Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Go down

Pisanie 15.08.14 17:47  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.


------------

Upał bardzo mu doskwierał.
Co prawda nie tak mocno, jak pojękiwania i skomlenia dziewczynki, ale było to coś niesłychanie temu bliskiego. Podobne prezenty otrzymywane od losu zwykle były dostarczane w wersji familijnej - nie było opcji aby dostał jedną pechową sytuację. Albo mnóstwo, albo żadnej. Nie trudno się więc domyślić, że skoro znajdował się w tak lichym miejscu - a, co za tym idzie: pechowym - jego przyszłość kreśliła się dość schematycznie, ale obiecująco.
Odpychał jednak od siebie myśl, że może narazić się na niebezpieczeństwo (tak jakby mógł się znaleźć w jeszcze większym). Przyćmiony koniecznością ocalenia czworonoga parł do przodu, nie zważając na dym ani trzeszczące pod butami deski. Chwycił belkę, zacisnął na niej palce i próbował podnieść, ignorując na ten czas powarkiwania owczarka, a w końcowym efekcie ponowne skomlenie. Zdawało się nawet, że na ostatnie „słowa” psa Growlithe chciał bardziej się postarać, ale... w zasadzie nie było już po co. Jego dama w opałach rozmyła się, w zamian oddając swego księcia w łapska zazdrosnej księżniczki z równoległej wieży.
Białowłosy nie zdążył zareagować wystarczająco prędko, by uchylić się od nieuniknionego. Prawdę powiedziawszy: nie zareagował jakkolwiek. Poczuł tylko, jak coś go popycha, jak noga zahacza o wystający kant, a potem zrobiło się ciemno i boleśnie. Poczuł się jak w pralce. Wirowanie - jest. Mokra, ciężka szmata - na swoim miejscu, generale. Upadł z trzaskiem na plecy, nabierając gwałtownie powietrza do ust, co - nie oszukując się - było beznadziejnym pomysłem zważywszy na fakt, gdzie aktualnie się znajdował. Dym wleciał do płuc powodując ostry kaszel, który dodatkowo spotęgował „cierpienie” Wilczego. Przez drgające owym kaszlem ciało, wszystkie obolałe, posiniaczone mięśnie zaczęły lamentować, przypominając o swoim przybyciu.
JACE, UCIEKAJ.
To był głos Livai'a.
Zdecydowanie...
Pisk jastrzębia wybił się ponad bólem, ale... za późno. Growlithe chciał się podnieść, wpierw prowizorycznie, na łokciu, o czym już z rozmachu mógł sobie co najwyżej pomarzyć. Ledwie jego ciało zaczęło się podnosić, znów zostało wbite w ziemię. Boże, stęknął w myślach, wciąż zamroczony. Potrzebował trzech długich sekund, aby uchylić powieki i... O Jezu, westchnął, dodając do Ojca jego Syna, tym samym grupując już całkiem pokaźną sumkę, jeśli chodzi o członków rodziny boskiej. Jeszcze parę plot twistów i cały ród Boga i jego szeroko pojętych wcieleń zostanie wszystkim obecnym przedstawiony.
- Co ty... - Pazury Gareta wbiły się w jego ramiona, na co Grow odpowiedział przeciągłym syknięciem. - O co ci chodzi? Puszczaj! Do cholery, Garet! - Szarpnął się gwałtownie, chcąc zrzucić z siebie siedzącego na nim ciemnowłosego chłopaka. Tego samego, który żegnał go z uśmiechem, z którym pijał gorącą czekoladę w zimowe wieczory i z którym zasypiał na jednej kanapie, ze stopami schowanymi pod tą samą poduszką. - To ja! - warknął, raz jeszcze próbując wyrwać się z żelaznego uścisku przyjaciela, co okazało się pomysłem równie inteligentnym, jak wychodzenie z domu w mokrych włosach. Wszystkie stłuczenia przypomniały o swojej obecności zwartym wrzaskiem, powodując, że na ten ułamek sekundy w płucach Wilka zabrakło powietrza.
ZABIJ, podszeptywał Livai, ale Growlithe tylko zmarszczył nos. Zabić? Ha! Śmieszne. Niby jakim prawem? Jakim prawem miałby podnieść rękę na Gareta Graversa? Jace zacisnął wargi, błądząc zbolałym spojrzeniem po wściekłej twarzy przyjaciela. Tak. Był wściekły. Za co tym razem? Jace znów nie przyszedł na trening? Opuścił dzień szkoły? Nie pokazał rysunku..?
JONATHAN.
Płuca płonęły. Każdy kolejny wdech zdawał się być torturą. A mimo to nie drgnął. Nie umiał podnieść choćby ręki, choć ramiona, w które wbite zostały pazury, promieniowały bólem. Nawet nie fizycznym. Od kiedy tylko sięgał pamięcią, Garet nigdy nie zrobił mu krzywdy. Nie takiej, która faktycznie miałaby go boleć całe życie. Teraz ta nienawiść bijąca z jego oczu w pewnym stopniu przyćmiła rwanie z barków.
ZABIJ, wrzasnął tym razem Livai, na co Growlithe odpowiedział tym samym: wrzaskiem. Drżące ręce podniosły się, cofnęły z zawahania, aż w końcu zmusiły, by chwycić Gareta - Boże, to nie jest Garet... przecież nie byłby taki... - za przedramiona. Livai wrzeszczał cały czas to samo jedno słowo, wywierając na białowłosym presję, pod jaką nie mógł myśleć. Cała głowa wypełniła się rozkazem, którego nie mógł znieść. „Zabij, zabij, zabij”.
Odepchnął go, odwracając głowę, jakby nie mogąc patrzeć nawet na tak dziecięcą scenę, w której Gravers miałby upaść na ziemię. Potem wystarczyło pozbierać się z podłogi i rzucić w stronę wyjścia, ani razu nie oglądając się za siebie.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 29.08.14 1:20, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.08.14 17:53  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.
Nie mogła w to uwierzyć. Naprawdę udało jej się dobiec do bramy. Co prawda wciąż pozostawała w tym pokręconym świecie, aczkolwiek to zawsze był mały kroczek w stronę wydostania się stąd. Byle do przodu, hej! Zgięła się w pół i oparła dłońmi o kolana, łapczywie łapiąc powietrze. Czuła się, jakby miała zaraz wypluć płuca pod swoje nogi. Chyba nigdy przedtem nie biegła tak szybko, czując na swoich plecach nieprzyjemny oddech wrogich łapsk. Starła wierzchem dłoni perlisty pot z jej skroni i wzięła jeden, głębszych wdech, uspokajając rozszalałe serce. No dobra, dotarła tam, gdzie miała dotrzeć i co teraz.
Wyprostowała się rozglądają dookoła. Musiała przyznać, że miejsce prezentowało się naprawdę niesamowicie, zapierając dech w piersi. Cudownie, niemalże tak jak w Edenie. Było tak odmienne do otocznia sprzed paru chwil, że z pewnością lotu ptaka wyglądało tak, jakby ktoś dokleił smutne i ponure miasteczko do tła tego miejsca. Poruszyła stopami i palcami, czując miękką trawę muskającą jej skórę. Uśmiechnęła się sama do siebie z rumieńcem ekscytacji, na drobną chwilę zapominając o nieprzyjemnościach ostatnich godzin.
Jednakże szybko zostało jej to przypomniane. Znajomy głos, któremu towarzyszył delikatny acz stanowczy uścisk na ramieniu. Może to zabrzmi idiotycznie, ale przez ułamek sekundy myślała, że ujrzy powiększoną wersję szczeniaka paradującą na dwóch tylnich łapach. Ale wciąż szczeniaka a nie chłopaka. Przekręciła lekko głowę w bok z wyraźnym niezrozumieniem malującym się na jej twarzy, co zwiastowało jedno. Ev beton mode on. Dopiero, gdy chłopak skończył jej wskazujący palec wyskoczył w stronę chłopaka.
- A! Szczeniak! – powiedziała szczerze zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę, że do niedawna towarzyszący jej psiak przeobraził się w urocze chłopaka. Podeszła do niego i zaczęła oglądać go z każdej strony. Z przodu, z tyłu, z boku.
- Nawet ogon zniknął! Jak to zrobiłeś? – zapytała unosząc jego skórzaną opaskę do góry bez jakiejkolwiek krępacji. A ta nie wynikała z jej bezpruderyjności, a raczej nieświadomości typowej dla małego dziecka. Obejrzawszy chłopak od głowy do stóp i to dosłownie, podniosła się i spojrzała na niego, kręcąc przy tym głową.
- Ale co mam pamiętać? – zapytała, momentalnie odwracając głowę w bok, jednocześnie łapiąc chłopaka za nadgarstek. Zmarszczyła brwi, nasłuchując, przez moment zastanawiając się czy aby przypadkiem nie przesłyszała się. Cichy głos powtórzył się i miała już pewność, że to nie wytwór jej wyobraźni.
- Słyszysz to, prawda? – zapytała cicho ruszając powoli w prawą stronę, tam, skąd dobiegał głos chcąc sprawdzić jego źródło.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.09.14 1:24  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.

UWAGA

Nadal obowiązuje taka sama zasada jak wcześniej. I tak... ekhe, ja tu niebawem odpiszę.
Swoją drogą prawdopodobnie po tych częściach będziecie mieli łączone. W końcu trzeba będzie to skończyć.



GROWLITHE.
Wahanie sprawiało, że białowłosy coraz bardziej potrzebował świeżego powietrza, które – być może – zdołałoby oczyścić jego płuca z zalegającego w nich pyłu, który zdawał się gromadzić w nich niczym miał na dnie pieca. Całkiem słuszne określenie – w tej chwili był jak chodzący piec. Zbyt wysoka, jak na wszystkie standardy, temperatura panująca w otoczenia chyba z wolna zaczęła przepalać mu wnętrzności, nieprzejęta tym, że miał się już wystarczająco źle. To nieważne, że spadł ze schodów, nieważne, że zaraz mógł przestać oddychać, nieważne, że musiał sycić swoje oczy bolesnym widokiem. NIEWAŻNE. Dobij skurwysyna! Znacie te dni, podczas których wydaje nam się, że cały świat zmówił się przeciwko nam? Jonathan miał tego pecha, że dziś właśnie taki dzień nastąpił. Odkąd się tu pojawił, jeszcze nikt ani nic nie wyciągnęło do niego pomocnej ręki (którą pewnie by odtrącił, ale przynajmniej znalazłby swój dobry omen). Tego dnia wszystko go nienawidzili, a w gronie wszystkości znalazł się jego przyjaciel. Nie dawał mu czasu na wyjaśnienia, nie dał mu nawet czasu na myślenie, a sam potraktował swój czas na tyle uprzejmie, że nie tracił go na żadne wyjaśnienia. Może to i lepiej? Zapewne chciał go zabić „bo tak”. „Bo tak” nie było argumentem w ustach przyjaciela. Popełniłby błąd botakując.
ŁUP.
Co? Popełnił go i bez tego?
Odepchnięty przez ręce Wilczura wydawał się być lekki jak piórko. Na garetowej twarzy pojawiło się zdziwienie, a cała pewność siebie spłynęła po nim, porywając za sobą siłę, która ulokowała się w jego ramionach. Uścisk zelżał, chłopak upadł obok i przyjrzał się swoim drżącym ze słabości dłoniom. Musiała minąć chwila, zanim zrozumiał, że wcale się nie zmęczył. Musiał przestać się dziwić. Hieni śmiech targnął nim w ułamku sekundy, sprawiając, że barki poruszyły się, jakby i one odczuły rozbawienie swojego właściciela. Błyszczące w płomieniach oczy obrzuciły drwiącym spojrzeniem plecy albinosa, który właśnie zdołał wybiec na zewnątrz.
Nie poradzisz sobie beze mnie!
Nie zamierzał mu darować, zerwał się z podłogi i postanowił opuścić to walące się piekło razem z nim.
Wo`olfe znalazł się poza budynkiem, który tym razem nie zniknął. Płonące deski trzaskały w płomieniach, dach coraz bardziej się zapadał, ale przynajmniej tu był bezpieczny. Chłodniejsze i, przede wszystkim, czyste powietrze było zbawieniem dla ociężałych płuc, ale na obolałe ciało nie podziałało równie kojąco. A szkoda. Była noc, ale płomienie stanowiły idealne oświetlenie placu wokół domu, który był otoczony przez gęsty las. Jedyną przeszkodą był wysoki płot z siatki, który zdawał się sięgać aż do chmur, uniemożliwiając przejście na drugą stronę i ucieczkę z tego miejsca. Były za to kolejne drzwi, które zupełnie nie pasowały do reszty. Metalowe, solidne, połyskujące, z otworem na klucz, na który z pewnością – cały świat przeciwko niemu – zostały zamknięte. „Klucz jest w środku” – głosił napis na kartce, która została przyczepiona do gładkiej powierzchni kawałkiem taśmy klejącej. Silniejszy podmuch wiatru wystarczył, by ją stamtąd zerwać, ale nie było żadnego silniejszego podmuchu wiatru. Chciałoby się powiedzieć, że jedyną zagwozdką pozostawało to, gdzie znajduje się klucz, ale trzeba było być ślepym, żeby nie zauważyć znajdującego się obok, całkiem sporego... czegoś. Była to prostokątna maszyna, przypominająca pudło, która została oświetlona, wielkimi, kolorowymi żarówkami, jak w jakimś pieprzonym teleturnieju. Brakowało tylko wielkiego napisu „Grasz czy nie grasz?”, ale zamiast niego proponowano wybór jednego z trzech kolorowych przycisków, zaznaczając, że możliwość ogranicza się tylko do wybrania jednego, zanim okrągły otwór, w którym zmieściłaby się ręka, otworzy się.
Czerwony, żółty, zielony. A gdzie błękit paryski?
Nie poradzisz sobie beze mnie! ― Znowu to samo. Tym razem z mniejszej odległości. Garet Gravers wydostał się z płonącego budynku. Gdyby tylko Wilczy odwrócił się, dostrzegłby, że koszula, którą miał na sobie, teraz była rozpięta i odsłaniała jego tors. Na jego brzuchu znajdował się wielki napis, przypominający dzieło jakiegoś dzieciaka, który uznał, że śmiesznie będzie pomazać swojego kolegę. Kolega też nie narzekał na brak zadowolenia. Uśmiech rozciągający jego usta świadczył o tym, że niebywale cieszy się z faktu, że będzie musiał szorować się przez pół godziny, jeśli nie dłużej. Może jego rozbawienie byłoby bardziej zrozumiałe, gdyby nie fakt, że skóra nie była przyozdobiona zabawnymi bohomazami, a dobitnym „W środku”.
Zaraz wydął dolną wargę w zrezygnowaniu.
Ale nie wiem czy na to zasługujesz, Jace. Dlaczego miałbym pozwolić zajrzeć do środka takiemu oszustowi, jak ty? Prawie mnie zabiłeś. ― Westchnął i zacmokał szczerze zawiedziony postępowaniem młodzieńca. ― Powinienem cię znienawidzić.
Z jakiegoś powodu słowo „znienawidzić” pozostało na jego ustach. Zaczął powtarzać je, jak jakąś chorą, gniewną mantrę, choć za którymś razem przerodziło się ono w pewnik, którego z pewnością Grow nie chciał usłyszeć.
Nienawidzę cię...

UWAGA. Pewnie z perspektywy kolejności wyjdzie dziwnie, jeśli napiszę, że też masz wybory, ale wiesz, że dla Ev pisałem w pierwszej kolejności. W każdym razie wiadomo o co chodzi. Mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzało to, że w dużej mierze daję wolną rękę przy opisywaniu, choć myślę, że tak pójdzie łatwiej.

Próbujesz wyważyć drzwi.
Spróbować zawsze warto, nie? Ale jednak są tak solidne, na jakie wyglądają, więc nie przyniesie to większych rezultatów. Grow może do nich strzelać, kopać w nie, przypieprzyć w nie cieniami – ani drgną. Potem pozostanie wybranie którejś z dwóch opcji. Ten sam klucz znajduje się dokładnie w obu miejscach.

Wybierasz wyciągnięcie klucza z tajemniczego pudełka.
Rosyjska ruletka. Jace nie ma pojęcia, co może mu się przytrafić po wsadzeniu całego łapska w pudełko. Wszystko zależy od tego, który przycisk wciśnie, a to właśnie one służą do tego, by szpara na rękę otworzyła się. Klucz na pewno dostanie, niezależnie od tego, który kolor wybierze. Jeden z kolorów nie wyrządzi mu żadnej krzywdy (tu już w głowie mam wybrany ten, który jest bezpieczny), dwa pozostałe wyrządzą mu jakąś krzywdę.
W tej sytuacji będziesz musiał skończyć post na dokonaniu wyboru i wsadzeniu ręki do środka. Wtedy to ja w swoim poście napiszę, co się stało i dodam, że Grow przeszedł przez drzwi, a wtedy rozpocznie się wspólny wątek. Oczywiście przy tym wyborze nikt nie zabrania przy tym wyborze zabić marę przy okazji (ale sama z siebie nie będzie mu się naprzykrzać, jeśli wybierze taką opcję – no, poza tym, że cały czas powtarza to samo). Nikt nie broni, wiadomo. Ale to już twoja decyzja.

Wybierasz wyciągnięcie klucza z brzucha przyjaciela.
Trwa krótka szarpanina, przeciwnik zachowuje, jakby chciał się poddać, ale oczywiście Grow dorabia się zadrapań na przedramionach i kilku siniaków (krótko sobie to opiszesz, serio – tu wszystko jest możliwe, a przebieg walki jest akurat mało ważny). Ogólnie obrażenia po tej walce nie będą duże, bo mara osłabła po opuszczeniu domu. Po zabiciu mary, nie przypomina już ona jego przyjaciela, a lekko podgniłe ciało jakiegoś randomowego chłopaka. Grzebie w jego wnętrznościach i odnajduje klucz.
To lżejsza opcja, więc właściwie po tym może otworzyć drzwi. No i wtedy czekasz na kolejny part.



EVENDELL.
Chłopak nie wyglądał na zaskoczonego tym, że od razu go rozpoznała. zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy, gdy jasnowłosa zaczęła przyglądać mu się, jak wyjątkowo cennemu okazowi posągu w muzeum. Sądził, że na tym etapie już dawno powinna zorientować się, że w świecie Nie Wiadomo Gdzie wszystko było możliwe. Równie dobrze za moment z nieba mógł spaść żarzący się meteor i wgnieść ich w ziemię, rujnując ten piękny krajobraz dookoła. Nie rozumiała, a jego usta zawiązywały się, gdy chciał jej wszystko wyłożyć. Bo chciał. Nadal biła od niego aura, dająca pewność, że niezależnie od wszystkiego, jest po jej stronie. Nie, żeby oznaczało to, że mogła sobie na wszystko pozwalać.
Ej, ej, ej! Bez takich ― rzucił nerwowym tonem, a na jego twarzy pojawił się ledwo widoczny rumieniec. Natychmiast odsunął się od dziewczyny i przy okazji machnął ręką obok jej ręki, zachowując się jakby usiłował odgonić od siebie natrętną muchę. ― Ja ci tam nie zaglądam ― dodał z ciężkim westchnieniem rezygnacji (albo zawiedzenia).
Przesunął ręką po twarzy, ale nawet nie zdążył dotknąć opuszkami palców swojego policzka, bo wtem został pociągnięty za nadgarstek. Nie podjął już ani jednej próby wbicia jej do głowy, kim jest. Może dlatego, że w pierwszym odruchu poczuł się odrobinę skonfundowany i zapomniał języka w gębie. Mimo tego poczynił kilka pierwszych kroków za dziewczyną, ale nagle zatrzymał się, gdy tylko dotarło do niego, że nie słyszał żadnego głosu. Znał też dobrze powód tego, dlaczego go nie słyszał.
Czekaj. Nie możesz iść w tamtą stronę.
Trudno było zrozumieć, dlaczego jej tego zabraniał. Głos wciąż nawoływał, coraz bardziej zachęcał do przyjścia bliżej, jakby w zamian miał zaoferować wszystkie skarby tego świata. No chodź, wujek da ci MP3.
To On. Nie możemy się z Nim jeszcze widzieć! ― chyba nie pomyślał o tym, by mówić bardziej zrozumiale. Cały czas zachowywał się tak, jakby szukał odpowiednich słów w celu ominięcia niewyjaśnionego systemu. Jakby usiłował nie zebrać batów za złe zachowanie. Pociągnął dziewczynę w przeciwnym kierunku, ale wtedy, jak na zawołanie za ich plecami rozległ się cierpiętniczy wrzask.
Trudno było zrozumieć, co dokładnie krzyczała nieznajoma – ewidentnie była to kobieta – ale wśród jej niezrozumiałego bełkotu, bolesnych wrzasków i szlochu, dało się wyczuć, że potrzebowała pomocy, bo coś ją bolało. Musiało bardzo boleć, skoro darła się wniebogłosy, jakby za moment miała urodzić lub całkiem stracić dziecko, które było w drodze na świat, ale zdarzył się jakiś wyjątkowo nieszczęśliwy wypadek.
Jasnowłosy chłopak warknął cicho i zacisnął powieki. Nie wyglądało jednak na to, by zamierzał się odwrócić i ruszyć w tamtą stronę. Cały czas usiłował wymusić na Evendell pójście w wyznaczonym przez siebie kierunku, pomimo tego, że na twarzy miał wypisane niezadowolenie.
Nie słuchaj.
Tak po prostu?

UWAGA. Ponieważ ten post w zasadzie niewiele wniesie sam w sobie, poniżej daję opcję do wyboru i opiszę, co się stanie przy każdej z nich, żebyś miała co pisać. Ale tu już nie będę tworzyć jakichś literackich opisów, bo pewnie rozbuduję to w następnym poście. I z góry pardon za tę formę, ale nie wiem, jak inaczej i lepiej to rozegrać.

Słuchasz chłopaka.
Ev i szczeniakowi udaje się przebiec jeszcze kawałek. Niestety wygląda na to, że plan ucieczki blondyna nie wypalił, a drogę zagradzają im poskręcane gałęzie, które naszpikowane są kolcami. W dodatku roślinność dookoła zaczyna usychać, niebo przesłania się ciemnymi chmurami. Chłopak odpycha dziewczynę do tyłu, a sam zostaje schwytany przez pnącza, które nagle jakby ożyły. Kolce wbijają się w jego prawie nagie ciało. Krew, rany, takie tam. Każe jej uciekać, ale za jej plecami rozlega się śmiech, aż wreszcie ten, do kogo należy łapie ją za włosy usmolonym łapskiem z przydługimi, zniszczonymi paznokciami. Mówi, że jeśli Ev chce pomóc Adamowi (tak, nazywa go już po imieniu), musi coś wypić. Tu pokazuje fiolkę.
Oczywiście chłopak szarpie się i jest temu przeciwny. Decyzja należy do Ev.

Biegniesz na ratunek nieznajomej.
Evendell wyrywa się chłopakowi i biegnie ścieżką w stronę źródła wrzasków. Droga jest prosta. Na końcu ścieżki trafia na niewielką polanę, z której dobiega krzyk. Trawa tu jest dość wysoka, więc musi chwilę rozejrzeć się, by dostrzec jakiś ruch, bo mimo wszystko nie da się zauważyć samej postaci, gdy ta prawdopodobnie leży. Niektóre źdźbła trawy naznaczone są krwią – to w zasadzie główny wyznacznik jej drogi. Gdy odnajdzie miejsce i podejdzie do ofiary, zorientuje się, że nie ma do czynienia z kobietą, a z... łanią. Pomimo tego, że wcześniej krzyki naprawdę były ludzkie, teraz słyszy zwierzęce ryki (czy jakie tam dźwięki wydają łanie, I don't know).
Co dalej?
Zwierzę faktycznie potrzebuje pomocy, ale dosłownie w ułamku sekundy jest już za późno. Zwierzę rzuca Ev ostatnie spojrzenie i łeb nagle opada mu na ziemię, wciąż otwarte oczy zachodzą bielmem. Rzecz jasna, to nie wszystko. Rozdęty ciążą brzuch rozrywa się, a raczej to coś rozrywa go od środka. Po chwili okazuje się, że to dziewczyna, z którą wcześniej miała do czynienia, teraz ubabrana krwią i wszystkimi oślizgłymi płynami, którymi ocieka noworodek zaraz po urodzeniu. Nic nie mówi, łapie za kostkę jasnowłosą, z dużą siłą przewraca ją na ziemię, szczerzy rekinie zęby i zaczyna przesuwać się wyżej, brudząc ją i przyciskając do ziemi. Na koniec składa na jej ustach pocałunek, perfidnie wsuwając jej język między wargi, po czym... po prostu znika, pozostawiając ją z ciałem zwierzęcia i naprawdę obrzydliwym posmakiem w ustach. Takim, który natychmiast chciałoby się czymś zapić. Wtedy za nią pojawia się się dokładnie ta sama postać i oferuje pomoc. Wyglądem nie budzi zaufania, ale smak w ustach budzi wręcz desperację. Tu też wyciąga fiolkę. W końcu odrobina innego płynu może pomóc.
Adam przybiega z lekkim opóźnieniem i widzi was razem. Oczywiście krzyczy, żeby tego nie robiła i każe odsunąć się nieznajomemu.

Siadasz na środku i płaczesz.
Dobra, nie ma takiej opcji. *parsk*



GAVRAN.
Wystarczyło, że ujrzał a sylwetkę Gavrana, a przez jej twarz przemknął cień smutku, jakby w jednej chwili domyśliła się, co za moment usłyszy. Mimo tego odbiła się od drzewa i wyprostowała. Im bliżej niej wymordowany się znajdował, tym coraz bardziej musiała zadzierać głowę do góry. Drobne usta uformowały się w dzióbek, a jasne brwi ściągnęły się w zamyślonym wyrazie, gdy oceniała spojrzeniem dzierżone przez czarnowłosego jajo. Wydawała się nie słuchać tego, co miał jej do powiedzenia, jakby wiedziała o wiele lepiej, co kryło się za niepewnością w głosie nieznajomego.
Tak, tak ― rzuciła nieco lekceważąco, jednak wydawała się być zawiedziona. Myślała, że tym razem będzie inaczej, ale jednak historia raz jeszcze zatoczyła koło i sprowadziła na nich nieszczęście. Na chwilę nawet odważyła się spojrzeć opętanemu w oczy, ale zaraz opuściła głowę i odwróciła się do niego plecami, powoli ruszając przed siebie. ― Musimy iść tędy ― powiedziała cicho, ale gdy zreflektowała się, że jej głos mógł brzmieć za cicho, zaraz odchrząknęła i dodała, starając się skumulować całą pewność siebie, na jaką teraz było ją stać, w swoich słowach: ― Nie potknij się o wystające korzenie.
I tyle? Nie wydawała się być w nastroju do rozmów, ale nie można było mieć jej tego za złe. Dzieci widziały czasem o wiele więcej niż powinny i to stawiało bruneta na przegranej pozycji. Nie chciała mu wierzyć, ale mimo wszystko wyglądała na kogoś, kto czuł się w powinności, by spełnić życzenie swojego brata. To trochę smutne, że po tym wszystkim musiała zostać całkiem sama.
W każdym razie droga do chatki faktycznie nie trwała długo. Dziewczynka weszła do środka, zostawiając za sobą otwarte drzwi, dając młodzieńcowi znak, że może wejść. Pomieszczenie, do którego się udali było niemalże całkowicie puste, nie licząc małego, okrągłego stolika i dwóch krzeseł, które do niego dostawiono. Niestety blondynka nie zaproponowała mu tego, by zajął miejsce, najwidoczniej nic nie robiąc sobie z tego, że był ranny. Zaraz jej rola miała się zakończyć.
Zanim ponownie się odezwała machnęła ręką w stronę równoległej do drzwi wejściowych ściany. Chłopak mógł ujrzeć tam dwa zamknięte przejścia. Od odkrycia tego, co znajduje się za nimi dzieliło go tylko naciśnięcie klamki.
Są dwa wyjścia. To ty zadecydujesz, którym z nich przejdziesz. Nie mogę ci powiedzieć, co znajduje się za nimi. Przekonasz się o tym... dość dobitnie ― jej ton bynajmniej nie zachęcał do udania się w żadną ze stron. Widocznie była urażona samym faktem, że jest zmuszona wszystko mu tłumaczyć, gdy jej brat zdycha w jakiejś jaskini, do której ona nie mogła wejść. ― Na szczęście wszystko zostanie ci wynagrodzone. Jakoś. ― Czyli jak? ― To nie będzie łatwa droga. Na końcu spotkasz kogoś, kogo znasz i dasz mu to. Niełatwo będzie go uspokoić, ale twój nowy przyjaciel z pewnością jakoś ci pomoże, jeśli tylko go o to poprosisz. Musisz po prostu mu zaufać ― mruknęła i wcisnęła mu do kieszeni pudełeczko, zahaczając wzrokiem o jajo. ― Będziesz wiedział, komu to dać. Nie pozwól jej spalić. ― Ale kogo?
Nieważne.
Dziewczyna odsunęła się o parę kroków i kiwnęła głową w stronę drzwi. Chyba Gav nie miał już wyboru.


UWAGA. Wybory, wybory...

Idziesz w prawo.
Gav przekroczywszy te drzwi, trafia na wzgórze porośnięte wysoką trawą, którą wiatr targa we wszystkie strony. Krople deszczu tną mocno jego twarz, ciężkie, ciemne chmury są tak nisko, że wydaje się, że niewiele brakuje, by zderzyły się z ziemią. Dookoła nie ma żadnego schronienia, porośnięty trawą teren zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Głośne grzmienie i błyskawice napawają chłopaka coraz większym lękiem i mnóstwem złych przeczuć. Za chwilę stanie się coś złego. Jedyne drzewo, którego korona mogłoby dać mu schronienie przed deszczem, zostaje trafione piorunem i pomimo silnego deszczu zaczyna płonąć, jakby spadająca z nieba woda nie była straszna płomieniom wznieconym przez wyładowanie elektryczne.
Niezależnie od tego czy Gav będzie stał w miejscu jak kołek, trzymając w objęciach jajo, czy zacznie biec przed siebie z nadzieją na to, że w końcu uda mu się znaleźć jakieś schronienie przed gniewem Matki Natury, jeden z piorunów go dosięgnie, chłopak upadnie na ziemię i straci przytomność. Co będzie dalej, okaże się w kolejnym poście.
Skutki wyboru: Lęk przed burzą; niewielkie czarne znamię na lewej łopatce, jak po wypaleniu. Na początku znamię będzie boleć (uczucie rwania i pieczenia, dyskomfort podczas poruszania lewą kończyną lub mięśniami pleców).

Idziesz w lewo.
Po przejściu przez drzwi... cóż, Gavran traci grunt pod nogami. Przez chwilę leci w dół aż wreszcie wpada do wody. Posejdon ma dziś zły dzień, więc fale wściekle uderzają w czarnowłosego, jakby usiłowały go zmiażdżyć; targają nim we wszystkie strony, jakby chciały go rozerwać i poszatkować na pokarm dla rekinów. Chłopak nie może wyczuć dna pod stopami, nigdzie nie widać brzegu, ale ciężko cokolwiek dostrzec, gdy co chwilę dostaje się po twarzy słoną wodą, która wywołuje nieprzyjemne szczypanie. Na domiar złego woda stale wlewa mu się do ust i nosa. Dookoła są tylko skały, na które wymordowany nawet, gdyby chciał, nie dałby rady się wdrapać. W zamian za to przeżywa z nimi nieprzyjemne spotkanie, gdy fale wreszcie spychają go w stronę jednej z nich. Najpierw zahacza przedramieniem o ostry kant, a jego skóra i mięśnie ulegają uszkodzeniu. Słona woda sprawia, że czuje silne szczypanie w nowo powstałej ranie.
Za chwilę jednak całe jego cierpienie kończy się, gdy zaczyna tonąć i powoli osuwa się na dno. Obraz przed jego oczami rozmywa się aż wreszcie gaśnie całkowicie.
Skutki wyboru: Lęk przed wodą (nie przed prysznicem, oczywiście, ale przed głębszymi zbiornikami wodnymi); głęboka rana na prawym przedramieniu, która na jakiś czas uniemożliwi Gavranowi sprawne poruszanie ręką (niektóre ścięgna zostały zerwane – brak możliwości poruszania palcem małym i obrączkowym; utrudnione zginanie i prostowanie nadgarstka).

Nagroda, o której wspomniała dziewczynka także będzie zależna od tego, którą opcję wybierzesz, ale o tym dowiesz się w następnym odcinku poście.


Ostatnio zmieniony przez Fucker dnia 07.09.14 15:46, w całości zmieniany 11 razy
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.09.14 18:18  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.
Gdyby Ev nie była aż takim nierozgarniętym betonem, z pewnością zachwyciłaby się delikatnym, ledwo widocznym rumieńcem, który na ulotną chwilę zagościł na policzkach chłopaka. Niestety, w tych kwestiach była wyjątkowo oporna, więc nieświadomie sama nie wiedziała co w tej chwili traci. W każdym razie naprawdę myślała, że i chłopak słyszy ten dziwny głos. Chciała jak najszybciej sprawdzić skąd dochodzi, jednakże trzeba przyznać, że jego reakcja w pewien sposób zaskoczyła ją. Spojrzała na niego niezrozumiale, jakby próbowała wyczytać z twarzy młodzieńca jakąś odpowiedź, bądź chociażby wskazówkę. I odpowiedział. Jednocześnie dając dziewczynie kolejną dawkę pytań bez odpowiedzi. I szczerze powiedziawszy zaczynała powoli mieć tego dość.
- Ale kto taki? – zapytała lekko zniecierpliwionym głosem. Nawet wysiliła się na niezadowolone spojrzenie, co w jej przypadku było czymś dosyć niespotykanym. Mimo tego szła kawałek za nim, mając nadzieję, że mimo wszystko udzieli jej odpowiedzi. Bo ewidentnie wiedział, ale nie chciał powiedzieć. A dziewczyna podskórnie czuła, że jeśli uzyska choćby w połowie odpowiedzi, to będzie w stanie wrócić do domu.
Zatrzymała się gwałtownie, gdy do jej uszu dopadł przeraźliwy wrzask, jakby komuś rozrywano duszę. Ev zatrzymała się gwałtownie, odwracając głowę by spojrzeć przez ramię. Wpatrywała się przez chwilę przed siebie i dopiero szarpnięcie chłopaka wyrwało ją z krótkiego letargu.
- Ktoś ewidentnie potrzebuje pomocy. Jak mogę to tak po prostu zignorować? – rzuciła cicho, jednakże mimo swej natury, szła posłusznie za nim, sama nie wiedząc co powinna zrobić dalej. A co jeśli to pułapka? Może wpakować się wtedy w jeszcze większe kłopoty. Chyba, że ktoś rzeczywiście potrzebował jej pomocy w tym momencie. Dlatego też w pewnym momencie zatrzymała się, szarpiąc tym samym chłopaka w swoją stronę.
- Nie, musimy tam wrócić. – powiedziała i już miała się odwracać na pięcie, gdy przed nimi pojawiły się kolczaste krzaki. Czuła, że dzieje się coś złego, jednakże nie była w stanie określić co. Silniejsze pchnięcie posłało ją na ziemię i na drobną sekundę otumaniło. Gdy wreszcie odzyskała trzeźwość umysłu, było już za późno. Bezradnie spojrzała na chłopaka, który jak się okazało nazywał się Adam, chcąc mu pomóc, ale nie mając pojęcia co może zdziałać z tak bardzo nikłą siłą fizyczną, jaką posiadała. Na dodatek nawet nie zauważyła, że obcy mężczyzna znalazł się za nią. Dopiero silne szarpnięcie za włosy uzmysłowiło Ev, że znalazła się w potrzasku. Oczywiście spróbowała się wyrwać i uwolnić oraz spojrzeć na twarz oprawcy, ale wszelkie jej próby poszły na marne.
Kątem oka dostrzegła fiolkę, która miała wypić. Co prawda z początku pokręciła gwałtownie głową odmawiając mu, lecz bardzo szybko skupiła się na Adamie. Najważniejsze dla niej było, żeby go uratować. Cała reszta w tym momencie się nie liczyło, dlatego też sięgnęła po fiolkę, by wypić jej zawartość. Tak przynajmniej to wyglądało, lecz gdy tylko drobne palce zacisnęły się na buteleczce, z całej siły uderzyła nią o ziemię, mając nadzieję, że ta rozpryśnie się na tysiące małych kawałeczków, a jej zawartość zostanie pochłonięta przez glebę. Następnie wyciągnęła dłoń w stronę chłopaka, pomimo dzielące ich odległości. Z boku zapewne wyglądało to na bardzo romantyczny i dramatyczny gest, gdzie dwoje kochanków w brutalny sposób zostało rozdzielonych. Nic bardziej mylnego. Wszakże Ev posiadała kontrolę nad żywiołem ziemi, a co za tym idzie – również roślin. Dlatego też skupiła się, by tentacle pnącza, które owinęły się w okół chłopaka niczym ożywione języki płomieni jednocześnie go raniąc - puściły. A jeśli będzie trzeba to użyje swojej mocy do oddzielenia jej od nieznajomego poprzez raptowne wyrośnięcie z ziemi żywopłotu. Co dałoby jej nieco więcej czasu.
                                         
Eve
Kotek     Anioł
Eve
Kotek     Anioł
 
 
 

GODNOŚĆ :
Eve, ewentualnie Ewa, Matka Ludzkości, Pierwsza Kobieta na Świecie.


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.09.14 16:10  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.
„Klucz jest w środku”.
Growlithe wciąż kaszląc i ścierając czarny pył z podbródka pochylił się i zerknął do zamka, najwidoczniej łudząc się, że zagadka jest łatwiejsza, niż przewiduje ustawa programowa. Gdy jednak nic nie znalazł, od razu naparł na drzwi, ale i z tego pomysły prędko zrezygnował — jego obolałe ramię nieprędko zapomni o tej zniewadze.
JACE, PROSZĘ CIĘ...
Odwrócił się od metalowych drzwi, które w pewien sposób straciły na atrakcyjności i zlustrował niechętnie urządzenie obok. Potrzebował tych pięciu sekund, aby w milczeniu i w — praktycznie — bezruchu przyglądać się pudłu. Nieważne jednak, jak długo gapił się na nie, ono wcale nie zamierzało udzielić mu prawidłowej odpowiedzi. To nie szkolne czasy, gdy kumpel szemrał za twoimi plecami, gdy surowy nauczyciel robił wszystko, aby cię zgnoić.
Nie było żadnych znaków, podpowiedzi, żadnych wskazówek, ani szepczących Colinów za plecami. Growlithe raz jeszcze otarł wierzchem dłoni usta i wyciągnął palce w kierunku czerwonego przycisku.
„Nie poradzisz sobie beze mnie!”
Fakt.
Mógłby włożyć łapsko Gareta do jednej z dziur i zobaczyć, co się stanie.
Jace odskoczył od urządzenia, niemalże mechaniczne odwracając się przodem do źródła niebezpieczeństwa, jakby chciał zasłonić swoje znalezisko, jednocześnie nie spuszczając Gareta z oczu. Nie mógł powstrzymać brwi, która samoistnie przetransportowała się nieco wyżej. Przyłapał się na tym, że zamiast obmyślać ewentualny plan ucieczki, ataku czy defensywy, woli w skupieniu przyglądać się rozpiętej koszuli ciągnącego się z budynku Graversa.
JACE.
No już. Rany.
SKUP SIĘ NA ZADANIU.
Białowłosy zamrugał i skrzywił się lekko. Był przede wszystkim zmęczony, a ów zmęczenie potęgowało się nienaturalnie, z każdą następną naganą Livai'a. Mara skrzeczała mu nad uchem swym jastrzębim altem, próbując odciągnąć Growlithe'a od podziwiania widoków, o jakich w człowieczym życiu mógł co najwyżej mozolnie pomarzyć. Sęk w tym, że Wilk wcale nie to miał na myśli. Bez zastanowienia zwrócił się ponownie ku pudłu (oh, ty moje dziecię najskrytsze) i sięgnął do środkowej dziury.
„Nienawidzę cię”.
Cholera.
Jace przegryzł dolną wargę.
Zabawne, że głupie słowa czasami bolą bardziej, niż wykwintne wierszowane wyznania. Cofnął palce, przyglądając się w milczeniu wszystkim trzem kolorom.
GRO--
Oh, zamknij się, Livai.
Wepchnął łapsko w środkową dziurę, wcześniej wręcz uderzając pięścią w żółty przycisk.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 15.09.14 23:32  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.
Dziewczynka wyglądała na mądrą.
Gav myślał, że ta zaleje się łzami, zacznie krzyczeć, płakać, rzuci się w stronę jaskini czy uparcie stanie w miejscu z zamiarem poczekania na braciszka. Ale tak się nie stało.
Mała była... kompletnie inna. Nikt nie mógłby się spodziewać zwykłego, może trochę zrezygnowanego "tak, tak". Być może ta reakcja powinna w Kruku wzbudzić podejrzenia, ale tak się nie stało. W końcu to Desperacja, nie? Tu co chwilę ktoś umiera, można się po jakimś czasie do tego przyzwyczaić. Ważniejsze jest to, żeby samemu przeżyć. Co tam jacyś bliscy, pf!
"Nie potknij się o wystające korzenie."
Oczywiście, że się potknął. Nie przewrócił się, ale poleciał do przodu, robiąc kilka dużych kroków. Przeklął cicho i ruszył dalej, bo co miał zrobić? Mimo bólu musiał iść dalej, przecież nie miał nawet pojęcia, gdzie jest. Młoda blondi przed nim dzielnie kroczyła, nawet nie oglądając się na Kundla.
Wreszcie doszli do chatki. Gav zatrzymał się na chwilę w progu i zerknął przez drzwi Przezorny zawsze ubezpieczony, jak mawiał dziadek!  W środku jednak nic morderczego nie było, toteż chłopak wszedł do środka.
Mimo, że dziewczynka nie zaproponowała mu krzesła, ten i tak od razu skierował się w jego stronę. Usiadł z westchnieniem ulgi, po czym przymknął oczy, przez chwilę nie słuchając blondynki.
Ummmmm. Czyli... czyli tak. Ma on... wyjść czy coś i tam kogoś znanego zobaczy i...
Zerknięcie na kieszeń. Co ona tam mu...? No nic.
No to trzeba zapieprzać~
Podniósł się z miejsca i wciąż trzymając jajo, podszedł do drzwi. Nawet nie wiedział które wybrał, po prostu te były troszeczkę bliżej. Otworzył je i wlazł do środka.
Wzgórze. Deszcz. Drzewo.  Trochę to przerażające.
Co.
Cocococococococo. Co to ma do cholery być. Przed chwilą był w domu, a teraz... teraz nawet to siły nie miał, by się nad tym zastanowić. Gdy drzewo zaczęło płonąć, chłopak drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. W końcu walnie w drzewo, jemu nic się nie stanie. Dla pewności przykucnął. No, teraz to już jest bezpieczny!
Nic bardziej mylnego. Natura to wredota, więc postanowiła zaśmiać mu się w twarz i strzelić w chłopaka jednym ze swoich piorunów. Ból.
I tyle.
Ciemność.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 16.09.14 11:38  •  Nonsense and absurd. - Page 3 Empty Re: Nonsense and absurd.

GROWLITHE.
Gdy tylko nacisnął guzik, nie było już odwrotu. Otwór gwałtownie zmalał, przez moment upodabniając się do paszczy mechanicznej bestii, która zamierzała pozbawić go ręki tuż przy samym nadgarstku. Tak się nie stało. Chłodne, metalowe brzegi zatrzymały się i ledwie zetknęły ze skórą Jonathana. Przez kilka dłużących się sekund nie działo się nic poza tym. Wydawałoby się, że wpadł w pułapkę, z której jedynym wyjściem było pozbawienie siebie samego dłoni.
Garet Gravers przerwał swoją nienawistną litanię i zaniósł się szyderczym śmiechem, który w niedługim czasie zaczął przypominać dławienie się.
Coś zgrzytnęło.
Maszyna wydała z siebie głośny sygnał, który od razu przywołał na myśl teleturniejowy dźwięk, który oznaczał... przegraną.
A potem był już tylko przeszywający ból.
Zimne i ostre szpikulce wbiły się w wierzch dłoni chłopaka, idealnie dostosowując się do miękkich przestrzeni między kościami jego śródręcza. Jedno, mocne szarpnięcie mechanizmu w środku wystarczyło, by poważnie uszkodzić mięśnie, a jedyną dobrą wieścią okazało się to, że ręka nie została przebita na wylot. Gdyby jednak było to możliwe, zapewne usłyszałby dźwięk rozrywanych ścięgien, tymczasem był on jedynie wytworem jego wyobraźni. Rany pulsowały i zanosiły się rwącym bólem. Palce odmówiły posłuszeństwa, tracąc kontakt z resztą ciała.
Klucz upadł na jego rękę.
Otwór maszyny powiększył się na nowo.
Wysunąwszy rękę, dojrzał srebrny przedmiot, choć wybór, którego dokonał nie był do końca właściwy. Musiał ująć klucz zdrową ręką, dopiero po tym skierować się do drzwi. Po otworzeniu ich, oślepiło go jasne światło. Nie widział, dokąd zmierza. Ale co z tego?

Efekt zranienia: ból, brak możliwości prostowania palców, dopóki wszystko się nie zagoi. Zginanie ich przychodzi z dużym trudem, a na pewno nie będzie mógł zacisnąć ręki w pięść. Jak będziesz chciał, to po zabliźnieniu ta część ręki może być niewrażliwa na ciepło, zimno i dotyk.



EVENDELL.
Ty mala suko! ― warknął nieznajomy i szarpnął ją za włosy, gdy dziewczyna cisnęła fiolką o ziemię. Niestety szkło, z którego była zrobiona, było zbyt grube, by rozbić się na kawałki. Kontrolowana roślinność z kolei stawiała opór, jakby inna moc trzymała ją w ryzach i nie pozwalała, by wola anielicy została spełniona.
Adam wciąż pozostawał w potrzasku.
ZOSTAW JĄ.
Na nic zdało się ujadanie szczeniaka.
Jedno z ciernistych pnączy owinęło się wokół fiolki z tajemniczym płynem i posłusznie pomknęło ku swojemu panu, którym był wysoki i nieco pokraczny pan. Jego całego pochłaniała czerń, jakby dookoła sylwetki unosiła się czarna, gęsta mgła, niepozwalająca na dostrzeżenie choćby najmniejszego szczegółu. Nachylił się nad jasnowłosą i, choć tego nie widziała, mogła być pewna, że rozdziawił usta, biorąc pod uwagę, że chwilę później ciepły, wilgotny i – przede wszystkim – cuchnący oddech wdarł się do jej nozdrzy. Miał on nieco otumaniające działanie, a przynajmniej ciało Evendell chciało odmówić jej posłuszeństwa, jakby nagle ktoś postanowił obedrzeć ją z sił witalnych. Nie wiedziała, gdzie znajdowało się ich ujście.
I po co to wszystko, Ewo? Za chwilę wszystko będzie dobrze... ― Tyle, że nie brzmiało to tak, jakby faktycznie miało być dobrze. Obraz powoli rozmazywał jej się przed oczami, ale zdołała jeszcze dostrzec, jak tajemnicza pokraka otwiera fiolkę.
Płyn o metalicznym posmaku wlał się do jej ust, a ona nie mogła go wypluć. Oczywiście, że nie. Kościste łapsko zasłoniło jej usta i nos. Krew wlewała jej się do gardła. Ale nie była to zwykła krew. Zwykła krew nie wypalałaby jej od środka, jakby zamierzała przedrzeć się przez wszystkie wnętrzności; nie sprawiała, że głowa zanosiła się silnym bólem.
Nie odbierała przytomności.

Dobra, chujowo to opisałem. W każdym razie...
Podsumowanie: Wypity płyn był krwią Ewy i Szatana. W zasadzie nic jej nie zrobił, po prostu źle się od niego czuje i najpewniej będzie czuła jeszcze przez jakiś czas, ale dzięki temu Ev zyskała moc prekognicji, o której będzie dowiadywać się stopniowo, wiadomo.



PODSUMOWANIE.
WSZYSCY obudzili się we własnych łóżkach lub w miejscach, w których zasnęli. Pomimo tego, że zdarzenie działo się w ich głowach, wszystkie odniesione rany i inne uszczerbki pojawiły się na ich ciałach.
Growlithe wciąż odczuwał ból w karku, ale jednocześnie jego oko powróciło na swoje miejsce magicznym sposobem. Gavran zachował swoje pudełeczko, ale okazało się, że było zupełnie puste, za wyjątkiem tego, że były w nim ślady krwi. Głownie dlatego, że było w nim oko Growa. Evendell nadal czuła niesmak w ustach, w dodatku przez kilka dni będzie jej towarzyszył ten silny ból głowy i takie tam.

NAGRODY.
Growlithe: pirokineza. Przez jakiś czas postać nie będzie panowała nad mocą do końca, ale akurat wiem, że będziesz się tego trzymał.
Evendell: moc przewidywania przyszłości. W sumie to samo, ale wspominałaś, że masz już z tym koncept, więc pewnie też jakoś to rozegrasz.
Gavran: bazyliszek. Gdy Gavran się obudził, bazyliszek był już dorosły. W dodatku zachowywał się tak, jakby od dłuższego czasu znał Gavrana, choć czasem jeszcze może być niesforny. Ale zna swoje miejsce. Dodatkowa nagroda to Pierścień Batory.

Skróciłem misję, bo trochę nie miałem siły. Poza tym okazało się, że jednak poparzenia u Growa i Ev nie są konieczne na ten moment, więc tak machnąłem to od biedy. W końcu wyszło, że poprowadziłem 3 osobne misje. NIGDY WIĘCEJ.
Tym miłym akcentem kończę.


MISSION COMPLETED
                                         
Fucker
Rottweiler     Opętany
Fucker
Rottweiler     Opętany
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach