Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Uczestnicy: Hachiro, Ivo, Lazarus, Shinya
Czas: popołudnie/wieczór jakiegoś pięknego czerwcowego dnia, a i roku 3004.
Miejsce: Pustynia na Desperacji.


To mówisz, że tak właściwie o co biega? – Zapytał zamaskowanego mężczyznę, który podobno miał ich doprowadzić do miejsca, przez które będą przechodzić członkowie gang DOGS. Nie, żeby mu nie ufał, ale… Nie ufał mu w najmniejszym stopniu. Patrzył na Desperata sceptycznie, myśląc, że jeśli już, to samych dzielnych bohaterów narodowych wprowadzi w paszczę niebezpieczeństwa.
 Ale nie bał się.
 Nie widział powodu do strachu. Widział powód do wpakowania serdecznej serii z automatu prosto w czaszkę nieznajomego, kiedy tylko poczuje zagrożenie wynikające z jego działań. Jego propozycja była cokolwiek nietypowa; mało który mieszkaniec Desperacji był chętny do współpracy z wojskowymi wyłażącymi z wygodnego wnętrza murów i pewnie w swoich małych, przepełnionych piaskiem móżdżkach mieli jakieś powody do niechęci. Jednakże maleńki móżdżek Hachirō nie potrafił ich przyswoić.
 A jednak zgodzili się na przyjęcie oferty współpracy; Hachi dlatego, że kojarzył doskonale, kim są psy Desperacji i słyszał to i owo na temat ich przywódcy. Paskudny, zakazany typ, którego od wstąpienia do Hycli Ósemka chciał ustrzelić i pozbawić parszywego łba. Jego uczucia w tej chwili można było porównać do zachowania smarkatej fanki jakiegoś zespołu, która wybuliła ostatnie grosze kieszonkowego na bilet VIP, umożliwiający jej spotkanie swojego idola i łudzenie się, że ten zapamięta ją na nieco dłużej niż chwila.
 No, prawie.
 Tutaj różnica była czystą formalnością o nazwie „chcę go zabić”, a taka myśl była nieczęstym zjawiskiem w przypadku fanek. No, chyba, że były wyjątkowo specyficzne. Tak też właśnie praca i uczucia Moroia przeplatały się wzajemnie, pobudzając rudego narwańca niczym świeżo złapany przez psa gończego trop.
 – I nie rozdziobią nas kruki i wrony, staruszku? – Zerknął znowu na nieznajomego, zastanawiając się pobieżnie, co koleżka kryje pod swoją wilczą mordką i dlaczego nie chce się ujawnić.
 –To ten, jeszcze kurde raz. Prowadzisz nas do psów. Mamy iść tylko ja, ty i oni. Prawie jak podwójna randka. Mogę ci oddać Ivo, bo trochę marudziasty bywa, pewnie wam się spodoba razem. Ale! Kontynuujmy. Prowadzisz nas do psów, odwalamy serdeczną niezwykłą podróż, zastawiamy pułapki i załatwiamy ich… A ty chcesz z tego tylko chusty? – Uniósł brwi, czekając na jakikolwiek ruch z jego strony.
 – Jak na moje to to brzmi całkiem okej. Tylko na chuj ci one? Jakiegoś sklepu z pamiątkami chcesz się dorobić? Jak dobrze pójdzie, to pomogę ci ściąć ich szefa. – Skończył całkiem zadowolonym  tonem pełnym przekonania świadczącego  o tym, że naprawdę wierzył w to, co powiedział.
 – To prowadź, Wilkoryjku. W sumie to jak ci tam jest? Chyba, że lubisz, jak się na ciebie mówi Wilkoryjek. Lubisz? Aww, to całkiem urocze. Jak nas udupisz, to powieszę sobie twoją maskę nad kominkiem. Pozbawiwszy cię wcześniej rączek, bo bez rączek nie ma ciasteczek. Choć ty pewnie w życiu ciasteczka nie widziałeś. – Podszedł do niego i klepnął go po ramieniu, po czym spróbował schwycić go pod ramię i pociągnąć ku sobie, by potem wypchnąć do przodu. Co prawda natknęli się na obcego podczas radosnej przechadzki po bezkresnej, paskudnej pustyni Desperacji, ale jednak musieli gdzieś z nim we trójkę dojść. #nohomo


// Czas wybrany tak, żeby było przed chorobą Shinyi i przed kontuzją Hachiego. Laza określam „Desperatem”, bo bez spojrzenia na czerwone ślepia niezbyt to wiadomo. A dzieją się rzeczy za błogosławieństwem Arkadiusza Dziewiątego.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:54, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jak bardzo zdesperowanym i nieodpowiedzialnym trzeba być by pchać się w paszczę lwa? Wrząca w żyłach nienawiść podpowiadała czasem najgorsze pomysły, które często za szybko przekształcały się w zbyt łatwe do zrealizowania scenariusze. Jednym z nich było właśnie niemal symboliczne napuszczenie hycli na bandę zdziczałych psów. Jednak mimo podejmowania ogromnego ryzyka Lazarus zdawał się dokładnie wiedzieć co robi.
- Macie broń, nie wiem jak z umiejętnościami. Wydam wam kilka psich łbów do odstrzelenia. Desperacja będzie wdzięczna gdy chociaż raz nam pomożecie, a nie przeszkodzicie. Propozycja oczywiście do odrzucenia, ale chyba szkoda ją zignorować - oznajmił zachrypniętym głosem, stojąc pewnie przed wojskowymi niczym desperacki mesjasz.
Poza aż nazbyt sporą pewnością siebie nie różnił się w tym momencie za bardzo od przeciętnego desperata. Tak samo upierdolone pustynnym brudem ubrania, posklejane srebrną taśmą buciory i przybrudzona maska na pysku. Do solidnego pasa przy spodniach przytoczoną miał maczetę, której ostrze pokryte było czymś co niepokojąco przypominało zaschniętą krew. Cienka stalowa siatka zamontowana od wewnętrznej strony plastikowego wilczego pyska sprawiała, że ślepia mężczyzny wydawały się znacznie ciemniejsze niż w rzeczywistości i trudno było dopatrzeć się w nich zdradliwej czerwieni.
- Rozszarpią was wściekłe kły, szczeniaku - warknął w odpowiedzi.
Borisowi nie przeszkadzało gadanie hycla, choć z pewnością było irytujące. Sam uwielbiał kłapać dziobem, więc poniekąd był przyzwyczajony do bezsensownego potoku słów płynącego gdzieś koło jego uszu.
- Poprowadzę was do wodopoju, który sobie przywłaszczyli i roszczą sobie jebane prawa do każdej kropli wody. To wkurwia. Wiecie, tu nie ma zgrzewek Pepsi na wyciągnięcie łapki. Zastawicie pułapki, rozstrzelacie ich, wysadzicie w powietrze czy złapiecie sobie jako zwierzątka domowe, gówno to wszystkich będzie obchodziło. Za narażanie własnego dupska chcę tylko ich chusty.
Posłał powątpiewające spojrzenie temu, z którym aktualnie rozmawiał, zerkając ukradkiem na jego towarzyszy jakby chcąc się upewnić czy zdają sobie sprawę z faktu, jakim wielkim pierdoleniem jest nadzieja na złapanie przywódcy gangu. Ten pokemon był praktycznie nieuchwytny. Przeznaczenia chust również nie był skory zdradzić.
- Może być Wilkoryjek - zgodził się aż nazbyt ochoczo jakby na ułamek sekundy zapominając, że mimo chwilowego wspólnego celu cała trójka nadal jest jego wrogami. Na szczęście klepnięcie w ramię szybko mu o tym przypomniało. Gwałtownie szarpnął ręką by uniemożliwić jakiekolwiek pochwycenie jego osoby i przez chwilę odczuł impuls żeby tak po prostu, bezceremonialnie przedstawić zębom wojskowego swoją pięść, ale chyba wolał żeby nadal mieli go za pustynnego żula niż cokolwiek podejrzewali.
- Nie dotykaj mnie bo łapy ci uschną. Nie wiesz gdzie się tarzałem. Jak cię rączki świerzbią to się pobaw z kolegą jak w koszarach - ruchem głowy wskazując na Shinyę, biorąc go i tak za wcześniej wymienionego Ivo i nie czekając na odpowiedź ruszył przed siebie, choć ze względu na stan swojego kolana, nie za szybko - Traktujecie mnie jak przewodnika, jak ducha. Idziecie za mną, nie dotykacie, nie spoufalacie się, nie kombinujecie, nie zatrzymujecie, a jak są jakieś pytania to zadajecie je w drodze, bez zwalniania tempa.
Zapewne powinien być usłużny, grzeczny, pozwolić się wytarmosić i jeszcze zamiatać piasek przed nimi byle tylko zgodzili się ruszyć za nim, ale połączenie dawnego dowodzenia oddziałem i ta dziwna pewność, że choć jednemu z wojskowych zależy na śmierci psów z gangu tak bardzo jak jemu, nie pozwalała mu na żadne teatralne podporządkowywanie się.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shinya nie był najbardziej zachwyconą osobą na świecie, gdy usłyszał o tej akcji, ale szczerze powiedziawszy, mało które zadanie wywoływało w nim podobne uczucia. Praca to praca, trzeba było ją wykonać. Sam nie był szczególnie podejrzliwy względem motywacji Desperata. Jeśli ten faktycznie mówił prawdę, rozumiał jego motywację doskonale. Woda była jedną z najcenniejszych środków poza murami miast. A Desperaci też ludzie, Okiayu dołączył do wojska właśnie po to, by ludziom pomagać i przyczyniać się do polepszenia ich życia. Może w końcu uda się przestać patrzeć wyłącznie na mieszkańców miast.
Jedyne co nie dawało mu spokoju to owe chusty. Ciężko mu było pojąć, po co ich kontaktowi te skrawki materiału. Niewinnie chciał wierzyć, że jest to prośba czysto praktyczna, z materiału można zrobić koc, okrycie, cokolwiek. Ale choć bywał naiwny, to jednak nie aż tak, swoje lata miał i odrobinę oleju w głowie również, w to przynajmniej wierzył. Z pewnością powód nie był tak prosty. Nie chciał się jednak w to wgłębiać - czyny ich przewodnika były jego sprawą, póki im nie szkodził, nie miał zamiaru go powstrzymywać.
Swoją drogą znów powinien zganić się za to, że dał Hachiemu być głównym negocjatorem i pierwszym do zabierania głosu. Choć może jego bezpośredniość lepiej przemówi do mężczyzny. Zdążył już zauważyć, że jego dość oficjalne i zdystansowane podejście niezbyt wzbudza zaufanie ludzi. A on udawał, że takie zachowanie bierze się z jego pozycji i obowiązkowości, a nie z bycia pyzą emocjonalną nieumiejącą rozmawiać.
W każdym razie ruszył za Wilkoryjkiem, podtrzymując milczenie, obiecując się nie odzywać, jeśli nie będzie to konieczne. Zdecydowanie lepiej szło mu zachowywanie pozorów spokoju, opanowania i panowania nad sytuacją, kiedy nie zdradzał się głupimi uwagami. Rzucił co prawda Hachiemu ciężkie spojrzenie... spojrzenia właściwie, ilekroć ten rzucał tekstem o randkowaniu czy ciasteczkach, ale nawet nie próbował go karcić czy uspokajać - zbędne, z pewnością by nie wyszło, a na dodatek tylko przyczyniłoby się do tego, że wyglądaliby jak przekupki kłócące się na targu. Mógł się drażnić z rudzielcem w zaciszu domowym, ale nie przy świadkach.
Zamiast tego wolał poruszać praktyczne kwestie. Na tym musiał teraz skupić swoją uwagę.
- Wiesz ilu ich dokładnie jest? - spytał przewodnika, nie zwalniając kroku. - "Kilku" to dość ogólne określenie. Wodopój jest na płaskim terenie, czy będziemy mieli gdzie się przyczaić?
Starał się już wymyślić najlepszy sposób ataku na psy. Nie był wielkim fanem strategii "idź, strzelaj do wszystkiego, co się rusza i wróć". Metoda Hachiego pod tytułem "dwadzieścia granatów" też wzbudzała w nim wątpliwości.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Spoglądając w wilczą maskę mężczyzny, stojącego przed nim czuł, że ta propozycja musi mieć w sobie jakiś haczyk. Żaden mieszkaniec desperacji, który zachował jeszcze resztki zdrowego rozsądku nie zadawał się z żołnierzami, chyba, że absolutnie nie miał innego wyjścia - czyli został przez nich pojmany lub zaatakowany. A nawet jeśli to robią, to kontakt jest dosyć krótki, chłodny i kończy się śmiercią jednej lub drugiej strony. Tymczasem ten tutaj przyszedł do nich z własnej woli i zaproponował układ, który był dla nich o tyle korzystny, że bezpośrednio pozwalał im uderzyć w najbardziej uciążliwy gang, jaki szlajał się po skażonych terenach. O zaufaniu nie mogło być mowy w żadnym wypadku, dlatego Ivo czujnie obserwował ręce desperata, a lufa jego oriona, mimo że luźno trzymanego w ręku, nieznacznie celowała w kolano obcego. Niech no tylko spróbuje wykonać fałszywy ruch...
Słysząc tyradę Moroi'a przewrócił oczami ze zniecierpliwienia. Zaczyna się... Oby tylko wilkoryjek nie okazał się równie rozgadany co nasz rudowłosy hycel, to wszystko będzie dobrze. Do radosnej paplaniny tego drugiego już zdążył się przyzwyczaić i wypracować strategię - zazwyczaj sprowadzającą się do ignorowania połowy zdań, które wychodziły z jego ust. Natomiast, jeśli do tego dojdzie warkot tego człowiekopodobnego mutanta... cierpliwość Bergssona zostanie wystawiona na próbę.
Nie podobała mu się jeszcze brawura, z jaką nosił się ich "przewodnik". Jak na wygłodzonego mutanta, który potrzebuje pomocy w udrożnieniu wodopoju z zawadzających psów, zdecydowanie był zbyt butny i zbyt ochoczo próbował przejąć dowodzenie. Koniec końców, oni bez zabicia grupki wymordowanych dadzą radę przeżyć następny tydzień, natomiast on, bez wolnego dostępu do wody umrze po kilku wypełnionych agonią dniach. Lista podejrzanych elementów w całej tej sprawie wydłużała się i jeśli przekroczy bezpieczną granicę, to plastikowy pysk wilka zostanie wzbogacony o kilka nowych dziur, tak samo jak czaszka jego nosiciela.
- Wydajesz się zbyt pewny siebie, Wilkoryjku - ostatnie słowo zaakcentował z ironią. - To dlatego, że przy wodopoju czeka banda twoich kumpli, szczerzących do siebie zęby na myśl o tym, jak ich kumpel wciągnął głupich żołnierzy w zasadzkę? Jeśli spróbujesz nas okantować, to obcięcie rączek będzie tylko jedną z rzeczy, które ci zrobimy. - dokończył ostrzeżenie.
Wątpił, żeby to podziałało na desperata. "Ludzie" tego typu zazwyczaj ignorowali przyjazne ostrzeżenia aż do ostatniego momentu, a potem, gdy karma wgniatała butem ich twarz w ziemię, pytali świat "Dlaczego?". Po prostu postawił sprawę jasno, żeby później nie było między nimi żadnych niedomówień. Jeśli on grzecznie ich poprowadzi, oni oddadzą mu te chusty, wodopój i nawet mięso z zabitych psów, jeśli będzie głodny. Ale gdyby chciał ich zdradzić, to szybko pożałuje tego manewru.
Lekko uśmiechnął się, widząc jak desperat próbuje ich sobie podporządkować. "Nie dotykać", "nie kombinować", brzmiało, jak polecenia dziecka, które dostało trochę swobody i uznało, że wolno mu teraz rozstawiać rodziców po kątach. Nieistotne, dopóki dostaną to, czego chcą, może myśleć, że nimi dowodzi. Ruszył za nim spokojnym tempem, czujnie obserwując okolicę. Starał się na bieżąco ocenić użyteczność ich obecnego terenu pod względem stosowania zasadzek. To wszystko zależało też od liczebności grupy, z którą przyjdzie im się zmierzyć, ale pewne założenia da się poczynić na wstępie. Shinya widocznie myślał podobnie, bo zadał kilka pytań, które Bergssona również nurtowały, a które istotne były dla odpowiedniego przeprowadzenia akcji. Sam wolał jednak teraz milczeć, zwalając obowiązek wypełniania pustynnej ciszy rozmową na swoich towarzyszy. Zamiast paplać, nasłuchiwał, bo poza psami, które były ich celem, Desperacja pełna była najróżniejszych stworzeń, czekających tylko na przechodzący w pobliżu posiłek.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Uuu, no patrzcie, Wilkoryjek trochę taki złodupiec jest – Skomentował głośno postawę Desperata, który swoją postawą całkiem przypadł mu do gustu. Niby taki nietykalny, niby taki „nie lubię was”, a jednak zaakceptował przesłodki pseudonim, jaki otrzymał od hycla.
 – Taki kaktusik troszeńkę. Tsun~dere~tsun~dere~tsun~dere~tsun~ no nie bądź taki. Na najbliższe godziny jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. – Kontynuował, acz nieco ciszej niż wcześniej. Najwyraźniej górę względnie wzięła w nim pewna zupełna abstrakcja, którą nazywa się instynktem albo rozsądkiem.
 – Nie uschną, nie martw się o to. Z wdzięczności to bym cię normalnie mógł wytulaskać. I on to jest jak kamień, nie że twardy, tylko się nie rucha… rusza znaczy – Roześmiał się krótko. – Poza tym to jest Nyacchi, więc dobrze trafiłeś, bo to Ibu-chan będzie twój~ A ja jestem Hachi. Miło mi cię poznać, Wilkoryjku. No i tak na pierwszej randce to cię macać nie będę, luziczek totalny! – Dlaczego nie walnął go jeszcze w pysk. Powinien. Definitywnie ktoś powinien go przynajmniej zakneblować.
 – No w sumie to dobry pomysł, żebyśmy wiedzieli, jaka tam ilość jest. No i planik by się przydał. Jak nie, to wiesz, Konfucjusz mawiał, że dwadzieścia granatów załatwi sprawę. – Na szczęście nie był w posiadaniu granatów. Powinno się go w ogóle wpisać na listę „tych klientów nie obsługujemy”, jeśli chodziło o wydawanie materiałów wybuchowych wojskowym.
 –Ibu-chan, każdy tsundere wydaje się pewny siebie. Jak go odpowiednio oswoić i posmyrać, to zaśpiewa inaczej. Myślę, że nas nie wywiezie w pole i nie sprzeda ruskim wnętrzności! – Czyżby bronił swojego nowego towarzysza przed wojskowymi? No, może trochę. Ale to była bardziej kwestia tego, że napalił się na ideę wystrzelania pomiotów Desperacji i wierzył w nią już całym sobą. A jeśli Wilkoryjek ruszył w przód, zrobił to też rudzielec. Niech zna łaskę pańską i inne takie śmieszne rzeczy, których Hachi pewnie nie byłby w stanie pojąć swoim małym rozumkiem.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wojskowi ruszyli za nim, więc najtrudniejsza część całego planu się powiodła. Lazarus odetchnął z ulgą. Naprawdę przewidywał o wiele więcej problemów przy namawianiu obcych do pomocy niż przy samym wykonaniu zadania.
- Jakieś dwie godziny temu była ich szóstka, może siódemka - odpowiedział bez wahania, najwyraźniej uznając Shinyę za najrozsądniejszego z całej trójki i teraz to na nim skupiając całą swoją uwagę - Teraz może być ich więcej lub mniej. Zmieniali się, niektórzy przychodzili po wodę i targali gdzieś zapasy, więc w pewnym momencie było z dwudziestu, ale problemem są ci, którzy non stop siedzą z dupskiem na miejscu. Nie wiem czy to strażnicy czy czają się tam bo lubią, ale ubicie ich sprawi, że damy radę podpierdolić sporo wody przez noc. Wątpliwe czy przestraszą się na tyle by zupełnie odpuścić to miejsce, ale kilka godzin spokoju to i tak sporo.
Na mocy łowczego sojuszu psiarnia pozwalała mu się włóczyć w pobliżu, chociaż wolał nie ryzykować samotnego podejścia po wodę. Nie wiedział na ile daleko sięga psia dobroć i czy nie skończy z ich kłami na gardle jako intruz, który pozwolił sobie na zbyt wiele. Możliwość wykorzystał raczej do obserwowania całej bandy.
- Teren jest pojebany. To zasypane ruiny. Wiesz, nagła skarpa na pustyni, zerkasz w dół i okazuje się, że stoisz na piątym piętrze budynku. Normalnie w środku już nic nie ma, zwykłe puste centrum handlowe, ale ostatnio chuj wie dlaczego zadziałała fontanna, ruszyły filtry i ludzie dostali pierdolca bo cała podziemna chujnia po przefiltrowaniu okazała się zdatna do picia. Wpełzniemy przez moją kryjówkę, w miarę bezpieczna droga. Znajdziecie się wtedy nad nimi i zobaczycie jak według was wygląda sytuacja.
Dla Desperatów lubujących się w pełzaniu po wszelkich ruderach tak abstrakcyjne przestrzenie były niemal normą, ale Boris nie był pewny czy wojskowi w ogóle zdołają sobie wyobrazić o czym mówi bez zobaczenia tego na własne oczy.
- Wojsko niby takie nieustraszone, a niepokoi się zuchwałością jednej pustynnej łajzy. Morale podupadają poza murami wygodnego miasta? Zostawcie sobie te groźby dla psiarni, chyba że są zarezerwowane wyłącznie dla grup mniejszych niż wasza.
Lazarus powoli ustawiał sobie w łebku nową hierarchię tego stada, której postanowił trzymać się już do końca i w której jak łatwo było można się domyślić Hachi nie zajmował zbyt wysokiego szczebla. Wilcza maska bezbłędnie ukrywała wszelkie emocje łowcy toteż pozostała dwójka nie mogła zauważyć jak rzucił im zatroskane spojrzenie, gdy ostatni z nich zaczął swój występ. Kto wie? Może Boris dosłownie ściągnął sobie do pomocy jakiś oddział specjalny.
- Super, dream team słodkich imion - skwitował słowa wojskowego pajaca - Zawsze możesz mnie oswoić podarowaniem mi gangsterkich chust i wbiciem psich łbów na pale tuż przed budynkiem. Rwałbyś mnie tym jak świeżą pietruszkę.
Nie zamierzał marnować czasu na jakieś pierdoły. Wszystko w jego łbie sprowadzało się tylko i wyłącznie do osiągnięcia celu, którym było wysmarowanie psią krwią kilku najbliższych kilometrów kwadratowych. W milczeniu pozwalając upośledzełkowi na dalsze porównywania go do tsundere kierował mundurowych w stronę celu i choć na horyzoncie poza piachem nic nie było widać to zatrzymał się w pewnym momencie, wskazując coś ręką. Nakreślił przed sobą niewiele mówiącą linię.
- Skarpa - podpowiedział, nie będąc pewnym czy widzą to minimalne załamanie w krajobrazie - Możemy wejść górą jak sugerowałem wcześniej albo okrążyć całość i wbić od frontu.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Cieszył się, że ich przewodnik dysponował odpowiedziami, których potrzebował. Potakiwał, gdy ten mówił, nawet gdy ten na niego nie patrzył - ot, pomagało mu to poukładać wszystko w głowie. Z sześcioma czy siedmioma psami nie powinni mieć problemu, jeśli po swojej stronie mają zaskoczenie. Rzecz jasna ci nie byli głupi, z pewnością spodziewali się, że ktoś może chcieć zdobyć wodopój, ale nie mogli patrolować całego terenu. Z tego, co mówił Wilkoryjek, teren miał obfitować w miejsca do ukrycia się. Najlepiej byłoby wystrzelać ich z daleka, zmieniać pozycje, zmusić przeciwników do rozproszenia się. Chciał jeszcze zobaczyć to na własne oczy, ale przynajmniej mieli jakiś punkt zaczepienia.
- Jak będzie ich więcej, możemy przeczekać w twojej kryjówce, aż część się oddali - zaproponował. - Nie ma co porywać się z motyką na słońce, lepiej zdejmować ich, jak są rozproszeni. Hachi, nie rozdawaj Ivo jak jakiegoś prezentu. - Nie spodziewał się, by to podziałało, ale chociaż spróbował. Mało przekonującym, zmęczonym głosem, ale jednak. Już wieki temu zrezygnował z prób uciszania głupich gadek rudzielca, tak więc i teraz jedynie słuchał jego paplaniny, zerkając na ich SPECowego towarzysza, obstawiając w myślach, jak długo powstrzyma się przed przywaleniem niższemu hyclowi. Jak widać zresztą i Ivo był podejrzliwy względem ich przewodnika, choć w tym zgadzał się z Moroim. Cóż, w tym gronie chyba to właśnie Shinyi przypadała rola najbardziej ufnego w nie aż tak nieczyste zamiary Wilkoryjka. A nawet jeśli ten miał zamiar ich wykiwać... cóż, wolał być czujny i uważać na jego czyny niż ostrzegać go, powtarzając "nie ufam ci, coś knujesz". Nie łudził się, że ich groźby faktycznie przestraszą przewodnika.
Kiedy ten wskazał ręką horyzont, Okiayu wytężył wzrok, starając się dostrzec skarpę, o której mówił. Miał wrażenie, że majaczył mu jakiś zarys, ale równie dobrze mogła to być siła sugestii. Zacisnął wargi, namyślając się chwilę.
- Atak od frontu rzadko jest dobrym pomysłem - zauważył powoli. - Twoja kryjówka i bezpieczna droga brzmią dużo bardziej zachęcająco. Zwłaszcza że z góry będzie łatwiej się rozejrzeć. I strzelać również. A jeśli Hachi swoją paplaniną będzie zdradzał naszą pozycję, to się go zaknebluje i tyle. - Spojrzał jeszcze na swoich towarzyszy, czy nie mają innego zdania - nigdy nie lubił narzucać swojego, zwłaszcza że zdarzało mu się przecież coś przegapiać - po czym, jeśli nikt nie oponował, przy czym myślał głównie o Ivo, Hachiemu w kwestii planowania strategii średnio ufał, to ruszył w stronę skarpy. Rozglądał się nieustannie, wiedząc, że są już blisko terenu wroga. Nie chciał być zaskoczony przez bandę psów, która wyszła na patrol.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Słuchając paplaniny Moroia nadal starał się zachować kamienną twarz i nie pozwolić sobie na żaden komentarz w jego stronę. Nawet najlżejsze westchnienie nie dobyło się z jego piersi - wbił po prostu wzrok w krajobraz, odcinając się od szumu tła, jakim były słowa rudowłosego hycla. Było to o tyle trudne, że nadal starał się słuchać rozmowy między Shinyą a Wilkoryjkiem, wyłapując najważniejsze informacje. Zakładając, że mają element zaskoczenia i nie wyda ich nawet radosny szczebiot kapelusznika, są bez większego wysiłku w stanie powalić dwukrotnie liczniejszy oddział, jeśli każdy z nich przed właściwym atakiem usunie jednego przeciwnika. Nie był pewien czy każdy z jego towarzyszy potrafił posługiwać się bronią palną, dlatego ten element był wadliwym klockiem układanki. Spojrzał z ukosa na zakrwawioną maczetę ich przewodnika. Skrzywił ledwie zauważalnie usta i dokonał poprawek w planie. Zakładając, że desperat przyczyni się do walki czynnie, 7 było granicą bezpieczeństwa, powyżej tego narażali się na obrażenia, od lekkich po poważne, w zależności od przewagi liczebnej członków gangu.
W zamyśleniu obracał w pamięci opis terenu, na którym dojdzie do starcia. Jeśli mieliby tę przewagę i faktycznie rozpoczęliby atak od góry, nawet taktyka Hachiego pod tytułem "dwadzieścia granatów" mogłaby zdać egzamin. Oczywiście, wszystko okaże się na miejscu, nie bez znaczenia było też rozmieszczenie psów wokół fontanny. Jak zawsze, plany i strategie mogły runąć przy zderzeniu z rzeczywistością. Dlatego po chwili porzucił ten tok myślenia.
W samą porę, bo oto dotarli na miejsce. Czymkolwiek by ono nie było. Faktycznie, widział skarpę, ale zgodnie ze słowami przewodnika wyglądała dość niepozornie. Ostrożnie podszedł bliżej, chcąc spojrzeć w dół i rozeznać się w terenie. Shinya jednak rozpoczął dyskusję na temat planu, odwrócił się więc do nich.
- Popieram. - przytaknął na słowa czarnowłosego speca, po czym zwrócił się w stronę desperata - Masz przy sobie jakiś pistolet czy ta maczeta to twoja jedyna broń? W drugim przypadku proponuję, żebyśmy się podzielili, tak że obaj podkradniemy się do nich bliżej, a ty - skierował spojrzenie z powrotem na Shinyę - i Moroi będziecie nas obstawiać. - zakończył. Kiedy jego towarzysz zbliżył się do krawędzi skarpy, do głowy Ivo przyszło jeszcze jedno pytanie - Jak czuły jest węch Psów? - bo zamaskowanie zapachu było znacznie trudniejsze niż wyciszenie kroków i nie wychylanie się zza rozbitych witryn. Bez tej informacji, całe skradanie się i podchody mogli sobie w zasadzie darować - każdy atak będzie tak samo spodziewany.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wbrew pozorom, jakie stwarzała jego maska totalnego kretyna, Hachi dokładnie zapisywał w swoim rozumku każde słowo Wilkoryjka. Dla niego te opowieści były abstrakcyjne, takie bliskie, a jednak odległe i intrygujące na swój sposób. Kto by pomyślał, że ta paskudna, gigantyczna kuweta może być taka ciekawa w tej swojej dziwaczności? I w sumie to rozdawałby Ivo, na pewno wśród łowców czy innych desperatów był ktoś, kto miałby na niego chętkę!
 – No, aż bym powiedział, że Andrzej się wkurwi – Skomentował głupiutko, ale z powagą, chcąc w ten sposób pokazać, że rozumie uczucia Wilkoryjka. – Temu to nawet chętniej ich sprzątnę! Dla ciebie wszystko. Ne, bardzo ich nie lubisz? Bo ja to bym mógł ich ścinać kurde jak mlecyka ostatniego w sezonie – Pokiwał głową, przybierając bardzo rzeczowy wyraz twarzy. Szedł jednak grzecznie ze swymi kompanami, a w głowie jedynie wyklinał ten przeklęty piasek, który pewnie był żywy i jak dzikie węże chciał mu wpełznąć nogawkami w gatki i uwierać w pupkę.
 A pupkę się szanuje.
 – Ne, bez takich~ Ja tu do ciebie z sercem. W sumie to cię szanuję za to, co zrobiłeś. Trzymają was pod butem i gnębią, a ty się postawiłeś! I to sam – I o ile Hachiemu można było zarzucić naprawdę wiele podłości, to teraz mówił z nieukrywanym respektem wymierzonym w Wilkoryjka. Niech się w nim pławi i cieszy, bo pewnie jedyne dobro, jakiego doświadcza  w swoim nędznym żywociku szczurka pustynnego, to popijanie piwa Opsim czy innego Ebełebe.
 – No widzisz, jaki fajny jestem. Daj mi dwie chwile i okręcę sobie ciebie wokół paluszka – Skomentował, tym samym sprawiając, że iluzja szacunku i dumy prysła jak bańka mydlana.
 – Nyacchi, obiecałeś, że nasze zagrywki w łóżeczku zostaną między nami – Nie mógł powstrzymać pyskówki komentującej jego tekst na temat kneblowania. Ale potem był już grzeczny.
 – W zasadzie opcja z zakradaniem się i ewentualnym przeczekaniem brzmi najlepiej – Połączył pierwszy pomysł Shinyi z tym, co zaproponował Ivo, po czym spojrzał na zamaskowanego. – Nie pamiętasz, co ile się zmieniają? Można by było poczekać na zmianę, ne~ Choć podejrzewam, że na noc zostawią jakąś większą grupę, żeby mogli się zamieniać w czasie czuwania. Śpiących to i łatwiej załatwić – Zauważył odkrywczo. – Mi pasuje, żebyśmy was obstawiali. Ale gdybyśmy chcieli być bardziej dyskretni, to możemy poczekać do nocy i próbować po cichu i… – Spojrzał na nogę Wilkoryjka. Trochę dziwnie nią ruszał. – Ty dasz radę jakby co trochę pobiegać? – Oho, czy to przejaw troski w głosie? – Co do zapachu, to chyba zależy od tego, z czym ci popierdoleńcy zmutowali, ne~ Jeśli jest dużo psich, to możemy się najwyżej wytarzać i liczyć na to, że będziemy mieć farta. No i zależy od tego, jak wiele w ich nosach jest z ludzi, a jak wiele z psów.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:56, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pozwalał im się dogadać między sobą, nie mając najmniejszego zamiaru wtrącać się w ich plany, skoro tak świetnie odpowiadali na własne pytania. Pilnował tylko by podchodząc z nim do skarpy byli dokładnie pół łba za nim, żeby żaden nie wychylił się przed przewodnika stada i przy okazji nie zleciał na dół. Przynajmniej do czasu gdy od Ivo nie padła sugestia by Wilkoryjek im pomógł w walce.
- No właśnie, trzymają nas pod butem i gnębią, a ja się postawiłem - powtórzył beznamiętnie słowa Hachirō - Mam broń, ale nie ma opcji żebym zaryzykował wychyleniem się dopóki nie będę miał pewności, że ktokolwiek, kto mnie tam zobaczył nie zdechł pięć minut wcześniej. Was i tak wszyscy tu nienawidzą, więc wy niczym nie ryzykujecie w przeciwieństwie do mnie.
I właśnie jakby na przekór swoim słowom uklęknął tuż przy skarpie i bezceremonialnie wychylił łeb by zerknąć w dół, oparty rękoma o niemal samą jej krawędź. Gdzieniegdzie pod piaskiem przebłyskiwał ostry brzeg betonowego budynku, ukruszony porządnie w niektórych miejscach. Łowca wpatrywał się w dół przez kilka chwil, jak czujny pies próbując wypatrzeć jakikolwiek ruch. Mimo, że ściana nad którą się znajdowali stanowiła główne wejście do budynku to mało kto się tu kręcił.
- Jeżeli ktoś aktualnie nie wchodzi albo nie wychodzi to jest spokój. Tutaj nikt się nie zatrzymuje bo mięso spada na łeb - skomentował nieco ciszej, a widząc, że Ivo również zerka w dół wskazał mu ruchem głowy zgnieciony po spotkaniu z ziemią i przysypany piachem samochód; najprawdopodobniej nawet specowski, którego pasażerowie już dawno skończyli w desperackich brzuszkach.
Może i nawet w brzuszku Wilkoryjka. Na dole najpewniej znalazłoby się więcej szkieletów pechowców, którzy wcześniej o skarpie nie mieli najmniejszego pojęcia. Boris przedreptał niecierpliwie przednimi łapkami na krawędzi posyłając nieco piasku na resztki plastikowego neonu znajdującego się jakieś dwa metry pod nimi.
- Jeżeli przebiegnę pięć metrów to pobije swój własny rekord... Teraz chodźcie - zadecydował w końcu nie czekając na ich reakcję i zeskakując na neon, który zaskrzeczał błagalnie grożąc zawaleniem - Wpełzać ostrożnie. Jak mi nie ufacie to Hachi pierwszy. Jego nie będzie nikomu szkoda.
Opuścił się na rękach do połowy neonu i po chwili wbił buciorami do przodu w przerwę między gigantycznymi literami i zniknął im z oczu. Przeczołgał się przez wyżarty przez czas niewielki otwór w ścianie i znalazł się we wnętrzu budynku. Na chybotliwej kładce poczekał na resztę towarzyszy. Wszystko w środku było zresztą niezbyt pewne, a w dodatku panował tu półmrok i niska temperatura. Przed ich oczami rozciągał się teraz spory labirynt składający się z wzmocnionych stropowych belek, rur wentylacyjnych i wszelkiego innego sufitowego ustrojstwa oraz kilku prowizorycznie powiązanych kawałków starych drzwi i dykty, które bardziej przypominały porzuconą na morzu tratwę niż faktyczną kryjówkę. Na środku leżał jednak plecak i owinięty szmatami karabin snajperski. Wilkoryjek bez wahania wszedł na najbliższy kawał wzmocnionego metalu. Jeżeli według niego to było bezpieczną drogą to lepiej nie wiedzieć jak wyglądała ta mniej przyjemna. Pod nimi znajdowały się podzielone na boksy pomieszczenia i korytarze dawnej galerii handlowej i na szczęście zero jakichkolwiek żywych istot, które nie zapuszczały się raczej na wyższe piętra z prostego powodu - nie było tu totalnie nic ciekawego.
- Fontanna jest na parterze, tam - machnął lekceważąco ręką w głąb budynku - Ale przy schodach, więc widać ją nawet z samej góry. W nocy będzie tu całkowicie ciemno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Powstrzymując się, by nie trzepnąć Hachiego w łeb, włączył swój tryb ignorowania zbędnych komentarzy i ograniczał się do rzucania ciężkich spojrzeń. Od czasu do czasu - wciąż rozglądał się po okolicy, zapewnienie im bezpieczeństwa miało jednak priorytet.
- Chodzisz w masce - stwierdził oczywistość. - Jak ją zmienisz, to cię nie poznają. No, chyba że po tej nodze, ale z pewnością nie z daleka. - Mimo to nie próbował przekonywać go, że powinien wraz z nimi wybijać psy. Pomoc by się rzecz jasna przydała, ale zdawał sobie sprawę, że nie mieli nad Wilkoryjkiem żadnej realnej władzy. To nie był mieszkaniec M3, pomagał im wyłącznie z własnej woli. A Shinya miał zamiar to uszanować.
Kiedy jednak ten zaczął skakać po neonach, mężczyzna zaczął mieć wątpliwości co do wiarygodności ich przewodnika. Nie mówił czegoś o bezpiecznej drodze? Dźwięki wydawane przez to ustrojstwo nie zachęcało do wspinania się po tym. Mimo to... nie byli w sytuacji, gdzie mogliby wybrzydzać. Zgodnie z sugestią najpierw wskazał kładkę Hachiemu, mrucząc pod nosem, by właził za nim. Rzecz jasna dopiero, kiedy neon się zwolnił - stawanie na nim w dwie osoby byłoby zdecydowanie zbyt niebezpieczne. Starał się sobie wmówić, że po prostu Hachi jest z nich najmniejszy i najlżejszy, więc będzie najbezpieczniejszy z nich wszystkich, testując po Desperacie ścieżkę. Tak, to brzmiało rozsądnie.
Kiedy ten zszedł, ruszył za nim, zostawiając Ivo zamykanie ich niewielkiego pochodu. Dziękował w duchu za to, że nie ma lęku wysokości, w takim przypadku zadanie byłoby jeszcze gorsze. Ale akurat lęk przed upadkiem na ten swój głupi łeb uważał za całkiem uzasadniony i sensowny.
Z trudem łapał równowagę, ale był jednak żołnierzem, nie dawali tej roboty ludziom, którzy nie umieli poruszać się po trudnym terenie. Dotarł do miejsca, gdzie stracił z oczu Wilkoryjka i rudzielca i wypatrzył dziurę, przez którą przeszli. Nieco wysiłku i stał obok nich, czekając na Ivo.
Rozejrzał się pobieżnie po kryjówce przewodnika, ale szczerze powiedziawszy, wahał się nawet przed nazwaniem tej wnęki tak dumnym mianem. Odnosił coraz większe wrażenie, że dostali nieco podkolorowaną, ukazaną w jaśniejszych barwach wersję faktów i ich obecnej sytuacji. Ciekawe czy Wilkoryjek umiał dobrze liczyć psy?
- Masz to i obawiasz się bycia rozpoznanym? - spytał go, wskazując na karabin snajperski. Jeśli tylko umiał się nim dobrze posługiwać, znacząco zwiększałby ich szansę na sukces. Wystarczyłoby znaleźć mu bezpieczną pozycję... i liczyć na to, że po pozbyciu się psów nie zechce pozbyć się i SPECów.
- Zmrok brzmi jak dobry czas do ataku. Rozpalają tu jakiś ogień, by się ogrzać? Jeśli tak, będą łatwym celem, stojąc przy nim, sami zaś będą mieli problem z dostrzeżeniem nas. Nawet jak po rozpoczęciu ataku się rozpierzchną, nadal mamy noktowizory w celnikach. Zwłaszcza jeśli siedzą głównie przy fontannie. Nie wiesz, czy siedzą w jednym miejscu, czy są rozproszeni? - spytał się przewodnika. Podejrzewał, jaka będzie odpowiedź, ale głupio byłoby nie spytać, skoro może się mylić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach