni wszystkim pomagają. Lecz Nowa Generacja będzie miała opory. Bo widzisz, my nigdy nie spotkaliśmy Boga. Żyjemy tym, jak nas nauczano i wpajano nam prawdy i wartości. Jednakże… nie wiem, ale po prostu to czujemy. Kiedy widzimy kogoś w potrzebie, wyzwala się w nas ta potrzeba pomocy. Po prostu tak trzeba, i już. – wzruszył niedbale ramionami kończąc swój przydługawy wywód. Ale dobrze, skoro on powiedział coś o sobie….
- Jak się w ogóle tam znalazłeś? W sensie, w tym lesie? No i czy masz jakieś bajery jak w opowiadaniach. Laser z oczu, zamian w czołg, rakieta z gardła… – w oczach chłopaka zamigotały ogniki ekscytacji i zaciekawienia. Wiele słyszał, kto wie, ile prawdy było w plotkach.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Na szczęście Lenny nie należy do gatunku "człowiek". Przypomina go tylko z wyglądu, pewnie podobnie jak większość wymordowanych i aniołów, ale jednak... Jest tu skromna różnica. Niewielka. Zostanie zbudowanym a urodzonym.
Tymczasem fakt bycia przeszywanym przez uważne, różowe oczy wydawał się nie robić wrażenia na androidzie, jaki w spokoju siedział na kanapie. Warto dodać że nie był jakoś specjalnie rozwleczony na niej - siedział na środku, z nogami lekko rozsuniętymi, i dłońmi ułożonymi na udach. Pozycja otwarta wedle savoir vivre'u w wypadku rozmów z pracodawcą jest ważna. A on już miał to wgrane, więc robił to... Świadomie i nie zarazem. Nie był świadom że chłopak miał... Mieszane uczucia do technologicznych istot i humanoidalnych maszyn. Cóż, może zauważy - ewentualnie dowie się - później tego faktu. Na razie jednak korzystał z faktu, że tego nie widział i... Można ująć, że czuł się dość swobodnie.
Jak na maszynę.
- Dziękuję. - Kiwną wdzięcznie głową na propozycję chłopaka, lecz na razie nie miał potrzeby korzystać z tego faktu. Głównym powodem tego faktu jest że jego poziom baterii sięga teraz okolic 98-99%, więc jest niemal pełna - tylko przez fakt że działa, bateria nie sięga maksimum, bo następuje minimalne zużycie.
Nie spodziewał się aż tak ognistej reakcji na jego pytania. Może i wczoraj wyjaśniał swoje motywy, ale Len potrzebował więcej danych, by je poprawnie przeanalizować i zrozumieć. Tylko tyle... Nie było powodu gniewnego wykrzywiania twarzy, bicia biednego stołu czy też robienia czegokolwiek innego...
A uczynny Len połapał owocki zanim uderzyły o ziemię o odłożył z powrotem do kosza. Bo tak. Bo jest uczynny. I miły. I w ogóle szkoda było marnować ładnych jabłek.
Przechylił lekko głowę na bok z cichym "huh" w reakcji na pierwsze słowa anioła. Eee, no tak, niby tak, niby ok, fakt, to logiczne że stół nie odda, ale...
Hm...
Przez chwilę android chciał odpowiedzieć na kolejną tezę, ale po krótkim momencie analizy uznał, że nie ma odpowiednich argumentów przeciwko temu faktowi. W razie ataku odpowiada kontratakiem - to logiczne. Broni siebie i swojej egzystencji.
Nie przerywał już dalszych słów, reagując jedynie w formie gestykulacyjnej. Dlatego też na pytanie o utratę twórcy kiwną potwierdzająco czerepem. Tak. Nie było łatwo. Na ostatnie dwa pytania nie dawał odpowiedzi przez krótki moment, próbując przyswoić sobie to wytłumaczenie.
...
Przeczyło to logice jego systemu, który uważał jego samego za przedmiot. Coś jednorazowego użytku, coś, co gdy jest już nieaktywne lub psuje - należy się pozbyć. On tak uważał.
Lecz nie ten anioł tutaj. On uważał go za istotę żywą, na równi z innymi.
Być może...
Jest w tym sens...
By decydować o samym sobie. Być sobą. Myśleć sobą. Nie jako przedmiot. Jako istota.
- Tak... - Mruknął cicho w zamyślonym tonie wypowiedzi, faktycznie... Myśląc o tym. To nie było uznawane za ANALIZĘ, nie teraz. Teraz to było myślenie. Myślenie jednostki autonomicznej, nie analiza systemu. Rozważanie za i przeciw, nie branie pod analizę logicznych i suchych faktów. Tak...
Przebudził go z tego stanu ponownie głos różowowłosego, odpowiadającego teraz na drugie pytanie. A więc anioły dzieliły się łącznie na trzy grupy. Tych powstałych z Boga na samym początku, tych którzy powstali później, i tych, którzy zostali urodzeni ludzkimi metodami. Pierwsi nie pomogą znając losy danej osoby, drudzy pomogą bez względu na wszystko, ostatnia grupa Nathaira będzie miała wątpliwości i opory, nigdy nie znając nauk Boga z jego ręki.
- Rozumiem, dość wyczerpująca odpowiedź. Dziękuję. - Zakończył jego wywód po krótkiej chwili tymi słowami...
I teraz przyszła jego pora na mówienie, choć ostatnie słowa były dość... Ciężko stwierdzić. Jakoś tak... Hm. Nie miał okazji do tej emocji... Rozbawienia, które wprawiło jego wargi w szerzy uśmiech niż zwykle. Nawet... Nienaturalnie to wyglądało na jego twarzy, na swój sposób.
- Błąkałem się bez celu po Desperacji, i zabłądziłem aż do Edenu. Większość istot omija mnie przez fakt, iż nie posiadam zapachu. Szedłem przed siebie, próbując stwierdzić "co dalej" po fakcie odejścia z Drug-On... I zawędrowałem do tego lasu, wedle którego legendy jego "moc" miała pomóc. Nawet nie wiesz jak wielkim trudem dla osoby złożonej z logiki jest uwierzenie w zababobon... A jednak... - I tu, pierwszy raz od... Chyba od zawsze. Pierwszy raz jego syntetyzator wydał odgłos...
Śmiechu. Wyraźnego, rozbawionego sytuacją chichotu. Trwało to krótki moment, ale był to wielki krok w dwudziestoletniej karierze uczłowieczania się androida.
- Jesteś. Zabobon okazał się być prawdziwy. Zaiste magia. Dałeś mi cel tym, jak mnie potraktowałeś. Że widziałeś we mnie istotę żywą, taką jak inni. Nie towarzysza, nie przedmiot, nie coś innego... A żywą istotę. Jestem ci za to wdzięczny. A co do opowiadań, hm... Posiadam kilka sztuczek, lecz niestety nie są tak widowiskowe jak lasery z oczu czy rakiety z ust. Ale... - Sięgną po jedno z jabłek z kosza, po czym wyciągną dłoń z takową ku Nathair'owi, ukazując mu jak jabłko zaczyna, cóż, zwyczajnie skuwać lód. Trwało to może kilka sekund nim było całkowicie zamarznięte a jedno, szybkie zaciśnięcie dłoni w pięść rozniosło je niemal w pył.
- Zawsze coś, prawda? Potrafię pokrywać lodem, zamrażać i tworzyć z wody w powietrzu różne przedmioty. Poza tym mam jeszcze dwie umiejętności. Jednej ci tu nie pokażę, lecz drugą... - Podciągną rękaw wyciągniętego ramienia, odsłaniając blade ramię, które następnie pokryło się węglowo-czarnym okryciem, jakby skóra całkowicie zmieniła swój kolor. Użył Tarczy Aegis na tym ramieniu i z lekkim uśmiechem wskazał kiwnięciem głowy miecz chłopaka.
- Sięgnij po broń i spróbuj przeciąć skórę. - Miał tylko nadzieje że chłopak nie przesadzi z siłą ciosu. Nie chciał by połamał miecz przy tym...

Tarcza Aegis - pokrycie ramienia - 1/4 posty.
Kriokineza - 1/3.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 9 z 21 Previous  1 ... 6 ... 8, 9, 10 ... 15 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach