Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next

Go down

Pisanie 16.09.16 0:48  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
By tradycji stało się zadość, puścił słowa Azizela mimo uszu, przechadzając się po okolicy. Miał jednak wrażenie, że utknęli poniekąd w martwym punkcie, a widok zmaterializowanego Levy'ego do ludzkiej postaci tylko utwierdził go w tym jakże przykrym przekonaniu. Rzecz jasna nie miał zamiaru dać za wygraną. Obszedł plac z szczątkami dawnej cywilizacji dookoła. Jego uwadze nie umknął fakt, że od strony parku ślady krwi zaczęły się przerzedzać, aż w końcu trop się urwał, co mogło świadczyć bez wątpienia o tym, że najprawdopodobniej, zresztą zgodnie z założeniami, zwłoki Siriona nie opuściły Apogeum. Bo jeśli to android był faktycznie odpowiedzialny za śmierć Pradawnego, jego stan techniczny nie pozwalał na długie i wyczerpujące spacery z nieżyjącym przełożonym, czego dowodziły fragmenty mechanicznych części rozrzucone gdzieniegdzie po okolicy, będącej kolebką społeczeństwa na ziemiach Desperacji.
Parsknął na uwagę Żmija, zaciskając zęby na filtrze.
Wykopywaniem dołu zajmiesz się później, gdy już znajdziemy te truchło — sarknął.
Poprawił kaptur na głowię, gdy zerwał się wiatr, który w zasadzie był poniekąd zbawienny, acz w tej sytuacji wydał się być po prostu nie na miejscu. Yury zmarszczył nos, gdy doszedł do niego nieprzyjemnych zapach. Najprawdopodobniej gdyby nie był przyzwyczajony do takiego smrodu, który skądinąd przypominał do złudzenia ten towarzyszący przy rozkładzie zwłok, marny posiłek skonsumowany przez niego w pośpiechu samym rankiem, podszedłby mu do gardła. Dla samego Yury'ego był to sygnał, że w tym momencie kończy się ich błogi odpoczynek w objęciach nałogu. Instynktownie wyciągnął pistolet z kabury, który tradycyjnie znajdowała się po lewej stronie paska od spodni.
Nadal czując unoszący się w powietrzu smród, który przygnały buchające w twarz opary ciepła, niewiele myśląc, ruszył w tamtym kierunku - do, jak przypuszczał, samego źródła.

zt
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.09.16 16:29  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Trochę głupio, że Levy porzucił swoją zwierzęcą formę. Azie myślał, że jako lew, wymordowany był ciekawszym kompanem. Był on na pewno o wiele przyjemniejszy niż niewdzięcznik Yurek, który chyba żył tylko tym, żeby wprowadzać negatywną aurę wszędzie, gdzie się znajdzie. Spojrzenie anioła wędrowało z jednego mężczyzny na drugiego. Chociaż wiedział, że w ich głowach kłębią się zapewne jakieś myśli, to ich twarze nie zdradzały w tym momencie żadnych oznak rozumowania.
Białowłosy, widząc jak Levy pije wodę, odebrał wymordowanemu swoją torbę i przewiesił ją przez ramię. Jeszcze by się ktoś pomylił i wychlał jego wodę i dopiero wtedy byłby dramat i płacz.
Spojrzał na Yury'ego, który zaczął się od nich oddalać i obchodzić okolicę. Zauważył jak biomech kilkukrotnie pociąga nosem, jakby udało mu się coś wywęszyć. Azizel również kilka razy pociągnął nosem, jednak oprócz gorącego powietrza, nie udało mu się wywąchać nic szczególnego. Dopiero po kilku krokach wychwycił słaby odór, którego nie potrafił od razu stwierdzić, co mogło być jego źródłem. Skrzywił się jednak, gdy znalazł się kilka kroków od Smoka, a wiatr zawiał mu prosto w twarz. Na szczęście nie miał odruchów wymiotnych, jego żołądek nie ściskał się gwałtownie, gdy tylko poczuł coś nieprzyjemnego. W swojej medycznej karierze widział i wąchał wiele odrzucających zapachów, a ten który czuł obecnie, nie był inny. Byli już blisko swojego celu. Anioł powolnym krokiem ruszył za swoim towarzyszem.

zt x2
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.02.17 17:28  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Przez ostatnie kilka dni nie był sobą. Rozdrażnienie spowodowane pogarszającym się stanem zdrowia dobijało go, jak i tych, którzy żyli w jego otoczeniu. Z początku bagatelizował swoje słabe samopoczucie, uznając to za chwilową niedyspozycję lub gorszy dzień. Szkoda tylko, że „gorszy dzień” nie powinien ciągnąć się przez niemalże cały tydzień.
Nie miał ochoty opuszczać kasyna, niedobrze robiło mu się na samą myśl o tym, że miałby wyściubić nos na zewnątrz. Sam widok ośnieżonego krajobrazu Desperacji wywoływał u niego gęsią skórkę. Ale musiał wyjść, by znaleźć jakiegoś medyka, który mógłby mu pomóc. Chciał jak najszybciej dowiedzieć się co się dzieje z jego ciałem, bo przez ostatni czas nie czuł się najlepiej. W jego głowie pojawiały się wizje, które nigdy wcześniej go nie nawiedzały. Odczuwał jakąś dziwną, obcą potrzebę spijania własnej krwi. Za każdym razem powstrzymywał się, koncentrował myśli na czymś innym, byleby tylko odwlec je od wampirzych zapędów. W podobny sposób uspokajał drganie dłoni, które wywoływał ten zew krwi.
Był bezradny, miał wrażenie, że powoli traci kontrolę nad swoim ciałem. Uciążliwe bóle głowy dawały o sobie znać bardzo często, czuł się jakby jakieś kilkuletnie dziecko nieumiejętnie uderzało w cymbałki tuż przy jego uszach. Bezsilność działa mu na nerwy, co tylko potęgowało jego złość i drażniło go jeszcze bardziej.
Udało mu się wstać i rozprostować kości z charakterystycznym chrzęstem. Dość długo szykował się do wyjścia, bo co chwilę tracił chęci na zrobienie czegokolwiek. W jednej chwili stał, nakładając buty, a w drugiej siedział na podłodze. Jeszcze nigdy wcześniej nie zachowywał się tak... inaczej. Dobrze, że przynajmniej (chyba) nikt go jeszcze nie widział w tak opłakanym stanie. W kilkadziesiąt minut udało mu się ogarnąć. Niedbale zawiązał sznurówki swoich glanopodobnych butów, narzucił na siebie puchową kurtkę i ruszył w drogę. Nie wiedział gdzie dokładnie powinien się udać w poszukiwaniu pomocy, ale po chwili namysłu uznał, że najstosowniejszym miejscem będzie Apogeum. Miał tylko nadzieję, że spotka na swojej drodze kogoś, kto faktycznie będzie próbował pomóc, bo nie miał ochoty użerać się z bandą wygłodniałych wymordowanych.
Nie miał ochoty, ani sił.
Ręce chował w przydługich rękawach kurtki, a wzrok miał wbity w swoje stopy. Dopiero później uniósł łeb, a jego oczom ukazały się jakieś ruiny. Z daleka nie był w stanie rozpoznać czym były wcześniej. Kilkanaście szybkich kroków pozwoliło zbliżyć mu się do obiektu na tyle blisko, by mógł w nim rozpoznać fontannę, a raczej jej szczątki.
Rozejrzał się na boki. Raz w lewo, potem w prawo.
Nikogo nie słyszał.
Usłyszał huk, choć był pewny, że to tylko jego wyobraźnia płata mi figle. I tak rzeczywiście było. Nawiedził go ostry ból głowy, który zmusił go do kucnięcia. Prawa noga poddała się — śliskie podłoże sprawiło, że wylądował na kolanie, które po kontakcie ze śniegiem niemalże od razu zlodowaciało. Nieprzyjemny chłód przepłynął przez całe ciało wymordowanego.
Krew.
Ta jedna, drobna myśl potrafiła sprawić, że Nobuyuki na chwilę zdziczał. Głowa wciąż nie dawała mu spokoju, a wampirze zapędy nie chciały dać o sobie zapomnieć. Otwartymi dłońmi oparł się o zaśnieżony bruk, nie zważając na kolejne fale chłodu, które powoli spowijały jego ciało. Pochylił się nieco do przodu, jego białe włosy opadły na ziemię, a on zaczął przeraźliwie dyszeć.
Szybki wdech.
Szybszy wydech.
I znowu.
Dusił się? Nie, ale nie było opcji, by w najbliższej chwili udało mu się unormować swój oddech. Z braku sił opadł na podłogę. Usiadł na nodze, chcąc uniknąć bliskiego kontaktu tyłka ze śniegiem. Lewa ręka objęła lewą półkulę czaszki, jakby zimny dotyk miał choć trochę uśmierzyć nieprzemijający ból.
Żałosne.
Dłoń, która przed kilkoma sekundami próbowała złagodzić cierpienie zjechała niżej, przecierając twarz. Zatrzymała się w okolicy ust. Język białowłosego zetknął się z zimną skórą kończyny. Dosłownie chwilę później wymordowany rozwarł wargi, odsłaniając szereg ostrych zębisk, które natychmiastowo zatopił w ręce, w okolicy kciuka. Poczuł specyficzny, metaliczny smak krwi. Łapczywie przełknął posokę, a następnie przesunął szczęki w inne miejsce. Szkoda, że nie pokwapił się o wcześniejsze wyjęcie kłów w pierwszego fragmentu skóry, bo poskutkowało to powstaniem okropnej, szarpanej rany.
W ciągli kilku minut zdążył poważnie pogryźć i pokaleczyć swoje dłonie. Okolice ust miał przyozdobione barwą szkarłatu, z rąk wciąż ciekły mu pojedyncze strużki krwi, które leniwie opadały, zatracając się w białym puchu.
Wciąż oddychał dość szybko.
I krwawił, mocno krwawił.
Przewrócił się na bok, próbując wstać. I prawie mu się udało. Zrobił kilka chwiejnych kroków, a potem opadł na jakiś marmurowy bloczek zniszczonej fontanny. Oparł się o niego, podejmując kolejne próby powstania.
Na próżno.


Ostatnio zmieniony przez Nobuyuki dnia 23.02.17 18:04, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 22.02.17 22:08  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Samotna wędrówka przez Desperację to nie było takie byle co. Liselotte odczuwała trudy podróży z chwili na chwilę coraz bardziej, choć przecież wcale nie była to jej pierwsza wyprawa. Czyżby zaczynała się starzeć? Przecież jako anioł właściwie nie powinna postępować w fizycznym rozwoju, szczególnie że została stworzona, a nie urodzona. Jej pobratymcy z tak zwanej "drugiej generacji" rzeczywiście przechodzili przez dzieciństwo i okres dojrzewania, jednak zawsze następowało zatrzymanie tychże procesów i delikwent taki od pewnego momentu życia nie starzał się ani o dzień. Nie, to nie mogło być to. No chyba, że zinterpretujemy stan anielicy jako psychiczne starzenie i zmęczenie życiem, co nie byłoby znowu aż takie nielogiczne. Bądź co bądź spędziła na świecie prawie tysiąc lat, z czego żadnego roku nie dało się nazwać lekkim i rozrywkowym. Wciąż miała pełne ręce roboty: a to przy powstrzymywaniu katastrof naturalnych, a to podczas nauki, to zaś znów w szpitalu, gdzie pacjentów nigdy nie ubywało. A mimo to wciąż opuszczała względnie bezpieczne podziemia i włóczyła się poza murami, gdzie zagrożeń czyhało o wiele więcej, a więc logicznym wnioskiem było też wielu potrzebujących. Lil nie lubiła spoczywać na laurach i trzymać się swojej ciepłej posadki, bądź co bądź jako anioł z prawdziwego zdarzenia była zobligowana do zajmowania się nie tylko własnym grajdołkiem, ale wszystkimi tymi, których los postawiłby na jej drodze. Anielica miała umiejętności i materiały, a Desperacja - mnóstwo na nie chętnych. Wniosek nasuwał się sam.
Nietrudno więc dojść do podsumowania, zgodnie z którym dziewczyna się po prostu przepracowywała w najróżniejszych tej czynności formach. A jednak, choć podejrzewała, że patrząc w lustro znów znajdzie cienie pod oczami i zmordowany wyraz twarzy, nie mogłaby się czuć szczęśliwsza. Pomagając, była w swoim żywiole i nic jej nie mogło odebrać satysfakcji z dobrze wykonanej pracy.
Mijała właśnie okolice dawnej fontanny, kiedy jej uwagę przykuł znajdujący się przy niej osobnik. Mężczyzna wyraźnie się słaniał, a uwadze blondynki nie ubiegło także, że warstwa brudnego śniegu była gdzieniegdzie uwalana krwią. Przyspieszyła nieco kroku, zatrzymując się nie dalej niż półtora metra od nieznajomego. Była gotowa uciekać w razie potrzeby, jednak ów osobnik nie wyglądał na razie na realne zagrożenie. Jakby co, Lise zawsze miała w zanadrzu kilka sztuczek, gdyby była zmuszona do odparcia czyjegoś ataku. Koniec końców to Desperacja, nie ma się co pierniczyć z konwenansami.
- Ostrożnie, poczekaj. Pomogę ci - zaczęła łagodnie, licząc na jakiś odzew ze strony nieznajomego. Gdyby wykazywał chęć współpracy, mogłaby spróbować podnieść go na nogi i usadzić bezpiecznie, tak by nie zarył twarzą o resztki przedapokaliptycznego bruku.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 24.02.17 23:39  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Rozglądał się na boki, machając przy tym chaotycznie głową. Mogłoby się zdawać, że mruga kilka razy na sekundę. Próbował znaleźć w oddali jakiś punkt, na którym mógłby skupić swój wzrok. Wiedział, że każde spojrzenie w stronę poranionych rąk mogło tylko spotęgować pragnienie krwi, któremu już i tak po części się poddał. Wciąż oddychał szybko. Przymknął oczy, próbował myśleć o czymś innym, próbował zapomnieć o tym, że jego rozwalone dłonie są mocno poplamione krwią. I o ile udawało mu się zignorować ból, to nie potrafił olać tego dziwnego uczucia, które mu nie dawało spokoju.
Masochista... miał się za obrzydliwego masochistę. Nie mógł zrozumieć jak mógł się zranić. Przecież tego nie chciał, czuł się jakby w jego wnętrzu siedział jakiś mały kosmita, który chwycił za ster i manipulował jego ciałem. Głowa bolała go cały czas, nie pozwalając mu na poukładanie swoich chaotycznych myśli.
Nie udało mu się znaleźć punktu, na którym bez problemu skupiłby swój wzrok. A chciał tylko wyzbyć się tego dziwnego wewnętrznego przymusu, który niemalże rozkazującym tonem kazał mu robić rzeczy, których nigdy wcześniej by nie zrobił. Zaczął nerwowo poruszać stopą na boki. Dłonie bezradnie rozłożył na boki, kładąc ja na śniegu. Wbił spojrzenie w swoją nogę, jakby to miało mu pomóc zapomnieć o tym, że jakaś magiczna siła zniewoliła go i zawładnęła jego umysłem, a co za tym idzie — również ciałem.
Napiął mięśnie twarzy i zacisnął zęby, jakby chciał się powstrzymać od ponownego zatopienia ostrych kłów w już dawno naruszonej strukturze skóry dłoni. Odnosił wrażenie, że ból rozchodził się po całej jego ręce, mimo iż to tylko jego dłonie były pokiereszowane.
Nawet nie zauważył, gdy w pobliżu pojawiła się nieznajoma mu postać. Był zbyt zajęty sobą, próbował doprowadzić swoją psychikę do porządku. Jego twarz zdobił grymas bólu, w którym bez problemu można było dostrzec nutkę bezradności. Trudno mu było zaakceptować fakt, że w tej chwili nie mógł zaufać sobie. Sam nie wiedział kiedy najdzie go kolejna fala pragnienia, która całkowicie zmieni jego zachowanie. Męczyło go to.
„Pomogę Ci.”
Wystarczyło, że udało mu się usłyszeć jego słowo, które było dla niego w tej chwili kluczem — „pomoc”. Wciąż był nieco rozkojarzony, ale wizja tego, że może otrzymać pomoc była bardo kusząca. Samotnie nie dałby sobie rady, wiedział to.
Nie wiem co się ze mną dzieje — wycedził przez zaciśnięte zęby, bo wciąż starał się powstrzymywać przed zrobieniem jakiejś głupoty. W międzyczasie podparł się zakrwawioną ręką o podłoże, próbując podnieść swoje ciało. Spojrzał na dziewczynę, a następnie skrzywił się nieznacznie. — Pomóż mi...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.03.17 0:18  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Obserwowała nieznajomego uważnie, a każdy mięsień ciała był gotów napiąć się w każdej sekundzie, gdyby mózg postanowił dać sygnał do ucieczki. Zrobiłby to zresztą już dawno, gdyby nie kierująca całością organizmu dusza, która uparcie obstawała przy pierwotnym planie. Liselotte widziała już w życiu wiele przypadków najróżniejszych chorób i była przekonana, że poradzi sobie nawet w tak trudnej sytuacji. Cokolwiek by nie dolegało temu osobnikowi, od przeziębienia po tyfus, była przez samą siebie zobligowana do udzielenia pomocy. W sumie nie tylko przez samą siebie, ale przede wszystkim przez Boga, który dokładnie do tego zadania stworzył ją i jej pobratymców przed wiekami. Jakkolwiek niebezpiecznie sytuacja by nie wyglądała, blondynka nie należała do tchórzy. Widok krwi pokrywającej ciało długowłosego nie była dla niej żadną nowością, a wręcz spowszedniał jej całkowicie. Widywała już dziury w trzewiach wielkości pięści dorosłego mężczyzny, a i sama na porządku dziennym parała się operacjami organów wewnętrznych. Obraz słaniającej się, poranionej istoty wywoływał w niej raczej troskę i potrzebę jak najszybszego udzielenia pomocy.
- Już, już. Wszystko będzie dobrze - zapewniła łagodnym głosem, próbując jednocześnie znaleźć jakiś sposób na podniesienie nieznajomego na nogi. W końcu ostrożnie, acz używając wszystkich możliwych pokładów swojej siły, podźwignęła biedaka i usadziła na brzegu fontanny. Wciąż była w pogotowiu, na wypadek gdyby miał w planach znów upaść.
- Niczym się nie martw. Zaraz się wszystkiego dowiem i zrobię co mogę, żeby ci pomóc - zapewniła. Wprawdzie mogła przeprowadzić tradycyjną diagnozę, zadać pytania i dopasować objawy do znanych sobie schorzeń i obrażeń, ale miała na to o wiele szybszą metodę. Położyła dłoń na ramieniu nieznajomego i skupiła się na odczytaniu wszystkich danych, które mogły okazać się przydatne. Najpierw w umyśle Lotte pojawiły się te, które widziała na własne oczy. Im jednak dłużej się koncentrowała, tym bardziej rzedła jej mina. Wcześniejszy błysk dodającego otuchy optymizmu teraz zbladł, ustępując trosce.
- Och... niedobre wieści. Masz psychozę krwiopaty. - Głos lekko jej drżał, na wpół z przejęcia, na wpół od panującego dookoła przenikliwego chłodu. Diagnoza sprawiła, ze najwyższa czujność znów wyszła na pierwszy plan. Lise miała już do czynienia z kilkoma osobami dotkniętymi tym schorzeniem i wiedziała doskonale, jak nieprzewidywalne potrafią być ich zachowania pod wpływem choroby. Jeszcze gorsze było to, że sporządzenie lekarstwa w warunkach Desperacji generalnie zakładało cud.

Ja nie wiem co to jest, ale na pewno nie porządny post. Gomen :<
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.03.17 18:50  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Czuł się beznadziejnie, bo jakaś nieznana mu choroba trawiła jego organizm, powoli doprowadzając go do częściowej utraty zmysłów, nie mówiąc już o ogólnym zmęczeniu i przewlekłych bólach głowy, które nie odpuszczały nawet na chwilę. Miał wrażenie, że jakaś niewidzialna, silna ręka zaciska się na jego czaszce i napiera na nią z coraz większą siłą. Do tego wszystkiego dołączało wszechobecne poczucie bezradności, które sprawiały, że Nobuyukiemu było po prostu wstyd. Wstyd przed tą drobną istotką, która zadeklarowała swoją pomoc i wstyd przed samym sobą, że pozwolił jakiemuś cholernemu syfowi przejąć kontrolę nad swoim ciałem.
Chorował dość rzadko, a jeśli już, to nigdy nie łapało go nic poważnego. Zazwyczaj nie potrzebował niczyjej pomocy i doskonale dawał sobie radę sam. Bez żadnych lekarstw, bez konsultacji lekarskich i bez nadmiernego współczucie wobec swojej osoby. A teraz? Nie wiedział jakie świństwo się go uczepiło, bo nigdy wcześniej nie czuł się tak źle. Wciąż nie myślał trzeźwo, a każda próba zebrania myśli do kupy kończyła się niepowodzeniem — wystarczyło kilkanaście sekund „intensywnych” prób poukładania sobie różnorakich faktów, by ostre bóle głowy znowu zaczęły dawać o sobie znać. Silniej niż dotychczas.
Na chwilę zapomniał o dziewczynie znajdującej się tuż przy nim. Spojrzał na swoje poharatane dłonie, a jego długie, smukłe palce drżały, jak u nałogowego alkoholika. Zamknął oczy, nie mogą już dużej wpatrywać się w rany, które sam sobie zrobił. Odwrócił głowę w bok, bo widok zakrwawionych kończyn nie sprawiał mu frajdy, choć gdzieś daleko, w ciemnych odmętach umysłu samotnie dryfowały masochistyczne myśli, których za wszelką cenę nie chciał do siebie dopuścić.
„Wszystko będzie dobrze.”
Otworzył oczy, chaotycznie spoglądając na boki, byleby tylko ominąć patrzenia na swoje poranione ręce. Chwilę zajęło mu ogarnięcie otaczającej go rzeczywistości i dopiero po tej chwili skupił swój wzrok na drobnej blondyneczce, która o dziwo wciąż przed nim stała. Ktoś inny, widząc wymordowanego w tak opłakanym stanie z pewnością zainteresowałby się jedynie cennym ekwipunkiem rannego, a nie jego stanem zdrowia.
Poczuł jak delikatne dłonie dziewczyny łapią go z boku, próbując wprawić jego ciało w ruch. Prawda była taka, że gdyby czerwonooki nie pomógł anielicy, to ta z pewnością nie uniosłaby ciężkiego cielska Kota nawet o centymetry w górę. Na szczęście w porę udało mu się ogarnąć rzeczywistość i podeprzeć się rękoma tak, że powstał na krótką chwilę, by po chwili usiąść na brzegu fontanny. Z pewnością zachwiał się nieraz i możliwe, że nawet był bliski upadku, bo zniszczone podeszwy jego butów nie ułatwiały mu poruszania się po zlodowaciałym podłożu. Ale nie wywrócił się i to było najważniejsze.
Słysząc jej kolejne słowa jedynie kiwnął niechętnie głową. Uniósł zimną dłoń na wysokość ust, a następnie przejechał nią po twarzy, pozbywając się przy tym części krwi, którą był ubrudzony. Wykorzystał również tę chwilę, by wysunąć język i oblizać nim usta, natrafiając na resztę posoki, której nie udało mu się wcześniej wytrzeć ręką. Wargi mężczyzny zadrgały niebezpiecznie, podobnie zresztą jak jego dłonie.
Odetchnął głębiej, pospiesznie opuszczając dłoń. Zrobił to w momencie, w którym blondynka ułożyła na jego ramieniu swoją drobną rączkę. Możliwe, że to właśnie ona powstrzymała go przed kolejnym zatopieniem kłów w skórze, której ciągłość została dobitnie przerwana już dawno.
„Masz psychozę krwiopaty.”
Zmarszczył brwi, posyłając anielicy pytające spojrzenie. Nigdy wcześniej nie chorował na coś podobnego, nawet nie pamiętał czy kiedykolwiek miał z tym czymś do czynienia. Bóle głowy skutecznie uniemożliwiały mu szperanie we własnej pamięci.
To coś poważnego? — wychrypiał dość głośno, wypuszczając nosem wcześniej zgromadzone w płucach powietrze. Ich spojrzenia spotkały się, choć Nobuyuki nie potrafił zbyt długo patrzeć w niewinne oczęta dziewczyny. — Jak się tego pozbyć? Jak to le... leczyć? — Dość szybko zadał te dwa proste pytania, na które chciał uzyskać niemalże natychmiastowo odpowiedź. Blondynka z pewnością miała niemałe pojęcie o medycynie, skoro tak szybko udało jej się ustalić jakie choróbsko dorwało wymordowanego. W tej jednak chwili potrzebował informacji o chorobie, której nie znał zbyt dobrze. Możliwe, że kiedyś widział kogoś o podobnych symptomach do swoich, ale w tym momencie nie potrafił sobie tego przypomnieć.
Dziękuję — powiedział dość cicho po chwili milczenia, unosząc wzrok, by znów móc spojrzeć w spokojne oczęta skrzydlatej.
Kim jesteś, niewiasto?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 09.03.17 23:16  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Gdy już uporała się z diagnozą, usiadła na brzegu fontanny obok nieznajomego. Gdzieś na drugim poziomie myślenia wciąż pilnowała, by nie rymsnął po raz kolejny o podłoże, skoro go już z tak wielkim trudem podniosła. Wprawdzie większość zasługi z doprowadzenia delikwenta do pozycji pionowej miał on sam, ale i Liselotte nie była tak do samego końca bezsilna. Mogła być maleństwem, ale jakieś minimum siły fizycznej posiadała. Zresztą, mniej ważne od tego, kto dokonał dzieła, był sam fakt jego ukończenia. Dzięki temu długowłosy przynajmniej już nie rył twarzą po śniegu.
- To coś poważnego?
Skinęła głową, tracąc w wyrazie twarzy nieco z poprzednio na niej goszczącego optymizmu. Sama miała nadzieję uzyskać mniej przykrą odpowiedź, jednak magia nie mogła kłamać. Pewność co do diagnozy w przypadku użycia mocy była stuprocentowa, anielica mogła co najwyżej nie wyłapać wszystkich chorób i obrażeń, jakie w tej chwili dręczyły nieznajomego. Co jednak pojawiło się w umyśle blondynki, to bez wątpienia nadszarpywało zdrowie towarzyszącego jej osobnika. Z całego serca chciałaby móc zaprzeczyć, jednak fakty były inne: białowłosy chorował na psychozę krwiopaty, a była to dolegliwość ciężka, niebezpieczna i trudna do wyleczenia.
- Niestety, to dość poważna choroba. Im dłużej będzie się zwlekać z jej wyleczeniem, do tym gorszego stanu cię doprowadzi. W końcowym stadium już nie da się powstrzymać pragnienia krwi do tego stopnia, że chory rozszarpuje sam siebie. - Nie były to dobre wieści, a więc i ton dziewczyny nie brzmiał optymistycznie. Ona sama wbiła wzrok w śnieg i chwyciła w zęby policzek od wewnętrznej strony, próbując dojść do ładu z myślami. Gdyby tylko miała odpowiednie środki... niestety, nie dysponowała takimi lekami, jak by chciała. Może nadeszła pora, by nauczyć się samodzielnie je wytwarzać?
- Leczenie wymaga zażycia preparatu zwanego pocałunkiem Morfeusza. Z tego, co pamiętam, trzeba go pić regularnie przez trzy dni - oznajmiła, podnosząc w końcu wzrok na swojego rozmówcę. Najbardziej bolało ją to, że nie może w tym samym momencie wyjąć z kieszeni odpowiedniej ilości dawek i wręczyć ich nieznajomemu, podając dokładną instrukcję zażywania. Taki byłby najlepszy scenariusz, jednak do realizacji brakowało najważniejszego rekwizytu. Lise skrzywiła się mimo woli, wyrzucając sobie w myślach, że naprawdę powinna zabrać się za farmację. Już zbyt wiele razy poległa na tym, że nie była w stanie przygotować lekarstwa dla kogoś potrzebującego.
Może to dlatego podziękowanie bardziej ją zasmuciło, niż wywołało jakieś poczucie dumy. Nie miała z czego się cieszyć - nie zrobiła właściwie nic.
- N-nie ma za co. Chciałabym móc ci bardziej pomóc, ale... ale nie mam nawet żadnego składnika na potrzebne lekarstwo. Przepraszam. - Pokręciła głową, a złote pasemka zafalowały żałośnie wokół młodo wyglądającej twarzyczki. Chciała zrobić cokolwiek, żeby jakoś ułatwić nieznajomemu uporanie się z chorobą, mieć chociaż jakiś doraźny środek zapobieżenia objawom... niestety, nie było jej wiadomo o żadnej tego typu rzeczy. A niech to.
Na wpół załamana, nachyliła się w kierunku nieznajomego i objęła go drobnymi ramionkami, po czym ścisnęła lekko - może chcąc dodać otuchy jemu, może sobie. Podobno przytulanie dobrze działa na układ nerwowy i łagodzi zdenerwowanie, więc akurat jak znalazł. Jedyny doraźny środek, jaki miała pod ręką.
Choć nie, nie jedyny.
- Daj te ręce, przeczyszczę ci rany - zakomenderowała stanowczo, acz łagodnie, gdy już wypuściła pacjenta z objęć. Zdjęła plecak i ułożyła sobie na kolanach, gotowa wyciągnąć swoje medyczne utensylia, kiedy już białowłosy wyrazi gotowość do opatrywania. Niewykluczone, że prędzej czy później znów zdejmie go potrzeba napojenia się krwią, ale można przynajmniej zapobiec zabrudzeniu ran i zakażeniu, które jeszcze bardziej dobiłyby chorego nieszczęśnika.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.03.17 12:31  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Zerknął w kierunku blondynki, gdy ta usiadła obok niego. Z trudem przesunął się w bok, podpierając się rękoma — chciał zrobić jej jeszcze trochę miejsca. Jakoś udawało mu się utrzymać równowagę, choć walka ze zmęczonym, opierającym się jego woli ciałem wcale nie należała do najprostszych. Ale na szczęście w pobliżu była ona — ta drobna dziewczyna, która już zdążyła zaimponować mu swoją odwagą. Może sam Nobuyuki nie wyglądał wyjątkowo groźnie, ale w pakiecie z masą krwi, którą był splamiony mógł przerazić niejednego. Ale nie ją, w jej drobnym ciele skrywał się wielki duch.
Doskonale widział jak mina jej zrzedła, gdy zapytał o to, jak poważne jest choróbsko, na które chorował. Przełknął jedynie głośno ślinę, szykując się na najgorsze. W Desperacji szło się przyzwyczaić do tego, że znaczna większość jakichkolwiek wiadomości była zła. Gdzieś się kończyła żywność, gdzieś indziej woda pita, a w jeszcze innym miejscu bestialsko wybili kilkunastu desperatów. Złe wiadomości były chlebem powszednim, z czasem naprawdę można było się do nich przyzwyczaić.
Skupił na niej swoje nieco zmęczone spojrzenie, posyłając jej wymuszony uśmiech, który w aktualnej sytuacji mógł wyglądać jedynie jak dość niejasny przejaw bezradności. Robił dobrą minę do złej gry, starał się nie dawać po sobie poznać tego, że pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę się bał.
„Niestety, to dość poważna choroba.”
Jego obawy się spełniły, co sprawiło, że jego do tej pory spokojnym spojrzeniu pojawił się błysk zwątpienia. Rozejrzał się na boki bezradnie, jakby w poszukiwaniu pomocy, której niestety nie mógł od nikogo otrzymać. W tej chwili mógł jedynie liczyć na medyczne porady blondynki. Doskonale widział, że ona również przejęła się jego stanem, co niezmiernie go ucieszyło i sprawiło, że pośród tej pustki, która go wypełniała pojawił się jeden, samotny płomyczek. Płomień nadziei, który zwiastował, że jeszcze nie jest za późno, bo objawy ukazały się niedawno, jeszcze mógł zwalczyć to cholerstwo.
Uszy do góry — powiedział, choć sam nie wiedział, czy stara się pocieszyć ją, czy samego siebie. Najprawdopodobniej chodziło o to i o to. W tym samym czasie uniósł ku górze swoje białe, kocie uszy, machając nimi delikatnie na boki. Na jego twarzy pojawił się również delikatny, pokrzepiający uśmiech. — Jakoś sobie poradzę, jak zwykle. Koty zawsze spadają na cztery łapy. — Kolejne słowa, które bardziej uspokoiły chyba jego samego, niż ją. Wraz z nimi przypomniał sobie, że przecież nieraz udawało mu się rozwiązać problemy, które naw pierwszy rzut oka wydawały się być bez wyjścia. Tym razem też jakoś da sobie radę. Musi, bo zawsze dawał. Nie mógł pozwolić na to, by jakaś choroba psychiczna spustoszyła go całkowicie, to byłaby jego największa życiowa porażka.
Nigdy nie słyszałem o pocałunku Morfeusza. — Nie kłamał, pierwszy raz spotkał się z tą nazwą. — Domyślam się, że przedawkowanie może prowadzić do śpiączki... w jakich więc dawkach trzeba go przyjmować? — Wolał uniknąć jakichś niepożądanych skutków ubocznych, chciał jedynie wyzdrowieć. Na chwilę obecną pokaleczył tylko siebie, ale niewykluczone było, że wkrótce mógł zacząć rzucać się na innych, a potem znowu ranić siebie na tyle mocno, że nie będzie w stanie przeżyć. Ta wizja wywołała w nim nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł po jego ciele, aż białowłosy wzdrygnął.
Zdobędę lekarstwo, mam kilku znajomych medyków, który z pewnością mi pomogą — skłamał z niesamowitą łatwością, choć wiedział, że robi to w dobrej sprawie. Chciał jedynie oszczędzić dziewczynie zmartwień. Doskonale wiedział, że lekarstwo będzie musiał zdobyć sam, a przyjaciół medyków wcale nie miał. Ale tak było lepiej, lepiej że kłamał.
Uścisnęła go i to było najprzyjemniejsze uczucie jakie doznał. W tym całym nieszczęściu, które go spotkało ten mały gest poprawił mu nastrój. On sam delikatnie objął dziewczynę rękę, uważając przy tym, by jej nie pobrudzić.
„Daj te ręce, przeczyszczę ci rany.”
Dobrze — zgodził się od razu, wyciągając prawą, drżącą dłoń w stronę dziewczyny. Dołączyła do niej również druga dłoń, równie mocno poharatana co pierwsza. — Dziękuję. — Rozmowa z nią pomagała mu choć na chwilę nie myśleć o pulsującym bólu głowy i ogólnym uczuciu dyskomfortu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.17 23:00  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
-Uszy do góry.
Uśmiechnęła się, po czym pokręciła głową w znanym powszechnie wyrazie zaprzeczenia.
- To ja powinnam ci to mówić. Wybacz, moje zamartwianie się rzeczywiście w niczym nie pomoże.
To powiedziawszy, wyprostowała się i odgarnęła włosy do tyłu. Były lekko nawilgłe od śniegu, który zdążył napadać na nie wcześniej, przez co wyglądały na nieco ciemniejsze niż zazwyczaj. Liselotte uparcie ignorowała ten fakt, choć połączenie mokrych kosmyków z chłodnym wiatrem było nad wyraz nieprzyjemne. Od czasu do czasu przechodziły ją dreszcze, ale nie mogła pozwolić, by coś ją rozproszyło. Utrzymanie optymistycznego nastroju było ważnym elementem przetrwania w świecie pełnym złych nowin.
- Słusznie się domyślasz, pocałunek Morfeusza działa uspokajająco i nasennie. Dawka nie może przekroczyć dwustu pięćdziesięciu mililitrów, bo serce mogłoby się zatrzymać. To bardziej niebezpieczne niż śpiączka - zakończyła mało pozytywnym akcentem, ale takie były fakty. W pewnych kwestiach bagatelizowanie niebezpieczeństw mogło się skończyć śmiercią i do tej kategorii z pewnością należały maksymalne dawki odpowiednich substancji. Samo zdobycie leku w warunkach Desperacji było niesłychanie trudne, stąd przedawkowanie wydawało się być aż nazbyt okrutnym przypadkiem. Zgon spowodowany jakiegokolwiek rodzaju dobrobytem byłby dość... oryginalnym zjawiskiem, to trzeba przyznać.
- Mam nadzieję, że uda wam się zanim będzie za późno. Choroba jest jeszcze w początkowym stadium, więc szanse są spore. Na pewno wszystko będzie dobrze.
Obdarzyła nieznajomego kolejnym promiennym uśmiechem. Przynajmniej tyle, albo aż tyle, mogła zrobić, by pomóc nieszczęsnej duszyczce. No, nie licząc zdiagnozowania potencjalnie śmiertelnej choroby i opatrzenia mu ran, do czego zresztą zaraz się zabrała z pełną energią. Wydobyła z plecaka apteczkę i ułożywszy ją na brzegu fontanny po swojej drugiej stronie, pozbierała odpowiednie przybory do owego zadania. Najpierw dokładnie przeczyściła rany, nie przepuszczając żadnemu czerwonemu śladowi po zębach wymordowanego. Dopiero kiedy każdy skrawek skóry był czysty, owinęła dokładnie obie dłonie starannym, profesjonalnie wykonanym splotem bandaża. Gdy wszystko było gotowe, ostrożnie ujęła ręce towarzysza w swoje, dużo drobniejsze.
- Nie ma za co. Mam nadzieję, że szybko uda ci się znaleźć lekarstwo i wyzdrowiejesz. Tylko uważaj na siebie - dodała jeszcze z pokrzepiającym uśmiechem, po czym "zwróciła" dłonie ich właścicielowi, odsuwając je z powrotem w jego stronę. Wystarczyła sama świadomość tego, że komuś pomogła, by humor znacznie się jej poprawił. W końcu właśnie taki był cel jej wyjścia poza mury miasta, a choć na zewnątrz było pełno potrzebujących pomocy, jeszcze więcej z nich miało złe zamiary. Chyba tylko cudem można nazwać fakt, że anielica trafiała na osoby naprawdę wymagające wsparcia i do tej pory jeszcze nie padła ofiarą bardziej agresywnych mieszkańców Desperacji. Zupełnie jakby świat sam przeczuwał, że potrzebuje takiej istotki jak Lise, żeby kontynuować funkcjonowanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.03.17 20:10  •  Ruiny fontanny - Page 19 Empty Re: Ruiny fontanny
Uśmiech dziewczyny był zaraźliwy, a w jej oczach pojawił się jakiś magiczny błysk, którego siła sprawiała, że czuł się przy niej bezpieczny. Zamrugał szczęśliwie szkarłatnymi ślepiami, skupiając się nieco dokładniej na jej twarzy. Oczywiście nie potrafił być przy niej smutny, nawet jeśli zaczynał myśleć o beznadziejności swojej sytuacji, to wystarczyło jedno zerknięcie w jej stronę, by i na jego twarzy zawitał szczery uśmiech, eksponujący dwa, odstające kły.
„To ja powinnam ci to mówić.”
Kiwnął głową, a jego uszy powędrowały ku górze. Zamachał nimi na delikatnie, odgarniając wskazującym palcem kilka jasnych kosmyków z twarzy. Spojrzał znów na blondynkę, odrobinę poszerzając uśmiech, tym samym odsłaniając kolejne białe zęby.
No to uszy do góry. — Przymknął oczy, po chwili je otwierając. Pewnie zaśmiałby się z tego własnego, iście „wybitnego” żartu, ale nadal nie czuł się zbyt dobrze, choć robił wszystko, by pokazać dziewczynie, że wcale nie jest z nim tak źle. Żeby się nie martwiła, bo tylko tego brakowało do pełni nieszczęścia. Nie powinna się nim przejmować, Nobuyuki był kotem, miał te swoje magiczne dziewięć żyć i na pewno nie wykorzystał większości z nich. — Spokojnie, mam jeszcze kilka zapasowych, kocich żyć. — Z wielu trudnych, na pozór beznadziejnych sytuacji udawało mu się wyjść bez szwanku, nieważne w jak głębokie bagno wpadł — zawsze jakoś dawał sobie radę. Lądował na cztery łapy jak kot.
„(...) serce mogłoby się zatrzymać.”
Ta informacja wywołała w nich dreszcz. Gdzieś w jego wnętrzu pojawił się trybik napędzający strach, choć sam Nobuyuki nie pozwolił, by jakakolwiek z negatywnych emocji ujrzała światło dzienne. Miał ochotę krzyknąć, zrobić coś zupełnie niestosownego, ale wystarczyło, że spojrzał blondynce w oczy, a każdy niepożądany bodziec był tłumiony w zarodku.
To magia.
Dobrze wiedzieć. Beznadziejnie smutne byłoby to, gdybym niechcący ze sobą skończył przez nieumiejętne dawkowanie leku — powiedział, chcąc jedynie zaznaczyć jak bardzo wdzięczny jest za tę drobną informację. Musiał ją pytać o podobne rzeczy, bo była medykiem, więc powinien skorzystać z jej wiedzy, póki jest skora do pomocy. Wolał uniknąć sytuacji, w której jego własna niewiedza wykopałaby mu grób. Najdziwniejsze było to, że ton głosu dziewczyny sprawiał, że przełknięcie wiadomości nawet z tak mało pozytywnym akcentem było dziecinnie proste. Potrafiła przekazywać informacje w taki sposób, że ludzie otwierali się przed nią i przestawali się bać. Nobuyuki czuł się jakby rzucono na niego urok, ale taki bardzo pozytywny, wspomagający, a nie jakąś klątwę.
Nie wiem jak to się stało, ale spadłaś mi z nieba. Dosłownie. — Odchrząknął, przełykając głośniej ślinę. — Gdyby nie Ty, to nadal nie wiedziałbym co się ze mną dzieje. A teraz przynajmniej wiem czemu muszę stawić czoła i zawsze mogę próbować zwalczyć swoje napady. Zawsze miałem silną psychikę. — W rzeczywistości okazywało się jednak, że bardzo łatwo było mu namącić w umyśle. Shay bez problemu potrafił wejść do jego głowy i zawładnąć jego ciałem za pomocą swojej hipnozy. Poza tym już w początkowym stadium choroby doszło do tego, że się pogryzł. Dalej mogło już być jedynie gorzej, a w przypadku nieznalezienia lekarstwa psychoza mogła się okazać fatalna w skutkach. Ale nie myślał o tym, a przynajmniej starał się o tym nie myśleć.
Z jego ust wydobyło się pojedyncze syknięcie, które przerodziło się w jakieś przeciągłe miauknięcie, jakby zarzynanego kocura. W tym samym momencie białowłosy zacisnął szczękę. Dziewczyna przemywała mu rany, a on skinięciem głowy daj jej znak, ze wszystko z nim w porządku, że to tylko chwilowy ból, który wytrzyma. Następnie oplotła jego poranione dłonie bandażem. — Nie mogę uwierzyć jak wielkie szczęście mnie spotkało. Jesteś aniołem. — Całkowicie nieumyślnie nazwał ją skrzydlatą, choć wcale nie podejrzewał ją o bycie anielicą. Sam do końca nie wierzył, czy prawdziwe anioły istnieją, choć patrząc na nią... wszystko mogło być możliwe.
Będę na siebie uważał — odparł, a przez jego głowę przeleciała kolejna myśl. — Bardzo się spieszysz? Miałbym do Ciebie jedną prośbę... Gdy zregeneruję siły będę potrzebował pomocy. Będziesz mogła mnie podprowadzić w stronę Apogeum? Muszę się dostać do kasyna, do swoich.
Uciekł wzrokiem, jakby składał jej najbardziej hańbiącą go prośbę w życiu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach