Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Off :: Archiwum misji


Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next

Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Pośród nocy kościelnie spokojnej, cudownie błogiej i przyozdobionej srebrzystą oraz jarzącą się w pełnej swej okrągłej okazałości tarczą księżyca rozbrzmiewał dźwięk cichutki, pięknie melodyjny, acz z jakiegoś tajemniczego powodu zniekształcony, niemożliwy do zidentyfikowania i ustalenia tego, z którego to kierunku napływają jego stoickie nuty. Wszystko wydawało się rajsko błogie, przynoszące ukojenie ducha i napawające niemalże religijnym uniesieniem – jasne światło naturalnego satelity ziemi zalewało porośniętą świeżą, w dzień szmaragdową trawą polankę; podmuchy leniwego wiaterku poruszały liśćmi rozłożystych, dorodnych koron w bezszelestnym, niemym tańcu natury; pnie, wysokie i dumne, skrywały pomiędzy sobą faunę dziką, żywą i bezgłośnie w leśnej gęstwinie buszującą. Tylko że… Mrugnięcie jedno i drugie, i trzecie rozwiały tę złudną, wspaniałą iluzję – fatamorganę spragnionego wypoczynku, chwili odetchnienia i momentu dla siebie umysłu – ukazując to, co kryło się za jej zwodniczą, lecz jakże fantastyczną kurtyną: grota oblepiona wyszczerzonymi mrokami napadła na wzrok w pełnej swej, przygnębiającej krasie; sufit powleczony lśniącymi, srebrnoniebieskimi grzybami oraz nieforemnymi, naturalnymi klejnotami nadawał tymże blaskiem cieniom zębisk zakrzywionych i śmiercionośnych, i makabrycznych; stalaktyty i stalagmity, i stalagnaty przeplatały się nawzajem i dekorowały swymi poszarpanymi, zaostrzonymi korpusami jaskinię tę duszą oraz parną, napełniając ją klimatem iście wyciągniętym z jakiegoś klasycznego horroru. I śpiew ten jakby ptasi rozgrzmiał niczym burza gwałtowna i szalona, wbijając się do uszu powykrzywianymi, groteskowymi dźwiękami, fałszywymi oraz powykręcanymi brzmieniami, jak również melodiami pokrojonymi, poszatkowanymi i poskładanymi w potworną kakofonię. A potem… potem nie było już nic.

Sny i koszmary przedziwną oraz tajemniczą są rzeczą – jedne trzymały się człowieka wszystkimi swymi haczykowatymi, złotymi pazurami i szponami, inne umykały z pamięci prędzej niż królik, który dojrzał czającego się na niego drapieżnika; jedne zawierają w sobie niestworzone, nierealne rzeczy oraz nieosiągalne wyobrażenia, z kolei drugie podsuwają na porcelanowej, wypolerowanej tacy kawalątki i szczątki, i ułamki rzeczywistości, nierzadko wplątując je dodatkowo w zagadki czy zszywając je z pozornie nieskładnymi, niepasującymi do siebie elementami krainy bzu. Ten konkretny, dwuetapowy sen pozostawił po sobie silne, gryzące w serce uczucie bezradności i skonsternowania, jednakże wszelkie szczegóły jego i fragmenty osnute były gęstą, niemożliwą do przepędzenia mgłą niewyraźności, tajemniczości i enigmy. Z bagażem tym ciążącym na krańcach myśli – trudnym do pochwycenia, do złapania i przytrzymania do dokładniejszych oględzin oraz przeanalizowania – kroczyła pewna persona przez puszczę na wpół wyschniętą, nieprzyjaźnie wyglądającą i mizernie, smętnie podupadłą. Nie były to okolice sprzyjające wesołym, mającym przynieść rozluźnienie i relaksację spacerom, a tym bardziej nie nadawały się one do osiedlenia się na nich – brakowało w tymże szarym, przyprószonym bordowym kolorem nędzy miejscu pożywienia oraz wody pitnej, jako że nie sposób było wypatrzyć tu jakichkolwiek roślin jadalnych, zwierzyny do upolowania czy płynących swoim własnym, niezmąconym tokiem rzeczek składających się z krystalicznej, życiodajnej cieczy. Nie było tu tak naprawdę nic ciekawego lub interesującego, serwując przejezdnym i podróżnikom ilustrację pełną pokrzywionych,  połowicznie martwych drzew oraz krzewów, ściółki chrzęszczącej i trzaskającej niesympatycznie pod stopami, a także woni kłującej w nozdrza odorem rozpadliny, zgnilizny i śmierci.

A mimo wszystko Marcelina maszerowała przez tereny te godne samej Pani Kostuchy w tylko sobie znanym celu, lawirując między pokrytymi chropowatą, niezdrowo wyglądającą korą konarami i przemieszczając się w podziurawionych cieniach rzucanych przez w większości gołe, patetycznie prezentujące się korony masywnych, acz zubożałych drzew. Słońce chyliło się już niespiesznie, mozolnie ku horyzontowi, zatapiając w nim koniuszkiem swym ogniście pomarańczowym, zaś wiaterek wędrował spokojnie, leciutko przez obszar tegoż lasu, roznosząc po nim rosnący z każdą godziną, lecz jeszcze nie tak bardzo odczuwalny bądź dokuczliwy chłodek. Może wraz z nadejściem nocy sceneria nabierze chociażby odrobiny magii i mroki przystępne oraz usłużne schowają w ramionach swych wszystkie te kaleczące oczy, nieprzyjemne niedoskonałości? A może na odwrót będzie i jeszcze straszniejsze, makabryczniejsze i odpychające wrażenie wyciągać będzie się z puszczy tej po utracie najznaczniejszego, największego – i tutaj jedynego – źródła światła? Nasza droga bohaterka już niedługo będzie miała szansę odkryć odpowiedź na te dwa pytania, jednakże zanim to nastąpi… Płacz jakby niekontrolowany, chaotyczny i rozpaczliwy rozbrzmiał w powietrzu stęchłym i zgnilizną zabarwionym; szloch wyraźnie kobiecy i z jednego, stałego punktu dochodzący dobrnął do uszu Marceliny – biegł od prawej jej strony i słabo, ale stabilnie było go słychać, jakby źródło jego znajdowało się ledwo parę metrów od niej. Żałość i smutek, i boleść grały w nim porywającą symfonię, opowiadając o tragedii i stracie, i desperacji.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 5 stopni Celsjusza), lekki wiatr, słońce chowa się powoli za horyzontem.
  • Idziesz przez smętny, nieprzyjemny las, aż w pewnym momencie rozlega się gdzieś po Twojej prawej stronie kobiecy płacz – źródło jego znajduje się parę metrów od Ciebie.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:51, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Największe przekleństwo i błogosławieństwo ludzkości zarazem? Ciekawość. Marcelina nie miała co do tego żadnych wątpliwości - dociekliwość powinna zniknąć wraz z ustaniem okresu dzieciństwa. Nie można jej było odmówić zalet, jednak niesie ona mnóstwo kłopotów, a z punktu widzenia biologicznego największą szansę na przetrwanie mają przecież osobniki żyjące w ciągłym lęku, z nieustająco napiętymi mięśniami gotowymi do ucieczki, z otwartymi szeroko ze strachu oczami. Te kierujące się rozsądkiem, te, w których brak iskierki budzącej ciekawość pokrywającej nawet instynkty przetrwania. Choć dzięki niej udało się odkryć ludzkości wiele pożytecznych wynalazków i rzeczy, tak nadal często doprowadzała nas do zguby.
Podobnie było teraz. Marcelina wybrała się w tę część puszczy w poszukiwaniu dość rzadkich ziół na równie niecodzienną, acz groźną chorobę. Szła powoli, spokojnie, nucąc pod nosem tylko sobie znany utwór zasłyszany dość dawno temu, w mieście-3. Obserwowała uważnie, korzystając też z niezawodnego w tym fachu zmysłu węchu. W tej okolicy było dość cicho, jakby wszystkie ptaki trzymały się od tego miejsca z daleka a te, które zamieszkiwały okolicę porzuciły fach leśnych bardów. Marcelina spojrzała w stronę zachodzącego słońca, przystając na chwilę i z miną mędrca rozmyślając nad swoim życiem i różnymi zagadnieniami egzystencjalnymi. Przypominała sobie czasy, gdy wędrowała po desperacji z gangiem szakali. Oczami pamięci widziała ich bójki w podziemnych ringach, burdy, które celowo rozpętywali w barach i innych lokalach. Z przyjemnością odtworzyła zapach wody kolońskiej Hadriana, gdy przytulał ją do swojego torsu, jego miękka, miejscami szorstka skóra... jej dumanie przerwał brutalnie dziwny dźwięk dochodzący z prawej strony.
Śpiew?
Wymordowana odwróciła głowę w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Zmrużyła oczy, poprawiając czarną, grubą bluzę z kapturem, którego naciągnęła na głowę. Z kilkoma poprzedzającymi decyzję zawahaniami w końcu zrobiła wolny, niepewny krok w tamtą stronę. Po chwili już szła dziarsko w kierunku, z którego śpiew dochodził, skręcając w pewnym momencie w gęste krzaki i bezszelestnie ukryła się za ich gęstą zasłoną. Skradała się, okrążając źródło dźwięku i ciągle wypatrując jakiegoś podejrzanego kształtu zza zasłony lekko już zbutwiałych liści. Jej jasne, chłodne oczy koloru spokojnego oceany błysnęły, w pewnym momencie lewe przybrało złotawy, momentami rdzawy odcień, zaraz jednak powróciło do neutralnej barwy błękitu. Z baśni i legend wiedziała, że śpiew w środku cichej, gęstej puszczy jest dla samotnego wędrowca najprawdopodobniej pułapką, z której nie wychodził raczej nikt.
No ale właśnie... ciekawość.
Wszak najwybitniejsze jednostki miały naturę ciekawskich.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Najróżniejszej maści porzekadła dotyczące ciekawości istnieją na tym szarym, zdewastowanym padole, z jednej strony wychwalając ją i ukazując w czysto pozytywnym świetle, z drugiej natomiast podkreślając złe jej cechy i przedstawiając niechybne losy osób, które to poddały się jej niepowstrzymanym, nieograniczonym zapędom. Nowe miejsca odkryte przez człowieka, nowe wynalazki przez niego skonstruowane, nowe patenty i nowe sposoby na radzenie sobie z danymi, określonymi sytuacjami czy okolicznościami wypłynęły na powierzchnię rzeczywistości tylko dlatego, iż ktoś był tym zainteresowany; że ktoś, jakaś jednostka konkretna, na tyle zagłębił się w jakimś temacie czy dziedzinie, iż zdołał wyłuskać z niego, wyplątać i wyszarpać te wszystkie innowacyjne, świeże rzeczy. Martwi, zatraceni na swych ścieżkach podróżnicy, dzieci po czasie odnalezione w zakątkach, które to stanowiły dla nich ogromne, znaczące zagrożenie, ofiary pogryzione, kopnięte i poturbowane tylko przez to, że kierowane zgubną, przekupną ciekawością zaglądali tam, gdzie nie powinni; podchodzili do stworzeń, które szczerzyły na nich swoje ostre, zakrzywione zębiska; zapuszczali się w zaułki egzystencji, z których nie mieli prawa się wyczołgać; dotykali i chwytali za przedmioty o niewyjaśnionym, tajemniczym pochodzeniu lub były potencjalnym zagrożeniem tak dla zdrowia, jak i życia. Ciekawość, jak wiele innych elementów świata, ma dwie twarze: uśmiechniętą i pomagającą ludzkości w polepszaniu ich codziennego bytowania, a także tę wykrzywioną, szyderczą i prowadzącą ich mętnymi, zakrzywionymi, kolczastymi dróżkami zguby, śmierci i kalectwa.

Przedzierająca się przez nieprzyjemnie wyglądający, zdawać by się mogło w większości już martwy las Marcelina była jedną z tych, którzy dawali poprowadzić się tej iskierce ciekawości; którzy pozwalali jej chwycić się za rękę i pociągnąć ich w jakieś niezwykłe, nieodkryte przez nich wcześniej miejsce; którzy, nawet kiedy byli nieufni i niepewni wobec obszernego oraz przepastnego świata, podążali za śladami porywającej przygody i cudownej, zapierającej dech w piersiach wyprawy. Którzy wkraczali pewnym krokiem w nieznane i czerpali z tegoż doświadczenia jak najwięcej tylko mogli. Dlatego też gdy podczas przechadzki przez tereny te smętne i wyschnięte - bardzo często, niestety, zdarzało się tak, iż rzadkie zioła występowały na takich właśnie, nieprzystępnych bądź trudnych do dostania się na nie obszarach - kobieta usłyszała płacz - wyrywający ją z wspomnień błogich, dawnych i minionych - desperacki i w żalu pogrążony - dla niektórych brzmiący niby pieśń w tych milczących, obsianych flautą stronach, dla innych natomiast przywodzący na myśl makabryczną, straszliwą kakofonię i jazgot - to od razu skierowała się w stronę, z którego dochodził dziarskim, szybkim marszem. W pewnej chwili skręciła z prostej do odgłosu trasy, zagłębiając się w gęste krzaki i pragnąc z bezpiecznego daleka odkryć jego źródło - mądrze, sprytnie i odpowiednio postąpiła, zważywszy na fakt, że była to przecież Desperacja. I kiedy tak krążyła i skradała się pośród listowia brązowego, suchego i cuchnącego zgnilizną, to jakiś czas później - niedługi, minął może kwadrans ledwo - dane jej było ujrzeć scenę osobliwą i niepokojąca.

Na polance względnie wyczyszczonej z roślinności, o glebie ciemnobrązowej, czarnej niemalże i perfekcyjnie okrągłej siedziała podstarzała, przyodziana w łachmany kobieta. Staruszka ta wyglądała jak typowa babunia z pomarszczoną wiekiem twarzą, na wpół zmętniałymi już, niebieskimi oczyma i siwymi włosami wychylającymi się spod chusty, jaką to miała przewiązaną przez głowę. Ubrania jej prezentowały sobą stary, przed apokaliptyczny wręcz styl - prócz tego widać w nich było pozaszywane, połatane dziury, pozasychane i niedoprane, w sumie niemożliwe do doprania, plamy oraz sznurki trzymające te luźniejsze, grożące zsunięciem się części. Opierała się ona o coś, co wyglądało jak starodawny, na wpół zamknięty i w znacznej części rozebrany już szyb - kopalniany? Całkiem możliwe - prowadzący gdzieś tam głęboko w dół. Prócz tego staruszka roniła rzewne, niekontrolowanie płynące po jej popękanym licu łzy, czkała przez chaotyczny płacz i drapała jedną z połamanych, niegdyś pewnie porządnie i pięknie wyglądających stalowych belek krwawiącymi, postrzępionymi i grożącymi połamaniem się paznokciami.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 5 stopni Celsjusza), lekki wiatr, słońce chowa się powoli za horyzontem.
  • Ze swojego ukrycia widzisz opisaną polankę, na której środku znajduje się starodawny, przed apokaliptyczny szyb - najprawdopodobniej kopalniany - który jest w większości rozebrany - pewnie przez kogoś, kto materiałów potrzebował - i na wpół otwarty - zostało mniej więcej coś takiego z paroma jeszcze belkami i małymi strukturami szybu. Opiera się o to płacząca, drapiącą jedną z belek babulinka.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:51, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Ostrożnie postawiła ostatni cichy krok, wychylając się zza gęstego, acz ciernistego krzaka, który zahaczył o jej policzek i ramię chudymi, wystającymi gałązkami. Zupełnie tak, jakby chciał powstrzymać wymordowaną przed kontynuowaniem drogi. Marcelina strzepnęła nachalne kolce i odsunęła się od nich, przyglądając się nieznajomej staruszce, która zapewne nawet nie zauważyła innej osoby w pobliżu. Ciało dziewczyny otoczyła delikatna, czarna mgła i już po trzech sekundach miast kotowatego stworzenia stała zwykła, niewyróżniająca się dziewczyna na tle innych ludzi z naciągniętym na głowę kapturem. Wymordowana zrobiła niepewny krok do przodu, nie spuszczając ze starszej, łkającej kobiety uważnego spojrzenia. Kątem oczu starała się wychwycić podejrzany ruch, wiedząc, że mogła być to zasadzka. Starała się wyczuć jakąś nienaturalną, niepokojącą aurę wokół nieznajomej kobiety, nie przyniosło to jednak żadnych rezultatów, dlatego Marcelina odpuściła i ruszyła w stronę postaci trochę szybciej. Okrążyła ją i, próbując nawiązać kontakt wzrokowy, chrząknęła głośno w celu zwrócenia uwagi na nadejście swojej osoby. Czekała, aż kobieta podniesie lekko lica, przewidywała nawet jej gwałtowną reakcję czy strach. Wbiła w nią swoje duże, chłodne, spokojne oczy, starając się przybrać neutralną minę. Wiedziała, że jej spojrzenie może zmieszać czy zaniepokoić, zbyt wiele osób uciekało od niego, odwracając twarz czy zniżając swój wzrok. Niestety, przez mary, które uwiły wokół niej mroczną aurę chłód bijący od jej ciała był coraz większy. Nie potrafiła odwrócić tego procesu. Była to zapłata za pomoc od demona, do którego się zwróciła. Zapomniany Bóg nie wspomniał o tym nic, Marcelina czytała jednak o powoli zamarzających ciałach osób zwracających się do Aragota. Dotknęła swojego serca.
To właśnie ono zamarza na samym końcu.
- Dlaczego płaczesz? - zapytała spokojnie, nadal patrząc na pomarszczoną babkę. Rozejrzała się szybko raz jeszcze, rejestrując suchą, zgniłą polankę, szarość dnia chylącego się ku końcowi i ten podejrzany szyb, przy którym stała kobieta. Marcelinie nie umknął żaden szczegół - najdłużej wpatrywała się w jej paznokcie, na widok których dziewczyna poczuła zimny dreszcz na plecach.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Skradała się na czterech zwinnych łapach ku słyszanemu doskonale, idealnie dźwiękowi - płaczowi wypełnionemu desperacją, żalem i rozpaczą - docierając w końcu do okrągłej, w większości pozbawionej roślinności polanki o ciemnej, prawie że czarnej glebie. Aby wyjrzeć na nią - zerknąć na zawartość zakątka tegoż skrytego wewnątrz nieprzyjaźnie wyglądającego, cuchnącego zgnilizną oraz śmiercią lasu - Marcelina przedrzeć musiała się przez ostatnią warstwę ciernistych, suchych i gęstych krzewów, których chude gałązki zahaczyły ją zaczepnie, zadziornie o policzek oraz ramię. Uwolniwszy się od tych kolczastych namolności, bohaterka tejże opowieści skupić mogła się wreszcie na celu swej krótkiej, szpiegowskiej niby oraz ostrożnej wędrówki - źródłu szlochu, którym okazała się być babulinka opierająca się o częściowo rozebrany, starodawny, patrząc na dzisiejszą technologię i stan, w jakim znajdowały się zalegające w tym miejscu części, szyb górniczy. Zachowując czujność i rozglądając się bacznie, uważnie w poszukiwaniu potencjalnego zagrożenia, Właścicielka kasyna postąpiła niepewny krok naprzód - nie miała, w końcu, pewności odnośnie tego, czy nie była to czasem jakaś zasadzka na zabłąkane, zagubione duszyczki bądź wycelowana specjalnie w jej personę pułapka. Nie wyczuwszy, jednakże, niczego podejrzanego od strony łkającej staruszki i nie dojrzawszy czających się w pogłębiających się z każdą przemijającą minutą cieniach bandziorów, Wymordowana - przybrawszy już wcześniej ludzką, zakapturzoną postać - postanowiła podjąć nutkę ryzyka i wkroczyła na odizolowaną od świata zewnętrznego - bo któż by dobrowolnie zagłębiał się w puszczę tę straszliwą, smętną i napawającą depresyjną iskierką. Nie licząc tych, oczywiście, którzy przybywali tu w poszukiwaniu niezwykle rzadkich ziół i niespotykanych nigdzie indziej składników - polankę.

Okrążyła zalegającą na ziemi, płaczącą rzewnie osobę, próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy, lecz nie będąc z początku w stanie tego uczynić. Dopiero odgłos jej chrząknięcia zmusił babunię - dotąd opierającą się niemal całym swym ciężarem o drapaną, stalową belkę - do poderwania się z sapnięciem zaskoczenia oraz strachu do siadu i zwrócenia swych zaczerwienionych, mętnych przez reprezentowany przez nią wiek oczu na nowo przybyłą istotę. Spokojne, chłodne ślepia Marceliny i jej neutralny wyraz twarzy przybiły ją praktycznie do ciemnego, brudzącego jej łachmany gruntu oraz wprowadziły w zszokowany stan znieruchomienia - przerażenie, głębokie i przeistaczające ją w coś na wzór zastygłej w miejscu statuy, emanowało od kobiety. Dopiero pytanie Marceliny wyrwało ją z tego zabarwionego lękiem amoku, popychając ją do uniesienia zakrwawionych dłoni i przyciśnięcia ich do szybko bijącego, łomoczącego w klatce piersiowej serca - a raczej punktu, pod którym to się ono znajdowało. Trzęsąc się i drżąc, i klęcząc na chłodnej ziemi - nie tak zimnej, jednak, jak aura otaczająca stoicką nieznajomą - staruszka poczęła przemawiać równie dygoczącym, chyboczącym się boleśnie głosem:
- Moja wnusia... przybrana wnusia, ale... wpadła. Wpadła do szybu - dokończyła tę wyjąkaną, ledwo zrozumiałą wypowiedź, wyciągając wtem ku Marcelinie ręce w rozpaczliwym, błagającym geście. - Proszę! - Nie sprecyzowała, o co prosi; nie wypowiedziała tego na głos i nie wyglądało na to, aby była w stanie to uczynić, jako że tuż po tym ostatnim wydartym z krtani słowie jej ciało poddało się kolejnym, świeżym szlochom.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 5 stopni Celsjusza), lekki wiatr, słońce chowa się powoli za horyzontem.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:51, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wiatr przegonił zgniłe liście, wprawiając je we wspaniały dance macabre. Jego lodowate szpony przez chwilę mierzwiły półkrótkie, ciemne włosy Marceliny opadające na część twarzy i zasłaniające szpetną bliznę nad brwią i ukrywające zdradzieckie oko, zmieniające swój kolor pod dyktandem różnych emocji. Jej ciało zatrzęsło się z zimna; dzień uciekał, biegnąc za umykającym na horyzoncie słońcem. Niebo mieniło się teraz pięknymi, koralowymi barwami płynącymi na błękitnej, rumieniącej się i ciemniejącej z każdą chwilą przestrzeni. Miarodajny oddech Marceliny zdradzała para wydobywająca się z jej ust.
Poczuła się źle. Nie opuściła wzroku, jednak jej serce przeszyło niemiłe uczucie, poczucie winy, że przestraszyła tę niewinnie wyglądającą staruszkę własnym spojrzeniem. Nie chciała tego. Jednak procesu nie dało się już zatrzymać. - Jaki wiek miała ta niewiasta? - spytała najdelikatniej jak tylko potrafiła, robiąc krok w stronę babuni. Nie chciała jej przestraszyć; wręcz przeciwnie. Pragnęła jej pomóc, kobieta ta przypominała jej bowiem jej własną babkę, którą niesamowicie kochała. Drętwe uczucie w sercu zaskoczyło wymordowaną; tęsknota, inna niż ta, która zapełniła jej serce po utracie ukochanego. - Jestem medykiem. - powiedziała spokojnie, podchodząc do szybu ostrożnie, z należytą dla siebie nieufnością i dozą lęku przed nieznanym. Miała ogromną nadzieję, że nie jest to pułapka. - Jeżeli dziewczynie coś się stało, postaram się jej pomóc na miejscu... - dodała, spoglądając na szyb. Wahała się teraz bardziej, niż jeszcze przed chwilą. Wbiła martwe spojrzenie w ciemność, która zdawała się nie mieć końca. Przełknęła ślinę, czując, jak skóra na jej karku jeży się z rosnącego przerażenia. Wcale nie chciała tam wchodzić... - Idę. - powiedziała cicho, czekając chwilę na jakąkolwiek reakcję, słowa wdzięczności, odpowiedź. Na słowa wdzięczności? Na próbę zatrzymania jej? Może na nagły, z pozoru niespodziewany atak od tyłu?
Ostatni, głęboki wdech. Chwyciła drabinę, zimną, nie, lodowatą wręcz, sycząc pod nosem. Tępy ból przeszył jej dłonie. Próbowała schodzić powoli, stawiając ostrożnie nogę za nogą, kątem oka upewniając się, że dwa sztylety są na swoim miejscu, a w kolbie spokojnie spoczywa Billie Jean. Z nią pewność Marceliny wzrasta niemalże trzykrotnie. Już po pięciu ruchach zaczęła zastanawiać się, czy to był aby na pewno dobry pomysł. Czy ta jej słabość w postaci ciągłego pomagania innym nie wpędzi jej znów w tarapaty. Niby jak ta smarkula miała tutaj wpaść? - zapytała samą siebie, przystając na chwilę. A jeśli faktycznie wpadła, to zapewne wysokość okazała się zbyt duża. A co, jeśli schodze tam na marne, tylko po to, by znaleźć trupa? - zawahała się. Spojrzała w górę. Kontrastująca z pogłębiającą się ciemnością tunelu jasność biła ją po oczach.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Współczucie wobec czyjeś, obcej krzywdy oraz łaknienie niesienia pomocy napotkanym, biednym i poszkodowanym jednostkom niejednokrotnie już rozpoczęło komuś niesamowitą, barwną podróż i przygodę, która to zwieńczona jest ogromnym, słodkim - słodszym niż najsmaczniejsze, najlepsze jabłka ze światowej klasy sadu - poczuciem satysfakcji, ukontentowania oraz spełniania. Radość i wesołość, i duma z własnej osoby i swych poczynań - z dobroci bujnej i pięknej, wszczepionej w serce, obyczaje i osobowość - przepełnia wtedy człowieka, a także nie raz, nie dwa wskazuje mu drogę, nadaje sens jego życiu i koloruje jego szarą egzystencję cudownymi, chwytliwymi barwami. I w czasach tych posępnych, niebezpiecznych, zdewastowanych przez przeszłe katastrofy i zatrutych przez Wirus; i na ziemiach Desperacji, gdzie pozytywnych rzeczy i przyjaznych, bądź chociażby neutralnych person niełatwo jest znaleźć - szczególnie, jeżeli nie należy się do któregoś z istniejących, posiadających w sobie chętne do współpracy jednostki kręgów lub grup przywodzących na myśl połatane, posklejane i pozszywane rodziny - to te szczątki życzliwości, odłamki szlachetności i kawałki dobroduszności są nie na wagę złota, a diamentów. Marcelina, żałując przestraszenia płaczącej staruszki i kierując się w swych działaniach współczuciem, zapytała łagodnie o wiek dziecięcia, które to miało nieszczęście wpaść do głębokiego, osnutego cieniami szybu górniczego.

- Młodziutka... ledwo dziesięć latek - wychrypiała babunia, spoglądając na Wymordowaną z nagłą nadzieją malującą się na pomarszczonej twarzy i zastrzykniętą w mętnych od przeżytych lat oczach. Bohaterce naszej niezbyt podobała się opcja zejścia tam na dół - do mroków lepkich, do nieznanych jej korytarzy i tuneli o niewiadomym, acz pewnie przestarzałym i zakurzonym stanie - lecz wtem przemogła się, przełamała i postanowiła - pośród wycia delikatnego, chłodnego wiaterku i nastającej powoli, niespiesznie nocy - wejść do pionowego, wyposażonego w chrzęszczącą lekko pod wpływem wagi Marceliny i skrzypiącą w wieczornej ciszy drabinę.
- ... dziękuję. Och, dziękuję - usłyszała wypełnione wiarą i zaufaniem słowa wypowiedziane przez podniesioną na duchu, dogłębnie wzruszoną postawą kobiety, jej chęcią pomocy i ruszenia na ratunek jej wnuczki, staruszkę. Z włosami jeżącymi się na karku, z niepokojem ciążącym na ramionach i niepewnością gryzącą po kostkach, Wymordowana zagłębiła się w odmęty wiekowej, pradawnej niemalże kopalni, sprawdzając przy tym stan posiadanych przedmiotów i upewniając się, iż bronie jej znajdują się na swoich prawowitych miejscach. Czerpiąc z ich obecności otuchę i śmiałość, zdrapywała się w dół po zimnych w dotyku szczeblach, aż wtem nagle, gwałtownie zatrzymała się, stanęła. Wątpliwości - kwaśne i krzykliwe, i jaskrawe - zalały ją ogromną, potężną falą, zmuszając ją do uniesienia wzroku ku górze - ku oddalonemu już wyjściu na powierzchnię i majaczącemu gdzieś tam wyżej, ściemniającemu się coraz to bardziej z mijającymi minutami sklepieniu - i zawahania się z dalszym schodzeniem w dół. I kiedy tak tkwiła niby zamrożona w punkcie tym, powietrze przeszył niespodziewanie trzask - a raczej echo jego - ledwo słyszalny, dobiegający z pogrążonych w ciemnościach głębin kopalni, któremu to towarzyszył krzyk jeszcze bledszy od pierwszego dźwięku, wątlejszy i szybciej, prędzej zanikający.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 5 stopni Celsjusza), lekki wiatr, słońce chowa się powoli za horyzontem.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:51, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Dziewczyna kiwnęła jedynie głową na znak, że rozumie. Zaginiona dziewczynka była jeszcze dzieckiem, co jeszcze bardziej zmartwiło Marcelinę - dziecko nie obroni się przecież przed złem tak, jak dorosły. Właściwie nie miało ono najmniejszych szans ze starciem z czymś, co często nie stanowiło większej przeszkody dla starszego, doświadczonego desperata.
Serce biło jej teraz szybciej, nadając rytm myślom coraz szybciej krążącym w jej głowie. Spojrzała tęsknym wzrokiem za oddalające się, kojące światło. Wraz z nim znikała bezpieczna przystań i wizja spokojnie przetrwanego dnia. Zamknęła oczy i myślała głęboko - może odczekać jeszcze chwile i wrócić tam, na górę i powiedzieć kobiecie, że...
Trzask.
Głuchy krzyk. Marcelina spojrzała w dół, przełykając głośno ślinę. Jej doskonały słuch jeszcze długo chwytał goniące, odbijające się po ścianach echo. Krótka chwila zastanowienia, szybki zarys planu A oraz planu B, długa analiza liń biegnących po dłoniach. Zwlekała trochę, w końcu jednak zaczęła odczuwać bezlitosny chłód bijący z lodowatej drabiny. Jej ciało przebiegły dreszcze, wykonała ostatni wdech i... rozluźniła dłonie. Wydawałoby się, że minęły godziny. Odepchnęła się od drabiny, skoczyła, a zanim jednak rozbiła swoje kruche ciało o glebę jej ciało rozpłynęło się w powietrzu, zmieniając konsystencję na gęsty, ciemny dym.
Czarne, pokaźnych rozmiarów, dość smukłe stworzenie roztaczające tajemniczą i nieodgadnioną aurę wokół siebie wylądowało bezszelestnie na czterech łapach. Momentalnie podniosło się, wyprostowało, zaszczycając lodowym spojrzeniem głębokich oczu mrok czający się na niego w ciemnym korytarzu. Niewielkie mięśnie rysowały się pod skórą i prezentowały dumnie z każdym następnym krokiem, łapy miękko stawiane zostawiały za sobą delikatną, ciemną firanę rozpływającą się szybko w powietrzu jeszcze przez kilka kolejnych minut. Oddech spokojny, wargi zwarte, sierść idealnie ułożona. Kotowata istota o czarnej sierści posuwała się spokojnie do przodu, trzymając się lewej strony ściany i nasłuchując. Postawiła uszy na baczność, sztywno i nasłuchiwała uważnie, skupiając się teraz przede wszystkim na tym zmyśle. Wzrok również miała dobry, niestety - w takich ciemnościach nawet ona mogła popełnić błąd lub za późno zareagować.
Gdzieś za nią ciągnęły się kotowate cienie, które rozmawiały między sobą w różnych językach. Marcelina, choć nie znała żadnego z nich rozumiała ich ginącą w głębokim korytarzu konwersację. Czarna jaguarzyca przysunęła się do ściany, ocierając gładką sierścią o szorstki kamień. Zatrzymywała się co jakiś czas, by podjąć próby zbadania otoczenia zmysłem węchu.

Moc; epithelial; - aktywacja.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Na szarej, ponurej Desperacji - rządzącej się ostrymi, brutalnymi prawami przetrwania oraz zamieszkanej przez w większości zmutowane, zdziczałe jednostki, dla których przeżycie bieżącego dnia i utrzymywanie kontroli nad pozyskanymi, zdobytymi terenami jest sprawą najważniejsza, najistotniejszą i najbardziej wartościową - nie ma zbytnio miejsca dla samotnych, działających na własną rękę młodzików; dzieciaków, które są niezwykle łatwymi celami dla najróżniejszych, oszalałych drapieżników i mięsożernych, wygłodniałych predatorów; kruszynek, które mało jeszcze wiedzą o wielkim, niebezpiecznym świecie i często wpadają w oczywiste dla dorosłych, śmiertelne pułapki; maluchów człapiących przez egzystencję ze złudną, mogącą doprowadzić ich do niechybnej zguby beztroską i zmartwieniami pomalowanymi tęczową, iskrzącą się barwą; pociech wesołych i uśmiechniętych, i radosnych, i tak bardzo żywych do momentu, aż nie natrafią na coś wielkiego, wyposażonego w ostre zębiska i kły, rozwścieczonego i polującego. Tutaj - na ogromnym, zdewastowanym obszarze, na którym to ciężko jest znaleźć persony cechujące się dobrym serduszkiem oraz pozytywnymi aspektami osobowości. Nie są one mitami, nie wymarły przez ostatnie stulecia i z pewnością egzystują, lecz ze świecą ich po prostu szukać trzeba - niewinność i naiwność jest karana ze wszelkiej możliwej strony, ukracając raźne żywoty, ścinając te jakże cenne niteczki życia albo ewentualnie plamiąc nieskalane, bezgrzeszne istotki szkarłatnymi, plugawymi kolorami.

Tak, jak to działo się teraz.

Rozważająca wspięcie się z powrotem na górę i wymiganie się od podjętego zadania Marcelina odsunęła zaraz te jadowite rozważania na bok, kiedy to czuły słuch jej wychwycił echo odległego trzasku i wtórujący mu, blady krzyk. Nie dało się, co prawda, zidentyfikować tego, przez kogo owy dźwięk został wydany, lecz skłonił on Wymordowaną do wzięcia się w garść, posklejania w kupę szczątków odwagi i ostatecznego skoczenia w dół. Otóż to, pozostałą drogę na dno szybu przebyła nie schodząc po lodowatej w dotyku, metalowej drabinie, lecz puszczając jej szczeble i spadając swobodnie w odmęty dawno już opuszczonej, nieprosperującej od wieków kopalni. Nim rozbiła się o twarde, kamienne podłoże, przyjęła kocią, jakby wykreowaną i wydzierganą z mroku formę, stapiając się praktycznie z panującymi tu, głuchymi oraz lepkimi ciemnościami i lądując miękko, bezgłośnie na czterech zwinnych łapach. Nawet w tej postaci miała problemu z rozglądaniem się po nowym, zalanym czernią otoczeniu - przestrzeni pochwyconej w bezlitosne, wydzierające z gardła obłoczki pary szpony chłodu - toteż ruszyła spokojnie, ostrożnie do przodu polegając na swoich pozostałych, wyczulonych zmysłach.

Kroczek za kroczkiem przemieszczała się naprzód, przemykając przez pachnące stęchlizną oraz wilgocią tunele o nieregularnych, krzywych zarysach - po bliskim, uważnym przyjrzeniu się ścianom i zbadaniu ich dotykiem dało odkryć się fakt, iż były one nie tyle nadjedzone, nadgryzione przez wredny czas, ale i nosiły ślady częściowego zawalenia się oraz bycia przez coś uszkodzonymi. Stalowe, jęczące miejscami bele podtrzymujące te korytarze i dźwigające na barkach swych skalisty sufit nie wydawały się, po oględzinach i ich obmacaniu, szczególnie wyszczerbione czy przez kogoś zniszczone, co dawało nadzieję, że strop nie zawali się nagle, bez ostrzeżenia na głowę i nie uwięzi w miejscu tym naszej bohaterki. I kiedy maszerowała tak przed siebie, w pewnej chwili dobrnęła do przejścia przywodzącego na myśl małą komnatę, która rozwidlała się na trzy ścieżki - z pierwszej przywędrowała w punkt ten Marcelina, przy wejściu do drugiej leżała stłuczona, niezdatna do użytku lampa naftowa, przy ostatniej natomiast kobieta znaleźć mogła prowizoryczną, zakurzoną pochodnię i kawałek brudnej, wyrwanej z czegoś tkaniny noszącej na sobie czyiś, najpewniej ludzi, zapach. Ten sam odór ciągnął się wątłym, słabiutkim szlakiem w głąb tego trzeciego tunelu, podczas gdy z głębin drugiego dochodził do Marceliny delikatny, miarowy, stały i ledwo słyszalny stukot.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 1 stopnia Celsjusza); brak wiatru.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Chłodno tu - pomyślała, czując na swoim krótkim, czarnym jak smoła futrze setki, tysiące chłodnych igiełek wbijających się w skórę. Poczuła dreszcze, które powoli opanowały jej ciało. Po delikatnych drganiach poczuła się jednak lepiej; szybko przyzwyczaiła się do niskiej temperatury.
Marcelina skuliła się na chwilę pod ścianą, obserwując tajemniczą komnatę do której wkroczyła po stosunkowo krótkiej podróży. Była ostrożna, bezszelestna i cierpliwa; obwąchała ściany, przeanalizowała dokładnie podłoże, po którym stąpała i przy okazji uważnie nasłuchiwała. Szybko stwierdziła, że ta część korytarza jest względnie bezpieczna a ona sama nie zostanie nagle pogrzebana żywcem. Stanęła na rozstaju tunelu i przez kilka sekund uważnie patrzyła na oba korytarze, szybko wyłapując podejrzany dźwięk stukania. Spojrzała w tamtą stronę i zakradła się cicho do leżącej, bezużytecznej już lampy naftowej. Chwilę później podeszła do kawałka czegoś, co okazało się pochodnią oraz do porzuconego, poszarpanego kawałka tkaniny przesiąkniętego ludzką wonią. Zainteresowało to Marcelinę; przez dłuższą chwilę, przyczajona w kącie przed drugim tunelem czekała na ewentualny rozwój wydarzeń. Jeżeli mieszka tu coś groźnego najpewniej wie o obecności wymordowanej w swoim królestwie. A o tym, że nie była sama w tych mrocznych czeluściach wiedziała doskonale. Niepokoił ją krzyk, który usłyszała przy schodzeniu w dół.
W końcu wstała i, upewniając się o czystych tyłach, weszła w drugi tunel, z którego wyczuwała wyraźny, ludzki zapach. Zastanawiała się chwilę o drugiej opcji, mianowicie o drugim tunelu, z którego dochodził podejrzany dźwięk; dziewczyna stwierdziła jednak, że stukot mógł okazać się jakimś wystającym, metalowym bądź drewnianym kawałkiem konstrukcji bądź element zmechanizowany, który poruszał się ostatnimi resztkami energii. Przysunęła się ponownie do lewej ściany i bez pośpiechu ruszyła do przodu.
                                         
Marcelina
Poziom E
Marcelina
Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Kek
Marcelina | Poziom Średni | Cel: Artefakt "Judaszowy Śpiew" (Wszczep)
"Prochem i cieniem jesteśmy."

Nie gnała bezmyślnie, pochopnie do przodu w nadziei na wpadnięcie na poszukiwaną przez nią dziewczynkę; nie pędziła nieprzyjemnie ciemnymi, osnutymi mrokami korytarzami bez jakiegokolwiek pomyślunku czy zastanowienia; nie przemieszczała się przez tunele tutejsze myśląc wyłącznie o podarowanej jej misji ratunkowej i bezpieczeństwo swoje odstawiając gdzieś tam w odległy, daleki kąt. Nie. Miast tego skradała się pośród czerni w większości cichej, przytłaczającej i kryjącej w sobie zalążki nieznanego, przyzwyczajając się stosunkowo szybko do panującego w tychże wiekowych podziemiach, wgryzającego się w skórę chłodu. Z niezłomną, niezachwianą cierpliwością i uważnym obserwowaniem swojego otoczenia w celu wyłapania czegokolwiek, co mogło okazać się dla niej pomocne lub zdradliwe - a nie było to łatwe ze względu na ciemnotę tu królującą i bezczelnie panującą - Marcelina sunęła naprzód krok za krokiem, metr za metrem. Wysiłek ten wcale nie tak wielki dla ciała, acz mogący ciążyć na psychice nagrodzony został komnatą zawierającą w sobie rozstaj dróg, którą to z dbałością o wszelkie szczegóły i niezmąconym opanowaniem przeczesała, sprawdziła i obwąchała. Nos jej wychwycił na kawałku obszarpanej tkaniny najpewniej ludzki zapach, podczas gdy uszy wyłapały dobiegający z lewej odnogi, miarowy i jednostajny stukot. Spędziwszy dość długi moment przy wejściu do prawego tunelu - jako że zainteresowana była bardziej człowieczą wonią niźli słabym, odległym dźwiękiem - czekała na jakieś niespodziewane, nagłe wydarzenie mogące nawiedzić ten punkt; na pojawienie się potencjalnego przeciwnika i porywacza niewinnych dzieciątek, który to najpewniej zdawał już sobie sprawę z jej obecności w tej starej, od dawien dawna już nieprosperującej kopalni - a przynajmniej ona tak zakładała oraz przypuszczała, spekulowała i rozmyślała.

Kiedy nic jednak się nie stało; kiedy pomieszczenie to o trzech wyjściach w dalszym ciągu zalane było brakiem akcji i dryfowało w delikatnie zakłócanym przez stały, słabiutki stukot zastoju, Wymordowana zdecydowała się wkroczyć do korytarza, przy którym to tak cierpliwie, nieznużenie się czaiła. Sprawdziwszy dla pewności swoje tyły - ażeby nic nie skoczyło jej zgubnie na plecy przez jej własne niedbalstwo i beztroskę - zagłębiła się w prawym tunelu, przez który ciągnął się ledwo wyczuwalny, lecz dalej dający się wyłapać odór ludzki. Maszerowanie pod ścianą nie było złym pomysłem i mogło napawać słodkim, kojącym uczuciem bezpieczeństwa - często fałszywego, pozornego i zgubnego dla zbyt ufających mu, zaślepionych nim jednostek. Przez pewien czas nic ciekawego czy godnego uwagi się nie działo - ciemność pozostawała chłodno niezmącona, kamienne ściany szorstkie i zimne w dotyku, sufit lekko się sypiący, a podtrzymujące go, metalowe rusztowania w poniektórych chwilach zgrzytające, jęczące i sapiące pod ciężarem. Dopiero za trzecim zakrętem ślepia Marceliny natrafiły na coś interesującego - na ognik światła tlący się na końcu upuszczonej, leżącej na ziemi i równie prowizorycznej, jak ta wcześniej znaleziona pochodni. Pierwsze zetknięcie się ze źródłem światła - nieważne, jak małe i wątłe by ono nie było - okazało się bolesne i kłujące w oczy, lecz prędko okazało się, iż nie było ono jedynym przykuwającym wzrok elementem w tym inaczej pustym, boleśnie gołym korytarzu. Ciało leżało pod ścianą jakiś metr za pochodnią, bezwładne i nieruchome, i niepasujące do dziecka - wielkością, bowiem, dorównywało dorosłemu człowiekowi o przeciętnym wzroście. Blask - chwiejący się i żółtawy - pozwalał ujrzeć poszarpane łachmany, w jakie persona ta była przyodziana; i buty o zdartych, dziurawych podeszwach; i włosy tak brudne, że nie sposób było określić ich kolor; i twarzyczkę o ostrych, męskich rysach; i oczy zamknięte; i brak poruszania się klatki piersiowej.

Nie oddychał.

(Dodatkowe) Informacje:
  • Warunki: chłodno (około 1 stopnia Celsjusza); brak wiatru.


Ostatnio zmieniony przez Karyuudo dnia 08.09.18 21:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Off :: Archiwum misji

Strona 1 z 3 1, 2, 3  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach