Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 17 z 25 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 21 ... 25  Next

Go down

Pisanie 02.03.17 12:09  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Trochę za mocno im zależało, jak na zwykłe zdanie dostarczenia celu. W końcu broń, te wszystkie groźby... po co to komu? Nagroda była aż tak warta ryzykowania zdrowia czy nawet życia? Strzelili do niego jednak, czy bardziej, ten jeden strzelił. Ruda czupryna, bo tak go w myślach nazwał, był cholernie niecierpliwy i zdecydowanie nie lubił się bawić. Może jego życie sprowadzało się tylko do smutnego wykonywania poleceń za pieniądze, od których był zależny.
Pewnie wysnuł by więcej wniosków, gdyby nie to, że cholera, faktycznie do niego strzelili.
Poczuł to w tym samym momencie, gdy pocisk go trafił, ale milisekundy pędzących myśli i tak zdołały zrobić swoje. Zareagował raczej instynktownie, jego ciało drgnęło odrobinę w tył, ale dzięki szerszemu rozstawowi nóg nie spadł od razu, bardziej przez zaskoczenie nagłą raną niż impet pocisku.
- Powiedziałam. NIE. TERAZ. - Ryknął poirytowany, nie czekając na to, by padły kolejne słowa bez mocy przekonywania. Co go obchodziło, czy tej dwójce się śpieszy? Pewnie tyle samo co ich hasło, że jemu się nie chce iść. Taka była właśnie przyjemność z prowadzenia mniej lub bardziej przyjaznych negocjacji. Przy czym nagle z wymiany zdań zrobiła się z tego szarpanina.
Dokładnie w momencie, kiedy Shane zdecydował się zaatakować Kirina, zadziałała pasywna moc jego artefaktu, więżąc Pradawnego w świecie halucynacji, w których cofnął się do momentu sprzed wystrzału. Wszystkie jego zmysły istniały w świecie sprzed chwili, słyszał, widział i czuł to, co dla reszty było już przeszłością. A Kirin, nie czekając ani chwili dłużej, korzystając z tego, że wszyscy byli siebie dosyć blisko, rzucił się na rudzielca, obezwładniając go ramieniem i stając za plecami, tak, by Yury nie zdecydował się głupio do niego... teraz już do nich strzelać.
- Warto, prawda? Ale na pewno spodziewacie się, że atakując kogoś sami możecie zostać zaatakowani. - Kłapnął zębami. Było dwóch na jednego i nieszczególnie miał ochotę aż tak bardzo wciągać się w walkę, by wyjść z tego w Bóg wie jakim stanie. W końcu dopiero co po wielu miesiącach udało mu się w większości doprowadzić do stanu używalności.
No i jak wracać do kasyna, to tylko z Fenkiem. A jeżeli już o drugim dobermanie mowa... wolną ręką, która świeżo po wygojeniu złamania była jeszcze zbyt słaba, by zdać się do podtrzymywania rudego z drugim ramieniem, naklikał kilka znaków na telefonie, śląc wiadomość do osoby, która na pewno z tego bełkotu wyciągnie więcej, niż on sam byłby w stanie. Pewnie długo nie wytrzyma, ale przynajmniej nie ma zamiaru dać się głupio postrzelić przez drugiego napastnika. Żywa tarcza z jego towarzysza powinna jakiś czas zadziałać. No i niewiele byłoby z ucieczki, kiedy w łydce siedział pocisk. Bolało, cholernie, ale starał się ciężar ciała utrzymywać na drugiej, zdrowej.

Notatki:
                                         
Kirin
Doberman     Poziom E
Kirin
Doberman     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Vincent de Lacroix aka. Kirin / Seba z DOGS


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.03.17 18:51  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Za bardzo się angażowali we własną pracę? No cóż, może faktyczni powinni byli poczekać aż Pan Żyrafa raczy samemu pofatygować się i odpowiedzieć za własne czyny. Co za śmiechu warte teorie.
Działali tak, jak chcieli od nich ich pracodawcy, a że zazwyczaj byli sowicie wynagradzani, to ich determinacja była większa. Prawo na Desperacji było surowe i ustalało własne warunki.
Shane obserwował go ze spokojem, ciągle utrzymując ten sam dystans, który ich dzielił. Kiedy zobaczył jak Kirin się irytuje i rusza w jego stronę, wiedział co się szykuje. Doberman chciał go dopaść, ale on nie zamierzał być biernym w całej tej sytuacji. Kiedy Żyrafa znalazła się zbyt blisko niego, zareagowały wyostrzone zmysły. Bycie wymordowanym miało wiele plusów, zwłaszcza jeszcze takim, który żył spory kawałek czasu i wyrobił sobie w podobnych sytuacjach doświadczenie. Wręcz jakby to zaplanował dał się złapać, skoro już Kirin wystartował do niego z łapami, jednak zanim zdążył użyć swojej mocy na rudzielcu, Shane wykorzystał moment w całej tym zajściu i użył prądu. Mocna dawna wyładowania elektrycznego buchnęła od całego jego ciała, w efekcie czego Kirin został porażony prądem i to wcale nie lekko.
Oczywiście, Żyrafo, ale podobne sytuacje są dla nas bułką z masłem. Czasem warto przeanalizować wszystkie za i przeciw nim podejmie się głupie decyzje —  powiedział, a potem przyszedł impas. Przygotowany na podobne, śmieszne, zagrywki pozwolił działać Yury'emu. Ich współpraca opierała się na tym, że żaden nie bał się przekraczać granic. Jak na dwóch indywidualistów byli całkiem niezłym zespołem. Zaufał biomechowi, wiedząc, że ten wykorzysta okazję oraz sytuację, którą dał mu Shane. W końcu Żyrafa była skoncentrowana na zbyt wielu rzeczach jednocześnie. Używanie mocy, nagłe schwytanie, wysyłanie sms'ów do kolegi, no cóż —  Kirin musiał być świadomym, że podobne zachowanie będzie miało mocne konsekwencje.




Dopisek:
x Użycie elektryczności: 1/4

Na drugi raz będę wdzięczny, jak nie będziesz decydowała o tym, czy moja postać bezpośrednio atakuje twoją i wywiązuje się z tego zdarzenia jakaś "szarpanina".
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.03.17 19:04  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Yury nie mógł popisać się rozwiniętym kręgosłupem moralnym, dlatego też nie posiadał żadnych hamulców. Jeśli zranienie Shane'a przychyliłoby szalę zwycięstwa na ich korzyść, uczyniłby to bez zawahania, dodatkowo zdając sobie sprawę z unikatowego zastosowania krwi Pradawnego, która akurat też mogłaby się w tym wypadku przysłużyć. Jednakże Kirin nie postawił ich pod przysłowiową ścianą. Zachował się lekkomyślnie, dzięki czemu Yury, kiedy tylko dostrzegł, że ten zaczął się poruszać zadziwiająco szybko jak na obecne warunki fizyczne i zamachnął się na Rudego, nacisnął ostrzegawczo za spust, po czym sam zrobił kilka kroków w ich kierunku, co by móc ewentualnie się w to włączyć.
Kula zaledwie musnęła ramię mężczyzny z żyrafami atrybutami, co było efektem zamierzonym. Mógł celować niżej i pozbawić Żyrafę czucia w ręce, ale liczył na odrobinę zabawy. Nie zbliżył się jednak do szamotającej się ze sobą dwójki Wymordowanych.
Zachowawszy czujność, zlustrował moment, kiedy ciało DOGSa zostało potraktowane przez parę wolt. Zmniejszył dystans, nie dając Kirinowi szans na kontrakt.
Gdybyś moc swojej gęby przełożył na umiejętności... — w trakcie wypowiadania tych słów zamachnął się, uderzając biomechaniczną pięścią swój cel w potylice, ramieniem odpychając przy tym Shane’a.
Poczuł falę elektromagnetyczną prześlizgując się wzdłuż ciała, wyraźnie zahaczającą o przewody, jednakże w obecnej postaci była za słaba, by nawet częściowo sparaliżować protezę. Minęło w końcu parę sekund, odkąd Pradawny użył swojej umiejętności. Napięcie więc zdążyło zleżeć, oddziałując na sylwetkę Psa.
Yury nie zawsze panował nad siłą tej dłoni, dlatego też efekt uboczny mógł znaczniej odcisnąć się na stanie zdrowia mężczyzny, w gruncie rzeczy powinien przede wszystkim stracić przytomność.
Po twojej wiadomości spodziewałem się, że koleś zmieni się w żyrafę i dostarczy mi trochę rozrywki, a tu dupa. Ta parodia tego zwierzęcia nie zasługuje nawet na przezwisko "Żyrafa".
Wyprostował się, patrząc na tą niby Żyrafę z góry. Nadal miał go na muszce, jeśli osobnik ten wykazałby jakąś reaktywność. Wykrzywił usta w okropnym uśmiechu.


xDD Śmiechłem.~
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 28.03.17 20:27  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Nic nie było ważne poza tym co działo się w głowie Shane, który wbrew wszystkiemu wrócił do chwili, która wydarzyła się jeszcze kilka chwil temu. Przedziwne uczucie cofnięcie się w czasie, déjà vu. Pozbawiony wpływu na rzeczywistość tkwił w halucynacjach, jednak nie na długo. Niebawem Yury w końcu się do czegoś przydał, a on mógł wyjść z cholernej iluzji. Zamrugał kilkakrotnie, zerkając na towarzysza a potem Kirina.
Dobra, zabieramy go i idziemy do kasyna. Zostawimy go, rozliczamy się i nie nasza brocha co dalej — rzucił jedynie, czując lekki ból w stroni. Domyślał się, że niebawem zjawi się odsiecz, jednak wówczas nie mogli ich zastać w lesie. Skoro Marcelina pragnęła sama załatwić sprawę z DOGS to niech sobie z nimi radzi.
Zabrał z ziemi Kirina, zmierzając prosto do kasyna.

[zt wszyscy]
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.17 6:00  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wiatr, jak na złość, sypał piaskiem w oczy i usta, targał włosami jak lekkimi pasmami wstąg, szarpał za ubrania tak mocno, jakby palce prawdziwej istoty zakleszczyły się na materiałach i próbowały zedrzeć je z ciał wymordowanych. Wanchoi już dawno zaciągnął bluzę aż pod brodę, a potem złapał ją za tkaninę tuż przy szyi i podciągnął w górę, zasłaniając połowę twarzy.
Burza, przepleciona setką świśnięć, zawodzeń i szmerów, zdawała się nie mieć końca – nie tylko ciężko się było przebijać przez wirujące ziarnka, które wbijały się boleśnie w skórę jak tysiące igieł coraz silniej wpychanych przez niedelikatnego medyka, ale widoczność spadła do minimum z minimum.
Gdyby nie znajomość drogi, zwierzęcy zmysł i niewątpliwie spora ciężarówka szczęścia, ciężko byłoby się dostać do Apogeum. Ponad trzy godziny przedzierali się przez absolutne pustkowia, nim nie natrafili na pierwszą kamienną ruinę – zęby rozbitych przez czas głazów sięgały ku górze. Im dalej się posuwali, tym więcej rozebranych do nagości domów chroniło ich zmysły.
Wanchoi splunął w bok od razu, gdy tylko puścił bluzę, pozbywając się nagromadzonych między wargami pozostałości, choć długo jeszcze pozbywał się małych drobinek piasku spomiędzy zębów.
— Hej – zagadnął, gdy skręcili w jedną z wydeptanych uliczek. Para nagich wymordowanych kuliła się za ścianą, która niegdyś sięgała dwóch i pół metra, a teraz ledwo wystawała Nobuyukiemu nad linię biodra. Wanchoi patrzył na nich ze znudzeniem. — Co robi ta twoja psychoza? Zaraźliwe to?
Para wymordowanych syknęła, gdy Wanchoi niespodziewanie pochylił się, by zgarnąć z ziemi dwa spore kamienienie i cisnął jednym z nich w ich kierunku.  Kawałek głazu świsnął, lądując tuż przy dłoniach wspartego na rękach mężczyzny, który zadarł gwałtownie głowę i pokazał zęby.
— Jakbyś mnie ugryzł w rękę czy coś, to też bym był zarażony?
Za plecami Nobuyuki usłyszał cichy trzask, na który dwójka przykulonych wymordowanych znów wydała z siebie syk – tym razem dźwięk ten przeszedł w gardłowe rzężenie. Mężczyzna o splątanych brudem włosach wciąż śledził Nobuyukiego i Wanchoira, ale kobieta, dotychczas przycupnięta pod murem, nagle wyprostowała się i obejrzała w przeciwnym kierunku, węsząc. Wanchoi się nie obrócił. Kamień, który trzymał w dłoni, nagle wystrzelił w górę, a potem opadł miękko we wnętrze dłoni; młodszy Kot podrzucał go, jak każdy dzieciak podrzuca piłkę.
— Żyję tu od zawsze, ale jestem ciekaw. No wiesz, jak to jest. — Kawałek skały znów wpadł w zręczne palce. — Tam pewnie nie ma żadnych takich chorób czy coś. I nie trzeba się ze wszystkim pierdolić. Swoją drogą, zbliżamy się do lasu. Widać już nawet te skurwysyńskie drzewska. Nie masz niczego do załatwienia w Apogeum?
Prócz woreczka widać również było nóż wetknięty za pas – to właśnie po jego rękojeści pieszczotliwie się poklepał.

Postacie nie są jeszcze w lesie, znajdują się w Apogeum. Drzewa są już w zasięgu wzroku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.05.17 18:14  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
„A po jaką cholerę miałbym tam iść dla ciebie?”
Białowłosy jedynie wzruszył ramionami, uciekając na chwilę wzrokiem gdzieś w bok. Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi oczekiwał, ale z drugiej strony nie mógł się spodziewać innej reakcji po swoim młodszym „kumplu”. Wanchoi zdecydowanie nie należał do grona tych osób, które potrafiły okazać się świetnym wsparciem dla swoich znajomych, był raczej wyszczekanym i pilnującym jedynie własnego nosa dzieciakiem. Neely z samego początku błędnie założył, że młodszy członek kociego gangu okaże mu choć odrobinę współczucia. Wiedział, że z ust tego szczyla nie usłyszy nawet jednego, pokrzepiającego słowa. Mógł się jedynie sam pocieszać w myślach, powtarzając sobie, że wszystko będzie dobrze. Bo nie chciał umrzeć, nie przez jakieś cholerne choróbsko.
Nieważne. — Oprzytomniał dopiero podczas opuszczania chaty. Zgrabnie ominął wcześniej wyrwane z zawiasów drzwi, robiąc duży krok. Udało mu się nawet nie wywrócić, choć musiał ręką przytrzymać się nieco spróchniałej futryny, bo uderzył w niego wiatr, który nawet przez chwilę nie zamierzał być wobec niego pobłażliwy. Wobec niego i Wanchoia, bo blondyn również musiał się z nim zmagać. Co prawda miał nieco łatwiej, bo mógł opatulić się za dużą bluzą i okryć głowę kapturem. A Nobuyuki? Został w bluzce z długim rękawem, która niestety słabo dawała sobie radę z ochroną ciała przed zimnem i piaskiem, co dało się zauważyć dosłownie po krótkiej chwili.
Uniósł dłonie na wysokość twarzy, próbując uchronić się przed silnymi podmuchami, atakującymi go z różnych stron. Zdawałoby się, że z łatwością utrzymywał równowagę, choć tak naprawdę dokładał wszelkich starań, byleby tylko nie dać się pokonać pogodzie. Szedł wolno, stawiając drobne, dokładne kroki. Twarz zwróconą miał w bok, choć w dalszym ciągu częściowo zakrywał ją dłońmi — lewa osłaniała oczy, prawa nos i usta. Wzrok miał spuszczony, niemalże przez całą drogę obserwował swoje stopy, które wydawały się być najciekawszym punktem w okolicy.
Drobinki piasku uparcie próbowały przedostać się przez szczeliny między palcami białowłosego, by rzucić się do jego oczu i ust. Z pewnością niektórym z nich bez problemu się to udawało, co zmuszało wymordowanego do zatrzymywania się, spluwania w bok i przymykania oczu. Dobrze, że wiedział jak dojść do lasu nawet z zamkniętymi ślepiami, bo w przeciwnym wypadku mieliby spory problem.
Neely delikatnie dygotał z zimna. Chłodny wiatr powodował, że włosy jeżyły mu się na głowie, która swoją drogą okropnie go swędziała, bo ziarenka piachu z łatwością chowały się między długimi, jasnymi kudłami Kocura.
„Co robi ta twoja psychoza? Zaraźliwe to?”
Podrapał się po głowie, a drugą ręką przetarł twarz. Westchnął z lekkim zrezygnowaniem, by następnie obrzucić młodziaka znudzonym spojrzeniem. Opuszkami palców przejechał po swoich suchych ustach, a następnie rozwarł wargi, by móc nawilżyć je językiem.
Wiem jedynie tyle, że odczuwam coraz większą chęć smakowania krwi. Zaczęło się ode mnie samego... — wskazał podbródkiem na brudne bandaże, które opatulały jego dłonie. — ale dość często odczuwam również ochotę zatracenia się w posoce innych. Jeśli nie wyleczę się z tego świństwa zbyt szybko to umrę, bo jeśli nie będzie nikogo w pobliżu rozpłatam każdą ze swoich żył, nacieszę się trochę fontanną swojej krwi, a później zdechnę jak pierdolony śmieć. — Widać było, że mówienie o swojej śmierci sprawiało mu problemy, bo po zakończeniu swojej „przemowy” z trudem przełknął ślinę, jakby jakaś niewidzialna gula miała problem z przedostaniem się przez krtań. Kochał swoje życie i nie chciał go stracić w tak głupi sposób. — To właśnie dlatego masz się przy mnie nie zranić. — Zrobił krótką przerwę. — Bo nie ręczę za siebie. — Specjalnie wplótł w te słowa nutkę dramatyzmu, po tej pauzie, która nabudowała nieco napięcia.
Kątem okiem dostrzegł parę wymordowanych, którą zaczepiał Wanchoi. Nie zareagował, bo nie chciał tego robić i nie miał na to siły. Nie czuł się jak młody Bóg, myśli nadal toczyły zawziętą walkę w jego głowie, a jego ciało ogarniało zmęczenie. Choroba panoszyła się po jego organizmie, próbując zostawić po sobie trwałe ślady, pamiątki.
„Jakbyś mnie ugryzł w rękę czy coś, to też bym był zarażony?”
Nie mam pojęcia, więc lepiej nie ryzykujmy. No chyba, że mnie wkurwisz i ściągniesz na nas jakieś kłopoty, Ty mała kreaturo. — Zdobył się na wymuszony uśmiech, obnażając górne kły i zaczepiając nimi o dolną wargę.
Odwrócił się do tyłu, dostrzegając wymordowanego, którego chwilę wcześniej zaczepił młodszy z Kotów. Nobuyuki nie miał zamiaru użerać się z jakimś przypadkowym desperatem, nie miał na to czasu i sił. Mimowolnie przyspieszył kroku, tym samym wymuszając na Wanchoiu robienie szybszych kroków. Przyjrzał się jego brudnej twarzy, a następnie zatrzymał na chwilę, słysząc jego kolejne pytanie.
Nie, nie mam nic do załatwienia — zaczął spokojnie, ale z oazy spokoju dość szybko przeobraził się w rozjuszonego psa. Złapał chłopaka za ramię i przyciągnął do siebie, zaciskając mocniej palce na jego ręce. Wyszczerzył się, ukazując niemalże wszystkie, zwierzęce zęby. W jego „uśmiechu” nie było nic pozytywnego, tylko złość i gniew. — Miałeś nie zwracać na siebie uwagi, przez Ciebie nas śledzi. Jeśli pojawią się tu Kundle, to możesz być pewny, że sam zadbam o to, byś dostał się w ich ręce, idioto. Przestań tak kozaczyć i udawać większego pajaca niż jesteś. Masz do załatwienia sprawę? Wspaniale, skup się na niej, a nie ściągasz nam na głowę jeszcze więcej kłopotów. — To wcale nie tak, że Neely był dodatkowym balastem i to Wanchoi powinien się go pozbyć, by ten go nie spowalniał, ale Yukimura nie miał zamiaru skończyć jeszcze gorzej przez lekkomyślność tego niewdzięcznego szczyla. Oczywiście po swoich słowach puścił jego dłoń i poszedł pierwszy — o ile dzieciak mu to umożliwił.
Powinniśmy ruszać dalej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 26.05.17 5:35  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
W oczach pojawiło się niezrozumienie – błysnął kurwik, który prędko przygasł w kącikach ślepi młodego wymordowanego. Przez sekundę Wanchoi miał ochotę wrzasnąć i odepchnąć od siebie przytrzymujące go dłonie, nawet jeśli doprowadziłoby to do niepotrzebnej szamotaniny, a w efekcie być może do rozdrażnienia stale węszących, niespokojnych Desperatów. Powstrzymał się tylko dlatego, że w porę uniósł spojrzenie i skonfrontował je ze wzrokiem Nobuyukiego. Usta od razu wykrzywiły się mocniej, a brwi ściągnęły, kreśląc na czole członka CATS podłużną rysę. Zastygł z paznokciami wbitymi w ręce Yukimury i wargami zaciśniętymi w wąską linię – patrzył się na niego bezczelnie, ale nic nie zrobił, a gdy białowłosy go puścił, sam poluzował chwyt i odsunął nadgarstki za plecy, odstępując jeden krok do tyłu. Może dla bezpieczeństwa.
— Dobra – syknął bardziej do siebie, niż do niego, i poprawił machinalnie nieswoją bluzę. — Jak chcesz, szefie.
Ruszył za nim.
Wymordowany postąpił kilka kroków w ślad za dwójką Kotów, ale zatrzymał się tam, gdzie upadł kamień puszczony przez Wanchoia, przysiadł na nogach i przygarbił się, jak pies, który opadł na zadnie łapy i czekał na odpowiednią okazję.

Las

Las prezentował się dokładnie tak, jak przed czterdziestu- czy dwustu laty: był porośnięty powykrzywianymi, kanciastymi cierniami, które oplatały luźno większość drzew i krzewów. Kory były zadrapane, większość z nich sczerniała na ambit, gałęzie dawno pogubiły ostatnie liście. Gleba była sucha – nie tak sucha jak na samej pustyni, ale wystarczająco, aby pod podeszwami słychać było „chrupanie” piachu – a powietrze mało orzeźwiające i raczej stęchłe. Nad głowami rzadko kiedy przelatywał jakiś ptak, ale nawet jeśli pojawił się taki wyjątek, za każdym razem był to czarny gawron.
Zwiastun śmierci.
A śmierć na pewno zaglądała w serca większości mieszkańców tego lasu – szczególnie drzewom. Niejeden pień leżał zwalony na ziemi i trzeba było go albo obejść, albo przejść nad nim, nierzadko hacząc nogawkami o ciernie czy wystające drzazgi. W pewnym momencie Wanchoi warknął, wyszarpując materiał bluzy Yukimury, który ściągnął się na wystającym kawałku drewna. Rozległ się charakterystyczny dźwięk dartego materiału i potem chłopak szedł z dziurą o długości około dziesięciu centymetrów po boku pożyczonej narzuty.
Blondyn milczał tak długo, aż obaj nie doszli do rozwidlenia dróg.
Stanęli na skraju wysokiego urwiska. Już od jakiegoś czasu grunt po ich lewej stronie zaczął się podnosić – sama płaszczyzna przestała być tak „prosta” i wkrótce czuli, jakby przechodzili po płycie po jednej stronie uniesionej. Pochyły plener nie przeszkadzał szczególnie w poruszaniu się, jednak wzmagał czujność, by zachować pewną dozę ostrożności. Trzeba było pochwalić się równowagą przy przeskakiwaniu kolejnych kamieni, dziur i kawałków martwych drzew. Teraz jednak po lewej stronie mieli ścianę sypkiego gruntu. Wysoki na kilkanaście metrów ziemisty mur poprzetykany wystającymi, hakowatymi strzępkami korzeni uniemożliwiał swobodne wejście na sam szczyt tego „nagłego wzniesienia”. Wanchoi kiwnął lekko głową w tamtym kierunku – istniała możliwość przejścia wzdłuż ściany po wąskim pasie drogi, którego szerokość nie mogła być większa niż długość dwóch dłoni Yukimury.
Dało się jednak dostrzec, tam na dole, wśród czarnych drzew, starą chatę z dziurawym dachem. Z kamiennego komina buchał biały dym. Budynek znajdował się zdecydowanie bardziej po lewej stronie rozciągającego się przed nimi widoku.
Po prawej stronie zbocze opadało zdecydowanie łagodniej, ale wyprawa okazałaby się o wiele dłuższa, choć mniej ryzykowna. Nie tylko ze względu na oczywisty brak możliwości spadnięcia przy straceniu równowagi, ale także przez wzgląd na nadciągającą burzę. Za ich plecami sunęły chmury barwy czerniejącego atramentu.
Wanchoi lekko zmarszczył nos, zerkając w dół zbocza. Istniała oczywiście trzecia możliwość – czyli zejście z obecnego punktu na dół i udanie się dalej na północny-wschód, ale do ziemi mieli ładnych trzydzieści czy czterdzieści metrów; na dole zaś jeżyły igły cierniste zarośla i ostro zakończone kawałki pni – jak pale czekające na zrzucane z góry ciała.
— Nie wiem jak ty... — zaczął Wanchoi, odwracając spojrzenie na Nobuyukiego. Jego dotychczasowa postawa gdzieś zniknęła; spuścił z tonu i przestał rzucać towarzyszowi wyzwania samym spojrzeniem, jednak nadal tlił się w nim nieodłączny ogień dziecięcej głupoty. — Ale ja jestem za tym, żeby wybrać wersję ze zboczem.
Machnął nadgarstkiem, wskazując płaską ścianę poprzetykaną setkami wystających szponów korzeni, do której musieliby się przytulić plecami, a potem przesuwać się bokiem, stawiając stopę za stopą tak długo, aż nie doszliby do samego końca – stąd widać było nawet, jak „półka” w pewnym momencie zaczyna opadać. Nie prowadziła na sam dół, tylko do wgłębienia wydrążonego w ziemistej ścianie, ale stamtąd musiały być co najwyżej cztery czy pięć metrów do ziemi. A potem dojście do chaty to tylko kwestia czasu.
— Jeżeli wybierzemy drugą opcję – tu wskazał niechętnie na prawo – zajmie nam to kilka godzin. Droga faktycznie ładnie przechyla się w dół, ale musielibyśmy iść wyznaczoną ścieżką. Widać, że las jest tam gęściejszy, więc opcja pójścia na szagę odpada. Albo byśmy się zgubili, albo coś jeszcze gorszego. A nie wiem jak ty, ale ja mam dość problemów.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 27.05.17 22:36  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Dyskretne drganie wąskich, brzoskwiniowych ust kocura niewątpliwie było spowodowane tym, że nareszcie udało mu się nieco utemperować nieposłusznego i stale zwracającego na siebie uwagę Wanchoia. Dzieciak dostał dokładnie to, na co zasłużył i gdyby nie to, że łączyły go z Yukimurą jakiekolwiek więzi — bo tak, przynależność do tego samego gangu śmiało można było nazwać jakimiś więziami — to z pewnością ta drobna sprzeczka ewoluowałaby w szarpaninę albo i nawet w coś znacznie gorszego. Neely i tak wykazywał się ogromną cierpliwością w stosunku do swojego młodszego kompana — wędrówkę z kimś innym, ale o podobnym charakterze zakończyłby już dawno. Członków organizacji, do którego należał traktował z większą wyrozumiałością, nieważne jak bardzo irytujący byli. Koty to Koty — może i czasami próbowały sobie wydrapać oczy, ale mimo wszystko od zawsze były ze sobą mocno zżyte i niesamowicie lojalne wobec innych kotowatych, grzejących miejsce w kryjówkach gangu. Zdawałoby się, że to właśnie te dziwaczne powiązania były jedynym powodem, dla którego ta dwójka powstrzymywała się przed darciem kotów. Dosłownym darciem kotów.
„Jak chcesz, szefie.”
... szefie.
SZEFIE.
Nie wiedzieć czemu słowo „szef” niesamowicie go rozbawiło, a przynajmniej podziałało na niego tak, że kąciki ust same powędrowały mu do góry. Dopiero po chwili uśmiechnął się tłusto jak nasmalcowany garnek, pocierając wierzchem dłoni skórę na policzku, by następnie złapać się za rękę, w którą chwilę wcześniej młodziak wbił chude palce. Obyło się bez jakichkolwiek narzekań i nieprzyjacielskich fuknięć, choć białowłosy szczerze miał na nie ochotę.
Potem po prostu, jak gdyby nigdy nic ruszyli w stronę lasu.

***

Droga minęła im w milczeniu, jakby chowali do siebie jakąś urazę, która powstała na skutek ich wcześniejszego spięcia. Cisza okazała się być zbawienna — Neely zdążył uporządkować sobie myśli w głowie i choć po części zapanować nad chaosem, który próbował rozpętać piekło w jego wnętrzu. Momentami czuł się naprawdę źle, jakby coś go kąsało od wewnątrz, jakby szturchały go jakieś niewidzialne ręce. Podczas wędrówki odwracał się kilkukrotnie na boki i do tyłu, jakby próbował namierzyć swoich niewidocznych przeciwników. Bez pożądanego skutku. Ale udało mu się ogarnąć, a wszelkie bóle, które go nękały po prostu odpuściły. Przynajmniej na chwilę, bo atakujące znienacka migreny wciąż co jakiś czas w niego uderzały.
Nie narzucał tempa, szedł normalnie, chociaż bez wątpienia przyspieszał w niektórych momentach, chcąc dorównać Wanchoiowi. Przed nimi rozpościerał się las, który już samym swoim wyglądem wystarczająco zniechęcał do dalszego parcia w jego dalsze części. Już na samym wejściu wędrowców witały czarne, powykręcane szpony, którymi były nierównomiernie rosnące krzewy, zarośla i drzewa. Wydawać by się mogło, że to miejsce wypełnia ciężka atmosfera, którą potęgował tajemniczy „wystrój” wywołujący u niejednego gęsią skórkę.
Każdemu krokowi towarzyszył charakterystyczny dźwięk niewdzięcznie piszczącego piachu, który z pewnością był dobrze słyszalny, bo w lesie panowała cisza. Złowroga cisza, która na pewno nie była dobrym znakiem. Jedyną „odskocznią” od tego zastoju były pojawiające się co jakiś czas na niebie ptaszyska, choć one również nie były zwiastunem niczego dobrego.
Mieli trudności z poruszaniem się — im dalej szli, tym więcej przeszkód pojawiało się na ich drodze, jakby las tworzył naturalną barierę, która miała służyć temu, by żaden nieproszony gość nie zagłębiał się w niektóre miejsca. Pod nogami znikąd wyrastały im jakieś ciernie i masa leżących pni, które musieli omijać na różne sposoby — raz bokiem, później górą, a niekiedy nawet pomagając sobie rękoma, gdy któraś z nogawek wplątywała się w ciemne szpony.
Uważaj. — ostrzegawczy sygnał został rzucony stanowczo za późno, bo dosłownie kilka sekund później Nobuyuki był świadkiem, jak jedna z jego ulubionych bluz rozrywa się. Nie miał zamiaru tego komentować, choć był trochę zły. Dość szybko uznał jednak, że na pewno jakoś poradzi sobie z załataniem tej szpary lub po prostu odda ją Wanchoiowi. Co prawda nadal była o wiele za duża, ale trzeba było przyznać, że do młodego pasowała bardziej niż do Yukimury.
Szybko udało mu się dostrzec dom, do którego prawdopodobnie zmierzali. Neely badał wzorkiem ukształtowanie terenu, próbując jednocześnie ustalić, która z dróg będzie najkorzystniejsza i jednocześnie dość bezpieczna, choć miał wrażenie, że nie ma co liczyć na bezpieczeństwo, że raczej trzeba być gotowym na zagrożenie, mogące pojawić się w tym najmniej oczekiwanym momencie.
Odwrócił się, omiótłszy wzrokiem brudną, dziecięcą buzię młodszego kompana. Cierpliwie go wysłuchał, szczerząc się głupio z tego, że udało mu się go ogarnąć. Co prawda musiał na niego wcześniej podnieść głos, ale przyniosło to niewyobrażalnie dobry skutek — Wanchoi ogarną się i chociaż na chwilę odrzucił swój lekceważący styl bycia, który wcześniej wywoływał u białowłosego niesmak.
Jesteś pewny, że to dobry pomysł? Że damy radę? — Uniósł prawą brew, baczniej mu się przyglądając. — Może lepiej byłoby wybrać najbezpieczniejszą drogę? — To była tylko propozycja. — Niby możemy zaryzykować i wybrać drogę zboczem, ale czuję, że to może źle się skończyć. Dużo tam wystających gałęzi, na pewno byśmy się poranili. O ile byśmy nie spadli. — Rozejrzał się na boki, szukając jakiegokolwiek ratunku, którego niestety nigdzie nie było. Myślał nad tym czy powinni zaryzykować i wybrać te zbocze. Miał na sobie tylko koszulkę w długim rękawem, odniesienie obrażeń było nieuniknione. Przy najlepszych wiatrach miałby tylko pokiereszowane plecy, ale można było też zakładać te czarne scenariusze, o których starał się nie myśleć zbyt intensywnie, choć w dalszym ciągu brał je pod uwagę.
A to Ci dopiero... Ty masz dość kłopotów? Przecież kłopoty to Twoje drugie imię. — Zamrugał energicznie ślepiami, wyciągając dłoń w stronę zbocza. — Dobra, niech Ci będzie. Ale idziesz pierwszy. Jesteś mniejszy i szczuplejszy, będziesz mnie ostrzegał jak powinienem unikać przeszkód jeśli będą jakieś większe. — Wbił w niego swoje spojrzenie, uśmiechając się krzywo. — Prowadź, kocie. Ufam Ci.
Pierdolenie, Ty nie ufasz nawet samemu sobie.
I co z tego?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.17 2:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Wanchoi wzruszył barkami.
— Nie wiem, może nie damy. Może nagle się ześlizgniemy, ziemia się osunie albo stracimy po prostu równowagę. I hukniemy o grunt. — Chłopak ironizował, ale dało się w jego tonie wyczuć coś jeszcze. Tę nutę strachu podszytą wyuczonym sarkazmem. — Daj spokój, Yukki. To tylko kawałek. Co złego może się stać?
Wanchoi patrzył na niego, a potem odwrócił wzrok i spojrzał w górę. Niebo nad ich głowami ciemniało, ale i tak można było dostrzec zbliżające się chmury.
— Zbiera się na deszcz. — Chłopak skulił uszy, które przylgnęły płasko do jego czaszki. — Na ulewę. Może nawet na burzę. Naprawdę musimy iść zboczem, bo nie dotrzemy do chaty przed grzmotami.
Zadrżały mu usta, ale prędko przegryzł dolną wargę. Zostawił na niej ledwie widoczny zarys swoich zębów, ale i ten prędko wyblakł. Zmusił się, by oderwać wzrok od nieboskłonu i ponownie przenieść go na drogę. Teraz mieli szansę i Wanchoi doskonale o tym wiedział – jeżeli pójdą zboczem, być może zdążą na czas. Może uda im się prześcignąć i chmury, i noc.
Uniósł nagle rękę do głowy. Brwi się ściągnęły. Usta wykrzywiły.
— Cholera. — Syk, jaki przetoczył się przez jego gardło, zniekształcił wypowiadane słowo. Wanchoi niedbałym ruchem odgarnął jasne włosy i nagle obrzucił Neely'ego pytającym spojrzeniem, przeciągając wzrokiem od jego butów, po sam czubek głowy. — Tak, kłopoty to moje drugie imię. Dlatego tak do mnie lgniesz. A skoro o tym mowa — tu wskazał na niego palcem, którym postukał w powietrzu. Wskazywał jego gardło.
Energicznie zabrał jednak rękę, gdy w tle trzasnął piorun. Grzmot przetoczył się przez cały las, wprawiając gałęzie w martwe klekotanie.
— Nie, nieważne. Chodźmy tym zboczem. — Głos mu przycichł, a oczy uciekły na bok.
Jeszcze chwilę, dosłownie trzy sekundy, stał blisko niego, gryząc się z jakimiś myślami, ale potem odwrócił się gwałtownie na pięcie i pomaszerował do zbocza. Spojrzał w dół. Wyglądało tak, jakby ziemia miała ręce – czarne i powykręcane. Szpony sięgały ku górze, ku nim, ale były zbyt krótkie, aby udało im się chwycić za ich nogawki.
— Bardzo dobrze — mruknął Wanchoi. — Cholernie.
A potem oparł stopę o wąski pas wystającej płyty. Uderzył nieco mocniej, przez co ziarna posypały się w dół, ale podłoże zdawało się być stabilne. Już po chwili, zwrócony tyłem do czarno-brązowej ściany, zaczął niespiesznie przesuwać się w bok. Stawiał stopę za stopą, z wnętrzem dłoni milimetr od chropowatej powierzchni, jaką miał za plecami.
W tle znów błysnęło i tym razem las rozjaśnił się bielą. Chwilę potem rozległ się głośny huk, na który Wanchoi przystanął, silniej przylegając do ściany.
— Jest już blisko? — wymamrotał pod nosem, nie zerkając jednak na Yukimurę.
Głowę miał zwróconą w bok; twarz poza zasięgiem czerwonych ślepi swojego towarzysza. Zacisnąwszy dłoń w pięść, ruszył dalej. Powoli, statycznie i ostrożnie.

Dodatkowo rzut kostką. 

Warianty:
1-70 — choroba stabilna na tyle, by Nobuyuki był w stanie racjonalnie myśleć (kolejny rzut za min. 3 posty);
71-100 — choroba niestabilna; Nobuyuki odczuwa rosnącą żądzę krwi.

To tylko wstępna diagnoza. Dostosuj się jednak do wyniku.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.05.17 2:18  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
The member 'Arcanine' has done the following action : Dices roll


'Kostka' : 38
                                         
VIRUS
VIRUS
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.17 22:36  •  Las blisko Desperacji. - Page 17 Empty Re: Las blisko Desperacji.
Kiwnął głową, wypuszczając nosem powietrze.
To jak już będziemy spadać, to chociaż podstaw się tak, aby umożliwić mi znośne lądowanie — bąknął pod nosem w odpowiedzi i zapewne chciał dodać coś jeszcze, choć w porę nabrał wody w usta, by przypadkiem nie powiedzieć czegoś niestosownego. Białowłosy uznał, że skoro Wanchoi potrafił zapanować nad swoim wewnętrznym, krzyczącym bachorem, to on sam też powinien zmienić do niego podejście. Wzajemne dogryzanie sobie musieli zepchnąć na drugi plan, bo burza deptała im po piętach, więc oboje musieli się spiąć, by dotrzeć do celu na czas. W przeciwnym razie nie dość, że zmoknął, to może i się przeziębią. Albo jeszcze gorzej... spadną w dół, bo mimo tego, że desperacki deszcz był zbawienny to często bywał również zdradliwy. Bo zawsze istnieje coś takiego jak druga strona medalu.
To musimy się pospieszyć, ale nie bierz tego do siebie zbyt dosłownie, bo serio spadniesz. A tego byśmy nie chcieli. — Nie żeby jakoś specjalnie przejmował się stanem zdrowia Wanchoia, ale po prostu wygodniej by było gdyby żaden z nich nie odniósł niepotrzebnych obrażeń, bo przecież lepiej było uniknąć nieszczęść. Musieli tylko narzucić sobie żwawe tempo i dorzucić do tego odrobinę ostrożności, by nie narobić głupich błędów, które mogły ich zbyt wiele kosztować. Łatwizna... trochę skupienia i dadzą radę, musieli to sobie wmówić. Neel musiał to sobie wmówić, bo nie wiedzieć czemu miał jakieś dziwne obawy à propos przejścia tym wąskim pasem płyty. Najchętniej odkładałby to w nieskończoność, ale musieli ruszać dalej. Doskonale to wiedział.
Ciągnie swój do swego... — mruknął, nie wspominając nawet o swoim gardle, bo szczerze to nawet nie wiedział o co chodzi. Jeśli miał na nim jakąś szramę to pewnie po prostu o niej zapomniał. Niby jakiś czas temu ktoś mu przyłożył ostrze do szyi, ale ledwo naruszył strukturę skóry w tym miejscu, więc ślad po skaleczeniu już dawno powinien zniknąć. A może w międzyczasie nabawił się jakiejś innej blizny, o której istnieniu nawet nie miał pojęcia? Może. W swoim życiu odnosił taką ilość obrażeń, że niekiedy naprawdę ciężko było je wszystkie zliczyć, a niektóre totalnie się ignorowało, uznając je za mało ważne i niewymagające medycznej konsultacji.
Wzdrygnął gdy usłyszał huknięcie grzmotu. Ciemne, kłębiaste cumulonimbusy sunęły po niebie i mogłoby się wydawać, że przyspieszają z każdą chwilą. Członkowie kociego gangu naprawdę musieli się zbierać, póki była jeszcze nadzieja, że uda im się pokonać wąski pas drogi przed deszczem.
Ruszył zaraz za młodym, niemalże depcząc mu po piętach. Zatrzymali się w tej samej chwili co Wanchoi, choć nie spojrzał w dół, nie chcąc ryzykować jakimś nagłym zawrotem głowy lub czymś podobnym. Wystarczyła chwilowa utrata równowagi, a poleciałby w dół. Nie mógł sobie pozwolić na podjęcie zbędnego ryzyka.
Uważnie przyjrzał się temu, jaką pozycję przyjmuje chłopak i w jaki sposób radzi sobie z pokonywaniem kolejnych centymetrów drogi. Westchnął ciężko, a następnie poszedł w ślady swojego kompana. Ustawił stopy na wąskim pasie, po którym miał iść dalej, opierając się plecami o ciemną ścianę, uważając przy ty, by nie zahaczyć się o żadną wystającą gałąź lub inną przeszkodę. Zrobił pierwszy krok w bok, a potem starał się robić kolejne, próbując jednocześnie nadgonić Wanchoia, który swoją drogą wcale tak daleko nie odszedł, więc po kilku sprawnych krokach powinien znaleźć się niemalże przy nim.
Nie wiem, to Ty idziesz pierwszy — odparł, patrząc przez jasną głowę wymordowanego. — Chyba nie, jesteśmy coraz bliżej. — Grzmot spowodował, że Neely znowu wzdrygnął, jednak przymknąwszy na chwilę oczy dość szybko się ogarnął. Rozwarł powieki i ruszył dalej. Powoli i z wyczuciem, starając się ominąć wszelkie napotkane przeszkody.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 17 z 25 Previous  1 ... 10 ... 16, 17, 18 ... 21 ... 25  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach