Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Rajskie miasto


Strona 7 z 21 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 14 ... 21  Next

Go down

Pies wyglądał na wymęczonego do granic możliwości, acz mimo to dalej dzielnie trzymał się na łapach, przenosząc mądre, czarne oczy z miejsca na miejsce, próbując lepiej rozeznać się w sytuacji. Ink miał dopiero pięć lat, a zdecydowanie mniejszą część swojego życia spędził u boku blondyna, jednakże miał charakter, który idealnie dałoby się określić jako „mały pomocnik”. Wszędzie pchał nos, choć oczywiście w sensie pozytywnym. Szukał dla siebie zajęcia, choćby miał siedzieć z boku i tylko się przyglądać. Wierny kundel zawsze słuchał swojego pana, gdy tego wymagała od niego sytuacja. Nauczony wszelkich potrzebnych i użytecznych komend, zdawał się być szczęśliwy, że może sobie popracować wraz ze swoim właścicielem. Jednak w odróżnieniu od oszpeconego anioła, Ink wiedział, że w życiu wypada robić sobie przerwy. Potrafił się też bawić i szczekać nie tylko po to, by oznajmić ratownikowi, gdzie znajduje się ranne ciało, a też w celu pokazania swojej radości. Choć w tym momencie był skupiony na czymś innych i tak śmiało podszedł do Nathaira, nic nie robiąc sobie z jego pobrudzonej krwią ręki. Dla niego był po prostu kimś, kogo jego pan bardzo lubił, więc z automatu także musiał okazywać przyjacielskość. Pieszczoty się nie doczekał, acz wykorzystał fakt, że znalazł się bliżej niego, by po prostu mu się przyjrzeć. Co jak co, ale skaner w gałach miał identyczny, jak Ourell. Pasowali do siebie.
- Ink jest w nieco lepszym stanie, niż ty i na pewno nie obrazi się, jeśli będzie musiał trochę poczekać. – powiedział stanowczo, acz z charakterystycznym dla siebie, delikatnym uśmiechem, który zdawał się łagodzić zarządzoną kolejność w udzielaniu pomocy.
Otworzył swoją torbę i zaczął ją przegrzebywać, w poszukiwaniu rzeczy, którym potrafił zaufać trochę bardziej, niż znalezionej na chama szmacie w łazience. Potrafił pracować w trudnych warunkach – no, jak zazwyczaj w nich pracuje, to nie ze względu na jego zachcianki, a z czystej konieczności – jednakże i tak wolał coś, co było mu po prostu lepiej znane. Każdemu lepiej śpi się we własnym łóżku i siedzi na własnym komputerze. Ourellowi lepiej operuje się własnymi bandażami czy innymi medykamentami. Po prostu był pewny co do ich jakości. Prawdą jest, że gdy nie miał kogo leczyć, robił tysiące notatek odnośnie zaopatrzenia. Doskonale wiedział, kto nosił jego plastry i prowizoryczne podpaski, bo w końcu kobiety też były członkiniami DOGS.
Tak czy siak w swoich poszukiwaniach dawał czas Nathairowi na to, aby w końcu mógł przemówić. Chłopak na szczęście go wykorzystał.
Chociaż w pierwszych chwilach nie podnosił nosa znad maltretowanej torby, słuchał każdego słowa pacjenta, nie omijając żadnej części. Podzielność uwagi naprawdę mu się przydawała i bardzo często wystawiał ją na próbę. Póki co, nigdy się na tym nie przejechał. Choć wyglądał w tamtym momencie, jak ktoś zupełnie nie zainteresowany relacjami młodszego anioła, zdradził się, gdy na ułamek sekundy się zawiesił, przestając szukać potrzebnych rzeczy. Zamarł na dosłownie jedno pyknięcie długiej wskazówki zegara, wznawiając swoją poprzednią czynność, jak gdyby nigdy nic.
Ale to nie było nic.
Growlithe.
To imię go tak zaniepokoiło. W końcu było mianem jego podopiecznego, którego miał przyjemność opatrywać znaczną ilość razy. Gdyby takie określenie było na miejscu, można by nazwać Wilczura stałym klientem ze złotą kartą członkowską. Ourell kochał Nathaira, był dla niego jak syn i cierpiał, gdy musiał oglądać jego zmagania z tak potwornymi obrażeniami, ale myśl, że którykolwiek z ludzi nad którymi czuwał, mógł zostać ranny była równie paskudna, a może nawet zabolała go trochę bardziej. To w końcu spieprzenie swojego życiowego celu.
Choć starał się nie pokazywać po sobie całego przejęcia, imię jego drugiego „syna”, wymusiło na nim spojrzenie Nathairowi prosto w oczy. Minę dalej miał niezachwianie spokojną, jednakże błysk w jedynym zdrowym ślepiu, zdradził całe zaniepokojenie. Zero…
- Rozumiem. – powiedział szybko, nie chcąc wymuszać na chłopaku wspominania większej ilości nieprzyjemnych wspomnień. – Nie. – wtrącił jeszcze szybciej, gdy padło pytanie o telefon. – Przykro mi, ale jeszcze ręce. Spokojnie, postaram się opatrzyć je szybko. Później pójdę zrobić Ci jedzenie i w tym czasie będziesz mógł zadzwonić. – uspokoił go zaraz, przedstawiając plan wydarzeń, który sobie zaplanował w głowie. Ha.. zawsze tak robił i zawsze miał w zwyczaju dzielić się nim z innymi. Wydawało mu się, że pacjenci lepiej reagują, gdy po prostu wiedzą co się dzieje i co się stanie w najbliższym czasie. Czy była to prawda? W niektórych przypadkach tak. W innych… niekoniecznie.
- Nastawię Ci rękę. Będzie bardzo bolało. – ostrzegł go z poważnym wyrazem twarzy, chcąc mu dobitniej pokazać, że niestety nie żartuje. To nie było wyciąganie szkła z buzi, czy zszywanie rozdartej skóry. Ourell sam zdawał się wahać z podjęciem słusznym działań, choć w rzeczywistości jego przerwa miała na celu raczej danie chwili Natahirowi, nie sobie samemu. W końcu złapał jego drobną rękę, w początkowo delikatnym – typowym dla siebie – uścisku… i zaczął nastawiać kość. Jedno szybkie i pewne szarpnięcie. Niemal od razu przygotował się na ewentualność nagłej szamotaniny, odsuwając się nieznacznie od poszkodowanego, posyłając w jego stronę przepraszające spojrzenie, choć trzeba mu przyznać, że nie kajał się przed nim zbyt długo. Natychmiast zabrał się na usztywnianie i bandażowanie – nudny opis, żywcem wyrwany z książki od EDB nie ma sensu, bo każdy wie jak to wygląda, także… niechaj działa wyobraźnia!
Skończywszy opatrywanie złamania, zdjął z szyi chustę i zrobił z niej prowizoryczny temblak. Tym sposobem jedynym elementem nieudolnie widzącym na jego górnej partii ciała był tylko nieśmiało połyskujący, srebrny krzyżyk. Zaraz potem wziął się za pozbawioną paznokci rękę, którą na samym początku zdezynfekował na tyle dobrze, na ile pozwalała mu na to sytuacja i również zawinął ją w bandaże, samodzielnie wyczarowane z torby. Niestety wszystkie te czynności trwały o wiele dłużej, niż zająć by Ci mogło przeczytanie tych zaledwie kilku zdań. Ourell był ostrożny i bardzo dokładny, co przekładało się na upływający czas.
- Skończone. – powiedział, w końcu odsuwając się od Nathaira. Otarł z czoła mimowolnie zakwitnięte kropelki potu z czoła i wypuścił powietrze ustami w akcie swego rodzaju rozluźnienia. Przez cały czas wydawał się trochę spięty. Teraz wyglądał na trochę bardziej uspokojonego, choć były to niestety tylko pozory. Zaczął pakować nieużyte w operacji rzeczy z powrotem do torby, ogarniając przy tym najbliższe otoczenie. – Jak się teraz czujesz? – zagadnął go, odkładając swój cały ekwipunek na bok. Korzystając z pozostałych kilku chusteczek i miski z wodą, powierzchownie przemył pacjenta, nie chcąc póki co męczyć go jeszcze bardziej. – Pewnie jest zimna, ale wybacz... nie mogę patrzeć na tą zaschniętą krew na Twojej twarzy. – mruknął, acz nie chcąc, aby brzmiało to w jakikolwiek sposób depresyjnie, wymalował na swojej twarzy opiekuńczy uśmiech. Zaraz sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich telefon. - Wydaje mi się, że mam numery tych, których wymieniłeś, a nie chcę grzebać w Twoich rzeczach w poszukiwaniu Twojej komórki. – taki grzeczny… - Dasz radę sam go obsłużyć? Mogę wklepać za Ciebie wybrane cyfry. – zapewnił, niepewnie wyciągając w jego stronę rękę z urządzeniem. – Byle wara mi używać złamanej ręki. Ją zostaw w spokoju.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyczuł tę chwilową zmianę w Ourellu. Może i nie widział jego twarzy i chwila ta była ulotna, jednakże Nathair doskonale wiedział, co właśnie poczuł jego ojciec chrzestny. Zmartwił się i będzie martwił tak długo, aż będzie miał pewność, że temu pchlarzowi nic nie jest, jak i całej reszcie innych Kundli. Ourell już taki był. Martwił się o wszystkich dookoła, chętny do oddania własnej nerki, jeżeli sytuacja tego wymagała, a najchętniej to oddałby wszystko, co ma, jeżeli zagwarantowałoby to bezpieczeństwo i dobre samopoczucie jego bliskim. Szkoda, że przy tym w ogóle nie myślał o samym sobie i nikt nie dbał o niego równie mocno, co on o innych. Wzrok różowowłosego przemknął po plecach drugiego anioła, zahaczając wzrokiem o wystające łopatki. Znowu. Znowu stracił na wadze. Znowu o siebie nic a nic nie dbał.
W sumie odkąd tylko pamiętał, to Ourell był praktycznie sam. Żadnego partnera, żadnego bliskiego przyjaciela. Z tego co się dowiedział, to był w miarę blisko z jego rodzicami, ale… No właśnie. W tym tempie gonienia za podopiecznymi i ich doglądaniem, Ourell nie miał czasu dla siebie samego, a tamci i tak nie zawsze doceniali to, co mieli. Wzrok chłopaka spoczął na paskudnej bliźnie po oparzeniu. Pamiętał doskonale moment, kiedy po raz pierwszy zobaczył go takiego i dowiedział się przyczyny ich powstania. Po raz pierwszy w swym życiu poczuł taką nienawiść, że nie mógł nad nią zapanować. I po raz pierwszy poczuł chęć zabicia. Nathair był pewien, że w tamtym momencie gdyby dorwał sprawcę oszpecenia Zahariela, to z pewnością pozbawiłby go życia, tym samym zrzucając samego siebie z boskiego wzniesienia. Ale wtedy nie było to ważne, nic nie było, tylko pokaranie tego, kto ośmielił się podnieść rękę na najmilszą i najbardziej dobrą osobę, jaką Nathair kiedykolwiek poznał.
Chciał jakoś pocieszyć teraz mężczyznę, upewnić w przekonaniu, że nic im nie będzie, że  jak chce, to niech zaraz poleci do nich sprawdzić czy wszystko jest dobrze, ale nie mógł. W tym momencie był obrzydliwy egoistą, bo nie chciał zostawać sam. Nie chciał, żeby Zachariel gdzieś szedł, ponadto Nathaira mimo wszystko martwił ogólny stan mężczyzny.
- Zajmę się Tobą. – powiedział cicho, dość poważnym tonem. Nie sądził, by Ourell dosłyszał te słowa, ale może to i dobrze. Nathair już wiedział co zrobi. Przede wszystkim zadba o to, żeby anioł zaczął się porządniej odżywiać. Minimum trzy posiłki dziennie. To co, że powoli nawet w Edenie zaczynało brakować pożywienia z racji napływających uchodźców z Desperacji. Chłopak coś wykombinuje, jakoś pozyska pożywienie. I choćby miał siłą wciskać jedzenie w jego gardło, to Ourell będzie musiał jeść. Ale nie teraz, Nathair sam w sobie musi nabrać siły, by móc poruszać się, bo póki co nawet głupie chodzenie sprawiało mu problemy. Tak samo jak mówienie. Pęknięta szczęka coraz mocniej go rwała, przez co twarz była nienaturalnie spuchnięta. Czekało go kilka dni hospitalizacji w domu najwyraźniej.
- Wiem. – odparł na informację, że będzie bolało. Był do tego poniekąd przyzwyczajony. Z tak delikatnymi kośćmi jak jego, to niejednokrotnie przychodziło do Ourella z prośbą o nastawienie kości. A zdarzało się to dość często. I tylko i wyłącznie dzięki aniołowi kości Nathaira zrastały się dobrze i chłopak nie chodził powykrzywiany na wszystkie możliwe strony świata. Schemat zawsze wyglądał tak samo. Delikatne, acz stanowcze dłonie anioła, delikatny nacisk, mocniejsze szarpnięcie, charakterystyczny odgłos dla nastawianej kości, krzyk, przyspieszone bicie serca, spokój. I tak teraz też było.
W chwili nastawiania z gardła Nathaira wydarł się na zewnątrz krzyk pełen bólu. Trwało to zaledwie parę chwil, jednakże pulsujący ból w ręce skutecznie wywołał na jego ciele dreszcze. Nawet w chwili, gdy ręka została usztywniona. Zerknął na Ourella zaszklonymi oczami, ale odetchnął. Wiedział, że teraz potrzebował jedynie czasu, by móc znowu posługiwać się ręką.
Opatrywanie drugiej ręki przebiegło już szybko i bez jakichkolwiek rewelacji. Właściwie był to pikuś  w porównaniu do innych zabiegów, jakim został dzisiaj poddany Nathair. Chłopak spojrzał na zabandażowaną rękę i uśmiechnął się delikatnie. Gdyby nie Ourell…
- … umarłbym. Jestem Twoim dłużnikiem, znowu. Dziękuję, Zacharielu. Teraz czuję się lepiej. Boli mnie, ale czuję się naprawdę lepiej. – odpowiedział mu i uniósłszy głowę, spojrzał na mężczyznę i uśmiechnął się szeroko. Uśmiech, który ostatnimi czasy w ogóle nie występował na jego twarzy, skwaszony i nieprzyjemny w odbiorze, momentami wręcz szorstki dla otoczenia, w końcu mógł otworzyć furtkę za swój mur, pozwalając, by Zachariel wkroczył do środka. Nawet przy Nathanielu, Nathair nie odczuwał takiego spokoju i takiej swobody, tak jak przy Ourellu.
Pozwolił obmyć sobie twarz, chociaż wolałby wskoczyć do wanny i powylegiwać się w niej, zmywając z siebie cały ten brud i resztki krwi. Jednakże póki co musiał się tym zadowolić i najwyżej potem poprosić mężczyznę w pomocy, bo sam, wiadomo, nie poradziłby sobie. Skinął głową, biorąc od niego telefon, by wreszcie móc napisać i zadzwonić do osób, na których mu zależało. Wyszukał najpierw imię Ryana, do którego napisał z bijącym szybciej sercem. Pewnie nie odpisze, ale… ale jeśli nie i sytuacja będzie tego wymagała – będzie dzwonił. Musiał wiedzieć, czy z Ryanem wszystko jest dobrze. Po prostu musiał. Drugą osobą był Ailen, o którego się martwił. Ten jednak również nie odpisał na wiadomość, toteż dostał z dwadzieścia par nieodebranych połączeń. Martwił się, ale w tym stanie nie mógł nic więcej zdziałać. Jeżeli jednak do jutra nie dostanie od nich jakiejkolwiek informacji – uda się do Desperacji. Choćby miał się czołgać.
Delikatnie ułożył się na kanapie wpatrując w sufit. Było przyjemnie cicho dookoła, a ciszę od czasu do czasu burzyło uderzanie naczyń dobiegające z kuchni. Nawet nie wiedział kiedy, jego powieki same się zamknęły pogrążając chłopaka w lekkim śnie.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ourell zawsze taki był.
Zawsze tłumaczył sobie, że jego los został mu odgórnie ustalony od Stwórcy, którego kochał i któremu zawsze chciał oddawać całego siebie. Z pokorą przyjmował obowiązki i trwał w ich dokładnym wypełnianiu aż po dziś dzień, by czuć, że jego życie dalej oświetla cel, do którego musi dążyć, nie bacząc na wszelkie trudności. W rzeczywistości wszelkie przeszkody poustawiał sobie sam. Nie był jak większość aniołów, która po odejściu Kreatora może nie od razu, ale jednak rozluźniła się. Niektórzy skrzydlaci zachowywali się jak psy, które nareszcie zerwały się ze smyczy, zrzucając z łbów kagańce. Zamiast bronić istoty ludzkie przed grzechem, sami byli przez niego pożerani, mało tego, godząc się na to w pełni świadomości. Spotkanie porozrzucanych po ziemi białych piór, przesiąkniętych ostrą wonią alkoholu nie było niczym nadzwyczajnym. Krew na idealnie stworzonych, delikatnych rękach coraz częściej przebijała się przez pozory niewinności. Nowa generacja zaczęła wchodzić w obieg, jednakże przed ich pojawieniem, każdy anioł decydujący się na dziecko, również musiał złamać jedną ze świętych zasad. Początkowo Zachariel wydawał się przerażony następującym stanem rzeczy, jednakże w miarę upływu czasu, zdążył się przyzwyczaić i robił to, w czym był najlepszy:
Nie oceniał.
Starał się wchodzić w interakcję ze wszystkimi, bez znaczenia kim byli. Jego bracia i siostry popełniali głupie rzeczy, jednakże blondyn nie uważał się za żadnego świętego, by móc ich uznawać za gorszych od siebie. Zdawał sobie sprawę, że nawet on popełniał druzgoczące błędy, więc najzwyczajniej w świecie nie wypominał innym pomyłek. Każdy miał wolną wolę. Nawet boscy słudzy, którzy zdali się przestać uważać się za podwładnych. Jasne, że nie mógł zapanować nad myślami, jednakże nigdy nie wypowiedział na głos czegoś, co miało na celu z premedytacją obrazić kogoś, kogo jedynym przewinieniem była inność. Pomagał rodzicom Nathaira. Pomagał Zero. Pomagał wszystkim parszywym Kundlom z organizacji.
Skupiał się na swoich zadaniach.
Jednakże mimo popełnianych błędów nigdy nie złamał istotniejszych zasad, które wyznaczył sobie przed laty, gdy jeszcze zasiadał u boku Boga. Ludzie byli najważniejsi. Nie patrzył na siebie. Gdy widział bezpańskie pieniądze leżące na ziemi, najchętniej wydawał je na jedzenie bądź koce dla podopiecznych. Podczas śnieżycy sam z siebie zdjął płaszcz i okrył nim śpiącego na gołej ziemi Zdziczałego, bojąc się, że biedak zamarznie na śmierć. Kichając przez następny tydzień w chusteczkę, ani razu nie żałował swojego czynu. Ourell żył dla innych, nie dla siebie.
Dalej wierzył.
A wszystkimi wyżej wymienionymi zasadami, kierował się ku czci Ojca. Naprawdę wierzył, że pewnego dnia ponownie poczuje Jego moc i przypomni sobie jak to było czuć się tak jasnym i szczęśliwym.
Mimo wszystko… Ourell jednak przesadzał. Musiał pomagać, bo po to był na tym świecie.. jednak sam wybierał komu pomaga. Niekiedy ilość członków DOGS faktycznie była dla niego zbyt przytłaczająca, a to wyraźnie odbijało się na jego zdrowiu, dlatego Nathair miał słuszność w tym, co sobie myślał.
Jednak miał szczęście, że blondyn nie słyszał jego postanowień.
- Cieszy mnie to. – odparł, również siląc się na uśmiech i choć ciężko było mu okazywać radość w chwili gdy jego wskaźnik zamartwiania się przekraczał normę i tak jego twarz była jak zwykle szczera i sympatyczna. – Nie nadwyrężaj tej ręki.. właściwie w ogóle się nie przemęczaj. Najlepiej leż spokojnie przez następne tygodnie i ani waż się znowu dotykać zszytej rany, bo może wdać się zakażenie, a wtedy.. – bla, bla, bla… Ourell dla wszystkich swoich pacjentów był matką. Mówił tysiące razy rzeczy tak oczywiste, że aż chciało się płakać. W rzeczywistości chciał uspokoić i siebie i Nathaira. Podczas wszystkich operacji stres zjadał go na tyle brutalnie, że sam blondyn nie wiedział co powiedzieć, dlatego przez większość czasu w pokoju unosiła się ciężka, przytłaczająca cisza. Zachariel nie lubił mówić o sobie, jednakże to nie oznaczało, że stronił od rozmów. Uważał, że rozluźniały atmosferę i to teraz się dla niego liczyło. Niech chłopak wie, że ma obok siebie przyjaciela, a ten przyjaciel, niech nareszcie poukłada sobie w głowie i wygra z przemożną chęcią zwymiotowania na podłogę. Zamartwianie się miało różne nieciekawe skutki.
Widząc, że Nathair najwyraźniej sam poradzi sobie z telefonem, zaczął ujarzmiać nieporządek w pokoju. Wstał od niego i na początku wziął wszystkie zabrane wcześniej rzeczy i odłożył je na miejsce, uprzednio dokładnie je obmywając. Wrócił raz jeszcze do pokoju, wymijając bez słowa chłopaka, pastwiącego się nad telefonem. Jego mina mu się nie podobała… szczególnie, że chodziło o osoby, które także dla niego były bardzo ważne. Oszczędził sobie jakiekolwiek komentarze i zgarnął z kąta wcześniej pobrudzoną koszulę. Ku chwale rodzicom Heather’a, że mieli w domu pralkę. Natychmiast wrzucił ją do prania, choć sam zastanawiał się czy nie lepiej było ją po prostu wyrzucić.. i tak była podarta.
Nareszcie zmęczony Ink doczekał się uwagi od swojego pana. Ourell uprzednio wstawiwszy mleko na gaz, odszukał w szafkach kolejnej miski i napełnił ją wodą. Podsunął michę pod sam nos czworonoga, a ten bez żadnego oporu zaczął z niej łapczywie pić. Zachariel pozwolił sobie na chwilę zwolnić. Uklęknął przy pijącym psie i zaczął powoli gładzić jego szorstką sierść, nagradzając go za poświęcenie, jakiego dzisiaj się podjął. Ta przyjemna chwila przerwy, uświadomiła anioła, jak bardzo był zmęczony. Powieki zrobiła się cięższe, a sam blondyn na chwilę omal nie stracił równowagi i nie upadł twarzą w kuchenne kafelki. Natychmiast powstał i powrócił do kulinarnej krzątaniny.
Budyń.
Nie wiedział co mu strzeliło do łba, żeby raczyć swojego chrześniaka tak ubogim posiłkiem, ale gdy tylko zobaczył paczuszkę czekoladowego specjału, jakoś nie mógł się powstrzymać, by nie dogodzić młodemu w ten sposób. Wlał przygotowane danie do miski i wrzuciwszy do niej łyżeczkę, chciał powrócić do chłopaka. Nim minął próg pokoju, otworzył usta, by zakomunikować Nathairowi o nadchodzącym posiłku, jednakże… natychmiast je zamknął. Spał? I bardzo dobrze. Ourell natychmiast doszukał się korzyści; miał trochę więcej czasu, by wszystko posprzątać; chrześniak mógł choć na chwilę odpocząć; budyń wystygnie.
Od tamtego momentu zaczął się skradać. Może nie w niecnym geście, jednak bez wątpienia mógł wyglądać komicznie, gdy chodząc jak ostatnia pokraka na palcach, myślał, że porusza się zgrabnie niczym kot. W istocie jego wygłupy odnosiły zadowalające efekty. Ruchy były bezszelestne, co pozwoliło mu na odłożenie budyniu przy lekko uchylonym oknie i pójście do sypialni swoich zmarłych znajomych, by pożyczyć jakąkolwiek koszulkę. Udało mu się znaleźć taką, która była dla niego w sam raz, a nawet trochę za duża. W sumie nic dziwnego.. był znacznie bardziej zmizerniały, niż ojciec różowowłosego.
Cichym, miększym krokiem wrócił do pokoju, w którym płytko spał chłopak, znajdujący się pod jego opieką. Ourell bezszelestnie, acz pewnie złapał miskę, w której znajdywały się wyciągnięte karaluchy i natychmiast odwrócił się plecami do Natahira, w razie, gdyby chciał choć na chwilę otworzyć oczy. Otworzył drzwi wejściowe i odwszywszy dwa kroki w przód.. wypuścił splugawione krwią robactwo.
Przecież by ich nie zabił.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Tak, jak można było się tego spodziewać, sen był niespokojny. Co rusz nieprzyjemne obrazy nawiedzały umysł chłopaka, a sen, z pozoru odprężający i spokojny, bardzo szybko przemienił się w koszmar i udrękę. Jak szybko usnął, tak równie szybko obudził się, otwierając gwałtownie oczy. Oddech, szybki i przynoszący ból oraz towarzyszące temu otępienie, na krótką chwilę wprawiło Nathaira w stan balansujący pomiędzy snem a rzeczywistością, jakby znów zapomniał gdzie był, co się stało i gdzie znajduje się teraz.
Uniósł lewą dłoń i przetarł nią zmęczone oczy, czując jak jego skórę drażni szorstki materiał bandaża. Nieprzyjemny metaliczny zapach zakrzepłej krwi uderzył w jego zmysł węchu z dwukrotną siłą, przywołując na krótką chwilę chęć zwymiotowania. Jednakże szybko ją zwalczył, powoli podnosząc się o pozycji pół leżącej, wzrokiem oszukując telefon Ourella. Spał jakieś dwadzieścia, może trzydzieści minut, ale tyle wystarczyło, by chociaż na najbliższą godzinę odzyskać nieco energii i sprawności umysłowej, nim ponownie uda się wprost w objęcia Morfeusza.
Stęknął cicho zmuszony do poruszenia obolałym ciałem, lecz kiedy tylko zgarnął telefon, ponownie opadł miękko na kanapę. Zaniepokojony brakiem odzewu ze strony Ryana oraz Kurta, chciał pospiesznie sprawdzić, czy może w czasie, kiedy spał ktoś z tej dwójki raczył odpisać. Cokolwiek. Jeżeli nie to Nathair będzie zmuszony ponownie spróbować skontaktować się z nimi a w najgorszym przypadku samemu pofatygować się na tereny Desperacji. Oczywiście nic nie mówiąc Ourellowi, bo wtedy blondyn mógłby zrobić Nathairowi istną rewolucję październikową.
Serce chłopaka przyspieszyło, kiedy ujrzał na ekranie telefonu jedną wiadomość. Jego twarz momentalne rozjaśniła się w niepohamowanej uldze, a w kącikach oczu zalśniły delikatnie łzy. Nic mu nie było. Co prawda Nidy nie był wylewny i Nathair otrzymał jedno słowo, którego nawet słowem nie można nazwać, ale to i tak, odpisał a w przypadku tego mężczyzny to zakrawało o cud. Czyli był cały i zdrów. Tyle wystarczyło Nathairowi, żeby całe napięcie z niego uszło. Teraz tylko czekać na wiadomość od drugiej osoby. Anioł przycisnął do twarzy telefon, przez krótką chwilę rozkoszując się uczuciem zadowolenia i szczęścia wynikającego z ulgi, przez co wyglądał jak małe dziecko, które właśnie dowiedziało się, że jego rodzice wracają szybciej do domu z wyjazdu czy też uniknęli jakiegoś nieprzyjemnego wypadku. I chyba tak poniekąd Nathair się czuł.
Odłożył telefon na bok i powiódł spojrzeniem za swoim ojcem chrzestnym, który właśnie wrócił do salonu z pustą miską. Nathair wiedział co tam się znajdowało, jednakże bardzo szybko odwrócił spojrzenie, chcąc jak najszybciej wymazać z pamięci nieprzyjemne wspomnienia odnośnie małych, nieproszonych gości.
- Widzę, że znalazłeś dla siebie ubranie. To dobrze. – mruknął nieco rozluźniony, aczkolwiek momentalnie przypomniał sobie, że sam wciąż siedzi w tym samym, co przedtem. Spojrzał na swoje ubrania ubrudzone krwią oraz w niektórych miejscach porozciągane oraz porozrywane. Musi jak najszybciej pozbyć się tego z siebie, tak samo jak i pozostałości po krwi. Swojej i przeciwników, z którymi przyszło mu się zmierzyć. Problem był jednak taki, że nie mógł tego zrobić sam. Nie z tymi obrażeniami, niepełnosprawną na tę chwilę ręką i drugą całą w bandażach. Cholera.
- Emm.. Zacharielu? Głupio mi trochę o to pytać, ale chyba muszę… no, przebrać się i.. i… umyć, a sam nie wiem, czy z tą ręką… no. Pomółbyś? – zapytał cicho, nieco się jąkając i spuszczając przy tym głowę, by ukryć wyraz twarzy za kurtyną opadających kosmyków włosów. Raz, nie był przyzwyczajony aż tak na kimś polegać. Nathair miał z tym problemy nawet przy Nathanielu, a dwa, tylko dwie osoby widziały go w negliżu, co dodatkowo jeszcze bardziej go w tym momencie dobijało. Ale nie miał wyboru, musiał poprosić o pomoc, bo jakoś nie uśmiechało robić dnia trolla i siedzieć brudnym aż do momentu odzyskania większej sprawności nad ciałem. Dlatego też nie pozostało mu nic innego, jak liczyć na Ourella, którym w tym momencie właściwie był jego jedyną deską ratunku.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Wrócił szybkim krokiem do środka, boleśnie przekonując się, że wychodzenie choćby kilka kroków na zewnątrz, bez wcześniejszego zabezpieczenia w postaci kurtki, może okazać się dosyć nieprzyjemne. Ostry chłód zmroził jego ramiona, powodując w nim mimowolne drżenie. Pięknie. Znów się przeziębi. Jako osoba, która z obowiązku powinna udzielać pomocy innym, nie mógł samemu jej wymagać. Przejechał ciepłą, wolną dłonią po przedramieniu, chcąc jakoś ogrzać przemarznięte ciało, acz szybko stracił zainteresowanie swoją osobą, gdy jego błękitne oko zahaczyło o chłopaka, który najwyraźniej zdążył się już rozbudzić. Ourell przekroczył próg salonu, akurat w momencie, gdy różowowłosy odkładał telefon na bok.
- Obudziłem Cię? – zapytał przepraszającym tonem, w pierwszej kolejności obwiniając się za zbytnie hałasowanie po domu, podczas prób wysprzątania całego bałaganu, jaki przyniósł wraz ze swoją obecnością. Zaraz jednak szybko zainteresował się czymś innym. Jego wzrok raz jeszcze przesunął się po urządzeniu, które niespełna pół godziny temu podarował Nathair’owi. Uśmiechnął się nieznacznie, podchodząc parę kroków do chrześniaka. – I jak? – zapytał, ewidentnie mając na myśli próbę skontaktowania się młodszego anioła ze swoimi przyjaciółmi. Wbrew pozorom jego ton głosu absolutnie nie był wścibski. Delikatność i nie nachalność sprawiła, że mężczyzna odnosił wrażenie zwyczajnie, uprzejmie zainteresowanego. Ba, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że samą swoją postawą okazywał, że jest dobrej myśli i czeka na wspaniałe wieści.
Rzeczywistość jednak wyglądała nieco inaczej.
Nie należy zapominać, że przyjaciele Nathair’a – a przynajmniej Ci, których wymienił na początku ich spotkania – byli ważni nie tylko dla młodszego stróża. Ourell do teraz czuł nieprzyjemne przewroty w żołądku i choć jego twarz wydawała się tak łagodna, że aż absolutnie nieprzyjęta całym zdarzeniem… Zachariel był gotów sam wyrwać różowowłosemu telefon z ręki i sprawdzić, czy ktokolwiek odpisał.
- Tak. Później Ci je oczywiście oddam. – zapewnił w kwestii zapożyczonego ubrania. Zawędrował w stronę kuchni, gdzie odłożył miskę na bok, w celu późniejszego umycia jej. Przy okazji przypomniał sobie o stygnącym budyniu. Musnął opuszkami palców krawędzi miski i przekonał się, że trzyma w sobie jeszcze sporo ciepła.
„Emm.. Zacharielu?”
Wychylił się z kuchni.
- Tak? – zapytał niemal natychmiastowo, od razu lustrując Nathair’a wzrokiem, czy aby nic mu się nie stało, bądź czy czegoś nie potrzebuje… śmieszne, że podczas całej tej penetracji spojrzeniem absolutnie nie zauważył, że podopiecznemu przydałaby się tylko jedna rzecz… kąpiel.
Uśmiechnął się przepraszająco i pokiwał nieznacznie głową.
- Jasne, choć ostrzegam Cię, że to może nie być na początku takie przyjemne. – powiedział łagodnie, od razu wyobrażając sobie najgorsze wizje, na jakie może narazić swojego chrześniaka. Polanie szamponem oczu, zahaczenie o świeżą ranę, słaba asekuracja przy wchodzeniu i wychodzeniu z wanny… mimo wszystko wiedział, że musiał zapewnić Nathairowi komfort. Wziął krzesło z kuchni i w tempie ekspresowym zaniósł je do łazienki, by następnie powrócić do chłopaka. – Zrobiłem Ci budyń... jakkolwiek głupio, by to teraz nie brzmiało. – parsknął cicho, pochylając się nieznacznie nad chrześniakiem. – Zjedz trochę po kąpieli, dobrze? – wsunął ostrożnie rękę pod kolana, drugą przytrzymując plecy młodszego anioła, by unieść go z typową dla siebie ostrożnością i delikatnością jak pannę młodą. Usadził Nathaira na wcześniej przyniesione krzesło i przygotowawszy wcześniej wannę, ukucnął przed nim, powoli pozbywając się jego ubrań, na pierwszy ogień biorąc poszarpaną koszulkę.
- Staraj się za bardzo nie ruszać. I nie nadwyrężać rąk. – powtarzał się, ale to akurat było w jego przypadku typowe. Jego ruchy były nadzwyczaj delikatne, zupełnie tak, jakby bał się, że zwykłe zdjęcie koszulki może go zabić…
Ale jego wzrok był absolutnie beznamiętny i długo nie zatrzymywał się na konkretnej partii ciała. Wiedział, że wprowadza Nathair’a w stan zakłopotania, więc wolał jakkolwiek mu pomóc go zminimalizować. Choćby całym sobą reprezentować brak zainteresowania jego nagością, zupełnie tak, jakby nie istniała. Po części dla niego tak było… ciało, to ciało. Nic szczególnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokręcił szybko głową, kiedy Ourell zapytał go, czy został obudzony przez niego. Pobudka przyszła sama i nagle, toteż drugi anioł nie miał co się obwiniać, że krzątając się po domu Nathaira w jakikolwiek sposób wpłynął na ucięcie jego spotkania z Morfeuszem. Uśmiechnął się blado czasami będąc naprawdę rozłożonym na łopatki przez blondyna. W tym całym swoim spokoju oraz zaradności, paradoksalnie zdawał się być nieco zagubiony w chaotycznym znaczeniu. I poniekąd było to na swój sposób urocze.
- Zostaw, nie oddawaj mi. To i tak nie jest moje. Trzymałem je z… sam nie wiem czemu. Nawet nie z sentymentu. – wzruszył lekko ramionami. Prawda była taka, że już od dawna planował pozbycia się rzeczy należących do jego rodziców. Nie był do nich przywiązany, zwłaszcza do tych należących do jego ojca. Nie traktował ich z namaszczeniem jak jakieś pamiątki, jedyne co pozostało mu po rodzicach. Po prostu nie potrafił się zebrać w sobie, żeby ich pozbyć. Tyle z historii. Dlatego też dobrze się stało, że Ourell zabrał coś z góry. Przynajmniej na niego mniej więcej pasowało. A to, że trochę zwisało tu i ówdzie? Nie rzucało się aż tak w oczy.
- W sumie jak chcesz, to możesz zabrać ich więcej. Mnie się i tak do niczego nie przydadzą. – dodał po chwili. Z drugiej strony Zachariel, mimo wszystko, znał lepiej i dłużej rodziców Nathaira. No i był z nimi o wiele bardziej związany oraz zżyty aniżeli różowo włosy. Cóż, trudno, żeby było inaczej kiedy znało się ich zaledwie przez 4 lata. Lata, z których pamiętało się praktycznie tyle co nic.
Powędrował za spojrzeniem ojca chrzestnego i zatrzymał je na odłożonym telefonie. Na drobny moment, dwa ledwo widoczne rumieńce ponownie zawitały na bladych policzkach anioła.
- Napisałem do dwóch osób. Póki co odpisała mi tylko jedna, jednakże liczę, że lada moment Kurt odpisze. A jak nie… To nie wiem. – mruknął cicho. Już prawie wyrwało mu się, że jak nie odpisze to sam przejdzie się do Desperacji, by osobiście sprawdzić co z małym wymordowanym, jednakże zorientował się szybko, że taka odpowiedzieć mogłaby zdenerwować Ourella. O ile ten się w ogóle denerwował. Jakkolwiek Nathair starał się wytężyć umysł, tak nie potrafił przypomnieć sobie sytuacji, w której widziałby drugiego anioła pozbawionego spokoju. Nawet, jeśli Ourell był zdenerwowany, to raczej w żaden widoczny sposób nie dawał poznać tego po sobie. Ale za to mógłby strzelić jedną ze swych gadek umoralniających i pouczających. A takich z kolei Nathair nasłuchał się już w swoim młodzieńczym życiu niejednokrotnie w wykonaniu starszego anioła.
Pomimo swojego zmieszania i zażenowania prośbą, to ucieszył się na zgodę Ourella. Prawda była taka, że sam bez niego nie poradziłby sobie. Gdyby podjął próbę udania się do łazienki to zapewne albo po drodze padłby na chłodne, drewniane deski i tak leżał jak ta ostatnia sierota, albo gdyby jakimś cudem udało mu się dotrzeć do wanny, to zapewne utopiłby się w niej. W małej ilości wody. Całe szczęście żaden z czarnych scenariuszy nie zamierzał się spełnić. Chwała za to Ourellowi.
- Budyń? – jego głowa momentalnie uniosła się wyżej, a w oczach zaiskrzyły gwiazdki. Uwielbiał budyń. O każdym smaku. Swego czasu pochłaniał tego całe garnki, aż wreszcie przejadło mu się i odstawił tę ambrozję na bok. Aż do teraz.
- Ale czekoladowy, tak? A zjesz ze mną, prawda? Powinieneś zacząć się lepiej odży— – zamilkł w momencie, jak Ourell podniósł go, niczym cholerną księżniczkę. No i znowu kolejne minusy do jego męskości i zgniecenie dumy. Ale nie protestował. W tym stanie raczej nie było szans na zaniesienie go do łazienki w inny, aniżeli ten sposób. No i też właściwie nie miał prawa narzekać. Zamiast marudzenia powinien dziękować aniołowi, że się nim zajął i grzecznie się poddać wszelkim jego poczynaniom.
Jak można było się tego spodziewać, rozbieranie nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Już pomijając zawstydzenie Nathaira zaistniałą sytuacją, to niektóre skrawki materiału przykleiły się do zaschniętej krwi, przylegającej do skory oraz ogólny ból niemal każdego skrawka ciała skutecznie wywoływały ciche syknięcie chłopaka. Kiedy wreszcie udało się pozbyć całej odzieży anioła, chłopak mógł wreszcie w dobrym świetle przyjrzeć się swojemu ciału. Brunatno-sine ślady pokrywały niemalże większą część jego klatki piersiowej, najbardziej odznaczając się w okolicach żeber oraz ramiona. Chyba jedynie nogi wyglądały w miarę znośnie. No tak, w nie najmniej oberwał. Wyglądał nieco jak przegrany bokser, którego całe ciało zostało obite w każdy, możliwy sposób. No i z tą różnicą, że większość bokserów ma usmażone jajko zamiast mózgu.
Podniósł się z krzesła, gdy Ourell pomógł mu wstać i dopiero teraz poczuł, jak bardzo jego nogi są słabe. Mięśnie odmówiły posłuszeństwa, nie mogąc unieść i tak drobnego ciężaru chłopaka. Całe szczęście, że mógł w tym momencie oprzeć się na blondynie, bo z pewnością nie utrzymałby się dłużej niż dwie sekundy na tych trzęsących się jak galaretka nogach. Z pewnymi trudnościami wszedł do wanny, ale koniec końców udało mu się posadzić tyłek w ciepłej wodzie, która od razu zaczęła przybierać brunatny kolor.
- Przyjemnie… – powiedział cicho, czując jak ciepłą woda otula jego ciało. Przymknął na moment oczy, powoli odprężając się. To było naprawdę niesamowite uczucie. Chyba dopiero teraz zaczynał doceniać moc kąpieli po ‘ciężkim’ dniu. Kąciki ust wygięły się lekko ku górze, rozjaśniając jego oblicze. Dopiero teraz, w ciepłej wodzie zaczął w pełni relaksować się, jakby to, co go spotkało zaledwie parę godzin temu nie miało nigdy miejsca.
Ciche wibracje z sąsiedniego pokoju.
Telefon.
Nathair momentalnie uniósł powieki ku górze i odwrócił głowę w stronę wyjścia. Jego serce momentalnie zabiło szybciej, niemal boleśnie, jakby chciał uciec z ciała chłopaka. Ktoś napisał. Może to on? Anioł rzucił się, a raczej spróbował się podnieść w wannie, by wyskoczyć z niej i pognać w stronę salonu. Ale upadł z cichym pluskiem ponownie na dupsko, wylewając przy tym nieco wody z wanny, mocząc kafelki dookoła. Jego ciało odmówiło posłuszeństwa w dalszym poruszaniu się. Dlatego też wyciągnął zabandażowaną rękę i zaczął nią machać, rozpaczliwie, jak małe dziecko, które przypomniało sobie o czymś naprawdę ważnym i chciało wrócić do pokoju rodziców, nim zostanie położone spać.
- Telefon! Słyszałeś wibracje? Może Kurt odpisał! Sprawdzisz? Proszę! Musze wiedzieć czy Kurt odpisał! – jęknął ponownie będąc zdanym tylko i wyłącznie na drugiego anioła. Miał nadzieję, że Zachariel nie będzie zwlekał aż ten zmyje z siebie krew i brud, tylko od razu pójdzie po telefon sprawdzając od kogo przyszła wiadomość. Oby to nie była żadna pieprzona oferta albo wiadomość od operatora, bo go chyba szlag na miejscu weźmie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Skrzywił się nieznacznie słysząc ofertę, którą dał mu Nathair.
Prawda, że znał jego rodziców znacznie dłużej, niż ich własny syn. W końcu oni też należeli to pierwszych aniołów stworzonych jeszcze za kadencji Boga, więc byli dla niego swego rodzaju rodzeństwem. Skrzydlatych zawsze było wielu i nie każdy trzymał ze sobą sztamę tak, jak to powinno być w „rodzinie”, jednakże akurat jeśli chodzi o tę konkretną parkę, Ourell miał całkiem dobre stosunki. Często ich odwiedzał, nawet mimo braku czasu. Lubił przebywać w ich towarzystwie i choć na początku średnio pasowało mu, że mają się ku sobie, po pewnym czasie najzwyczajniej w świecie się przyzwyczaił i zaczął ich wspierać. Dowodem na to mógłby być chociażby fakt, że brał aktywny udział w ich życiu rodzinnym. Nie chodzi tu wyłącznie o wspólne obiady czy popołudniowe spacery. Ourell odbierał poród ich pierworodnego syna, samemu stając się jego ojcem chrzestnym. Pomagał wychowywać młodego, a po tragedii jaka nawiedziła Heather’ów, przejął nad nim opiekę wraz z Nathanielem. Było mu dziwnie po tym wszystkim narzucać na siebie koszulkę, która kiedyś należała do jego zmarłego przyjaciela. Zachariel był bardzo sentymentalny. To śmieszne, ale po części czułby się niegodny wykorzystywania rzeczy, które kiedyś należały do rodziców Nathaira. Z drugiej strony uważał wyrzucenie ich na śmieci za czystą profanację. To gwałt na pamięć o ich życiu.
Jednakże Ourell postanowił posłuchać się swoich priorytetów, a niestety na samym ich szczycie znajdywały się inne osoby.
- Skoro chcesz się ich pozbyć, to z chęcią zabiorę je do siedziby. Niektórzy chodzą w strasznych łachmanach, więc im się przyda. – powiedział, uśmiechając się życzliwie w ramach podziękowania. No tak.. co z tego, że sam chodzi w przetartym, załatanych w większości miejsc płaszczu i powyciąganych, dziurawych koszulach? Przecież musiałby uderzyć się w głowę stukilowym młotem, żeby odmówić oddania dóbr komuś innemu.
- Kurt? – zapytał, na początku odrobinę zdziwiony tym imieniem. Zaczął rejestr osób, które znał, aby przypomnieć sobie kogoś o takiej godności. Długo nie zajęło mu skojarzenie sobie niskiego, czarnowłosego Charta z DOGS, na którego niektórzy właśnie tak wołali. – Ach, no tak, Ailen. – pokiwał głową. – Na pewno niedługo Ci odpisze. W sumie nie wiedziałem, że jesteście przyjaciółmi. – dodał zaraz, parskając śmiechem w przyjaznym tonie, jakby ciesząc się z informacji, że jego prawie-syn posiada jakiegoś kumpla. Nie odczytał w postawie Nathaira jakiejkolwiek chęci ucieknięcia mu sprzed nosa i poczołgania się w stronę Desperacji w poszukiwaniu milczących znajomych.
- Jasne, że czekoladowy. – zaśmiał się, widząc jak chłopak nieco się ożywia - I akurat jestem zdania, że to ty powinieneś nabrać trochę sił… - zawahał się. Tak, Zach.. budyniem na pewno się naje do syta… Jednak szybko zrobił pewną minę, na znak, że utrzymuje swoją wypowiedź. Ale chociaż nie będzie musiał gryźć.
Mówiąc najkrócej – kąpiel przebiegała pomyślnie.
Zafarbowana na brunatny odcień woda, zdecydowanie nie należała do ulubionych widoków oszpeconego anioła, jednakże była dla niego jasnym sygnałem, że przynajmniej sprawdza się w swojej funkcji. Zbierała brud zalegający na ciele młodszego skrzydlatego, czyniąc go choć trochę czystszym. Ourell jednak nie zamierzał oddawać w jej ręce przyszłości całej kąpieli. Sam również przechwycił gąbkę, leżącą nieopodal i zaczął ostrożnie przemywać poharatane ciało chłopaka ze szczególną uwagą omijając wyjątkowo poobijane i zranione miejsca.
„Przyjemnie…”
Uśmiechnął się pod nosem, szczerze ciesząc się, że jego podopieczny nareszcie się odpręża. Po tylu przeżyciach relaks faktycznie był mu potrzebny.
CHLUST.
Odsunął się nieznacznie od wanny, wypuszczając z ręki gąbkę, która wylądowała na tafli podburzonej wody. Spojrzał zdezorientowany na wyrywającego się chłopaka.
- Nathair! Ostrożnie! – rzucił nieco podniesionym głosem, acz modelowanym bardziej na bazie strachu o jego zdrowie, niż złości. – Szwy mogą Ci pęknąć, a ręki miałeś nie nadwyrężać! – dodał szybko, ignorując fakt, że świeża koszulka, którą nałożył teraz miała na sobie kilka mokrych plam. Westchnął ciężko, widząc, że młodszy anioł znów oklapł tyłkiem na dnie wanny, przestając się wyrywać z kąpieli. – Słyszałem i rozumiem, że Ci zależy. Pójdę po telefon, ale.. – wypuścił wolno powietrze. To spojrzenie mówiło wszystko. Miał się uspokoić. Może Ourell nie wyglądał na wyjątkowo srogą postać, jednakże wcale nie musiał odznaczać się wyjątkową surowością, by przekazać to, czego oczekiwał. Stanowczość, upór i pewność swoich decyzji wystarczały.
Podniósł się i wytarłszy ręce w pobliski ręcznik, pomaszerował szybkim krokiem do pokoju, przechwytując wibrujący telefon. Nie chcąc czytać treści bez obecności Natahira, czym prędzej powrócił do łazienki i usiadł na podstawionym bliżej wanny krześle.
- Faktycznie, Ailen. – powiedział, uśmiechając się nieznacznie, wiedząc, że ta wiadomość może ucieszyć młodszego anioła.
- „Jestem zajęty, po co piszesz? I dlaczego ukradłeś telefon Ourell’owi, ciole?” – przeczytał i nie powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. – Przesadziłem nazywając was wcześniej przyjaciółmi? Chciałbyś mu coś odpisać?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Właściwie to było mu obojętne, co tak naprawdę stanie się z tymi ubraniami. Co prawda wolałby, żeby to jednak Ourell wziął je dla siebie, biorąc pod uwagę jak sam się ubiera. A jego ubrania opowiadały starodawne historie ze swych dni świetności, które już dawno minęło. Ale nie będzie nic mu wciskał na siłę. Dla Nathaira najważniejsze było pozbędzie się ich. Po prostu. Nie chciał ich u siebie i skoro drugi anioł chciał komuś w Desperacji je rozdać – droga wolna. Nathair nie zamierzał protestowa i stawiać głupich warunków, że tylko Ourell ma je nosić.
W każdym razie, skoro o ubraniach mowa, to będzie musiał poprosić anioła, żeby udał się na piętro po jakieś dla Nathaira na zmianę. Trochę głupio mu było tak prosić go wszystko. Przez niego jasnowłosy naprawdę nabiega się po schodach, a Nathair w podzięce nawet nie mógł go porządnie ugościć. Ale wiedział jedno. Jak tylko nabierze nieco więcej sił z pewnością się zrewanżuje. Doskonale wiedział, że Ourell robi to bezinteresownie, aczkolwiek każdy dziękujący gest, nawet w postaci głupiego obiadu, nie będzie przecież rysą na jego dumie. Taką przynajmniej miał nadzieję. Miało się złudne wrażenie, że chłopak nieco skulił się pod spojrzeniem anioła. Choć łagodne, to wciąż mocne i potrafiące skutecznie usadzić osobnika na dupie, by się nie ruszał. Dlatego też nic dziwnego, że chociaż rozpierała Nathaira ciekawość i niecierpliwość, to grzecznie siedział na miejscu, nie chcąc więcej podpaść swojemu ojcu chrzestnemu. Lepiej nie ryzykować, bo można tego naprawdę gorzko pożałować.
Z oczami szczeniaka wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknął Ourell. Poruszył się niespokojnie wprawiając wodę w ruch, zastanawiając się, ile można iść po telefon.
Wrócił.
Nathair jak na zawołanie wyprostował się, choć po chwili gorzko tego pożałował, gdy złamane żebra nieprzyjemnie podrażniły nerwy, wywołując krótki i ostry ból, na co momentalnie zgiął się, opierając brodą o bok wanny. Jednakże nawet to nie powstrzymało go przed wpatrywaniem się w drugiego anioła z oczami pełnymi nadziei, że to jednak przyszła wiadomość od Kurta.
No i masz, nie pomylił się.
Momentalnie z jego serca spadł ogromny kamień, a on sam odetchnął cicho przez nos. Zarówno Ryan, jak i Kurt byli bezpieczni. Cali i zdrowi.  O nich najbardziej się martwił, dlatego też raptownie cały stres uleciał niczym powietrze z wypuszczonego balonu. Anioł spuścił głowę, a różowe kosmyki na chwilę przysłoniły jego twarz. Ramiona lekko zadrżały, sprawiając wrażenie, że lada chwila ponownie się rozpłacze, jednakże kiedy na powrót uniósł głowę spoglądając na mężczyznę, zamiast łez na jego twarzy widniała radość i szeroki uśmiech.
- Nic mu nie jest. To dobrze. To bardzo dobrze… – odparł luźno, czując jak rozpiera go wszechogarniająca ulga. Tak, teraz mógł spokojnie odetchnąć i już niczym się nie przejmować. Żył, karaluchy została wyciągnięte, a dwie ważne dla niego osoby były bezpieczne. Już nic więcej się nie liczyło.
- Odpisz mu, że jest głupi i na to nie ma leku. – rzucił, wiedząc, że jeżeli nie zachowa swojego normalnego sposobu komunikacji z nim, to Ailen zacznie coś podejrzewać. A tego Nathair nie chciał. Jeszcze by tu przylazł, a nie chciał, by Kurt był świadkiem jego słabości oraz braku samodzielnego poruszania się. Ponadto po drodze ktoś mógł go zaatakować, a przecież wymordowany nie mógł poszczycić się jakimiś wygórowanymi umiejętnościami w sztuce walki czy też samoobrony. I gdyby Ailenowi stało się coś przez Nathaira, to anioł nigdy by sobie tego nie wybaczył.
- I nie jesteśmy przyjaciółmi! Znaczy się… Nie wiem. Chyba go lubię, nie jestem pewien. Nie chcę, by coś mu się stało. – dodał po chwili coraz bardziej ściszając głos.
Nathair bał używać się słowa „przyjaciel”. Już raz to zrobił, poczym konsekwencje jakie poniósł były dla niego bardzo bolesne. I ze wszystkich osób, to właśnie Ourell mógł doskonale wiedzieć, co w tym momencie czuje Nathair i dlaczego tak dziwnie reaguje na to słowo i znajomości z innymi osobami. Wszakże to właśnie on go wtedy znalazł w lesie. I choć minęło naprawdę sporo lat, wręcz kilka setek lat, to i tak w głowie młodszego anioła nadal istniał uraz. Dlatego też nie chciał zbytnio przywiązywać się do Ailena, w obawie, że sytuacja sprzed lat ponownie będzie miała miejsce. Że zaufa i zacznie traktować kogoś jak swojego przyjaciela, a ten go zdradzi. Jednakże nic nie mógł poradzić, że powoli zaczynało mu zależeć i martwił się o niego.
Odchrząknął cicho, powoli prostując się wannie, gotowy do dalszej kąpieli. Czuł jak jego powieki z każdą kolejną chwilą robiły się coraz bardziej ciężkie. Co prawda jeszcze walczył z sennością, ale ciepła woda + zmęczenie + uczucie ulgi nie zwiastowało zbyt długiej wytrwałości w tej batalii…
-  Chcę już budyń. – niczym małe, naburmuszone dziecko. Brakowało, żeby Ourell pokiwał mu palcem i powiedział, że jak się umyje i przebierze w piżamkę, to będzie mógł zjeść, ale zaraz po tym ma iść umyć zęby, paciorek i spać. W sumie przy Ourellu często czuł się jak dzieciak. Jakby czas, kiedy był pisklakiem wracał, a on sam nic a nic nie urósł. Ani fizycznie, ani też mentalnie.



Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 15.09.16 21:13, w całości zmieniany 2 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Ourell miał całkowicie inny sposób pojmowania świata.
Nie potrafił cieszyć się z rzeczy, których dokonywał samodzielnie, a przynajmniej nigdy nie zdarzyło mu się patrzeć wtedy tylko na siebie. Gdy udawało mu się poprawnie wymówić jakieś słowo, po wielu komicznych próbach, bardziej cieszył go fakt, że ktoś się uśmiechnął przez jego zawzięte walki z językiem. To samo tyczyło się innych kategorii. Udało mu się wyleczyć kogoś z ciężkiej, śmiertelnej choroby… automatycznie cieszył się z jej szczęścia. Nawet gdy sam pokonywał ciężkie przeziębienie, czerpał radość z możliwości ponownego powrócenia do pełnowymiarowej pracy, bez żadnych ograniczeń w postaci zachrypniętego gardła czy zakatarzonego nosa. Dlatego czuł się niewyobrażalnie szczęśliwy, widząc, jak jego podopiecznego ogarnia ulga. Co prawda sam ją dzielił, wszak Ailen był jednym z jego stu oczek w głowie, jednakże i tak jego uśmiech wyraźnie się poszerzył, gdy tylko spostrzegł, jak Nathairowi spada kamień z serca.
- Na pewno mam mu tak odpisać? – zdziwił się, raz jeszcze zerkając pobieżnie na ekran swojego telefonu komórkowego, jednak mimo wszelkich targających nim wątpliwości, wklepał w telefon treść podyktowaną przez młodszego anioła. Można powiedzieć, że był dzieckiem boga i miał swoje zasady, acz gdy dochodziło do pewnych sytuacji, nie krępował się, by kogoś obrazić. Jego czyny zawsze przywodziły na myśl kogoś łagodnego, niczym baranka, jednakże w pewnych wyjątkowo stresujących dniach, aż korciło, żeby wypomnieć mu rozgniewanie. Bardzo łatwo się irytował i o ile przy pewnych osobach wolał zachować swój autorytet, to jednak zdarzały się takie osoby, przy których po prostu nie mógł nie krzyknąć, nazywając ich imbecylami.
Z lekkim zawahaniem wcisnął „wyślij” i pokazał ekranik Nathairowi, chcąc upewnić go, że przekazał Kotu dokładnie te informacje, jakie zażyczył sobie drobniejszy anioł.
- I teraz będziecie się kłócić? – zapytał, o dziwo całkiem rozbawiony zaistniałą sytuacją. Cieszył go fakt, że jego siostrzeniec – i bratanek w jednym, woah.. – został uspokojony. Chociaż wyzywanie się poprzez sms’y uważał za raczej słaby sposób komunikacji, mimo wszystko w obliczu takiej sytuacji, nawet z tego mógł czerpać pewną dozę radości.
- Rozumiem. W sumie Ailen wydaje się całkiem w porządku. – powiedział, po raz kolejny przytaczając na twarz wyjątkowo sympatyczni uśmiech. Aura, którą wokół siebie roztaczał była specyficzna i czasami wyjątkowo odmienna. Z jednej strony był ten uparty medyk, który nie dawał sobie zakazywać naklejania plastrów na zdarte kolana czy pocięte palce. Z drugiej wiecznie zirytowany złośliwiec, który nie szczędził sobie nazywania kogoś tak, jak o nim myślał. Natomiast z trzeciej spokojnego, pięknie uśmiechającego się anioła, który potrafił uspokoić mimo dwóch innych stron swojej osobowości, które zostały wymienione wcześniej. – Mimo wszystko wiem, jak się czujesz. – dodał, mając na uwadze fakt, że sam też nie potrafi nazwać pewnych osób swoimi przyjaciółmi, choćby wyjątkowo mocno tego pragnął. Był pokojowy i lubił mieć pozytywne kontakty z dużą liczbą osób, jednakże czasami życie pisało ku temu inna historię. Ludzie się zmieniali, a wraz z wyglądem czy charakterem, także ich decyzje. Ci starsi bliżsi zajęli się sobą, a Ci nowsi.. chyba nie wymagali od niego zaufania, co mimo niewyobrażalnie silnej nici przywiązania, hamowało go przed okrzyknięciem swoich podopiecznych prawdziwymi przyjaciółmi. Stańmy na tym, że była to sprawa indywidualna i często trochę skomplikowana.
- Jasne. Mam nadzieję, że nie ostygł. – powiedział, kiwając zadowolony głową. Ogromnie się cieszył, widząc, jakim apetytem odznaczał się Nathair. Miałby nie lada problem, gdyby ten nagle zarządził głodówkę.
Pomógł chłopakowi w umyciu swojego ciała, delikatnie usuwając brud gąbką. Ostrożne ruchy po jakimś czasie zaczęły dawać efekty i spod warstwy zaschniętej krwi, zaczęła wyłaniać się cienka, blada skóra. Na drugi ogień poszły włosy, których dotyczyła ta sama zasada. Gdy tylko Ourell uznał, że jego praca została skończona pomógł Nathairowi wyjść z wanny – przy okazji napominając mu, że ma uważać, ponieważ jest ślisko - i się osuszyć. Usadowił go ostrożnie na krześle i wytarłszy całe ciało, narzucił na niego ręcznik, samemu udając się na górę po jakieś rzeczy. Pomocy Ourella nie było dość, bo gdy tylko pojawił się z wyjątkowo luźnym t-shirtem, dresami i innymi podstawowymi elementami odzieży, nie tylko pomógł podopiecznemu się ubrać, ale też.. ponownie zaniósł go jak księżniczkę do jadalni.
- Chyba tego nie lubisz, ale wolałbym, abyś póki co nie chodził. – odparł w ramach wyjaśnień. Usadowił czyściutkiego chrześniaka na krześle przy stole, podsuwając mu w końcu pod nos wcześniej obiecany budyń.
- Całe szczęście… jest jeszcze ciepły! Jedz ostrożnie i uważaj na rany w buzi. Małe kęsy. – upomniał go, samemu zasiadając obok niego przy stole. Pies, który wykonał swoje wszystkie zadania na dziś dzień, położył się w kącie jadalni z ułożonym na łapach łbie i obserwował całe towarzystwo, po prostu odpoczywając.
Wibracje.
Ourell z entuzjazmem sięgnął po uprzednio schowany do kieszeni telefon i odczytał pospiesznie wiadomość – dzięki bogu w myślach.
- Wolałbym tego nie czytać, ale chyba nie spodobała mu się twoja diagnoza. – uśmiechnął się przepraszająco, podsuwając Nathairowi urządzenie pod nos.
„Spierdalaj.”


Ostatnio zmieniony przez Ourell dnia 01.02.15 3:31, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

” Na pewno mam mu tak odpisać?”
Skinął głową.
Tak, bo inaczej zacznie coś podejrzewać. Akurat ich relacja była dość… specyficzna. Na porządku dziennym było wzajemne obrzucanie się łajnem oraz błotem, wyzywając od najgorszych szumowin, jakie świat ten widział. Jednakże Nathair wiedział, że w razie konieczności jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. I gdyby anioł ‘odpisał’ jakoś delikatniej i spokojnie, wymordowany zacząłby coś podejrzewać. A szczerze powiedziawszy, Ailen był ostatnią osobą, którą Nathair chciał ujrzeć w swoim progu w tym momencie. Nie, dopóki anioł nie wyzdrowieje, bo podświadomie czuł, że wymordowany przejąłby się tym, co go spotkało. A do tego nie mógł dopuścić. Po prostu. Poniekąd w ten sposób go chronił, choć nie sądził, że Kurt wyruszyłby na poszukiwani oprawców Nathaira, żeby sprzedać im porządny łomot w imieniu jasnowłosego.
- Nie kłócimy się. U nas to normalna rozmowa. – mruknął uśmiechając się lekko, co nie było przecież kłamstwem. Można rzec, że w ten sposób wyrażali obustronną sympatię, choć zapewne ani Nathair ani też Ailen nigdy głośno nie przyznają się do ciepłych i pozytywnych odczuć względem drugiego. Tak już mieli.
Bez większych butów I zbędnych słów, pozwolił się obmyć do końca, czasami próbując nawet pomóc unosząc ręce, czy nachylając się bardziej do przodu, choć jego ruchy były nieco ślamazarne I ograniczone. Potem kwestia wytarcia i ubrania. Jakoś zapomniał o poczuciu wstydu i nawet już nie uciekał wzrokiem pełnym zażenowania. Był wdzięczny mężczyźnie za okazaną pomoc. Zresztą, to był Ourell. Jego nie miał czego się przecież wstydzić. To on jako pierwszy osobnik w istnieniu Nathaira widział go nagiego, w końcu odbierał poród jego matki.
Po kąpieli czuł się naprawdę dobrze. Rześko i czystko, w końcu. Wreszcie pozbył się resztek zaschniętej krwi i pozostałymi pamiątkami po nieprzyjemnych chwilach zostały jedynie siniaki i inne okaleczenia, które, miejmy nadzieję, w przyszłych tygodniach szybko i bezproblemowo się zagoją.
Tym razem również nie protestował, kiedy został podniesiony w sposób godzący w jego godność. Wiedział, że nie miał co sprzeczać się z Ourellem, plus sam nie zdołałby zrobić swobodnie paru kroków. Po prostu musiał w tej chwili odłożyć na bok swoją dumę. Nieco rozbudzony, spojrzał z radością małego dziecka na przyniesiony budy. Miał nadzieję, że Ourell zje z nim, choć nie widział, żeby mężczyzna przyniósł miseczkę również dla siebie.
- A ty? – zapytał biorąc łyżeczkę zabandażowaną dłonią. I tutaj napotkał już pierwsze trudności.
Osłabienie dało o sobie znać, kiedy tylko palce zacisnęły się na przedmiocie. Dłoń zaczęła niesamowicie drżeć, przywodząc na myśl osobę chorą na jakiegoś Parkinsona albo Zespół Odstawienia. Aczkolwiek anioł dzielnie nie poddawał się, tylko brutalnie zatopił łyżeczkę w ciemnej masie, nabrał nieco i uniósł. Niestety, drżenie skutecznie pozbawiło połowy zawartości rozchlapując na boki. Nathair jednak zdawał się tym kompletnie nie przejmować, tylko wpakował sobie w usta tyle, ile udało się uratować. Rozanielenie i błogość wpłynęło na jego twarzy, choć przemieszana była nieco z zniesmaczeniem, gdy kubki smakowe poczuły oprócz czekolady również metaliczny posmak krwi. Najwyraźniej rany w ustach nie do końca się zaleczyły i teraz chłopak mógł smakować pomieszania smaków. Co niezbyt było smaczne. Ale nie narzekał, nie miał prawa.
Kolejne zagania z budyniem wyglądały również tragicznie oraz żałośnie. Nathair wyglądał niczym ostatnia fujara, próbująca coś zjeść, jednakże brudząca i rozwalająca jedzenie dookoła siebie. Z tym, że naprawdę się starał i nie robił tego specjalnie. Ale chciał sam zjeść, sam sobie poradzić, pomimo przeszkód. Zjadł jeszcze kilka łyżeczek czekoladowego przysmaku, po czym odsunął od siebie miskę z prawie całą jej zawartością. Nie mógł więcej zjeść. Żołądek nadal miał ściśnięty, a jedzenie wcale tego nie polepszyło.
Spojrzał na Ourella przepraszającym wzrokiem, mając nadzieję, że nie będzie zły za to, że jego trudy w przygotowaniu budyniu dla Nathaira poszły na marne.
- Później… – burknął cicho pod nosem, czując, jak z każdą kolejną chwilą jego ciało wiotczeje, a powieki coraz usilniej opadają, zapowiadając nieuniknione. Senność z każdą sekundą stawała się coraz bardziej upierdliwa i nieunikniona. Nathair jednak dzielnie z nią walczył, poniekąd bojąc się tego, co przyniosą ze sobą sny. A raczej koszmary, które zapewne nawiedzą go tej nocy. Jak i zapewne kilka następnych.
- Ourell. Śpij dziś ze mną. – poprosił cicho, chociaż wiedział, że nie miał już prawa prosić o cokolwiek więcej. I tak wiele dostał od drugiego anioła, jednakże Nathair nie mógł się powstrzymać. Po prostu bał się zasnąć, zwłaszcza będąc samemu w tak dużym domu. Oczywiście zrozumiałby, jeżeli mężczyzna odmówiłby, jednakże wewnętrznie miał nadzieję, że mimo wszystko zgodzi się. Chociaż na tę jedną, jedyną noc.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

A on?
- Zjem później.
Typowe.
Anioł nie wyglądał jak kupa kości, zwinięta nieudolnie cienką skórą w jeden, zwarty szkielet. Wręcz przeciwnie. Jak na kogoś, kto jadł minimalne porcje, często odmawiając sobie regularnych, typowych posiłków, jak śniadanie czy obiad, prezentował się całkiem zadowalająco. To jasne, że brzuch nie dyndał mu do kolan, jak u przekarmionego kocura, wszak sam odmówił dostatniego życia w Edenie, udając się na pomoc do Desperacji, ale gdy się pochylał, kręgosłup nie sprawiał wrażenia, jakby jego następnym zamiarem było rozerwanie skóry pleców blondyna, by powitać cały świat radosnym „dzień dobry!”. Nie był wygłodzony… tylko tragicznie osłabiony. Chora powinność, która nękała go przed pójściem spać i wyrywała brutalnie z łóżka następnego poranka, ciągnęła go, jak na smyczy, często nie pozwalając zająć się własnymi potrzebami, jak chociażby ciało, które otrzymał od samego Boga. Ourell był bardzo wierzący, choć jego wiary, nie sposób było porównać do czci oddawanej przez ludzi. Nie musiał chodzić do kościoła i skraplać się wodą święconą, by czuć, że jego Ojciec był tuż przy nim. Szanował jego wolę i był jednym z tych, którzy dalej uparcie twierdzili, że Kreator ich nie zostawił, a poddawał próbie, w rzeczywistości obserwując ich poczynania z góry. Jednakże nawet gdyby stracił swoją wiarę w obecność Boga, z pewnością nie złamałby pewnych zasad, którymi kierował się całe dotychczasowe życie, a powiedzmy sobie wprost… szablonowe osiemdziesiąt lat to nie było. Anioł zawsze miał skłonności do nadopiekuńczości i chęci pomocy, nawet, gdy był z tego obowiązku zwolniony. Ponad tysiąc lat temu, kiedy jeszcze nikt nie słyszał o czymś takim, jak wirus X, Ourell również był na służbie, tylko, że wtedy absolutnie nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Mało tego.. nikt o zdrowych zmysłach nie przypuszczałby, że stróże naprawdę istnieją i chodzą za kimś krok w krok. I co tu dużo mówić? Nic dziwnego, szczególnie, że nie zawsze tak było. Aniołowie woleli siedzieć u boku Boga, tylko co jakiś czas zstępując w niematerialnej postaci na ziemię, by obejrzeć swojego podopiecznego. Wszak w tamtej epoce następny wschód słońca nie wydawał się czymś niemożliwym do przetrwania, więc po części było to całkiem zrozumiałe… jednakże Zachariel i tak wolał przeżywać każdy kolejny dzień wraz ze swoim człowiekiem. Nie patrzył się na niego uparcie przez wszystkie sześćdziesiąt minut w godzinie i dwadzieścia cztery godziny w dobie, jednak po prostu był obecny. Przy nim i przy jego rodzinie. Nikt go nie widział, wiadomo… ale czasami blondynowi mogłoby się wydawać, że czuli jego obecność. Choćby miała to być głupia pewność siebie siedmiolatki, która była stuprocentowo przekonana, że dostanie dobrą ocenę z kartkówki z dodawania, bo dzień wcześniej odmówiła modlitwę do swojego Anioła Stróża. Ourell nie przykładał do tego tak wielkiej wagi, ale zawsze było to dla niego co najmniej rozczulające… ale nie zawsze było kolorowo. Pamiętał do dzisiaj pewien incydent, który został zmuszony przeżywać wraz z pewnym mężczyzną, któremu stróżował. Nie tylko dobrzy ludzie mieli swoich „ochroniarzy”. Złodzieje, mordercy, gwałciciele.. ile by nie krzyczał mu do ucha, że popełnia błąd, on i tak robiłby swoje. Mimo krwi niewinnych osób rozlanej na rękach, dalej był w błękitnych oczach skrzydlatego całym światem… to właśnie ten bezwarunkowy rodzaj miłości zmuszał Ourella, to automatycznego stawiania się na gorszej pozycji. Najchętniej oddałby za kogoś życie, byleby ten mógł przeżyć swoje spokojnie…
… dlatego nie będzie podżerać Nathair’owi budyniu, skoro to on miał tu nabierać sił.
Ale coś mu nie szło.
- Wiesz… - zaczął nieco zamyślonym tonem. - … pamiętam, jak byłeś mały. – wzięło mu się na wspominki, jednak coś czuł, że taka droga będzie mniej uwłaczająca dla młodszego chłopaka, niż bezpośrednio udzielona pomoc. – Często do Ciebie przychodziłem, żeby pomagać Nathanielowi Cię wychowywać. Momentami nie było łatwo, ale w gruncie rzeczy jestem całkiem zadowolony ze swojej roboty. – odparł i zaśmiał się, nabrawszy sentymentalnego błysku w oku. – Lubiłem się z Tobą bawić. – przyznał, po krótkim namyśle, delikatnie odbierając łyżeczkę z roztrzęsionych rąk chłopaka. – Nawet jedzeniem. – dodał, nabierając trochę czekoladowego budyniu – I chociaż dzisiaj jesteś już trochę za duży na „ciuchcię”, chciałbym powspominać sobie stare czasy. – dokończył, obdarzając Nathair’a wyjątkowo ciepłym uśmiechem. Łyżeczka ze słodką zawartością powędrowała tuż pod pokaleczoną buzię, przynajmniej nie gubiąc całej swojej zawartości. Ourell oszczędzał sobie wydawanie dźwięków wydmuchiwanej przez lokomotywę pary, jednakże trzeba mu przyznać, że idealnie przetransportował budyń z miski do końcowej stacji, mieszczącej się w żołądku różowowłosego. I robił to nad wyraz pozytywnie, co jakiś czas zaśmiewając się pod nosem, bo nie oszukujmy się.. czuł się trochę staro i głupio – ale komu by to przeszkadzało?
- Dobrze.
Zgoda bez szczególnego zawahania… a swoje działanie miała nie przez jedną noc, a kilka. Kładł się spać tuż przy boku swojego chrześniaka parę razy, decydując się na sprawowanie nad nim opieki przez trochę dłuższy czas, niż powinien. Ciążyły nad nim inne obowiązki, jednakże nie miał serca, by zostawić tak poobijanego Nathaira samemu sobie.
Opuścił go dopiero, gdy ten był w stanie samodzielnie wyruszyć do toalety, obsługując się bez żadnych komplikacji ze zbyt ciężką słuchawką od prysznica, bądź zbyt mocno – jak na jego siły – zakręconym kurkiem.
A po dniach, które przypomniały mu stare, dobre czasy… opuścił swoje przyszywane dziecko, udając się w stronę siedziby wraz ze swoim pupilem.

{ z.t }
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Rajskie miasto

Strona 7 z 21 Previous  1 ... 6, 7, 8 ... 14 ... 21  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach