Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Krew pożarła szara posadzkę. Karasawa był pod wrażeniem. Wpatrywał się jak uprzednio skrępowane przez niego ciało dostaje się w szczupłe palce Yukimury i jak dźwięk obijanej głowy roznosi się w piwnicy długim, ciężkim echem. Shay dominował. Patrzał na to z góry z obojętnym zainteresowaniem, jak kat obserwuje szubienicę i delikatnie drgające ostrze.
  Pierwsza spływająca strużka z nosa i warg DOGSa wywołała w nim dziwny impuls irytacji. Trudno było zrozumieć co wkuwiło go bardziej — czy to spływająca po panelach krew czy brak dźwięku rozłupywanej czaszki. Pomimo to nadal patrzał. Żaden z mięśni twarzy nie drgnął, jakby wszelkie emocje, które mógł posiadać wypłynęły z niego wraz z posoka sącząca się z ugryzienia. Przez chwilę wydawał się zapomnieć o bólu.
  Pozwolił Yukimurze odwalić swoją część, na koniec szarpnął żyłką i popuścił ją, dając dzieciakowi trochę oddechu. Nie zamierzał kończyć zabawy już na starcie. Nie umarł — słyszał świst powietrza przedzierające się przez te zasrane usta. Jeszcze nie. Owszem, miał umrzeć, ale dopiero za jakiś czas. Nie teraz gdy Takahiro wiedział co szykuje dla niego nieprzychylny los.
   'Nie zapominaj, że czerwień jest twoja siłą' — zabawne, że to właśnie te słowa padły z zimnych ust Yukimury, kiedy kocur z dostojnością ostatniego japońskiego władcy zatrzymał się przed Takahiro rzucając wyzwanie złotym ślepiom, dokładnie tak jakby sam pragnął nabiec ich koloryt nieokrzesanym szkarłatem. Z łatwością skupił arogancki wzrok Karasawy na swoich rubinowych tęczówkach, znów — notabene — przypominając lisowi ociekającą krwią kurtynę wściekłości, która jeszcze chwilę temu odebrała mu zmysły.
  Krępująca kontrola jaką w niedalekiej przeszłości udało mu się zarzucić na Neely’ego była czymś co kot zdołał na nowo zobaczyć w jego błyskających zagadkowością ślepiach; stojąc przed nim i wpatrując się w kurwiki błyskające gdzieś wewnątrz matowego oka, CATS mógł mieć przez chwilę wrażenie, że słowa jakie wypowiedział pociągną za sobą sznur nieodwracalnych konsekwencji; domino, które być może ruszy z tak wielkim pędem, że rozpędzona kanonada uderzeń nie ucichnie już nigdy.
  Ile warte są jego słowa?
  W swojej wyobraźni Shay sięgał już pyska Nobuyukiego. Pazury wbijały się w tę jasną buźkę, zaznaczając na niej płytkie cięcia pazurów; tak jakby każde ich zbliżenie było destrukcyjne nie tylko dla psychiki ale i dla ich ciał.  
  Niewola. To mówił mu wzrok Karasawy. Nieodgadniony, pochłonięty ciemnością; przez chwilę wydawało się, że transmituje mu odległe wspomnienia. Zwoływał ciemną otchłań pod nogami kota, by na nowo zakosztował jej chłodu. Krótki moment, a wszelkie cienie otoczenia przestały być jedynie dekoracją w tle ledwo palącego się lontu świecy. Przez ten krótki moment wydawało się, że Yukimura zauważył prawdziwe oblicze Takahiro — tak jakby maska obłudy w ułamku sekundy pękła na pół odsłaniając szpetność jaką skrywała. Fałsz.
  Kącik warg Takahiro drgnął enigmatycznie. We wszech obecnym duszącym pomieszczeniu, przesiąkniętym wonią krwi i  wiszących pajęczyn wyglądał znów jak wtedy. Wtedy, kiedy mógł mieć go całego dla siebie.
  ‘Pamiętaj’
  Oj pamiętał. Pamiętał o tym doskonale. Wspominanie o tym komuś, kto wyrządził ci z przeszłości piekło, jest jak przypominanie mordercy, że za pasem trzyma wetknięty nóż. Źrenice Karasawy już od dawna cienkie podkreśliły złoto tęczówek. Zacisnął cynicznie usta — o czym myślał? Wspominał potęgę swojej siły? A może uległości Yukimury, który był niczym zwierzątko w klatce? Rozkosznie uzależnione.
  Kiedy kot odważnie przejechał po jego policzku, chropowaty zarost zatarł mu palec. Karasawa nie spuszczał go z oczu, tak jak lew nie odwraca łba, gdy antylopa przeskakuje mu nad głową. Cecha drapieżników. Zapach dominacji i nieokrzesanej pewności siebie.
  Odszedł, a kiedy usłyszał dźwięki na schodach zabrał nogę z pleców gówniarza i przekrzywił łeb wpatrując się w beznadzieję jego sytuacji. Nie zatrzymał Yukimury. Nie winił go, ale nie zamierzał też komentować jego postępowania. Niebawem i tak miało stać się wystarczająco gorąco.
  Obrócił łeb dopiero kiedy głuche dudnicie na skrzypiących schodach ucichło. Ciemna sylwetka Yukimury zagórowała nad nimi, a wzrok Shaya wydał się płomienieć niepoprawnym optymizmem.
  — [color=#41344e]Resztki zostawię dla ciebie. O ile nie stchórzysz.
  Lisie oczy zmrużyły się ukazując w kącikach sieć delikatnych zamaszek. Obserwował go tego wieczoru, tak jak obserwował go przez tyle wieczorów przedtem. Ale bomba, choć miała opóźniony zapłon, wciąż była uzbrojona. Palnik pod gotującą się wodą nie został zakręcony.
  Cisza jaka zapanowała po skrzypnięciu zapadającej się klapy była jak wykrzyknik. Kończyła pewien etap, aby zacząć kolejny, równie zjawiskowy i enigmatyczny. Świeca nadal muskała ponurym światłem ich sylwetki. Gdyby nie ten smutny pomarańczowy rozbłysk oblewający betonowe bloki, mrok wżarłby się w ich skórę, czaszkę… może i nawet zepsute wnętrze.
  Stał nadal nad dzieciakiem i przyglądał się jego sponiewieranemu ciału tak bezdusznie, jakby obserwował wyjątkowo nudny spektakl. Spojrzenie Takahiro było zimne jak lód, gdzieś w jego wnętrzu skrywała się potężna kra dryfująca na ostatkach człowieczeństwa. W uszach nadal pobrzmiewał mu krzyk dzieciaka — a raczej jego próba. Miał wtedy za bardzo ściśnięte gardło, aby coś z tego wyszło. Shion jednak nie poddawał się, siląc się na warkot, co w zupełności zrekompensowało te małe niedociągnięcia.
  Shay przykucnął przy dzieciaku kolejny raz, tym razem aby złapać go za włosy i odchylić głowę. Pętla na szyi pluskwy poluźniła się ukazując mocne, szkarłatne cięcia na całym obwodzie szyi.
  — Już? Skończyłeś? Otwórz oczy – syknął. — Otwórz oczy. Ale już! — Szarpnął go za kudły i zmusił aby spojrzał w jego twardą stalową twarz. — Spójrz. Albo odetnę ci powieki.
  Był tak blisko jego - tak blisko, że niemal czuł zapach… no czego? Stachu? Skrywanej determinacji? Takahiro poczuł jak przechodzą go dreszcze. Dreszcze napędzane kolejną serią dreszczy, które zmusiły byłego wojskowego do zaciśnięcia zębów. Napawał się tym widokiem. Zmęczeniem spływającym z młodej twarzy. Cierpieniem. Wydawało mu się, że na chwilę odpłynął, zatracając się w nieobytej kontemplacji. Z twórczej zadumy wyrwały go dopiero wypowiedziane z trudem słowa i gwałtowne ruchy rudzielca. To wystarczyło, aby przypomnieć sobie, że nadal znajdują się na samym początku przesłuchania — przecież dzieciak nie zdołał odpowiedzieć nawet na jedno z pytań. Takahiro zaczekał chwilę, po czym puścił jego łeb i uniósł ciało.
  Trzymał go za ubranie, które teraz gniotło mu się w pieści (ostre pazury Karasawy niszczyły tkaninę). Mężczyzna nie miał problemu z uniesieniem jego wątłego ciała, zwłaszcza, że owe przeniesienie ograniczało się do zrobienia tylko trzech kroków w kierunku ściany. Wyszarpał silną ręką stare, metalowe krzesło z kąta - które zapewne jeszcze kilkadziesiąt lat temu miało miękką obitą poduszkę – i pchnął na nie dzieciaka, tak że chłód oparcia przeniknął przez jego skórę. Sponiewierane kolano, które przy tym ruchu musiało się zgiąć, zapewne dało o siebie dostatecznie znać.
  Kącik warg Takahiro znów niebezpiecznie zadrżał.
  Był przygotowany na atak drugą nogą kiedy ukucnął i złapał bachora za kostkę. Zapiekła go rana na szyi, jaką zaserwował mu ten zasrany szczyl, ale nie zamierzał nawet syknąć, choć na moment pulsujący ból z tych okolic wydawał przebijać się do jego mózgu. Przywiązał mu sznurem obie nogi do mebla, tak samo zrobił z rękoma (tyle, że w tym przypadku skrępowane uprzednio za plecami nadgarstki przewiązał mocnym sznurem do oparcia, aby ciało gówniarza, było uruchomione na tyle stabilnie, aby nie próbował żadnych durnych sztuczek.
  Dopiero potem Shay przeciągnął po zakrwawionych panelach wielką wiklinową skrzynie. Kiedy znalazła się już na środku piwnicy, kopnął ją, a wielki trzeszczący mebel zaszurał nieprzyjaźnie kilkanaście centymetrów od skrępowanego, młodego ciała.
  Takahiro usiadł na skrzyni i wymierzył Shionowi pełne zagadkowości spojrzenie. Czuł jego oddech. Znów to niebezpieczne zbliżenie. Złoty wzrok pragnący czytać go na wskroś. W trwającej ciszy zdążył wyciągnąć papierosa z paczki, którą trzymał w kieszeni i odpalić szluga w zimnych, podrapanych wargach. Pochylił się odrobinę w przód. Przedramiona oparły się o lekko rozsunięte nogi, a chwilę potem wypuszczany, duszący dym objął twarz gówniarza jak chmura dobrego snu.
  — I po co ci to było?
  Nie było to pytanie na które oczekiwał odpowiedzi. Zacisnął szyderczo usta, kiedy obserwował to całe odczuwanie zmysłowe, jakie reprezentował sobą bachor. Wydawało się, że Karasawa lada moment wybuchnie hałaśliwym śmiechem; wciąż wymierzał mu spojrzenie absolutnej beznamiętności wobec tego co Shion mógł teraz przeżywać. Mokra od płaczu twarz, krew zalewająca jego nos i wargi. I ta jego gęba, jaka urażona, zrozpaczona i skonsternowana. Gdyby Takahiro nie był taki sfrustrowany, pomyślałbym, że to zabawne. Mężczyzna pochylił się bardziej, wciąż trzymać papierosa miedzy palcami i zaciągał się dymem.
  — Nie potrafisz przyjąć prawdy. Nie winię cię. Łatwiej jest uwierzyć w kłamstwo. Natura ludzka jest naiwna. – Odsunął szluga i znów wypuścił dym w jego w twarz. Beznamiętne spojrzenie byłego wojskowego śledziło drogę spływającej nietoperzej krwi. Tej samej, którą zaatakował ich wcześniej. I choć zdawał sobie sprawę z zagrożenia, jakie narasta z każdą upływającą chwilą, to nie zamierzał zmniejszać tej odległości – mogło to również zastanowić Shiona.  Albo Takahiro był na tyle pewnym siebie skurwysynem, albo trzymał za pasem kartę awaryjną, taką, o której wcześniej nie mógł dowiedzieć się szczyl. — Ta rozgrywka jest już przesądzona, doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, a mimo to nadal walczysz. Jestem pod wrażeniem. – odparł, po czym dodał po chwili ciszy: — Pod wrażeniem twojej żałosności. Twojego boju, który nie pomoże ani tobie, ani zasmarkanym DOGSom. Jesteś współczesnym Chrystusem?
  W tym momencie przepalony papierosami głos Karasawy umilkł w bezdusznej ciszy. Usta wykrzywiły się zaciskając papierosa między wargami. Zwierzęce oczy zabłysnęły mrokiem.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie opierał się więcej.
A przynajmniej nie fizycznie. Umysł, choć otumaniony przez ból, wciąż zaprzeczał wszystkiemu, nie chcąc się poddać. Cichutko potarzał mu w głowie „to jeszcze nie twój czas, nie daj się”. Ale ciało było zmęczone, krzyczało, że ma już dość. Chciał zwinąć się w kłębek i stać niewidzialny dla oczu ciemnowłosego. Zniknąć. Wyparować.
Ale jego koszmar nie miał mieć swojego finiszu w tym momencie. Nie osiągnął jeszcze punktu kulminacyjnego w przedstawieniu. Dopiero zakończył się prolog.
Gdy poczuł, jak ziemia oddala się od jego ciała, szarpnął się w przerażeniu tylko raz. Zachował się tak raczej instynktownie, niż umyśle. Dopiero po paru chwilach zorientował się, że do silne ramiona ciemnowłosego traktują go jak kukiełkę, kierując nim wedle swoich własnych zachcianek.
- Nie… – poruszył ustami, wydając z siebie słaby dźwięk, który nie przypominał ludzkiego słowa. W gardle go piekło, jakby ktoś wsypał mu do przełyku garść rozżarzony węgli. Wysunął koniuszek języka, próbując zwilżyć nim dolną wargę. Momentalnie poczuł posmak krzepnącej krwi, która zdobiła teraz całą jego twarz. Pociągnął lekko nosem, ale zamiast ulgi, odczuł przeszywający ból. Nawet oddychanie wydawało się nieść ze sobą cierpienie. Stawało się ciężkie, nieprzyjemne, upierdliwe.
Rozszerzył bardziej oczy, kiedy jego ciało gruchnęło o twarde siedzisko krzesła, chociaż to było niczym, kiedy mężczyzna przywiązał jego ranną nogę do jednej z drewnianych nóżek, wymuszając tym samym na Shionie zgięcie uszkodzonego kolana.
Z gardła wyrwała się kolejna fala bólu, co na moment odebrało mu oddech. Uczucie gorąca rozlało się po nodze, jakby w żyłach płynęła mu lawa zamiast krwi. I chociaż uwielbiał ciepło, to tego gorąca nienawidził.
Zajęło mu kolejnych kilka minut, długich, ciągnących się nieubłagalnie, by oprzytomniał i ogarnął co się dzieje dookoła niego.
Tak bardzo zmęczony
Zakaszlał, kiedy nikotynowy dym podrażnił i tak już uwrażliwione śluzówki, a w kącikach oczu pojawiły się łzy wywołane szczypaniem. Spróbował odwrócić głowę w bok, by chociaż trochę zapobiec gwałceniu twarzy przez nikotynę.
Słyszał jak przez mgłę słowa wypowiadane przez ciemnowłosego. Wciąż to samo. Groźby, kpiny, próby zakopania szczątek miernej odwagi i nadziei, jakie w sobie usilnie tlił, próbując żałośnie chwytać się ich. By nie popaść w pełni w mrok tego całego marnego przedstawienia, w którym dostał główną rolę.
Ciemnowłosy zamilkł, a Shion domyślał się, że oczekuje jakiejś reakcji, odpowiedzi, potwierdzenia, że nadal jest żywą istotą, a nie drewnianą kukiełką.
Słyszę cię.
Uniósł głowę, wbijając zmęczone spojrzenie w twarz nieznajomego, próbując poruszyć palcami związanych dłoni, ale miał wrażenie, że utracił w nich czucie. Do tego ten otumaniający ból w nodze, jakby ktoś na żywca mu ją łamał i próbował wyrwać, ale jakaś pojedyncza kość uparcie się go trzymała, więc ból był kontynuowany, i kontynuowany, i kontynuowany.
- H…hej… – zaczął cicho. Uszkodzone gardło od nacisku oraz krzyku I płaczu skutecznie wymazało jego charakterystyczną barwę głosu, zastępując ją odgłosem zdartej niedziałającej płyty.
- Nie wiem kto to Chrystus… – zaczął cicho, na moment spuszczając wzrok.
Czemu tak huczy w głowie? Niech przestanie.
- Ale… nie będę już się szarpać. I powiem wszystko, co tylko chcesz usłyszeć. Ale… ale odwiąż mi nogę. Nie kopnę nią ani nic…. Pozwól mi ją wyprostować. I daj mi trochę wody. – przełknął ślinę na samą myśl o wodzie i pragnieniu, które go pożerało od środka. Jakby w gardle miał pustynię.
- Proszę. Tylko trochę wody I wyprostować nogę. Powiem wszystko. Nie będę już niczego więcej próbował. – westchnął cicho, przymykając oczy i opuszczając nieco głowę, mając wrażenie, że niewidzialna siła sama ciągnie ją w dół.
Był tak bardzo zmęczony. Tak cholernie zmęczony.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Shay nie poruszył się. Jego ciało pochylone w kierunku berbecia posyłało mu puste, prawie nic nie znaczące spojrzenie; pełne chłodu i bezlitosnej obojętności. To o co w tej chwili kołatało się w jego łbie pozostawało tylko w sferze niedopowiedzeń dzieciaka, który patrząc zmęczonym wzrokiem mógł doszukiwać się w złocie ukrytych intencji. W pionowych źrenicach nie znalazł pomocy – tylko egzoteryczna otchłań, która zdawała się wciągać go do swojego mroku, od którego nie było już ucieczki. To jak z roztopionym asfaltem. Kiedy się w niego wdepnie pozostawia na obuwiu wyraźny klejący ślad, tak samo było z mrokiem otaczającym sylwetkę Takahiro. Ta mistyczna aura wciąż trwała przy nim i trwała. Nie zniknęła ani na chwilę, dokładnie jakby jej właściciel popuścił pas tej niewidzialnej bestii, pozwalając bytować przy swoim boku i siać zniszczenie.
  Kiedy Shion odchylił głowę, próbując uniknąć wydmuchiwanego dymu, Karasawa, wyprostował się, zabrał papierosa z ust i zgniótł go miedzy palcem wskazującym, a środkowym. Zmierzył bachora badawczym spojrzeniem; usta już się nie uśmiechały. Nie było tam miejsca ani na sarkazm ani na cynizm.
  Na jego pierwsze urywane słowa, zadarł bardziej łeb, a oczy niczym jak u zwierzęcia wbiły się w jego twarz; oceniał. Z wyraźną wyższością przesunął spojrzeniem po jego sylwetce i natrafił na brudne podarte spodnie (zauważył ranną nogę — była wygięta w nienaturalnym kształcie — nie ruszył go ten widok, wydawało się, że wręcz zaciekawił); rękę z zaciśniętym papierosem oparł o kolano.
  Kolejne słowo.
  Na twarzy Shaya rozbawienie mieszało się z niesmakiem, jakby wysłuchiwał o jakimś paskudnym, drapieżnym insekcie, który ze względu na swoją brzydotę jest bardziej komiczny niż straszny. Wydawało się, że lada chwila parsknie hałaśliwie reprezentując tym samym, swoją bezgraniczna pogardę, ale kiedy tylko uniósł błyszczące nienawiścią ślepia i skupił je na twarzy bachora, w jego jasnym spojrzeniu po raz pierwszy zamigotała prawie nie dostrzegalna iskra racjonalizmu — Shion mógł ja zobaczyć — przez krótką chwile zatoczyła koło wokół wrzecionowate źrenicy i zniknęła pozostawiając po sobie tylko blady ślad, który zniknął równie szybko co impuls, który wprawił w ruch szare komórki wymordowanego. W tej jakże krótkiej chwili na miejscu obitej piegowatej gęby pojawiła się inna twarz, tak przerażająco znajoma, że niemal stalowa maska jaką nosił na swojej szpetnej mordzie rozkruszyła się i upadła u jego stóp. Sine ślady pod oczami pogłębiły się, wzrok zmatowiał, a powieki, które w jednej chwili zmrużyły tęczówki podkreśliły jego wiek w kącikach oczu.
  Delikatna dziewczęca twarz uśmiechnęła się lekko, niebieskie oczy zamigotały i znów obróciła jasne oblicze do słońca, zamykając oczy.
  Zrobił należycie zadowoloną minę; usta wykrzywiły się nieporadnie, jakby zmagał się z jakimś szczękościskiem.
  A potem ta wizja powróciła. Nie powoli, ale nagle. Jej rude włosy połaskotały go po ramieniu, kiedy siedząc nad papierami, pochylała się, aby go pocałować.
  Zastygł. Uderzył się w ramię, jakby ten dotyk był prawdziwy. Chciał go odrzucić, odepchnąć w kąt. Jego czoło i policzki już wcześniej blade, wydawały się teraz być przeźroczyste. Myśli zlały się w magmę, w której dominującym uczuciem był strach. To nieznane mu wcześniej przerażenie spowodowało, że wstał. Tak gwałtownie, że niemal przewrócił skrzynie na której siedział. Złapał w dłoń nóż, papieros wyrzucił na betonowy skrawek ziemi — zdążył się wypalić.
  Gniew powrócił. Płonął w nim i rozpalał jego wnętrze jak wysypany do przełyku rozżarzony węgiel. W głowie mu się kołatało. Zdrowy rozsądek i racjonalizm odeszły ponownie na długa przechadzkę po popiołach przeszłości.
  Znienawidził go. Znienawidził go, że mu przypomniał — o tym o czym starał się zapomnieć. Gardził nim kiedy patrzał na niego tym wzrokiem — wzrokiem głupiej bezradności; pokazywał to czego nie chciał widzieć. Nie chciał. Kurwa nie chcia-
  — Ylva — wypowiedział jej imię na głos, choć nawet o tym nie wiedział.
  Gniew to niż złego, Takahiro. Chodzi w nim tylko o to, aby samemu decydować kiedy dać mu upust. Tylko o to. To idealnie wymierzona strzała, a nie siekiera, która należy machać nad głową, przecież wiesz.
  — I co wtedy? — zapytał ochrypłym głosem, kiedy pochylił się w jego kierunku i złapał go pazurami za policzki (które przebijały się przez materiał rękawiczek). Przybliżył twarz do jego, zmniejszając odległość. Shion mógł poczuć jego przepalony tytoniem oddech. Lisie, czarne, sparszywiałe uszy  wymordowanego położyły się na włosach. Nie był delikatny. — Uciekniesz, jak na tchórza przystało? Widziałem twoje genialne aktorstwo. Mógłbym zaklaskać, ale wybacz — nie mam wolnej ręki. Tę sekwencję już dawno mamy za sobą.
  Wciąż czuł pieczenie w swoim barku, i nie tylko. Żar buchał z jego wnętrza. Kipiał jak niebezpieczna mikstura. Kolejny ruch, niemal syknął, kiedy materiał podrażnił ranę. Przymknął oczy jakby spróbował się opanować. Widać było, że zaciska szczęki. Białe ścięgna popuszczały, z sekundy na sekundę, aż wydawały się zniknąć. Otworzył oczy. Był niemal spokojny.
  — Oczywiście, że wszystko powiesz. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
  Przenikający do szpiku kości chłód zniknął zastąpiony gorącą falą złości. Czuł jak kły wbijają  się boleśnie w wargi, kiedy nie wiedząc kiedy wykrzywił usta tym swoim okropnym uśmieszku. Odepchnął  boleśnie jego łeb i opadł dłonie na oparciach krzesła pochylając się nad nim jak zmora z koszmaru. Czarne kosmyki włosów musnęły jego opiekowanie lico. —  Odpowiesz na wszystko o co zapytam, jeśli uznam, że zdałeś egzamin, zastanowimy się nad twoimi prośbami, gówniarzu — wypowiedział to z pogardą graniczącą z obrzydzeniem. Głos miał niski. Z tak bliskiej odległości Shion mógł poczuć jak chropowaty baryton niszczy wszelką barykadę jaką dzieciak od dłuższego czasu zamierzał miedzy nimi zbudować. Ostrze noża niebezpiecznie przybliżyło się do  bladego obojczyka dzieciaka. Materiał ubrania zagniótł się lekko, a potem ręka lisa bardzo powoli zaczęła sunąc w dół. Droga jaką przemierzało ostrze zaczęło niszczyć odzież wierzchnią (materiał pękał), aż do okolic pępka, gdzie na krótką chwilę zatrzymało się. — Myślę, że się zrozumieliśmy. — Zdecydowanie — twarz widoczna nad tym czarnym strojem, należała do śmierci. Beznamiętnie spoglądał na DOGSa spod lisio opuszczonych powiek, sugerując mu jednoznacznie, że biały nóż rozedrze też inne partie odzienia — to wyłącznie kwestia czasu, którego nie jest w stanie zatrzymać. Szkarłat oblał jego tęczówki. Wzrok mu pociemniał. Znów poczuł tą władzę. — Gdzie znajduje się kryjówka DOGS. Gdzie jest ukryta. Konkrety.
  Obdarzył go uśmiechem zimnym jak łańcuszek od proboszczowego zegarka. Kolejny powiew wiatru zawiał w klapę. Pomyślał o jaguarze.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (1/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nieznajomy wywoływał w nim poczucie skrajnego zagrożenia. Nawet, jeśli przez krótką chwilę, chociaż wydającą się niezwykle ulotną, jego oblicze złagodniało. Możliwe, że w jego głowie pojawiły się wspomnienia już dawno zepchnięte w odmęty pamięci. Wymordowani to bardzo skomplikowane istoty, zwłaszcza ci, którzy nie narodzili się jako bestie, tylko ludzie. Zazwyczaj prowadzący z pozoru normalne, czasem nawet szczęśliwe życie. Możliwe, że i ten tutaj należał do takich.
W pewnym momencie umysł rudowłosego zaczął działać na najwyższych obrotach. Próbował znaleźć jakiś sposób, na ewentualne wykorzystanie aktualnego stanu ciemnowłosego. Jego zmiękczenia. Wydawał mu się teraz o wiele bardziej ludzki, chociaż nadal takim samym stopniu go przerażał.
Nim jednak jakaś błyskotliwa myśl przelała się przez jego umysł, czar prysnął. Jakby nieznajome, wypowiedziane imię zakręciło kurek z życiodajną wodą, ponownie pozostawiając go na palącej pustyni grozy. Shion delikatnie zmrużył oczy, wpatrując się w mężczyznę, próbując śledzić i wychwycić jakikolwiek ruch, który mógłby nieść ze sobą niebezpieczeństwo. Mięśnie napięły się boleśnie, a świadomość bezradności, bo cokolwiek ciemnowłosy chciałby z nim zrobić, to w aktualnym położeniu członka DOGS wszystko wydawało się bezowocne, napełniała jego klatkę piersiową jeszcze większym strachem. Najgorsze chyba było oczekiwanie. Bo nie wiedział co się stanie. Co się wydarzy i co postanowi mężczyzna. Niewiadoma przerażała go do szpiku kości.
A potem pojawił się gniew, zmazując jakiekolwiek oznaki miękkości i nadziei, zabijając ją pod ciężkim butem. W tym momencie Shion wiedział, że przegrał. Że przegrał wszystko. Że zginie. Czy się z tym pogodził? Z samą śmiercią, tak. Już raz umarł. Wiedział jak smakuje śmierć. Posmakował jej. Bał się bólu i upokorzenia. Ale chyba najbardziej bał się, że zdradzi DOGS i w dwubarwnych tęczówkach Wilczura pojawi się pogarda.
Czemu tak walczysz o jego uznanie, Shion? Czemu tak bardzo pragniesz jego uznania? Poddaj się. Poddaj, on i tak nie przyjdzie po ciebie. Zapomniał o tobie. Spisał cię na straty. Nigdy mu na tobie nie zależało. Dobrze o tym wiesz
Przymknął na moment oczy, mając wrażenie, że coraz bardziej tonie w otchłani. Wszystko dookoła cichło, tak samo jak wtedy. W kryjówce Kotów, kiedy jego dłonie po raz pierwszy zostały skąpane ciepłą, słodką krwią. Co wtedy czuł? Nie pamiętał. Ale to było przyjemne, a jednocześnie trwożące krew w żyłach uczucie.
Co powinien zrobić. Zdradzić DOGS? Znowu? Nie. Był Psem. Chciał być Psem. Wreszcie znalazł swoje miejsce na tym przeklętym świecie. Miejsce, gdzie czuł się dobrze. Odchylił nieco głowę, a następnie roześmiał się bezbarwnie, nieco szalenie. Śmiał się jak ostatni skazaniec, połykając swoje własne łzy.
DOGS cię nie potrzebuje. CATS cię nie potrzebuje. Grow cię nie potrzebuje. Nawet twój własny ojciec cię nie potrzebował. Pamiętasz Shion? Pamiętasz tamten dzień i dotyk jego szorstkich dłoni na twym gardle? Pamiętasz?
Spojrzał ponownie na mężczyznę, a po śmiechu pozostało jedynie echo i mokre po łzach policzki, na których odznaczał się brud przemieszany z krwią.
- Przysięgałem. Przysięgałem na żółtą chustę. – wycharczał, chociaż tak naprawdę ciężko było w jakikolwiek sposób się odnieść do jego słów. Bowiem nie dotyczyło niczego, co padło na głos. Jakby rzeczywiście toczył jakąś zaciętą batalię w swojej głowie.
Był gotowy. Na pierwszy cios. Na nóż wbijający się w jego trzewia. Na ból. I na śmierć.
Ale nic z tego nie padło. Padło za to coś o wiele gorszego. Coś, przed czym nie mógł się bronić nawet swoim własnym samozaparciem. Padło polecenie, które musiał wykonać.
Ciemnowłosy mógł ujrzeć, jak w brązowym spojrzeniu wymordowanego pojawia się zaskoczenie przytłumione momentalnie dezorientacją, i przede wszystkim strachem.
Nie, nie, nie. To nie może się wydarzyć. Boże, przysięgałem na żółtą chustę. Przysięgałem własną krwią!
Usta rozchyliły się.
- Kryjówka DOGS znajduje się daleko od Apogeum. Trzeba uda się na p- – kolejne słowa utonęły w niezrozumiałym bełkocie wypełnionym krwią. Ostre zęby przerwały język, chociaż w tym momencie ciężko było określić, czy odgryzł go sobie całkowicie, czy jedynie rozerwał na strzępy. Usta jednak nadal się poruszały, wypełniając polecenie. Słowa nadal padały, teraz przeistoczone jedynie w niezrozumiałe dźwięki. Shion pochylił głowę, i pluł gęstą krwią mieszającą się z grubymi łzami, które pociągnął za sobą przerażający ból. Pluł i kaszlał krwią, niemal się nią dusząc. I chociaż słowa już nie padały, umysł nadal pozostawał wyłączony, skupiając się na tym okropnym uczuciu.
Co ja zrobiłem….
Przemknęło mu przez umysł. Nie wiedział, czy powiedział coś, co naprowadzi na kryjówkę. Modlił się, by jego ostateczny krok nastąpił w chwili, nim padły kluczowe słowa.
Przysięgał.
Cholera jasna, przysięgał.
Wreszcie uniósł nieco głowę, spoglądając na nieznajomego z gasnącą determinacją.
Miał dość.
Nie dam wam tego, czego chcecie.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Kiedy znalazł się przed znajomym obiektem, który jednocześnie był ostatnim celem jego dzisiejszej tułaczki po Desperacji, pociągnął nosem, zaciągając się tym osobliwym połączeniem estrów i kwasów organicznych, jak narkoman, który przez okres paru tygodni znalazł się na przymusowym odwyku i w końcu mógł oddać się swojej największej przyjemności. Dopasowanie tej konfiguracji zapachowej do odpowiedniej sylwetki i przywołanie jej obrazu podziałało automatycznie. Nobuyuki. Musiał niedawno tędy przechodzić.
Złożył dłoń w pięść, w ramach kurtuazji konfrontując knykcie z drzwiami, lecz ten zabieg był zbędny. Lachie wiedział kogo zastanie w niemal nieoświetlonym pomieszczeniu i w jakiej sytuacji. Położył wiadro na ziemi, po czym szarpnął za klamkę. Drzwi zaskrzypiały w zawiasach, ale nie wypadły z nich, a Jaguar wszedł do środka, ponownie łapiąc za rączkę wiaderka i zatrzasnął za sobą spróchniały wrota do siedziby manipulanta nagą stopą.
Nie od razu, z gracją kota, pokonał strome schody, aby zlokalizować położenie dwóch obecnych w pomieszczeniu stworzeń. Stał i nasłuchiwał. Słyszał jak została złożona przysięga na żółtą chustę, a potem z tym samych ust padły słowa odnośnie lokalizacji kryjówki, jednakże dokładne współrzędne takowej nie zostały podane, zamarły w gardle swojego właściciela, zgłuszone w połowę zdania przez chlupot. Lachlan zmienił swoje położenie, w tym celu przeskakując dwa stopnia. Wychylił głowę do przodu i wtedy ujrzał, częściowo zasłoniętą przez jego partnera sylwetkę, chudą i kruchą, przywiązaną mocno do stołka. Członka DOGS splunął krwią, najprawdopodobniej uszkadzając zębami swój język, niezdolny do wyznań i współpracy.
Postawa godna pochwały. Odnotował tę myśl, ale nie miał najmniejszego zamiaru wynagradzać go za ten akt poświęcenia. Mały, tchórzliwy gnojek. Pociągnął nosem, krzywiąc się. Zalatywał od niego smród charakterystyczny dla przedstawicieli psowatych. Intensywniejszy niż ten, którym cuchnął Raptor. Rachunek był prosty. Ten zdradziecki pomiot przebywał w kryjówce psiarni częściej niż królik. Musiał znał jej lokalizacje, a ten dowód lojalność tylko utwierdzał Lachlana w tym przekonaniu. Obnażył swoje kły w charakterze uśmiechu i wreszcie zeskoczył z kondygnacji, lądując miękko na stopach, które budową przypominały zwierzęce łapy. Z tej perspektywy Shion, oprócz niekształtnego zarysu, nie był w stanie dostrzec jego utulonej przez mrok sylwetki, gdyż Lachlan, będąc częstym gościem w tej piwnicy, znał jej rozkład, stąd też wiedział, gdzie pada cień, dzięki któremu mógł się ukryć przed czujnym spojrzeniem zdrajcy. Zdrajcy, który, krztusząc się własną krwią, zaoferowany bólem, z opóźnieniem rejestrował zmiany zachodzące w najbliższym otoczeniu, walcząc o oddech, o życie.
Położył na posadzce dwa przedmioty - kubeł z rozżarzonym węglem, z którego unosiła się para i wystawał pogrzebacz, a także czajnik, pospolity czajnik, ze stali nierdzewnej, z wyraźnie przypalonym spodem. Otrzymał go w ramach pomocy za dostarczenie pożywania w postaci mięsa w ręce właściciela Czarnej Melancholii. Podarunek został przyjęty z niewysłowionym radością, bo najwidoczniej nie przelewało się im zbytnio, a tropiciel, dla dobra własnych interesów, wolał, aby ten prowizoryczny hotel nadal dzielnie służył stałym bywalcom i podróżnym.
Jaguar przemknął obok Takahairo, musnąwszy go masywnym ogonem w ramię i przemieścił się szybko, znajdując się tuż za plecami członka żółtego gangu, nad którym w końcu zawisła ręka kata.
Shion, tak? — Jego ciepły oddech połaskotał kark młodzieńca. Znał jego parszywe, paskudne imię. Ostatnio było głośno o zdrajcy, który sprowadził do strzeżonego więzienia bandę napalonych na ratunek swojego pobratymca pchlarzy. Lachlan złapał w palce parę rudych, przydługich kosmyków i okręcił je sobie wokół palców. — Brawo, zdradziłeś ich, tak jak wcześniej zdradziłeś nas. Jesteś z siebie dumny? — Przycisnął usta do jego ucha. — Byłeś niezastąpiony w roli podwójnego agenta. Gdyby nie twoje ostatnie postępki, które podniosły ciśnienie przywódcy Kotów, walczyłbym o twoje życie jak lew. — Pociągnął go boleśnie za włosy, które dostarczyły mu chwilowej rozrywki, po czym je wypuścił, by objąć silnym ramieniem drobną szyję. — Jak w DOGS traktuje się zdrajców?
Pytał, nadal pytał, tak jak wcześniej Shay, ale żaden dźwięk nie mógł wydostać się spomiędzy warg ich zdobyczy. Shion był popsuty. Jak zabawka, a bez umiejętności mowy stał się także bezużyteczny. Kwalifikował się na recykling, na śmietnik. Nie pokrzyczy mu w ramach kołysanki. Wysunął pazury i przejechał jednym z nich po drżącej grdyce. Na skórze pozostała blada rysa, ale nie uszkodził jej aż do krwi.
Popsułeś mi całą przyjemność z droczenia się z nim. Nie zastęka, nie pojęczy i nie po krzyczy. Nie zacznie błagać o więcej. Nie będzie żebrać o litość i śmierć. Bezdźwięczne pomruki mnie nie zadowolą. — Niby oskarżycielskie spojrzenie Jaguara spoczęła na twarzy Shaya. — [color=#2A2F1F]Może tylko płakać i pociągać nosem. Zasmarka sobie całą twarz. Gdzie twoje maniery. Nie jesteś zbyt gościnny[color] — upomniał go, lecz rozbawienie, które plątało się w tonie jego głosu, niczym wiatr wdzierający się przez szczeliny, całkowicie rozproszyło wytworzone napięcie.
Tropiciel wypuścił zdrajcę z objęć i znów przemieścił się, tym razem pokazując się zdradzieckiej szumowanie w pełnej krasie. Jak natura go stworzyła, z dodatkiem zakrwawionych, przesiąkniętych zapachem stęchlizny ubrań, w postaci luźnych spodni i haori. Zabandażowany, z krwistymi plamami w białych włosach.
Masz papierosa? — zapytał Lisa, tęskniąc za swoim nałogiem. Fajka, znajdująca się w jego kieszeni bez ziół była bezużytecznym kawałkiem drewna, a wypalił niemalże wszystko w trakcie drogi do tego miejsca. Został mu tylko jeden, mały woreczek na dnie kieszeni. Na drogę powrotną.
Stanął pomiędzy przywiązanym do stołka stworzeniem, a swoim partnerem biznesowym. Zwierzęce, bezbiałkowe ślepia niemalże od razu złapały kontakt wzrokowy z rudzielcem. Pochylił się nad nim, ocierając kciukiem kąciki jego ust z krwi. Zlizał ją z palców, delektując się jej głębokim smakiem.
Pewnie chce ci się pić, co? — Rysy jego twarz złagodniały, chociaż nadal upodobniały go bardziej do jednego z drapieżnych kotów, niż do przedstawiciela ludzkiego gatunku. Uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby współczująco, mimo iż jego zwierzęce spojrzenie bezlitośnie wpatrywało się w zaczerwione, pewnie od wcześniejszych łez oczy, chłonąc każdą emocje, która pojawiała się na tej bladej, wykrzywionej w bólu twarzy. — Na pewno chce ci się pić — odpowiedział za niego, skoro ten nie był zdolny do wydobycie z siebie złożonego dźwięku.
Wyminął Shaya, podrażniając jego podbródek końcówką ogona, z premedytacją go drażniąc, choć chciał tym gestem go rozluźnić, bo najwyraźniej rozporek za bardzo opinał się na jego przyrodzeniu. Nobyuki. To musiała być zasługa tego perwersyjnego kocura, którego woń unosił się powietrzu w postaci skomplikowanej wiązanki zapachowej, tak charakterystycznej dla tego bezwstydnego osobnika. Po dolnych wargach pociekła mu wiązka, niczym nitka pajęczej sieci, śliny. Przypomniał sobie automatycznie o tych zwinnych palcach, zaprzyjaźnionych z mapę ciała drapieżnika. By dać temu upust, bez skrupułów złapał za rączkę metalowego czajnika, w którym znajdował się wrzątek i podszedł z nonszalanckim uśmiechem na ustach do ich spragnionego wody gościa. Zacisnął palce na jego podbródku, wrzynając je boleśnie w skórę. Czując pod palcami kości żuchwy, obnażył zęby, demonstrując pakiet zwierzęcych kłów w całej okazałości.
Rozchylając palcami jego usta, wepchnął dziobek przedmiotu do tych jeszcze niezbyt splugawionych złym dotykiem warg, niemalże do samego gardła. Zęby nie mogły stanąć na przeszkodzie w zamiarach Wymordowanego. Zabezpieczył się na taką ewentualność. Użył wystarczająco dużej siły, aby wbić jeden, albo dwie sztuki, w razie takiego, niezbyt reformowanego aktu sprzeciwu.
Nie chcesz naruszyć mojej cierpliwości. Pij.
Rozkazał padł w postaci szeptu. Był szorstki jak papier ścierny. W tym samym momencie Tropiciel wzmocnił uścisk na podbródku i odchylił go gwałtownie, a potem przechylił także naczynie, wlewając jego zawartość do żołądka Psa. Struny głosowe nie były mu już potrzebne.
Wycofał przedmiot i wypuścił go z rąk. Upadł z hukiem na kamieniste podłoże, ale Lachie nie dbał o wygniecenie, które powstało na jednej ze ścianek, ani na jego zwartość, która rozlazła się w postaci niewielkiej kałuży. Zacisnął dłoń na rudych kosmykach i odchylił je ku dołowi, aby ten bezpański kundel nie mógł wypluć palącej substancji. W tym celu również zacisnął mocniej palce na jego żuchwie.
Pij. Do dna. Za swoje zdrowie.
Koci wzrok odszukał leżących pod ścianą kanistrów z benzyną.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

 Shion, koci bękart, zdrajca, nie fascynował Shaya z powodu błyskotliwej inteligencji, bo wcale nie był bystry. Nie fascynował Shaya z powodu swojej twarzy, która tak ułudnie obudziła w nim zakopane wspomnienia; blada, piegowata, otulona rudymi kosmykami włosów. Fascynował Shaya, bo był naiwny. Żałosny w swej bezowocnej nadziei. Ten widok był na tyle interesujący, że nie potrafił przestać wpatrywać się w jego powolne umieranie. Łamanie granic, jednej po drugiej jak gałązki iglastej choinki. Ale nadzieja jest potrzebna ludziom, którzy nie potrafią dostrzec prawdy.
 Z niepoprawną fascynacją pochylił się nad nim bardziej. Dłonie uzbrojone w długie, zwierzęce pazury wbiły się w drewniane podłokietniki krzesła, niemal wydrapując drzazgi. Chciał więcej. Więcej…
 WIĘCEJ.
 Krew jaka buchnęła z ust i zalała szkarłatem podbródek dzieciaka błyszczała w mętnym świetle naftowej świecy; teraz mieniła się na ten sam odcień co dzikie, czerwone tęczówki Karasawy. Przenikające na wskroś i sięgające głębiej. Niemal rozrywające jego wewnętrzne organy na strzępy. Z nieruchomą twarzą, spojrzeniem zimnym jak u dowódcy przemierzającego ścieżki obozu koncentracyjnego przyglądał się upływającej, gęstej, śmierdzącej posoce.
 Powinien się zmartwić, poczuć się oszukany, zbrukany, ale nie czuł się. Oczy Takahiro zapłonęły tym dzikim ogniskiem dominacji; chłodnym i podstępnym. Wydawało się, że w jego spojrzeniu już zakiełkował pomysł na pozbycie się jego ciała, a może na rozczłonkowanie go tuż przed upchaniem w metalową beczkę? Jego twarz mówiła: ‘witaj, Shion, w twoim ostatnim miejscu zamieszkania. Twoi nowi sąsiedzi powinni przypaść ci do gustu, bo maja z tobą wiele wspólnego.’ Właśnie tutaj, w tej betonowej klitce znikali wymordowani, ludzie, aniołowie. Właśnie tutaj, jak w trójkącie Bermudzkim zatracały się ciała, i nigdy już się nie odnajdywały. A przynajmniej nie w jednym kawałku.
 Shay pokazał mu zęby w trupim uśmiechu. Wybryk gówniarza potraktował jako przyjazną zachętę, coś jak: ‘chcesz się zabawić?’
 Chciał. Bardzo.
 — Wyobrażasz sobie, że wystarczy rozumieć umieranie, żeby nie umrzeć? — powiedział mu Shay z pogardą.
 I choć ukrywana złość kłębiła się w jego ciele jak płomień, który nie ma dokąd ulecieć, wciąż z cichą fascynacją obserwował drogę przemierzanej krwi. Usłyszał dźwięk za swoimi plecami, dokładnie w sekundzie kiedy dotyk masywnego ogona przesunął się po jego sztywnym zaroście. Nie okazał zaskoczenia. Źrenice bezwiednie poruszyły się za zwierzęcym partnerem, gdy ten z dostojnością kociego przedstawiciela rasy pojawił się tuż za ciałem bachora. Shay spoglądał na Lachlana za strąków czarnych włosów, które opadły mu na oczy. Wyglądał jak więzienny skazaniec, który przesiedział w brudnej celi zbyt długo czasu. Takahiro nie był idealnym przykładem pachnącego i zadbanego mieszkańca. Lisie, poszarpane uszy poruszyły się na jego czaszce, zainteresowane niskim głosem mężczyzny.
 — Czekałem na ciebie cały wieczór, myślałem, że zabawa z tym smarkaczem, obudzi w tobie jakąkolwiek priorytetowość. Nie lubię czekać bezproduktywnie. – Oczy zabłyszczały mu szkarłatem, ale nie było widać w nich gniewu. To jak z wiatrem, który mimo swojej siły, nie robi zbyt wielu szkód. — Zwierzęta mnie nie lubią, zwłaszcza psy. Pewnie dlatego, że nie pochwalają tego co robię z ich pobratymcami. — Powieki zmrużyły diabelskie oczy — Nie sądziłem, że poświęci własną mowę, na rzecz kundli, musisz mi to wybaczyć. Heroizm? Nie względem wyrzutków, którzy wysyłają go bez jakiejkolwiek eskorty. Ja wysoko muszą cię cenić, smarkaczu?
 Z ukrytym uśmieszkiem przeglądał się jak Jaguar drażni grdykę dzieciaka, drżącą i zalaną krwią. Oboje znajdowali się pomiędzy szczeniakiem jak dwie zjawy, bijące się o ofiarę w koszmarze. Ich oddechy dmuchały mu w kark. Napędzały złowrogą aurą. Śmierdziały śmiercią.
 — Zostawiam go tobie. — Sztywne dłonie Karasawy puściły krzesło; mebel niebezpiecznie się zatrząsnął. — Życie jest kruche, każdy oddech może być tym ostatnim. Wybrałeś. Mogłem ci pomóc. — Zdążył szepnąć fałszywie w ucho DOGSa, nakarmiając go strachem. Odsunął się od dwójki patrząc na pozycję dzieciaka z obojętnym zainteresowaniem, sugerując pustym wzorkiem Shionowi, że wcześniejsza umowa, straciła już na ważność.
 I choć nie miał zamiaru spełniać obiecanych próśb, czuł się w obowiązku poinformować go, że postawiony wybór okazał się gorszy niż kara serwowana zdrajcą DOGS. Gorsza niż zakopanie ciała żywcem. Gorsza nić tortury z głową pod powierzchnią wody. To co miał przeżyć, to wszystko co wiedział o Lachlanie, pozostawił już zaklęte w swoich nikczemnych ustach. Nie zamierzał zdradzać jego sekretów. Nie mógłby. To jak zaspoilerowanie filmu na który przecież czekało się tak długo. Czas więc zacząć seans, który sam sobie wybrał…
 — Już odezwała się w tobie nikotynowa bestia?
 Shay stał przy zdezolowanej szafce. Odwijał z nadgarstka wcześniej wyciągniętą żyłkę i chował ją do szuflady. Jego głos był luźny, choć chropowatość tonu przypomina świeży papier ścierny. Zachowywał się jakby nie robił sobie nic z tego, że ktoś cierpi za jego plecami.
 Kiedy trzasnął szufladą, złapał za szyjkę butelkę, odnalazł zmiętoloną paczkę papierosów i wyjął szczupłymi palcami jednego pogniecionego szluga. Podszedł do Jaguara i wepchnął mu go w usta, uśmiechając się przy tym złośliwie.
 — Pal, na zdrowie.
 Zapalił mu zapałką papierosa, a w połowie dymiący się kawałek drewna wyrzucił na podłogę. Usiadł z powrotem na skrzyni i otworzył trunek. Chciało mu się pić. I najwidoczniej nie tylko jemu. Zapach starego alkoholu, który udało mu się znaleźć już kilka dobrych miesięcy temu, w końcu się na coś przydał. Z zainteresowaniem śledził przemierzaną drogę kotowatego. Jak widz czekający na rozwój wydarzeń.
 — Czemu tak późno?
 Zapytał półgębkiem, a później wziął porządny łyk piwa. Kiedy odsunął gwint od ust, oblizał lubieżnie usta.
 Stanie się wymordowanym zmieniło drastycznie jego życie. Nie odbiło się to wyłącznie na znacznym upiększeniu w postaci wyrośniętych lisich, czarnych uszu i ogona, którym teraz zamiatał zakurzoną ziemię, ale miało to również drastyczny wpływ na jego charakter i popęd. Pierwszymi miesiącami pożerała go ekstaza — ogromna — która przecież w końcu gdzieś musiała dać upust; punkt szczytowy, ale on wydawał się nigdy nie nadchodzić. Dopiero z czasem nauczył się żyć ze zwierzęcymi pragnieniami, które w większości pożarły jego ludzkie ciało. Nie krył się z nimi. Shay wychwycił wzrok Lachlana kiedy ten ruszył po swoje narzędzie. Pomimo iż czuł w spodniach wyraźną, nieznaczną twardość, ogon którym machnął mu w twarz, spowodował, że kącik warg krupiera drgnął w rozdrażnieniu — tak jakby mucha usiadła mu na nosie i połaskotała skórę. Znów zmrużył szkarłatne ślepia, próbując zrozumieć ten gest. Nie odnalazł jednak w oczach CATSa żadnej odpowiedzi. Nie był przecież świadom, że Jaguar wie więcej niż przypuszcza.
 Z zainteresowaniem przyglądał się jego poczynaniom, raz po raz popijając zloty trunek. Dopiero kiedy uznał, że siedzenie nie dostarcza mu dostatecznie dobrego punktu widokowego wstał i podszedł do szczyla od boku. Upił kolejny łyk. Zaśmierdziało chmielem. Później pojawił się wrzątek.
 — W rzeźni oszołamiają bydło przed ubojem. To takie humanitarne. Zwierzęta mają szczęście.
 Trzask jaki odbił się w jego uszach wykrzywił drańskie wargi w wrednym uśmiechu. Nie interweniował. Z niemal ojcowską miną obserwował jego cierpienie. Oczy błyszczały mu w mroku. Zerknął na Lachlana, odkładając naczynie na bok.
 — Jest już na przedostatnim etapie — odezwał się niespodziewanie. — Na tym etapie zaczynają marzyć, aby ktoś ich zastrzelił, albo poderżnął gardło, aby mogli już wziąć odważny wdech i dać ciału odpocząć. Potem mają już niedaleko.
 Podszedł bliżej niego i przesunął wzorkiem po Shionie. Znów poczuł bijące obrzydzenie. Smarkacz już nie żył. Nie w jego oczach.
 — I jak? Wiedziałem, że szybko się zakumplujecie. — poklepał rudzielca po policzku, niby w pokrzepiającym geście. — Nie zamierzam zmarnować tej okazji — tu zwrócił się w stronę Lachlana. Czerwień w jego oczach nadal była aktywna. Zerknął na bachora: — Masz ostatnią okazję na rehabilitację. Masz szanse naprawić swój błąd.
 Nożem rozciął mu więzy na dłoniach, ale nim szczeniak spróbował nimi poruszyć złapał go za nadgarstki tak silnie i ciasno, że przez moment mogło się wydawać, że dopływ krwi zostanie zaburzony.
 — Spróbuj coś odpierdolić, a osobiście postaram się, że wydrapiesz sobie pazurami uszy.
 Jego wzrok nie kłamał. Był twardy i stanowczy.
 —Współrzędne — ciągnął dalej, na kolanach Shiona pojawiła się drewniana dykta służąca za podpórkę i biała, poniszczona kartka w kratkę. Wepchnął mu w dłoń czerwona kredkę — tylko taką posiadał. — Narysuj mi tę drogę. Zaznacz kluczowe punkty. Rysuj. Tylko to ma cię interesować.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (2/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Z jego gardła wydobywały się kolejne, ciężkie do zidentyfikowania dźwięki. Ciężko było wyodrębnić z nich powarkiwania, a krztuszenie krwią. Przez moment miał wrażenie, że przestaje już cokolwiek czuć. Że ciało przestaje do niego należeć, a on sam staje się leciutki niczym piórko. W rzeczywistości to umysł próbował sam się bronić, epizodami odcinając świadomość chłopaka, wywołując krótkie, wręcz paro sekundowe omdlenia.
Spróbował poruszyć palcami związanych dłoni, ale ty wydały się wyjątkowo skostniałe, nieposłuszne.
Już dość, błagał umysł.
To dopiero początek, podpowiadał cichy głos tuż przy jego uchu.
Uchylił niemożliwie ciężkie powieki, i powiódł wzrokiem w stronę siedzącego przed nim mężczyzny. O ile jeszcze na początku miał wiele pytań odnośnie jego personaliów, tego kim był i dlaczego to wszystko robi, tak teraz było mu to obojętne. Ciężko przyznać, ale nawet i on zatracił nadzieję, że kiedykolwiek wyjdzie z tego miejsca. Żywy. Możliwe, że zostało mu może parę godzin oddychania. Może dni. Przez moment zastanawiał się, czy Grow kiedykolwiek zauważy, że go nie ma. Czy chociaż przez chwilę pomyśli, że coś mu się stało. Nie. Będzie myślał, że stchórzyłem. Uciekłem. Zdradziłem. A to chyba było najgorsze. Gorsze, niż śmierć w zapomnieniu.
Nie spodziewał się jednak, że pojawi się nowa, zupełnie obca twarz. Był gotowy na ciąg bólu, zarówno fizycznego jak i psychicznego. Był nawet gotowy na upokorzenie. Ale to wszystko z rąk ciemnowłosego. Był gotów na powrót tamtego Kota. Ale nie na to.
Zrezygnowane spojrzenie brązowych tęczówek prześlizgnęło się na nowego aktora na tej scenie. Przez moment próbował odgrzebać w zakurzonych odmętach umysłu jego twarz, ale na próżno. Nie znał go. I nie chciał poznawać. Ale ten najwidoczniej miał odmienne zdanie w tej kwestii.
Szarpnięcie za włosy, kolejne, wywołały w nim falę pieczenia, ale zdecydowanie słabszą, nić podczas pierwszego ciągnięcia. Przez moment zastanawiał się, czy na głowie pozostało jeszcze nieco rudych kosmyków, czy już każdy osobnik tutaj zdążył sobie wyrwać po kępce. Słyszał wyraźnie jego słowa, chociaż ich nie słuchał. Marnie próbował odwrócić głowę, by zwiększyć dystans pomiędzy nimi, brzydząc się jego oddechem, dotykiem.
Nie ufał mu.
Jego słowa, ton, choć wydawały się tak niezwykle kojące, miłe i zapewniające bezpieczeństwo. Jakby niemo mówił „nie bój się już. Już nic ci nie grozi”. Ale wiedział, że kłamie. Czuł to. Powód był prozaicznie banalny. Bo Shion sam był wprawionym kłamcą. A swój swojego pozna. Piękne słowa ociekały fałszywością, a w ciemnościach, chociaż nie widział jego twarzy, wydawało mu się, że sam jego głos się uśmiecha. Wykrzywia w obrzydliwy sposób.
Niewidzialna gula w gardle na moment odebrała mu zdolność do oddychania. O ile parę chwil wcześniej drżał na samą myśl pozostania sam na sam z ciemnowłosym, tak pojawienie się drugiego osobnika sprawiło, że pierwszy nieznajomy wydawał się przy nim najlepszym przyjacielem.
Szarpnął się, gdy poczuł jego kciuk w okolicach swoich warg. Całym ciałem, całym sobą wręcz krzyczał, choć niemo, by się do niego nie zbliżał i go nie dotykał. Widział, co się zbliża. Nie był aż tak głupi. A świadomość bezradności i po prostu czekania na nieuniknione było przerażające. Serce zawyło w strachu, chociaż usta nie przemówiły. I bogowie mu świadkiem, że gdyby nie uszkodzony język, z pewnością zacisnąłby swoje zęby na niechcianym palcu pomiędzy jego wargami. Zamiast tego mięśnie napięły się boleśnie, oddech zatrzymał, powieki zacisnęły i wtedy….
Nie pamiętał.
Nie pamiętał momentu, kiedy wrzątek zapełnił jego poranione usta, gardło, krtań. Nie pamiętał bólu, który go ogłuszył. Nie pamiętał też momentu, kiedy w chwili pierwszej porcji gorącej cieczy jego moc pod wpływem istnego chaosu emocji, cierpienia i strachu sama się aktywowała. Nie pamiętał jak czerwone, krwiste węże w akcie protestu wystrzeliły wprost w nieznajomego, a dokładniej w stronę jego ręki, by ją zmiażdżyć. Nie pamiętał jak naturalny instynkt jaguara bez problemu pozwolił mu na odskoczenie i uniknięcie ataku, pozostawiając na bladej skórze jedynie parę, mniej i bardziej płytkich ran, choć i nawet te większe w ciągu dnia albo dwóch powinny się zagoić. Nie pamiętał jak przez atak wymordowany wypuścił czajnik, który spadając odbił się o jego uda, rozlewając wrzątek na nich i pozostawiając po sobie poparzenia, czerwone plamy i bąble na skórze, do której boleśnie kleił się materiał spodni, aż wreszcie spadł obok jego stopy wydając metaliczny dźwięk.
Nie pamiętał.
Powieki drgnęły, boleśnie uderzając nim o rzeczywistość, gdy poczuł chłód na rozgrzanych od gorączki strachu i bólu policzku.
’I jak?’
Jak przez mgłę docierał do niego stłumiony głos. Szarpnął się, albo przynajmniej miał takie wrażenie, że się szarpie, chociaż w rzeczywistości ciało nawet nie drgnęło. Było zmęczone. Zrezygnowane. Już nawet nie zdesperowane. Umierało.
Ocknął się bardziej, kiedy przenikający ból wypełnił jego nadgarstki. Kiedy krew zaczęła na powrót w nich buzować, przepływać przez żyły. Tysiące małych ząbków wgryzało się w jego komórki, gdy odzyskiwał w nich czucie. Poparzone wargi wygięły się w bólu. Wszystko go bolało. Całe ciało płakało. A drewniana deska, która przycisnęła gorący materiał spodni do poparzonej skóry sprawiał, że kręciło mu się w głowie.
Trochę minęło, nim zaczął rysować. Ręce musiały zacząć pracować.
Drżąca, lewa dłoń pochwyciła niepewnie czerwoną kredkę i zaczął mazać.
Prawdę powiedziawszy w życiu rysował może raz, albo dwa razy. I to jeszcze za szczenięcia. Nie umiał pisać. Czytać. Rysować. Nie znał się na mapach. Ale rysował. Rysował, gdy niewidzialna dłoń mu kazała. Parę kropel krwi opadła na kartkę, spróbował drugą dłonią je zetrzeć, ale efekt był jeszcze gorszy.
W ostateczności narysował KLIK. Wypuścił kredkę z dłoni, która potoczyła się po drewnie i upadła, a głowa na powrót opadła.
Już dość
Wyciągnął prawą dłoń i zacisnął ją na materiale ubrania ciemnowłosego. Nie chciał, by się odsuwał. Nie chciał, by go zostawiał. Nie, nie on. Z ich dwójki…. Chciał zostać z nim. Tylko z nim.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Przechylił naczynie jeszcze bardziej, aby strumień waru dosięgną małego, niezdolnego do wytworzenia dźwięku gardła. Czajnik nie został opróżniony nawet do połowy.
Zgłodniałem. Mam ochotę odgryźć ci nos — zakomunikował, patrząc jak twarz Shiona wykrzywiła się w pierwszych oznakach cierpienia, a w oczach pojawiła się łzy. — Wypłacz się. — Zachęcił, patrząc jak zaczęły cieknąć na rozsypane piegami policzki. Obserwował ich drogą, aż nie zniknęły w kołnierzu koszuli. — Ładny chłopiec. Szkoda go — stwierdził po chwili, jakby złapały go wyrzuty sumienia, chociaż w rzeczywistości między wyszeptanymi słowami błąkała się kpina.
Mina szybko mu zrzedła, kiedy podskórnie wywęszył zagrożenie, jak zwierzę w kalce. Zacisnął mocno szczękę. Kły zderzyły się w ze sobą w postaci zgrzytu i w tym samym momencie czajnik wypadł mu z rąk, ale Lachie był zbyt zaoferowany ucieczką przed niespodziewanym, nagłym atakiem ze strony szczyla, odsunął się instynktownie, łapiąc jedną z mknący w jego stronę wiązek uformowanych z krwi, która rozleciała się pod wpływem jego mocnego uścisku, przebijając wnętrzna część dłoni.
Skurwiel — wymsknęło się pomiędzy jego warg, kiedy czerwone bicze wbiły się w skórę, na poziomie nadgarstka, wżynając się w nią, jak ciernie. Krew trysnęła z ran, ale Lachlan poczuł jedynie lekkie ukłucie, które nie mógł nazwać bólem. Ofiarą mocy szczeniaka padła prawa, pozbawiona niemalże całkowitego czucia ręka, które najczęściej było ochraniana przez materiał bandaży albo szmat, pełniących ich funkcje, z braku profesjonalnego wyposażenia medycznego. Przycisnął lewą rękę do krwawiącego miejsc, aby zatamować chociaż na chwile krwawienie. Wybadał palcami powierzchnie zadrapań, ale takowe, dzięki jego szybciej interwencji, nie były głębokie i nie przebiły żył.
Z jego ust uleciało gwałtownie powietrze.
Powinienem cię za to wykastrować — stwierdził, ale ostatecznie zdjął z siebie wierzchnie nakrycie w postaci haori i zacisnął na nim zęby, rwąc spory kawałek materiału. Uwiązał ją na prawym nadgarstku. Materiał niemalże od razu przesiąkł posoką, a Jaguar przewrócił drapieżnymi ślepiami w geście irytacji.
Zaciągnął się podarowanym papierosem, czując przyjemne drapanie w gardle i przełyku. Zakrztusił się dymem, który zaległ w płucach, dlatego szybko się go z nich pozbył, wyrzucając go ustami.
Paskudne — skomentował krótko, łapiąc papierosa w palce. Przyjrzał mu się, obracając między nimi, a potem znów go skosztował. Tym razem jego smak nie odrzucił go tak bardzo. Pozwolił, aby rozgościł się w płucach i przepuścił go za równo drżącymi z rozbawienia wargami, jak i częściowo nosem.
Nie reagował, kiedy Shay przeciął więzy i uwolnił posiniaczone nadgarstki zdrajcy z ich mocnego, sztywnego uścisku. Oparł się o ścianę, patrząc jak dzieciak pochyla się nad kartką i bazgroli na nich jakieś trudne do rozpoznania z tej odległości kształty.
Wreszcie, uznając, że naparzył się na to widowisko wystarczająco, podszedł do Lisa i poklepał go czule po ramieniu. Włożył mu papieros do rozchylonych warg. Zerknął kątem oka na trwający proces rysowania i przycisnął usta do ucha właściciela japońskich rysów twarzy.
Pytałeś czemu tak długo — wyszeptał prosto w nie, a po chwili z jego ust potoczyło się koci, niski pomruk, do którego nie byłaby zdolna ludzka budowa krtani. — Mnie też przesłuchujesz? — Wyjął papieros z jego ust i strzepnął popiół na zakurzone włosy rudzielca. — A może zatęskniłeś? — W jego oczach zatańczyły niebezpieczne iskierki. — Jesteś spięty — ocenił, wkładając do ust skręta. Zacisnął ręce na skamieniałych ramionach Shaya, w celu rozmasowania ich. Wbił palce — I masz poważny problem w kroczu — mruknął, niewyraźnie. Jego słowa zostały zniekształcone przez papierosa. Spojrzał wymownie na kundla, który w skupieniu zapełniał puste miejsca czerwoną kredką, sugerując tym samym Lisowi, że szczeniak może wyleczyć go z tego problemu, chociaż wiedział, że nie był w tych sprawach tak skuteczny i biegły, jak Nobuyuki. Z okaleczonym językiem, mógł dysponować tylko tyłkiem.
Oderwał ręce od zesztywniałych barków partnera handlowego, kiedy mapa do ich celu była gotowa. Zacisnął zęby na filtrze, starając się go nimi nie przegryźć, po czym sięgnął po narysowany przez Shiona rysunek. Przyjrzał się z bliska jego zawartości, a na czole pojawiła się bruzda, która przekształciła się w zmarszczkę. Wypluł pet na przygarbione plecy zdrajcy, analizując skonstruowany przez niego plan drogi do kryjówki. Ręką mimowolnie sięgnęła do warg, przycisnął jej wierzch do ich spierzchniętej struktury, dławiąc w sobie śmiech.
Spójrz — trącił ramieniem Shaya, z wyraźnym rozbawieniem balansującym w tonie głosu. — Narysował ciebie. Chyba się zakochał — parsknął, podkładając rysunek lisowi pod nos. W między czasie, kiedy Shay zapoznawał się z bohomazami, rozwiązał więzły, które zaciskały się na nogach ich gościa. Wesołość uleciała z niego w jednej sekundzie, w drugiej złapał dzieciaka mocno za uwolniony nadgarstek. — Jesteś bezużyteczny — stwierdził, ciągnąc jego ciało, jak worek ziemniaków, w bliżej nieokreślonym kierunku, wycierając jego skórą zakurzoną podłogą, by haratać nią o kamienistą, nierówną powierzchnie, zdzierając ją z niej. Po chwili wypuścił go z impetem, energicznie potrząsając, konfrontując boleśnie z twardym kamieniem. Ukucnął przy nim, wbijając drapieżne spojrzenie wprost w jego wystraszone ślepia. Wykrzywił usta w szyderczym uśmiech, demonstrując rząd zwierzęcych kłów. Przycisnął łapę do jego gardła, wysuwając pięć solidnie zaostrzonych pazurów, które służyły mu jako zamienniki noży. Wolna ręką prześlizgnęła się po jego klatce piersiowej, zahaczyła o kość biodrową i wylądowała na pośladku. Rozerwał w tamtej okolicy materiał spodni. — Gdzie chcesz mieć tatuaż? Na dupie? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. — Nie — rzucił w ramach niej, wyręczając go z podejmowania decyzji. Obrócił go brutalnie na plecy, jak szmacianą lalkę, siadając na jego zesztywniałych biodrach. Łapę docisnął do jego gardła, a drugą zatrzymał na poziomie czoła. Zgarnął niesforne, rude kosmyki przyklejone do skóry za sprawą potu. — Na czole. — Jeden z paznokci wbił się boleśnie w skórę Shiona. — Specjalnie dla ciebie nauczyłem się czterech znaków. — Mruknął rozmarzony, szkicując pierwszy na jego czole w postaci białej pręgi, która powstawała na skutek dociśnięcia paznokcie do gładkiej, nieskalanej żadną zmarszczką czy blizną powierzchni czoła szczenięcia. — By w pełni określić twoją pozycję w stadzie — dodał, wbijając boleśnie pazur w jego skórę, aby zrobić w niej wgłębienie, po którym na zawsze pozostanie ślad w postaci niewielkiej blizny. — „Zdrajca”. — Pierwszy znak został wyryty. Pozostały trzy.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Trzeba było już na samym początku upierdolić mu głowę.
  Szorstki głos Takahiro rozlał się w mroku, nasączając już i tak ciężkie, stęchle powietrze dodatkową dawką trucizny. Złote ślepia podążyły z fascynacją (która nie powinna przecież w takiej chwili osiąść na jego powiekach) w kierunku Lachlana badając wzrokiem jego rękę — tą której zdołał dosięgnąć krwią bachor. Jego czujny nos nie wyczuł jednak  żadnego niebezpieczeństwa; nie wyczuł praktycznie nic poza tym drobnym aromatem, wonią świeżej kociej krwi. To ten zapach, który czujesz zaraz po przebudzeniu — automatycznie  przytomniejesz. Wyrwany ze snu wstajesz i zarzucasz na siebie płaszcz i wychodzisz. Tak po prostu. Zapominając o gotującej się wodzie na kawę, którą przecież zamierzałeś wypić.
  Palce ciaśniej zakleszczyły się ma oparciach drewnianego krzesła i pomimo iż spoglądał teraz na swojego partnera (obrócony był profilem do szczeniaka) wiedział, że ten nie zaprzestaje kreślić po papierze. Zwierzęce, poszczerbione ucho skierowane było w kierunku gówniarza, bardzo dokładnie słyszał jak słone, żałosne łzy skraplają się na kartkę, jak krew plami szkarłatem płótno w akompaniamencie rosnącej czerwieni. Jak mokry od płaczu nos zaciąga się kolejny raz, aby móc udrożnić zapchane zatoki; aby móc zaciągnąć się ich zapachem — dwóch oprawców, w tym jednego będącego teraz przed nim — śmierdzącego alkoholem jak przeciętny menel spod monopolowego. Ohydny oddech owiał jego żałosne, wycieńczony lico karmiąc go kolejna dawna obłudnego życia; dominacja, która w tym momencie wydawała się go przygniatać. Takahiro wiedział, że jaguar nie odpuści. Nie musiał nawet mówić tego na głos. Znał jego chore zapędy — obcował z nimi. Zaprzyjaźnił się z jego demonicznym zwierciadłem, jak ze swoją okropną gębą.
  Nadzwyczajnie łatwo poddał się dotykowi Lachlana. Usta spokojnie przyjęły wcześniej darowanego papierosa jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że kot posunie się do tego jakże spektakularnego gestu. Nadstawiał wręcz łeb, łaknąc szarego dymu, który miał nakarmić jego i tak martwe tkanki płuc. Dopiero kiedy skręt umiejscowił się sztywno pomiędzy fałszywymi wargami, skierował spokojne spojrzenie w stronę jaguara, a wzrok jakim go obdarował ukrywało w sobie znacznie więcej, niż się z początku myślało. Usta wykrzywiły się perfidnie — wykwitło na nich rozbawienie, które nie dosięgło oczu.
  Jak doskonale wiedział... Kontrolowałby wszystkich, na każdym kroku — wszędzie. Gdyby posiadał władze absolutną, każda najmniejsza zachcianka byłaby spełniania przez grono jego poddanych — wiecznie objętych kontrolą, będących w niewoli jak niegdyś Yukimura. W tej jednej chwili poczuł gorzki smak dawnego życia. Wstrzemięźliwość nie leżała w jego naturze. Był cholernie niecierpliwy, jak rozkapryszone dziecko, które musi mieć wszystko na już — na teraz.
  — Zachowujesz się, jakbyś mnie nie znał, Lechie. — dopiero potem mimowolnie przymknął ciężkie powieki delektując się niskim kocim pomrukiem. Uszy z relaksacja odbierały ten dźwięk — wibrujący jak naładowana broń ze spiłowanym bezpiecznikiem pozostawiona na włączonym głośniku. Wiedział, że może w każdej chwili wystrzelić. Jego partner należał do person skomplikowanych, to nie podlegało żadnej kwestii. To ten typ sadysty, który ma niezdrowo pod sufitem, i pewnie to właśnie ta wspólna cecha połączyła ich niewidzialnym łańcuchem.
  — Przecież wiesz, że jakbym chciał wszystko byś mi wyśpiewał. — Uśmiechnął się niewinnie jak chłopiec z chóru, który za zakrystią — zaraz po mszy — wciąga nosem działkę amfetaminy; fałszywie, wrednie i prowokująco. Oboje testowali swoje granicę. Podążył wzrokiem w dół, w kierunku obitego rozporka. — Wspominasz o tym, bo chciałbyś to zmienić?
  I nim zdołał usłyszeć odpowiedź, mruknął nieznacznie, kiedy dłonie jaguara odsunęły się, a dzieciak podał mu rysunek. Karasawa sięgnął po papier tak gwałtownie, że mogło się wydawać, że rozszarpie pazurami płótno na strzępy. Odsunął się nieco od dzieciaka; słyszał przemieszczające go się po pomieszczeniu Lachlana. Warga zadrżała Takahiro, kiedy oczy zmrużyły się podkreślając twarde kości policzkowe. Wertował rysunek zaciągając się fajka, ale i dla niego straciła całkowicie smak.
  Z chwilowego otępienia wyrwał go jaguar. Poczuł jak się zbliża. Zapach kota umiejętnie połechtał jego nozdrza. Wyszedł z cienia i podjudzał go tymi debilnymi tekstami — to przepełniło dzban. Prawie już zapomniał to uczucie tuż przed dokonaniem dzieła. Zmysły są pobudzone, wariują jak kołatki podkręcone na najwyższą prędkość. Zacisnął pazury na kartce —  szpony wbiły się w ‘mapę’.
  Trudno było mu powrócić pamięcią do przypadków, w których moc wydała się nie przynieść zamierzonych korzyści. Bardzo pedantycznie dobierał swoje ofiary — teraz kiedy jego moc osłabła okruszona jadem w postaci zatruwającego serca, stało się to dla niego jeszcze ważniejsze. Nie mógł ryzykować — nie mógł wybierać person, które są bezużyteczne; które nie umilą go najmniejszym pożądaną informacją lub czynem. Zawsze idealnie dobierał słowa. Za każdym pierdolonym razem. Tak, aby nikt nie zrozumiał go opatrznie (nadal miał w pamięci tamtego faceta, któremu powiedział, aby ‘się pieprzył’ — tak, możecie to sobie wyobrazić). Teraz kiedy spoglądał na te bohomazy, nie poczuł rozczarowania. Nie, ono nie klasyfikowało się w jego ludzkim odczuwaniu. Poczuł coś znacznie gorszego.  
  Płomień świecy znów poruszył się niespokojnie, miało się wrażenie, że lada chwila zgaśnie.
  Cała ta furia, złość i niepoprawne wkurwienie nie przytępiły jednak w najmniejszym stopniu jego słuchu. Słyszał skrzypiące deski pod zwierzęcymi stopami Lachie. Dźwięk jęczącej klapy, która wznosiła swój obłąkańczy krzyk ku czarnemu jak atrament niebu.
  Obrócił się dopiero po długiej chwili. Papieros zdążył się wypalić w jego wargach i upadł mu miedzy stopy — tak właśnie prezentowała się jego cierpliwość.
  Z wystarczającej odległości przyglądał się upadkowi Shiona. Jaguar nachylał się  nad nim jak nad kukłą, którą nie zdążył jeszcze poskładać w całość. Ciężkie kroki lisa odbijały się echem.
  — Na samym początku myślałem, że udajesz — zaczął, a gdzieś w ciężkiej przestrzeni rozległ się dźwięk gniecionego papieru. — Że udajesz, bo jesteś cwany. Ale myliłem się. Ta wasza zapchlona sfora składa się z samych niedorozwojów z zaburzeniami poznawczymi. Czy naprawdę tak wygląda szanujący się członek psiego gangu?  
  Parsknął cynicznie., a zaraz potem jego twarz znalazła się niesamowicie blisko dzieciaka. Czuł oddech smarkacza. Zatruwał tylko powietrze. Takahiro kucał tuż przy jego głowie z pełną fascynacją patrząc jak pierwsze znaki zdobią te jakże bezużyteczne ciało. Spokojna, opanowana twarz Karasawy. Spokojne, nieco szydercze, złote oczy. Doskonała imitacja żywego człowieka.
  — Czym jest ta wasza organizacja? Cyrkiem? Myślisz, że rysując mi to… — wyciągnął z dłoni zgniecioną kartkę (szybko ją rozprostował i przystawił do jego twarzy) – Uznam cię za godnego przedstawiciela psiej ferajny? Co wiesz o tej pierdolonej pipidówie? Odpowiem ci. — tu zrobił pauzę, by lada chwila warknąć mu w twarz nieustępliwą chrypą — Gówno wiesz! I ty masz czelność nosić ich chustę? Reprezentować w imię czego? Obitego tyłka, który zostałby ci sprany przy pierwszej lepszej okazji, gdyby nie plecy jakie za sobą masz? Nic z ciebie nie mają. Nic. Tak jak CATS nie miało z ciebie. Jesteś żałosny, powinieneś zdechnąć.
  Na wargach krupiera pojawił się obłąkawszy, wstrętny uśmiech.
  — Ale spokojnie. Tępimy szkodniki.
  Po tych słowach zgniótł ponownie kartkę w dłoni — na nadgarstkach pojawiły się chude ścięgna — i wcisnął mu papierową kulkę prosto w usta. Wtedy też z rozbawieniem spojrzał na Lachlana. W oczach pojawił się ten charakterystyczny błysk, znów zerknął na szczeniaka.
  — Delektuj się nią i nie spuszczaj go z oczu. Nawet nie mrugnij, ręce trzymaj przy sobie. Patrz się. Patrz jak niszczy ci buźkę. Jak kroi twoją skórę, kawałek o kawałku.
  Poklepał małolata po policzku i podniósł się. Kiedy zaliczył pion i przeszedł parę kroków poczuł nagły spadek sił — ‘kurwa, znowu to’. Złapał się jedną ręką stojącej niedaleko szafki. Naczynia lekko się zatrząsały. Wyprostował się jednak, aby ukryć przed partnerem — i przed sobą — tłumiący ból i to irytujące kłucie po lewej stronie. Miał nadzieję, że tego nie zauważył.
  — Jak skończysz rozbierz go i obróć na brzuch.
  Ubrana w czarną rękawiczkę dłoń Shaya zawędrowała do wcześniej otworzonego alkoholu, upił łyka, jakby te kilkadziesiąt kropel miało stłumić jego wewnętrzne zmęczenie.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (3/3), odpoczynek (0/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Nie odczuwał nawet krzty satysfakcji, gdy krew dosięgła wymordowanego. Strach był zbyt wielki, zbyt przytłaczający i dominujący, wypełniający sobą każdą przestrzeń międzykomórkową. To był ten moment, w którym się poddawał. Chciał po prostu zamknąć i już się nie obudzić, odcinając się od bólu rzeczywistości. Tak było, kiedy ojciec go mordował. Kiedy został sprzedany. I kiedy widział śmierć Ethana. Zawsze ostatecznie uciekał. Karmił się fałszywą odwagą i determinacją, by w ostateczności podkulić szczenięcy ogon, i uciec. To wychodziło mu najlepiej. Uciekał odkąd pamiętał.
”Czego oczekujesz od życia, Shion?”
Cichy głos Ethana prześlizgnął się po nim jak obślizły wąż, zaciskając się na jego gardle, odbierając mu resztki oddechu. Wtedy nie potrafił mu odpowiedzieć. Milczał, nie znając prawdziwej odpowiedzi. Sądził, że przeżyć. Że jedynie to mu wystarczyło. Próbować przeżyć. Teraz nawet tego nie był pewny.
No, Shion, czego oczekujesz od życia?
Uchylił powieki wbijając je w twarz okalaną fałszem. Jego klatka piersiowa uniosła się w rezygnacji, a potem opadła. Słowa wypowiadane zarówno przez jednego, jak i drugiego były niczym gwoździe wbijane umysł. Nie musieli mówić więcej o jego beznadziejności. Shion wystarczająco już zdawał sobie z tego sprawę. Jak również i z tego, że jego zniknięcie możliwe, że przyniesie ulgę Psom. Tym Psom, u których, jak mu się wydawało, wreszcie znalazł dom.
Shion, czego oczekujesz?
W brązowym spojrzeniu pojawił się mały ogień buntu. Na pewno nie śmierci w tym zapleśniałym stęchlizną, umiejscowionym w zapomnieniu miejscu. Wykrzesał z siebie ostatki sił, by się szarpnąć, kiedy z ulgą przyjął, że ranna noga wreszcie nie jest przywiązana i zmuszona do wykrzywienia pod nienaturalnym kątem. I chociaż w rzeczywistości jego szarpania były ledwo zauważalne, dla rudowłosego, w jego oczach, heroicznie próbował zawalczyć o wolność.
Skóra na plecach i lędźwiach zapiekła ostrzegawczo, gdy brutalnie została zetknięta z zimnym i nierównym podłożem piwnicy. Na to jednak nie miał wpływu, jak i na wiele innych rzeczy decydujących o ego aktualnym położeniu. Pozostawało jedynie zacisnąć mocno zęby i desperacko próbować zawalczyć o…. właściwie o co? O wolność nie miał szans. Był wyczerpany, obolały, ranny i wystraszony. O przeżycie? Też nie miał szans. Zdał sobie z tego sprawę parę chwil wcześniej. Że tu umrze, sam, porzucony. Było jeszcze o co walczyć? Godność, której nigdy nie posiadał?
O cokolwiek, Shion. Walcz o cokolwiek, by nie oddać im tego łatwo. Do samego końca.
Drżące i brudne palce w pierwszej kolejności zacisnęły się wokół bladego nadgarstka, który przytrzymywał jego szczękę. Próbował go zedrzeć z siebie, ruszyć, zrobić cokolwiek, ale w ostateczności jedynie wbił swoje paznokcie w jasną skórę, pozostawiając po sobie jedynie charakterystyczne czerwone ślady w kształcie półksiężyców, a to i nie wszędzie przez przeszkadzające bandaże. Nie był nawet w stanie poruszyć głową, by zerwać kontakt fizyczny. Czuł, jak czymś ostrym rozrywa skórę na jego czole, jak ciepła krew powoli spływa po jego skroniach, tonie w plątaninie brudnych, rudych kosmyków, jak ból rozchodzi się po komórkach jego ciała. Ale nawet wtedy nie miał na to wpływu.
Uniósł prawą nogę, jedyną, którą miał sprawną, chcąc go kopnąć zgiętym kolanem. Ale domyślał się, że coś takiego będzie jedynie muśnięciem przerośniętego mężczyzny. Dłonie opadły na brudną podłogę, a potem desperacko zazęb poszukiwać czegoś, czegokolwiek, czym mógłby go uderzyć, nie mając złudnych nadziei na ogłuszenie. Zresztą, w pomieszczeniu znajdował się drugi mężczyzna, którego słowa powoli zaczęły otulać uszy rudowłosego.
”(…)składa się z samych niedorozwojów(…)”
Palce desperacko wertowały na oślep każdy skrawek ziemi, aż wreszcie…
”(…)cię za godnego przedstawiciela(…)”
Palce zacisnęły się z całej siły na czymś ceramicznym, najpewniej jakiejś pękniętej, starej doniczce, a potem się zamachnął, by uderzyć nią w głowę mężczyzny siedzącego na nim.
”Jesteś żałosny, powinieneś zdechnąć”
Ceramika rozsypała się po zetknięciu ze szczupłym ramieniu mężczyzny, zapewne nawet nic mu nie robiąc, jedynie brudząc ubranie kurzem i pyłem. Tak, rzeczywiście był żałosny, skoro nie był nawet w stanie uderzyć przeciwnika w głowę. Z tego wszystkiego w pewnym momencie zaczął się śmiać. Śmiać przez łzy, które mieszały się z kroplami krwi. Śmiał się ze swojego położenia, ze swojej bezradności, ze swojej rozpaczliwej desperacji. Śmiech narastał, stawał się coraz głośniejszy, aż po chwili trudno było rozróżnić, czy się śmiał, płakał czy krzyczał. A może wszystko jednocześnie.
Cisza jednak przyszła zdecydowanie zbyt szybko. Słowa, które niewidzialną siłą splątały jego usta i ciało, ustawiając go w spoczynku. Znowu to dziwne uczucie poddania. Znowu nie mógł zapanować nad swoim własnym ciałem. Spoglądał z kłębiącą się odrazą i nienawiścią w sarnim spojrzeniu. Nic innego mu nie pozostało.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Wargi Lachlana wykrzywiły się w okropnym uśmiechu, demonstrując zwierzęce kły w całej okazałości. Pazur mocno wbijał się w skórę Shiona. Ich właściciel pragnął, by w przyszłości pozostała po nimi pamiątka w postaci paskudnych blizn, pod warunkiem, że kundelek nie umrze i pomerda ogonkiem do swojego właściciela.
Zabierz mnie na zapierającą w dech piersi randkę — zaproponował, zerkając kątem oka na Lisa, jednak jego koncentracje nadal była skumulowana na jednej czynności. Napisie. — To opowiem ci. Ze szczegółami — zapewnił go. Żartował. Nie rozumiał mani Lisa. Mani kontrolowania wszystkich i wszystkiego. Strata czasu.
Nie słuchał monologu, który potoczył się z gardła zezłoszczonego Shaya. Nie zareagował też na histeryczny śmiech. Rył w czole dzieciaka kolejną literę, trzymając mocno w palcach podbródek. Musiał się na tym skupić, aby nie popełnić błędu, a takowy był możliwy. Nie znał japońskiego alfabetu zbyt dobrze.
Nie miał czasu na reakcje, kiedy został zdzielony ceramicznym naczyniem. Odłamek starej doniczki wbił się w ramię jaguara. Syknął, po czym zdzielił smarkacza pazurami w policzek, na którym pozostały trzy pionowe zadrapania. Płytkie, ale zaczęła sączyć się z nich powoli krew. Przycisnął kolana do przepony Psa, opierając na nim ciężar swojego ciała. Wtedy z paskudnych ust Shaya padł rozkaz.
Nie oddychaj. W ramach kary — wycharczał tuż nad uchem małolata, podrażniając jego płat nieprzyjemnym odorem. Zębów nie czyścił dawno, a dziś przegryzał nim ludzie organy. Miał na nich posiłek z paru tygodni, w postaci kawałków mięsa - świeżego i zepsutego - upchanych w szczeliny.
Pazur głębiej zatopił się w skórze i zerwał z niej płat. Ostatnia litera została ukończona. Przejechał koniuszkiem języka po najgłębszej ranie, zlizując z czoła zdrajcy krew. Z gardła wydobył się pomruk w postaci aprobaty smaku, ale żaden komentarz nie padł. Nie zasłużył na komplementy, a Lachie dziś był wyjątkowo oszczędny w słowach. Zresztą jego ofiara też nie miał za dużo do powiedzenia. Była martwa.
Sięgnął po ceramiczną skorupę. Wyciągnął ją, ale z rany nie trysnęła krew, przynajmniej nie do razu, była powierzchowna. Złapał go w palce i przejechał nim po powiece Shiona, zmuszając go tym samym do jej zamknięcia. Zarysował ostrą krawędzią jego brwi nad prawym okiem, częściowe je depilując. Dmuchnął, by pozbyć się włosków, których cebulki zostały naruszone, a potem przyjrzał się swojemu działu w postaci napisu. „Zdrajca”. Nie zrobił żadnego błędu w pisowni.
Poczuł jak drobne ciało drży pod nim, próbując złapać oddech. Zaśmiał się chrapliwie, jakby usłyszał dobry dowcip. Życie dzieciaka leżało w jego rękach. Shay mu nie pomoże. Rozluźnił nacisk przepony, pozwalając mu złapanie tchu. Wstał, odrzucając kawałek doniczki na bok. Nie był już do niczego potrzebny.
Chcesz obedrzeć go z dziewictwa? — zapytał z wyraźnym rozbawieniem, dopiero teraz dostosowując się do wcześniejszych słów partnera. Masywna noga skonfrontowała się bezlitośnie z żebrami kundla. Brakowało mu krzyków, jęków. W odpowiedzi otrzymał głuchą ciszę. Ten szczyl nawet nie płakał. Pochylił się nad nim, śledząc przed krótką chwilę drogę krwi, która spływała po czole, napływała mu do oczy, barwiła policzki. Cudowne, krwawe łzy. Nabrał parę kropel na palec i zlizał je z niego, przełykając razem z nimi śliną, by zabić na chwilę pragnienie. Kolejny cichy pomruk odbił się od ścian piwnicy.
Złapał za poły brudnej koszulki. Zdjął mu ją przez głowę jednym, porządnym szarpnięciem i rzucił łachman w Shaya.
Spodnie. Zdejmuj gacie — rozkazał, ale nie zniósłby tego ociągania się w wykonaniu osłabionego zdrajcy. Rozpiął rozporek sprawnym, wyćwiczonym ruchem palców. Sunął uszkodzony materiał z jego bioder, muskając prowokacyjnie opuszkami skórę. Zdjął je razem z bielizną. Shion mógł poczuć przeszywając go chłód po konfrontacji z kamieniem. — Głuchy jesteś? Waruj — zadrwił, motywując go do posłuszeństwa kolejnym kopnięciem tym razem wymierzonym w biodro. Jeśli to nie przyniosło pożądanego rezultatu, złapał jego ramię w mocny uścisk i sam przewrócił go boleśnie na brzuch, obijając jego klatkę piersiową o kamienne, kanciaste podłoże.
Przysunął piętą kubeł z węglem i pogrzebaczem. Czuł pieczenie, które towarzyszyło tej czynności, ale zignorował go. Kontakt skóry z gorącym pojemnikiem nie trwał długo. Wyjął pręt z jarzących się skał osadowych. Przejechał językiem po zębach, a jego stopa wbiła się boleśnie w linię kręgosłupa szczeniaka. Uderzył ostrym szpicem o łydkę szczeniaka, pozostawiając na nim ślad w postaci czerwonej pręgi. Na pewno bolało. Lachlan znał ten ból z autopsji.
Przycisnął pręt do lewego pośladka, wżynając go w skórę. Zwiększył napór swojej stopy, aby powstrzymać Shiona przed wyrwaniem się.
Płacz, szczeniaku. W nagrodę dostaniesz od mnie kość — zachęcił, wyszarpując na pośladkach kolejny napis w zestawie ze śladami po oparzeniach. — Możesz też zaszczekać. — Posoka zaczęła plamić nierówną powierzchnie pod ciałem kundla. Lachlan docisnął stopę na jego kręgosłupie. Jeden gwałtowny ruch, a rozdepta go i kość pęknie. Prychnął jak rasowy kot. Wybór należał do Shiona.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach