Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Miejsce: Ruiny jakiegoś małego, sennego miasteczka w stylu tych, w których zawsze zaszyje się jakieś niewyjaśnione zło i zabija jego mieszkańców, o ile Ci akurat nie zorganizowali bluźnierczej, kanibalistycznej sekty.

Uciekał. Od trzech dni nie miał czasu zmrużyć oka. Obawiał się, że gdy tylko się zatrzyma, przestanie iść przed siebie, zostanie złapany przez tych, którzy odkryli jego schronienie.
Słyszał ich wyraźnie. Pamiętał nawet teraz ich słowa. Chcieli ograbić jego dom, znaleźć coś cennego i zabić wszystko co stanie im na drodze. Rashn wiedział, że był właśnie tym co stanęło na ich drodze. Musiał działać. Wziął ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i wybiegł z sypialni, gdzie miał kryjówkę.
Nie chciał walczyć, lecz musiał użyć swoich pazurów. Zaskoczył napastników - powalił jednego i wybiegł przez niezamknięte drzwi - miał duże szczęście. Gdyby tylko musiał je otworzyć mógłby zostać złapany i w tamtym miejscu skończyłoby się jego życie lub stałoby się coś jeszcze gorszego.
Do wieczora uciekał. Myślał, że to wystarczy. Wdrapał się na drzewo i zamknął oczy. Musiał odpocząć zdyszany i głodny zmuszony do niesienia ze sobą wszystkiego co udało mu się ocalić z kryjówki. Bagaż niezwykle mu ciążył, toteż zawiesił go na niższej gałęzi. To była chwila, gdy Lis znów poczuł się bezpiecznie. Ci, którzy go szukali na pewno już odpuścili

Wielkie było jego przerażenie, gdy kilkanaście minut później usłyszałł te same głosy. Szukali go, lecz nie wiedzieli jeszcze gdzie jest. Musiał jednak czym prędzej uciekać. Głosy dobiegały zaledwie zza rogu. Zeskoczył więc nie zważając już nawet na bagaż i ruszył w dalszą drogę. Z początku starał się jeszcze zgubić ich trop. Jednak już wieczorem, gdy dotarł do małego miasteczka nie zważał na nic.

Wydawało mu się, że budynki zaczęły się poruszać. Nie mógł się na niczym skupić. Choć nie był ranny. Poza kilkoma nieistotnymi zadrapaniami jego ciało było sprawne, jednak brak snu odcisnął się znacząco na kondycji lisa. Musiał znaleźć miejsce, gdzie mógłby się przespać. Jakaś piwnica, miejsce gdzie nikt nie będzie szukał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Marshall miał to do siebie, że jednocześnie był wszędzie i nigdzie. W jednej chwili towarzyszyły komuś u Boba w Przyszłości, a w następnej biegł przez drugi koniec Apogeum, ciągnąc za sobą wianuszek wściekłych wymordowanych; nierzadko miewał to szczęście wpadania w kłopoty – jeśli nie swoje, to cudze. Trafiając więc na dzień, który odznaczał się spokojem, chłopak był bardziej niż podejrzliwy.
 Od rana kręcił się w pobliżu burdelu. Tu łaził pod nogami właściciela przybytku, tu rozmawiał z pracującymi dziewczynami, a tam pomagał reszcie pracowników. Nic wyjątkowego. Nie planował na ten dzień żadnym dzikich wyskoków, zero wpadania w kłopoty.
 Los bywał jednak kapryśny.
 Zawędrował do miejsca, które odwiedzał raczej rzadko. Małe miasteczko, w zasadzie bardziej wioska pełna szemranych typów. Wiedział, że nie powinien się tam pałętać, a już tym bardziej zwracać na siebie uwagi. Ale ciekawość robiła swoje. Zaintrygowany nagłym poruszeniem machnął ogonem i wskoczył w sam środek zawieruchy.
 Dzień był raczej pochmurny. Lało jak z cebra, nie oszczędzając na nikim ani suchej nitki. Wam był już do cna przemoczony, a jednak wciąż chętny do działania. Z kapturem na głowie przemierzał kolejne metry, trzymając się na dystans od grupy żadnych skarbów wymordowanych. Nie miał pewności co do tego, czym w zasadzie byli. Wiedział jednak, że od dłuższego czasu gnali za czyjąś sylwetką. Niezdolny do obojętnego przejścia obok powoli obmyślał plan działania.
 Po czasie skupił się na uciekającej sylwetce. Czekał na odpowiedni do reakcji moment, który przy okazji nie wpędziłby i jego w tarapaty, wszak uciekając nie mógłby pomóc. Dlatego właśnie pozostał cierpliwy mimo grającego na złamanie karku czasu.
 W końcu nadarzył się idealny moment.
 Zdezorientowani kolejną falą ulewy oprawcy na chwilę stracili uciekiniera z oczu. Wtedy właśnie Everett ruszył do działania, przemieszczając się z charakterystycznym dla siebie bezdźwiękiem. Będąc o krok od nieznajomego, dotknął jego ramienia.
 – Szybko, nie mamy za wiele czasu – szepnął, ciągnąc go z lekkością za skrawek ubrania. Wiedział, że wobec tak tragicznych warunków pościg będzie musiał zostać wstrzymany, toteż ucieczka powinna okazać się nieco łatwiejsza.
 Poprowadził nieznajomego do skrytej w gąszczu traw i krzewów chaty. Z zewnątrz wyglądała jak stojąca tragedia, lecz środek okazał się o wiele bardziej przystępny, niemal zdatny do częstego użytku.
 Od razu po przekroczeniu progu przytknął palec do ust.
 – Musisz być cicho, jeśli nie chcesz, żeby nas znaleźli – wyjaśnił nieco mrukliwym tonem, ówcześnie zamykając za sobą drzwi. Wnętrze budynku było wyposażone w jeden nieco dziurawy, ale spory materac i kilka nadgryzionych czasem koców. – Potrzebujesz czegoś?
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lis uniósł szybko uszy, gdy coś dotknęło jego ramienia i obrócił się pośpiesznie, choć przez zmęczenie i tak zajęło mu to o wiele więcej czasu niż powinien. Gdyby tylko Rhett miał wobec niego złe zamiary, to Rashn nie zdołałby się teraz obronić. Na przykład taki nóż już by tkwił w jego ciele, a krew radośnie wytryskiwałaby z rany.
Nie do końca rozumiał słów, które Rhett do niego wypowiedział. Zrozumiał, że został pośpieszony. Zdawał sobie sprawę, że było coś o czasie. Wiele czasu? Dość czasu? Nie był pewien.
Nie miał jednak siły by protestować i po prostu poszedł ciągnięty za ubranie. Nie mógł się skupić i choć miał pewne obawy, to był zbyt przepełniony strachem by zdać sobie sprawę, że nie powinien iść z nieznajomym w niewiadome miejsce.
Wkroczyli do chaty i gdy Rhett zajął się zamknięciem za nimi drzwi to Rashn po prostu opadł na ziemię pod ścianą. Uniósł dłonie do twarzy i przetarł zmęczone oczy. Miał wrażenie, że jego dłonie znajdują się w zupełnie innym miejscu. Wszystko wydawało się niezwykle nierealne.
Słyszał, że musi być cicho. Lis jednak nie myślał nawet o tym, by cokolwiek mówić. Kiwnął tylko głową. Kimkolwiek był nieznajomy wydawał się być miły.
Czy na pewno ktokolwiek tam był? Rashn nie był tego pewien. Może to tylko sen? Nie był niczego pewien. Zresztą nim jeszcze Rhett zapytał czy Rashn czegoś potrzebuje, to ten zebrał się by cicho powiedzieć tylko jedno krótkie słowo i następnie położył się pod ścianą, o którą opierał się plecami.
- Spać.
Zamknął oczy i od razu usnął. Choć jeżeli go szturchnąć, powiedzieć coś głośniej, to Rashn bez problemu by się obudził. Lata spędzone na uciekaniu po Desperacji sprawiły, że Czarny Lis bardzo łatwo się budził.

(Wybacz, że Ra jest taki mało komunikatywny! W następnych postach jak się wyśpi będzie już lepiej!)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zwykle nic nie umykało zwierzęcemu słuchowi, więc i tym razem wyłapał to słabe słowo rzucone ostatkiem sił. Zerknął ku nieznajomemu, przez kilkanaście sekund po prostu studiując jego wymęczoną sylwetkę. Westchnął na sam koniec, odkładając na bok wszystkie te pytania, które zdążył ułożyć przez czas, który spędzili na dotarciu do tego miejsca.
 Jutro też jest dzień.
 Z tą myślą oparł plecy o liche drzwi, zaczynając się zastanawiać, co w zasadzie powinien zrobić. Cała akcja ratunkowa była tak nieprzewidziana, że musiał wziąć głęboki oddech i pomyśleć. Ci, którzy gnali za wymordowanym mogli wciąż gdzieś tam być. Wątpliwe, by w taką ulewę wciąż go szukali, lecz to nie wykluczało faktu, że mogli wznowić pościg, gdy tylko z nieba przestanie się lać jak z kranu. Nie sądził jednak by zbyt szybko odkryli wątpliwej jakości budynek, do którego sprowadził obcego uciekiniera. Mieli więc chwilę na oddech i odrobinę odpoczynku.
 Oderwał się od drewnianych drzwi, ruszając w kierunku Rashna. Kroki stawiał ostrożne i bezdźwięczne, nie chcąc niepotrzebnie budzić wymordowanego. Będąc tuż obok przykucnął, chwytając w dłonie gruby koc. Materiał został przesunięty na ciało śpiącego, nakrywając go w całości, poza twarzą. Nie chciał przecież biedaka udusić.
 Marshall nie widział, co jeszcze mógłby dla niego zrobić, nie w tamtym momencie. Westchnienie znów toczyło się przez gardło, ale tym razem przełknął je wraz ze śliną. Sam był do cna przemoknięty i wyziębiony toteż minęło ledwie pół minuty, gdy zaczął drżeć.
 Koniec końców wsunął się na materac obok lisa. Zachował odpowiednią odległość, coby nie naruszyć przestrzeni osobistej wymordowanego i odwrócił się na drugą stronę, wlepiając oczy w nieco pustą przestrzeń budynku. Chłód stałe przemykał przez jego organizm, więc skulił się jak tylko mógł, przytulając do puchatego, choć wciąż wilgotnego ogona.
 Zasnął całkiem szybko jak na siebie.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rashn spał długo. Cisza panująca w tym miejscu, przerywana tylko miarowym, spokojnym stukaniem deszczu o dach budynku, pozwoliła mu wypocząć i nabrać sił. Nie na tyle by znów był w pełni sprawny, lecz dostatecznie by mógł leżeć nie otwierając oczu i czuć się bezpiecznie.
To wszystko co się zdarzyło jeszcze niedawno mieniło się niby snem. Przecież nikt nie włamał się do jego kryjówki, a on nie uciekał przez kilka dni przed nimi. To był tylko zły sen.
Dlaczego jednak czuje mokre futro? To była pierwsza z rzeczy, które go zaniepokoiły. Sięgnął dłonią do swojej kity i przekonał się, że ta jest wilgotna.
Przez krótką chwilę, ledwie ułamek sekundy, łudził się jeszcze, że po prostu musiał wziąć kąpiel, gdy przebudził się na chwilę trawiony koszmarami, lecz nie utkwiło to w jego świadomości.
Nadzieja prysła jednak gdy otworzył oczy i ujrzał obcego.
- Czy trafiłem do jakiegoś więzienia? - Nie wiedział dlaczego tu jest. Nie pamiętał. Mały, rozpadający się domek mógł wyglądać jak jakiś barak gdzie łowcy niewolników przechowywali swoje ofiary.
Kim jest ten Wymordowany przed nim? Jego też złapali? To by oznaczało, że muszą sobie pomóc. Byli w tej samej sytuacji. Może jednak był podstawiony? Nie mógł mu ufać.
Spróbował najostrożniej jak tylko umiał zsunąć się z materaca i wstać. Musiał się rozejrzeć. Nie mógł działać nie wiedząc niczego.
To było stresujące.
Jeżeli Lisowi udało się niepostrzeżenie zejść z prowizorycznego łóżka zaczął chodzić po pomieszczeniu szukając jakichkolwiek wskazówek. Stąpał ostrożnie, by nie wydać żadnego dźwięku, lecz nie próbował otworzyć drzwi. Założył, że są zamknięte, a przy próbie ich otwarcia było wysoce prawdopodobne, że obudzi drugiego lisa.
W końcu jednak to się musiało stać i gdy tylko zdał sobie sprawę, że Rhett już nie śpi to złote ślepia Czarnego Lisa skierowały się w stronę wymordowanego. Upewnił się, że ten go widzi, że jego oczy są otwarte i zapytał:
-Co to za miejsce? Kim jesteś? - Próbował to ukryć ale nie był w stanie zamaskować strachu. Był przestraszony. Wskazywał na to nie tylko głos, lecz również postawa. Uszy położone po sobie. Kolana lekko zgięte jakby Lis był gotowy do ucieczki bądź do rzucenia się na Wymordowanego, gdyby ten okazał jakieś wrogie intencje i dłonie skrzyżowane przed Rashnem dla odgrodzenia się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Zawsze zasypiał jako ostatni i budził się jako pierwszy. Tak było i tam razem, bo gdy otwierał oczy, za wybitym oknem wciąż było ciemno. Był jednak na tyle wyczerpany chłodem, że przenikające przez ciało igły lodu na powrót zamykały powieki. Nie zasnął już, ale tyle wystarczyło, by po prostu leżeć i lawirować na granicy świadomości.
 – Czy trafiłem do jakiegoś więzienia?
 Słowa rozbrzmiewające w pomieszczeniu sprawiły, że drgnął nagle, kuląc się bardziej pod zgarniętym przez noc skrawkiem koca. Wiedział jednak, że ukrywanie się pod nadgryzionym czasem materiałem nie pomoże. Przesunął więc dłonią po materacu, zaraz wspierając na niej ciężar ciała, by móc podnieść się do pozycji siedzącej. Wolną ręką przetarł oczy, raz jeszcze konfrontując oczy z powoli wpadającym do chatki światłem.
 – Nie do końca wiem, to jakaś opuszczona budowla, którą kiedyś znalazłem czystym przypadkiem – przyznał, powoli podnosząc wzrok na nieznajomego. Na razie postanowił zostać w miejscu, nie chcąc wystraszyć już i tak podenerwowanego chłopaka. – To żadne więzienie, możesz wyjść, kiedy tylko chcesz, drzwi są otwarte. Musisz tylko uważać na tych, którzy wczoraj za tobą gonili – cofnął się pod ścianę, szukając w jej oparciu wygodnej pozycji.
 – Jestem... – zatrzymał się, dopuszczając do świadomości fakty, które wcześniej ignorował. Te oczy, ogon, uszy... – Lisem, tak samo, jak ty. Tylko w moim przypadku jest jeszcze jakaś część wilka, nie do końca się na tym znam. W każdym razie chciałem ci po prostu pomóc. Jeśli czujesz się wystarczająco na siłach, by dalej uciekać samemu, to śmiało, nie jesteś w więzieniu.
 Sięgnął do zdezelowanej szafeczki tuż obok materaca. Odsuwana szuflada skrzypiała niemiłosiernie, lecz było warto przecierpieć hałas choćby dla skarbu skrywanego wewnątrz. Marshall położył na podłodze drobny pakuneczek, następnie przesuwając go w kierunku nieznajomego. Po odwinięciu papier odsłonił kanapkę. Trochę biedną w składniki, lecz wciąż pożywną.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rashn nie do końca pojmował słowa, które zostały wypowiedziane przez Rhetta. Słyszał je, lecz wydawały mu się dziwne. Były zbyt przyjazne - spodziewał się jakiejś zasadzki. Może był tutaj tylko po to, by dać mu nadzieję, że uciekł. To miał być okrutny żart?
Czarny Lis zmarszczył nos. Musiał sprawdzić. Wiedział, że może iść prosto w pułapkę, jednak musiał się przekonać czy drzwi rzeczywiście są otwarte. Nie lubił niepewności.
Ruszył wolnym krokiem zastanawiając się czy ten sen. To co wydawało mu się snem było rzeczywistością? Ktoś włamał się do jego kryjówki i został zmuszony uciekać. Nie rozumiał jednak jaka jest w tym wszystkim rola "lisa tak samo jak on". Dlaczego twierdzi, że chciał pomóc. Nikt nie pomaga nieznajomym ściganym przez grupkę oprychów narażając własne życie.
Dlaczego więc mówił prawdę? Rashnowi udało się otworzyć drzwi i wyjrzeć na zewnątrz. Nie mógł jednak tak po prostu wyjść. Nie chodziło nawet o to, że był osłabiony, przemoczony - najpewniej rozchoruje się w najbliższej przyszłości - oraz głodny. Przede wszystkim nie rozumiał. Był zbyt ciekawskim lisem, a nieznajomy wydawał się zbyt niegroźny. Nie wiedział jak długo spał. Mógł go skrzywdzić już wiele razy. Dlaczego tego nie zrobił?
- Dziękuję. - Powiedział zamykając drzwi i spoglądając na nieznajomego. Wciąż nie do końca mu ufał. Spodziewał się, że za chwilę zza szafy wyskoczy jeden z goniących go ludzi i krzyknie "niespodzianka frajerze". Jednak na razie wszystko wskazywało na to, że lis mówi prawdę. Przymknął oczy kładąc po sobie uszy na dźwięk otwierania szuflady.
Przez chwilę myślał, że to jest ta chwila. Jednak szybko zrozumiał, że inny lis chce go tylko nakarmić. Czy jednak to nie pułapka? Środek usypiający? Może spał za krótko? Zerknął przez drzwi.
- Nie mogę Ci tego zabrać. - Schylił się po kanapkę i przełamał ją na dwie prawie równe połowy, a następnie jedną oddał Rhettowi. Najchętniej zjadłby całość sam, lecz zbyt obawiał się podstępu. Odłożył drugi kawałek i oparł się o ścianę trzymając swoją część w rękach.
- Co się stało? Pamiętam... Pamiętam deszcz. Uciekałem. Nie wiem gdzie. Dlaczego mi pomagasz? Co z tego masz? - Powiedział zmęczonym głosem ciąg pytań. Mówił bez przerw, lecz składanie kolejnych sylab nie przychodziło mu wcale łatwo. Sam nie wiedział o co powinien był zapytać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Widział niepewność w oczach Rashna i doskonale go rozumiał. Na jego miejscu prawdopodobnie zachowywałby się dokładnie tak samo – ostrożnie i podejrzanie; kanapka mogła być zatruta, dom przekręty a sam Marshall zakłamany.
 Mógł, ale nie był.
 Widząc przełamaną na pół kanapkę tylko westchnął. Od razu złapał ją w rękę i ugryzł niewielki kawałek, dając sobie kilka sekund na przeżucie i połknięcie. Resztę zawinął i przesunął z powrotem w kierunku nieznajomego.
 – Widzisz? Wszystko z nią w porządku. Poza tym tobie przyda się bardziej – dodał spokojnym tonem, wciąż nie ruszając się z miejsca. Chwycił tylko za skrawek koca i nakrył kolana, chcąc nagromadzić w wyziębiony organizmie choć odrobinę ciepła. Ogon dość szybko wyślizgnął się spod przykrycia, szurając leniwie po materacu.
 W końcu wzruszył ramionami.
 – Nie mam pojęcia, co się stało ani dlaczego za tobą gonili. Zauważyłem to czystym przypadkiem i postanowiłem pomóc – oparł łokieć na zgiętym kolanie, później wtulił policzek w dłoń. – Miałem nadzieję, że to raczej ty będziesz coś wiedział i razem pomyślimy nad rozwiązaniem. Nie wiem... Wydają ci się znajomi? Może kiedyś wszedłeś im w drogę i tego nie pamiętasz.
___
Wybacz tragicznego posta... Następny powinien być lepszy.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rashn zmarszczył nos, gdy Rhett po ugryzieniu kawałka kanapki wręczył ją Czarnemu Lisowi. To oznaczało, że wiedział co motywowało działania Wymordowanego, a tym samym nie mógł ocenić na ile szczere są jego intencje.
Czego ten lis od niego chciał? Nikomu nie pomaga się bezinteresownie. Nie oddaje się swojego posiłku za darmo. Rashn nie miał zamiaru być niczyim dłużnikiem, a tym bardziej dać się wciągnąć w zasadzkę.
Jeżeli nieznajomy myślał, że wystarczy mu pomachać jedzeniem przed nosem, a on już będzie gotowy obdarzyć kogoś uwielbieniem, to głęboko się mylił.
Musiał jednak przyjąć poczęstunek. Nie miał zbyt wielu sił. Zbyt długo uciekał, a sen nie zregenerował jego sił w pełni. Potrzebował jeszcze pokarmu, o czym brzuch niemiłosiernie mu przypominał. Dlatego też wkrótce zbliżył pieczywo do ust i zaczął powoli jeść, wciąż nieufnie spoglądając na swojego "wybawcę".
- Sprawdzasz ile wiem? - pomyślał obserwując twarz nieznajomego. Czy to znaczy, że współpracował z tymi ludźmi i została mu wyznaczona rola dowiedzenia się na ile groźny jest mieszkaniec zrabowanej przez nich kryjówki. Wtedy to nic dziwnego, że powinien spróbować wzbudzić jego zaufanie.
- Przypadkiem? - Czarne uszy uniosły się na dźwięk słów Rhetta strzepując przy tym kilka kropelek z wciąż mokrego futra. - Chcesz mi powiedzieć, że zaryzykowałeś by pomóc przypadkowej osobie, której nie znałeś? - Jego głos wyraźnie zdradzał słabość Lisa. Nie był w pełni sił. Jednak w tonie słów ukryty był także inny przekaz. Delikatna, ledwie wyczuwalna nutka kpiny oraz zdziwienie.
Dla Rashna takie zachowanie było niepojęte. Wydawało mu się słabym punktem, dzięki któremu uda mu się zdemaskować prawdziwe zamiary drugiego lisa.
_____

Wybacz, że Ra taki nieufny @@ Poprawi się jeszcze!
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Przechylił głowę na bok, mierząc chłopaka niezrozumiałym spojrzeniem. Zdążył już zapomnieć, jak bardzo wymordowani potrafili być nieufni.
 – Nie. Szukam sposobu, żeby ci pomóc – odparł, wypuszczając ogon spod dłoni. Ruchliwa kita wróciła do miarowego przeżuwania po materacu. Na razie wolał nie ruszać się z miejsca i nie wykonywać nadmiernie gwałtownych ruchów. Zbyt energiczne machnięcie ręki i jego rozmówca mógłby wysnuć dwa tuziny teorii spiskowych.
 – Tak, zaryzykowałem, żeby pomóc nieznajomemu. Pewnie ciężko w to uwierzyć, ale mam to zapisane w naturze – wzruszył bezwiednie barkami, przymykając też oczy na sekundę przed westchnieniem. – I muszę przyznać, że bardzo mi utrudniasz tę pomoc. Z drugiej strony może to i dobrze... Ponoć nieufność jest bardzo pomocna na Desperacji.
 W końcu podniósł się z miejsca. Kroki od razu skierował do wybitego okna, wyglądając ostrożnie na zewnątrz. Nadstawił uszy, lecz poza spokojnym dźwiękiem padającego deszczu nie usłyszał nic podejrzanego.
 Cofnął się po kilkunastu sekundach.
 – Okej, wygląda na to, że wciąż nas nie znaleźli. To daje nam jeszcze trochę czasu na odpoczynek, ale i tak uważam, że nie powinniśmy zostawać w jednym miejscu zbyt długo. To ryzykowne, rozumiesz.
                                         
Rhett
Kundel     Opętany
Rhett
Kundel     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Marszczył nos i mrużył oczy obserwując Rhetta. Jego słowa były niezwykle podejrzane. Nie miał powodu być miłym, nie miał w tym żadnego interesu, nie mógł niczego zyskać. Nie można się więc dziwić, że Rashn spodziewał się podstępu. To nie było zgodne z posiadaną przez Czarnego Lisa wiedzą.
Mimo wszystko nie miał za bardzo wyjścia. Wciąż był słaby, a jeżeli to rzeczywiście była pułapka, to nie mógłby uciec. Nikt nie był na tyle głupi, że się nie zabezpieczył na taką okazje. Odmówienie pomocy oznaczałoby, że zapewne i tak nie byłby bezpieczny, a jeżeli Rhett mówi prawdę to... wtedy mógłby stracić szansę na pomoc, a tej potrzebował. Nawet bardziej niż chciał się do tego przyznać.
Kimkolwiek był nieznajomy, czegokolwiek nie chciał od Czarnego Lisa, to należało przyznać mu rację, że nie było bezpiecznie tu zostawać. Ile spał? Nie był w stanie tego stwierdzić.
- Znasz jakieś bezpieczne miejsce w okolicy? Gdzie w ogóle jesteśmy? - Rashn niewiele pamiętał, a podczas ucieczki cel był dla niego jeden. Nie dać się złapać.
Nie wiedział gdzie dokładnie zmierza i nie miał pojęcia gdzie dotarł, a przecież nie pamiętał by wchodził do takiej chatki. To byłoby jak wejścia w pułapkę.
Lis zbliżył się do łóżka i ostrożnie na nim usiadł, uprzednio opierając się o jego krawędź dłonią. Gdy Rhett podszedł do okna, mógł poczuć się bezpieczniej, skoro Lis nie spoglądał w jego stronę.
Jego kita była całkiem ładna. To znaczy nie tak, jak ta, która należała do Rashna, lecz mimo to trzeba było docenić jej puchatość. Przynajmniej tak twierdził sam Rashn.
- Co chcesz w zamian za pomoc? - Ta kwestia nie dawała mu spokoju. Musiał o to zapytać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 2 1, 2  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach