Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next

Go down

Pisanie 29.12.16 1:05  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Siedziba gangu była daleko za jego plecami. Bardzo daleko. Nie dostrzegłby jej, gdyby zdecydował się odwrócić wzrok do tyłu. Wędrował już spory kawał czasu. Nie zatrzymywał się. Z uporem maniaka mknął do przodu. Chciał przemyśleć w samotności kilka spraw, zaczerpnąć desperackiego powietrza i rozruszać zdrętwiałe kończyny.
Za cel obrał sobie czerwoną skałę. Dlaczego wybór padł akurat na to miejsce? Jalla był ambitny, nie lubił mieć łatwo, a droga przez czerwoną pustynię wcale nie była taka prosta. Niejeden podróżnik puknąłby się w głowę, odradzając tę wyprawę. Ale niebieskowłosy nie słuchał innych, lubił robić swoje, lubił iść pod prąd powszechnej opinii. Poza tym potrzebował takiej wędrówki. Dawno się nie męczył.
Otaczała go pustka. Żadnej żywej duszy w pobliżu, tylko piach i odgłos kolejno stawianych kroków. Nie spieszył się, robił duże, ale wolne kroki. Wiatr rozdmuchiwał jego niebieskie włosy na boki, ale on nadal uparcie szedł przed siebie. Zatrzymał się dopiero w momencie, gdy silniejszy podmuch sypnął mu tysiącem maleńkich ziarenek piasku w twarz. Niemalże natychmiastowo zgiął się wpół, łapiąc się za oczy, które oczywiście zaczęły go swędzieć. Chwilę zajęło mu doprowadzenie się do porządku. Dalszą część drogi pokonał z dłonią wyciągniętą przed twarzą, by nie musieć już robić postojów. Niejednokrotnie sięgał po suche pieczywo, które wziął ze sobą. Brał oszczędnego gryza, którego popijał równie oszczędnym łykiem wody. Musiał oszczędzać swoje zapasy, by starczyło mu na drogę powrotną.
Po kilkudziesięciu minutach dość ciężkiej przeprawy był prawie na miejscu. Już z daleka dostrzegł obiekt, którego nie widział podczas swoich wcześniejszych odwiedzin czerwonej skały. Owe znalezisko go zainteresowało, dlatego też postanowił podejść nieco bliżej. Wystarczyło parę dużych kroków, by Jarle bez problemu mógł rozpoznać w tym czymś klatkę. Potężną, metalową klatkę z czymś dużym w środku.
Przyspieszył kroku, a na jego twarzy pojawił się słabo widoczny uśmiech. Odgarnął na bok włosy, mrużąc nieznacznie oczy. W klatce było truchło jakiegoś potężnego zwierza. Niebieskie ślepia wymordowanego zabłyszczały. W środku dostrzegł kogoś jeszcze. Jakąś humanoidalną sylwetkę. Szczęście, że był za plecami nieznajomego. Łatwiej było wyeliminować nieświadomy cel.
Zaczął się skradać. Kroki stawiał uważnie, by nie narobić hałasu. W chwilę znalazł się obok prętów klatki. Spojrzał na skuloną postać, a potem na ciało niedźwiedzia.
Zranił Cię? Ugryzł lub podrapał? — spytał prosto z mostu, nie przejmując się zbytnio tym, że mógł wystraszyć chłopaka — bo tak, z takiej odległości od razu rozpoznał jego płeć. Mimo tego, że nieznajomy wyglądał raczej na zbiedzonego i niegroźnego wolał pozostać czujny. Ile to razy okazywało się, że małe dziecko zmieniało się w jakieś zmutowane monstrum z trzema rękoma. Ech, uroki Desperacji.
W oczekiwaniu na odpowiedź oparł się ramieniem o lodowaty pręt klatki, wystukując paznokciami jakiś bliżej nieokreślony, chaotyczny rytm. Nie miał całego dnia, a chciał dowiedzieć się czy warto poświęcać temu komuś swój cenny czas.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 1:57  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
- Jasna cholera! – wydarł się w przestrzeń, uprzednio odwracając korpus w kierunku niezidentyfikowanego nadawcy pytania. Ten prezentował się jak człowiek, toteż jak człowiek człowiekowi w pierwszym odruchu miał zamiar rzucić się na szyję i błagać o wsparcie. Kiedy jednak niebo pojaśniało porażone rozbieżnością pomiędzy pierwszym wrażeniem Sabba, a rzeczywistością, ten dostrzegł, że Jarle obok człowieka może stał, ale na wczesnym etapie ewolucji. Jeszcze tak obok wychodzenia z wody.
Rzucił się na oślep do tyłu, potykając o własne, teraz za długie nogi i śliską nawierzchnię po pawiu sprzed kilku godzin. Runął jak długi, co dość widowiskowo zakończyło jego proces stawania na równe nogi. Chciał się dźwignąć, zagórować nad przybyszem i być może odstraszyć go różnicą poziomów, być może onieśmielić, a być może znaleźć się jak najdalej na każdej płaszczyźnie tego wymiaru – teorii można było mnożyć w nieskończoność. Prawda była jednak nieskomplikowana i mało szokująca. Jak każdy, szanujący się obywatel ziemi w obliczu utkwionego w nim mętnego, rybiego spojrzenia spanikował i poderwał się ruszony bezwarunkowym odruchem ciała. Zachował się jak najzwyklejszy, najpodlejszy przedstawiciel gatunku ludzkiego.
Dobrze, że spodnie odzienie od wewnętrznej strony ciągle było suche.
Gdy jako tako pozbierał się do kupy, czemu towarzyszyły rozgorączkowane ruchy wszystkimi kończynami i wciskanie się w kraty klatki ciągle mając istotę na linii wzroku, Sabbath wyciągnął nieco szyję i pociągnął nosem. Nagle poczuł ogromną potrzebę rozpłakania się jak dziecko i tylko świadomość, że milczącego, zimnego przyjaciela zamieniło mu w dość żywe, sterczące po drugiej stronie barykady indywiduum wstrzymywała niemęskie łzy. Pomimo tego wargi drżały mu od tłumionego szlochu, a klatka piersiowa chodziła rozbuchana jak startująca lokomotywa. Parodia hiperwentylacji w jego wykonaniu zajmowała go na tyle, by mógł nie skupiać się cały na Jalli.
- Czym jesteś? Odejdź. – Załkał, pierw cicho i niezrozumiale. Było to jak burczenie dopiero co obudzonego ze snu niedźwiedzia, który jeszcze nie odzyskał pełni władzy nad rykiem. – CZYM DO CHOLERY JESTEŚ? – Opatulił się rękami jak kocem. – ODEJDŹ – powtórzył z naciskiem, starając się zaakcentować rozkaz tak, by nie zabrzmieć jak orientalny obcokrajowiec na Wschodzie. Przetarł nasadą kciuka oczy, które ze zmęczenia, braku snu, wysuszenia, ale jednak wzbierających łez drażniły go niby wszy psi kark.
Serio, brakowało tylko, by jarle wywalił jęzor przechylając się przez kraty, a Jun popuściłby prosto w spodnie. Nie był na tyle wytrzymały psychicznie, by ba luzie podejść do faktu bycia osaczonym przez humanoidalną istotę całą osnutą niebieskawą poświatą. Do badassa było mu daleko nawet wewnątrz murów, a pierwsze spotkanie chyba nie mogło wyjść gorzej.
Wżął ciało w pręty klatki, jakby te były ostatnim bastionem bezpieczeństwa. Po raz pierwszy od dwóch dni przez myśl przemknęła mu krótka migawka o tym, że jednak dobrze jest siedzieć wewnątrz. Gdyby miał stanąć z Jarlem oko w oko, dałby w długą piszcząc jak baba, albo zemdlałby bez możliwości bronienia honoru słowami, do czego i teraz było mu blisko.
Liczył na to, że mężczyzna szybko się znudzi. A może liczył na coś więcej?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.16 18:56  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Wywrócił teatralnie oczami, wzdychając ciężko.
Reakcja nieznajomego wydała mu się nieco dziwna, inni desperacji zazwyczaj nie krzyczeli na jego widok. Dość często widział na twarzach innych lekkie zdziwienie, bo kogo by nie zdziwił widok humanoidalnej istoty z rybimi atrybutami. Przecież Desperacja była jedną wielka pustynią, na której raczej nikt nie spodziewał się spotkania z wymordowanym o tak... rzadkich cechach. Ale to, jak zareagował ten chłopak z klatki było wyjątkowo ludzkie.
Z lekką rezygnacją przeglądał się jak Jun przewraca się, a potem wstaje. Widział w jego oczach ten rodzaj strachu, którego już dawno nie wiedział. Nie wiedział czemu, ale ten zarzygany młodzieniec jakoś go sobą zainteresował. Niebieskowłosy wciąż stał spokojnie opierając się ramieniem o klatkę. Nie chciał przerywać tego przestawienia, dlatego też cierpliwie czekał.
„Czym jesteś?”
Jego prawy kącik ust mimowolnie drgnął ku górze. Teraz był niemalże pewny, że nieznajomy jest człowiekiem. Albo nim nie był, bo truchło niedźwiedzia mogło wskazywać na coś zupełnie innego. Sytuacja była dla Jalli niecodzienna, dlatego też próbował nieco poważniej się nad nią zastanowić i zebrał myśli do kupy, ale krzyki więźnia skutecznie mu to utrudniały. Zwierzęce ślepia zlustrowały jego sylwetkę.
Jasne, mogę odejść, nie ma sprawy. — przejechał paznokciami po powierzchni jednego z prętów klatki, by następnie odwrócić się na pięcie i oddalić się o kilka kroków. Spojrzał przez ramię, by ponownie zwrócić się chłopaka. — Ja odejdę, a Ty tu zostaniesz. — zrobił krótką pauzę budującą napięcie. — Sam. — kiwnął głową, jakby chciał jeszcze dodatkowo potwierdzić swoje słowa. Oblizał sine usta, a potem wytarł je wierzchem dłoni, pozbywając się nadmiaru śliny. — Więc albo się uspokoisz i przestaniesz panikować jak mała dziewczynka, albo serio sobie pójdę, a Ty tu zdechniesz — powiedział bardzo spokojnie, bo przecież nie miał zamiaru go dalej straszyć. W ogóle to od samego początku tego dziwnego spotkania nie miał zamiaru go straszyć. A że wyszło inaczej? Pech. — Szczerze wątpię by pojawił się tu ktoś inny, kto chciałby Ci pomóc — dodał na sam koniec, ponownie lustrując jego sylwetkę. Postanowił dać mu czas na namysł, chociaż sam uważał, że nie ma nad czym się zastanawiać, dlatego też wrócił do niego, podchodząc do klatki. Prawą ręką odgarnął na bok włosy, a następnie spojrzał gdzieś w bok. Dopiero po chwili powrócił wzrokiem do Sabbatha.
Gdybym chciał Ci zrobić krzywdę to już dawno chwyciłbym Cię za gardło i rozwalił Twoją głowę o tę klatkę. Nawet nie wiedziałbyś kiedy umarłeś. — może to było marnym pocieszeniem, bo słowa w jakie ubrał swoja wypowiedź mogłyby przerazić niejednego dzieciaka, ale Jarle jakoś specjalnie nie dbał o komfort psychiczny innych. — Zadałem Ci wcześniej pytanie. Odp- — w tym momencie lewy kącik ust wymordowanego zaczął mocno drgać, uniemożliwiając mu dokończenie swojej wypowiedzi. Jalla od razu zakrył dłonią paszczę, jakby skutki uboczne posiadania twarzy w bliznach były dla niego zbyt wstydliwe.


Ostatnio zmieniony przez Jarle dnia 30.12.16 18:57, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 15:00  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Spijał słowa Jalli jakby były mlekiem z miodem. Gromadził je wszystkie, uważnie wsłuchując się w przekaz, by nie przeoczyć czasem jakiegoś kawałka o wysysaniu mózgu i rozgryzaniu klatki piersiowej. Wiedział już mniej więcej, gdzie może się znajdować – było to jednocześnie zaskoczeniem, bo jak miałby się znaleźć poza murami? Z drugiej jednak strony kilkudniowe wahania pogodowe pospołu z wyludnieniem terenu i niecodziennym startem dawały mu dość wyraźny obraz pozamiejskiego życia. Kiedyś stwierdzenie „wyjazd na wieś” miało zdecydowanie inne znaczenie. Jun przełknął ślinę.
Zostanie… Sam… I zdechnie. Przekaz był przerażająco prosty i realny. Już po części umierał z głodu, pragnienia i nudy, chociaż to ostatnie rekompensował sobie dość rozbudowaną wyobraźnią igrającą z możliwymi szlakami przyszłości. Któreś wyobrażenie temu zyskiwał nadludzką siłę i rozrywał pręty, by potem niczym Rambo przemierzać obce tereny plądrując, mordując i gwałcąc. No, może nie Rambo, ale pomieszanie Wikinga, Mongoła i Predatora.
- Ja… – Głos uwiązł mu w gardle. Sam nie wiedział, co konkretnie chciał powiedzieć, ale zniżył głos i przestał krzyczeć. Pociągnął raz jeszcze nosem. – Nie zabijaj mnie. – Ha! To był ten moment! Oczy zaszkliły mu się od wstrzymywanych łez, kiedy zwyciężyła w nim rezygnacja karmiona zwątpieniem w szczęśliwe zakończenie. – Nie zjadaj, proszę. Mam niesmaczny mózg.
Nie rozpłakał się jak baba, co to to nie. Siedział skulony, wtulony plecami w kraty, obejmując rękami kolana i wciskając pięty w ciało. Chciał być jak najmniejszy – najlepiej zniknąć i już nigdy się nie pojawić. Chciał cofnąć się do chwili, kiedy ubierał się, rozczesując palcami włosy przed lusterkiem i przypominając sobie mowę pogrzebową. Gniotło go w serce wrażenie, że wypowiedział ją nie dla ojca, a dla siebie.
Nie spuszczał z Jalli wzroku. Może i był przerażony, zagubiony i zagłodzony, jednak nie wierzył w jego dobre zamiary. Był mu obcą istotą. Był wymordowanym, który nie wiedzieć czemu zachowywał się bardziej ludzko niż to było opisane w broszurach ostrzegających. Jeśli już miał ginąć, nie chciał odwracać wzroku i przegrywać życia. Wolał się chociaż trochę bronić, być może nawet zranić Jallę. Być wyzwaniem. Nie brał pod uwagę tego, że mogą być tacy sami. O Wymordowanych wiedział tyle, że istnieją, zabijają i są zagrożeniem dla ludzkości. Nigdy by nie uwierzył, że każdy z nich był kiedyś człowiekiem. Nie wierzył w zombie. – Nie wiem o co mnie pytałeś.
Trząsł się jak galareta. Szczęka chodziła mu jak maszyna krawiecka. Zęby ścierały korony w niekontrolowanym obijaniu się o siebie. Nie potrafił tego powstrzymać, tak jak i nie mógł okiełznać wyskakującej mu gęsiej skórki. Gapił się w Jarle’a jak cielę w malowane wrota. Nie umknęło jego uwadze, że ten złapał się za twarz i odwrócił. Jeżeli chciał coś ukryć, tym bardziej Jun powinien mu się przyglądać. Był jeno słabym człowiekiem, dlatego zyskiwanie przewagi nad nieznajomym powinno być jego priorytetem… Tuż za ucieczką ratującą mu życie oczywiście.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 30.12.16 23:47  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Specjalnie przybrał taką strategię. Ciskał w niego swoimi słowami, jakby były cieniusieńkimi igiełkami precyzyjnie wbijanymi w jego ciało. Nie chciał go krzywdzić czy też ranić, a raczej uświadomić o tym, gdzie właśnie się znajduje, bo Desperacja rajem nie była. Ba, niektórzy porównywali tę pustynię do prawdziwego piekła na ziemi, a inni uważali, że miejsce to jest gorsze niż królestwo szatana. Jak było naprawdę? O tym w bardzo łatwy sposób można było przekonać się na własnej skórze.
Nawet na chwilę nie spuszczał wzroku ze skulonej sylwetki chłopaka. Jarle dostrzegł w nim cząstkę siebie. Tego samego rodzaju strachu i pogubienia doświadczał podczas swoich pierwszych godzin bycia wymordowanym. Nie wiedział gdzie się znajdował, nie wiedział co ma robić, a w jego głowie pojawiały się miliony pytań, na które nie miał odpowiedzi. Teraz jedynie domyślał się, że Sabbath może przechodzić przez coś podobnego. Może właśnie to podobieństwo wciąż go tu trzymało.
„Nie zabijaj mnie.”
Zmarszczył brwi, krzywiąc przy tym twarz. Postąpił krok do przodu, a jego ciało od razu zetknęło się z prętami klatki. Przegryzł delikatnie wargę, a następnie opuścił rękę, która jeszcze przed chwilą zakrywała jego drżące usta. Zamrugał leniwie niebieskimi ślepiami, drapiąc się paznokciami w okolicy obojczyka.
Po co miałbym Cię zabijać? Myślisz, że tracę na Ciebie tyle czasu tylko po to, by skręcić Twój kark? — zadał dwa proste pytania, łapiąc ręką jeden z metalowych prętów. Przesunął po nim wskazującym palcem, a sam zgiął nogi, by kucnąć. Potem po prostu walnął tyłkiem o ziemię, a nogi ułożył tak, że jego aktualną pozycję można było nazwać siadem tureckim. W międzyczasie udało mu się dobyć sztylet, którym na początku pomachał delikatnie na boki. — Weź go, użyjesz go na mnie jeśli uznasz, że jestem niebezpieczny — rzucił, choć sam nie wiedział czy to dobry pomysł. Wsadził rękę do środka klatki, a następnie sunął ostrzem z wyczuciem w stronę chłopaka. — Już Ci mówiłem, nie mam zamiaru Cię skrzywdzić — powiedział szczerze, choć nadal wątpił w to, że więzień mu uwierzy. Wciąż czuł, że nie jest wystarczająco przekonujący.
Odczekał chwilę, choć wiedział, że czas mija bardzo szybko. Mimo wszystko wolał dać Junowi szansę na wysnucie odpowiednich wniosków.
Pamiętaj, że Desperacja rządzi się innymi prawami. Słabi mają tu ciężko, więc sugerowałbym byś spróbował przestać się mazgaić i powiedział jak mam Ci pomóc. Bo tak, chcę pomóc. Może wyglądam gorzej niż siedem nieszczęść, jestem nieco odrażający i nadal się mnie boisz, ale możesz mi zaufać, a nawet nie masz innego wyjścia. Wiem jak to brzmi, ale taka jest prawda. — przez cały swój wywód nie mrugnął ani razu. Był niesamowicie poważny. Nie jąkał się, nie zatrzymywał, tylko mówił swoje.
Pytałem czy ten gość obok, o ten tutaj — wskazał podbródkiem, a później również palcami na truchło niedźwiedzia leżące obok — zranił Cię. To jak, ugryzł Cię lub podrapał. — zrobił krótką pauzę, by po chwili móc mówić dalej. — Nie chcę Cię straszyć, ale misiek mógł zarazić Cię wirusem.
Takimi słowami to na pewno go nie wystraszyłeś, głupku...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.01.17 0:58  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Po co? To chyba było najgłupsze pytanie, jakie Wymordowany mógł zadać. Po co miałby zabijać świeży kawałek odżywczego mięska na pustyni, gdzie za dnia widzi się Hobbity szukające wejścia do wulkanu, a nocami ma się uczucie bycia zamkniętym w lodówce? No ciekawe… Jeżeli Jarle nie palił głupa, Sabbath mógłby się nawet wywinąć. Był przecież inteligentny. Krył w sobie spryt i zaradność, chociaż w sytuacjach bez wyjścia musiał liczyć na pomoc z zewnątrz… Dosłownie. Tym razem jednak był zarówno spanikowany, wycieńczony jak i piekielnie głodny – nie myślał trzeźwo. Nie widział swojej szansy tam, gdzie powinien puścić grzeczną, mroczącą umysł Wymordowanego gadkę i oddalić się w podskokach. Postanowił mu za to odpowiedzieć:
- Ż-żeby mnie zjeść? Jestem smaczny… – Zaraz zreflektował się i nieudolnie starał zakryć własną gafę. – To znaczy, nie! Jestem paskudny w smaku. Sama skóra i kości, w ogóle szkoda zachodu. – Ugryzł się w język zdecydowanie zbyt późno. Teraz nie było opcji, by Jalla nie zauważył wcześniejszego. No chyba, że był upośledzony umysłowo, a na takiego nie wyglądał. Jun skulił się jeszcze bardziej, kompresując swoje wymiary prawie do wersji kieszonkowej. Gdyby nie to, że w praktyce był relatywnie wysoki, mógłby śmiało uchodzić za słodkiego.
Wzdrygnął się, kiedy światło przeskoczyło po ostrzu sztyletu. Ciarki powędrowały mu przez cały kręgosłup, zaś niemiłe uczucie w gardle wzmogło się. Był skończony – a przynajmniej tak sądził, póki kozik miękkim, płynnym ślizgiem nie przesunął się tuż pod jego nogi. Sabbath drgnął raz jeszcze, a w chwilę później zanurkował ku niemu, w panice i nieładzie chwytając zdobycz. Oczywiście nie było innej opcji, niż zacięcie się w palec wskazujący, kiedy rozemocjonowany przekładał nóż rękojeścią do dłoni. Syknął i zmarszczył twarz w brzydkim grymasie, wyciągając rękę w kierunku Jalli. Drżał, nie dało się tego ukryć. Może i poczuł się pewniej z bronią, jednak Wymordowany ciągle miał pazury, kły i długie ręce. Jeżeli był silniejszy od niego, nikłe były szanse powodzenia, chociaż teraz był już w stu procentach pewien, że nie podda się bez walki. Głupi człekokształtny sam mu się podłożył, to niech cierpi. Tak, miał zamiar zaatakować Jarla, gdy ten tylko zbliży się bardziej niż wynosiła jego strefa komfortu.
- Co? Ha… Haaaa… – Totalnie nie pamiętał jak to było z tym miśkiem. W ogóle nie wiedział jak się tu znalazł. Nie wiedział nawet, że ma zaniki pamięci… Niczego nie wiedział, poza tym, że ma przesrane. Postanowił jednak grać na zwłokę. – Ten koleś tutaj? JA mu to zrobiłem! – Sabbath reperował własną pewność siebie samemu próbując uwierzyć w to, co właśnie teraz dukał spierzchniętymi ustami. Liczył, że Jalla uwierzy i poczuje pewien rodzaj respektu – nie naruszy jego prywatności, a przynajmniej dwa razy zastanowi się nad atakowaniem tak niebezpiecznej istoty, na jaką się Saba kreował. – Jaa go zabiłem, bo w tej klatce nie było miejsca dla nas dwóch. N-nie miał szans. – Nie mógł się powstrzymać i zachichotał nerwowo. Brzmiało to mniej niż przekonywująco, jednak na chwilę obecną musiało mu starczyć. Ręka w której dzierżył sztylet Jalli wciąć tańczyła przez jego zdenerwowanie.
Niespodziewanie załączył mu się tik nerwowy, powodujący drżenie mięśnia dolnej powieki prawego oka.
- Wyciągniesz mnie? Nie mam klucza, a kłódka jest toporna. – Przysadzisty, metalowy gremlin strzegący wejścia do klatki zdążył złamać mu przed pojawieniem się Jalli już dwa paznokcie. Ciekawe, że prawie nie było po tym śladu…
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.17 1:40  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Ktoś kiedyś powiedział, że jedyne głupie pytania to te, których się nie zadaje. Jarle specjalnie dopytał o coś tak oczywistego, bo chciał mieć jedynie pewność jakie uprzedzenia ma ten wystraszony chłopak w klatce, któremu wciąż chciał pomóc. Główny problem tkwił jednak w tym, że nie potrafił obchodzić się z ludźmi. Niby zachował swoją człowieczą świadomość i starał się być jak najbardziej ludzki w swoich działaniach, ale jego wygląd niekoniecznie pomagał mu w zawiązywaniu relacji z ludźmi. W Desperacji nie spotykał ich zbyt wielu, dlatego też ciężko mu było odgadnąć jakie myśli kłębiły się w głowie Sabbatha. Mógł jedynie próbować postawić się w jego sytuacji, co wcale nie było takie proste, bo Jalla już dawno nie przeżywał czegoś podobnego.
Niebieska grzywa znowu opadła mu na twarz, zakrywając prawe oko. Wziął głęboki wdech, by po chwili wypuścić powietrze ustami tak, że włosy odsłoniły lazurowe ślepie. Dodatkowo wspomógł się wskazującym palcem, który zgrabnie odgarnął kosmyki na bok, aby już więcej mu nie przeszkadzały.
Na twarzy Jarle'a pojawił się bliżej nieokreślony grymas. Wbił w Juna pytające spojrzenie, bo szczerze to nie miał pojęcia po co chłopak nadal drąży temat dotyczący diety Wymordowanych. To nie miało najmniejszego sensu. Najlepiej było jak najszybciej go porzucić, bo niebieskowłosy na samą myśl o jedzeniu robił się głodny, a wtedy nie był sobą i w przypływie silnych emocji potrafił rzucać się z płetwami na małych chłopców w klatkach.
Zdecyduj się w końcu, bo nie wiem czy mam już zacząć się do Ciebie dobierać, czy nie — odparł, wzruszając barkami. Jego przenikliwe spojrzenie przeleciało po sylwetce chłopaka. Od góry do dołu, kilka razy, zatrzymując się na chwilę w losowych miejscach, jakby oceniał jego proporcje lub coś takiego. — Zachodu? Daj spokój, w chwilę mogę pozbyć się tej kłódki. Po prostu nie jestem przekonany o Twojej przydatności. Jak na razie pokazałeś mi, że potrafisz poślizgnąć się na rzygach i krzyczeć jak mała dziewczynka — mówił, uderzając paznokciami w metalowy pręt. Niecierpliwił się. Nie miał zamiaru spędzić nocy pośrodku niczego w towarzystwie tego wiecznie drącego się dzieciaka i jego puchatego, niemego przyjaciela. Wkrótce musiał ruszać w drogę jeśli chciał opuścić pustynne tereny przed zmierzchem.
Parsknął zobaczywszy jak Sabbath nieporęcznie łapie ostrze, a następnie sam się nim rani. Może nie powinien mu go dawać, bo jeszcze chwila, a nie będzie miał kogo ratować.
To może jednak oddaj mi ten nóż, zanim zrobisz sobie większą krzywdę — powiedział tylko, wskazując podbródkiem na jego zraniony palec. Wysłuchał uważnie jego kolejnych słów, cudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Oczywiście nie uwierzył w to, że Jun mógł sam pozbyć się niedźwiedzia. Jarle mógłby mieć problemy z powaleniem takiego bydlaka, a co dopiero ten przestraszony chłopak, który nawet nie zdawał sobie sprawy z tego co go właściwie spotkało. — Odpowiedz mi, bez żartów. Ja jestem poważny, więc Ty też bądź. Chcę wiedzieć czy ten misiek Cię zranił. Tylko tyle — rzekł spokojnie, masując ręką swoje udo. Naprawdę oczekiwał normalnej odpowiedzi, a nie jakiejś kolejnej bajeczki wyssanej z palca. Swoją drogą Sabbath miał duże szczęście, że Jalla należał raczej do spokojnych osób. Jednak mimo wszystko powinien się streszczać z odpowiedzią o ile w ogóle chciał opuścić tę klatkę.
Dostrzegł ten tik, powodujący drżenie powieki chłopaka. Kolejna rzecz, która ich łączyła.
A magiczne słowo? — zadał to ludzkie pytanie — bo halo, halo, uwaga, to szokująca wieść — nadal był bardzo ludzki, mimo zwierzęcego wyglądu. Jego dłonie puściły metalowe pręty więzienia chłopaka. Jalla ułożył je na ziemi, a następnie uniósł się, wspomagając się właśnie nimi. Powstał, strzepując piasek i kurz ze swoich ubrań. Odgarnął włosy na bok, a następnie zrobił kilka kroków w tył, chcąc lepiej przyjrzeć się klatce. Po chwili zbliżył się do drzwiczek z kłódką i zerknął na nie, a później na więźnia. — Dobra... po co mam Cię wypuszczać, skoro tak bardzo boisz się, że Cię zjem? To idiotyczne.
Posłał mu kolejne pytające spojrzenie.
Tik, tok. Zegar tykał, czasu wcale nie było tak wiele.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.01.17 7:07  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Na stwierdzenie „dobierać się” zrobiło mu się słabo. Brał to wszystko nazbyt dosłownie, od kiedy kierowały nim strach i dezorientacja. Byłby teraz w stanie uwierzyć mu we wszystko, nawet w informacje tak głupie jak księżyc z sera, czy istnienie świętego Mikołaja. Przełknął nieprzyjemną gulę zalegającą mu w gardle i wzmocnił nacisk dłoni na rękojeść sztyletu. Dzierżąc go czuł się o jakiś ułamek procenta pewniej, nie dawało mu to jednak spokoju potrzebnego do ochłonięcia. Trząsł się jak osika i nie było to dyktowane warunkami pogodowymi, gorączką i wyziębieniem organizmu. Na wszelakie bóstwa i opatrzności – ciągle miał na sobie potargane byle co i nie zapowiadało się na szybką zmianę tego stanu. Musiał poczekać jeszcze kilkanaście zabójczych godzin na nadejście nowego dnia a wraz z nim palącego spierzchnięte usta słońca.
- D… D… Draniu… Nie szuk-kaj guza, bo go znajdziesz – wybełkotał, jąkając się jak pierwsza lepsza ofiara logopedy-amatora. Zwarł się jeszcze bardziej, konwertując się już nie do rozmiaru kieszonkowego, a widzianego pod mikroskopem. Wcisnął pięty w ciało i cofnął nieco rękę, w której dzierżył broń. Oparł łokieć na kolanach, ciągle starając się wyglądać jakby był groźny i zdecydowany, jednak adrenalina ciągle nie chciała wezbrać. Nie czuł się na tyle silny, by dźwignąć się i rzucić w stronę Jalli. Profilaktycznie wraziłby mu sztylet w oko, jednak dzielące ich kraty nie pozostawiały złudzeń – Nawet jeżeli coś zdziała, zyska na tym jedynie kilka dni dłuższej agonii z głodu, odwodnienia i przegrzania. Niebieska istota była dla niego jak dziwna, niespotykana deska ratunku.
- NIE WIEM. Nie mam zielonego pojęcia co się tu wydarzyło, dobra?! On nie żyje, a ja tak, więc nie obchodzi mnie co zrobił, a czego nie! ODWAL SIĘ. Nie Twój zasrany interes. – Napiął się, nabrał powietrza w płuca i zaczął z mocnym akcentem. Nie miał zamiaru krzyczeć, wyszło samo. Nie chciał też brzmieć jak pretensjonalny choleryk, w ogóle wolałby się nie odzywać. Ręka chodziła mu jak nakręcona za każdym ruchem klatki piersiowej. Drobinki śliny rozbryzgiwały się dookoła, ponieważ nie mógł opanować emocji. Wymordowany, kimkolwiek by nie był i jakich zamiarów by nie miał, był pierwszą żywą istotą, z którą Junichi mógł porozmawiać od kilku dni. Cała wezbrana w nim żółć, negatywne emocje, przerażenie i pomieszanie złości z bezradnością były falą, która oczywistym następstwem musiała runąć prosto na niego. Zły moment i złe miejsce na spacery.
Oczywiście, że był poraniony. Miał skręcony staw skokowy i zadrapania liczniejsze niż pieprzyki na ciele. Ciapki krwiaków podskórnych miał rozsiane jak krowa na łące. Istniała prawie 99% szansa na zarażenie, jeżeli niedźwiedź był na coś chory… A on przecież, jakby mało mu było wrażeń, z głodu postanowił żreć jego mięso… I zjadł go trochę nim targnęły nim torsje po uświadomieniu sobie jak bardzo porytą i obrzydliwą rzecz zrobił. Nie poprawiało mu to humoru. Myślenie o słowach Jalli potęgowało jego złość na siebie, na los, na okoliczności, na głupiego nieznajomego, który pyta o idiotyczne rzeczy i na niedźwiedzia, który postanowił rozbebeszyć sobie brzuch w tej samej klatce co on.
- Naprawdę nie wiem co mi zrobił. Nie wiem kto mi to zrobił. Niczego nie wiem… Powinienem być w mieście, pewnie się o mnie martwią. – Pociągnął nosem, zaś wolną rękę zdjął z brzucha, by obetrzeć nią twarz. Szczerość wobec siebie i nieznajomego wyżęła go z sił. Brakowało tak niewiele, by puściły mu wszystkie hamulce i rozpłakał się jak dziecko, że zdziwiło to jego samego. Zawsze miał się raczej za człowieka, który spokojnie podchodzi do wszystkiego i analizuje, by jak najlepiej wyjść na każdym ruchu. Życie było jak rozgrywka w szachy, a tu i teraz nagle ktoś zmienił zasady. Natężenie przeciwności losu na metr kwadratowy przytłaczało go jak grawitacja na Jowiszu.
- Po prostu mnie wypuść i daj mi odejść, proszę. Jestem chudy i leniwy. Ani ugotuje, ani do zjedzenia. – Smarknął w podciągniętą do nosa koszulkę. Przetarł oczy, kciukiem wżynając się między powieki i na siłę chcąc doprowadzić się do porządku. – Zapłacę Ci! Mam w domu pieniądze.
Nadal nie cofał ręki. Strefa jego komfortu, jego bezpieczeństwa… Nie mogła być naruszona. Nie pozwoli mu się zbliżyć na odległość kija. Wszyscy wymordowani to ohydne, wygłodniałe, kłamliwe bestie, które tylko czekają na okazję. To, że nagle okazali się inteligentni i gadatliwi nie zmieniało zdania Juna o nich. Nie ufał Jalli nic, a nic.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.01.17 22:27  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Takiej reakcji się nie spodziewał. To prawda, że podczas mówienia o tym całym "dobieraniu się" udało mu się być wyjątkowo poważnym, ale był niemalże pewny, że chłopak odbierze to jako żart. Bo to był żart. Tak naprawdę nie miał zamiaru się do niego dobierać. Nawet mu to przez myśl nie przeszło. Chyba. Bo przecież była masa innych, fajniejszych zajęć niż znęcanie się nad przestraszonym chłopcem. Jarle nigdy taki nie był.
Zachowanie Juna powoli zaczynało drażnić, a nawet lekko denerwować, jednakże nie miał zamiaru tak łatwo z niego rezygnować. Wciąż pozostawał tak samo spokojny, nie zmienił sposobu mówienia, ani nie zdradził się czymkolwiek innym. Jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że nie warto użerać się z tym gówniarzem, że rozmowa z nim to marnotrawstwo czasu, że powinien ruszać dalej, a nie poświęcać czas komuś, kto nie był skory do współpracy. Przez chwilę bił się z myślami, wbijając wzrok w truchło niedźwiedzia. Dobrą chwilę zajęło mu podjęcie decyzji. Postanowił zignorować głos, który przed chwilą odradzał mu angażowanie się w nieswoje sprawy i ciągnąć rozmowę dalej. Co jeśli ich pogawędka się przedłuży?
Spędzą noc w klatce. Razem.
Draniu? Może być. — wzruszył barkami, akceptując swoją nową ksywkę. Co prawda nijak łączyła się z jego charakterem — bo przecież łajdakiem nie był — ale skoro Sabbath chciał się do niego tak zwracać to niech mu będzie. Jakoś to przeboleje. Niepierwszy i nieostatni został przezwany. — Guza? Daj spokój, trzęsiesz się jak w febrze — dopowiedział, kiwając przy tym głową. Specjalnie cisnął w niego takimi słowami, jakby chciał nimi zwrócić mu uwagę na jego zachowanie. Powinien się ogarnąć i to w miarę szybko, zanim Jalli skończy się cierpliwość. On naprawdę nie miała zamiaru tracić więcej czasu. Myślał, że bez problemu dogada się z Junem, a tymczasem próbował uzyskać o nim jakiekolwiek informacje, mimo że chłopak wyraźnie nie chciał współpracować. Niebieskowłosy musiał się zarazić tą niechęcią, bo teraz sam zaczął powoli odczuwać znudzenie.
Uniósł brew, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Był zdezorientowany. Przecież prowadzili taką spokojną rozmowę... Dlaczego Sabbath zaczął krzyczeć? Naprawdę niczego nie pamiętał? Przeanalizował jego wypowiedź, a następnie skinął głową. Sine usta znów ułożyły się w wąską, poziomą kreskę.
Dobra, rozumiem, rozumiem. Ale nie krzycz już, błagam — powiedział niemalże błagalnym tonem. Chciał pokazać się z tej ludzkiej strony? Możliwe. Już sam nie wiedział co powinien mówić i jak reagować. Miał wrażenie, że nieważne jak bardzo się starał to do chłopaka i tak nie docierało to, że chciał jedynie pomóc. I nawet nie oczekiwał niczego w zamian. — Odwalę się skoro tego chcesz. — westchnął z lekką rezygnacją, która była wyraźnie słyszalna. Tak, miał zamiar dać mu spokój. Nie wyobrażał sobie innego scenariusza. Że co? Że niby powinien go ogłuszyć i ciągnąć przez pustynię, by nikt go nie zjadł? Niedoczekanie. Zrobi co będzie uważał za stosowne.
Już miał zająć się kłódką, gdy nagle Jun odezwał się znowu. Wbił w niego swoje zimne spojrzenie, przyglądając mu się tak, jakby właśnie próbował wejść do jego umysłu i dowiedzieć się jakie myśli buszują pod tym czerepem. Gdyby znał jego myśli byłoby sto razy łatwiej, zdecydowanie.
No dobra, już, ogarnij się. Nie wiesz co Ci się stało, rozumiem — odparł, decydując się na delikatny uśmiech, który niestety zniknął tak szybko, jak się pojawił. — Do miasta nie wrócisz, nie ma opcji. — pomachał wskazującym palcem na boki. — Zabiją Cię — wypowiedział te dwa słowa z wielką łatwością. Wiedział jaki los czeka tych, którzy próbowali dostać się z Desperacji do M-3. Żaden wymordowany ani desperat nie mógł przekroczyć granic miasta. Jeśli chciał żyć to musiał trzymać się od murów z daleka.
Daj mi chwilę, a będziesz wolny — powiedział, rozglądając się na boki. Gdzieś w pobliżu dostrzegł jakiś kamień średnich rozmiarów. Ruszył w jego kierunku, schylił się i go podniósł. Poruszył nadgarstkiem, a następnie wrócił pod klatkę. — Odsuń się maksymalnie jak możesz — polecił mu, bo przecież nie chciał go krzywdzić. Odczekał nawet chwilę, aż chłopak się cofnie, o ile już dawno nie był w bezpiecznej odległości od metalowych drzwi klatki. Zamachnął się kamieniem prosto w kłódkę, która pod wpływem takiego uderzenia rozwaliła się. Szczęście, że była już trochę podrdzewiała, bo w przeciwnym wypadku mogłoby być nieco ciężej. Powoli pociągnął drzwiczki do siebie, a następnie zrobił ukłon i pomachał ręką gdzieś przed siebie. — Zapraszam do zwiedzania desperackich terenów. — kiwnął głową, cofając się kilka kroków, jakby chciał zrobić Sabbathowi więcej miejsca.
Pytam ostatni raz. Idziesz ze mną czy wybierasz samotną wędrówkę? Wkrótce będzie robić się ciemno. — nie byłby sobą gdyby nie spytał o to ponownie. — Tylko później nie marudź, że Ci tego nie proponowałem. — dodał, zerkając na boki, chcąc upewnić się czy wszystko ze sobą ma. W tym momencie przypomniał sobie o nożu. Wskazał palcem na ostrze, uśmiechając się cierpko. — Zachowaj go dla siebie, przyda Ci się. — to były ostatnie słowa, które wypowiedział, bo w tym samym momencie odwrócił się i ruszył przed siebie. Nawet nie zerknął za siebie, by sprawdzić czy Jun zmienił zdanie.


Ostatnio zmieniony przez Jarle dnia 05.01.17 10:06, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 3:39  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Nie krzyczał zagniewany – panikował. Powoli dochodziła do niego nieodwracalność stanu, w którym się znalazł. Igiełka po igiełce wbijały się w niego niepewność, zwątpienie i przeświadczenie o tym, że gorzej już raczej być nie może. Bo i co mu było z noża, jeżeli faktycznie postawiony był prawie nago przed światem, przed którym od dziecka wszyscy go uczulali? Słyszał tyle nieprawdopodobnych plotek i opowieści. Snutych w atmosferze fascynacji i strachu bajań o wysysaniu mózgów, naszyjnikach z jelit i ogromnych, człekokształtnych bestiach z rogami i zębiskami długości ludzkiej stopy. Zmyślone bajki o potworach czających się na zewnątrz przerażały go zawsze, nawet jeżeli przybierał wtedy pokazową twarz twardziela. A teraz już nie mógł wrócić, jeżeli to co mówił Jalla było prawdą.
- Zabiją? Ale dlaczego? Ja nic złego nie zrobiłem… To jakieś nieporozumienie. Nie, nie, mylisz się. Wpuszczą mnie. Tam jest moja matka i brat. Ja muszę wrócić do miasta. – Stało się. Kropelka po kropelce, łzy poczęły miękko, cicho wypływać z kanalików. Zaszklone, zaczerwienione oczy teraz świeciły się jak nocne niebo. Junichi pociągał nosem raz za razem, starając się uspokoić i doprowadzić do ładu, jednak zimne, pozbawione jakiejkolwiek empatii stwierdzenie Jalli zdołowało go kompletnie. Nawet próba wmawiania sobie w myślach, że to jakiś obcy drań, który kłamie dla zabawy i męczy go ku własnej uciesze nie pomagała mu w unormowaniu swojego stanu. Równowaga chemiczna i emocjonalna w jego kruchym ciele zostały zaburzone. Zazwyczaj nie był takim płaksą, jednak kto by się nie załamał w obliczu świata walącego mu się na głowę? Filary podtrzymujące jego pewność siebie były tylko na pokaz. Jak gliniane kolosy, były kruche, łamliwe i podatne na wstrząsy.
Spazm wstrząsnął jego ciałem. Zamiast odsunąć się jeszcze dalej, przytulił rękę z nożem do brzucha i wolną ręką zakrył dolną połowę twarzy. Siedział i tak relatywnie daleko od wejścia. Nie mógł odsunąć się na nie wiadomo jaką odległość, bowiem więżący go prostokąt krat nie wykazywał chęci na wypuszczenie go. Nie miał też do tego głowy. Przestawał interesować się własnym bezpieczeństwem w obliczu myśli, że zaraz i tak umrze. Stojący przed nim wymordowany zdawał się taki postawny i silny. Bez problemu mógł dobrać się Junichi’emu do skóry, który wątpiąc w swoje umiejętności był najłatwiejszym celem chyba w całym swoim życiu. Jak żyć, panie premierze?
Nawet nie patrzył na niego, kiedy ten wycofywał się po kamień. Dopiero głuchy, acz mocny odgłos roztrzaskiwania podrdzewiałego metalu wyrwał go z rozmyślań nad swoim pieskim życiem. Uniósł koszulkę i otarł zasmarkany nos, nadgarstkiem zdejmując nadmiar łez spomiędzy powiek. Był napuchnięty od tego kilkuminutowego płaczu, któremu się przed chwilą poddał. Pękło w nim wszystko co mogło pęknąć. O ile jeszcze niedawno chciał skrzywdzić Jallę – wrazić mu sztylet w twarz i pognać kurcgalopem przed siebie, teraz nie myślał nawet o podniesieniu się i wyjściu, a przecież był wolny. Niby nic się nie stało. Niby nikt mu nogi nie wyrwał, nie poinformował o tragicznym i bolesnym wypadku matki, nie wyciął nerki i nie przekazał smutnych wieści o bezpłodności. Nikt mu nie zabrał dobytku życia, a on się najzwyczajniej w świecie rozbeczał jak mały, przestraszony chłopiec. Nie chciał, by ktoś podszedł teraz i poklepał go po plecach. Nie oczekiwał współczucia, bo i skąd miało nadejść? Od rybiego towarzysza pozbawionego empatii, który jak przepis na rosół podawał mu szczegóły jego przyszłości? Wydawał się taki wyprany z emocji. Zupełnie, jak gdyby jedyną ludzką częścią jego istoty była antropomorficzna budowa. Sabbath mógłby go nawet polubić, gdyby nie okoliczności, w których się spotkali.
Trwało to kolejnych dziesięć i pół minuty z zegarkiem w ręku, nim Junichi pozbierał się na tyle, by dźwignąć ociężałe ciało do pionu i lekko, chybotliwie odbić się od kraty, o którą opierał się jużtle czasu, że prawie przyrósł plecami.
„Odsuń się” – chciał powiedzieć. „Odejdź kilka kroków, bo nie ruszę się jeśli będziesz koczował tuż obok.” Nic nie wyszło z jego gardła, bowiem Jalla sam sukcesywnie kontynuował swoją powolną, mozolną wycieczkę, trochę jakby zwalniając tempa. Być może robił to ze względu na przekonanie, że nie mając innego wyboru Junichi pójdzie za nim, a być może taki już był – nie wiadomo. Sabb przełknął ślinę, przyciskając sztylet do klatki piersiowej. Był przeraźliwie, przeraźliwie głodny, spragniony i senny. Było mu zimno. Pierwsze dwa kroki jakie poczynił były niepewne jak kroki dziecka. Pamiętał jak się chodzi, nogi jednak nie chciały dźwigać ciężaru ciała. Dopiero gdy nabrał jako takiego rozpędu, udało mu się wysunąć spomiędzy krat i spojrzeć na świat z innej perspektywy. Ciągle wyglądał co najmniej niekorzystnie. Ciągle był brzydki, napuchnięty i czerwony na twarzy. Ciągle kuśtykał na skręconej kostce, krzywiąc twarz i sycząc bezgłośnie. Pomimo to szedł. Z dala obserwował sylwetkę Jalli upewniając się, że ten nie zbliża się do niego. Bał się okrutnie, jednak pozostanie tutaj bez pomocy nie było wcale dobrą perspektywą. Jak dziwny by nie był, Jarle w tej chwili robił mu za gwiazdę północy, prowadząc gdzieś, gdzie czekała go jakaś przyszłość… Być może wprost do swojego kociołka.
- Dziękuję. – Było to prawie bezgłośne, rzucone ot, na wiatr, by uleciało w zapomnienie. Czuł jednak powinność werbalnego zadośćuczynienia, uznania zasług nieznajomego i pokazania, że nie jest chowanym w stodole burakiem. Nawet, jeżeli ten miał się nigdy nie dowiedzieć o tym fakcie. Był za daleko, zaś Sabb mówił to na tyle cicho, że gdyby nie głosik w głowie, sam nie byłby pewien, czy to nie przekłamanie. Nie podejrzewał, by to dziwne połączenie małej syrenki, kilku glonów i człowieka miało super-słuch, bądź czytało w myślach. Chociaż… Spiął się przez chwilę, chybotając pionem szkieletu w niezdecydowaniu. Sunął po piasku zdecydowanie wolniej. Kuśtykał i nie czuł pewności, że to dobrze obrany kierunek. Ostatni raz zerknął za siebie, na niedźwiedzia, którego pozostawiali bez nadzoru. Ciekawe, czy coś go w końcu zeżre.
Saba westchnął i wolno, mozolnie ruszył w ślad za Jallą.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 05.01.17 15:38  •  Wielka czerwona skała - Page 18 Empty Re: Wielka czerwona skała
Na samym początku szedł dość szybko. Kroki stawiał niedbale i chaotycznie, jakby go coś goniło, jakby się czegoś obawiał. I w rzeczywistości tak było. Czas go naglił, wkrótce miało zrobić się ciemno.
Potwory budzą się nocą.
Zmierzch odbierał resztki poczucia bezpieczeństwa. Zagrożenie mogło pojawić się nagle, w najmniej oczekiwanym momencie, zwłaszcza gdy podróżowało się pustynią — było się samotnym, łatwo widocznym punktem pośrodku niczego. Jarle doskonale to wiedział. Patrzył przed siebie, rozglądał się na boki, jakby obawiał się jakiegoś niespodziewanego ataku. Teraz musiał zachować szczególną ostrożność.
Musiało minąć kilka, może kilkanaście minut by zwolnił. Myślał o chłopaku, którego przed chwilą wyciągnął z klatki. Słowa, które usłyszał wcześniej uświadomiły go o tym, że Sabbath najprawdopodobniej ruszył w przeciwnym kierunku. Już więcej się nie spotkają, to było niemalże pewne. Taki zagubiony dzieciak miał nikłe szanse na przeżycie. Nie był świadomy tego jakie szczęście miał, że trafił na niego akurat Jalla. Konfrontacja z jakimś innym wymordowanym mogłaby się dla niego skończyć śmiercią. Dlaczego więc niebieskowłosy puścił go wolno, skoro nie chciał jego śmierci? Uznał, że już i tak za bardzo wmieszał się w nieswoje sprawy. Poza tym... chłopak miał własny rozum i wolną wolę, powinien sam zadecydować do będzie dla niego dobre. To pierwsza lekcja, pierwszy trudny wybór przed którym stanął. Powinien zaufać rybiemu wymordowanemu czy znaleźć własną ścieżkę? Jarle sam nie wiedział jak zachowałby się na jego miejscu.
Spuścił wzrok, zerkając prosto na swoje stopy. Kroczył wolno przed siebie, niczym żona Lota, uciekająca z zagrożonej zagładą Sodomy. Nie oglądał się za siebie, choć zżerała go ciekawość. Wiatr rozwiał jego włosy, miał ochotę odwrócić się, by móc łatwiej je złapać i doprowadzić do porządku. Chciał ostatni raz spojrzeć za siebie, jakby właśnie zostawiał za sobą coś ważnego. Lub kogoś. Silny podmuch sprawił, że piasek zaatakował jego twarz. Nie zdążył się zasłonić ręką. Wytarł twarz rękawem. Chciał odwrócić się, by uniknąć kolejnej konfrontacji z maleńkimi drobinkami piachu, które miały zaatakować ponownie. Wyjął butelkę wody, odkręcił ją i upił łyk. Odchrząknął dość głośno, zakręcając butlę. Chwilę późnij ta wypadła mu z rąk. W tym właśnie momencie odwrócił się, spoglądając w tył. Dostrzegł za sobą sylwetkę chłopaka, która mozolnie poruszała się w jego kierunku. Z wrażenia uchylił usta, stał tak i się patrzył. Zmienił się w słup soli, jak nieposłuszna żona Lota. Skamieniał z wrażenia.
A jednak...
Wgapił się w Juna, schylając się po butelkę. Odetchnął jakby z ulgą, pocierając czoło wierzchem dłoni. Przymknął na chwilę oczy, nie wierząc w to, że widzi Sabbatha. Mrugnął oczami, nawet przetarł je rękawem. Sylwetka nie zniknęła. On naprawdę tam był. Nie czekał nawet chwilę, od razu ruszył w jego kierunku. Cieszył się, ale jednocześnie obawiał, bo chłopak mógł się okazać ogromnym ciężarem. Warto było aż tak ryzykować?
Musiała upłynąć chwila zanim ich dystans zmniejszył się na tyle, aby mogli sobie spojrzeć w oczy. W dotychczas zimnym spojrzeniu Jalli pojawił się ciepły, niespodziewany błysk. Jakaś iskra w oku. Zgryzł wargę i zamyślił się. Co powinien powiedzieć? Co chciał powiedzieć?
Obawiałem się, że jednak nie zmądrzejesz — burknął, podchodząc do niego nieco bliżej. Jego lewy kącik ust drgnął, formując coś na kształt uśmiechu. Dziwnego uśmiechu, ale wciąż uśmiechu. W dłoni wciąż trzymał butelkę z wodą, z której niedawno upił łyk. Ścisnął ją lekko, po czym wyciągnął rękę do przodu, machając wodą niemalże przed twarzą Juna. — Napij się — polecił, wpychając mu butelkę w wolną rękę, bo w jednej wciąż miał nóż, prawda? Spojrzał gdzieś w bok i w tej samej chwili przypomniał sobie o tym, że ma gdzieś jeszcze schowany kawałek pieczywa. Rozejrzał się po kieszeniach i po chwili wyjął z jednej z nim kawałek jakiegoś suchego chleba zawinięty w jakiś papierek. Ułamał sobie mniejszy kawałek, a to co pozostało wyciągnął w kierunku Sabbatha. — Spokojnie, nie jest zatruty. Jest tylko trochę suchy, śmiesznie chrupie między zębami. — posłał mu nikły uśmiech, a po czym zwrócił się w kierunku, w którym powinni iść. Przeszedł obok chłopaka tak, że stanął z nim ramię w ramię.
A więc? Co Cię skłoniło by jednak za mną pójść? — spytał, bo naprawdę był takie ogromnie ciekawy. Z samego początku tak bardzo się upierał, że ucieknie i w ogóle. Jarle domyślał się jaką odpowiedź może dostać, ale to były tylko domysłu. Zdecydowanie bardziej wolał usłyszeć to z jego własnych ust. — Pytaj o co chcesz, rozmawiaj ze mną, miło byłoby nareszcie z kimś normalnie porozmawiać. — kiwnął głową, lustrując go wzrokiem. — Dasz radę iść? Nie mamy zbyt wiele czasu, niedługo zrobi się ciemno.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 18 z 23 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19 ... 23  Next
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach