Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Go down

Chwilę stał przy szafce próbując unormować oddech. Ból powoli odchodził. Obrzydliwe szpony puszczały serce; nieprzyjemny chłodny dotyk pozostawił jednak po sobie ślad. Wyprostował się i przetoczył swoje ciało w bok, tak, że leniwie przywarł lędźwiami do zimnego mebla. Strzelił karkiem, przypatrując się rozgrywanej akcji pod każdym możliwym kątem, jak sęp, doszukujący się w padlinie najlepszych kawałków mięsa.
  Usta Takahiro nie zdradzały emocji. Teraz równie dobrze mogły należeć do manekina stojącego za przezroczystą sklepową witryną. Na słowa Lachlana parsknął krótko — nie uraczył kotowatego odpowiedziom. Romantyzm ma tym świecie wymarł tak szybko jak jego zwolennicy. Wiedział to on, i wiedział to Lachie. Czas nieubłaganie niszczył stare obyczaje.
  Upił łyk trunku i odłożył naczynie uderzając dnem butelki o blat; zawartość niebezpiecznie obiła się o szklane ściany. Bystry, złoty wzrok pomknął w kierunku jaguara, który z zawziętością dzikiej bestii ściągał z małolata ubrania. Byli już na ostatniej prostej.
  Wściekłość jaka zdarzyła pożreć Takahiro nie równała się jak dotąd z żadna inną. Był rozdrażniony, to było widać w jego oczach — to, że nie dostał tego czego chciał odcisnęło swoje solidne piętno na jego wewnętrznym ego. Zawsze dopinał swego. Zawsze.
  — Dziewictwa? — odezwał się grobowym tonem, gdy kroki, jakie wymierzył w ich kierunku, w końcu zaprowadziły go do rudowłosego ściera. Zawisł nad jego ciałem jak kostuch nad umierającym człowiekiem. Przesunął powoli wzrok w kierunku Lachie. Uniósł z politowaniem brew, a potem na zimnym nieskalanych emocją wargach wykwitł, okrutny, zimny uśmiech.
  Nie odpowiedział, jakby chciał, by ta odpowiedź nie dosięgnęła ucha żadnego żyjącego tu wymordowanego; żeby zawisła i nasycała niepewnością, bo co potrafił robić najlepiej? — Zapędzać w kozi róg.
  Dźwięk przesuwającego się kubła i jazgot wyciąganego, rozżarzonego prętu, który w niekrótkim czasie miał przywitać się z chłodnym ciałem młodego wywołał zadowolenie na jego szpetnym pysku. Lachlan miał sadystycznego myśli, a Takahiro lubił ten sadyzm.
  Obszedł gówniarza. Czarne licowe buty zatrzymały się przy jego twarzy. Kucnął. Złapał dzieciaka za kudły i podniósł jego głowę. Z zaciekawieniem obserwował jak krew oblewa jego wargi; jak plamy nikną gdzie za grdyką. Lis zadarł podbródek wygladając jak nadąsany generał spoglądając na zalegający stos raportów na jego biurku. Utworzył usta — tylko aby pokazać mu swoje ostre zęby.
  — Ależ nie mam nic przeciwko, abyś wsadził mu ten rozżarzony pręt w dupę.
  Uśmiechnął się jadowicie, patrzał smarkaczowi prosto w oczy. Shion dopiero wtedy mógł zauważyć różnice w wyglądzie czarnowłosego. Jego skóra była szara, nieco zmęczona. Wyglądał jakby poważnie zachorował. Cienie pod oczami podkreślały teraz złoto tęczówek. Znów wyglądały zwyczajnie, bez szkarłatu dominującego demoniczne oblicze.
  — Wątpię aby martwe psy potrafiły szczekać. — Źrenicę zwęziły się diabelsko. Sięgnął gdzieś dłonią, dopiero po chwili zamachnął Shionowi żółtą chustą przed twarzą.
  — Patrz, to chyba twoje. — Materiał dotknął twarzy gówniarza, zbierając na tkaninę szkarłatne krople z ran. — Nie będzie ci już potrzebna. Nie jesteś chyba sentymentalny?
  Puścił rudy łeb i na jego oczach podarł ją w pół; przez cały czas patrzył głęboko w brązowe oczy. Rzucił skrawki na ziemię i kiedy się podnosił splunął na szmatę i zadeptał butem.
  Spojrzał z góry na Lachlana, obserwując końcowy efekt jego pracy. Oczy mu zabłyszczały.
  — Ale zawsze można sprawdzić czy potrafią wyć.
  Obrócił się do nich tyłem i podszedł w kąt. Shion już wtedy mógł zauważyć przez łzy leżące tam kanistry z benzyną. Shay podniósł jeden i obrócił się w stronę jaguara z nieodgadnionym uśmiechem kryjącym się w cienkich wargach.
  Kiedy ostatni cios pogrzebaczem wyżarł skórę DOGSa, poszedł do swojego kompana, sugerując mu aby zabrał nogę, a kiedy i to uczynił odkręcił butlę. Pierwsza zimna strużka oblała plecy rudzielca.
  — Uwielbiam ten zapach.
  Nie trwało to wcale długo. Odpalił zapałkę i rzucił w dziecka z niebezpieczną iskra w oku, delektując się widokiem szkarłatnego płomienia, który w jednej chwili objął jego skórę. Nim jednak miałoby dojść do poważniejszego rozprzestrzenienia ognia, miał przy sobie butelkę którą wręcz z zamaszystością wylał na jego ciało kilka chwil po zapaleniu; jak kubeł zimnej wody. Kałuże krwi mieszały się ze szkarłatną cieczą.
  Miał zakosztować piekła. Miał poczuć smażącą się skórę na swoich plecach. Miał wiedzieć, że umrze.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (3/3), odpoczynek (1/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Leżał w bezruchu, jakby wydarto z niego ostatni oddech. Tylko spojrzenie nie pasowało do trupa. Choć z pozoru puste, w rzeczywistości pełne nieurywanej nienawiści. Nienawiści ukierunkowanej w tym momencie w stronę tej jednej osoby pochylającej się nad nim. Czuł jego zapach przemieszany z intensywnością krwi. Mdliło go od niego. Niewidzialna pięść zaciskała się na jego żołądku, szarpała go od środka. Ale wciąż na zewnątrz pozostawał spokojny, choć wewnątrz krzyczał.
Wreszcie, gdy niewidzialny rozkaz rozpłynął się jak nieprzyjemny sen, mógł się w końcu poruszyć, a przynajmniej spróbować. Nieznacznie, to prawda, ale przynajmniej mógł zrobić cokolwiek innego, niż przypominać ludzką skorupę albo marionetkę oczekującą aż ktoś wreszcie pociągnie za sznurki. Poruszył w miarę zdrową nogą, ale ucisk na przeponie kradnący drogocenny oddech zmusił go na powrót do krótkiego poddania się.
Klatka piersiowa na powrót zaczęła gwałtownie unosić się i opadać, kiedy mógł w miarę swobodnie nabierać powietrza, w tym momencie tak bardzo bolesnego. Nawet nie zwrócił uwagi, gdy jego powieka została nieznacznie nacięta. W porównaniu do bólu, którego zaznał z ich rąk, przecięcie było niczym. Jak delikatne muśnięcie ostrego powietrza. Na moment zamknął oczy, mając wrażenie, że unosi się a jego ciało jest niezwykle lekkie.
Odpływał.
Uderzenie rzeczywistości padło z kolejnym, tak bardzo niechcianym dotykiem. Palce instynktownie zacisnęły się dookoła materiału ubrania, nie zamierzając dopuścić do jego zerwania. Szamotał się i walczył ostatkami sił, ale nie miał jakichkolwiek sił. Bezradnie czuł chłód powietrza prześlizgującego się po świeżo odkrytych fragmentach skóry. Wydał z siebie gardłowe warczenie, które zapewne miało oznaczać jawny protest, z łatwością stłamszony pod butem obcego wymordowanego.
Jego głos odbijał się echem zagłuszony rozpaczliwymi prośbami w głowie rudowłosego, które błagały, by przestał. By odpuścił i wreszcie zostawił go w spokoju. Skulił się nieznacznie od kopnięcia, nie broniąc się już przed przewróceniem na brzuch. Co mu innego pozostało? Nie miał sił na dalszą walkę. Nie miał sił właściwie już na nic. Oczekiwał na najgorsze, możliwe, że wreszcie na upragniony koniec. Ból przyszedł zdecydowanie szybciej, niż się spodziewał. Przy pierwszej jego fali szarpnął się nieświadomie, a obolałe mięśnie zawyły w proteście.
Płacz
Nie, niedoczekanie. Nie da mu tej satysfakcji. Nie będzie płakał. Nie będzie krzyczał.
Chociaż głos wydzierał się na zewnątrz. Szukał wreszcie ujścia na wolność. W ostatniej chwili, kiedy przerwał okalające go łańcuchy, wsunął prawą dłoń pomiędzy swoje zakrwawione wargi i wgryzł się w nią z całej siły, skupiając się na tym bólu.
Nie będzie krzyczał. Nie, nie, nie. Nie zagra jak chce.
Zacisnął mocniej powieki, by zatrzymać pieczenie pod nimi. Łzy same się cisnęły, pociągnięcie nosem poruszyło ciszę wymieszaną z charakterystycznym syczeniem przy zetknięciu rozgrzanego pręta wraz ze skórą. I chociaż cała sytuacja w rzeczywistości trwało zaledwie parę uderzeń serca, dla niego wydawało się, że to się nigdy nie skończy.
I nawet kiedy wreszcie przerwał, wciąż zagryzał rękę, czując jak ogień wtapia się w niego, jakby chciał dosięgnąć jeszcze głębiej. Najdrobniejszych komórek, wyżreć je, jak żrąca trucizna. Dopiero szarpnięcie za włosy wymusiło na nie opuszczenie dłoni i uchylenie powiek, chociaż i tego szybko pożałował. Gęba ciemnowłosego była ostatnią rzeczą, jaką chciał w tym momencie oglądać.
A potem zobaczył . Źrenice momentalnie rozszerzyły się, a prawa dłoń desperacko próbowała sięgnąć po żółty materiał, by go wyrwać z tych brudnych i niegodnych łapsk. Ale opuszki musnęły jedynie chłodne powietrze. Ze ściśniętym sercem wpatrywał się w drobne kawałki powoli opadające na zakurzoną podłogę. A dźwięk darcia sprawiał wrażenie, jakby sam rozdzierał się na drobne kawałeczki.
Pamiętasz? Pamiętasz ten moment, kiedy po raz pierwszy ją otrzymałeś? Pamiętasz tę radość, która cię rozpierała od środka?
Oczywiście, że pamiętał. Jakby miał tego nie pamiętać. To była jednak z najlepszych chwil, jakie przytrafiły się w jego krótkim życiu. Bez względu na wszystko będzie ją pamiętał. Chciał krzyczeć i wyć. Chciał się na niego rzucić, zranić go, skrzywdzić, zabić. Ale leżał. Leżał na chłodnej ziemi w zapyziałym miejscu brocząc we własnej krwi i spoglądał bezradnie na strzępki swojej nadziei i życia.
Chcę go zabić
Nagle poczuł narastającą, niewyobrażalną wściekłość. Coś, co od bardzo dawna nie odczuwał. Przepełniała go. Tonął w niej. Oddychał nią. Nie interesowało go, gdy mężczyzna się od niego odsunął. Nie interesowało go nic innego, oprócz strzępków żółtej chusty. Wyciągnął drżącą dłoń i zgarnął jeden kawałek, przyciskając go do siebie. To była jego chusta. Jego przynależność.
Poruszył popękanymi ustami, a z jego gardła wydobył się niezidentyfikowany dźwięk. Dźwięk, który w jednej sekundzie przerodził się w prawdziwe wycie pełne bólu, gdy skóra na plecach zapłonęła. Jakby jego ciało wrzucono w piekielne języki ognia. I nawet gdy chłód wody zgasił je, ból wciąż pozostał obezwładniając jego drobne ciało.
Wygiął plecy w nienaturalnym łuku oddychając gwałtownie i nieregularnie, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że na ich wewnętrznych stronach pozostały krwawe ślady. To wszystko było tak nierealne, tak przerażające, że przez moment zdawało mu się, że to tylko koszmar. Koszmar, z którego lada moment się obudzi.
Nagie i skulone ciało zadrżało gwałtownie, a potem zwymiotował z bólu i obrzydzenia smrodem spalonej skóry i kawałków mięsa. Zwymiotował krwią i żółcią wymieszaną z grubymi groszkami słonych łez. Uniósł niekontrolowanie drgającą lewą dłoń i jej wierzchem przetarł usta, odwracając głowę, by spojrzeć na ciemnowłosego, wprost w jego oczy.
Zabiję go. Zabiję, zabiję, zabiję.
Co miał do stracenia? I tak umrze. I tak zdechnie w tej zapomnianej przez świat dziurze. Zdechnie i nikt nawet nie pozna, jak zdechł. Chciał go zabić. Tak bardzo chciał, by zdychał wraz z nim.
Usta zadrżały wyginając się w niezrozumiałym uśmiechu.
- …abije. – wycharczał nie do końca zrozumiale, a potem gwałtownie złapał za jeden z fragmentów rozbitej doniczki I wbił go w okolice uda mężczyzny.
Zbyt gwałtownie.
Skóra zawyła bólem, jakby ktoś na żywca ją z niego zdzierał. Upadł na bok, łapiąc się za włosy i zaczął kulić jakby w agonii.
Tak bardzo bolało. Znowu płonął? Zresztą, nieważne. Zaraz wszystko się skończy. Jeszcze trochę. W końcu umierał. Jeszcze chwila.
A potem wszystko nagle ucichło, przynosząc mu upragnione chwile wytchnienia, kiedy ciemność ułożyła na jego powiekach swój pocałunek.
Wreszcie nie czuł bólu.
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pojawienie się w zapchlonej norze Chodzącego-Focha nie należało do przyjemności dnia codziennego Alcide Lockleara i gdyby nie cel, który przyświecał zarówno jemu, jak i jego ślicznej, anielskiej towarzyszce, to niezaprzeczalnie nigdy nie zapuściłby się tam z własnej nieprzymuszonej sytuacją woli, mając na uwadze te wszystkie mądre słowa tatusia o licznych bakteriach oraz zakaźnych chorobach. Nie zamierzał jednak dać odczuć gospodarzowi piwnicy, że jako jej gość wykazuje wobec tego przykrego obowiązku zniesmaczenie i jawną pogardę, więc nie powinien dziwić fakt, że mimika posiadacza genów pandy czerwonej pozostała fałszywie promienna i pogodna, nienaruszona, jakoby wykuta na stałe w kamieniu. Do słabego oświetlenia panującego w piwnicy trzeba było się przyzwyczaić, zaś dodatkowo unoszący się dokoła intensywny zapach benzyny wodził za zmysł węchu. Gdyby jednak zwrócić uwagę na tak skromne w całej swej naturze detale jak kolor tęczówek jasnowłosego, nie mogłaby umknąć ich szkarłatna barwa — typowa dla jego przyjaciela, a zdradzająca niekiedy więcej niż tysiąc słów, celowo dobrana do okoliczności, by wyrazić w niemalże niemy sposób jego realne emocje.
Widzę, że jesteśmy w samą porę, Is — zauważył z zadowoleniem młody Locklear, zwracając się do swojej towarzyszki, wsuwając przy okazji ręce do kieszeni podniszczonych spodni. Doprawdy jego dzisiejsza prezencja godna była pożałowania, lecz nadzwyczajne okoliczności wymagały zaiste najwyższych poświęceń z możliwych. Kiedy znalazł się na dole po pokonaniu schodów musiał wejść w głąb wątpliwego pod względem bezpieczeństwa pomieszczenia.
Następnie w pierwszej kolejności ciężkie niczym ołów spojrzenie młodego Lockleara spoczęło na młodocianym zdrajcy CATS, o czym poświadczał znaczący napis wyryty na czole dzieciaka, jakby ktokolwiek zapomniał o tym psim skoku w bok. Zwrócił wyjątkową uwagę na każdy detal dziecięcej buzi, piegi, włosy i zestawił to z tłem, na którym się aktualnie znajdował. Wyglądał niczym kupka nieszczęść, choć było to do przewidzenia po udziale Shaya i Lachiego. Alcide nie odczuwał wobec tej sceny żadnych wyższych emocji, poza satysfakcji, nie stać go było na choćby najmniejszy wymiar empatii i nie należało takowej od niego oczekiwać. Jego intrygujący rodzic oszczędził mu w ramach wychowania takiego nieprzydatnego balastu. Kąciki ust Alcide uniesione do tej pory w ledwie dostrzegalnym uśmiechu, stały się bardziej widoczne, choć zdawały się być pozbawione większego wyrazu. Kiedy zainteresowanie wymordowanego dzieciakiem pod szyldem psów wyparowało – zlustrował wymownie Shaya od góry do dołu w sposób poniekąd wyzywający. Na nierównym, brudnym podłożu mignęło mu coś w znajomych kolorach. Nieważne. Jakieś nic nieznaczące szmaty.
Wygląda na to, że zabawa właśnie dobiega końca, a zdrajca kociej rodziny dostał to na co sobie zasłużył — I w końcu jego znaczący wzrok spoczął na jaguarze, na którego to ramionach nie dostrzegł jednak haori, które podarował mu bliżej nieokreślony czas temu. Nie wydało się to niepokojące, ani tym bardziej dziwne, lecz tylko przez moment, do chwili gdy nie zauważył zabrudzonego kawałka materiału przewiązanego niedbale wokół nadgarstka wymordowanego. — Lachie — Wymówione zdrobnienie imienia byłego myśliwego zawierało chłodny, niski wydźwięk, by niedługo potem na niezmąconej dotąd niczym twarzy Alcide wymalowało się chwilowe, wyrwane spod kontroli niezadowolenie, znajdujące dodatkowe potwierdzenie w zmarszczonym nosie i ściągnięcia ust w wąską linię, kiedy po omieceniu wzrokiem pomieszczenia to, co podejrzewał się potwierdziło w postaci porzuconego niechlujnie haori. Nie zbliżył się, by je podnieść i uchronić przed dalszym zmarnowaniem, ale wypuścił bezgłośnie powietrze. Gdy odpowiednio zapanował nad sobą, a jego mimika wróciła do normy, rzucił Lachlanowi krytyczne, ostre spojrzenie, tym razem przenosząc je na jego ładne, szaro-niebieskie zwierzęce oczy. Ręce trzymane do tej pory w kieszeni zacisnęły się w pięści, choć w żadnym razie nie zamierzał na nikogo się z nimi rzucać. — Zniszczyłeś haori. — rzucił z postawieniem na nacisk ostatniego słowa i to w taki sposób, jakby domagał się dokładniejszych wyjaśnień w tej sprawie. Lachlan, jak mało kto, powinien zdawać sobie sprawę, że znalezienie materiału tak dobrej i nienagryzionej przez czas tkaniny było czasochłonne i nierzadko odnalezienie ich zależało bardziej od szczęścia niż stosownej okazji. One nie leżały na drodze w formie prezentu dla wymordowanych przechodniów.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Tak powiadasz... - mruknęła, bez przekonania obrzucając spojrzeniem zacienione pomieszczenie. Piwnice wypełniały znajome postaci, choć jedna w zupełnie nowej odsłonie. To na młodym wymordowanym skupił się wzrok Isabel, odcinając ją na kilka chwil od całej reszty otoczenia. Zdrajca, głosił napis na czole dzieciaka i nie dało się z tym nie zgodzić. Rzuciwszy okiem na wszystko to, co prezentował sobą w tym momencie nawet nie próbowała sobie wyobrazić, jak długo już tu przebywał i przez ile czasu przechodził tortury. Był najgorszą możliwą kategorią, istotą najniższego rzędu, a jednak nie potrafiła nie skrzywić się na ten żałosny widok - nie ze wzgardy, a ze współczucia dla tego małego, dwulicowego gnojka. Z jednej strony należało mu się wszystko, co dostał; z drugiej, był tylko głupim dzieciakiem i pewnie nawet nie pomyślał o tym, jakie konsekwencje dla jego życia będzie miało kilka niewłaściwie podjętych decyzji.
Cóż, prawdopodobieństwo tego, że nauczy się na błędach, chyba było dość niewielkie.
Woń benzyny i palonego ciała uderzała mocno w zmysły, drażniąc receptory zapachu. Marszcząc nos, wsunęła dłonie do tylnych kieszeni spodni, bez szczególnego celu i kierunku przechodząc kilka kroków przez piwnicę. Najchętniej wyszłaby stamtąd od razu, byleby nie katować się tymi bodźcami, jednak towarzystwu chyba zbierało się na rozmowy.
Cierpliwość jest trudną cnotą.
Przepuszczając gdzieś przez uszy wypowiedź jej towarzysza podróży do kolegi jaguara, przystanęła wreszcie obok Lisa. Splótłszy ręce przed sobą, oderwała wreszcie wzrok od dogorywającego dzieciaka.
- Skończyłeś z nim już? - Ściszyła głos, nie mogąc zdobyć się na to, by podobnym słowom pozwolić rozbrzmieć w całym pomieszczeniu. Z jakiegoś dziwnego powodu w obliczu zbliżającej się śmierci ogarniała ją nieprzełamywalna obojętność, nawet w takiej sytuacji. Mogłaby się cieszyć, że dorwali zdrajcę albo chociaż czuć satysfakcję, że gnojek dostał to, na co sobie zasłużył. Tymczasem nie czuła niczego takiego, ani też nie widziała już u siebie współczucia dla piegowatego chłopaczka. Jeśli jeszcze nie zginął, to pewnie lada moment znajdzie się po drugiej stronie, tak samo jak wielu przed nim i jeszcze więcej po nim. Nawet nie kropla w morzu, a atom we wszechświecie. Rzecz bez znaczenia.
Tak przynajmniej chciała myśleć.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Lachlan zerknął kątem oka na żółty materiał w rękach Karasawy. Obnażył zwierzęce kły podłym uśmiechem i zabłądził bosą stopą do podbródka Shiona. Pociągnął go ku górze, tak, by zmusić chłopaka do uniesienia głowy. Dzięki temu zabiegowi zdrajca mógł zobaczyć w dłoniach swój znak przynależności do psiej hałastry, potem bez skrupułów i ostrzeżenia kopnął go delikatnie w szczękę, niewerbalnie komunikując młodemu, gdzie jest jego miejsce.
Shay. — Jęknął niby to cierpiętniczo w akompaniamencie darcia szmaty w zgrabnych lisich palcach. — Zmiętosiłeś cenny towar. Zbiłbym na niej kokosy. — Z jego ust uleciało powietrze, ale mina nie wskazywała, że był w jakikolwiek sposób wstrząśnięty działaniem swojego przebiegłego kompana.
Zdławił w sobie śmiech, kiedy władcze spojrzenie manipulanta zatrzymało się na jego twarz. Uderzył w otwartą dłoń prętem z szyderczym uśmieszkiem przyklejonym do zwierzęcych warg. Ogon poruszył się niespokojnie i uderzył w bark mężczyznę. Zatrzymał ślepia na kanistrze benzyny w rękach Lisa.
Uczyłeś się od najlepszych — mruknął mu w ucho, jak wąż podżegający pragnienia pierwszych ludzi w raju o  skosztowaniu owocu z drzewa zakazanego. Zacisnął kły na płatku i podciągnął go za niego, pozostawiając na nim ślad po swoich zębach w postaci dwóch szpar, z których zaczęły sączyć się krople krwi. Zlizał je językiem i dopiero wtedy się usunął z gracją kota.
Stał tuż za plecami Takahiro i zerknął mu przez ramię, niechcący, by umknął mu żaden szczegół z przedstawienia, który miał zostać zaserwowany przez sadystyczne skłonności jego bratniej duszy  Owiał ciepłym oddechem jego skórę, opierając ciężar podbródek o ramię mężczyzny. Musiał stanąć na palcach, w celu nadrobienia tej różnicy we wzroście, ale to wcale nie przeszkadzało mu aktualnej sytuacji. Żaden szczegół nie mógł umknąć jego uwadze.
Lis odkręcił pojemnik z łatwopalną substancją i wylał ją na plecy więźnia. Lachie w tym momencie nabrał powietrza do ust i nie wypuścił go od razu. Do nozdrzy podszedł mu nieprzyjemny, drapieżny zapach, ale nadal tak stał, bez ruchu, chłonąc bezkarnie ciepło, które biło od zapoconego partnera biznesowego. Obserwował, jak widz spragniony wrażeń. Benzyna lśniła na skórze bezbronnego rudzielca jak krople poty rozrzucone na karku. Zapałka zderzyła się z niemal idealnie z linią kręgosłupa piegusa. Lachlan przejechał językiem lubieżnie po zaciśniętych wargach i zamknął oczy, ale żaden krzyk nie padł z tych plugawych usteczek, a przynajmniej nie do razu. Języki ognia wyrżnęły się mocniej w skórę i rozległ się wrzask. Zamruczał jak kot spragniony pieszczot. Po ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Zadrżał z podniecenia, delektując się morzącym krew w żyłach koncertem, aż nie został wreszcie stłumiony. Zdzierstwo.
Shay ugasił pożar. Wbił palce w żebro Lisa, aby go ukarać za takie marne przedstawienie, które za szybko się skończyło Splunął wiązką śliny, w momencie, kiedy Shion zwrócił treści żołądkowe w postaci ubogiej żółci. Poczuł rozczarowanie. Odsunął się od Lisa i patrzył jak dzieciak szamota się po podłodze, ale już bezdźwięcznie. Nuda. NUDA.
Popsułeś go — mruknął cicho, ale zaraz z jego gardła padł niekontrolowany koci pomruk na widok karykaturalnego uśmiechu, ukształtowany  na twarzy właściciela podpalonej skóry. Był nim zainteresowany, ale nawet to zależało. Groźba. Kolejna groźba bez pokrycia. Wij się, krzycz, dziecino, twojego głosu i tak nikt nie usłyszy.
Poczuł się tak, jakby ktoś spoliczkował go mokrą szmatą.
Zacisnął mocno dłonie na swojej tymczasowej zabawce. Zgiął ją delikatnie pod naporem palców.
Rączki przy sobie, rudowłosy aniołku — parsknął, uderzając zewnętrzną część jego ręki ostrzegawczo prętem, którego nadal dzierżył w dłoni. Zamachnął się tuż przed nosem nieposłusznego małolata, zmuszając go do rozluźnienia ucisku z skorupki doniczki.
Koniec zabawy. Dzieciak stracił przytomność na skutek odniesionych obrażeń.
Czemu nie upolowaliście bardziej wytrzymałego osobnika? — zapytał, ale odpowiedź była jasna. To ten knypek zdradził CATS, przymierzając się z ich arcywrogami. Wyjawił informacje o jednej z ich kryjówek. Mały bękart.
Przejechał pogrzebaczem po kamiennej nawierzchni, mocno przyciskając do niej pręt, tuż przy ucho Shiona. Po ścianach piwnicy rozległ się nieprzyjemny dla uszu zgrzyt, a na powierzchni pojawiła się szpetna rysa. Podniósł przedmiot skonstruowany z nieopalonego metalu i zamachnął się w zamiarze wybicia nim paru zębów dzieciakowi, by uświadomić go, że nie może zemdleć bez pozwolenia, ale wtedy rozległo się hałaśliwe skrzypienie drzwi. Pręt przeciął powietrze i zatrzymał się parę centymetrów przed kościstym, wynędzniałym policzkiem.
Bezbiałkowe ślepia zostały utkwione na schodach, ale zanim pojawiły się w nim łby intruzów, poznał ich zapach i na jego podstawie rozszyfrował ich tożsamość. Uniósł kąciki ust ku górze, ale nie przywitał się. Przychylili głowę pod dziwnym kątem, przyglądając się nim jak drapieżnik, który wywęszył nowe ofiary.
Możesz go sobie zabrać — odparł leniwie. Nie przejął się tragedią chłopczyka. Dziewczynkę zignorował, jakby nie istniała. Pochylił się nad swoją ofiarą i szturchnął ją pazurem w policzek. Jego wzrok zatrzymał się na nieśmiertelniku, który zwisał z wątłej szyi. Pociągnął za niego, wżynając smarkaczowi łańcuszek w skórę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obecność Lachie była czymś więcej niż tylko emanującą powłoką towarzyszącą mu przy całym tym marnym przedstawieniu. Jego współudział nabrał rozmachu, dodawał lisowi pewności, choć tak naprawdę nadmiar posiadanej przez Tahahiro tejże wyniszczającej cechy wylewał się z niego jak z napełnionego po sam czubek dzbana — był tą brakującą kostką w kamiennym murze, która po prostu musiała przy nim istnieć, aby fundament miał spełniać w przyszłości swoje budulcowe funkcję.
  Kiedy stał tak nad młodym i obserwował buchające z jego pleców płomienie, podstępne słowa szeptały mu w ucho. Kot znajdował się tuż za jego plecami, bezcelnie niszcząc sfery prywatności, jakich już dawno pozbył się Karasawa. Zęby zaczepnie łapiące jego zwierzęce ucho były tylko początkiem długiego, reakcyjnego dreszczu, który jak opadające zimne krople, spłynął po jego plecach gdzieś w dół, w okolicę lędźwi.
  — Nie udawaj, że zależało ci na tym skrawku. Prawda jest taka, że bawi cię to równie mocno co mnie — powiedział konfidencjonalnie, obracając twarz i spoglądając przez swoje ramię, prosto w zwierzęce, dzikie oczy swojego partnera biznesowego; zapach śmierdzącego alkoholu z pewnością dosięgnął nosa Lachie. Poczuł na policzku gorący oddech kota, był blisko. Wargi Takahiro wykrzywiły się arogancko, a oczy zabłyszczały mu z podniecenia, zupełnie jak na myśl o interesującej niespodziance czyhającej na niego po wyjściu z bunkru. Zapach jaguara połechtał jego nozdrza, właśnie w tym momencie zdecydował się oblać smarkacza wodą i ugasić ogień — ciężar napierający na jego ramię ustąpił, a Krasawa poczuł rozdrażnienie. Wcześniej zrelaksowane barki znów zesztywniały, gdy postanowił się wyprostować. Doszło do tego również ukłucie w żebro, które w jednej chwili spowodowało, że trzymana w dłoni pusta butelka zgniotła się jak pod mechaniczną prasowarką — cisnął ją o ziemię, a głuchy, debilny oddźwięk zawył w ścianach. Miał już odpowiedzieć jaguarowi, aby sobie darował, ale ciepło jakie rozlało się w jednej chwili w jego nodze przez moment wprawiło go w stan krótkiego ogłupienia. Nie poczuł bólu od razu, ten pojawił się kiedy spróbował zrobić krok w kierunku gówniarza — zauważył w jego dłoni zakrwawiony kawałek ceramiki. Wtedy wszystko stało się jasne. Gnida nadal dychała, próbowała walczyć, ale nieudolne. Nieskoordynowane przez ból ruchy, nie dawały żadnego efektu. Lachie wykorzystał chwile i odrzucił część w bok — upadający fragment zostawił na podłodze długi szkarłatny ślad.
  Takahiro spoglądnął w dół. Czerwień zaczęła oblewać jego spodnie, plamiąc ją świeżą barwą posoki. Udało mu się. Wykorzyst chwilę nieuwagi. Brawo. Powinien mu zaklaskać.
  —  Niesamowite — powiedział tępo, bez emocji, gubiąc swój uśmiech. Fałsz — nie widział w tym nic niesamowitego. To było upierdliwe. Bardziej przejął się dziura w spodniach niż powiększająca się plamą krwi. — Jego zdrada nie była dla CATS żadną stratą — mówił wciąż wpatrując się w sączącą krew jakby mógł zatamować ją samą nienaganną obserwacją. Zniesmaczenie Lachlana było dla niego w pełni zrozumiałe, nie zamierzał jednak tłumaczyć się czemu wybrali akurat jego — odpowiedź była prosta i miał pewność, że jaguar sam zdaje sobie z tego sprawę.
  A potem zrobiło mu się słabo. Gdzieś w podświadomości wiedział, że prędzej czy później do tego dojdzie. Pasożytując na mocy kontroli obciążał serce; nadal tłukło mu się w piersi z niewiadomych powodów przyspieszając do dwustu uderzeń na minutę. Potrzebował świeżego powietrza, ale dźwięk uchylanej klapy szybko skupił jego złoty, perfidnie zainteresowany wzrok na dwóch sylwetkach schodzących po schodach. Uszy przesunęły się po czarnych kudłach wychwytując dźwięki oddechów.
  Wtoczył się na skrzynie i usiadł na niej, nie zwracając uwagę na dwóch nowych gości. Oszołomiło go. Oparł dłonie o kolana i pochylił się. Było mu słabo i brakowało tchu. Uszy w końcu wyłapały znane mu kroki — rozpoznały je. Alcide i Isabel. Jego usta wykrzywiły się w sardonicznym uśmiechu, kiedy pochylał głowę. Uniósł podbródek i wymierzył w ich kierunku znaczące powitalne spojrzenie. Mordę miał niedzisiejszą, ale nie było to dla nikogo żadnym zaskoczeniem. Jeden z ostrych kłów nasunął się na dolną wargę kiedy uniósł zmęczony kącik, kryjąc kołatający się w nim ból.
  —  Nikt nie lubi czekać bezproduktywnie.
  W tym samym momencie pochwycił wzrok Alcide. Jego źrenice zwęziły się rozpoznając znany mu szkarłat tęczówek. Warga zadrżała, ale usta nie ukazywały wściekłości, gdzieś wewnątrz jednak coś wyraźnie w nim buzowało. Gdyby nie nagły głos Isabel, który zadźwięczał mu przy uchu,  zapewne postarałby się o konkretny komentarz. Zostawił to jednak bez słowa — do czasu.
  — Zemdlał — odpowiedział obojętnie, ale nie patrzał na nią. Głos miał chrapliwy, jakby przez długi czas krzyczał, zdzierając gardło. Wzrok miał utkwiony w leżącym pokrytym krwią ciele. Słyszał jego płytki, delikatny oddech. Skurwiel żył. Palce z prawego kolana przesunęły się w storę krwawiącej rany. Zacisnął szczęki — już się nie uśmiechał. —  Poczekamy aż się obudzi. — Zakrwawiona dłoń, spoczęła na skrzyni, w którą uderzył dwa razy, zostawiając czerwone plamy. Tym ruchem miał zasugerować jej, że ma co do niego jeszcze plany, a one ograniczały się póki co do czterech zabitych drewnianych dykt. — Później dokończymy sprawę. Kanistry są pod ścianą.
  Wyprzedził ich pytanie. Domyślał się po co przyszli. Przestał się pochylać. Wyprostował się. Skurcz w okolicy serca popuścił, ale był pewny, że nie zniknął na długo. A potem nie powiedział już nic, magazynował siłę. Magazynował ją na ukrywanie przed nimi swoich defektów.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (3/3), odpoczynek (2/4)


Kryjówka pod gruzowiskiem  [Piwnica Shaya] - Page 3 Mn7ORfd
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mógł ją sobie wziąć? Co takiego? Wzrok Alcide skupił się ponownie na leżącym na brudnej podłodze piwnicy haori w charakterze ścierki lub dywanika. Prychnął niemal odruchowo, demonstrując tym samym swoje lekceważenie wobec tej niedorzecznej propozycji, choć nie wpłynęło to zbytnio na jego mimikę. Pierwsze niemiłe zaskoczenie pokonane i zakopane głęboko pod ziemią, jeden sukces za nim. To haori zostało bowiem spisane na straty, gdy Lachie bezczelnie je zniszczył, tratując jej fragment jako opatrunek.
Alcide przyglądał się chwilę jaguarowi, który musiał pobawić się swoją chwilową zabaweczką, która od tych pieszczot straciła przytomność. Młody Locklear wiedział aż nadto, że w tej chwili nie należy prowokować Lachlana, zresztą aktualna sytuacja temu nie służyła, i ten nie nadaje się chociażby do rozmowy, dlatego skupił się na swojej towarzyszce i Chodzącym Fochu. Nic nie skomentował na widok koloru tęczówek Neely’ego, wielka szkoda, pomyślał z delikatnie odczuwalnym ukłuciem rozczarowania. Jeszcze doprowadzi go do takiego stanu, że Lis wyjdzie z siebie i stanie obok, to Alcide Locklear zapewniał mu w pakiecie swojego stosunku do jego niewartej uwagi osoby.
Is, będziesz miała dodatkowe zajęcie przed naszym planowanym wyjściem — zauważył bez żadnego współczucia posiadacz genów pandy czarnej, zerkając na anielicę znacząco. — Najwyraźniej nasze kociaki za dobrze się bawiły i zrobiły sobie niechcący krzywdę. — dopowiedział takim tonem, jakby wcześniej brał to rozwiązanie już pod uwagę. Nie sądził jednak, by sam komentarz był potrzebny jasnowłosej anielicy, jako medyk w CATS wiedziała jaka była jej rola w przypadku takich sytuacji. Całe szczęście, że mogli na sobie polegać... Każdy miał swoje zadanie do wykonania, a na samą myśl o tym widowisku kąciki ust Alcide uniosły się wyżej z wredną wręcz satysfakcją. Nie była ona jednak w pełni widoczna, gdyż odwrócił się do towarzyszy plecami, kierując się na moment ku kanistrom. Poziom jego ekscytacji znacząco poszybował ku górze, zapowiadało się, że mógł liczyć na przednią zabawę.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Obraz rozłożonego na podłożu dziecka był wręcz hipnotyzujący. Ledwie oderwała od niego oczy, zadając pytanie, coś nieznanego zmusiło ją, by ponownie spojrzeć na chłopca. Przebiegła spojrzeniem po sińcach, wypalonych znakach, świeżych oparzeniach; nie dało się nie patrzeć na nienaturalny kształt kolana, na plamy krwi i na chudą klatkę piersiową, która ledwie podnosiła się w kolejnych oddechach. Takie obrazki widywało się codziennie i choć teoretycznie po tylu latach powinna do nich przywyknąć, wciąż wywoływały jakieś dziwne uczucie, niewytłumaczalny niczym ścisk w płucach.
Może to dlatego, że byli pod ziemią. Słabo wywietrzone pomieszczenie, ot co.
- Też macie pomysły... - Pokręciła głową, rozsypując postrzępione blond pasma wokół ramion. Miała tuż przed sobą dowód na to, że wyobraźnia nie ma żadnych granic. Rudzielec przetrwał kawał czasu i sporo rzeczy, które gdyby zostały poprowadzone o krok- nawet nie, o milimetry dalej, już dawno znajdowałby się po drugiej stronie. Tymczasem musiała przyznać, że przyjaciele z kociej bandy podeszli do sprawy z finezją, nawet jeśli oceny mogła dokonać tylko bardzo powierzchownie. Gdyby chciała, mogłaby zbadać stan dzieciaka; ba, mogłaby mu nawet pomóc, tylko że nie miałaby w tym żadnego pożytku. Koniec końców młody miał zginąć i nie wątpiła, że ostatecznie do tego dojdzie, kiedy jego oprawcom znudzi się zabawa.
Żal go, przemknęło jej przez myśl, przy czym mimochodem złapała w zęby wewnętrzną stronę policzka. Nie umiał postąpić właściwie.
Trochę szkoda dzieciaka, bo gdyby nie był tak głupi i trochę pomyślał, może dotarłoby do niego odpowiednio wcześnie, że zostanie zdrajcą to nie jest dobry pomysł na życie. W środowisku, gdzie zaufanie było trudniej dostępne niż woda, żywność i inne nawet najcenniejsze rzeczy, jego znieważenie zasługiwało na najwyższą możliwą karę.
- Najwyraźniej - westchnęła z bólem na uwagę Alka, kiedy wreszcie obrzuciła wzrokiem siedzącą obok postać i dostrzegła ziejącą ranę. Wywróciła wymownie oczami i oparła dłonie na biodrach. Bo przecież po co by było na siebie uważać, szepnął ironiczny głosik gdzieś z tyłu głowy, lepiej dać się dźgnąć umierającemu dzieciakowi.
- Do chuja pana, Shay - zaczęła, wylewając rozdrażnienie w kolejnych słowach. - Dzień bez robienia mi na złość to dzień stracony, co? - Przymrużyła oczy, jednocześnie już przeszukując liczne kieszenie kurtki. Na szczęście nigdy nie ruszała się nigdzie bez podstawowego wyposażenia, nawet jeśli były to zasoby o chałupniczym poziomie profesjonalizmu.
- Spodnie w dół, dawaj tę ranę - zakomenderowała, wyłuskując wreszcie ze swojego okrycia swój zapas wody w buteleczce mniejszej niż półlitrowa i zwitek czystych pasków materiału, które zbierała ze starych ubrań. - Jakbym jeszcze miała czas się z tym wszystkim pierdolić, do jasnej cholery - mruknęła już do siebie. Czy oni w ogóle mieli świadomość tego, z jakim trudem zdobywało się cokolwiek, co nadawałoby się do opatrywania ran? Pracując nad dziurą w nodze Lisa miała dziką ochotę poprawić po dzieciaku, dokładając od siebie jeszcze kilka ciosów nożem. Wypruwasz sobie flaki, żeby składać takiego w jeden kawałek, a ten obrywa od więźnia. Może jak go trochę poboli, to się nauczy, że wysiłków Thayer nie należy lekceważyć.
- Jeszcze coś spierdoliliście? Czy możemy wreszcie iść? Nie wpadliśmy tu na ploteczki. - Gdyby tak było, mogłaby raz-dwa załatwić sprawę ran magicznie i może nawet nie brałoby jej na focha. Niestety, oślepnięcie tuż przed opuszczeniem piwnicy nie było zbyt dobrą opcją, było opcją wręcz tragiczną, więc musiała sobie poradzić metodami konwencjonalnymi. A to było upierdliwe i nie zamierzała się z tym ukrywać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Jeden z pazurów skonfrontował się z obsypanymi piegami policzkiem. Na ustach jaguara uformował się paskudny uśmiech, a palce drugiej dłoni mocniej zacisnęły się na łańcuszku, który wbił się w kark Shiona, a na powierzchni skóry pojawiły się pierwsze kropla krwi. Zdrajca ani drgnął. Lachie pochylił się nad nim, w celu wybadania czy wykrzesywał funkcje życiowe. Ciepły oddech połaskotał go w fragment szyi, a z gardło mimowolnie wydobył się cichy, zwierzęcy pomruk.
Poluzował uścisk z nieśmiertelnika, tylko po to, by zacisnąć na nim mocniej paznokcie i zerwać go jednym ruchem. Cisnął błyskotkę pod nogi Alcide, ale wątpił, że ten potraktuje ją jako godną rekompensatę za zniszczone haori. Blaszka z wygenerowanymi literami nie była piękna, błyszcząca, nie znajdował się w niej unikatowy kamyk pokroju diamentów. Dni świetności miała dawno za sobą, a na jej powierzchni odbiły się zęby czasu w postaci rysów i matowego połysku. Tworzyła wartość sentymentalną. Lachlan też kiedyś posiadał podobny przedmiot. Stanowił pamiątkę po krótkiej służbie wojskowej. Wyrzucił ją do rzeki, nie mogąc znieść jej ciężaru. Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze trzymał na smyczy resztki swojego człowieczeństwa.
Potoczył bezbiałkowymi ślepiami po otoczeniu i zatrzymał je na Shayu, który rozłożył się jak pan i władca na plastikowych skrzyniach. Uśmiech na wargach się rozszerzył. Zademonstrował zwierzęce kły, a potem z jego ust padło parsknięcie. Nie potrafił zdusić w sobie śmiechu po usłyszeniu Komedy Izzy - spodnie w dół. Czyżby twardość w spodniach, aż tak wpłynęła na stan zdrowia Lisa i znacznie go osłabiła?
Już dawno powinieneś się zająć swoim małym problemem — skwitował, wpadając anielicy w słowo. Jego wzrok sunął się na krocze Shaya. — Twoje pożycie jest aż takie marne? — zadrwił, lecz, znając wyćwiczony język i palce Nobu, szczerze w to wątpił, a może po prostu wytworny kociak wodził Shaya za nos i nie dawał mu tego, co ten potrzebował?
Pociągnął nosem w celu wyłapania znajomej mieszanki zapachowej, ale taka nie wpadła w jego nozdrze. Została wyparta i zamazana przez obce wonie i smród benzyny. Po podbródku Jaguara spłynęła wiązka śliny, bo zamiast jej, wyczuł intensywny zapach krwi w postaci krwi i przypalonego ciała. Przejechał koniuszkiem języka po zębach i zgarnął z ust wydzielinę ze swojego przełyku, czując nieprzyjemny uścisk w żołądku. Zachciało mu się żreć. Był głodny.
Muszę napełnić żołądek — zdecydował w końcu i w tym samym momencie jego ręce zabłądziły do rozporka. Rozpiął go i sunął z pośladów portki, eksponując swoją nagość. Poruszył ogonem. Uderzył nim o podłogę, po czym udał się w stronę wyjścia, kołysząc nim w prawo i lewo, aż w końcu jego koniuszek zatonął w mroku. Otworzył drzwi piwnicy, chłonąc zapach wczesnego poranka. Zimny powiew wiatru ukąsił go w policzki, ale nie zareagował. Do uszu zebranych mógł dolecieć głośny, koci ryk. Przekształcił się w swoją biokinetyczną formę i pobiegł przed siebie, odbijając masywne łapy od piaszczystego podłoża. ŻREĆ.

_zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Siedząc na skrzyni potoczył leniwie wzrokiem po zebranych; czarne, sztywne włosy opadały mu na oczy, dodając tylko beznadziejności brudnemu obliczu. W otaczającym ich scenariuszu nic nie uległo drastycznej zmianie. Małolat nadal leżał w kałuży krwi — nuda. Shay przez moment pomyślał, że zalegająca tu krew może zwołać do bunkru całą tę śmierdzącą, zapchloną psiarnie, a zatarcie tych jakże aromatycznych 'zapachów', może nie okazać się już tak efektywne; brudna posoka, musiała zdążyć przeniknąć do materiału paneli i zimnego, lodowatego betonu. To nieco skomplikowało sprawę. Zwierzęcego węchu nie oszukasz.
  Przetarł dłońmi twarz — kurz jaki chował się w jego zaroście tylko się rozmazał. Wszystko zaszło z gwoli za daleko i obawiał się, że jego cztery ściany stały się nie tylko pułapka na smarkacza, ale również pułapka na drapieżne koty. Jego tajna skrytka straciła miano tajnej. Zaczął rozmyślać co powinni z tym zrobić.
  Uważnie prześledził ruchy nabuzowanego Lachlana. Wiercił się, jego spojrzenie było niespokojne — domyślał się w czym rzecz. Jego szalejące pragnienie wręcz wrzeszczało w tych marnych, szarych ścianach, a potem padły te słowa.
  Takahiro wykrzywił usta w podłym uśmiechu, podniósł podbródek i patrzył mu w oczy podczas tego jakże pasjonującego monologu. W złotych ślepiach czaił się podstępny błysk. Próbował zrozumieć ten marny przytyk słany przez jaguara — wiedział, że się tam znajduje. Oczy zmrużyły się, jakby miał problem ze wzorkiem. Od kiedy spotkał się z Lachlanem miał wrażenie, że ten śledzi go badawczym wzrokiem, uśmiecha się kpiąco, wręcz prowokacyjnie, jakby rozbawiał go jakiś fakt. Wiedział coś. Wiedział, ale Takahiro nie wiedział co.
  — Gwarantuje, że lepszego nie masz.
  Odparł twardym gardłowym tonem i oblizał wargę. Dopiero po chwili przechylił twarz w kierunku Izzy. Oblicze, które wyłoniło się z mroku wyglądało na maskę śmierci. Na czole mężczyzny spiętrzyły się już zmarszczki zaciskanego miedzy zębami bólu.
  — Zdecydowana. Lubię kiedy ludzie wiedzą czego chcą. Odróżnia cię to od ich grona.
  Zwierzęce ślepia przebadały jej usta, a potem sięgnęły oczu; spojrzenie które mogłoby wprawić w zakłopotanie nie jedna dziewczynę.
  — Robienie ci na przekór to jedna z moich ulubionych rozrywek, Is — odparł bezczelnie, a jego krzywy uśmiech wygiął się pod naporem rozbawienia.
  Można powiedzieć, że miał co do niej  najwięcej szacunku. Nie dlatego, że była kobietą (no, nie przesadzajmy), ale dlatego, że posiadała coś, co względnie ograniczało jego władze. Przy niej zawsze udawał, że nie ma tak porąbane w głowie jak w rzeczywistości. Był przecież wybornym kłamcą.
  Krew zaczęła pochłaniać coraz większy procent materiałowych spodni. Spoglądnął na to zjawisko niesamowicie spokojnie, nie czując absolutnie nic. Gdzieś w głębi piwnicy rozbił się dźwięk rozpinanej klamry pasa. Lachlan zdążył wybiec na zewnątrz, w lisich uszach zawył mu jego koci krzyk.
  Pas zawisł przy rozporku, który również sprawnie został rozpięty. Podczas tych paru czynności nie odezwał się słowem, choć wzrok na krótką chwilę przeskoczył mu ma Alcide, jakby się upewniał, czy ten skończył już te swoje durnowate sztuczki, na które nie miał najmniejszej ochoty (niech go diabli, syczał w myślach).
  Spodnie osunęły się do kolan — ukazały jego niepoprawna nagość w pełnej krasie. Bielizna stała się dla wymordowanego zbędnym materiałem, który w Desperackich warunkach bywał kompletnie bezużyteczny.
  Usadził bez krępacji swój goły tyłek na zimnej skrzyni, wyprostował ranna nogę, a następnie oparł się łokciem o zdrowe kolano z zainteresowaniem przyglądając się dziewczynie. Rozbawienie kryło się w jego parszywych kącikach ust.
  — No, przybliż się. Na odległość mnie nie opatrzysz, aniołku — wychrypiał enigmatycznie; w jego wykonaniu każde zdrobnienie brzmiało jak szyderstwo.

...................
UŻYCIE MOCY:
Kontrola umysłu (3/3), odpoczynek (3/4)
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Usłyszał jak metal obija się o podłoże, a to od razu oderwało jego wzrok od kanistrów, po które przyszli, zaś jego krytyczne spojrzenie zatrzymało się na nieśmiertelniku. Marna spłata, to nie wystarczy, stwierdził młody Locklear, jeszcze nim obejrzał rekompensatę od Lachlana bliżej. Schylił się, chwytając ją w długie palce. Następnie obrócił ciepły metal, z uwagą lustrując jego strukturę zarówno dotykiem, jak i wzrokiem, co nie należało do najłatwiejszych zadań w obliczu słabego oświetlenia. Wsunął podarek do kieszeni spodni, nie wzgardzał jednak rzeczami od Lachiego, mimo że wyczucie estetyki jaguara gryzło się z jego własnym i wołało niekiedy o pomstę do nieba.
Alcide stojąc ledwie przez kilkanaście minut w piwnicy zapchlonego lisa, zdążył zakwalifikować go jako ofiarę losu, przez którą marnował swój jakże cenny czas, a słysząc odgryzanie mężczyzny skierowane do Lachlana roześmiał się niemal od razu złośliwie, wbrew niewinnemu uśmiechowi zdobiącymi jego jasne lico. Gwarantuje, że lepszego nie masz. Po opuszczeniu piwnicy przez zdziczałego, Al wszedł w posiadanie fajki należącej właśnie do jaguara. Zamierzał zabrać ją ze sobą, tak samo jak haori, które niedługo potem założył na ramiona. Wbrew naiwnym pozorom, ta nie stanowiła dla niego żadnej sentymentalnej pamiątki. Alcide Locklear nie odczuwał tak banalnych emocji. Była mu jedynie potrzebna.
Och, jesteś aż tak pewny, że nie ma? Lepiej nie rzucaj słów, których pokrycia nie znasz, lisku — rzucił wyraźnie rozbawiony z wybrzmiewającą w tym skromnym pytaniu i dalszej wypowiedzi ironią, obdarzając w ramach wyjątkowego zainteresowania tym osobnikiem, posyłając mu opiewające wyższością spojrzenie okraszone szkarłatem tęczówek. Tak, to musiało zaboleć. Chodzący Foch był żywo zainteresowany najlepszym przyjacielem (określenie to funkcjonowało tylko ze względu na braku odpowiedniego ujęcia) Alcide Lockleara, więc jego pryzmat okazywał się zawężony. Dałbyś sobie uciąć rękę za ten słowny strzał w kolano, paskudna poczwaro? Przechylił głowę w bok, wwiercając na dobre wyzywające ślepia w mężczyznę, ubrane w fałszywe ramy niewinności zawartej w mimice. Który z nich był lepszym kłamcą?
Przygotowaliście nam ciuchy tego smarkacza? — dopytał spokojnie młody Locklear, upewniając się, że wszystko idzie zgodnie z kocim planem. Nie kojarzył jego imienia, ale nie było to nawet niezbędne, w obliczu zetknięcia z najzwyklejszym zdrajcą.
Chcąc nie chcąc — Is musiała przywyknąć do towarzystwa czterech mężczyzn, dla których granice smaku i moralności nie tylko okazywały się w praktyce rozmyte, ale ich przekroczenie nie niosło za sobą żadnych realnych konsekwencji. Każdy z nich czuł się na swój sposób bezkarny, ale zawsze wszystko było przyozdobione przekleństwami anielicy, która nierzadko ratowała ich cztery litery. Alcide czekał jednak cierpliwie na reakcję Izzy w obliczu tak nagiego obrotu sprawy, gdyż podejrzewał, że ten zapewni mu dostateczną rozrywkę.
Poczekam na górze, Is. Nie ma tu nawet na co popatrzeć, biedny lisku — skwitował na odchodnym chwilę później, gdy najciekawsze było już za nim, przywłaszczając sobie jeden z kanistrów i kierując się do wyjścia, by tam zaczekać na śliczną anielicę.


✗____zt
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach