Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Eden :: Góra Babel


Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Pisanie 11.02.16 19:02  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina


"Wiem po co tu jesteście. Słychać to zbyt głośno przez wasze czarne serca"
Trudno powiedzieć, by wilk patrzył na kogoś z was, bo nie miał oczy, ale pysk miał zwrócony dokładnie na Sleipnira. Wilk ruszył, majestatycznym krokiem stąpając po źdźbłach trawy, które nawet się nie uginały pod "ciężarem" stworzenia. Postawę miał dumną, ale nie agresywną. Strach odpuścił wszystkich, równie szybko, jak się pojawiał.
"Przychodzicie tutaj by niszczyć. Chcecie uratować kogoś, kto zawinił przed całym światem, diabła. Demona. Nawet jeśli nie naruszycie niczego tutaj, to na pewno zabijecie niczemu winne anioły, niczemu winne stworzenia całego edenu. Zniszczycie spokój tego miejsca."
Wilk stał na parę kroków przed Łowcą, mając najwyraźniej gdzieś pozostałych. Pozostałe, widmowe, wilki stały w okręgu jak stały. Nagle, przywódca wilków skoczył, przenikając przez Sleipnira. Zatrzymał się zaraz za nim.
"Teraz nie skrzywdzisz nikogo w tym miejscu"
Po czym znikł, a wraz z nim rozpłynęły się w powietrzu pozostałe wilki, pozostawiając za sobą smugi zmrożonych traw. Na czole Sleia pojawił się mały znaczek w kształcie głowy wilka, który delikatnie emanuje chłodem.

Notka od MG: Slei, dostajesz w prezencie klątwę, bo jesteś przywódcą całej grupki (nie dlatego, ze post krótki, długość postów mam gdzieś) :v A klątwa polega na tym, ze ilekroć zaatakujesz kogoś z edenu inaczej niż w obronie własnej, znaczek promienieje blaskiem, a ty zostajesz zamrożony na jednego posta. Krzywdy ci to nie robi. Działa na terenie Edenu, tylko i jak zechcesz to zdjąć to musisz się znów spotkać z wilkiem. Enjoy it.
Jesteście wolni.

                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.03.16 17:00  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Skoro nic ich tu nie trzymało, drużyna Łowców ruszyła w dalszą drogę.

zt -> dalsza część
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.04.16 20:54  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Miałeś czekać.
Spotkanie ze mną byłoby dla niego stratą czasu, którego teraz potrzebuje. Musi wrócić do kryjówki, gdzie odpowiednio się nim zajmą. To nie jest czas ani miejsce na spotkania.
Od kiedy jesteś takim służbistą? Nie oszukuj samego siebie. To unikanie.
Nazywaj to jak chcesz.
Jasne brwi drgnęły w chwilowym poirytowaniu, mimo że wszystko, co działo się w jego głowie było mimowolnym wytworem jego wyobraźni. Otarł czoło wierzchem ręki, nie przejmując się zalegającym na niej brudem. Trochę dodatkowych smug na twarzy upstrzonej plamami krwi, która jeszcze jakiś czas temu bryzgała z ciał mordowanych, nie robiło mu różnicy. Na chwilę obecną i tak wyglądał, jakby przed chwilą wstał z grobu, zapominając o tym, że powinien być martwy. Podkrążone oczy, zmatowiałe spojrzenie, ciężki krok kogoś, kto za moment równie dobrze mógł się przewrócić i już nie wstać – wszystko to świadczyło o tym, że jego prawdziwe miejsce powinno być po drugiej stronie. Jedynie oddech, który gwałtownie poruszał jego klatką piersiową i serce, które biło szybko z wysiłku, świadczyły o tym, że nie zamierzał się poddać, mimo że perspektywa rozłożenia się na ziemi od czasu do czasu przewijała się przez jego umysł i wydawała całkiem słuszna. Był głodny, zmęczony, a usta wyschły mu z pragnienia. Nawet przesunięcie po nich językiem nie przyniosło zamierzonego skutku. Potrzebował wody, jedzenia i... lekarza.
Nie zdążysz opuścić tego miejsca, a tu nie znajdziesz pomocy.
Nie szukam jej.
Trawiący go ból był nie do zniesienia i choć duma nie pozwalała mu skarżyć się na głos, w głowie zdążył po wyklinać już całą anielską rasę. Zdaje się, że jedna z anielic, które miał okazję minąć, usłyszała jego zgorzkniałe, niewypowiedziane opinie, bo momentalnie przyspieszyła kroku, byleby znaleźć się jak najdalej od blondyna. Co prawda, równie dobrze jego wygląd zadziałał jako skuteczny odstraszacz, co znaczyłoby, że wieści rozeszły się po Edenie w ekspresowym tempie. Ten skurwysyn Metatron już nie żył, a to oznaczało, że tymczasowo jego rozkazy były nieważne. Miał nadzieję, że nie zabezpieczył się na wypadek swojej klęski, ale wyglądał na zbyt pewnego siebie i to go zgubiło.
Leslie obejrzał się za siebie, unosząc wzrok ku Górze Babel, od której oddalił się już na dość znaczną odległość. Nie wiedział, na co liczył w tym momencie, ale cokolwiek to było prysnęło z chwilą, w której ponownie skupił się na drodze przed siebie. Wystarczyło jednak jeszcze kilkanaście kroków, by ciężkie jak z ołowiu nogi zaczęły odmawiać mu posłuszeństwa. Dwukolorowe tęczówki mimowolnie przebiegły po okolicy, próbując znaleźć jakieś dogodne miejsce na chwilowy odpoczynek. Pięć minut, upomniał samego siebie, skręcając w stronę pobliskiego drzewa, o które oparł się plecami i powoli osunął na przyjemnie chłodną ziemię. Odetchnął głębiej i ułożył dłoń na zranionym boku, chociaż nie miał co liczyć na to, że ten lekki, ostrożny dotyk załagodzi paląco-szarpiące uczucie.
Nie zapomnij o oddychaniu.
Jak dobrze, że tu jesteś. Bez ciebie nie wiedziałbym, jak przetrwać.
Podobno umierający ludzie są milsi.
Powstrzymał się od parsknięcia pod nosem, choć tylko ono było tu stosownym komentarzem. Niemniej jednak był całkowicie pewien, że jeszcze nie umierał, nawet jeśli wszystko inne wskazywało na to, że bezmyślnie balansował na granicy obu światów. Niedoczekanie.

MOCE:
Odnawianie kontroli emocji: 3/3.
Odnawianie kontroli ognia: 1/3.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.05.16 23:43  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Ziemia uciekała mu spod łap. Czuł pod poduszkami wbijające się żołędzie, pogubione kamienie, kilka kujących szyszek, przepołowił ściśnięty krzak, w który niespodziewanie wpadł, ścinając go wpół rosłym cielskiem. Jeszcze nim liście opadły na runo, las w tym miejscu umarł; nie odzywały się gałęzie drzew, uciszono ptactwo i zatrzymano kroki zwierzyny.
Pościg trwał nadal setki kroków dalej.
Tam wprawiał w ruch liście, płoszył kosy, kowaliki i dzięcioły, rude kity wiewiórów uciekały mu spod wielkich łap, które uderzały w podłoże, wprawiając świat w drgnięcie z każdym kolejnym skokiem. Las ożywał, gdy się pojawiał i milkł, kiedy znikał przysłonięty pniami smukłych brzóz i roztytych dębów.
Polował, nie czując jeszcze bólu. Zamroczony adrenaliną, przytępiony wampiryzmem i otumaniony wściekłością biegł przed siebie jak strzała, ledwo unikając wyskakujących mu nagle przed pyskiem drzew. Uskakiwał na boki, orał ziemię długimi pazurami, przeciskał się pomiędzy pniami, kilkakrotnie blokowany przez zbyt rzadkie ich rozstawienie.
Mięśnie z metra na metr zdawały się coraz mniej posłuszne umysłowi. W głowie zresztą plątało się tyle myśli, że jeszcze przed czasem Growlithe skręcił niespodziewanie w bok, kompletnie zapominając o swoim dotychczasowym celu. Umykając pod rozłożystymi koronami czmychnął w głąb lasu, ucinając pościg, pozostawiając nietoperza niebu.
Jeszcze nie tak dawno nie był w stanie zdławić w sobie warkotu, trzęsąc się od nagromadzonej w ciele złości, jakby była wyjątkowo rozdygotanym potworem, próbującym przebić się przez ściany jego organizmu rozrywając go od środka; teraz głos wrzeszczący mu nad uchem przycichł ponownie do szeptu, pozostawiając na pysku zwierzęcia bardziej neutralny wyraz.
Pokonując kolejne płaty ziemi nie spostrzegł nawet, jak pozostawił za sobą gęsty las. Wystrzelił spomiędzy ściany drzew, które półkolem próbowały go jeszcze objąć i pognał przed siebie.
Wiatr w sierści, powietrze, które boleśnie przejeżdżało odłamkami szkła po wnętrzu płuc, łapy wciąż rytmicznie odbijające się od płaskiej gleby, niosące go donikąd. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie odczuwał jednocześnie ognia satysfakcji. Uwolniwszy się od chaosu stworzonego przez zwierzynę, odczuł ulgę. Słabł, ale gdzieś podskórnie pamiętał sytuację, w której zapadał się w stęchłej kanapie i z rozbawionym błyskiem w oczach wpatrywał w postać przed sobą. Ta zaciskała palce na długich włosach, próbując zebrać je w niski warkocz. Rainbow zapytała wtedy, po co tyle trenuje, a on odpowiedział, że z prostej przyczyny - dla bólu fizycznego. Kiedy biegał, polował, walczył, kiedy znów był na granicy wytrzymałości, czując, że każdy wdech powoduje krwawienie gardła i lodowaty ból wewnątrz, trud zaczyna być tak ciężki, że mózg przestaje funkcjonować.
Dysząc zatrzymał się tak raptownie, że ziemia pobruździła się od pazurów, jak masło ustępuje pod naporem noża. Długi ogon uderzył o muskularny bok, łeb uniósł się gwałtownie wysoko, zdecydowanie zbyt wysoko jak na kogoś, komu jeszcze niedawno zależało na trzymaniu gardy, osłonie rannych miejsc, trzymaniu gardła poza zasięgiem przeciwnika. Oczy w kolorze dwóch najbardziej kontrastujących ze sobą żywiołów przesunęły się prędko po sylwetce, na której widok wilk cofnął się bardzo powoli, a potem nagle postąpił dwa duże kroki naprzód, niezdecydowany, którą drogę powinien obrać.
Uszy skierowały się ku człowiekowi; ku ustom, które wypuszczały kolejne świszczące wydechy, za moment nabierając powietrza. Instynkt podpowiadał, że powinien biec dalej. Choć mięśnie płonęły żywym ogniem, wprawiając łapy w drżenie, wciąż mało mu było wysiłku. Sam nie był pewien, co owinęło się wokół jego tułowia i zmusiło go do pozostania w miejscu, przez krótki czas wpatrując tylko w jasnowłosą postać.
A wtedy wiatr przywiał mu pod nos zapach krwi. Właśnie ta woń wykręciła żołądek, wyrywając ze stuporu. Zamrugał kilkakrotnie, obniżając wielki łeb. Sylwetka, dotychczas nieprzystosowana do ataku, na powrót przybrała zbyt oczywiste ułożenie. Na luźnych łapach przesunął się na bok, półkolem podbiegając do ofiary.
Im bliżej się znajdował, tym odczuwał większy głód. Gniótł trawę pod hakowatymi pazurami, nie spuszczając spojrzenia z rannej zwierzyny. Bezszelestnie przemknął na wyznaczone przez siebie pole, choć bez wątpienia nie próbował pozostać niezauważony. Wręcz przeciwnie - głośne warknięcie miało przede wszystkim skierować spojrzenie człowieka ku niemu. Poczucie przewagi było na tyle konkretne, że wszystkie dotychczasowe hasła, które podpowiadały mu, by nigdy nie przeceniać własnych sił, tym samym z góry uznając przeciwnika za słabszego i pozbawionego asów, pospadały gdzieś na ziemię, ubite pod twardym krokiem wymordowanego. Wilczur przysunął się jeszcze, teraz nie będąc dalej niż dwa metry od swojego celu. Nisko zwieszony łeb pochylił się jeszcze mocniej, ale wzrok nawet na chwilę nie oderwał się od pobrudzonej twarzy.
Błysnęło.
Prawie tak, jakby ktoś wskoczył przed niego i nacisnął przycisk aparatu oślepiając fleszem, a potem umykając znów w krzaki. Jednak zamiast bieli przed oczami stanął mu obraz - zbyt zamazany i na zbyt krótko, aby był w stanie go rozpoznać. Przypasowanie kadru wspomnienia z pewnością byłoby jak wielka ręka, która chwyciłaby go za pysk i pchnęła do tyłu, jednak nie bez powodu wymordowani o jego randze uważani są za jednych z najbardziej niebezpiecznych. I tym razem instynkt okazał się silniejszy niż człowiecza natura, jaka najwidoczniej do ostatniej chwili starała się przekazać mu ważną wiadomość.
Zamiast tego na powrót smagnęła go batem.
Warknął nisko, odsłaniając kły. Jeszcze nim ucichł, tylne łapy odepchnęły go od gleby, a on sam zaatakował ofiarę od boku, gotów przyszpilić go do gleby ciężarem.

---------------------------------

|| Użycie mocy:
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 5|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
- Biokineza: wilk.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.05.16 20:33  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Niektórzy uważali, że nie da się czuć czyjegoś wzroku, ale prawda była taka, że kiedy ten stawał się intensywniejszy i bardziej nachalny, jakaś niewidzialna pętla łapała nas za gardło i próbowała pociągnąć za gardło, by zwrócić uwagę w stronę odpowiedniego kierunku. Cudze spojrzenie nie zawsze było dobre – czasem źle nam życzyło, czasem oznajmiało, że jego właściciel nie próbuje wobec nas niczego dobrego. Leslie w Edenie nie czuł się na tyle bezpiecznie, by machnąć ręką na ewentualne zagrożenie, chociaż w tej chwili zadarłszy nieznacznie głowę i przemknąwszy mętnym wzrokiem po otoczeniu, był w stanie uznać, że skopie dupę każdemu aniołowi, który odważy się tu odejść – już w szczególności temu, który usiłował zasztyletować go ostrym spojrzeniem. Przyzwyczaił się do faktu, że nie pasował do tego świata, ale mimo tego ostentacyjne uświadamianie mu tego, wciąż sprawiało, że pod skórą czuł lekkie ukłucia irytacji.
Skąd masz pewność, że to anioł?
Głupie pytanie.
Walka na pewno zdążyła poważnie zmęczyć wszystkich walczących, a jeśli chodziło o przewagę liczebną – niewątpliwie była po stronie aniołów. Ci, którzy odnieśli obrażenia w walce, woleli wrócić do siebie i odzyskać siły. Wiedział to po sobie, jednocześnie zdając sobie sprawę, jak daleka droga dzieliła go od Czarnej Melancholii. Będąc zdanym wyłącznie na własne siły, odnosił wrażenie, że cały powrót zajmie mu wieki. O ile, rzecz jasna, uda mu się wrócić w ogóle. Głęboka rana na boku stawiała jego los pod wielkim znakiem zapytania.
Z drugiej strony i tak wypełniłeś już swoją powinność.
To tak nie działa.
Czemu miałbyś jeszcze spojrzeć mu w oczy? Nie chciał tej pomocy.
Już miał udzielić kolejnej odpowiedzi, gdy obrócił twarz w bok, a przed oczami błysnęły mu dwa różnokolorowe punkciki, otoczone głęboką czernią. Nawet pomimo zmęczenia, wystarczył ułamek sekundy, by połączył ze sobą wszystkie cechy, ale nie wystarczyło mu czasu, by w myślach doprowadzić do końca zdanie „O wilku mowa”. Trzeba przyznać, że była to dość spora ironia losu, biorąc pod uwagę, że już po chwili wielkie cielsko wymordowanego rzuciło się na niego, nie dając mu żadnych szans na ucieczkę. Syknął przez zaciśnięte zęby, po części celowo przewalając się na ziemię tak, by leżeć na plecach. Vessare sam w sobie nie należał do najniższych i marnie zbudowanych, ale będąc rannym, miał raczej nikłe szanse w obliczu rosłego wymordowanego, który przewyższał go swoją masą i wielkością.
SYON! ― krzyknął, na tyle głośno, na ile tylko pozwoliły mu zmęczone płuca i poharatane z wysiłku gardło. Odruchowo zaparł się przedramieniem, napierając nim na podgardle Wilczura i tym samym starając się o to, by ochronić twarz przed kłapiącymi zębami zwierzęcia. Ugiął też jedną nogę w kolanie, unosząc ją tak, by oparła się o żebra poziomu E, chcąc jeszcze bardziej ograniczyć mu możliwość przysunięcia się, nawet jeśli miało to przynieść marne skutki. ― Przestań odpierdalać. Co cię ugryzło?
Nie przestanie. Dobrze wiesz czemu. Jest głodny i wkurwiony. Pewnie kazał ci zaczekać, bo planował to od samego początku – pozbyć się problemu. Niby czemu miałby się z tobą cackać? Tylko byś mu przeszkadzał, aniele.
Nabrał powietrza do płuc i zacisnął zęby, starając się napierać mocniej na masywne cielsko. Starał się nie słuchać trującego mu w głowie głosu, który – wbrew temu, co jasnowłosy sobie myślał – mógł mieć trochę racji. Z drugiej jedna strony wątpił, by białowłosy chciał go skrzywdzić z premedytacją. Wcześniej zachowywał się zupełnie inaczej, a tylko jedna rzecz mogła sprawić, że jego zachowanie zmieniło się diametralnie. Był już świadkiem podobnych anomalii wśród wymordowanych, którzy od czasu do czasu musieli pozwolić na to, by ich zwierzęcy instynkt przejął nad nimi kontrolę. Problem w tym, że nie zachowywali się wtedy tylko, jak zwierzęta – ich intencje przepełnione były najczystszą agresją, jakby na pstryknięcie palcami jakiegoś chorego manipulanta stawali się bojowymi kundlami, rzuconymi na arenę walk i nie pozostawiono im innego wyboru poza walką. Los nie był łaskawy.
Nie możesz dać się zabić.
Nie zamierzam też zrobić mu krzywdy.
Odetchnął raz jeszcze, starając się odzyskać rezon. Uznał, że był to jedyny sposób, dzięki któremu mógł coś zdziałać, ale jednocześnie najbardziej idiotyczny, biorąc pod uwagę, jak skąpe były jego umiejętności. Spokój – powtarzał w myślach, jednocześnie zawieszając wzrok na dwukolorowych tęczówkach O'Harleyh'a. Niezależnie od tego, czy wziął go za słabą zwierzynę czy też nie – w dwubarwnych tęczówkach Cilliana zalśniła zaciętość, oznajmiająca, że nie zamierzał poddać się aż tak łatwo. Ból w boku stawał się coraz bardziej nieznośny, gdy niemalże każdy jego mięsień na ciele napinał się, walcząc z dziką furią, ale zamierzał wykorzystać ostatnią szansę.
Wiem, że tego nie chcesz, Syon ― wyrzęził już słabiej, zatapiając palce wolnej ręki w miękkiej sierści na boku szyi. Przymknął oczy i pogładził opuszkami dotknięte miejsce. Pieszczoty stosowane wobec rozjuszonego zwierzęcia mogły wydawać się kretyńskie, ale oprócz samego gestu aura dookoła zaczęła stawać się znacznie przyjemniejsza, mimo że nadal przeplatała się z jakimiś drobinami niepewności, które targały skrzydlatym. Nie powiedział już nic więcej, czekając aż jego działania przyniosą jakikolwiek efekt, o ile próba uspokojenia kumpla w ogóle miała się sprawdzić.
Co jeśli to nic nie da?
Pomyślę nad planem B.
A jeśli on nie wypali?
Wtedy nie będzie już czasu na kolejny plan.

MOCE:
Kontrola emocji: odnowiona – 1/3. Zero zaczyna odczuwać jeszcze silniejszy ból głowy z powodu stopniowego nadużywania mocy. Growlithe z kolei stopniowo powinien zacząć się uspokajać, co nie zmienia faktu, że nie od razu udało się uzyskać ten efekt, więc może się jeszcze porzucać.
Odnawianie kontroli ognia: 2/3.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.05.16 9:43  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Krzyk Lesliego utonął w gardłowym warkocie bestii, która za cel obrała sobie nie tyle przygniecenie go nadprogramowymi kilogramami, co  rozszarpanie i - w efekcie końcowym - pożywienie się zdobyczą. Mocne zęby zacisnęły się na przedramieniu anioła, doprowadzając jego nerwy do wrzenia od natłoku wysyłanych do mózgu sygnałów. Zwarte szczęki szarpnęły mocno, drąc nie tyle materiał - choć ten dźwięk na pewno zawojował - ile skórę Vessare'a. Choć Leslie nie zaliczał się do osób ani małych, ani kruchych, to w konfrontacji ze zwierzęciem przewyższającym go już na starcie, z dodatkowymi, ciężkimi obrażeniami, musiał mieć teraz konkretny problem.
Tym bardziej, że sam głos nie poskutkował.
Wilk wyrywał się do przodu, przyblokowany jedynie wżynającym się w brzuch kolanem i ramieniem, które naciskało na gardło (gdy wreszcie je puścił i spróbował dosięgnąć twarzy). Wokół nie było żywej duszy, a już na pewno nikogo, kto pokusiłby się o jakiś bohaterki zryw i postanowił odciągnąć bydle od zaatakowanego anioła. Tym bardziej, że wymordowany, nie mogąc dosięgnąć zębami do celu, zaatakował potężną łapą. Pazury sięgnęły skóry Lesliego, pozostawiając na niej głębokie, nierówne wgłębienia, z których od razu pociekła krew.
Jej intensywny zapach wprawił ciało zwierzęcia w pierwszy spazm obłędu. Zatrzymał się, tylko na moment. Dwukolorowe ślepia zahaczyły o zacięte spojrzenie leżącej pod nim ofiary, ale żadne słowa, żadne znaczenie tych dobitnych gestów, nie wyciszyło wewnętrznego głosu. Zerwał się ponownie do przodu, kłapiąc zawzięcie pyskiem, skraplając gardło i materiał ubrań Vessare'a gęstą śliną. Sierść  na karku i przy zadzie nastroszyła się jeszcze bardziej, a w miejscu, gdzie powinna stosunkowo stabilnie opierać się jedna z łap, ziemia była przeorana równie mocno, co twarz stróża.
W wielu filmach wykorzystano motywy z więzami, jakie łączyły dwoje ludzi - czasami wystarczyło samo wypowiedzenie imienia, aby tknięta szałem postać otrzeźwiała. Tu nie podziałało. Pysk marszczył się z każdym warknięciem, białe kły kontrastowały z różem dziąseł i wyglądało na to, że gdyby nie moc Lesliego, całość skończyłaby się z kolejnym dodatkiem czerwieni.
Tymczasem wilk charknął ostatni raz, zmniejszając nacisk na - z pewnością - obolałe już ramię Cilliana. Odsunął się jak poparzony od ręki, która zamiast zaatakować, wetknęła się w splątane futro, wprawiając ciało w ambiwalentne dreszcze.
Krok do tyłu. Kolejny. Następny. Jeszcze jeden. Cofał się coraz mniej poradnie, aż wreszcie przystanął w „bezpiecznej” odległości, przesuwając bokiem pyska po ziemi, jakby za wszelką cenę chciał usunąć z niego jakiś niewidzialny brud. Tarł pospiesznie, na zmianę powarkując i popiskując (choć tak na dobre ciężko to nazwać pisknięciami), z długim ogonem wciśniętym między tylne łapy.
Moc zadziałała niemal tak, jakby ktoś próbował wydrzeć połknięte przez niego gwoździe. Z jednej strony koniecznie, z drugiej - warunki są na tyle ułomne, że trzeba użyć mało humanitarnych środków, więc bez dodatkowego bólu się nie obejdzie.
Spokój.
Sylwetka zaczęła się kurczyć. Nie szybko, ale stopniowo. Sierść przerzedziła się, odsłaniając pobrużdżoną bliznami skórę, uszy wbiły się mocniej w czaszkę, ogon zaczął wrastać z powrotem. Podchodzenie mimo wszystko wciąż niewskazane. Chociażby dlatego, że szarpał się, jakby za wszelką cenę starał się zerwać krępujące go więzy. I może nie mijało się to aż tak bardzo z prawdą.
W końcu padł na kolana, wciskając palce w czarne kosmyki włosów.
Czas ciął na plasterki rzeczywistość przedłużając męczarnie o dodatkowe godziny, których w „faktycznej sferze” w ogóle nie było, ale które dobitnie odczuwał wycieńczony umysł. Pulsująca bólem czaszka gotowa była wybuchnąć, gdyby cokolwiek spróbowało ją jeszcze zadrasnąć i Growlithe zdawał sobie sprawę tylko z jednego. Jest na granicy. Krwawiące od ciągłego warkotu gardło zacisnęło się jeszcze mocniej, gdy pospiesznie przełykał zebrany w ustach nadmiar śliny. Łapczywe łapanie oddechu w obecnej sytuacji sprawiało mu więcej bólu, niż ulgi, nawet jeśli wiele poradników twardo obstawiało przy tym, że podobne zagrania uspokajają i wyciszają wzburzone morze emocji.
Jak z twoim morzem emocji, Jace?
Było zajebiście. Fale wysokości dziesięciopiętrowca, pieniące się jak za szybko wlana do szklanki pepsi. Nigdy nie przeżył tak genialnego surfingu na trzeźwo.
Prawie się uśmiechnął, ale zdał sobie sprawę, że nawet uśmiech wywołuje w nim spazmy poprzedzane bólem. Syknął pod nosem, kuląc się tak mocno, aż nie oparł czoła o lodowate podłoże. W konfrontacji z rozgorączkowanym czołem musiało być jak lód przetransportowany specjalnie z najdalszych zakamarków Syberii.
Z jednym nie mógł się jednak zgodzić. Leslie nie miał racji. Chciał tego. Nawet teraz wszystko w nim wrzało, by podniósł się na nogi, poluzował więzy trzymające go z dala, przestał się opierać. Łatwe drogi obierane były przez słabe jednostki. A czym był teraz, jak nie słabą jednostką?
Znów nabrał drżącego powietrza do palących lodem płuc.
Spokój.
Spokój, Jace. Dobry pies.
Nie wkurwiaj mnie nawet.
Wykonuj polecenia pana.
Ostrzegałem, żebyś mnie nie wkurwiała.
Opuścił powoli palce na ziemię, wspierając się stabilniej na niestabilnych ramionach. Mięśnie drżały mu do tego stopnia, że niejeden pokusiłby się o stwierdzenie, że wymordowanemu jest zwyczajnie zimno, choć pogoda nie zapowiadała aż takich przymrozków, aby szczękać zębami.
Czy mówienie prawdy jest równoznaczne z wkurwieniem cię?
Jeśli to „twoja” prawda?
Uchylił powieki.
To tak.
Zdając sobie od razu sprawę, że cały obraz, jakkolwiek by nie mrużył oczu, pozostaje rozmyty. Nawałnica plam, plamek i bazgrołów powodowała jeszcze usilniejsze kłucie w skroni, więc szybko zamknął ślepia, na pierwszy rzut próbując ustabilizować oddech.
Oddychając przez usta zużywasz większe ilości tlenu.
Więc je zamknął, zaciskając mocno kły. Próba wyrównania funkcji życiowych okazała się wyjątkowo... uciążliwa, bo wymęczony organizm wręcz domagał się powietrza, którego nie mógł mu zagwarantować oddychając jedynie przez nos. A mimo to palce wbiły się mocniej w brudną ziemię, kiedy nabierał wdechu, przetrzymywał go, pozwalając krążyć po żyłach, wchłaniać się przez miliardy niedotlenionych komórek, a potem powoli wypuszczał powietrze przez kły; ze świstem.
To trwało dłuższą chwilę.
Cóż, dla Growlithe'a - kolejny wszechświat później. Dla Lesliego - być może jeszcze dłużej, skoro dłoń wymordowanego w pewnym momencie uniosła się odrobinę z wystawionym do góry palcem wskazującym. „Czekaj moment”. Te słowa prawie dało się słyszeć, choć nigdy nie zostały wypowiedziane na głos. Nie, kiedy całe ciało próbowało zebrać się w garść i nie rozlecieć ponownie. Wybudowanie na powrót ludzkiej powłoki zawsze było denerwujące; nigdy jednak nie tak konieczne.
Dorwij go.
Ty nadal tutaj?
Dorwij go. Dorwij. DORWIJ.
Skrzywił się.
- Nawet nie podchodź. - Pierwsze słowa brzmiały jak stąpanie boso po szkle - i mniej więcej tak się czuł Growlithe, gdy używał nadszarpniętych strun głosowych, które najwidoczniej musiały przypomnieć o swoim stanie. Powoli przełknął ślinę, czując, jak przeciska się przez krwawiące ścianki przełyku. - Aniele.
Podniósł wzrok.
Nawet jeśli ledwie go widział, spojrzenie i tak padło na Zero, dając mu przynajmniej gwarancję, że jego „podopieczny” jedną nogą znalazł się po właściwej stronie przepaści. Choć obaj prezentowali się teraz jak przemielone kawały mięsa, wciąż byli niebezpieczni.
Spokój.
Nie powiedział nic więcej, choć bez wątpienia sporo słów nagromadziło mu się w buzi. Widać to było po zaciętości, z jaką wpatrywał się prosto w Lesliego, nie kryjąc ani swojego rozdrażnienia (teraz ładnie wygładzonego przez niewytłumaczalny spokój, spokój, spokój...), ani tego, że żądał wyjaśnień.

---------------------------------

|| Użycie mocy:
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 6|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.05.16 12:07  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
Jasnowłosy zacisnął zęby mocniej, tylko cudem nie przygryzając sobie języka, kiedy niewątpliwie miliardy receptorów dały mu znać o tym, jak bardzo miał przejebane. Palce ugięły się, formując dłoń w pięść, a knykcie pokryły się jaśniejszym kolorem, odznaczając się na lekko zaczerwienionej z wysiłku skórze. Napięte mięśnie atakowanego przedramienia nie zdołały zniechęcić ostrych zębów do zaprzestania ataku i w rzeczywistości sprawiały, że szarpiący ból stawał się jeszcze silniejszy. Materiał koszuli i poprzecinana głębokimi bruzdami skóra natychmiast pokryły się krwią, która wsiąkała we włókna i pięła się po nich coraz wyżej i wyżej, sprawiając, że rana prezentowała się gorzej niż w rzeczywistości. A i tak odnosił wrażenie, że gdyby tylko szczęka Wilczura objęła jego kończynę, wystarczył mocniejszy nacisk zębisk, a przynajmniej jedna z kości chrupnęłaby brutalnie zmiażdżona. Miał sporo szczęścia, że wymordowany atakował impulsywnie, nawet jeśli strategiczne myślenie na niewiele zdawało się w konfrontacji z siłą przerośniętego czworonoga. Nie miał przy sobie nic, czym mógłby go otumanić, nie miał nawet chęci, by zaatakować, trafiając na nieodpowiedniego przeciwnika, który w założeniu był jego celem, ale takim, którego osłania się przed nabojami i ciosami innych.
Sierść zwierzęcia nieprzyjemnie łaskotała jego otwarte rany, ale to uczucie było niczym w porównaniu z bólem, który zafundował mu białowłosy. Tym bardziej, że już po chwili ból ten nie odnosił się tylko do jego przedramienia, ale i twarzy, która zamaszystym ruchem pazurów straciła swój anielski urok już na dobre. Leslie warknął, mając wrażenie, że jego policzek zaczynają trawić płomienie. Piekące i pulsujące zarazem uczucie było nie do zniesienia. Powieka jednego oka odruchowo zacisnęła się, chroniąc je przed sączącą się krwią. Nie miał żadnej pewności, że atak nie uszkodził jego wzroku na dobre, ale nie miał nawet czasu, by to sprawdzić, chociaż chęć przyciśnięcia ręki do twarzy była silna. Tak samo jak odwrócenie twarzy w bok, ale nie pozwolił sobie, by nowe rany odebrały mu pewność siebie, chociaż w rekompensacie skutecznie pozbawiały go sił.
Jesteś w stanie zginąć dla niego. A co jeśli miałbyś zginąć przez niego?
Taka wersja wydarzeń stawała się coraz bardziej prawdopodobna. Starał się o tym nie myśleć, jednak było to bez mała trudne, gdy jego świat ograniczył się do wilczego pyska nad twarzą i bryzgającej na boki krwi oraz śliny. Miał wrażenie, że śmierć już stała gdzieś z boku, przyglądając się i czekając na właściwy moment, by zabrać Zero już na dobre. Od początku nie był pewien, czy uda mu się pokrzyżować jej plany, ale kiedy tylko napór na jego ciało znacznie się zmniejszył, pozwolił sobie na głębszy oddech, który wypuścił ustami ze świstem.
Odsuwał się.
Ramię Vessare'go gwałtownie runęło na jego klatkę piersiową, która unosiła się wysoko przy przyspieszonym, urywanym oddechu. Chociaż kojąca aura nadal unosiła się w powietrzu, upychając pysk Growlithe'a w niewidzialny kaganiec, blondyn wyglądał, jakby zamierzał dać sobie spokój i odpocząć. Było mi gorąco i zimno na przemian. Bolało go przedramię, bok, twarz – byłby skłonny powiedzieć, że wszystko. Warczenie i popiskiwanie Syon'a przez moment docierało do niego, jak zza tłumiącej dźwięki błony. Przycisnąwszy zdrową rękę do twarzy, zacisnął mocno powieki, jakby światło dnia zaczęło go razić. W rzeczywistości to ból trzaskał mu po oczach ostrymi rozbłyskami światła.
Kurwa mać ― wymruczał ochryple pod nosem. Był to jedyny komentarz, na jaki było go stać, kiedy opuszkami wyczuwał grube zagłębienia na swojej twarzy. Przekręcił się ociężale na bok, świszcząc przeciskającym się przez zaciśnięte zęby powietrzem. Z trudem udało mu się podnieść do siadu, przy którym i tak musiał podeprzeć się ręką o ziemię, żeby nie stracić równowagi. Pech chciał, że odruchowo zaparł się rozszarpaną kończyną, co posłało do jego mózgu kolejny impuls bólu.
Chciał spojrzeć na białowłosego, ale jego głowa zawisła nisko pochylona, a barki poruszały się w górę i w dół, gdy łapczywie wciągał zbawienne powietrze do płuc. Wyglądał, jakby za wszelką cenę chciał ukryć oszpeconą twarz przed światem, kiedy wąskie strużki krwi przeciskały mu się między palcami i skapywały niżej, rozbijając się to o jego udo, to o ziemię. Aktualnie oboje potrzebowali czasu, żeby się pozbierać, a odgłosy ciężkich wdechów i wydechów mieszały się ze sobą, jakby na chwilę stały się niezrozumiałym sposobem komunikacji, z której mogli wywnioskować jedynie tyle, że oboje byli wyczerpani do granic możliwości. Choć bez wątpienia, gdyby przyszło im przeżyć kolejne starcie, nie zawahaliby się nawet na chwilę.
„Nawet nie podchodź.”
Na moment wstrzymał oddech, gwałtownie nieruchomiejąc. Dopiero po chwili zadarł głowę wyżej, rozchylając jedną powiekę i wbijając wzrok w twarz przywódcy DOGS. Zaczął oddychać nieco spokojniej, choć wciąż co jakiś czas zaciągał się głębszymi, przerywanymi haustami, które przypominały mu o poranionym boku.
„Aniele.”
Ściągnął brwi i wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie. Wiedział, że sam zasłużył sobie na to określenie, ale mimo tego nadal reagował na nie w dokładnie ten sam sposób. Nie chciał, żeby ten stan rzeczy poróżnił ich na dobre i wybudował między nimi mur zbudowany z pewnych obowiązków i faktu, że był teraz stróżem, a Grow chcąc nie chcąc, musiał godzić się z tym, że skrzydlaty zamierzał zawsze stawać po jego stronie. Nie żeby robił to już wcześniej.
Przed chwilą prawie cię zabił. Teraz już wiesz dlaczego.
Wpadł w szał.
Spójrz na niego. Rzuciłby ci się do gardła nawet teraz. Nie powinieneś tu przychodzić. Nie cierpi cię od momentu, w którym poszedłeś za nią w tamto miejsce.
Nie nazywaj mnie tak ― mruknął, spluwając w bok, by pozbyć się metalicznego posmaku z ust. Ciężko było mu znieść świadomość, że w oczach O'Harleyh'a to cokolwiek zmieniało. ― To nie trwa długo ― dodał zaraz, przerywając nieznośne milczenie. Czas nie usprawiedliwiał jednak zatajonej prawdy. ― I absolutnie niczego nie zmienia. Nie czuję się przez to inną osobą, przepełnioną anielskim obowiązkiem. Nadal robię to, z czego nigdy nie zrezygnowałem, nawet jeśli niekoniecznie ci się to podobało. Nie zamierzam traktować cię jako element mojej pracy, bo nim nie jesteś, więc daruj sobie te spojrzenia.

MOCE:
Kontrola emocji: 2/3. Jeszcze przez chwilę utrzymuje działanie mocy, chcąc mieć pewność, że całkowicie uspokoi Growa.
Odnawianie kontroli ognia: 3/3.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.05.16 5:15  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
„Nie nazywaj mnie tak.”
Przymknął oczy. Najłatwiej byłoby paść orłem na lodowatej glebie i wsłuchać się w oddech ziemi – może ona była spokojniejsza od mar, jakie wszczynały chaos wewnątrz umysłu, wrzeszcząc na przemian na siebie i na Wilczura, bo każda miała swoje własne racje i każda chciała te racje udowodnić miliardem nowych argumentów, niemożliwych do wychwycenia. Zbyt mocno krzyczały, zbyt mocno ich głosy nachodziły na siebie, zbyt mocno zaczynała tłumić je moc Vessare'a, aby Growlithe był w stanie rozszyfrować ich intencje. Choć może inaczej – był niemal pewien, że zamiarów dobrych nie miały, nawet jeśli niektóre z nich zdobywały się na użycie przyjaznych głosów; spokojnych, cichszych, stabilniejszych, matczynych.
Uderzenie.
W kąciku ust pełgał się zdradliwy uśmieszek. Zabawne. Do niedawna... wróć, uściślając: do dzisiaj, był święcie przekonany, że dawno pozbył się czegoś tak uporczywego jak sumienie. Bo i na co komu zajadły głos Moralności, gdy przyszło mu żyć w świecie, w którym zabójstwo traktowane jest jak wygrana, a zachowanie cudzego życia – jak objaw obrzydliwej litości? Litość była tu produktem przereklamowanym i – co najważniejsze – dawno po terminie, więc dodatkowo nieatrakcyjnym. Teraz ważne było, by stąpać twardo po ziemi, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto spróbuje chwycić cię za kostkę. W takich porach liczy się jedynie to, czy jesteś wystarczająco silny, aby wyszarpać ją z imadeł palców, czy jednak pozwolisz, aby ściągnięto cię na dół, twarzą do brudnej ziemi, z ramionami przygniecionymi stertą próbujących „wspinać się po trupach” par butów osób, które i ty będziesz się starał odtąd podciąć. Już wyłącznie po to, by odczuć śladową miarę chorej satysfakcji, by wmówić sobie, że nie jesteś jedyną tak słabą ofiarą. Że ktoś jeszcze upada z takim samym trzaskiem kolan.
„To nie trwa długo.”
Nie wytrzymywał. W głowie powtarzał sobie jak mantrę: nie drażnij mnie, nie drażnij mnie, nie wkurwiaj, nie radzę, choć bez dwóch zdań wiedział, że nijak ma się to do tego, co zrobi Zero.
Trochę jak zdrada, szepnęła Shatarai, przegryzając się wcześniej przez błonę spokoju, jaki mimowolnie zdążył ogarnąć Wilczura. Trochę? Niedorzeczność. Leslie był jego katharsis. Jakim więc prawem chwytał po tępy nóż?
Spokój.
Klatka piersiowa, dotychczas unosząca się i opadająca w potwornym tempie, teraz wznosiła się i osuwała łagodniej. Raz jeszcze podniósł dłoń i palcami potarł dudniące od wewnątrz skronie, próbując nie tylko ustabilizować rozruch pleneru – obecnie skaczącego jak puszczony z siłą kauczuk – co złapać odpowiednią myśl za pysk i przytargać ją prosto do rozmowy.
COŚ musisz mu powiedzieć.
Wiem, chwila, sarknął, nieustannie badając bokiem palców rozgorączkowane czoło. Parzyło, jakby dotykał nagrzanego od letniego słońca asfaltu, topiącego się pod naporem kciuków i posykującego za każdym razem, gdy zimny napój uleci kilkoma kroplami na jego powierzchnię.
Nie będzie czekał wiecznie.
Zamknij się. Wiem co robię. Czekam na odpowiedni moment.
A kiedy będzie odpowiedni moment?
Język prześlizgnął się po górnych zębach. Mrowiły go.
Kiedy nie będę chciał go zamordować pierwszą lepszą rzeczą, jaką mam pod ręką?
Och. To faktycznie poważna sprawa.
Wiesz, pod lewą dłonią czuję tylko trawę. Nie wiem, jakim sposobem miałbym go tym znokautować, ale bardziej martwi mnie to, że nie tracę co do tego nadziei.
Wilczyca uniosła smukły pysk, zahaczając spojrzeniem o Zero. Jej niezarysowane na łbie oczy zmrużyły się do formy niewielkich szparek.
Nie wygląda, zaczęła z przekąsem, powoli siadając na tylnych łapach. Na to, że sprawia mu to przyjemność.
Puściło. Zaśmiał się chrapliwie.
Od kiedy była taka sentymentalna?
Nic, prócz steku przekleństw nie wypełniało teraz jego gardła. Cóż, na języku miał same gorzkie słowa. Ale jednocześnie wiedział, że tylko gorzkie lekarstwa przynoszą odpowiednie efekty. Coś musiało być na rzeczy, bo rzadko bywało, że Shatarai zdobywała się na tak... ludzki pogląd. Może dlatego całość sytuacji wydawała mu się jeszcze mniej logiczna, a z kroku na krok nabierała absurdalności. Może to tylko sen? Podniósł jednak głowę, ostrożnie, cholernie ostrożnie, przenosząc ciężar ciała tylko na jedno biodro. Choć w żyłach dudniła mu jeszcze krew Metatrona, czuł pierwsze impulsy bólu. Rozległe rany sprawiły, że nigdy nie był tak otwarty przed jakimkolwiek człowiekiem, jak obecnie przed Zero. Szkoda tylko, że ta „otwartość” nie miała powiązania z samą szczerością i była aż nazbyt dosłowna.
- Nie trwa długo – powtórzył za nim, próbując smaku tej informacji. Była kwaśna. Nadal jak zdrada? ZDRADA ZDRADA ZDRADA. Coś w tym guście. Jakby na potwierdzenie tych słów skrzywił się pod nosem, układając usta w rozeźlonym wyrazie – najwidoczniej nie zaakceptował wagi tego argumentu. Nabrał po chwili wdechu, chcąc oczyścić przełyk, chociaż miał już pewność, że długi czas nie będzie w stanie wykrzesać z siebie naturalnej, niezrażonej szorstkim charkotem nuty. - A ile by trwało, gdyby nie rola przypadku?
Naprawdę chcesz wiedzieć?
Nie. Usiadł wreszcie (nadal krzywiąc się jak stary piernik) na ziemi, od której ciągnęło zimno. Pierwszy raz tak mocno dostrzegał różnicę termiczną, a to pod pewnym względem było aż nazbyt rzeczywiste. Zdecydowanie bardziej niż rola Lesliego w anielskiej hierarchii. Chryste, on nawet nie zachowywał się jak prawdziwy anioł!
Czy ty jesteś poczytalny? Bo wyglądasz, jakbyś miał zaraz...
Skończ.
Ułożenie się w wygodnej pozycji okazało się zadaniem, na które zużył dużo health points. Być może skończyłoby się mniej inwazyjnie, gdyby rana na jego brzuchu nie rozwierała się przy każdym wdechu, a krew, mającej za zadanie utrzymywać funkcje życiowe na żwawych obrotach, nie ulatywała z każdym następnym ruchem klatki piersiowej. Choć to głupie, przed oczami stanął mu obraz wspomnienia ze stacji. Tam również był ranny.
Kto cię wtedy uratował, hm?
- Boisz się? – zagadnął nagle, z łobuzerskim błyskiem w przymrużonych oczach. Jeszcze przed chwilą wyginał wargi w nieobiecującym niczego dobrego grymasie – teraz zdawało się, że było jeszcze gorzej, gdy pozwolił sobie na uśmiech, nie furię.
- Podejdź.
Coś w niego uderzyło. Wpatrywał się w Zero mimo świadomości, że tym „czymś”, co z taką premedytacją huknęło mu tuż nad uchem, był fakt, że Leslie był ranny. Poważnie ranny, widzisz? – szepnęła jedna z mar. Shatarai nastroszyła futro, wyczuwając obecność innych sióstr. Poważnie ranny – powtórzyła, tym razem o wiele bliżej. Miał wrażenie, że gdyby obrócił głowę, dostrzegłby jej puste oczy i otwartą, pociągłą buzię z luźną żuchwą. Ale nie odwrócił. Uparcie wbijał wyczekujący wzrok w Vessare'a, jakby każda jego zachcianka musiała być od razu spełniona.
Jest twoim stróżem, nie służbą. Nie musi wykonywać twoich poleceń.
Owszem, musi.
Jace, to anielskie ciało.
Usta drgnęły, nie mogąc już utrzymać ciężaru łobuzerskiego uśmiechu, zaraz potem zacisnął je w wąską linię. Jeden, jedyny raz spuścił wzrok, mając szczere przeświadczenie, że Leslie, nawet z takiej odległości, byłby w stanie podnieść rękę, wbić ją w niego i powoli, segmentami, wyciągać na wierzch wszystkie brudy krążące mu teraz wewnątrz umysłu. A tym razem, wyjątkowo, Grow chciał, by wszystko co było wewnątrz, tam właśnie pozostało. Musiał odczekać chwilę, by pozbierać się do kupy, wygładzić jakoś wzburzone fale niezdecydowania. Położył wtedy dłoń z powrotem na ziemi, dając sobie stabilniejsze oparcie i wspiął się szybko wzrokiem ku górze; ku twarzy Cilliana. Zatrzymał się dopiero na jego oczach, przywdziewając rozdrażnioną minę.
- Wiesz, że jak tego nie zrobię, to wkrótce zginę.
Egoistyczne.
Pierdol się.

---------------------------------

|| Użycie mocy:
- Wampiryzm: zatamowanie najobfitszego krwawienia oraz podniesienie żywotności. Krew: Metatrona. Czas działania: 7|7. Po upływie siedmiu postów postać poczuje faktyczne wyczerpanie.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 18:36  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
„A ile by trwało, gdyby nie rola przypadku?”
To nie jest kwestia do gdybania ― uciął sucho, prawdopodobnie nie mając zamiaru mówić nic więcej. Nie był wyrocznią, która dzięki swoim mocom była w stanie odgadnąć różne scenariusze. Gdyby nie rola przypadku, z pewnością nie doszłoby do takiej decyzji, ale nie mógł być tego stuprocentowo pewien, że w którymś momencie nie złamałby się i stwierdził, że nie potrzebuje konkretnych powodów, by wytworzyć tę cholerną więź. Chociaż nie był w stanie usłyszeć gderającej Growowi nad uchem Shatarai, miała rację – to wcale nie sprawiało mu przyjemności. Do tej pory nie sądził też, że anioły, z którymi nie miał styczności, posiadały wszelką wiedzę, mimo że nie minęło tak wiele czasu, odkąd podjął się wypełnienia powierzonej mu setki lat temu roli.
Milczał, przyglądając się akrobacjom białowłosego. Mimowolnie opuścił wzrok na krwawiącą ranę, która teraz idealnie odznaczała się na nagim brzuchu. Właściwie, gdyby tylko dokonał dokładniejszej obserwacji jego ciała, udałoby mu się policzyć wszystkie rany, których aktualnie nie skrywał żaden materiał. Nawet jeśli w Desperacji nagość była chlebem powszednim, Syon może i był pierwszą osobą, którą chciał oglądać w tym wydaniu, ale i ostatnią, zważywszy na to, w jakim położeniu obecnie się znajdowali.
„Boisz się?”
Uniósł mętny wzrok na twarz chłopaka, najpierw zahaczając o wykrzywione w uśmiechu usta, a następnie skupiając się na różnokolorowych tęczówkach. W przeciwieństwie do O'Harleyh'a, Leslie nie uśmiechnął się nawet na chwilę, jakby nie potrafił dostrzec żadnych pozytywów. Przez ułamek sekundy wydawało się nawet, że za chwilę skrzywi się, jakby wpakowano mu do ust najkwaśniejszą na świecie cytrynę, ale powstrzymał ten odruch, nie chcąc, żeby kolejny raz ich spotkanie przebiegało w tak beznadziejnej atmosferze. Już było źle. Nie dość, że podupadał fizycznie, Jace postanowił zadbać, by jego stan psychiczny nie miał się lepiej, choć Vessare wyraźnie nie chciał dać mu tej satysfakcji. Nie mógł też pozwolić sobie, by emocje przejęły nad nim górę. Zdawał sobie sprawę, że niewłaściwy ruch mógł doprowadzić Wilczura do kolejnego ataku.
Przynajmniej raz to on powinien uspokajać ciebie.
Był to tak świetny żart, że prawie się zaśmiał, choć kiedy zatrzęsły mu się barki, nie można było być pewnym, czy był to odruch rozbawienia czy rozpaczy. Wciągnął głęboko powietrze do obolałych płuc i wypuścił je ze świstem, jakby zrezygnowanie było doskonałą odpowiedzią na pytanie wymordowanego.
Gdybym się bał, już dawno by mnie tu nie było. Myślałem, że to dość oczywiste. Nie przyszedłbym, gdybym nie potrafił wytrzymać twojej obecności ― wyjaśnił. Chociaż jego głos było ochrypły i wyjątkowo nieprzyjemny w odbiorze, wkradła się do niego nuta niezależnej od jego woli pobłażliwości, jakby musiał wyjaśniać albinosowi coś oczywistego, choć sam zaczynał nabierać wątpliwości, czy aby jego tok rozumowania był dobry. Do tego momentu uważał, że na tym polegała przyjaźń.
„Podejdź.”
Nie możesz tam iść.
Nie poruszył się, jakby sam czekał na wyjaśnienie albo jakiś doby powód, by przekroczyć dzielącą ich granicę. Mimo że był w stanie zauważyć kawałek ziemi między nimi, miał wrażenie, że kiedy postawi krok do przodu, zapadnie się w niewidzialną przepaść, którą dotychczas chroniła mająca go oszukać iluzja. To dokładne śledzenie jego twarzy pozwoliło mu na dokładniejsze przyjrzenie się każdemu odruchowi, który nią targnął, mimo że momentami wzrok Cilliana stawał się nieco nieostry.
Nie mam siły, Syon.
Nie odważył się powiedzieć tego na głos, jakby duma momentalnie związała mu język. Jeszcze oddychał, a dopóki świadomość trzymała go przy życiu, był zdolny do wszystkiego, choćby ceną był dodatkowy ból. Być może nie tak duży, jak w chwili, gdy wysunięty argument przygniótł go całego swoim ciężarem, ale zawsze. Przez chwilę próbował doszukać się na twarzy kumpla przebłysku żartu, jednak podświadomość uparcie podpowiadała mu, że był to niepodważalny fakt. Rany na ciele poziomu E były obszerne, a brak opatrunków podkreślał ich stopień zagrożenia. Jonathan miał w pobliżu wyłącznie jasnowłosego, który nie miał przy sobie potrzebnych środków poza jednym, który właśnie obficie opuszczał jego ciało.
Tym właśnie jesteś – workiem krwi, który podsunięto pod nos.
Podniesienie się nie należało do najprostszych wyzwań, ale po czasie udało mu się stanąć na nogi. Celowo przygarbiona sylwetka nie nadwyrężała zbytnio mięśni i tylko dzięki temu mógł ruszyć chwiejnie przed siebie. Nie odezwał się ani słowem, gdy zatrzymał się przed albinosem i ponownie zniżył się do jego poziomu, opadając ciężko na kolana. Zawiesił wyczekujące spojrzenie na oczach Wilczego, czym tylko wyraził swoje pozwolenie na pomoc.
On nie prosi o pomoc. To pasożytnictwo, Zero.
Nie zmieniam swojego zdania.

MOCE:
Kontrola emocji: 3/3. Nadal.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.06.16 0:13  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
- Fakt – sprostował kwaśno, przechylając głowę na bok. Odwrócił wtedy spojrzenie, którym powiódł po okolicznych drzewach, tworzących wokół nich nierówne pole areny. - Nie ma co gdybać nad gorszą wersją. Tak czy inaczej zjebałeś.
Jak zawsze sympatyczny.
Usta zacisnęły się na moment tak mocno, że prawie całkowicie zniknęły. Sympatyczny? Prawda nie musi być sympatyczna. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości, choć jakiś fragment tej „sympatyczniejszej” części jego osobowości podpowiadał, że prawda nie musiała być od razu chamstwem, na jakie ostatnio bez przerwy zdobywał się w towarzystwie Lesliego.
Sam nie był w stanie określić, w którym dokładnie momencie między nimi wytworzyła się bariera. Może to kwestia tego, że była na chwilę obecną zbyt cienka, by można było ją dostrzec – dopiero, gdy jeden zaczynał napierać na drugiego, odczuwało się niemal fizyczną przeszkodę.
- Mogłeś też przyjść z ciekawości. Przecież odwaga nie wyklucza strachu – burknął pod nosem, już bardziej do siebie, niż do niego.
Zdecydowanie zbyt często się sprzeczali.
Mimowolnie sam opuścił wzrok, by przemknąć nim po ciele. Wampiryzm przestał nakładać na niego wzmocnioną dawkę leków przeciwbólowych, toteż coraz silniejsze impulsy wysyłane z rannych komórek docierały do mózgu, wytwarzając w umyśle wymordowanego rój bzyczących, wściekłych os. Odbijały się od ścianek czaszki doprowadzając go do drżenia szału.
Ciężej się oddycha.
Ciężej siedzi w pionie.
Ciężej patrzy, ciężej zapanować nad sercem, myślami, nad ideą. Zapachy bolą, wdech boli, mięśnie parzą.
Co zamierzasz?
Przełknął ślinę, jak nigdy świadom swojego stanu. Sypał się i kruszył przy każdym poruszeniu, ale mimo tego duma nie pozwoliła mu nawet na przygarbienie pleców. To było proste rozumowanie. Skoro wolał konać stojąc, niż żyć na kolanach, sylwetka musiała być wyprostowana, nawet wtedy, gdy na barkach spoczął ołowiany ciężar ciągnący go w dół, w dół, w dół, aż pod samą linię gleby, pod setki tysięcy warstw ziemi, do najgorętszego piekła. Piekła, które obecnie odczuwał w procentowej postaci – gorąco płonęło w każdej rozszarpanej i porwanej jak tapeta ranie, pulsowało, wybijając go w górę i znów sprowadzając na dół, aż wreszcie odzywało się przenikliwym kłuciem, jakby następny ostry pręt zaczął zanurzać się w jego ciele, choć Wilczur zdawał sobie sprawę, że w okolicy nie ma nikogo – ale kto wie, gdzie kryją się anioły? – kto byłby w stanie zadać nowe obrażenia.
Powoli podniósł spojrzenie, zahaczając nim o postawioną nogę Zero, wspiął się na wysokość jego bioder, klatki piersiowej i unosił wzrok wraz z tym, jak unosił się sam Leslie. Widok jego przykulonej sylwetki rozdrapał w nim jakiś strup, który na powrót zaczął rwać tępym bólem.
Zawsze tak było?
W milczeniu wyprostował się, kładąc zgiętą w kolanie nogę na ziemi. Czekał cierpliwie jak na kogoś, komu czas spływał wartko między palcami, ale w obecnej sytuacji nie było sensu niczego przyspieszać.
Czujne spojrzenie nabrało ostrości, gdy Vessare wreszcie pokonał dzielące ich metry i opadł ciężko na kolana, załamany wagą powierzonego mu zadania. Rozszerzone źrenice Growa, pod wpływem natychmiastowej nieufności, zwęziły się niemal do kształtu ostro zakończonych kresek, ale mina wymordowanego nie zdradzała żadnej emocji. Przypatrywał się mu z tej bezczelnie małej odległości, przedrapując się spojrzeniem przez skórę, mięśnie, kości i tkanki Lesliego, docierając do równie wyniszczonego wnętrza.
- To nie będzie bolało – poinstruował machinalnie tonem wprawionego doktora. Oparł wtedy dłoń na trawie łaszącej się do jego nadgarstka i pochylił nad jasnowłosym, wsuwając palce za materiał jego koszuli. Odchylił tkaninę i przesunął wzrokiem po poplamionej krwią skórze, zbryzganej wachlarzem małych kropel.
Kły mrowiły uporczywie, zmuszając jego szczęki do rozwarcia się. Znał to uczucie aż za dobrze, a towarzyszący temu ścisk żołądka nie pozwalał na myśli o niczym innym, wpychając je wszystkie do małego kąta na rzecz wielkości tej jednej, konkretnej, dotyczącej pragnienia. Działało na niego jak magnes – nawet gdyby odchylił głowę na bok, ta po krótkiej chwili znów zwróciłaby się frontem do celu.
Słaba ta twoja psychika.
Poruszył się wreszcie, owiewając szyję Lesliego gorącem oddechu. Bez wątpienia ciepłe powietrze nie złagodziłoby ostrości kłów, ale w obecnym przypadku nawet nie musiało. Vessare poczuł co prawda igły napierające na jego skórę, ale te pozostawiły po sobie tylko podłużny, jasnoróżowy ślad, który lada moment przybierze ciemniejszej barwy – nic, co choćby na upartego można nazwać raną. PIJ PIJ PIJ. Poskręcane brudem kosmyki przesunęły się po żuchwie i policzku anioła, gdy niespiesznie prostował ramiona. Choć wcześniej nie przeszło mu choćby przez myśl, żeby garbić się pod natłokiem „problemów”, tym razem wciskał w siebie powietrze ze zwieszoną głową, nabierając szybkie, krótkie wdechy, by za moment wypuścić zaskakująco długi wydech. Klatka piersiowa, jeszcze przed momentem trwająca w spokojnym rytmie, teraz podnosiła się i opadała jak u osoby, która nie tylko przebiegła maraton – wygrała go.
Daj spokój.
Materiał koszulki Cilliana wrócił na swoje miejsce, gdy wymordowany odgiął palce. Dłoń ześlizgnęła się na pierś Lesliego, po której trzykrotnie uderzył ręką. Lekko. Oparł wierzch dłoni na rozgrzanym do temperatury Hadesu czole i skrzywił się paskudnie, próbując zapanować nad targającymi nim dreszczami.
Dalej dalej dalej ulegnij zrób to zrób zrób zrób tak ma być po to tu jest to twoja przepustka do dłuższego życia na którą sam się pisał sam sam sam sam... sam... sam...
Wilczur zwarł szczęki i z głuchym mruknięciem odsunął się do tyłu, wspierając ręką po boku – dla zachowania i tak zachwianej równowagi.
- Słabo, Vessare. – Słowa raniły go nawet w język, którym przesunął po podniebieniu, zdając sobie sprawę, że na nim też ma piekące ślady obrażeń. - Z czystej sympatii – nabrał tchu – dam ci słabe dwa na dziesięć. I tak oblałeś.
Spojrzał na niego skrzącym się spojrzeniem i można było przypuszczać, że lada moment będzie jak zawsze, a on uśmiechnie się rozbawiony, w ten najmniej przyzwoity sposób, jakby rzucał całemu światu wyzwanie - „dalej, dam ci minutę przewagi. Gra jest prosta. Ty uciekasz. Potem ja cię łapię. A później umierasz”. Ale tym razem usta poruszały się tylko w czasie mowy. W dodatku na tyle cichej, żeby byle świst wiatru był w stanie ją zagłuszyć. W dodatku chropowata nuta potrafiła zniekształcić niektóre słowa. Zrozumie.
Wdech.
Wydech.
Wdech wdech wdech.
Wydech.
Spokojnie.
Trochę szkoda – Ramiona uniosły się, kiedy przechylał ciało ostrożnie do tyłu, wspierając się za plecami również drugą dłonią. Rwało go nadal, jakby jakaś niewidzialna postać nieustannie stała nad nim z kijem i szczuła do ataku. ZRÓB TO WEŹ CO TWOJE BIERZ BIERZ BIERZ. Ale z mocno przymrużonymi powiekami, stabilizując agresywny oddech, wciąż trzymał się swojej „strefy”. Wystawił się na gasnące promienie słońca – ostatnie dzisiejszego dnia – i wpatrywał w niebo koloru wyblakłego atramentu. Niedługo przybierze wszystkie ciepłe barwy, od żółci, po ognistą czerwień, aż w końcu wszystko sczernieje. Wraz z nocą przyjdą demony. O wiele, wiele więcej demonów, niż za dnia.
Było niewiele czasu.
- Naprawdę sądziłeś, że – odchrząknął, drapało go w gardle, w końcu wiele mar próbowało przepchnąć się przez jego przełyk i przemówić jego ustami (poddaj się – poświęć się – zgiń – zły, zły, zły kundel) – stając przed wyborem... – Parsknął nagle, aż drgnęły mu ramiona. - Anioły mają rację. – Oderwał wzrok od nieba i spojrzał na Lesliego. - Nadajesz się na stróża. Na sługę. Lokaja. Psa. Ale na przyjaciela? – Piegowaty nos zmarszczył się w wyrazie rozdrażnienia. - Myśl jak kumpel, a nie skazaniec, bo nie zajedziemy daleko na tej naszej szalonej kolejce. Kijem przez szmatę bym cię teraz nie tknął, Leslie. Dam sobie radę sam. W Piekle i tak mają przeludnienie, skoro mimo ran nadal siedzimy na Ziemi, a ty odwalasz takie akcje. Gdzie ci się bardziej poprzewracało? W dupie czy w... Swoją drogą... - zaczął szorstko, kompletnie ucinając wcześniej zaczętą myśl; ściągnął przy tym brwi, aż na czole nie pojawiły się bruzdy - powinieneś żądać przeprosin.


Ostatnio zmieniony przez Growlithe dnia 04.08.16 12:13, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.08.16 0:07  •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
„Tak czy inaczej zjebałeś.”
Zostaw to.
Słowa Growlithe'a dudniły mu w uszach, a jedynym, co był w stanie zrobić w tej sytuacji było ledwo widoczne wzruszenie ramion, które nie nadwyrężało zbytnio już i tak przeciążonych mięśni ani nie rozwierało bardziej otwartych ran. Być może zjebał, być może nie tak powinno się to potoczyć, być może tak się zdarzało. Rzeczą ludzką było potykać się o własne nogi w najmniej oczekiwanych momentach, by zaraz potem podnieść się i wkrótce móc zapomnieć o popełnionym błędzie. W tej sytuacji Vessare nie miał pojęcia, jak szybko puści w niepamięć kolejne nieprzyjemności, z którymi musiał się zderzyć. Jak szybko stanie się coś, co pozwoli mu o nich zapomnieć. O ile w ogóle miało się stać.
Nie. Przecież zjebałeś.
Z ciekawości ― powtórzył, nawet nie próbując pohamować nuty ironii, która mimowolnie zakradła się do jego tonu. Nie dało się ukryć, że stwierdzenie Grow'a było w tej sytuacji dość niedorzeczne, a kiedy w grę wchodziły ich sprawy, ta niedorzeczność wzbierała na sile. Czy on w ogóle siebie słyszał? ― Czego miałbym być ciekawy? Kary, jaką dla ciebie mieli, żebyśmy jeszcze przed śmiercią mogli po obstawiać, komu przypadnie bardziej interesujący koniec? Albo tego jak szybko się wykrwawisz, gdy jednak uda ci się uciec? Idiotyczna teoria ― podsumował wprost i pokręcił nieznacznie głową, od razu czując w niej wzmagający się ból, jakby wewnątrz znajdował się jakiś pasożyt, któremu nie podobało się, że jego nowy dom nie jest szczególnie stabilny. Ten ból nie był już nawet irytujący, powoli stawał się coraz bardziej męczący, co dało się dostrzec nie tylko za sprawą sinych cieni pod oczami, ale i dzięki matowiejącym tęczówkom, choć w tym przypadku nie wiadomo, co bardziej pozbawiało go energii – ból czy cała ta sytuacja? Historia zataczała koło, a skrzydlaty nie miał pojęcia, kiedy ostatnim razem usłyszał jakikolwiek przychylny komentarz.
Może jednak zawsze tak było?
„To nie będzie bolało.”
W tej sytuacji brak komentarza był najlepszym komentarzem. Nie za bardzo obchodziło go to, czy zaboli i nie był pewien, czy w obecnym stanie poczułby coś jeszcze. Choć kiedy palce Wilczura wsunęły się pod materiał jego koszulki, przez jego kręgosłup przebiegł nieprzyjemny dreszcz, który paradoksalnie został spotęgowany przez powiew rozgrzanego powietrza na skórze. Wolałby, żeby i tym razem O'Harleyh pokierował się swoimi nieprzemyślanymi decyzjami, co – tylko być może – pozwoliłoby na darowanie sobie tej gry wstępnej. Tylko szybkie i konkretne rozwiązanie, zanim blondynowi przyszłoby do głowy, że zaczyna traktować go z wręcz namacalną czułością.
Śmieszne.
Łup, łup, łup. Blondyn uniósł brew, przenosząc wzrok – który dotychczas śledził jakiś pojedynczy punkt na tle otaczających ich drzew – na Growlithe'a. Widocznie serce w jego klatce piersiowej nie tłukło się wystarczająco mocno, skoro Wilczur musiał przekonywać się, czy coś tam jeszcze zostało. W dwukolorowych tęczówkach pojawiły się jakieś przebłyski niezrozumienia. W końcu tego właśnie chciał i – przede wszystkim – potrzebował. Nie istniał żaden powód, dla którego miałby przepuścić tę okazję.
To żadna okazja, Zero. I tak wiedział, że to zrobisz.
Nic nowego ― usta anioła mimowolnie poruszyły się, wyrzucając z siebie te słowa, chociaż ich właściciel był przekonany, że nadal pozostały tylko wytworem jego wyobraźni. Chwilę później zęby Cillian'a zatrzasnęły się gwałtownie, ale zdołał powstrzymać odruch warg formujących się w wąską linię. Nie znosił momentów, w których nie chciał słuchać, a czyjeś słowa mimowolnie dudniły mu w uszach, rozsyłając nieprzyjemne fale po całym jego ciele, jednak tylko w towarzystwie Jace'a miał wrażenie, że za sprawą głupot może zostać rozebrany na czynniki pierwsze. Wystarczyło słowo, niewinne stwierdzenie, a gardło zaciskało się i miażdżyło, jakby właśnie oplótł dookoła niego swoje palce, a w środku piekło go i rwało, jakby ten jeden raz jego moce obróciły się przeciwko niemu. Wcześniej już nieraz tego doświadczał, ale teraz, gdy wszystkie jego działania powinny być dla białowłosego oczywistością, miał wrażenie, że było znacznie gorzej. Palce anioła zacisnęły się w pięści, którymi podparł się po bokach, niewidocznie próbując wbić je w ziemię. Drobne ziarenka piasku wbijały się w pobielałe knykcie, rozdzierając jego skórę przy każdym, najdrobniejszym poruszeniu nadgarstkami. Bywały momenty, gdy miał ochotę przypierdolić mu tak, jak w tej chwili, ale dokładnie w takich momentach przypominał sobie, że mógłby tego pożałować i wcale nie dlatego, że Syon jak najbardziej był zdolny się odwinąć.
To były dokładnie te momenty, w których zduszał wszystko w sobie, chociaż jakaś wewnętrzna bestia uparcie próbowała zerwać się z solidnego łańcucha, na którym ją trzymał. Oczy jasnowłosego przesunęły spojrzeniem po piegowatej twarzy w dziwnie mechanicznym odruchu i choć to ostatecznie zatrzymało się na wysokości oczu chłopaka, było jasnym, że w ogóle na nie nie patrzył. Raczej na coś, co znajdowało się pomiędzy nimi albo raczej na to, co mogło się tam właśnie znajdować.
Kiedy się tak zepsuli?
Chyba przestał mówić.
Nie chcę przeprosin. ― Chyba macie kilka ważniejszych kwestii do poruszenia, jak na przykład to, że – hm, jak to ujął? – kijem przez szmatę by cię nie tknął. ― Nikt nie kazał mi po ciebie przychodzić, do tego też nikt mnie nie zmusza. Powinieneś zrozumieć, że jeśli to ma ci pomóc, to logiczne, że jestem w stanie to zrobić. Nie każ mi się powtarzać. Kurwa ― syknął, starannie oddzielając od siebie kilka ostatnich słów, które niemalże cedził przez zęby. Nim się zreflektował i wziął kolejny głębszy oddech, kolejna salwa słów już zaczęła przetaczać się przez jego gardło: ― Sam wmawiasz sobie rzeczy, które czynią ze mnie psa, którym nie jestem i nigdy nie będę. Najlepiej zacznij od odsunięcia na bok tych gównianych ocen, bo nawet z sympatii nie dałbym ci dwa na dziesięć za samą ideę.
Chwycił za rękawy koszuli, która dotychczas tkwiła owinięta dookoła jego pasa i rozwiązał je, nie przejmując się widokiem otarć na rękach. Rozwiązał podwójny supeł i w niedługim czasie czerwony materiał w kratę, wylądował na nagich udach białowłosego, jakby pomimo zżerającej irytacji – z którą i tak radził sobie całkiem nieźle – nie potrafił zapomnieć o tym, że albinos nadal był nagi.
Pewnie cię szukają.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Dolina - Page 4 Empty Re: Dolina
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Eden :: Góra Babel

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach