Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 25 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 21 ... 25  Next

Go down

Pisanie 27.05.17 22:36  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Dyskretne drganie wąskich, brzoskwiniowych ust kocura niewątpliwie było spowodowane tym, że nareszcie udało mu się nieco utemperować nieposłusznego i stale zwracającego na siebie uwagę Wanchoia. Dzieciak dostał dokładnie to, na co zasłużył i gdyby nie to, że łączyły go z Yukimurą jakiekolwiek więzi — bo tak, przynależność do tego samego gangu śmiało można było nazwać jakimiś więziami — to z pewnością ta drobna sprzeczka ewoluowałaby w szarpaninę albo i nawet w coś znacznie gorszego. Neely i tak wykazywał się ogromną cierpliwością w stosunku do swojego młodszego kompana — wędrówkę z kimś innym, ale o podobnym charakterze zakończyłby już dawno. Członków organizacji, do którego należał traktował z większą wyrozumiałością, nieważne jak bardzo irytujący byli. Koty to Koty — może i czasami próbowały sobie wydrapać oczy, ale mimo wszystko od zawsze były ze sobą mocno zżyte i niesamowicie lojalne wobec innych kotowatych, grzejących miejsce w kryjówkach gangu. Zdawałoby się, że to właśnie te dziwaczne powiązania były jedynym powodem, dla którego ta dwójka powstrzymywała się przed darciem kotów. Dosłownym darciem kotów.
„Jak chcesz, szefie.”
... szefie.
SZEFIE.
Nie wiedzieć czemu słowo „szef” niesamowicie go rozbawiło, a przynajmniej podziałało na niego tak, że kąciki ust same powędrowały mu do góry. Dopiero po chwili uśmiechnął się tłusto jak nasmalcowany garnek, pocierając wierzchem dłoni skórę na policzku, by następnie złapać się za rękę, w którą chwilę wcześniej młodziak wbił chude palce. Obyło się bez jakichkolwiek narzekań i nieprzyjacielskich fuknięć, choć białowłosy szczerze miał na nie ochotę.
Potem po prostu, jak gdyby nigdy nic ruszyli w stronę lasu.

***

Droga minęła im w milczeniu, jakby chowali do siebie jakąś urazę, która powstała na skutek ich wcześniejszego spięcia. Cisza okazała się być zbawienna — Neely zdążył uporządkować sobie myśli w głowie i choć po części zapanować nad chaosem, który próbował rozpętać piekło w jego wnętrzu. Momentami czuł się naprawdę źle, jakby coś go kąsało od wewnątrz, jakby szturchały go jakieś niewidzialne ręce. Podczas wędrówki odwracał się kilkukrotnie na boki i do tyłu, jakby próbował namierzyć swoich niewidocznych przeciwników. Bez pożądanego skutku. Ale udało mu się ogarnąć, a wszelkie bóle, które go nękały po prostu odpuściły. Przynajmniej na chwilę, bo atakujące znienacka migreny wciąż co jakiś czas w niego uderzały.
Nie narzucał tempa, szedł normalnie, chociaż bez wątpienia przyspieszał w niektórych momentach, chcąc dorównać Wanchoiowi. Przed nimi rozpościerał się las, który już samym swoim wyglądem wystarczająco zniechęcał do dalszego parcia w jego dalsze części. Już na samym wejściu wędrowców witały czarne, powykręcane szpony, którymi były nierównomiernie rosnące krzewy, zarośla i drzewa. Wydawać by się mogło, że to miejsce wypełnia ciężka atmosfera, którą potęgował tajemniczy „wystrój” wywołujący u niejednego gęsią skórkę.
Każdemu krokowi towarzyszył charakterystyczny dźwięk niewdzięcznie piszczącego piachu, który z pewnością był dobrze słyszalny, bo w lesie panowała cisza. Złowroga cisza, która na pewno nie była dobrym znakiem. Jedyną „odskocznią” od tego zastoju były pojawiające się co jakiś czas na niebie ptaszyska, choć one również nie były zwiastunem niczego dobrego.
Mieli trudności z poruszaniem się — im dalej szli, tym więcej przeszkód pojawiało się na ich drodze, jakby las tworzył naturalną barierę, która miała służyć temu, by żaden nieproszony gość nie zagłębiał się w niektóre miejsca. Pod nogami znikąd wyrastały im jakieś ciernie i masa leżących pni, które musieli omijać na różne sposoby — raz bokiem, później górą, a niekiedy nawet pomagając sobie rękoma, gdy któraś z nogawek wplątywała się w ciemne szpony.
Uważaj. — ostrzegawczy sygnał został rzucony stanowczo za późno, bo dosłownie kilka sekund później Nobuyuki był świadkiem, jak jedna z jego ulubionych bluz rozrywa się. Nie miał zamiaru tego komentować, choć był trochę zły. Dość szybko uznał jednak, że na pewno jakoś poradzi sobie z załataniem tej szpary lub po prostu odda ją Wanchoiowi. Co prawda nadal była o wiele za duża, ale trzeba było przyznać, że do młodego pasowała bardziej niż do Yukimury.
Szybko udało mu się dostrzec dom, do którego prawdopodobnie zmierzali. Neely badał wzorkiem ukształtowanie terenu, próbując jednocześnie ustalić, która z dróg będzie najkorzystniejsza i jednocześnie dość bezpieczna, choć miał wrażenie, że nie ma co liczyć na bezpieczeństwo, że raczej trzeba być gotowym na zagrożenie, mogące pojawić się w tym najmniej oczekiwanym momencie.
Odwrócił się, omiótłszy wzrokiem brudną, dziecięcą buzię młodszego kompana. Cierpliwie go wysłuchał, szczerząc się głupio z tego, że udało mu się go ogarnąć. Co prawda musiał na niego wcześniej podnieść głos, ale przyniosło to niewyobrażalnie dobry skutek — Wanchoi ogarną się i chociaż na chwilę odrzucił swój lekceważący styl bycia, który wcześniej wywoływał u białowłosego niesmak.
Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Że damy radę? — Uniósł prawą brew, baczniej mu się przyglądając. — Może lepiej byłoby wybrać najbezpieczniejszą drogę? — To była tylko propozycja. — Niby możemy zaryzykować i wybrać drogę zboczem, ale czuję, że to może źle się skończyć. Dużo tam wystających gałęzi, na pewno byśmy się poranili. O ile byśmy nie spadli. — Rozejrzał się na boki, szukając jakiegokolwiek ratunku, którego niestety nigdzie nie było. Myślał nad tym czy powinni zaryzykować i wybrać te zbocze. Miał na sobie tylko koszulkę w długim rękawem, odniesienie obrażeń było nieuniknione. Przy najlepszych wiatrach miałby tylko pokiereszowane plecy, ale można było też zakładać te czarne scenariusze, o których starał się nie myśleć zbyt intensywnie, choć w dalszym ciągu brał je pod uwagę.
A to Ci dopiero... Ty masz dość kłopotów? Przecież kłopoty to Twoje drugie imię. — Zamrugał energicznie ślepiami, wyciągając dłoń w stronę zbocza. — Dobra, niech Ci będzie. Ale idziesz pierwszy. Jesteś mniejszy i szczuplejszy, będziesz mnie ostrzegał jak powinienem unikać przeszkód jeśli będą jakieś większe. — Wbił w niego swoje spojrzenie, uśmiechając się krzywo. — Prowadź, kocie. Ufam Ci.
Pierdolenie, Ty nie ufasz nawet samemu sobie.
I co z tego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.17 2:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wanchoi wzruszył barkami.
— Nie wiem, może nie damy. Może nagle się ześlizgniemy, ziemia się osunie albo stracimy po prostu równowagę. I hukniemy o grunt. — Chłopak ironizował, ale dało się w jego tonie wyczuć coś jeszcze. Tę nutę strachu podszytą wyuczonym sarkazmem. — Daj spokój, Yukki. To tylko kawałek. Co złego może się stać?
Wanchoi patrzył na niego, a potem odwrócił wzrok i spojrzał w górę. Niebo nad ich głowami ciemniało, ale i tak można było dostrzec zbliżające się chmury.
— Zbiera się na deszcz. — Chłopak skulił uszy, które przylgnęły płasko do jego czaszki. — Na ulewę. Może nawet na burzę. Naprawdę musimy iść zboczem, bo nie dotrzemy do chaty przed grzmotami.
Zadrżały mu usta, ale prędko przegryzł dolną wargę. Zostawił na niej ledwie widoczny zarys swoich zębów, ale i ten prędko wyblakł. Zmusił się, by oderwać wzrok od nieboskłonu i ponownie przenieść go na drogę. Teraz mieli szansę i Wanchoi doskonale o tym wiedział – jeżeli pójdą zboczem, być może zdążą na czas. Może uda im się prześcignąć i chmury, i noc.
Uniósł nagle rękę do głowy. Brwi się ściągnęły. Usta wykrzywiły.
— Cholera. — Syk, jaki przetoczył się przez jego gardło, zniekształcił wypowiadane słowo. Wanchoi niedbałym ruchem odgarnął jasne włosy i nagle obrzucił Neely'ego pytającym spojrzeniem, przeciągając wzrokiem od jego butów, po sam czubek głowy. — Tak, kłopoty to moje drugie imię. Dlatego tak do mnie lgniesz. A skoro o tym mowa — tu wskazał na niego palcem, którym postukał w powietrzu. Wskazywał jego gardło.
Energicznie zabrał jednak rękę, gdy w tle trzasnął piorun. Grzmot przetoczył się przez cały las, wprawiając gałęzie w martwe klekotanie.
— Nie, nieważne. Chodźmy tym zboczem. — Głos mu przycichł, a oczy uciekły na bok.
Jeszcze chwilę, dosłownie trzy sekundy, stał blisko niego, gryząc się z jakimiś myślami, ale potem odwrócił się gwałtownie na pięcie i pomaszerował do zbocza. Spojrzał w dół. Wyglądało tak, jakby ziemia miała ręce – czarne i powykręcane. Szpony sięgały ku górze, ku nim, ale były zbyt krótkie, aby udało im się chwycić za ich nogawki.
— Bardzo dobrze — mruknął Wanchoi. — Cholernie.
A potem oparł stopę o wąski pas wystającej płyty. Uderzył nieco mocniej, przez co ziarna posypały się w dół, ale podłoże zdawało się być stabilne. Już po chwili, zwrócony tyłem do czarno-brązowej ściany, zaczął niespiesznie przesuwać się w bok. Stawiał stopę za stopą, z wnętrzem dłoni milimetr od chropowatej powierzchni, jaką miał za plecami.
W tle znów błysnęło i tym razem las rozjaśnił się bielą. Chwilę potem rozległ się głośny huk, na który Wanchoi przystanął, silniej przylegając do ściany.
— Jest już blisko? — wymamrotał pod nosem, nie zerkając jednak na Yukimurę.
Głowę miał zwróconą w bok; twarz poza zasięgiem czerwonych ślepi swojego towarzysza. Zacisnąwszy dłoń w pięść, ruszył dalej. Powoli, statycznie i ostrożnie.

Dodatkowo rzut kostką. 

Warianty:
1-70 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
71-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi.

To tylko wstępna diagnoza. Dostosuj się jednak do wyniku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.17 2:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 38
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.17 22:36  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Kiwnął głową, wypuszczając nosem powietrze.
To jak już będziemy spadać, to chociaż podstaw się tak, aby umożliwić mi znośne lądowanie — bąknął pod nosem w odpowiedzi i zapewne chciał dodać coś jeszcze, choć w porę nabrał wody w usta, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego. Białowłosy uznał, że skoro Wanchoi potrafił zapanować nad swoim wewnętrznym, krzyczącym bachorem, to on sam też powinien zmienić do niego podejście. Wzajemne dogryzanie sobie musieli zepchnąć na drugi plan, bo burza deptała im po piętach, więc oboje musieli się spiąć, by dotrzeć do celu na czas. W przeciwnym razie nie dość, że zmoknął, to może i się przeziębią. Albo jeszcze gorzej... spadną w dół, bo mimo tego, że desperacki deszcz był zbawienny to często bywał również zdradliwy. Bo zawsze istnieje coś takiego jak druga strona medalu.
To musimy się pospieszyć, ale nie bierz tego do siebie zbyt dosłownie, bo serio spadniesz. A tego byśmy nie chcieli. — Nie żeby jakoś specjalnie przejmował się stanem zdrowia Wanchoia, ale po prostu wygodniej by było gdyby żaden z nich nie odniósł niepotrzebnych obrażeń, bo przecież lepiej było uniknąć nieszczęść. Musieli tylko narzucić sobie żwawe tempo i dorzucić do tego odrobinę ostrożności, by nie narobić głupich błędów, które mogły ich zbyt wiele kosztować. Łatwizna... trochę skupienia i dadzą radę, musieli to sobie wmówić. Neel musiał to sobie wmówić, bo nie wiedzieć czemu miał jakieś dziwne obawy à propos przejścia tym wąskim pasem płyty. Najchętniej odkładałby to w nieskończoność, ale musieli ruszać dalej. Doskonale to wiedział.
Ciągnie swój do swego... — mruknął, nie wspominając nawet o swoim gardle, bo szczerze to nawet nie wiedział o co chodzi. Jeśli miał na nim jakąś szramę to pewnie po prostu o niej zapomniał. Niby jakiś czas temu ktoś mu przyłożył ostrze do szyi, ale ledwo naruszył strukturę skóry w tym miejscu, więc ślad po skaleczeniu już dawno powinien zniknąć. A może w międzyczasie nabawił się jakiejś innej blizny, o której istnieniu nawet nie miał pojęcia? Może. W swoim życiu odnosił taką ilość obrażeń, że niekiedy naprawdę ciężko było je wszystkie zliczyć, a niektóre totalnie się ignorowało, uznając je za mało ważne i niewymagające medycznej konsultacji.
Wzdrygnął gdy usłyszał huknięcie grzmotu. Ciemne, kłębiaste cumulonimbusy sunęły po niebie i mogłoby się wydawać, że przyspieszają z każdą chwilą. Członkowie kociego gangu naprawdę musieli się zbierać, póki była jeszcze nadzieja, że uda im się pokonać wąski pas drogi przed deszczem.
Ruszył zaraz za młodym, niemalże depcząc mu po piętach. Zatrzymali się w tej samej chwili co Wanchoi, choć nie spojrzał w dół, nie chcąc ryzykować jakimś nagłym zawrotem głowy lub czymś podobnym. Wystarczyła chwilowa utrata równowagi, a poleciałby w dół. Nie mógł sobie pozwolić na podjęcie zbędnego ryzyka.
Uważnie przyjrzał się temu, jaką pozycję przyjmuje chłopak i w jaki sposób radzi sobie z pokonywaniem kolejnych centymetrów drogi. Westchnął ciężko, a następnie poszedł w ślady swojego kompana. Ustawił stopy na wąskim pasie, po którym miał iść dalej, opierając się plecami o ciemną ścianę, uważając przy ty, by nie zahaczyć się o żadną wystającą gałąź lub inną przeszkodę. Zrobił pierwszy krok w bok, a potem starał się robić kolejne, próbując jednocześnie nadgonić Wanchoia, który swoją drogą wcale tak daleko nie odszedł, więc po kilku sprawnych krokach powinien znaleźć się niemalże przy nim.
Nie wiem, to Ty idziesz pierwszy — odparł, patrząc przez jasną głowę wymordowanego. — Chyba nie, jesteśmy coraz bliżej. — Grzmot spowodował, że Neely znowu wzdrygnął, jednak przymknąwszy na chwilę oczy dość szybko się ogarnął. Rozwarł powieki i ruszył dalej. Powoli i z wyczuciem, starając się ominąć wszelkie napotkane przeszkody.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 10.06.17 23:00  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Odwrócił głowę i coś w jego oczach było takiego, że nie dało się tego nie zauważyć. Nawet jeżeli czerwone jak wino ślepia Neely'ego nie skierowałyby się prosto w spojrzenie towarzysza, odczułby ciężar wzroku, który spoczął na jego barkach niepotrzebnym balastem. Niektórzy mogliby mieć przeświadczenie, że Wanchoia tutaj nie ma – leży gdzieś przy jednym z licho wykopanych rowów Desperacji, w starej chacie pod spleśniałym materacem albo jeszcze lepiej: wisi cal czy dwa nad podłogą, z paskiem od spodni zadzierzgniętym na szyi.
W tej chwili Wanchoi był martwy.
— Pytałem o burzę – syknął pod nosem, ale mimo cierpkiego tonu próżno było doszukiwać się tu złośliwości czy pogardy, jaką jeszcze nie tak dawno się odznaczał. Teraz struny płatały figle i jasnowłosy musiał przełknąć ślinę, aby zwilżyć zaschnięte ze zdenerwowania gardło. Czuł, jak przy każdym słowie język klei mu się do podniebienia, choć powietrze stawało się coraz wilgotniejsze i do nozdrzy dochodził już orzeźwiający zapach mokrej gleby.
Chłopiec ponownie, bez pośpiechu, obrócił głowę na prawo i zaczął sunąć w tamtym kierunku, stawiając stopę za stopą. Choć Neely mówił, by nie pędzili bez powodu, kolana kotowatego lekko drżały, a kroki stawały się coraz mniej przemyślane – wciąż jednak na tyle stabilne, aby cała sylwetka trzymała się prosto.
Do czasu.
Wystarczył kolejny, głuchy grzmot, który przeciął cały świat, krojąc powietrze niewidzialnym zygzakiem. Jak pstryknięcie palcami tuż przed dostrzeżeniem sztuczki magika.
Zagrzechotały spadające kamyki.
Szurnęło ubranie o chropowatą glebę.
Ten sam dźwięk dartego materiału, gdy gałąź dźgnęła zachwiane ciało.
Neely dostrzegł jeszcze, jak drewniany szpon przeciąga się błyskawicznym, płynnym ruchem po odsłoniętej skórze ramienia Wanchoia. Pierwsza kropla krwi oderwała się od płytkiego skaleczenia.
Uderzenie serca później usta Wanchoia rozchyliły się lekko w przedsmaku okrzyku. Pod piętą spory kawałek gleby „chrupnął”, a potem się osunął. Wraz z nim osunęła się noga jasnowłosego. Noga, która automatycznie pociągnęła za sobą cały ciężar ciała.
Grunt się pod nim załamał.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.06.17 22:22  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wanchoia obserwował kątem oka, bo znaczną część swojej uwagi skupił na drodze. Nieco zmęczone spojrzenie wbił w swoje stopy, jakby kontrolując, czy te nie chcą wywinąć jakiegoś psikusa i niechcący zsunąć się z wąskiego pasa, po których powoli się przemieszczali. Nigdy nie miał problemów z równowagą, dlatego mogłoby się zdawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku — żaden z nich jeszcze nie spadł, a z każdą chwilą byli bliżej ku celu.
„Pytałem u burzę.”
Jasnowłosy mimowolnie spojrzał w górę, zatrzymując na chwilę swój wzrok na ciemnych, kłębiastych chmurach deszczowych, które mknęły po niebie z niesamowitą prędkością, jakby za wszelką cenę chciały dorwać dwójkę wymordowanych i zbombardować ich tysiącem kropel, celowo utrudniających wędrówkę. Musieli się spieszyć, oboje doskonale to wiedzieli. Szkoda tylko, że pośpiech w ich sytuacji mógł się okazać zgubnym czynnikiem, który sprowadziłby na nich tylko kłopoty.
Może uda nam się pokonać ten dystans przed ulewą — mruknął w odpowiedzi, chcąc dodać młodemu — jak i sobie — trochę otuchy. Wydawało mu się, że szanse były naprawdę nikłe i choćby pędzili jak wiatr to prawdopodobnie i tak nie zdołaliby dotrzeć do chatki na czas, deszcz i tak by ich dorwał.
Wciąż powoli przesuwał się w bok, oddychając przy tym miarowo, ale spokojnie. Za wszelką cenę starał się zachować zimną krew (w połączeniu z psychozą kwiopaty to porównanie brzmi nieco tragicznie, ale nadal śmiesznie), choć wkoło pojawiało się coraz więcej czynników, które zaczęły go niepokoić. Zapach wilgotnej gleby uderzył również jego zmysł węchu. Nie spojrzał na niego ponownie, wiedział, że czas się kończył szybciej niż przypuszczali.
Całkiem niechcący dostrzegł dygotanie się chudych jak zapałki nóg Wanchoia. Oczyma wyobraźni widział jak chłopak spada w dół. W pierwszej chwili chciał go zatrzymać, rzucić jakimś pokrzepiającym tekstem i uspokoić, ale dość szybko porzucił ten pomysł. Jasnowłosy szedł w miarę stabilnie, nie chwiał się na boki, choć jego kroki faktycznie były coraz mniej przemyślane.
W oddali uderzył kolejny grzmot, który okazał się być ostatnim gwoździem do trumny. Wraz z nim jeszcze chwilę wcześniej w miarę ogarnięta sylwetka młodego straciła równowagę. Zachwiał się, a grunt pod ich stopami zaczął ustępować. Słyszalny był dźwięk rozdzieranego materiału, a także przeciągłe, kocie syknięcie, które wyrwało się z ust Nobuyukiego.
Białowłosy niemalże natychmiastowo wyciągnął rękę w stronę Wanchoia, próbując go złapać za cokolwiek, co nie było ubraniem. Chciał go pochwycić za nadgarstek albo chociaż przedramię i jakoś go pociągnąć w swoim kierunku, robiąc mu przy tym miejsce. Miał zamiar oprzeć się o ścianę, a wolną ręką przytrzymać się którejś z wystających gałęzi, przy okazji próbując wetknąć nos w swoje ubranie, by zapach krwi został stłamszony przez pot. Nie mógł spaść. W razie potrzeby mógł też próbować zakleszczyć się twardymi paznokciami w ścianę — byleby tylko nie runąć w dół.
Gdyby okazało się jednak, że Wanchoi pociągnąłby go w dół ze sobą, Neely byłby zmuszony sprawić, by jego kości stały się elastyczne, co pozwoliłoby uniknąć licznych złamań. Poza tym... był kotem, wiedział jak spadać i uniknąć masy obrażeń.
Najwyżej spierdolą się razem, może to skrót.

    1. Neely próbuje złapać Wanchoia za nadgarstek/przedramię i pociągnąć do siebie, żeby nie spadł. Wolną ręką ma zamiar przytrzymać się jakiejś gałęzi albo wbić paznokcie w ścianę. Robi wszystko by nie koncentrować się na ranie chłopaka.
    2. Jeśli okaże się, że Nobuyuki nie jest w stanie wciągnąć Wanchoia to wymordowani spadają w dół razem. Białowłosy jednak używa mocy (elastyczność kości), co powinno pozwolić mu uniknąć złamań. Poza tym w trakcie spadania ustawia swoje ciało tak, by odnieść jak najmniejsze szkody (umiejętność — „sztuka padania”).
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.17 23:31  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Jedna ręka Nobuyukiego pochwyciła nadgarstek Wanchoia; druga szarpnęła powietrze, ale i jej udało się w porę zakleszczyć na wystającej gałęzi. Na kilka długich uderzeń serca ciało białowłosego zawisło pod niebezpiecznym kątem nad przepaścią – z tej perspektywy najlepiej widział, jak wiele ostrych kolców czekało w dole. Kocia równowaga miała jednak sporo atutów i tym razem mogły one okazać się zbawienne.
Wanchoi, wisząc nad przepaścią, zadarł raptownie głowę ku górze; w jego oczach od razu pojawiło się niezrozumienie, jakby do mózgu wciąż nie dotarła informacja, że znajduje się w jednym kawałku. Jasne włosy potargał wiatr, gdy dzieciak rozchylał usta, by coś powiedzieć – w porę jednak ugryzł się w język. To nie czas, a już na pewno nie miejsce i sytuacja na to, żeby coś mówić. Lekko przytaknął, naprężając przy tym mięśnie. Chciał złapać swojego wybawcę za nadgarstek i podciągnąć się z powrotem. Nikt nie śmiałby przeczyć, że głównym zadaniem, z jakim musieli się teraz uporać, to ponowne ustabilizowanie swoich pozycji. Wanchoi więc nie próżnował; zacisnął palce na przedramieniu Neely'ego i w tym momencie rozleł się cichy trzask.
Tym razem jego usta ułożyły się w wyrazie, choć w rzeczywistości nie miał czasu na to, aby wypowiedzieć słowo.
"Nie".
Wtedy obaj runęli w dół.

Ten pierwszy, cichy trzask gałęzi zwiastował prawdziwą lawinę. Suche gałęzie łamały się, wywołując miliard chrupnięć; niektóre tuż nad uchem, inne jakby z oddali. Wszystkie dźwięki brzmiały jak warknięcia leśnych wilków – olbrzymiej watahy pełnej nienawiści.
Nobuyuki poczuł nagły wstrząs. Nerwy zawyły, wysyłając do mózgu nagłą informację – bolało. Kurewsko. Jeszcze nim ciało trzasnęło o ziemię, Kot mógł być pewien, że za złapanie towarzysza zapłacił sporą cenę.
Potem zrobiło się czarno.

Musiała minąć chwila – może kilka minut? – zanim Nobuyuki powrócił do łask. Pierwszym, co udało mu się zarejestrować, to chłód. Wyziębiający cały organizm, natarczywy i siekający. Potem wyostrzyło się spojrzenie – białe niebo pokrywały gęste czarne chmury. Z góry lały się nitki deszczu. Ziemia pod ciałem zrobiła się rozmiękła i białowłosy "wtopił się" w nią na kilka centymetrów.
Dalej pojawił się wreszcie węch. Mokra gleba, woń lasu, próchna. I krwi. To właśnie ona wybudziła pozostałe zmysły. Przez grubą błonę wreszcie przebił się odgłos tnących kropel; w tle znów zagrzmiało i nieboskłon na sekundę pojaśniał od bieli.
Nobuyuki pewny mógł być jednego – gdyby nie zaskakujące szczęście, kocia zwinność i użycie mocy, jego powieki by się nie otworzyły. Leżał między dwoma drzewami; jeden z pni prezentował się jak stożek, który został kopnięty przez wyjątkowo zniewieściałą osobę. Na samym jego czybku ostrzył się szpikulec. Dwadzieścia centymetrów na lewo, a organizm nadziałby się na pal stworzony przez morderczą naturę. Naturę, która nawet teraz objawiała swoje niezadowolenie.

Neely usłyszał pocharkiwanie tuż nad swoją głową. Leżąc na plecach mógł ją jednak zadrzeć – przynajmniej do tego stopnia, aby dostrzec wydrążoną w ziemi dziurę; głęboką na tyle, aby jej koniec niknął w ciemności. Wewnątrz znajdować musiało się jakieś zwierzę – jego ślepia pobłyskiwały przy następnych huknięciach piorunów. Nie wyglądało jednak na to, aby miało zamiar wychylić łeb z kryjówki – pozostało w suchej jamie śląc ostrzeżenie za ostrzeżeniem. Nobuyuki znajdował się ledwie pięć metrów od wgłębienia, deszcz ciął coraz zacieklej, nie chroniły go też nagie gałęzie drzew. Trząsł się mimowolnie; z powodu lodowatego prysznica, ale także dlatego, że umysł wciąż prowokowany był ostrą wonią krwi, która wydawała się nawet intensywniejsza od zapachu samej natury.

Oczywiście, znał ten zapach.
Wiedział też, że jego źródło jest niedaleko. Może za tą plątaniną cierni po prawej. Gdyby ją obejść... być może... dostrzegłby leżącego na wznak Wanchoia. Dostrzegłby jego obróconą na bok głowę, klejące się do twarzy włosy, rozchylone, nieme usta i ramię, do którego nie tak dawno "doczepiona" była ręka. Aktualnie przedramię ledwo trzymało się ciałości; połączone było tylko paroma liniami skóry, żył i mięśni.
Dostrzegłby też masę gałęzi i gałązek porozrzucaną dookoła; wszystko to, co zamortyzowało upadek, ale co również zadrasnęło ciało młodszego wymordowanego. Wszystko to, przez co teraz jego twarz była zarysowana, ubranie porwane, a przedramię przebite z siłą, która zwiastowała rychły koniec pełnej sprawności kotowatego.

Stan Neely'ego: kilka niezbyt groźnych zadrapań; ból pleców i ramion; początkowe wyziębienie. + Użycie mocy, dzięki której nie nabawił się złamań, mimo upadku z wysoka.

Dodatkowo rzut kostką z racji próby złapania Wanchoia. Ponieważ oboje zostali ranni, będę rzucał kostką w każdym następnym poście.

Warianty:
1-70 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
71-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.06.17 23:31  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 69
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 25.06.17 17:10  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Nawet nieco samolubny kocur w chwilach największych kryzysów potrafił zdobyć się na heroizm — niejednokrotnie przekraczając swoje własne granice. Niekiedy jednak okazywało się, że ryzyko było zbyt duże, a podjęte działania kończyły się druzgocącą klęską. Ale każdy upadek czegoś uczy, ze wszystkiego można było wyciągnąć jakieś wnioski. Neely zaryzykował — bez Wanchoia trudniej byłoby mu dojść do chaty anioła, u którego miał szukać pomocy. Poza tym... młody był w tym samym gangu, a jego zdaniem CATS słynęło ze swojej lojalności, nie tylko do samego przywódcy zgrupowania, ale także do innych członków. Mógł go nie trawić, mógł być z nim w napiętych stosunkach, ale jeśli istniał chociażby cień szansy na to, by go uratować to musiał spróbować. I spróbował — dlatego razem spadli w dół. Dobrze było podzielić z kimś ryzyko.
Czerń napłynęła mu do oczu i wypełniła umysł. Stracił przytomność, nie wiedząc nawet co właściwie się z nim stało. Umarł? W tak idiotyczny sposób zakończył swój żywot? Zostawił tyle niedokończonych spraw i po prostu odszedł? Ostatnią rzeczą, którą pamiętał był niewyobrażalny ból, który ogarniał każdą, nawet najmniejszą komórkę jego ciała. A potem? Potem nastała ta dziwna ciemność, a myśli jakby się wyłączyły.
Leżał na wilgotnej, spulchniałej ziemi, a tysiące maleńkich kropel siekały go w twarz. Deszcz z pewnością przyczynił się do rozbudzenia Yukimury, który leniwie rozwarł powieki, choć dość szybko je zmrużył, nie pozwalając wodzie dostać się do oczu. Był cały przemoknięty i za każdą chwilę mókł coraz bardziej. Zasłonił dłonią twarz, tworząc szpary na ślepia, przez które mógł obserwować otoczenie. Niebo usiane ciemnymi chmurami wyglądało jak ciemna owca, które zawisła dokładnie nad głową kotowatego. Wytarł twarz rękawem swojego odzienia, a następnie wsparł się na łokciach, próbując choć odrobinę podnieść swoje obolałe ciało. Ból wciąż promieniował, rozchodząc się niemalże po całym ciele — użycie mocy dodatkowo spotęgowało nieprzyjemne uczucie w niektórych partiach rąk i nóg, które podczas upadku były szczególnie narażone na złamanie. Skutki uboczne używania mocy — kości było trudniej złamać, ale ich elastyczne wyginanie się przysparzało niemałą dawkę cierpienia. Ale jakoś wytrzymywał ten dyskomfort, gorzej było z chorobą, która została pobudzona z chwilą, gdy do nozdrzy Neely'ego dotarł charakterystyczny zapach krwi. Oczy kocura zapłonęły, a serce zaczęło uderzać jak młot. To wymykało się spod kontroli, czuł, że coraz ciężej jest mu powstrzymywać się od zatopienia kłów we własnej dłoni. Już wcześniej to robił — kilka gryzów przyniosło mu ulgę, może powinien spróbować ponownie?
Przytknął mokry rękaw do nosa, jakby zapach wilgoci choć trochę miał powstrzymywać zwierzęcy węch Nobuyukiego przed wyczuciem posoki. Być może udało mu się w końcu usiąść — wcale nie był tak mocno ranny, a wszystko dzięki temu, że jako kot prawie zawsze spadał na cztery łapy. I tym razem nie było inaczej, udało mu się wyjść w jednym kawałku, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie widział, by którakolwiek z jego kończyn odłączyła się od reszty ciała. No właśnie, więc było lepiej niż przypuszczał.
Dopiero po jakimś czasie odwrócił łeb w stronę kryjówki zwierzęcia, które wręcz kąsało go spojrzeniem. Zachowywało bezpieczną odległość i raczej nie szykowało się do ataku, raczej chciało pokazać, że szczerzyć kły będzie dopiero, gdy Neely wkroczy na jego teren. Na szczęście białowłosy nie był samobójcą, więc po prostu zachował ten bezpieczny dystans i nawet trochę go nie zmniejszał.
Spróbował wstać, przy okazji drżąc z zimna. Lodowate krople niemalże kuły jego ciało, dźgały jak igły, wywołując kolejne nieprzyjemne dreszcze, które przebiegały po linii jego kręgosłupa, spinając całe ciało i powodując pojawianie się gęsiej skórki w niektórych miejscach. Wilgoć mieszała się z wonią krwi, która wydawała się być tak silna, ze przez problemu pokonywała wszelkie przeszkody, by znów uderzyć w nozdrza kotowatego.
Syknął, gdy kolejna fala bólu przepełzła przez jego ręce i nogi niczym jadowity wąż. Ale zmotywowało go to, by w końcu się ruszyć i wstać. Musiał znaleźć Wanchoia, o którym dopiero niedawno sobie przypomniał. Spadli razem, więc prawdopodobnie chłopiec był gdzieś niedaleko. Nobu musiał jedynie skupić się i namierzyć go wzrokiem. Jego pierwsze kroki z pewnością były chwiejne, o ile w ogóle udało mu się powstać.
Cel miał raczej oczywisty — rozejrzeć się po okolicy i odnaleźć smarkacza, któremu miał zamiar pomóc. Choć z drugiej strony wciąż pozostawał ostrożny, bo wiedział, że nie warto było podchodzić do młodego, jeśli ten obficie krwawił, bo to skończyłoby się katastrofą.
Rozglądał się na tyle dokładnie, na ile pozwalał mu deszcz i nieco zmęczony wzrok. Musiał obrać kierunek, w którym powinien ruszyć, by jak najszybciej dojść do chaty. Z Wanchoiem czy bez, musiał się tam dostać.


Ostatnio zmieniony przez Neely dnia 28.06.17 12:23, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.06.17 1:55  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wystarczyło podnieść się na nogi, aby dostrzec skrawek jasnych włosów towarzysza – teraz co prawda utytłanych w błocie, ale wciąż odznaczających się kontrastem na ciemnej barwie gleby. Wanchoi leżał niespełna półtora metra na prawo, oddzielony od drugiego Kota plątaniną cierni, które bez problemu można obejść.
Leżał na wznak, kompletnie nie reagując na otoczenie. Usta miał umazane brudem ziemi, powieki zamknięte i nieruchome; klatka piersiowa opadała jednak w słabych wydechach i unosiła się przy rzężących wdechach. Na pewno żył; nawet mimo odniesionych obrażeń.
W porównaniu do Nobuyukiego miał mniej szczęścia. Twarz wyglądała, jakby właśnie wyciągnął ją z pudła wypełnionego po brzegi igłami; tak samo zresztą prezentował się każdy odsłonięty skrawek ciała – a było kilka nowych dziur w jego ubraniach.
Najgorsza była jednak prawa ręka. Jakby ktoś niebywale silny chwycił Wanchoia za ramię i przedramię i zaczął ciągnąć w przeciwnych kierunkach, patrząc, jak mięśnie zaczynają się rozrywać, kości łamią, a skóra rozciąga się, a potem przerywa – niczym stopniały ser. Chwilę potem puścił i zostawił.

Nobuyuki przed sobą widział jedynie cienkie pnie drzew; po prawej splątane węzły naszpikowane cierniami; za sobą ściana, z której nie tak dawno spadli, w niej dziura z wciąż warczącą bestią. Po lewej druga pionowa płaszczyzna.

Ziemia była już bardziej miękka, stopy zapadały się odrobinę w gęstniejącej glebie. Deszcz nie ustawał, tak samo jak swąd krwi. Wilgoć przesiąkniętych mokrością rękawów zagłuszał instynkt minimalnie. Już teraz Neely miał pewność, że nie wytrzyma zbyt długo; że lada moment poczernieje mu w oczach, umysł przyćmi biel, a zęby, mimowolnie, rozewrą się, chętne do zatopienia w tym, co tak ochoczo pachniało.
Co było na wyciągnięcie ręki...


Stan Neely'ego: kilka niezbyt groźnych zadrapań; ból pleców i ramion; początkowe wyziębienie. + Użycie mocy, dzięki której nie nabawił się złamań, mimo upadku z wysoka.

Dodatkowo rzut kostką.

Warianty:
1-20 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
21-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.06.17 1:55  •  Las blisko Desperacji. - Page 18 Empty Re: Las blisko Desperacji.
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 19
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 25 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 21 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach