Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next

Go down

Brak kooperacji w tej jednej kwestii nie podobał się Bergssonowi - w tej chwili wyglądało to tak, jakby desperat wynajął bandę najemników do sprzątnięcia śmieci, z tą różnicą, że oni nie dostawali prawie żadnej praktycznej zapłaty, poza możliwością pojmania psa desperacji do dalszych przesłuchań. Z drugiej strony, z jego perspektywy mógł być to układ, w którym on służy im wyłącznie za przewodnika, a jego zapłatą są jakieś wypłowiałe żółte szmaty. Jak by na to nie patrzeć, umowa między nimi była dziwna i źle opłacona, a mimo tego zaakceptowana przez obie strony. Nie mogąc znaleźć praktycznej dźwigni nacisku na pustynnego wilka, odpuścił, nie komentując.
Obejrzał z oddali zgnieciony po upadku samochód. Ciężko z tej plątaniny żelastwa dostrzec jeszcze jakieś podobieństwo do bojowego wozu S.SPEC, ale nie wykluczał takiej możliwości. Po prostu na skarpie osiągnęli tak piękne przyspieszenie, że nie tylko z pasażerów, ale i z pojazdu zostało niewiele części świadczących o dawnym wyglądzie. Dobrze wiedzieć, że takie pułapki istnieją naturalnie, być może rozwiązałaby się tajemnica kilku niewyjaśnionych zniknięć patroli. No i na przyszłość, unikać miejsc, w którym można w nie wpaść. Wzruszył ramionami - tym i tak już nie można było pomóc. Zeskoczył na litery dawnego neonowego szyldu zaraz za Shinyą. Zaskrzypiał lekko i obniżył się wyraźnie. Eliminator zaklął pod nosem, ale zachował zimną krew, dzięki czemu nie zachwiał się i nie spadł. Ruszył dalej, przez wąski tunel, aż dotarł do kryjówki ich towarzysza.
Tak prowizorycznej konstrukcji dawno nie widział, była to jej zarówno wada, bo zwiększała ryzyko upadku, dość bolesnego i raczej śmiertelnego, a jednocześnie zrzucenie dowolnej kładki uniemożliwiało potencjalnemu wrogowi na zbliżenie się. Z uwagi na ranną nogę, dla desperata ucieczka nie wchodziła w grę, a ten punkt był całkiem obronny. Lekko stąpał po wspornikach i deskach, równowaga dla niego nie była problemem. Starał się też wyczuć podłoże, by nie wydawać żadnych dźwięków - potrzebował chwili adaptacji z piasku na twardy grunt.
- Atak o zmroku to dobry pomysł, ale zbadać teren i liczebność przeciwnika wolałbym teraz, póki mamy trochę światła. Mówisz, że stąd damy radę ich zobaczyć? - zwrócił się najpierw do Shinyi a potem do Wilkoryjka. Mówił cicho, wolał nie dawać żadnych powodów Psom, by mogli się czegokolwiek spodziewać. Przeszedł jeszcze kilka kładek, żeby znaleźć się przy desperacie - Mógłbyś z tym karabinem ustawić się piętro wyżej, ale tak, żeby mieć wgląd na fontannę - stamtąd miałbyś pole do strzału, a nikt raczej nie patrzyłby w twoją stronę.
Zastanowił się. Bez wsparcia bezpośredniego, jeśli mieliby walczyć z dwukrotną przewagą liczebną, ciężko byłoby im utrzymać wszystkich w ryzach, tak, by nikt nie zdołał im uciec. Ale jeśli ich towarzysz zgodziłby się im pomóc, choćby obstawiając drogi odwrotu psów, ich szanse wzrastały. Bądź co bądź, przybyli tu, żeby pojmać przynajmniej jednego, najlepiej dwóch wymordowanych. Ciężko dokonać obezwładnienia, kiedy atakuje cię kilku przeciwników, bo instynkty prowadzą cię raczej do ich zabicia. Uśmiechnął się pod nosem. Ta operacja nosiła znamiona szaleństwa na miarę Hachiego, ale jeśli im się uda, będzie to dla nich olbrzymi sukces.
- Pokaż nam gdzie siedzą, przyda nam się wstępne rozeznanie.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wydął policzki jak naburmuszone dziecko, kiedy Wilkoryjek okazał się niezbyt zachwycony jego próbami nawiązania przyjaznych kontaktów. Jego strata, Hachi miał dobre serduszko… No… Miał serduszko. Serio jakieś miał, tylko trochę dysfunkcyjne, jeśli chodziło o normalne, zdrowe emocje.
 – Może być kojarzony z maskami, Nyacchi. I w sumie jak na ścierwo z pustyni nie trzyma się tak źle. – Zmierzył Wilkoryjka wzrokiem. Wydawał się chudy, co zresztą nie było niczym dziwnym ani w Japonii ani na pustyni, ale nie wydawał się mizerny na tyle, by zdmuchnął go wiatr. Zresztą to tylko się potwierdziło, kiedy nieznajomy przełaził przez kładkę i nie spadł ani nic innego mu się nie stało. Hachi przeszedł za nim bez gadania, również nie mając z tym większych problemów. Nie patrzył jednak pod nogi, obawiając się upadku z wysokości, ale udało mu się przebyć tę krótką drogę bez żadnych ubytków na zdrowiu.
 – Nieźle – Skomentował cicho, zarówno to, co względnie widział, jak i zabawkę posiadaną przez Wilkoryjka. Na widok tej drugiej nawet lekko się uśmiechnął. Spec specem, ale doceniał spryt wszelkich łajdaków, który tylko sprawiał, że starcia z nimi były bardziej ekscytujące. Potem znowu przez chwilę milczał, dając pole do popisu Ivo, który pokicał radośnie do wesołego Wilkoryjka. Zmarszczył brwi, co zdradzało, że ma w swojej malutkiej główce jakieś skomplikowane procesy myślowe. Sam nie podchodził do nich; konstrukcja była dość krucha raczej, a sam Ivo i Desperat raczej swoje ważyli.
 – Jeżeli Wilkoryjek ma snajpusię i ledwo łazi, to proponuję, żeby on i Nyacchi nas obstawiali. Jestem cichy i kurna nie żartuję, jasne? – Wiedział dobrze, że przy nim to pewnie brzmiało jak żart. – Ale potrafię załatwiać przeciwników po cichu. Jeżeli dostanę do tego dobre warunki, to… to mogę nawet iść pierwszy. Ibu-chan jest silniejszy, więc może robić za mojego przydupasa, a Nyacchi… – Zerknął najpierw na przyjaciela, potem na zamaskowanego. Na tym drugim spojrzenie zatrzymał na dłużej, a gdyby oczami dało się wyrażać faktyczne słowa, to w tej chwili miotałby swoimi milion gróźb do Wilkoryjka. A każda z nich zaczynała się od „jak go skrzywdzisz, to…”.
 – Nyacchi musi zaufać Ryjkowi, że ten go nie ustrzeli. Poza tym wolę mieć pewność, że nie spierdolisz stąd przytomnie, Wilkoryjku, kiedy wpakujesz nas w piekło. – Mówił to wyjątkowo bez większych emocji. Załączył mu się tryb profesjonalnego żołnierza, a po oczach było widać zaciętość inną niż „ej patrz zaraz cię wkurwię”.
 – Także jak mówiłem, jestem za przeczekaniem tutaj, skoro mamy wesoły planik. Możemy opowiedzieć historię o duchach. Prawie jak w Halloween. Oi, Ryjek, łap – Wyciągnął z kieszeni dwa batony z orzechami, po czym rękę z jednym wyciągnął w kierunku Desperata. W pierwszej chwili planował go rzucić, jednak uznał, że raczej na Desperacji batoniki spadające z nieba to anomalia większa niż wymordowani. Pokiwał zachęcająco głową do mężczyzny. – Dobre. Orzechy i czekolada. Jadłeś kiedyś?


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:43, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mimo pozornie niestabilnego podłoża Wilkoryjek stał pewnie na jednej z belek z założonymi rękoma i systematycznie kręcił przecząco głową na każdą wzmiankę o jego bojowym udziału w tym przedsięwzięciu. Po kolejnych nawiązujących do tego słowach westchnął ciężko jakby miał do czynienia z grupą dzieciaków nierozumiejącą podstawowych zasad tego świata. Zresztą może nawet tak było.
- Nie, nie, nie. Zakładając, że plan się rypnie... Postaram się was wyprowadzić stąd i wiecie co będzie dalej? Wrócicie do tego swojego wygodnego miasta, a ja zostanę tutaj. Wiecie kto za całość oberwie? No właśnie. Ja - powiedział spokojnie, z każdym słowem zniżając głos jakby kolejne słowa coraz trudniej przechodziły mu przez gardło - ... i moja rodzina. A nie wiem czy za wkurwienie Psów bardziej oberwę od pchlarzy czy od swoich ludzi za narażanie ich na niebezpieczeństwo. Chyba rozumiecie, że ryzykuję dosłownie wszystkim.
Oczywiście, że słowa o umożliwieniu im taktycznego odwrotu w razie niepowodzenia były zwykłą mrzonką. Skoro już ich tutaj sprowadził to miał zamiar starcie z psami wygrać, a szansę na zwycięstwo będzie widział choćby ostatni z nich dogorywając w kałuży własnej krwi miał możliwość sięgnąć po broń by ustrzelić kolejnego pchlarza. Jeżeli zginą to zginą. Będzie to poświęcenie na które Boris będzie gotów. Nawet gdyby zaczęła pojawiać się tu jakakolwiek nić sympatii.
Spojrzał na wyciągniętą w jego stron dłoń z batonikiem. Przeniósł spojrzenie na chłopaka jakby próbując z jego twarzy odczytać jego intencje i po chwili sięgnął po czekoladę. Obrócił batonik w dłoni, uważnie badając pod palcami powierzchnię pod opakowaniem. Nie wyglądało na naruszone, po nacisku powietrze również nie uciekało, więc szansa, że do środka wtłoczono cokolwiek igłą również malała. Na pierwszy rzut oka mogło to wyglądać jakby Boris próbował rozpracować dziwny prezent, ale po chwili schował go do przytoczonej do pasa kabury, w której powinien znajdować się pistolet, ale znalazł się nowy skarb. Nie miał zamiaru dziękować, choć czuł wdzięczność, że nie wcisnął mu edycji limitowanej w białej czekoladzie, którą aktualnie sklepy M3 zawalały swoje półki. Ta już mu się przejadła.
- Wykupujesz słodyczami pewność, że Nyacchi nie skończy z przegryzionym gardłem, gdy tylko odwrócisz wzrok? - spytał, przechylając łeb nieco w bok, jak pies który stara się zrozumieć nowe polecenie.
Jednak czując na sobie ponaglający wzrok pozostałej dwójki kiwnął w końcu głową na znak zgody. Pokaże im psy. Nawet się ożywił, gdy miał ruszyć w ich stronę.
- Chodźcie - zarządził weselszym głosem i ruszył przed siebie, przeskakując zwinnie na belkę obok by nie obciążać ich ciężarem jednego miejsca i w pewnym momencie obracając się gwałtownie w stronę Hachiro by warknąć na niego jak rozwścieczony pies - Ty nie idziesz. Zostajesz tu. Rozbieraj się. Chcę mieć na sobie oznaczenia wojska jeżeli chcecie żebym się wychylił.
Zachciało mu się porównywać Borisa do pustynnego ścierwa to będzie cierpiał bo najwyraźniej najbliżej odpowiadał zarówno wzrostowi jak i sylwetce takiego ścierwa. Wilkoryjek niezrażony, niczym dumny przywódca, poprowadził pozostałą dwójkę dobre kilkanaście metrów dalej i wskazał ręką na typowy w galeriach handlowych prześwit sięgający aż do parteru, gdzie na samym dole widać było marną namiastkę niegdysiejszej dumy tego miejsca - bogato zdobionej fontanny. Z piątego piętra trudno było dostrzec większość szczegółów jednak poruszające się na dole postaci były dobrze widoczne. Nic nie wskazywało na to by była jakakolwiek szansa na dojrzenie ich przez gang. Ryjek przykucnął na jednej z belek i w milczeniu pozwalał by dwójka wojskowych mogła do woli napatrzeć się na przyszłych przeciwników. Sam nawet nie patrzył w dół, a wbijał spojrzenie w towarzyszy jakby obliczając ich szanse na powodzenie tej misji.
Wyglądało na to, że desperat miał rację. Na dole znajdowało się około siedmiu, może ośmiu postaci w ciągłym ruchu. Niektórzy napełniali baniaki wodą, a niektórzy najpewniej patrolowali teren co chwilę znikając spoza zasięgu wzroku. Nie było widać żadnego ogniska ani tym bardziej nikogo kto nie nosiłby żółtej chusty. Nic nadzwyczajnego.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Shinya był w rozterce. Powinien się zresztą spodziewać, zawsze tak było. Z jednej strony jego naturalnym instynktem było zrobić wywiad i zorientować się w sytuacji, z drugiej strony możliwość przypadkowego zdradzenia swojej obecności trochę zniechęcała, kiedy i tak wiedzieli, gdzie mniej więcej ci się znajdowali. Dlatego nie odzywał się, pozostała trójka była akurat nieparzystą liczbą, więc mogli zdecydować między sobą. Jakby miał być ze sobą szczery, to wolał sprawdzić mimo wszystko, czy nie napotkają żadnych niespodzianek - kto wie, co mogli zupełnie przypadkiem odkryć. Albo chociaż lepiej poznać teren. Póki co bazowali na słowach swojego przewodnika, a to nie było wystarczające, przynajmniej nie dla Shinyi.
- Jeśli nie masz zamiaru nam pomóc, zgarniamy przynajmniej twoją broń. Nie myślisz chyba, że będziemy wypruwać sobie żyły i się narażać, by wygodna, dalekodystansowa broń sobie tutaj obok leżała. Mogę nawet obiecać ci zwrot naboi, jak masz ich mało. - Tu jak raz był stanowczy. Szanował decyzję Desperata, rozumiał, że ten miał do stracenia dużo więcej nich oni. Był nawet dość zaskoczony wyznaniem, że ten ma rodzinę,o ile to rzeczywiście była prawda. Jakoś nigdy nie dotarło do niego, że poza miastami również coś takiego może funkcjonować. Ale nie miał też zamiaru rezygnować z takiej przewagi, skoro była tuż pod nosem, a ich przeciwników było więcej.
Cieszył się, że w postaci Ivo ma wsparcie głosu rozsądku, choć prawdę mówiąc, nawet Hachiemu udawało się myśleć, kiedy w grę wchodził atak na psy. Jak widać szkolenie, które kiedyś przeszli, nie poszło na marne. Sam najlepiej czuł się, kiedy to wszyscy inni powiedzieli za niego to, o czym myślał - po co wtedy strzępić język? Potakiwał więc tylko, żałując nieco, że nie byli pod jakimś wyższym stopniem oficerem w czasie tej akcji. Wykonaj rozkaz przełożonego - to w większości przypadków najbardziej pasowało Shinyi. Może mało chwalebne, ale niewątpliwie prawdziwe.
Kiedy jednak Wilkoryjek kazał Hachiemu zostać, Okiayu aż się zatrzymał i spojrzał ze zdumieniem to na rudego, to na zamaskowanego. Do swoich pierwszych myśli nawet by się nie przyznał nikomu, bo "rozbieraj się" kojarzyło mu się dość... jednoznacznie,choć polecenie było tak nie na miejscu i absurdalne, że miał wrażenie, że się przesłyszał. Po wszystkim jednak jego twarz się rozjaśniła w wyrazie zrozumienia i nadziei.
- W mundurze nam pomożesz? Stroju ci nie poznają, twarz w masce możesz skryć w cieniu, jeszcze odległość... na pewno cię nie skojarzą. - Cóż, albo dobrze zrozumiał prośbę przewodnika, albo znów był zbyt naiwny, ale na to chyba nie było lekarstwa. Przynajmniej on żadnego nie znał.
- Tak, Hachi, poczekaj tu i wyskakuj z munduru - rzucił pogodnie, niewiele nad słowami myśląc, po czym udał się za pozostałymi.
Na miejscu szybko przeliczył przeciwników, by utwierdzić się w przekonaniu, że Desperat nie kłamał. Ale głównie interesowały go ruchy psów. Kto którędy wchodził i wychodził, wypatrywał wszelkie drogi odchodzące od fontanny, zastanawiając się, jak w ogniu walki upilnować ich wszystkich, by nikt się nie wydostał. Z której strony najbezpieczniej byłoby zaatakować, czy była jakaś mniej uczęszczana ścieżka na dół. Co prawda wolał atak z góry i zostanie z Wilkoryjkiem zgodnie z sugestią Hachiego mu nie przeszkadzało - raczej nie spodziewał się zdrady, a w razie czego mógł sobie poradzić z jednym przeciwnikiem. Wypatrywał też kogo, kto panowałby w tym małym obozowisku - zazwyczaj w grupie można było spodziewać się jakiejkolwiek, choćby nieoficjalnej hierarchii. Jakby wypatrzyli kogoś robiącego za przywódcę, mogliby wziąć go na cel, by reszta stada się spłoszyła i była niezorganizowana.
Zerknął na Ivo, po czym cofnął się, by zniknąć z pola widzenia ludzi na dole. Nie spodziewał się, by ci wypatrywali wrogów, ale lepiej nie kusić losu.
- Widziałem już wszystko. - odparł cicho do towarzyszy. Nawet mimowolnie zaczął tak myśleć o Wilkoryjku. No, może jako o tymczasowym towarzyszu. - Możemy wracać? - To pytanie kierował do Ivo, który sam mógł jeszcze czegoś wypatrywać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Desperat chyba przekazał tę myśl wystarczająco jasno - nie ma co na niego liczyć w nadchodzącym starciu, tak więc Ivo przestał się łudzić, że choćby w mundurze Moroi'a zgodzi się na walkę. Widać temu człowiekowi bardzo zależało na anonimowości - czyżby faktycznie miał gdzieś tutaj rodzinę czy członków klanu? Na początku bardzo w to wątpił, teraz jednak coraz więcej faktów zaczęło przemawiać za prawdomównością ich przewodnika. Nadawało to sens jego wymówkom, ale spowodowało, że gdzieś z tyłu głowy uruchomił się alarm, ostrzegający przed zdradą. Sam Wilkoryjek nie był siłą, która zdołałaby powalić trzech wyszkolonych żołnierzy, nawet zakładając odniesione przez nich rany i element zaskoczenia. Natomiast cały klan podobnych jemu szaleńców... Nawet jeśli klan zawierał ledwie garstkę osób, tak by mogli się kryć na tej wątpliwej dachowej konstrukcji, ich szanse przedstawiały się teraz zgoła inaczej.
Myśl ta była na tyle natarczywa, że ominęła go reszta ich rozmowy. Zareagował dopiero na ruch - podążył za Shinyą, jak zawsze starając się nie wydawać dźwięku podczas stawiania kroków. Musiał w końcu wyczuć powierzchnię przed zejściem w dół, na szczęście można było powiedzieć, że już mu się to udało. Zbliżył się wraz z nimi do krawędzi, po czym spojrzał w dół. Myśli i oczy Bergssona podążały mniej więcej tym samym torem, choć eliminator zwrócił też uwagę na miejsca, w które można się dostać, nie będąc spostrzeżonym, tak by wykorzystać potencjał swój i Hachiego maksymalnie. Nie podobały mu się proporcje - mimo, że mutanci uwijający się n dole wyglądali na wychudzonych, to jednak siła wymordowanych znacząco przewyższała ludzką. Wątpił, by takie wychudzenie choćby wyrównywało ich szanse. Dlatego na Okiayu spoczywała duża część zadania - gdyby któryś z nich uwikłał się w walkę wręcz, snajper miał za zadanie powstrzymać przynajmniej innych członków gangu przed utworzeniem radosnej i krwawej masy ciał, z masakrowanym żołnierzem na dole.
Był tam jeden pies, który już na pierwszy rzut oka sprawował władzę nad resztą. Wywarkiwał komendy, wskazywał ręką, na ich oczach nawet obił krnąbrnego pchlarza, który nie dostosował się natychmiast do jego rozkazów. Ivo spojrzał szybko na Shinyę, czy również zauważył ich pierwszy cel. Po jego śmierci walka co prawda będzie niebezpieczna, ale wyglądać będzie niczym walka ze sforą psów, ze sforą bez alfy - atak nieskoordynowany, bezładny, bylejaki. W chaosie ich nadzieja. Aż uśmiechnął się do siebie. Jeśli psy się rozpierzchną, to przecież ich przewodnik, tak bardzo dbający o swoją skórę, będzie musiał przyłączyć się do walki przynajmniej w tym stopniu, by żaden świadek jego zdrady nie uszedł z życiem. Tę myśl zachował jednak dla siebie.
Wycofał się znad krawędzi kilka sekund po tym, jak zrobił to jego towarzysz. Odwzajemnił spojrzenie Hycla i skinął milcząco głową. Tak blisko DOGS należało zachować ciszę. Bezgłośnie wrócił więc do "obozowiska" jak nazwał w głowie miejsce, gdzie czekał na nich Moroi. Przykucnął na samotnej stalowej belce i przejechał po niej palcem, zbierając na opuszkach drobinki czarnego, desperackiego pyłu. Roztarł małą jego część na skórze - ciemnoszara smuga zabrudziła grzbiet jego dłoni. Uśmiechnął się ponownie - materiał był tu idealny. Podniósł głowę, patrząc na towarzyszy. - Masz już jakiś plan? - zapytał czarnowłosego, mimo że w jego głowie już kiełkowały zalążki wieczornego ataku. Wolał jednak poczekać na słowa Shinyi, który jako Hycel miał więcej od niego doświadczenia w polowaniach na Psy dla zdobyczy. Zabicie to jedno, a pojmanie żywego osobnika, to drugie i Ivo doskonale rozumiał tę różnicę. No i wreszcie - eliminator, mimo doświadczenia w walkach z łowcami i desperatami, z natury był bardziej wykonawcą planów, filarem akcji, a nie ich twórcą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Czy Hachi wierzył mężczyźnie w te słowa? Nawet jeśli, to chyba nikogo nie powinno dziwić, że raczej miał jego rodzinę, ludzi, nieludzi czy kogokolwiek innego, no, cokolwiek gdzieś. Dlatego też przepuścił ten wywód, pozwalając, by wpadł mu do głowy jednym uchem, a wypadł drugim. Nie miał przy tym zbyt zainteresowanej sytuacją miny; zupełnie tak, jakby słuchał marudzenia jakiegoś dziewczęcia na temat tego, że jej przyjaciółka miała czelność założyć tę samą kieckę co ona.
 – Jesteśmy profesjonalni – Odparł trochę znudzony, a bardzo nieprzejęty historią. Nie był zbyt ambitnym stworem, jeżeli chodziło o odczytywanie cudzych emocji czy w ogóle przejmowania się nimi nawet. Bardziej obchodziły go inne rzeczy.
 Na przykład batony.
 Kwestia tego, że wyobraził sobie radość Wilkoryjka, jakoś intensywniej go interesowała i nurtowała aniżeli jego rozterki i żale. Dlatego też dopiero, gdy pomyślał o tym, Hachirō zdobył się na uśmiech. Trochę cwaniacki, ale zdradzający właściwie tylko pozytywne odczucia i  raczej czyste intencje. Z większym zainteresowaniem mężczyzna przyglądał się masce, tak, jakby oczekiwał, że nagle zacznie wyrażać jakiekolwiek emocje.
 – No, tak mniej więcej, Ryjek – Skinął głową, a jego brwi uniosły się nieco. Jego nowy najlepszy przyjaciel definitywnie był tsundere, a Hachi bardzo takich lubił. – Poza tym, no nie wiem, trochę takie, wiesz, sympatia i inne takie bazgroły – Dodał raczej pogodnie, ale słychać było, że bez większego przekonania czy sympatii. Nie, żeby Ryjek tych nie zdobywał jakimiś pokrętnym sposobem, jednak o wiele bardziej takie rzeczy przysłaniała ekscytacja nadchodzącym atakiem.
 Widać Wilkoryjek wziął sobie do serca jego wcześniejsze słowa i drobny gest sprzed może minuty czy dwóch. Moroi uniósł brwi jeszcze wyżej i parsknął prawie bezgłośnie, nie mogąc trochę w to uwierzyć. Co to miało być, tak właściwie? Hachi dziarsko szedł sobie za wszystkimi, a ten seme podrabianiec zaczął mu rozkazywać. Rudy uniósł dłonie i już miał zamiar go jakoś zripostować, kiedy Nyacchi obrócił się przeciwko niemu, a Ivo wystosował wobec niego jakąś politykę pasywnej agresji i przemilczał jego cierpienie. Mina mu zrzedła, a duma wyglądała jak balon, z którego ktoś spuszcza powietrze. Czuł się  spoliczkowany tym podejściem, dlatego w głowie ułożyło mu się coś skrajnie głupiego.
„Dopierdolę wam, chujki, że ohoho.”
 – Szybki jesteś, podoba mi się~ – Rzucił, odprowadzając ich wzrokiem i starając się ukryć za jakąś osłoną, byleby nie być na widoku za bardzo, kiedy… Kiedy…
 HACHI NIE—
 Zacznie się rozbierać. Do samej bielizny.
 Pierwsza w ruch poszła kamizelka kuloodporna; fortunnie niepołączona z kurtką od munduru. Ta zaś na ramionach miała naszyte adekwatne do stopnia odznaczenia i jako druga wylądowała na podłodze. Teraz mógł zacząć swoje małe show dla ubogich; szczególnie zależało mu na ewentualnym przyciągnięciu spojrzenia Desperata. Niech ma za swoje, pokaz głupoty zawsze w cenie. Kolejna na dół poszła i cienka bluza z długim rękawem, ten sam los spotkał podkoszulek. W tej części programu Hachirō wolno kołysał biodrami i poruszał się tak, jakby ocierał się o cudze ciało. Wyglądał zapewne jak niedopieszczona kotka. I taki w sumie był jego plan, chciał ich po prostu przyprawić o zniesmaczenie tak wielkie, żeby się głupie ziemniory poszły pyrgać po stokroć. Stał tyłem do punktu, z którego mieli nadejść, zerkał jedynie przez ramię raz na jakiś czas. Na szczęście minut dostał na tyle dużo, by w następnej kolejności zdjąć buty, skarpetki i w końcu spodnie. Tak też, kiedy swego dzieła dokonał, obrócił się, słysząc głos Ivo. Ten najwidoczniej zbyt był skupiony na myśleniu i nie zauważył striptizowej parodii w wykonaniu Hachirō, ale nadzieję pokładał w pozostałych towarzyszach.
 Paradę niesmaku czas zacząć.
 – Wilkoryjku~? – Szepnął zalotnie, starając się przybrać przy tym jak najniewinniejszy wyraz twarzy. Uniósł z posadzki kurtkę z odznaczeniami i przekazał ją drugiemu mężczyźnie, oblizując przy tym wyschnięte wargi.
 –Mam nadzieję, że jesteś zadowolony~ Batonik to tylko początek~ A teraz pozwólcie, że sobie wytrzepię… Ubrania – I z tymi słowy faktycznie zaczął to robić. Otrzepywał je z tego zdradzieckiego piasku, który niecnie zaczął mu w czasie drogi wpełzać w bieliznę w lwy z godła SPEC. Zatrząsł też tyłkiem na wypadek, gdyby ten jeszcze się tam czaił. Potem, kolejno otrzepując z piasku skarpetki, spodnie i wszystko inne, co zakładał jedno po drugim na siebie.
 Wyczekiwał reakcji towarzyszy przy okazji, starając się udawać, że wcale tak nie jest. Gdy już się ubrał, spojrzał na nich z zaciekawieniem i złośliwymi iskierkami w oczach. I puścił oczko Wilkoryjkowi, kiedy miał pewność, że ten na niego patrzy.
 – To jaki mamy plan? – Zapytał jak gdyby nigdy nic. Choć w sumie dla niego świecenie nawet gołym zadkiem byłoby jak „nic”. Był bestią z gatunku wyjątkowo bezwstydnych.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:45, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie myślisz chyba, że będziemy wypruwać sobie żyły i się narażać...
Oh, ale Lazarus właśnie tak myślał. Chociaż ton głosu wojskowego jednoznacznie wskazywał na to, że jeżeli łowca potwierdzi swoje plany to zwyczajnie oberwie, więc zbył to milczeniem. Może nawet zbyt wymownym. Przytaknął za to kolejnym słowom, wdzięczny, że Shinya wsparł go w jego aż nazbyt genialnym pomyśle. Póki co wszystko szło dobrze. Może nawet za dobrze biorąc pod uwagę problematyczną współpracę wrogich grup. Doskonale wiedział, że każde z nich ma wątpliwości co do drugiej strony, więc wolał nie wchodzić w kompetencje wojskowych dopóki nie wymagała tego sytuacja. Póki co ograniczył się do roli psa przewodnika i dyskretnego pilnowania by żaden z pozostałych nie zleciał na dół. Darmowe mięsko spadające z jego kryjówki może i ucieszyłoby psiarnię, ale narobiło też sporo bałaganu.
Wiernie podążył za pozostałą dwójką w kierunku centrum swojej bazy. Zwłaszcza, że już wcześniej popisowy numer hycla przyciągnął jego spojrzenie. Początkowo był pewny, że ten kręci się bez celu bo próbuje przetrzepać mu plecak, ale dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego co tu się zaczęło odpierdalać. Zresztą na jego prośbę.
- Taaak? - odpowiedział na zaczepkę, przechylając łeb w bok, jak psisko próbujące zrozumieć czego w tym momencie od niego oczekują i bez najmniejszego zawahania podchodząc bliżej by odebrać podaną mu kurtkę.
Ironia losu. Totalnie obcy mu facet z wrogiej frakcji bez wahania odwalił przed nim pokaz striptizu, i to w dodatku za darmo, i z próbą pochwalenia się elementami tańca erotycznego najwyraźniej, a matce własnych dzieci musiał przystawiać nóż do gardła żeby w ogóle te szczeniaki kiedykolwiek powstały. Maska się przydała. Zakryła rumieńce zażenowania i radosne szczerzenie kłów zamaskowanego.
- Nie dam się zwabić na słodycze, ale doceniam starania - zaznaczył od razu, odsuwając się teatralnie pół kroku do tyłu jakby totalnie nie miał nic przeciwko temu by celem Hachirō było trzepanie niekoniecznie ubrań byle tylko ten nie zamierzał swojej roboty skończyć na nim - Chociaż miałeś wyskakiwać z munduru, a wszystko co w lwiątka się do niego zalicza, nie?
Lazarus prychnął rozbawiony gdy chłopak mrugnął do niego. Jak dobrze, że już wcześniej został zaklepany z Shinyą do "drużyny", a nie z tym dzieciakiem. Chociaż, gdyby plan zakładał, że Nyacchi i Ivo biorą udział w walce, a pozostała dwójka ma gdzieś na chwilę zniknąć to Boris wcale by się nie obraził z takiego obrotu spraw. Może by nawet obrócił kogoś innego.
Przymierzył kurtkę i już w połowie było widać, że cały plan nie wypalił - mimo podobnego wzrostu była zwyczajnie za mała na Wilkoryjka, który musiał pod nią przecież jeszcze zmieścić swoje ego bluzę z kapturem. Spojrzenie wilczych oczu powędrowało na Ivo, a kurtka hycla zawisła na wyciągniętej łowczej łapce przy prawowitym właścicielu, czekając aż ten w spokoju się ubierze.
- Twoja powinna być dobra... Ale naprawdę, wystarczy kurtka... Bez artystycznego pokazu.

Spoiler:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kiedy Shinya wrócił z Wilkoryjkiem i Ivo do kryjówki, spodziewał się, że Hachi grzecznie odda swoją kurtkę, po czym usiądą i zaplanują razem akcję.
Jak wielka naiwność nim kierowała...
Oczywiście musieli dostać striptiz dla ubogich. Okiayu aż wmurowało, kiedy ujrzał, co się tam działo. Miał ochotę po prostu wystawić Hachiego przed fontannę, by swoim pokazem rozpraszał DOGSów, kiedy oni będą ich załatwiać. Tak, to brzmiał jak odpowiedni plan!
Takimi myślami starał się rozproszyć i zająć jakoś swój umysł, licząc na to, że może przez taki wzmożony wysiłek uda mu się oszukać organizm i nie zarumienić. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował na misji na Desperacji było pokazywanie się przed przewodnikiem jako niewinna cnotka. Wizerunek doprawdy idealny.
Rzecz jasna do opanowania krwi napływającej do policzków silna wola nie wystarczyła. Dlatego jedynym wyjściem z sytuacji w oczach Shinyi było zasłonięcie twarzy dłonią poprzez facepalma. Jego wiara w porządek świata została zachwiana i nawet nie był pewny, czemu tak się tym przejmuje, w końcu grupowe prysznice w barakach nie były niczym obcym.
Ale wtedy nie byli w samym środku Desperacji z jakimś obcym, a Hachi nie bawił się tam w jakieś tańcowanie i kręcenie tyłkiem. Nie żeby Shinya patrzył, co to to nie.
- Ubierz się, głupi, nie będziesz w gadkach atakować psów - rzucił, starając się, by w głosie pobrzmiewała irytacja, a nie zażenowanie. Dość ostentacyjnie odwrócił się od widowiska, kiedy Wilkoryjek podjął zabawę Hachiego. Czemu w ogóle go poparł, gdy ten kazał rudzielcowi się rozbierać? Na usta cisnęło mu się, by ci dwoje znaleźli sobie jakiś pokój na flirty, ale powstrzymał się przed wypowiedzeniem tego. Ani to czas, ani miejsce na to.
Odwrócił się z powrotem i przysiadł pod ścianą, usilnie ignorując szkarłat, który wciąż pokrywał jego policzki. Przynajmniej udało mu się zachować spokojną twarz, już pół sukcesu.
- Plan... mamy plan... - zaczął roztargniony, patrząc z głupa gdzieś na wysokości kostek towarzyszy. - Widzieliśmy ich przywódcę... Jego trzeba by wyeliminować najpierw. Jak go stracą, będą zdezorganizowani. Najlepiej byłoby zaatakować go tym. - Wskazał na snajperkę przewodnika, a później na samego Desperata, chcąc zobaczyć, co o tym myśli. - Poza tym zastanawiam się, czy zmrok to jednak dobra pora. Jakby zaatakować tuż nim się ściemni i zająć pozycje na zachodzie, mieliby trudność z wypatrzeniem nas, kiedy słońce będzie świecić im prosto w twarz. Po sprzątnięciu przywódcy z daleka można wybić jak najwięcej, a próbować chwytać niedobitków. Najłatwiej byłoby zmusić ich jakoś do obrania jednej drogi ucieczki i tam przygotować na nich pułapkę... - Rozejrzał się po towarzyszach, szukając u nich inspiracji czy jakichś uwag.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie zwrócił uwagi na striptizową próbę uwiedzenia desperata tylko dlatego, że faktycznie zajmował się przemyśleniem dostępnych im opcji. Niestety, nie dane było mu całkowicie uniknąć widoku, który zdrowym na umyśle ludziom pozostawiał głębokie rany w psychice. Ledwie kilka sekund pokazu Moroia sprawiło, że zapragnął wydłubać sobie oczy łyżką, by ból fizyczny przyćmił płacz zgwałconego mózgu. Zaczął poważnie zastanawiać się nad niedoborami kadrowymi, które z pewnością musiały stać, za przyjęciem kandydatury Hachiego. Na szczęście opanował się na tyle, że po jego twarzy niewiele mogli poznać. Wstał z kucków i wyprostował się. Nie widział oczu desperata, ale zwracająca się w jego stronę wilcza maska była dość charakterystyczną zapowiedzią przyszłych słów. Nie pomylił się. Na stwierdzenie przewodnika wzruszył ramionami i rozpiął kurtkę. Rzucił mu ją, odwracając się by spojrzeć na Shinyę, produkującego się nad przebiegiem operacji. Z częścią o przywódcy był skłonny się zgodzić bez wahania. Eliminacja alfy zawsze wywoływała panikę w stadzie. Natomiast następne słowa czarnowłosego hycla wywołały na jego twarzy krótki grymas niezadowolenia.
- Brzytwa Ockhama. - rzucił, prostując twarz - Mógłbym przygotować te pułapki, ale im więcej komplikacji wprowadzamy, tym więcej słabych punktów ma nasz plan. - skomentował, decyzję pozostawiając w gestii hycla. Może i samozwańczo, a właściwie cudzozwańczo został przywódcą tej wyprawy, jednak przywódcą został, a eliminator wolał działać niż spierać się z pomysłami taktyka - dopóki nie będzie on wybitnie głupi, oczywiście. - Mam kilka niespodzianek ze sobą. Chcesz zabić uciekinierów czy okaleczyć? Zauważ, że pojmać jesteśmy w stanie tylko jednego. - zwrócił uwagę na ich główny cel. Niezależnie od motywacji Wilkoryjka, ich nadrzędnym zadaniem było abdukcja wymordowanego, który może cokolwiek wiedzieć o siedzibie Psów - porażka nie wchodziła w grę.
W ogóle ten plac z fontanną wydawał mu się na tyle otwarty ze wszystkich stron, że łatwiej byłoby skierować ich wszystkich w jedno miejsce tylko poprzez zwabienie ich żywą przynętą, obleczoną w barwy S.SPEC, ale rola owcy idącej na rzeź niezbyt mu była w smak.
Kucnął znowu i zebrał garść tej ciemnej mieszaniny pyłu i smaru. Zanurzył w niej dwa palce i zaczął powoli, acz metodycznie rozsmarowywać ją sobie na policzku - Wy będziecie następni w kolejce. - rzucił, mając na myśli wysmarowanie się naturalnymi barwami maskującymi. Ivo lubił czasami improwizować, a otoczenie zwykle dostarczało wszystkich potrzebnych barwników. Szare i brudne ściany stanowiły idealne tło dla wysmarowanego na brudnoszaro żołnierza.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Osiągnął w jednej trzeciej efekt pożądany; jeden z kompanów olał go — choć pewnie miał milion wrogich myśli — drugi zaczął udawać, że się złości — ale na pewno mu się podobało! — a u trzeciego, kurde blaszka, chyba wzbudził pożądanie. O ostatnie prędzej podejrzewałby Shinyę, choć temu już zdarzało się widywać Hachiego nawet nago. W środku poczuł się ugodzony w dumę trolla, jednak zachowywał dobrą minę do złej gry. A może nie takiej złej? Dobra gra na początek była, no, dobra i zdecydowanie dość przyjemna.
 – Doceniam, że doceniasz moje ciało – Odpowiedział dalej takim tonem, kiedy już ruszył się ubierać, po czym spojrzał przez ramię na Shinyę i pokazał mu język. – Nie to, co niektórzy – Zaakcentował wyraźnie ostatnie słowo, wszystkie zaś wymówił tonem fochniętego dzieciaka. Hachirō lubił, kiedy się go oglądało, bardzo nawet. Zatem jeżeli pobudził w Wilkoryjku jakieś dzikie instynkty, które sprawią, że zdobył w jego osobie wiernego widza, to jemu to jak najbardziej pasowało.
 –Hoho, na to musisz poczekać, Ryjuś. Albo samemu o to zadbać. – Nie brzmiał jakby był szczególnie niezadowolony z samej idei bycia rozbieranym na nowo przez mężczyznę. Gdyby ten  tylko nie był Desperatem (tych bowiem mały rozumek Moroia uważał za lud zwyczajnie gorszy od mieszkańców Trójki, bez względu na to, czy zostali wygnani czy wychowali się za murami), to Hachirō byłby zdecydowanie bardziej chętny do wspólnych zabaw. Jak tak sobie o tym myślał, to może i byłby skory do zostania z Ryjkiem tutaj i podjęcia zgoła innej walki; odwiecznej, bardzo bezpośredniej, mającej na celu rozstrzygnięcie  kwestii dominacji i rozładowania nieznośnie przyjemnego napięcia.
 – Och, więc jesteś za duży, żeby się zmieścić – Powiedział niby to niewinnie, gdy odbierał kurtkę od mężczyzny,  a potem założył ją. Ale jak to mawiają od wieków wielcy  filozofowie, pociąg linii „Pedaliada” nie zwalnia. Nigdy. Co Hachi tak właściwie czuł? Póki co o tytuł głównej rządzącej nim myśli były chęć zabawy i chęć wykończenia Ryjka w łóżku przeciwników. I wbrew pozorom szala przechylała się w kierunku opcji numer dwa.
 Właśnie dlatego na dłuższy moment Hachirō zamilkł, pozwalając tamtym na przedstawienie mu tego, czego nie widział. Nie był nigdy najbystrzejszy, zwykle więc po prostu obstawał przy wykonywaniu rozkazów. Był chłopcem na posyłki, striptizerką, agresywnym kundlem, zgrabnym szpiegiem, innymi słowy pełny pakiet.
 – Jestem zdania, że jak coś jest proste to działa najlepiej – Odezwał się w końcu. – Dobrze będzie odciąć drogę ucieczki i to jest fakt. Tylko pierwsze, co trzeba by było zrobić, to zleźć na dół i tam zostawić niespodziankę. Chyba. No, ale to jest niezbyt rozsądne, chyba, że Ryjek pokaże nam jak się dochodzi jeszcze wyżej. Żeby ktoś mógł patrzeć, czy czasem banda się nie zmienia i czy nie idą nowi. Być zaatakowanym z obu stron to tak trochę słabo – Wzruszył ramionami. – Jakby co, to można ich przegonić… Chyba, nie? Jest pewnie jakieś miejsce, gdzie można ich zapędzić tak, by mieć inną drogę ucieczki. Sklepy mają z reguły zaplecza, tylne wyjścia, a takie dobrze jest poznać w praktyce, co nie? – I znowu urwał, bo jego uwagę zwrócił głos Ivo, do którego zresztą Ósemka powiódł spojrzeniem.  Nie był księżniczką, żeby krzywić się na widok bądź perspektywę bycia ubrudzonym, toteż lada moment sam zrobił to samo, z takim wyjątkiem, że z brudem podszedł do… Ryjka. Co chciał osiągnąć łaszeniem się do Desperata? Zirytowanie pozostałych dwóch.
 – Obiecuję, że będę delikatny~ O ciebie też trzeba zadbać. A te hultaje wolą się zajmować jedynie sobą – Oznajmił z uśmiechem, wlepiając spojrzenie w otwory na oczy w wilczej masce. – Oi, nauczyli cię kiedy czytać kanji? Napiszę ci coś! – Wyszczerzył się jak podekscytowane dziecko, które dostało możliwość uczenia szczeniaczka nowych sztuczek. Zaczął rozmazywać brud na masce mężczyzny, zaraz swoje ruchy kierując w stronę jego szyi. Jeżeli mężczyzna go nie zje, to Hachi pewnie i tam go wypaćka — w końcu im więcej tym bezpieczniej — a jeśli napotka sprzeciw, to zabierze stamtąd łapkę.
 – To teraz… Teraz patrz, znaczy… No nie ruszaj się – Wytarł palec perfidnie o jego chustę, po czym wykonał nim kilka pociągnięć na powierzchni maski, w ten sposób zostawiając na niej lekki zarys znaków, jakimi zapisywało się imię „Hachirō”. – A pomożesz mi~? – Zapytał, dostarczając tym samym całej reszcie powodów do załamania psychicznego. Gdyby był bohaterem w Heroes III, dowodzenie miałby chyba niedostępne do  rozwijania. Ba. On sam realnie wydawał się nie rozwijać od chwili skończenia przedszkola, tylko rósł, choć i to jest dość wątpliwe.


Ostatnio zmieniony przez Hachirō dnia 05.01.18 0:49, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Rzuconą mu kurtkę złapał wolną ręką i przytulił do siebie jak największy skarb, a gdy tylko obie jego łapki były już puste to od razu narzucił zdobycz na siebie. Ta pasowała idealnie, czego zresztą Ryjek był pewien już od momentu, w którym własność Hachi'ego nie sprostała jego wymaganiom. Wygładził rękawy, popoprawiał wszystkie zapięcia, ale i tak wyglądał jak nastoletni pancur, którego ojciec-gliniarz ściągnął najebanego z koncertu i okrył własną kurtką jakieś durne buntownicze hasła. Ale Desperat był najwyraźniej bardzo dumny z nowego nabytku.
Posłał Shinyi zaciekawione spojrzenie, gdy ten oberwał wyrzutami od hycla. Trafiła się Borisowi tęczowa drużyna albo zwyczajnie wszyscy wojskowi w przerwach między mordowaniem łowców i wymordowanych wracali wspomnieniami do koszarowych pryszniców i pewnie zimnych nocy w wojskowych barakach.
- Zrób sobie szramę na tyłku to będzie musiał Ci ją opatrzyć - szepnął konspiracyjnie, korzystając z faktu, że to hycel aktualnie znajdował się najbliżej niego i najwyraźniej usatysfakcjonowany nowym dodatkiem do stroju i swoją dobrą radą usiadł w pobliżu swojego plecaka i broni.
Chociaż usiadł to za wiele powiedziane. Zwyczajnie padł tyłkiem na glebę i złożył tylne łapki po turecku, a przednie oparł na skrzyżowanych buciorach i jak zwierzę obracał łeb w kierunku osoby, która aktualnie przedstawiała swój plan. Zaczynał czuć do nich jakąś nić sympatii, może nawet nie pozwoli im tak szybko umrzeć. Shinyę od samego początku ustanowił jako przywódcę tej watahy, więc bez wahania kiwał łebkiem na wszelkie jego propozycje. Jeżeli taka jest wola szefa to z chęcią ustrzeli samca alfa psiego gangu ze swojej snajperki. Pozostała dwójka była godnym stadem. Jeden dał mu kurtkę, a drugi batonika. Choć drugi najwyraźniej czaił się również by oddać mu swoje tyły. To stawiało Hachirō w nieco lepszej pozycji, ale widać Ivo się nie poddawał bo wizja malowania swoich mordek również przypadła Lazarusowi do gustu. Znowu równowaga w stadzie została przywrócona.
- Zróbmy jak w horrorach. Pozwabiajmy ich pojedynczo w pułapki i zabijmy z dala od reszty. Zamkniemy wyjścia z budynku, nikt nam nie zwieje. Popatrzymy jak się boją gdy zaczną im ginąć towarzysze. Wszyscy zdechną piszcząc i pełzając, a jeżeli będziemy cwani to nawet obwiniając się wzajemnie - zaproponował radośnie, czując w brzuszku przyjemne motylki na samą myśl by móc obserwować ból i cierpienie wrogiej wymordowanej grupy, nawet nie zdając sobie sprawy z tego jak bardzo sam wpisywał się w stereotyp psychopatycznego mordercy.
Snując własne plany nawet nie zauważył jak hycel do niego podchodzi. W przeciwnym razie najpewniej zdążyłby jakoś ten pomysł mu ze łba wyperswadować. Niemniej jednak został przywrócony do rzeczywistości przez jego niezbyt przyzwoite słowa. Powinien od razu strzelić mu luja ogłuszacza w potylicę dla otrzeźwienia jego zapędów, ale tylko wlepił w niego zaintrygowane spojrzenie i trwał nieruchomo na swoim miejscu.
- Pewnie coś durnego mi napiszesz - mruknął niezadowolony, od razu jednak go ostrzegając - Shinya cię ugryzie jak będziesz mi się psocił. Masz o mnie zadbać.
Przywódca musi bronić swojego stada i Boris nie widział absolutnie innej możliwości niż profilaktyczny prawy sierpowy od wojskowego w te śliczne hyclowe oczka, gdyby tylko ich właściciel postanowił robić na złość przewodnikowi. Uspokojony tymi myślami pozwolił mu i dokończyć napis i nawet pomiziać go po szyi, choć to już w akompaniamencie nerwowego przełykania śliny i taktycznego odsunięcia się, gdyby chłopak próbował dotknąć jego karku.
- Co mi napisał? - spytał, wbijając wyczekujące spojrzenie w Ivo i samemu brudząc sobie ręce wszechobecnym ciemnym pyłem.
Desperat na dłoniach miał rękawiczki bez palców, więc nie miał aż tak dużej powierzchni, którą mógłby wykorzystać jako paletę, ale skoro miał okazję się artystycznie uzewnętrzniać to nie miał zamiaru tego zmarnować. Najpierw przetarł brudną dłonią własny kark, a następnie mało łagodnie zmusił Hachirō do pochylenia głowy w dół i zrobił z nim to samo. Pewnie gdyby widział kolory to wymyśliłby i jakiś zgrabny sposób by rude kudły również zakamuflować. Póki co jednak ujął jedną dłonią podbródek dzieciaka, zmuszając go do spojrzenia prosto na niego i pilnując by jego płótno się nie ruszało, a drugą ręką zaczął maziać mu po twarzy. Początkowo porozcierał mu ciemne plamy dookoła oczu, łącząc je w kształt jego własnej blizny i zjeżdżając rysunkiem ostrych i szerokich kłów znacznie niżej, na policzki. Kolejna warstwa, znacznie ciemniejszego pyłu utworzyła poziomą linię przecinającą powieki i nasadę nosa. Dwie pionowe linie zawitały na podbródku chłopaka i po niezbyt przypadkowych poprawkach sięgnęły też ust. Ostatnie miźnięcia były już sprawami czysto kosmetycznymi bowiem Boris tylko ubrudził szyję chłopaka, zacierając nieco granice linii szczęki i powodując, że wyglądał jakby coś z niezbyt czystymi łapkami próbowało go udusić. Łowca z dumą spojrzał na swoje dzieło, dodając kilka losowych kresek by zaburzyć pozorną symetrię, chociaż nawet one wydały się być przemyślaną częścią całości. Całości, która bardziej przypominała barwy wojenne niż spełniała maskujące funkcję, ale to dało dobry pogląd na to jak do całej sprawy podchodził Wilkoryjek.
- To wilk! - pochwalił się reszcie, pozwalając się wreszcie hyclowi poruszyć by mógł pozostałej dwójce zaprezentować swój malunek na pyszczku - Teraz są dwa! Wilki przynoszą zwycięstwo. Wilki zjadają psy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach