Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Shinya kiwał głową na komentarze Ivo, dostrzegając ich sens. Nie chciał bynajmniej robić za przywódcę grupy, nigdy takich aspiracji nie miał. Szczerze mówiąc jego wiara w siebie była zbyt mała, by w ogóle to rozważał.
- Wszystkich poza jednym musimy się pozbyć. Zranieni nie będą aż tak skuteczni w walce, ale nadal mogą nam uprzykrzyć życie. Trzeba się upewnić, że nie wybijemy wszystkich, ale oszczędzanie reszty to jak proszenie się o kłopoty. - Przemawiał stanowczo, pewny swego. Sam nie przepadał za pozbawianiem innych życia, bez względu na to, kim byli, ale rozkaz to rozkaz, a nie chciał narazić siebie i towarzyszy na zbędne niebezpieczeństwo przez miękkie serce. Aż tak okropnym żołnierzem to nie był, priorytety miał raczej właściwie ułożone.
Nawet Hachi nie mówił od rzeczy, widać jego nowy znajomy nie rozpraszał go aż tak bardzo, jak Shinya mógłby przypuszczać.
- Są tu bezpieczne drogi na dół? - spytał Desperata. - Wybijanie ich po kolei byłoby wygodne, ale i sprawdziłoby się tylko jeśli by nas nie nakryli. Przy czym lepiej znają obecne tereny niż my, jet ich też więcej. Ty jako nasz przewodnik się nie rozdwoisz, by pokazać nam przejścia, jakbyśmy chcieli się rozdzielić.
Aprobował również nałożenie na sobie kamuflażu, zdecydowanie mogło im to jedynie pomóc. Za to sposób, w jaki zamaskowywali się Hachi i Ryjek, już zdecydowanie nie był tym, czego by mógł się spodziewać. Chociaż, znając rudzielca... czego on oczekiwał? Przez chwilę wgapiał się w ich wygłupy pełnym politowania spojrzeniem, jakby patrzył na dwoje dzieci bawiących się błotem. Napisy na masce czy barwy wojenne średnio kojarzyły mu się z maskowaniem.
- Nie będę go gryzł, jak jest taki ubłocony, raz, że to niesmaczne, dwa, że jeszcze mu się spodoba, a wtedy nie da mi żyć - odparł buntowniczo. Miał ochotę zaczerpnąć w garście błoto i wysmarować twarze im obu, jak przykładna wojskowa mama, która dba o to, by jej dzieci były odpowiednio ubrane czy zamaskowane. Powstrzymywał go wstyd i jakieś resztki opanowania, które było wystawiane na ciężką próbę. Jak zawsze, gdy był na misji z Hachim.
Sam ukucnął obok, by jak człowiek wysmarować widoczne fragmenty skóry ciemną mazią. Nie przepadał za tym, ale co zrobić, czasem było trzeba. Im mniej będzie o tym myślał, tym lepiej na tym wyjdzie. Nie miał zamiaru dać się nikomu dotykać, jakby jego towarzyszom zachciało się pobawić w malunki i na jego twarzy, choć Ivo akurat o to nie podejrzewał. Swoją drogą aż żałował, że nie był w parze właśnie z nim, z pewnością byłby spokój i dyscyplina, z drugiej zaś strony... bałby się zostawić Hachiego i Ryjka samych. A nuż skupiliby się na czym innym zamiast na zadaniu.
- Jeśli to jest wilk, to wilki pochłaniają raczej batony i kanapki, jakie im robię, a nie psy - rzucił z uśmiechem. I wcale się właśnie nie przyznawał, że zdarzało mu się przygotowywać koledze kanapki. Po prostu czasem dzielił się z nim swoimi.
Wyprostował się, wyjrzał ostrożnie z kryjówki i ocenił wysokość słońca nad horyzontem. Zdecydowanie minęło już ono punk górowania.
- Mamy jeszcze nieco czasu, ale jeśli chcemy pozastawiać pułapki, powinniśmy się pospieszyć - rzucił reszcie towarzystwa. - Jak słońce zajdzie, będziemy musieli poruszać się po ciemku, a na tak zdradzieckim terenie, może to być ryzykowne - odparł, wspominając skrzypiący neon, po którym musieli dostawać się do kryjówki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z rosnącym zdumieniem obserwował rozwój sytuacji. Znał różne skrzywienia Moroia, zdarzało mu się z nim pracować swego czasu, ale to co teraz dokonywało się na jego oczach, przekraczało wszelkie granice jego wyobrażeń na temat przebiegu tej misji. Najdziwniejsze nie było jednak to, iż rudzielec rozbierał się na ich oczach lub kokietował zamaskowanego desperata. Najbardziej niepokoiło go to, że to działało i to jak widać dość skutecznie. Tak bardzo niechętny im wcześniej Wilkoryjek, stał się całkiem posłuszny, przyjmując bez mrugnięcia okiem wszystkie plany Shinyi, a nawet kilka tych jego. W tym momencie przestał się dziwić tym, że Hachiro został przydzielony do jednostki Hycli - jak widać potrafił oswajać dzikie bestie za pomocną seksapilu, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.
- Chciałem zaminować przynajmniej główne drzwi i być może boczne. Jeśli znajdziemy odpowiednie miejsce, by któryś z nas - spojrzał na rudzielca, najbardziej niezrównoważonego z nich wszystkich, choć od czasu okazania, że desperatowi ów pokaz się podobał, Wilkoryjek konkurował z nim o ten tytuł - zwabił doń psy, mogę je również przygotować. Przy dobrych wiatrach kilku z nich wyleci w powietrze. - tyleż szybko co malowniczo. Ciekaw był rozkładowi pomieszczeń w tej galerii, bo nie do końca wierzył, że zwabienie wroga w odpowiednie miejsce da dobre rezultaty.
- Zawsze też możemy po prostu z bezpiecznej odległości rzucić granatem odłamkowym, a potem tylko wyłowić rannego, którego będzie się dało pojmać. - mruknął, niechętnie zgadzając się z Hachirową doktryną dwudziestu granatów Konfucjusza.
Widząc co wspomniany lisek chytrusek wyprawia z ich przewodnikiem, powinien zdziwić się jeszcze mocniej. Tak się jednak nie stało, wyglądało na to, że zaczął powoli przyzwyczajać się do faktu iż ich oddział nie jest normalny w żadnym stopniu. Odczekał stosowną chwilę, aż barwy wojenne pokryją ich twarze/maski, po czym rzucił do Wilkoryjka
- Znasz to miejsce jak własną kieszeń, prawda? - zapytał, z pewną nadzieją w głosie - Pokaż nam trzy najbardziej prawdopodobne drogi ucieczki, a potem mocno się zastanów, gdzie dalibyśmy radę ich zwabić, jeśli postanowimy użyć przynęty... - wstał, prostując nogi z trzaskiem - Shinya ma rację, musimy ruszać teraz, jeśli chcemy zdążyć.
On właściwie był gotowy, ale stare powiedzenie brzmi "Przed wyruszeniem w drogę, należy zebrać drużynę.". Dlatego właśnie czekał na resztę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokiwał głową w reakcji na sugestię Wilkoryjka Moroi skinął tylko swoją śliczną główką i spojrzał na Desperata jak zaczarowany. Na pewno znał się na wszelkich metodach, które doprowadzają do wywołania żywego zainteresowania tyłkiem! Zaś jego kolejna wypowiedź wywołała u Hycla mniej więcej to samo, co u samego Ryjka. Widać to było po oczach, w których pojawił się błysk ekscytacji i po uśmiechu, który zaraz wykrzywił jego usta. Nie był bynajmniej zbyt uprzejmy, wręcz przeciwnie — wyrażał jedynie jakieś niezdrowe, haczikowe fantazje na temat likwidowania swoich przeciwników.
 – W sumie to jakiś pomysł – Poparł go równie entuzjastycznym tonem, co sam Wilkoryjek zaproponował to szaleństwo. A i właściwie, to… Czemu tego nie zrobić właśnie w ten sposób? Sensowne cokolwiek było, chociaż perspektywa walki jeden na jednego lub na krótki dystans z wymordowanymi była niekoniecznie przyjemna; sam za bardzo obawiał się zarażenia wirusem, poza tym w pewnym stopniu martwił się o swoich towarzyszy broni i o Desperata, którym nie potrafił jednak do końca pogardzać. Polubił go.
 W międzyczasie zabrał się za mazianie Wilczałki po masce, więc niekoniecznie zwracał uwagę na to, co mówili jego kompani. Uśmiechnął się złośliwie na sugestię o czymś głupim; miał przez nią ochotę dopisać kilka znaków, by ułożyć napis „ochinchin”, jednak przemógł tę chęć. Przygryzł wargę, tłumiąc tym samym ciche parsknięcie wywołane zarówno groźbą Ryjka, jak i zapewnieniami Shinyi na temat gryzienia. Cofnięcie  się mężczyzny i jego reakcje na dotykanie szyi nie umknęły uwadze Hachirō, który grzecznie zabrał rączkę i wytarł brud o nogawkę spodni.
 Zachłysnął się powietrzem, kiedy Desperat szarpał nim jak szmacianą laleczką, jednak ani pisnął, nie śmiejąc protestować. Znaczy, pewnie miałby dostatecznie dużo bezczelności by to robić, ale potrafił przemóc i to pragnienie. Na kolejny jego ruch ciało Moroia postanowiło zareagować rumieńcem pojawiającym się na jego twarzy i szerszym otwarciem się oczu. Ten ruch, choć bardziej przypominający mu zaczątek pocałunku rodem z mangi shoujo, wywołał u rudzielca pewną ekscytację. Przymknął jasne ślepia, kiedy tamten zaczął mazać mu wokół oczu; zastanawiał się, co właściwie miał cały ten malunek przedstawiać. Kiedy palce mężczyzny zeszły z okolic oczu, Hachirō znowu otworzył je, gapiąc się w otwory w wilczej masce i tkwił tak bez ruchu aż do momentu, kiedy zamaskowany dokończył dzieła.
 Zmrużył oczy i rozciągnął usta w uśmiechu, słysząc słowa wielkiego artysty. Sam sobie przypominał raczej lisa aniżeli wilka, jeżeli chodziło o zwyczajny stan rzeczy, ale czemu miałoby mu to przeszkadzać? Moroi poczuł w swoim małym, głupiutkim serduszku coś ciepłego, może nawet zabiło szybciej na tę niemądrą myśl, że w ten sposób mężczyzna zaakceptował go jako część jakiegoś pokrętnego stada. Albo uznawał za kogoś zbliżonego sobie. W sumie gdyby właśnie tak było, to Ryjek niewiele by się mylił; obaj w podobnym stopniu byli niezrównoważonymi wykolejeńcami, no, z taką różnicą, że Hachi w wersji light.
 A piękno chwili zepsuł Shinya, na którego rudy spojrzał z niemym wyrzutem.
 – Jeśli tak, to kurą domową jesteś, nie żołnierzem – Odpowiedział, naśladując jego ton. Ale na głupotki średnio był w ogóle teraz czas, więc postanowił, że po prostu resztę przemilczy. Chwilę też milczał, gdy Ivo zabrał głos, wlepiając jedynie wyczekujące spojrzenie w przewodnika.
 – Ja jestem gotowy! A-ale zaraz… Jaka przynęta? – Bo ktoś był zajęty romansowaniem z nowym przyjacielem zamiast skupianiem się na czymkolwiek mądrym.

|| Jakby co, to żeby nie marnować kolejki, uznajcie, że Hachi się zgodził na robienie za wabik i nawet możecie go wypchnąć do działania. Tak na zaś. v:


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:41, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wilkowyjek nadstawił plastikowe uszka maski przysłuchując się planom pojmania jednego z psowatych. Nie przypadło mu do gustu, że wszyscywymordowani nie zginą barwiąc teren wokół fontanny swoją posoką, ale myśl, że pomagając wojskowym skaże psa na wielogodzinne, a może i wielomiesięczne eksperymenty na stole operacyjnym była naprawdę pocieszająca.
- Jedne schody są przy nich, ale drugie są na początku! Tam było KFC! W KFC jest sarkofag. Czciła go sekta, ale wszyscy umarli jak go otworzyli. Ale teraz jest zamknięty - oznajmił, odwracając łeb w stronę najwyraźniej znajdujących się gdzieś tam schodów.
Na wspomnienie o rozdzielaniu się Desperat jak na komendę dopadł do swojego plecaka i po odpięciu klapy wyszarpał z niego sponiewierany blok rysunkowy i cztery kredki świecowe. Rozwalił się z tym wszystkim na jedynej większej płaskiej powierzchni jego kryjówki i po przewróceniu kilku pomazanych stron dorwał się do w miarę czystej kartki. Rozwalił się na brzuchu i na całej kartce narysował nierówną klepsydrę, którą mimo wszystko w miarę zgrabnie pobazgrał kredkami.
- Patrzcie - rozkazał, podsuwając w końcu swoje arcydzieło w ich stronę - Piętra się zbytnio nie różnią, układ mają taki sam. Parter ma dwa wyjścia. Jedno widzieliśmy, drugie teoretycznie powinno być zasypane, ale coś wykopało tam tunel. Nie wiem dokąd prowadzi i chyba nie chcę wiedzieć. Wszystkie wyższe piętra mają wyjścia na kilkupoziomowy parking. Nie ma jak stamtąd uciec bo i tak wsypuje się tam piach z każdej strony... i chciałbym wam łaskawie przypomnieć, że ja tu kurwa mieszkam i nie podoba mi się wysadzanie mi domu, a jeżeli to was nie przekonuje to myślę, że przekonają was zawalające się ściany i zasypujący was piach jeżeli to już pierdolnie.
Podparł brodę dłonią, nadal wylegując się leniwie na deskach. Nie miał zbyt zadowolonego wyrazu twarzy, ale dzięki masce wojskowi mogli tylko usłyszeć jego monotonny głos. Kiedy już reszta się napatrzyła na jego rysunek, wyrwał kartkę i wręczył ją Ivo, podnosząc się w końcu. Resztę swoich skarbów schował z powrotem do plecaka i zarzucił pas od karabinu przez klatkę piersiową. Kiwnął na nich głową i ruszył po belkach w kierunku przeciwnym do psów. Musiał ich przecież bezpiecznie sprowadzić na piętro.
- Nie macie żadnych strzałek usypiających, drutów tnących, trucizny, paralizatorów albo wnyków? No wiecie, rzeczy cichych? - spytał, mimowolnie taksując ich sylwetki wzrokiem i zaprowadzając ich do wątpliwej jakości drabinki ewakuacyjnej przy ścianie.
Jej górny koniec już dawno wylazł tynku i metal bujał się żałośnie nawet bez jakiegokolwiek ruchu z ich strony. Ryjek jednak bez wahania przygwoździł drabinkę do ściany jedną ręką, ruchem łba nakazując Hachirō by to samo zrobił z drugą jej stroną.
- Złaźcie, wytrzyma. Oni nie włażą tak wysoko z powodu sarkofagu. Młody ostatni bo jest najlżejszy.
Drabinka prowadziła prosto na piętro, choć nie ulegało wątpliwościom, że zdecydowanie łatwiej było zejść na dół niż później wspiąć się na górę. Od razu po zejściu poza drugim prześwitem przez wszelkie piętra i drugimi nieczynnymi schodami ukazał się też połamany szyld przeklętego KFC. Ryjek starał się nawet nie patrzeć w jego stronę jakby miało to przynieść im pecha. Gdy Shinya i Ivo zeszli na dół i zapraszającym gestem miał wezwać do tego samego hycla, zatrzymał go na chwilę na górze.
- Biedny, malutki, wierny Hachikō, chcą go wysłać jako przynętę na pewną śmierć prosto w szpony wymordowanych. Och, oby żaden z nich nie zamieniał się w geparda - wymruczał mu cicho, by pozostała dwójka nie mogła tego usłyszeć, udając, że całe to opóźnienie wynika z poprawiania stabilności drabiny - Szkoda, że cię nie lubią. Ja cię lubię. No, kicaj na dół.
Poczekał aż dzieciak znajdzie się na dole i sam zszedł po drabinie, jedną dłonią ciągle wodząc po ścianie, co dzięki jego rękawicom sprawiło, że drabina została na swoim miejscu. Posłał Ivo radosny uśmiech, choć eliminatorowi nie dane było tego zauważyć i podchodząc do barierki spojrzał w dół.
- Znane nam wyjście z samochodem jest po prawej, a to z dziwnym tunelem po lewej. Póki co to jedyne drogi ucieczki. Oczywiście zakładając, że żaden z tych pojebów nie kontroluje piasku, nie zmienia się w stado żuków, nie potrafi magicznie wyparować czy przechodzić przez ściany, bo i takie rzeczy wymordowani odwalają. Ale to chyba wiecie, nie?
Łowca starał się nie podnosić wzroku na znajdujące się niebezpiecznie blisko KFC, tylko zerknął wymownie w lewo, w kierunku "bezpieczniejszych" schodów prowadzących na sam dół. Za sobą mieli aktualnie jedną z witryn sklepowych, a po jej obu bokach korytarze, a każdym z nich mogli bez większych przeszkód wrócić do widoku nad fontannę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uznając, że Ivo wie lepiej, jak organizować atak, kiwał głową na jego plany, słuchając uważnie, nie chcąc niczego przegapić. Nie był osobą, która robiłaby coś na pół gwizdka, no i nie chciał też się wygłupić, pytając później o coś, co było już poruszane. Zdarzało mu się to czasem, jako że był wzrokowcem i koncentrowanie się na słuchaniu czasem go przerastało.
No a poza tym zdecydowanie wolał słuchać Ivo niż pozostałej dwójki. Pozwalał rozmowie tamtych wpadać do ucha i zaraz wypadać drugim. Nie mógł jednak nie zauważyć, że ci zdecydowanie znaleźli wspólny język - entuzjazm na myśl o pozbyciu się wymordowanych. Pomijając już wszelkiej maści bardziej czy mniej dwuznaczne sugestie. Umyślnie starał się nie wtrącać w takie rozmowy, wiedząc, że już am Hachi umiał zadziwiająco łatwo zawstydzić i sprawić, że brakowało mu słów. A co dopiero teraz, gdy miał pomoc.
Gdy jednak Ryjek skupił się z powrotem na roli ich przewodnika, Shinya podszedł do niego i Ivo, by również obejrzeć narysowaną przez niego mapę, którą trzymał ten drugi. Pierwszą jego myślą było, że wielkiego artysty z zamaskowanego to raczej nie będzie. Zaraz potem zastanowił się, skąd ten w ogóle wziął kredki na Desperacji. Dopiero po chwili skarcił się w myślach i skupił na tym, na czym należało - na schematycznym planie byłej galerii. Coraz bardziej był przekonany do racji towarzyszy - musieli zwabić wszystkich czy chociaż większość w jedną alejkę, nie pozwolić im się pochować w sklepach, których mieli pod dostatkiem.
- Nie zasypiemy ci domu, spokojnie - odparł bez śladu zdenerwowania w głosie. Przemielił w głowie słowa Wilkoryjka. Piach mógł dość dobrze wytłumić eksplozje, gorzej było z niegodnymi zaufania ścianami, które faktycznie mogły się zawalić. Miejsce, w którym się znajdowali, mogło być opisywane w różny sposób, ale słowo "stabilne" niezbyt się dotyczyło czegokolwiek tutaj.
- Myślę, że w ostateczności możemy pozwolić sobie na jakieś nieduże ładunki wybuchowe, ale niestety, Hachi, twoje dwadzieścia granatów to jednak przesada - rzucił z namysłem. Tak podpowiadało mu przeczucie, ale nie dałby za nie głowy. - Co do cichych broni... rękawice, noże. Ale w bezpośrednią walkę nie powinniśmy się wdawać przed ich przetrzebieniem. - W tej chwili żałował, że nigdy nie zwracał większej uwagi na pułapki i nieco subtelniejsze sposoby walki niż strzelanie do wroga. Zdecydowanie w takich sytuacjach byłoby to przydatne.
- Ne, Hachi, Wilkoryjek mówi nie bez sensu. Jesteś szybki a prowokowanie to twoja specjalność. - To chyba nie zabrzmiało jak komplement, ale widać każda umiejętność może się kiedyś okazać przydatna. - Ubezpieczałbym cię z odległości. - Nie mógł w końcu ot tak go rzucić dla psów, bez względu na to, jak bardzo ten go nieraz irytował.
Tak jednak tu tkwiąc wiele nie mogli zdziałać. Bez słowa sprzeciwu ruszył za przewodnikiem, gdy ten ich prowadził i równie milcząco zszedł po drabinie, zachowując przy tym rzecz jasna ostrożność. Już nawet się nie spodziewał, że ta będzie porządnie umocowana, dlatego poruszając się w dół był przygotowany na wypadek, jakby ta zaczęła nie wytrzymywać ciężaru, by skoczyć w dół.
Tu czuł się dużo mniej bezpiecznie niż w jaskini zamaskowanego. Ciężko mu było nazwać tę jamę bezpiecznym schronieniem, ale chociaż nie byli tam tak odsłonięci jak tutaj. Wytężył słuch, by wyłapać ewentualne kroki nadchodzących, starał się też nie wpatrywać się w żaden punkt, tylko przejeżdżać wzrokiem po korytarzach, gotów zareagować na każdy dostrzeżony ruch. Czekał z Ivo na dole, aż pozostała dwójka do nich dołączy - że też akurat teraz zebrało im się jeszcze na wymianę jakichś komentarzy, których treści Shinya nie chciał nawet poznać. Miał ochotę krzyknąć im, by znaleźli sobie pokój, ale krzyczenie w ich obecnej sytuacji raczej nie wchodziło w grę.
Kiedy ostatecznie cała czwórka stanęła na ziemi, Okiayu ruszył powoli w stronę lewych schodów, na które patrzył Desperat, starając się robić jak najmniej hałasów. Podejrzewał, że nawet ciche rozmowy mogłyby przejść niezauważenie, zresztą Ryjek sam mówił do nich spokojnie, ale słowa "Shinya" i "ryzyko" zdecydowanie się ze sobą nie lubiły. Zwłaszcza że uwaga o zdolnościach wymordowanych bardzo przemówiła mu do wyobraźni. Już nawet wyostrzone zmysły, które ostrzegłyby okupujących fontannę, mogły zepsuć cały ich plan. A to była ostatnia rzecz, której by chciał.
- Jeśli nie wszyscy będą potrzebni do zakładania pułapek, ktoś z nas powinien ich obserwować - mruknął cicho, jednak na tyle, żeby pozostali go usłyszeli. Sam mógł się tym zająć, jednak rzucił pytające spojrzenie Ivo. Jeśli ten uzna, że lepiej będzie wykorzystać każdą dostępną parę rąk, to nie będzie protestował.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy skończył przedstawiać im zgrubną wersję tego, co miał zamiar zrobić, a Shinya nie skomentował, a co więcej pokiwał potakująco głową, westchnął cicho. Miał nadzieję, że układanie planu go ominie, lecz nie oponował zbytnio. Ktoś musiał to zrobić i jeśli Hycel nie czuł się na siłach, zwłaszcza w kwestii układania zasadzki, to Bergsson bez wahania przejmował tę funkcję. Nie podobała mu się tylko ta dezorganizacja, bo de facto nie wiedzieli kto z nich powinien przewodzić, a eliminator lubił jasne i konkretne sytuacje.
Podszedł bliżej i przykucnął, obserwując jak desperat zapamiętale tworzy swoje dzieło. Szkic był bardzo prowizoryczny dawał jednak ogólne rozeznanie. Ivo próbował odnieść wszystkie słowa ich przewodnika do opisanych lokacji, by zdecydować, gdzie najlepiej rozłożyć ładunki. Nie do końca pasował mu ten budynek, dobra zasadzka w tych warunkach mogła być ciężka do przeprowadzenia. Nie odzywał się jednak na razie, zastanawiając się uważnie, co powinni teraz zrobić.
Przyjął prezent, nawet przez chwilę jego oblicze jakby złagodniało. Współpraca z tym podejrzanym typem zaczynała być coraz łatwiejsza, nawet jeśli tak naprawdę to również jego powinni pojmać lub zabić. Nie byli jednak pozbawionymi mózgu trepami i rozumieli, że czasami należy nagiąć zasady by osiągnąć wyższe cele. Ich rozmówca też jak na mieszkańca zdziczałych terenów, był dość sprytny, nawet jeśli mógł takiego wrażenia nie sprawiać na pierwszy rzut oka. Tę uwagę, że niedocenianie przeciwników bywa zgubne, zapamiętał sobie na później. Szczególnie teraz mu się to przyda, kiedy planował atak na dwukrotnie liczniejszą grupę mutantów.
Posłusznie zbliżył się do drabiny i mimo, że nie ufał tej przerdzewiałej konstrukcji, to poniekąd polegał na samolubstwie przewodnika, które nie pozwoliłoby wystawić ich na niebezpieczeństwo przed ewentualną walką. Zszedł pierwszy, na dole zaś wyjął pistolet, przykucnął i zaczął obserwować otoczenie. Słyszał ich, bo byli niezbyt daleko i nie zachowywali absolutnie żadnych środków ostrożności. Arogancja i brawura - dwie cechy, które ujmowały ludzi w tym gangu, stanowiły też ich największe słabości. Korzystając z dodatkowego czasu, w zamyśleniu przyjrzał się mapie i pokręcił głową z niezadowoleniem. Gdy dołączył do niego Shinya, a potem, po dłuższej chwili Hachirou i Wilkoryjek, odwrócił się do towarzyszy.
- Zmiana planów. - oznajmił przyciszonym głosem. Od razu też przystąpił do przedstawiania im swojego planu. Trzymał mapę przed sobą, odpowiednie pozycje wskazując czubkiem noża. - Korytarze są długie i proste, witryny przeszklone, a raczej, otwarte na przestrzał. Bez znajomości tych pomieszczeń, nie ma co próbować organizowania zasadzki. Ale! - powiedział od razu, nie pozwalając sobie przerwać - Fakt, że są na parterze ułatwia nam zadanie, zwłaszcza, że droga wyjścia jest tylko jedna. Nie przedłużając: Wilkoryjek ustawia się niedaleko wyjścia, gotowy do strzału, będzie tępił dezerterów i obstawiał Hachiego. Ja i Hachi podkradamy się wzdłuż korytarzy. Ja pójdę tym po prawej stronie, rudy, obstawiany przez Ryjka idzie lewym. Shinya - popatrzył na strzelca. - Wiem, że walka wręcz to nie twoja broszka, więc ty zostaniesz na tym piętrze. Nie wiem czy umiesz się skradać, ale spróbuj dotrzeć jak najciszej do tego miejsca nad schodami. Albo nad barierką, jeśli ci wygodniej. Na twój znak zaczynamy. Znakiem będzie wybuch granatu odłamkowego, którego musisz wrzucić w największe ich skupisko. Wtedy wchodzę ja i Hachi, zanim otrząsną się z szoku, ty obstawiasz nas z góry. Spokojnie - uniósł rękę by przerwać desperatowi, jeśli ten spróbowałby mu przerwać - granaty odłamkowe nie niszczą architektury, więc jeśli tylko Shin nie trafi w środek fontanny to nadal będzie działała, a ta ruina się nie zawali. Teraz, Hachi - skupił się na roztrzepanym rudzielcu, mając nadzieję skupienia jego uwagi. - Będziemy po przeciwnych stronach ich głównego "placu", więc tylko broń krótka, jasne? Potem możemy przejść do zwarcia. Jednego łapiemy żywcem, najlepiej ostatniego, jeśli nie będzie miał niesamowicie niebezpiecznej mocy. Dobijamy na końcu, gdyby ten ostatni był zbyt niebezpieczny i będziemy musieli odławiać rannych. Jakieś pytania?
Jeśli nie było żadnych pytań, to Ivo zszedłby powoli w dół i zaczął posuwać się do przodu, skradając się ostrożnie. Przykręcił tłumik do pistoletu i trzymał go w pogotowiu, gotowego do strzału. Wewnątrz sklepiku w pobliżu wejścia na plac z fontanną czekał na sygnał.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Posłusznie spojrzał tam, gdzie nakazał Ryjek. Kartka dała mu średni pogląd na to, co mają zrobić i czego się spodziewać — Hachirō należał do osób, które pojmowały wszystko dużo lepiej, gdy widział wszystko na własne oczy, pełnowymiarowe, fizyczne, żywsze. Słuchał w skupieniu słów mężczyzny, dopasowując je mniej więcej do tego, co im pokazywał, zaś na koniec uśmiechnął się pod nosem. Może i to wręcz groteskowe, że rozbawiło go cudze nieszczęście drugiego człowieka, jednak taki już był i tyle.
 – Nawet tylu nie mam – Odburknął na uwagę o granatach, zresztą zupełnie szczerze. A szkoda, bo chciałby mieć ich dwadzieścia… Tysięcy. W milczeniu przeszedł za nimi, zbywając uwagę Shinyi na temat szybkości jedynie zmrużeniem oczu i zmarszczeniem nosa, zupełnie tak, jakby miał zamiar na niego zaraz nawarczeć. Mimo swojej dość luźnej i przyjaznej natury, Moroi stawał się zwykle drażliwy, gdy co do czego przychodziło. A w swoim małym, psotnym brzuszku czuł, że lada moment ruszy istny rollercoaster, w dodatku ze zwierzaczkami jako dodatkową atrakcją.
 – Jak przez ciebie spadnę, to… – Zaczął, odpowiadając na polecenie Wilkoryjka cichym mruknięciem, jednak wypełnił jego polecenie. Nie czuł się zobowiązany do tego niczym innym niż sympatią i logicznym myśleniem. A kiedy tamci zeszli, Moroi usłyszał głos swojego nowego kolegi po raz kolejny. Zadrżał, czując, jak oblewa go zimny pot, a ręce trzęsą się zupełnie jak zadek jego durnego psa, kiedy tylko słyszał odgłosy nadchodzącej burzy. Miał nadzieję, że tamten tego nie zauważy — mimo wszystko Hachirō był wojskowym, a nie jakąś byle panieneczką, która panikowałaby na widok chociażby pająka.
 – Wiem, że mnie nie lubią – Odpowiedział ze sztucznym spokojem. I znowu było to zgodne z prawdą. Moroi naprawdę czuł, że nie jest zbyt lubiany przez pozostałych dwóch, a przynajmniej nie był szanowany. Był w końcu bez przerwy obrażany, traktowany jak błazen i choć po części sam sobie na to zapracował, to jednak wciąż był niezły w tym, co robił.
 – Doceniam. Bo ja też cię lubię. – Odparł już z delikatnym uśmiechem, i, miał nadzieję, typową dla siebie determinacją w oczach, po czym zlazł na dół, tam też czekając na Desperata. Skinął głową w reakcji na słowa tamtego — aż za dobrze znał szczególiki z życia wymordowanych, w końcu tłukł się z nimi już trochę. W życiu wojskowego te dwa lata to jednak kawałek czasu; podkreślając tutaj wyrażenie „w życiu”, póki jeszcze je miał. Po raz kolejny skupił się bardziej na słuchaniu aniżeli na wtrącaniu się, jedynie raz na jakiś czas rozglądając się po otoczeniu. Wszystkie części planu chłonął jak gąbka; mimo całej swojej prostoty był całkiem bystry. Kiedy została wspomniana jego współpraca z Ryjkiem, uśmiechnął się do Desperata, jednak nie odezwał się ani słowem, skinąwszy jedynie swoim rudym łebkiem. Gdy Ivo zwrócił się do niego, Moroi przeniósł spojrzenie znowu na niego.
 – Jest jasne jak moje oczy, czyste jak moje serduszko – Nie masz serca, Hachi. – Żadnych pytań, jak Ryjek będzie pilnował mojego tyłka, to czuję się dość bezpieczny. Możemy ruszać – Skinął głową raz jeszcze, tym razem szczerząc się ze złośliwością, po czym analogicznie do ruchów Bergssona zaczął stawiać własne kroki. Sprawdził, czy będzie w stanie wyszarpnąć nóż, gdyby zaszła potrzeba, sprawdził zawartość magazynka w pistolecie i starał się jak najciszej przedostać w pobliże fontanny. Przełaził przez korytarz, zaczaił się za jedną z kolumn, po czym obejrzał w tył, mając nadzieję na zobaczenie swojego rycerza na białym koniu. Ruszy, kiedy tylko rozpęta  się piekło.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy Shinya zszedł już na dół, szybko zauważył zmianę w Hachim. Po jego zdeterminowanych oczach widać było, że w końcu odłożył na bok wygłupy z Wilkoryjkiem a zaczął skupiać uwagę na misji. Shinya ucieszył się na ten widok i kiwnął aprobująco głową, bardziej do siebie niż do niego. Okiayu nieraz jeszcze łapał się na zaskoczeniu faktem, że gdy przychodziło co do czego, jego przyjaciel przestawał się zgrywać i zaczynał działać. Spędził z nim dostatecznie dużo czasu, by wiedzieć, że ten wcale nie był takim głupkiem, za jakiego go nieraz brano.
Zaraz jednak skupił się z powrotem na Ivo i jego nowym planie. Z początku Shinya niechętnie podchodził do zmian na ostatnią chwilę - cóż, generalnie lubił stałość i dynamiczne zmiany nie były mu w smak. Ale gdy eliminator skończył, jego podejście się zmieniło i pokiwał głową. Tak, taki plan nawet bardziej mu odpowiadał. Zastawianie pułapek zawsze wiązało się z niebezpieczeństwem, jakby ich wtedy dostrzeżono, mieliby poważny problem, tracąc jedyną przewagę przeciw tak dużej grupie - zaskoczenie.
- Jasne. Postaram się wyeliminować stamtąd tylu, ile zdołam bez ryzyka trafienia was. Jak resztka ocalałych zaatakuje zamiast uciekać, dołączę do was albo się zbliżę, by móc zaryzykować strzał. - Jeśli nikt nie miał zastrzeżeń do tego, skinął całej trójce po kolei głową. - Powodzenia - rzucił na odchodne, po czym oddalił się od reszty.
Nie spieszył się, stawiał kroki ostrożnie, starając się poruszać tak płynnie, jak tylko umiał. Tupanie mu pomóc nie mogło, choć hałasy wytwarzane przez ich ofiary raczej tłumiły ewentualne błędy. Nauczył się jednak dawno temu, że nie można być zbyt ostrożnym. Poza tym i tak chciał dać czas pozostałym, by się przygotowali. Nie chciałby dawać sygnału do ataku, nim będą gotowi.
Kiedy korytarz się kończył, a Shinya stał się wystawiony na widok, stał się jeszcze ostrożniejszy. Odsunął się pod ścianę i padł na ziemię, by się doczołgać do pozycji przy schodach, tam, gdzie już mógł się schować. Wiedział, że najłatwiej dostrzec ruch, dlatego poruszał się powoli i jak najdalej od barierki. Szczęście mu dopisywało, nie słyszał żadnego poruszenia wśród przeciwników, nic nie wskazywało na to, by go dojrzeli. Już przy schodach przykucnął, wykonując jak najmniej zbędnych ruchów i wpatrywał się chwilę w grupę przy fontannie. Dobrze, że wrogów nie przybyło. Gdyby tak się stało, powinien jakoś dostarczyć informacje reszcie, a w obecnej sytuacji byłoby to problematyczne. Sprawdził położenie wszystkich, wybierając miejsce, w które powinien rzucić granatem - nieopodal fontanny, tam gdzie przebywał przywódca otoczony dwójką innych psów. Przy odrobinie szczęście wyeliminuje ich wszystkich od razu. Rozeznał się jeszcze, gdzie powinien rozpocząć strzelanie po rzuceniu granatu, nie chciał dopiero po fakcie szukać celów.
Raz kozie śmierć, pomyślał, nie chcąc nawet mruczeć pod nosem. Nie miał nad czym się zastanawiać, teraz zostało działanie. Wyciągnął granat, płynnym ruchem wyciągnął zawleczkę, wziął zamach i rzucił ładunek. Obserwował, jak ten zakreśla w powietrzu łuk, przykuwając uwagę jednego czy dwóch psów, po czym spada niemal dokładnie tam, gdzie sobie wymierzył - no, może dwa czy trzy metry dalej. Widać za bardzo starał się nie trafić przypadkiem w fontannę, pamiętając, że ma jej nie rozwalać.
Kiedy dowódca zorientował się, co się dzieje, było już za późno na reakcję. Zdążył tylko krzyknąć do pozostałych, nim granat wybuchł tuż przed nim. Shinya nie czekał, aż psy się wybudzą z szoku - wychylił się, wycelował w chmurę pyłu wzniesioną przez wybuch i wystrzelił serię, chcąc się upewnić, że przywódca nie wyjdzie z tego żywy albo chociaż zdolny do walki. Zaraz potem skierował broń w stronę innego przeciwnika. Co prawda trafił, ale w tej chwili reszta psów zorientowała się, skąd nadchodzą strzały. Okiayu zerknął przelotnie na wyloty korytarzy, mając nadzieję, że reszta się pospieszy. Miał dobrą pozycję, ale wsparciem by nie pogardził.


Ostatnio zmieniony przez Shinya dnia 26.01.18 23:50, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Trzy razy otwierał mordę żeby ogłosić swoje racje i trzy razy musiał ją w trybie natychmiastowym zamknąć, gdy nie pozwolono mu się odezwać. Za każdym razem pod maską dało się słyszeć zirytowane prychnięcie, chociaż mimo wszystko taki stan rzeczy bardzo się Wilkoryjkowi podobał. Proste, niewymagające sprzeciwu rozkazy, każdorazowe rozwiewanie wszelkich wątpliwości i szybkość w podejmowaniu decyzji. Pod taką komendą mógłby służyć.
Zadanie Borisa było niemal idealne dla jego osoby. Eliminowanie z ukrycia i z daleka niewygodnych celów bez narażania własnego tyłka. Pokiwał głową na znak zgody i potwierdzenie faktu, że wszystko doskonale rozumie. W dodatku miał ochraniać rudzielca, co jeszcze bardziej mu się spodobało. Mimowolnie powędrował wzrokiem na jego włosy. Gdyby Ivo nie wspomniał o kolorze lisiej sierści to Ryjek najpewniej żyłby w niewiedzy do końca swoich marnych dni. Rudy wilczek, kolejne zwierzątko, mały Hachi zdecydowanie pasował do jego stada. Czy tego chciał czy nie.
Na wyznaczone mu miejsce ruszył ostatni, odbezpieczając od razu karabin i pozwalając akumulatorom na spokojne naładowanie się. Ostatnim czego on sam i reszta jego tymczasowej kompanii potrzebowali było przegrzanie się Zguby. Radosne motylki w brzuchu, które odczuwał na myśl o zbliżającej się rzezi w jednej chwili zginęły przeżarte przez kwas solny, gdy strach ścisnął jego żołądek. Jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę jak poważne konsekwencje może mieć jego wyskok. Boris uśmiechnął się nerwowo pod maską, przekradając się między kolumnami by znaleźć się dokładnie w tym miejscu, które wyznaczył dla niego Ivo. Tam wiedziony snajperskim doświadczeniem wcisnął się między ścianę i metalową, nie wiedzieć czemu, nadpaloną obudowę wolnostojącego bankomatu. Rozwalił się wygodnie na ziemi, układając na brzuchu i rozkładając stabilnie broń. Z nowej kryjówki miał doskonały widok na swoją część korytarza, część psiego placu oraz co najważniejsze - na tyłek Hachirō. Sam był niemal niewidoczny. Dla pewności naciągnął na łeb kaptur od bluzy.
Mimo, że doskonale wiedział, że granat wybuchnie i że będzie głośno to na huk wystrzału skulił się w sobie, prawie rozpłaszczając się na ziemi jeszcze bardziej. Rzucił przerażone spojrzenie na sufit jakby nie wierząc Shinyi, że ten da sobie radę i spodziewając się walącego się budynku. Szybko jednak wrócił spojrzeniem do celownika optycznego i namierzył swoją pierwszą ofiarę. Odczekał do momentu w którym jego ruda księżniczka sama zacznie atak by nie ściągać w ich korytarz uwagi zbyt szybko i nie narażać go bez potrzeby i dopiero wtedy pociągnął za spust. Ogromna wypalona dziura w klatce piersiowej, wchodząca idealnie boczną stroną żeber, posłała jednego z wymordowanych na ziemię.
... 30, 29, 28, 27... - zaczął odliczanie do kolejnego strzału myśląc raczej o tym, że leżące za długo we krwi psie chusty mogą być trudne do doczyszczenia niż o przykładaniu właśnie łapki do niszczenia, pewnie z trudem wywalczonego, sojuszu.
Ale czego oczka nie widzą tego sercu nie żal, a Azarov miał zamiar powypalać oczka wszystkich ewentualnych świadków tego wydarzenia.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Onii-chan noticed me~
Kiwnął głową z uznaniem, gdy jego oddział przyjął plan działania bez szemrania. Mimo początkowych różnic i napięć ta czwórka potrafiła w jednym momencie stać się zdyscyplinowaną grupą. Bardzo mu to odpowiadało, bo on już czuł podskórnie adrenalinę związaną z walką i niepotrzebne jej opóźnianie wywołałoby w nim złość, skierowaną w nieodpowiednią stronę. Na całe szczęście reszta kompanii również nie miała ochoty bawić się w podchody na tak otwartym terenie i bezpośrednie podejście wydawało się być wszystkim na rękę.
Idąc w kierunku psów, poruszał się ostrożnie i cicho, nie padał jednak na ziemię. Ten korytarz nie był przez nich zbytnio obserwowany i nawet dobrze, bo mimo maskujących barw munduru, w tak otwartym terenie ciężko byłoby się ukryć, nawet jeśli ktoś miał doświadczenie w tej dziedzinie. Nasłuchując czy czasem jego towarzysze nie zachowują się głośniej niż powinni, wolną ręką wyciągną z kieszeni tłumik i zaczął przykręcać go do pistoletu. Był to odruch, bo nawet jeśli nie wchodziliby z granatem w bandę pchlarzy, to i tak w małej okolicy przytłumienie wystrzału nie wystarczało. Z odruchami wolał nie dyskutować, zbyt często ratowały mu życie. Kiedy zbliżył się bardziej, zaczął słyszeć słowa Psów, niektóre nawet dało się zrozumieć. Growlithe a potem znowu ulubiona loli.... Nie wiedział, jak to połączyć, doszedł jednak do wniosku, że nie ma to znaczenia. Przykucnął w pobliżu załomu, za którym na pewno znajdowali się wrogowie i czekał na sygnał.
Kiedy rozległ się huk, szybko wysunął się zza rogu i namierzył pierwszych przeciwników. Widział czwórkę pchlarzy leżących w kałuży krwi nieopodal fontanny, piątego biegnącego w stronę schodów, chcącego dopaść Shinyę, a szóstego klęczącego z poharataną nogą, wyciągającego z kieszeni pistolet, by wymierzyć w sprawcę całego zamieszania. Drugie spojrzenie pozwoliło mu zobaczyć jeszcze dwie istoty w okolicach korytarzu Hachiro i jeśli wzrok go nie mylił, jedną z nich była mała, sześcioletnia na oko dziewczynka ubrana jedynie w chustę DOGS.
Nie analizował jednak zwyczajów psich mutantów, tylko działał. Od razu wycelował w dłoń składającego się do strzału przeciwnika, uznawszy, że on będzie najlepszym celem łapanki, skoro na pewno im nie ucieknie. Wbiegającym na schody Shinya musi sam się zająć. Nacisnął spust, a wymordowany krzyknął, kiedy kula zdruzgotała mu kości śródręcza. Ivo nie czekał, aż się po tym pozbiera. Schował pistolet do kabury i rzucił się na niego, posyłając mu celne kopnięcie w twarz. Musiał być dostarczony żywy, ale niestabilny psychicznie stwór najprawdopodobniej będzie się stawiał aż do końca, jeśli na samym początku nie pokaże mu się, że nie ma żadnych szans.
Zaraz po tym przydeptał jego zranioną dłoń ciężkim trepem i wycelował weń. - Leż spokojnie! - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Rozejrzał się szybko czy jego towarzysze poradzili sobie z pozostałymi przy życiu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

(Przepraszam)

Dociskając się do ściany, Moroi posłał spojrzenie w kierunku Wilkoryjka chwilę przed tym, jak Shinya rzucił granatem, jakby chcąc się upewnić, że ten na pewno będzie go chronił. Co prawda powiedział Hachiemu, że go lubi, ale kto go tam wie? Mógł w końcu uznać, że należy ich wszystkich wybić i potem zrobić sobie ucztę z ich ciał albo po prostu posprzedawać ich ekwipunek. I Hachirō miał tego pełną świadomość, jednak teraz nie było możliwości odwrotu, nie było miejsca na niepewność.
 Skulił się i zachłysnął gwałtownie powietrzem, kiedy granat wybuchł, przybierając przy tym wyjątkowo niemądrą minę. Wybuchowa zabaweczka widocznie zrobiła bum zbyt blisko rudzielca, jednak nie pozwolił sobie na wytrącenie z równowagi. I choć pisk utrzymywał się w jego uszach jeszcze przez chwilę, nie odebrało mu to czujności ani umiejętności nasłuchiwania. Po kolejnym krótkim spojrzeniu w kierunku placu boju, Moroi ruszył do walki, zakradając się na ugiętych nogach szybko, ale i możliwie najciszej jak się da. Miał zamiar wykorzystać zamieszanie i zacząć od wbicia któremuś z przeciwników noża prosto w szyję póki kurz i dym wciąż unosiły się w powietrzu. Po chwili od strony Desperata padł strzał, który położył jednego z wymordowanych do snu wiecznego; Hachi nie znosił bezczynności ani u siebie ani u innych, więc naprawdę cenił fakt, że tamten im pomagał. Nie musiał. Mógł dać namiary na miejsce i—
 Mała dziewczynka?
 – Co do… – Skrzywił się na widok szatańskiej latorośli, niemniej jednak na dłuższy moment go zamurowało. Między innymi dlatego, że nie znosił dzieci. Dla niego ludzie powinni zaczynać istnieć przynajmniej jako nastolatkowie, a takie małe, denerwujące pryszcze najwyżej mogą—
 Bitchslapować wojskowych z tentacla.
 W pierwszej chwili wyglądała niewinnie, zupełnie nie tak, jak powinien wymordowany. Ale cóż zrobić? Moroi był przyzwyczajony do tego, że pozory są jedynie pozorami i nie należy im ufać. Choć na oko miała może sześć lat i nosiła na sobie jedynie zbyt dużą chustę DOGS, to w istocie mogła nawet sięgać tysiąca lat. Cholerstwa nie starzały się i nie zdychały ze starości. Dopiero sekundy później w obliczu małej glizdy zaczęło się kształtować coś niepokojącego, na co Hachi się aż się odsunął. I choć to wszystko wydawało się ciągnąć w nieskończoność, to tak naprawdę mogłoby się zmieścić w paru mgnieniach oka — zarówno rosnący u hycla niepokój, jak i fakt, że wiotkie ramię sześciolatki przeistoczyło się w mackę.
 Spierdolił przytomnie tuż po tym, jak śluzowate obrzydlistwo postanowiło uderzyć go w policzek i co szczęśliwie prawie udało udało mu się uniknąć. Głowa jedynie obróciła się gwałtownie na lewo, kiedy odsuwając się przyjął częściowo siłę uderzenia. Cofając się kilkukrotnie strzelił w smarkulę, jednak większość naboi przyjmowały macki — nagle bowiem pojawiło się ich już kilka, a te, gdy już zostały przestrzelone, regenerowały się.
 – Onii-chan~ Pobawmy się~ – Zaproponowała melodyjnie wymordowana, ku zgrozie Hachirō, brzmiąc przy tym niesamowicie niewinnie.  
 – Spierdalaj, kurwa, nie zwabisz mnie na vana z cukierkami! – Odkrzyknął, jednak na dobrą sprawę nie mógł za wiele zrobić. Dziewczynka jedną ze swoich macek chwyciła go wyjątkowo silnie za kostkę, w dodatku za tą, która miała wyjątkowego pecha do zarabiania wszelkich obrażeń.
 Hycel zaskomlał upadając na posadzkę, co zdecydowanie zabolałoby go bardziej, gdyby był bez kamizelki. Zarówno sam fakt zderzenia z podłogą, jak i upadek na karabin, nie należały do najweselszych doświadczeń. Niemniej jednak z dłoni wypadł mu pistolet, natomiast zęby boleśnie zazgrzytały gdy zacisnął odruchowo szczęki w czasie upadku, a oczy na moment zamknęły się. Gdy natomiast otworzył je, okazało się, że został szarpnięty wysoko w górę (dlaczego tej małej nie kończył się materiał na macki?) i gdy zawisł do góry nogami.
 Brakowało może z pół metra, by był w stanie dotknąć ziemi wyciągniętą ku niej ręką, natomiast dużo mniej brakowało mackom, które, począwszy od butów oraz dłoni rudzielca, zaczynały powoli oplatać jego ciało. Robiły to zdecydowanie zbyt wolnymi, ale pewnymi siebie ruchami, zupełnie tak, jakby ich właścicielka chciała podkreślić swoją dominację w sposób zdecydowanie zbyt intymny i wręcz nieprzyzwoity. Podkulił nogi, kiedy macki zaczęły pełznąć po jego udach — to by się mu całkiem spodobało, gdyby robiły to czyjeś ręce, a nie, kurde, śluzowate obrzydlistwo — i kiedy przemknęły się w okolice między jego nogami.
 Ta mała zdecydowanie się nim bawiła, traktowała go tak, jak znudzony kot traktował złapane przez siebie myszy. Wydał z siebie donośny jęk pełen obrzydzenia i wyrażający swego rodzaju bezradność, a jego żołądek zacisnął się tak, jakby lada moment miał zwrócić swoją treść. Wpadał w panikę, która rosła w nim dość szybko — bał się upadku, bał się uduszenia, bał się, że wyjdzie z tego z połamanymi łapkami, bał się braku poczucia gruntu pod nogami i… Hej, czy te macki miały zaokrąglone końcówki, z których sączyło się coś białego?
 Adrenalina wprawiała jego ciało w drżenie, zaś chęć ucieczki od obrzydliwych części cielska wymordowanej sprawiała, że wił się i poruszał w sposób, jaki można by było raz jeszcze uznać za dość nieprzyzwoity. Co to za erotyzowanie próby gwałtu, w dodatku dokonywanego przez coś, co wyglądało jak mała dziewczynka? Moroi kilkukrotnie zachłysnął  się powietrzem, starając się nabrać go w akcie desperacji jak najwięcej w płuca. W reakcji na wysiłek stękał cicho, z kolei próby pokazania, że wciąż jest groźny, spowodowały u niego wściekłe warczenie.
 Liczył na to, że Wilkoryjek ma go na oku tak, jak być powinno, jednak z drugiej strony wiedział, że nie może wystawić snajpera na zostanie dostrzeżonym. Wolałby, żeby Ryjek mógł atakować jak najbardziej z ukrycia; pamiętał o tym, że kolano średnio pozwalało mu na gwałtowniejsze czy po prostu szybsze poruszanie się, więc zwyczajnie musiał trzymać przeciwników na pewną odległość. Jedna z macek loli starała się zerwać mu karabin z pasa na ramieniu, a Hachirō podejrzewał, że samego pasa użyłaby chętniej niż karabinu, w dodatku do wychłostania go po ślicznej pupce.
 A pupkę, jak wspomniano, szanować trzeba.
 Moroi zaczął działać praktycznie od razu, kiedy tylko jako tako odzyskał panowanie nad sobą. Wyszarpnął z kamizelki nóż z wesołą technologią wysokiej częstotliwości, które lada moment wbił w mackę owijającą jego prawą rękę. Dopiero w tej chwili rudzielec uruchomił technologię, sprawiając, że z groteskowego odnóża dziewczynki trysnęła krew. To samo zaraz zrobił macce, która pełzła po jego szyi, a która też odruchowo cofnęła się przy zagrożeniu. Pozostałe natomiast zacisnęły się, zaś zranione powróciły do dziewczynki; widocznie chciała je możliwie najszybciej zregenerować. Warknął, jakby czegoś jeszcze brakło do pełni wizerunku zaszczutego kundla, po czym możliwie najszybciej postarał się potraktować w ten sam sposób pozostałe paskudztwa. Wiedział, że regeneracja zwykle wymagała czasu bądź odpowiednich zasobów, a przynajmniej coś takiego wciąż starał się sobie wmówić, więc i działać musiał możliwie najszybciej.
 Ciął gwałtownie, bez większego zastanowienia, starając się jedynie omijać własne ciało wprawionym w ruch ostrzem, choć teraz żadne rany nie wydawały mu się tak straszne jak sytuacja sprzed paru sekund. Teraz to już definitywnie zacznie woleć chłopców. Byleby nie mieć styczności z kobietami, z których w końcu brały się małe monstra. W końcu dość niezgrabnie, ale na dwóch nogach — kostka prawej faktycznie wydawała się skrzywdzona — wylądował na posadzce.
 Wymordowana, mając wszystkie macki pokaleczone bądź od pewnej długości odcięte, sama zaczęła wycofywać się w kierunku pozostałych na polu walki. Nie chcąc jej pozwolić ani na regenerację ani na ściągnięcie jako takiego wsparcia dla siebie, rudy wojskowy od razu schwytał ją za brudne włosy i szarpnął ku sobie.
 – Imouto-chan była niegrzeczna, a ja zostawiłem karnego jeżyka w domu – Syknął głosem takim, że samo jego brzmienie mogłoby kogoś zatruć, przysuwając jej przy tym nóż pod szyję. – Szkoda, oj szkoda. Mieliśmy łapać któreś z was. Mogłabyś trochę pożyć, ale mnie wkurwiłaś~ – Trzymał ją mocno, odchylając w tył jej głowę i unieruchamiając ją, by czasem nie mogła go ugryźć. Macki żałośnie wiły się na ziemi, niektóre z nich starały się podnieść, a sama wymordowana łkała. No tak, branie na litość zwykle było całkiem dobrą metodą na przeciwnika, jednak w tej chwili nie było mowy, żeby to na niego podziałało. Naprawdę był wściekły, naprawdę brakło mu sumienia czy współczucia, zwłaszcza dla istot, które uważał za gorsze.
 Na moment zawahał się przed atakiem — w końcu Ryjkowi zależało na psich chustach, a krew ciężko jest sprać. Szarpnął za materiał, jaki był luźno zawiązany wokół jej gardła, sprawiając, że ten zsunął się na podłogę. W następnej chwili pewnym ruchem ostrze zatopiło się w jej szyi, powodując, że lada moment trysnęła z niej krew, a z ust wymordowanej dobyło się rzężenie. Po chwili jej ciało wyraźnie stało się bardziej wiotkie, pozbawione sił, natomiast Moroi kilkukrotnie dla pewności dźgnął ją jeszcze w klatkę piersiową. W takich sytuacjach mógł przytulać małe dziewczynki.
 Rzucił ją na bok zupełnie jak przemoczoną, szmacianą lalkę, po czym pochylił się po tę chustkę i uniósł ją, obracając się zaraz przodem do Desperata. Pomachał nią, po czym wetknął do kieszeni spodni. Cofnął się po pistolet, zaś następnie ruszył do walki przeciwko pozostałym wymordowanym. Strzelając niezbyt celnie obrał sobie za cel monstrum, które szło w kierunku Shinyi — starał się strzelać po jego nogach, byleby go spowolnić. W końcu w każdej szanującej się grze był jakiś etap z obroną snajperów, a że życie było zabawne,  to trzeba znaleźć jakiś punkt odniesienia. Miał nadzieję, że przyniesie to jakiś skutek, byleby jego przyszła żona mogła bez problemu ich wspierać ogniem od góry.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 3 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach