Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Go down

Pisanie 27.03.17 23:32  •  Cała historia... [ Yoshi x Inu ]  Empty Cała historia... [ Yoshi x Inu ]
Yoshi i Inu
Historia Czerwonego Króla...

Przeszłość... Dziesięć lat temu... Desperacja...
Miał być to zwykły dzień, gdzie na niebie rozszalały sztorm przecina z wściekłości raz po raz czarne niebo, ze zgrzytem o zębów w swym szale nie raz ciężką pięścią uderzał w ziemię, a ta drżała pod wpływem jego destrukcyjnej siły. Deszcz padał wtedy niezwykle obficie. Grube, brudne, wydawały się niemal czarne jak samo podłoże po którym wtedy stąpał. Każda kropla cudownie orzeźwiała suche otoczenie, a część mieszkańców wychodziła na ulice zaczerpnąć kilka łyków, okropnie smakującej wody. Smaku tego gówna nie dało się opisać, było jak tysiące najgorszych, niszczących żołądek poprzez doprowadzenie do wymiotów, coś... A nawet było małym skrawkiem doświadczenia, jakie niosło ze sobą posmakowanie łez płaczącego nieba.
Czerwony Król, właśnie kroczył przed siebie, każdy jego krop odbijał chlupnięcie przemoczonej do granic możliwości ziemi. Czasem, jego but na ułamek sekundy wtapiał się w bajoro, z którego lekkim szarpnięciem musiał się wyrwać. Stukot ciężkich kropli uderzał o jego czarny kaptur, którego ozdobne futerko, opadło już dawno lekko w dół, przysłaniając niezbyt znacząco spojrzenie szkarłatnych ślepi. Można było sobie wyobrazić, jak spore były te opady, kiedy z każdym kolejnym uderzeniem, przewieszony przez jedno ramię miecz zaczynał się coraz to bardziej kołysać, nie wspominając już, o tym że krzyk wiatru nie miał tutaj znaczenia, gdyż dzisiejszego dnia i on sam wystraszył się, schował nie wiadomo gdzie, z zamiarem przeczekania burzy.
Mieszkańcy wychodzili z zniszczonych budynków, opuszczali swe nory i rozkładali ręce w bezradności, rozchylali szeroko usta, by po chwili kaszleć i starać powstrzymać podchodzące do gardła wymioty. Tak raz po raz, tylko by choć odrobinę zaspokoić palące gardło pragnienie, przy którym żółty kwas z żołądka był jak miłe muśnięcie nieobecnego wiatru. Niekiedy desperackie jednostki wystawiały połatane kawałkami złomu wiadra, inni przytkane szmatą plastikowe misę, a jeszcze inni przerdzewiałe garnki, w których na co dzień być może gotowali jakieś jedzenie.
Czerwony Król, nie był wzruszony tym widokiem, nie zatrzymywał się czy nie pozostawiał swojego spojrzenia na dłużej niż sekundę, mijając kogokolwiek. Zaznajomiony z otaczającą go nędzą, jak i w części pożarty przez swoje Alter Ego, kierował się ku własnemu celu. A miał być to opuszczony hangar, należący do pewnej niezbyt małej grupki przestępczej, która szczyciła się swymi towarami w postaci kobiet... Kiedy tylko upatrzyli sobie zdobycz, ta niemal nie miała szans, by by nie zostać sprzedana do burdelu czy na własny użytek jakiegoś nawet średnio zamożnego zboczeńca. Takie rzeczy jak kobiety kosztowały mniej niż woda, a były traktowane gorzej niż zwierzęta. Często przez nich najpierw testowane, pod względem wiadomych aspektów... Grupowo gwałcone, poniżane, dostające minimalne porcje pożywienia i wody, tak by nie zemdleć i przynajmniej wydawać udawane dźwięki rozkoszy ku radości swoim panom.
Yoshi dwa dni temu otrzymał SMSa, a jego zawartością było zlecenie na dostarczenie przesyłki w postaci ludzkiej, do jednego z bardziej "zamożnych" mieszkańców Desperacji. Z początku, nie chciał przyjąć takiego zlecenia, ale został skuszony niezwykle wielkim wynagrodzeniem jak za taką robotę, jak i dodatkowo zapewniony, że przesyłka musi zostać dostarczona jak najszybciej, chroniona nawet własnym życiem... Gdyż był tak bardzo cenna. Ale jaka przyszła dziwka może być tak bardzo cenna... Zadawał sobie to pytanie, od momentu, kiedy wyruszył w stronę miejsca spotkania. Nie miał pojęcia, nic nie przychodziło mu do głowy.
Miejsce spotkania, hangar... Stary budynek, który bardziej pokryty jest już rdzą niż czymkolwiek innym, a tylnia część dachu została już nadgryziona tak bardzo, iż upadła na ziemię, robiąc sporej wielkości dziurę. Stojąc przed wielkimi drzwiami, które otwierały się tylko od środka, wymruczał pod nosem.
-Jeśli te kurwy wrabiają mnie w coś... To zapierdolę ich na miejscu. -sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął swój telefon. Krople uderzały w jego ekran, toteż nachylił się do przodu, by przykryć go swym łbem. Otworzył wiadomości i czytał. Miał w nich podany specjalny kod, w postaci uderzeń, dzięki któremu otworzą mu wrota. Ślepia zatrzymały się na ów skrawku. Zaraz wyciągnął dłoń przed siebie, w której trzymał katanę. Jednym z jej końców, uderzył raz mocniej i sześć razy szybkim, krótkim pchnięciem. Za każdym razem cios brzmiał, jakby ten uderzał w wielki gong, a jego ryk rozdzierał nawet sam grzmot burzy. Czuł jak pobliscy mieszkańcy, rzucają na niego spojrzenie i wyobrażał sobie ich mini, jak i oczywiście wszelkie słowa, które padały z ich ust, tworząc kolejne plotki o jego personie.
A w głuchej chwili braku odpowiedzi, stwierdził, że chyba coś źle zrobił. Ta myśl mignęła mu tylko, gdyż usłyszał czyjeś kroki, a kiedy te ucichły, rozległ się szum otwieranych ciężkim metalowych drzwi. Nim światło zdążyło rzucić swoje spojrzenie do środka, ten zaczął już iść, robiąc kilka kroków przed siebie, wchodząc w objęcia otaczających go cieni. Mimo panującego półmroku na zewnątrz, tutaj było o wiele ciemniej. Nie widział zbyt dobrze niczego, jedynie jakieś zarysy postaci.
-Witaj... Czerwony Królu... -dźwięk wystrzelił w jego stronę odbijając się kilkukrotnie echem od wszystkich ścian, dając mu chwilę do namysłu, by mógł określić płeć mówcy, a i tak mu to nie wyszło. Wtem drzwi za nim zaczęły się zasuwać, a ku jego zdziwieniu nagle rozbłysnęło światło, było tak białe, że ten odruchowo uniósł ramię do góry, przysłaniając oczy. Powieki kilkukrotnie uderzyły o siebie, starając przyzwyczaić się do tego. Będąc w środku, słyszał jak bębniący deszcz wystukuje swe własne rytmy, toteż każdy w środku musiał dość mocno unosić swój głos.
Zaraz jego ręką zaczynała opadać, ślepia zmrużone, z kilkoma mroczkami rozmywającymi obraz spojrzały przed siebie. Rysy postaci zaczynały nabierać szczegółów, z każdym klaśnięciem powiek, a tym samym nasycały się barwami. Niespełna 15 metrów od niego, stały cztery jednostki. Trzej mężczyzn i jedna kobieta.  
Jego szkarłatne spojrzenie zatrzymało się najpierw na kobiecie, którą uznał od razu za wspomniany towar. Czym prędzej odstąpił od tej myśli, kiedy tylko zobaczył jak ta wygląda i jaką posturą siebie prezentuje. Wyglądała... dość pociągająco jak na swój niezbyt kobiecy kształt piersi czy dolnych partii. Niezbyt długie włosy spięte w luźnego koka, kilka kosmyków zasłaniało jej prawe oko, które dodatkowo przysłonięte było opaską. Kolor ich był bladym blondem, które podkreślały niezwykle błękitne oczy, wyglądające jak niebo, które oglądali ludzie za dnia dobre tysiąc lat temu. Mały lekko szpiczasty nos, jak i szaleńczy uśmiech rozciągający się pod nim, który dumnie prezentował jej niezbyt białe uzębienie, zniszczone zapewne przez te dziwne "słodycze", które trzyma w buzi. Jedno pociągnięcie nosa Yoshiego, dało mu niezaprzeczalny dowód, że jest to jakiś narkotyk... Ale nie wiedział jaki. Nie rozpoznawał tego zapachu zbyt dobrze, co podało mu kolejny fakt, iż jest to coś nowego na rynku albo coś do czego mają dostęp tylko nieliczne jednostki. Odziana w dość skąpe ciuchy, czarny top i obcisłe krótkie spodnie, które na pierwszy rzut oka wyglądały jak bielizna. Na ramiona zarzucony czarny płaszcz, rozpięty od dołu, aż po szyję, gdzie ukrywał dobrze jej stare blizny. Stała w rozkroku, za plecami trzymając wielką siekierę.
Tuż obok niej stali mężczyźni Hausen, Striker i Colt. Znał ich dość dobrze, gdyż niejednokrotnie był w ich towarzystwie w zleceniu, które polegało na wyeliminowaniu kogoś. Żaden z nich się zbytnio nie zmienił, Hausen, którego włosy miały barwę jasnego brązu, popadające w blond. Lecz ich pierwotną barwę potwierdzona była przez, krótko ścięte włosy na bokach, będące o dość ciemnym zabarwieniu miedzi. Wyższy o ponad głowę od nieznajomej dziewczyny, mający niemal 195 metrów wysokości i 82 kilogramy wagi czystych mięśni.
Na prawo od niego stał Striker, najbardziej pojebany koleś z całej tej trójki. Sam wyraz jego twarzy był porównywalny do Czerwonego Króla, choć brakowało mu do niego siły. Rozcięty na pół do połowy język wyleciał spomiędzy jego wart, oblizując kąciki ust. Ciemna karnacja ciała, niemal całe siwe włosy, z przebłyskami czarnych pasem. Bardzo małe źrenice, jaki sama tęczówka, wskazywały na to, że dalej bierze wspomagacze, które sprawiały, że mógł przez pewien czas rywalizować, a nawet przewyższać siłę Yoshiego. Na potwierdzenie tego, drżące w niemal przytakujący sposób ręce był aż zbyt trafnym spostrzeżeniem. Mający za plecami sporej wielkości nóż, porównywalny do maczety, którym posługiwał się jak nikt inny. Odziany w czarną kamizelkę, długie ciemno zielone spodnie i jak zwykle czarne skórzane rękawiczki, z wyciętymi na palcach dziurach i jeszcze rozpoznawalny dla sporej części "podziemnego" grona tatuaż na jego prawym ramieniu...
W tym wszystkim nie mogło zabraknąć Colta. Chyba najbardziej niebezpiecznego typa spośród ich wszystkich. Nawet podczas misji wykonywanych w duecie, zdawał się niezbyt przemęczać niezależnie od tego jaki przeciwnik stanął naprzeciw nich. Niezbyt gadatliwy chłopak, skrywający połowę swojej twarzy za niemal identycznym kołnierzem, noszonym przez nieznajomą blondynkę. Wąskie ślepia, niemające w sobie żadnych emocji, przepełnione pustką... Jakby nie miał w swoim życiu żadnej rzeczy za którą chciałby walczyć, żadnego celu do którego chce dążyć. On po prostu jest lalką, której przeszłość nie jest znana Yoshiemu, gdyż w przeszłości zawsze unikał jakiejkolwiek odpowiedzi na ten temat. Jedyne co zdradzało cokolwiek na jego temat, była blizna pod lewym okiem, która przyozdabia jego twarz od pamiętnej nocy, kiedy to po raz pierwszy został ranny na jego oczach. Nigdy to się nie zdarzyło, a jednak... Wtedy coś sprawiło, że jego ciało zamarło i nie mógł się ruszyć. Do tej pory, kiedy te chwile przejdą przez myśl temu chodzącemu czerwonemu potworowi, nie może dojść do sensownego wytłumaczenia... Czarne krótkie włosy, stojące na wszystkie strony świata, lekko wychylają się za jego odstających uszu. Wyglądający najmłodziej ze wszystkich, gdyż na lat być może 16, ze spojrzeniem rzucającym na każdego innego, jak gdyby żył dłużej niż sam Czerwony Król. To co najbardziej porusza czy podnieca Yoshiego, to fakt, że ten chłopak prawdopodobnie jest silniejszy od niego.
A sam ten fakt, kiedy ich spojrzenia przecięły się, sprawiło, że na świat zajrzał by przywitać się za starymi znajomymi właśnie on... We własnej osobie...
-Hahahahahah! To Ci dopiero widok. -lewa dłoń uniosła się nad jego łeb, by złapać za czubek kaptura i pociągnąć go za plecy. Machinalnie, jego łeb opadł na lewę ramię, a ku wszystkim obecnym pod jego nosem rozciągnął się ten demoniczny uśmiech, ukazujący białe krwiożercze kły. Oczy zadrżały i rozszerzyły się.
-Trzej muszkieterowie w jednym miejscu, ochraniający? Jakąś pizdę? -głowa przeskoczyła na drugie ramię.
-Hausen, nie pamiętam byś miał taką chujową dziarę na ryju. -czerwony łeb znów zmienił swoje położenie. Doskakując do poprzedniego barku.
-Striker ćpunie. Dalej bierzesz to gówno, co? Bez tego możesz mi jedynie ssać fiuta po same jaja. Hahah! -rozległ się rechot. Psychopatyczny śmiech zagłuszał dudniące bębny niebios, wydające się być teraz jedynie szumem wiatru pośród grzmiących fal jego śmiechu. Ale to nie potrwało krótko, zaraz do jego uszu dotarł znajomy głos, który stępił całe śmieszkowanie.
-A o mnie to już nic nie powiesz... Yoshi...? -niemający w sobie krzty jakiegokolwiek uczucia, emocji, nutki czegokolwiek. Głos należący do Colta, był dalej dziecinny, jak gdyby dalej chodził do gimnazjum i własnie przechodził mutację, jakby połknął gruszkę... Aż wywołał dreszcze na plecach bohatera tej niezwykle długiej historii, która nawet się nie zaczęła... Kąciki ust uniosły mu się jeszcze wyżej, jakby sam demon chwycił za nie i pociągnął mimo ograniczeń do góry.
-Cooooooooolt! -rozległ się zgrzyt, zaraz w miejscu gdzie stał Czerwony Król, w powietrzu wisiał jedynie pokrowiec po jego katanie, a on zniknął pojawiając się tuż przy dzieciaku, który w równym tempie zareagował wyciągając z niewiadomego miejsca czarne tanto, przy czym towarzyszył mu odgłos falującego płaszcza. Pozostała trójka, spojrzała dopiero w stronę ich, kiedy dźwięk przygryzającego się metalu wybuchł tuż obok nich, a za nim stukot obijającego się specjalnego pokrowca. Jakież to zdziwienie wymalowało się na ich twarzy, kiedy ich oczy po raz kolejny zwiesiły się na nim. Jego ciało nie było pokryte przez znane przez nich wszystkich czarne znaki, a mimo to poruszał się na tyle szybko, iż krople z jego płaszczu dopiero teraz opadły na głucho na ziemię. Biały zęby uniosły się i chrypliwy głos mruknął.
-Ty nic się nie zmieniłeś... -z jego ust wypłynęła jedna... druga i trzecia nutka krwi. Colt w jednej ręce trzymał swoje tanto, a przy pomocy drugiej nadział Demona na bliźniacze czarne ostrze, przebijając go na wylot. I znów rozległ się mrożący krew w żyłach rechot, lecz nie tak głośny jak wcześniej, gdyż ostrze w jego ciele uniemożliwiało mu to.
-Dość kurwa! Koniec zabawy! -kobiecy głos wpadł do uszu wszystkich obecnych. Teraz był pewny, osoba która go przywitała była właśnie ta kobieta, w otoczeniu jego znajomych.
-Wezwałam Cie tutaj nie po to byś bawił się z kumplami, tylko po to byś dowodził transferowi mojej dziwki, dla klienta. A jego imię dobrze będziesz znał. Kuroi Akuma - Twój przyrodni brat... Czarny Demon! -z twarzy zniknął mu uśmiech, zrobił kilka kroków do tyłu, jakby będąc niepojęcie zaskoczonym. Jak gdyby spadło na niego samo niebo, przed oczyma przemknęły mu obrazy, nogi ugięły się niemal tak mocno, że zachwiał się i upadłby na ziemię, gdyby nie to, że z niezwykłą wściekłością wbił swój miecz w podłoże.
--Przecież... Jak... On... znaczy ja... Ja go kurwa zabiłem! -z mamrotania i niezbyt słyszalnego dla wszystkich głosu, wyrzucił ostatnie słowa z istnym krzykiem. Nie zważając na jego stan nieznajoma kobieta kontynuowała.
-Przesyłką będzie ludzka kobieta, niebędąca zarażoną przez Wirus X. Nawet nie... Dziewczyna, mająca imię Inu. Która nie jest byle jakim towarem. Dziewica, nie zaraziła się jeszcze wirusem, przebywając z nami niemal dwa tygodnie... Jest albo odporna albo chuj wie co. Tak czy inaczej, za jej ciało płacą krocie. A plotka z towarem rozeszła się już i teraz każdy chce ją zdobyć czy odzyskać... Chuj mnie obchodzi czy będą ją później ruchać wszyscy z otoczenia Kuroi czy on sam, ale zapłacił mi tyle, że do końca życia ja i moja grupa możemy wynajmować takich jak Ty. Mając tyle kasy, jesteście dla mnie jak dziwki. -oddech Czerwonego Króla cały czas przyśpieszał... Czyżby się bał?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Zachód miasta. Prawdziwa idylla. Miejsce miodem i mlekiem płynące.
Uśmiech ludzi był przenoszony na każdego mieszkańca tejże miejscowości, którą pokrywały rozlegle pastwiska, sady i ogrody. Pejzaż zbudowany z zielonych dolin i drewnianych domostw. Miejsce gdzie życie toczyło się swoim torem, gdzie nikomu nigdzie się nie spieszyło zaś natura była na wyciągnięcie ręki. Nawet zwierzęta miały tutaj raj na ziemi, miały dostęp do naturalnych bogactw przyrody, oraz nie musiały walczyć o pożywienie z kimkolwiek.
W tym oto miejscu rozpoczyna się jedna z miliona historii należących do ludzi. Tyczyła się ona pewnej dziewczyny, która została wychowana w tak idealistycznym miejscu. Została wychowana przez kochającą rodzinę, która trudniła się w powszechnym tutaj rolnictwie. Nie była bogata, lecz również niczego im nie brakowało do szczęścia. Mieli wsparcie od sąsiadów, bliskich i krewnych, czegóż tu więcej chcieć?
Była ciepła pora roku, przyroda ukazywała ludzkim oczom swój potencjał, kolorowa roślinność częstowała wszystkich słodkimi i orzeźwiającymi zapachami, melodyjny śpiew ptaków koił nerwy każdemu, kto tego potrzebował. Dzieci nie korzystały tutaj z dobrodziejstw elektroniki, bynajmniej nie z powodu ich niedostępności. W tych czasach każdy miał dostęp do uciech nowoczesności, jednakże większość maluchów wolała szaleć i krzyczeć pod błękitnym niebem czując miękką trawę pod stopami. Pewna dziewczynka w wieku 15 lat obserwowała najmłodszych, którzy bez granic energii biegali i bawili się w różne wymyślne gry. Jadła swój obiad na ganku swojego domku, promienie słońca gładziły jej piegowatą twarz zaś jasne i szczere oczy wpatrywały się w szczęśliwe dzieciaki na tle zielonego płótna. Niczego jej tutaj nie brakowało. U jej stup leżało czarne psisko przypominające wilka. Był on jednym z najlepszych przyjaciół Inu, gdyż tak nazywa się ta dziewczyna. Jak wyglądała? Z pewnością niewinnie, jak wszystkie dzieciaki w tej dzielnicy. Na czoło opadały rzadkie kosmyki grzywki, na plecach zaś układały się nieuczesane włosy koloru orzecha włoskiego sięgając jej niemalże do bioder. Połowa z nich była związana z jeden uroczy warkocz. Nos miała zadarty, niewielki, oczy miała duże w kształcie migdałów o niebieskich tęczówkach. Jej policzki były usypane czekoladowymi piegami. Na jej delikatnie różowych ustach widniał szczery uśmiech, który uwydatniał pyzate kształty twarzy. Była ubrana w zwiewną sukienkę, na głowie miała słomiany kapelusz, który chronił jej łebek przed niekiedy nachalnym słońcem.
Czas trwał, dzień zbliżał się ku końcowi, w ciągu dwóch godzin zrobi się ciemno. W tym czasie dziewczynka zdążyła najeść się do syta i pomóc rodzicom przy obrządkach zwierząt. Miała kilka ulubieńców. Jednym z nich była kasztanowa klacz o imieniu Soraya o wielkim sercu i cierpliwości. Inu już nieraz dała jej popalić, lecz zwierzę okazywało niezwykłą troskę w stosunku do dzieci. Kolejnymi przyjaciółmi była także...gęś! Jak również jedna z krów. Często w ciągu dnia zjawiał się również rudy kocur, który łaknął pieszczot. Z nimi miała najczęstszy kontakt, nie można było również zapomnieć o Kuro - czarnym wilczurze.
A propos niego. Inu nie widziała go od 4 godzin, co się nigdy nie zdarzało. Pies nie był pierwszej młodości, miał już za sobą 7 lat życia, więc nie w głowie mu były harce czy ucieczki. Oczywiście ten fakt nie umknął dziewczynie, która zaczęła się o niego martwić. Miała jeszcze trochę czasu nim się ściemni, więc postanowiła wyruszać na poszukiwania.
Jedyne co przyszło jej do głowy to pójście do pobliskiego sadu, gdyż na rozpostartym przed jej oczami polu nie zauważyła niczego znajomego. Uparcie więc skierowała swoje kroki w obranym kierunku, sad ów był oddalony o jakiś kilometr drogi. Był również ogromny, rozpościerał się na kilka kilometrów i składał się z przeróżnych okazów drzew. Poszukiwania nie były nieprzyjemne, po drodze dziewczyna zerwała jabłko i pomarańcz, po czym ochoczo je spałaszowała. Szła niespiesznie pomiędzy drzewami różnej wielkości rozglądając się na boki. Słońce robiło się powoli pomarańczowe zwiastując nadchodzący wieczór. Musiała się pospieszyć. - KURO! Gdzie jesteś!? - Wołała z całych sił.
Poszukiwania trwały już dobrą godzinę, Inu zaś zawędrowała aż do połowy sadu. Nadal niczego nie znalazła. Westchnęła z rezygnacją. Prawdopodobnie psiak wrócił już do domu, a ona wędrowała tutaj bez celu. Już miała zawrócić, kiedy w oddali zobaczyła coś czarnego, coś, co leżało między drzewami. Uśmiechnęła się szeroko, była przekonana, że to był Kuro. Ruszyła biegiem, jej sukienka zafurkotała, włosy zostały rozrzucone przez jej pęd. W miarę zbliżania się do celu, jej tempo stopniowo zwalniało zaś uśmiech powoli gasł podobnie jak zbliżające się do krańca słońce. W pewnym momencie zatrzymała się jakieś 5 metrów przed swoim celem, który tworzył teraz zarys czegoś zupełnie innego niż pies. Było to ciało. Wokół niego rozpościerała się czerwona ciecz. Nie widziała twarzy gdyż górna część była przykryta czarną płachtą, prawdopodobnie aby je jak najbardziej ukryć. Inu przez moment stała niczym słup, nie ruszyła się, patrzyła się na ciało jak na najgorszą zjawę. To nie była naturalna śmierć, ktoś śmiał zabić tą osobę. W takim miejscu było to dla niej nie do pomyślenia. Wśród sąsiadów zdarzały się kłótnie jednak nigdy nie kończyły się one tak tragicznie. Dziewczynka cofnęła się o krok, odwróciła wzrok by nie patrzyć dłużej na truchło. Jej serce zaczęło tłuc jak szalone ze strachy, jej ciało zesztywniało, oddychała szybciej niż zwykle. Zrobiło jej się gorąco, adrenalina zagrzmiała w jej ciele dając znak do ucieczki.
Odwróciła się i krzyknęła płaczliwie. Uciekała co sił mimo że szybko traciła siły. Przebiegła jakieś 300 metrów, lecz na drodze w oka mgnieniu pojawiły się dwie postaci. Nie widziała ich dokładnie, stały między dwoma rzędami drzew tuż za zachodzącym nisko słońcem. Rzucali dwa długie i koszmarne cienie na Inu. Zatrzymała się, oddychała przez otwarte usta i spoglądała przerażonym wzrokiem na dziwne postaci. Przypominały zwykłych ludzi, lecz czuła na sobie ich wzrok, który łaknął krwi. Nie wiedziała co zrobić, nie widziała nawet wyraźnie twarzy, które należały do dobrze zbudowanych mężczyzn, lecz nie byli ubrani jak tutejsi. Mieli na siebie podartą odzież, przy pasach mieli przymocowane pochwy na bronie, lecz dziewczyna nie była w stanie dostrzec żadnych szczegółów, prócz konturów. Nastała uciążliwa cisza, dla Inu trwała ona przez kilka godzin. Czuła ciężar na swoich barkach jak i natrętny wzrok niezwiastujący niczego dobrego. -E...Co...tu ....robicie? Kim....jesteście? - Zapytała choć jej głos ledwo co uszedł do eteru. Lecz oni usłyszeli mimo przeszkód. Zarechotali. Ich ohydny śmiech był niczym pazury drapiące po tablicy. Dziewczyna zadrżała, mimowolnie przemknęła ślinę. - Ty, kurwa, patrz. Jaki nam się okaz trafił - Zawył jeden z nich. Jego głos ledwo co przypominał ludzki, był nasączony najbardziej trującym jadem. - Zajebiście. Akurat mi się nudziło. Choć to świetne uczucie najeść się do syta, niebo w gębie. Misje z żarciem są najlepsze - Ozwał się kolejny głos, jego tonacja była niższa niż u poprzedniego jednak przepełniony był równie złowróżbną aurą co poprzedni. Inu już wiedziała, z kim miała do czynienia. Byli prawdopodobnie rebeliantami, którzy z zaciekłą zawziętością walczyli z wojskami miasta. Byli zwani łowcami, którzy znali wymyślne przejścia do różnych dzielnic i od setek lat nieustannie sprzeciwiali się reżimowi władz. Był to najgorszy z możliwych pechów w życiu. Inu zrobiła kroki do tyłu. Musiała uciec, inaczej....wolała sobie nawet nie wyobrażać swojego losu. Słyszała już mnóstwo ostrzeżeń przed łowcami. Krąży wiele legend na ich temat, lecz wszystkie kończą się tak samo - śmiercią....
Dziewczynka zrobiła odwrót, popędziła przed siebie chcąc zniknąć im z oczów. Łzy napłynęły jej do oczów zaś w głowie zalała ją fala wszystkich modlitw, które zdołała sobie przypomnieć. Biegła właściwie na oślep, zmęczenie dusiło ją w pierś, oddychała ze świstem, lecz adrenalina pchała ją naprzód.
Poczuła nagle ostry ból na barkach. Została uderzona jakimś obuchem w plecy. Momentalnie upadła sparaliżowana bólem. Jakim cudem te potwory poruszały się tak szybko? Dla niej było to abstrakcją. Leżała jak kłoda oddychając przez zaciśnięte gardło, grudki ziemi przykleiły się do jej spoconego policzka, jej wzrok przeskakiwał z jednego punktu na drugie nie mogąc wyostrzyć obrazu, w uszach słyszała jedynie echo dudnienia swojego rozszalałego serca. Padły na nią dwa wielkie cienie, byli tuż obok niej i obleśnie się z niej nabijali. - To co? Nagroda za dobrą robotę? - Zagadnął jeden z nich, słychać było mlaśnięcie językiem. Inu zadrżała. - Kurwa mam lepszy pomysł....- Zaczął drugi z nich, lecz nagle w tle rozniósł się szczek. Dziewczyna doskonale go znała. Był to Kuro. Odwróciła głowę z dużym wysiłkiem by spoglądnąć na zbliżającą się psią sylwetkę. Pędził on na ratunek. Nie....Nie podchodź....Nie idź tu....Uciekaj....Proszę... Wiedziała że jej przyjaciel nie ma szans w spotkaniu z łowcami. Ten jednak bez wahania pędził co sił, zbliżał się z zawrotną szybkością szczerząc kły. Inu spoglądała na niego z przerażeniem, błagała w myślach wszystkich bogów świata by się nie zbliżał, jej oczy zaszły szklaną powłoką łez. Oglądała wszystko niczym w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Kuro zbliżył się na dostateczną odległość, odbił się zwinnie od ziemi i zrobił wyskok wprost do gardła mężczyzny. Ten stał przez dłuższy czas niewzruszony. Kiedy Kuro już był w powietrzu, ten zrobił ruch, którego nie zdołałby zrobić żaden zwykły człowiek. W oka mgnieniu wyciągnął swój miecz, który zalśnił w promieniach krwistego słońca i tym samym ruchem zrobił zręczne cięcie. Ostrze ze świstem przecięło powietrze wraz z szyją psa. Inu wzięła wdech, zatrzymała powietrze w płucach zapominając jak prawidłowo robi się wydech. Widziała pod słońcem jak ciało Kuro zostaje rozdzielone na dwie części, krople krwi trysnęły niczym fontanna obijając czerwone światło. Zarówno łeb jak i ciało opadło bezwładnie nieopodal stóp zabójcy. Dopiero w tym momencie Inu zdołała zrobić wydech podczas zamiaru wymówienia jakiś słów, lecz te ugrzęzły jej w gardle niczym najostrzejsza drzazga. Jej drżące wargi wydały jedynie dziwny dźwięk niepodobny do niczego, duszący, chrapliwy i drgający głos. Wyciągnęła swoją delikatną rączkę w stronę Kuro jakby była w stanie go jeszcze uratować. Nie...- Wybełkotała, to krótkie słowo ledwo co przecisnęło się przez ściśnięte gardło. Nagle na jej ramię spadła potężnie silna stopa. Zawyła z bólu. - Oh, to był twój pieseczek? Kurwa, bo zaraz się rozbeczę, haha - Zakpił jeden z nich. - Dobra bez jaj, zróbmy z nią porządek - Słychać było uderzenie, cios prawdopodobnie prosto w szczękę. - Jesteś kurwa pierdolonym debilem. Zobacz na nią. Wiesz ile forsy za nią dostaniemy? Za nią wynajmiemy tyle dziwek ile tylko zechcemy. Przynajmniej dobrze gałę obciągną, a ta tutaj pewnie chuja co umie - Inu nawet nie potrafiła zrozumieć ich słów. Nie znała tego slangu, tutaj się nim nikt nie posługiwał, nie wiedziała więc co ją czekało. Zamknęła oczy, między rzęsy zaplątała się wielka łza, po czym spłynęła po policzku żłobiąc w nich ślady smutku i przerażenia. Nie słyszała już niczego, nie chciała nic wiedzieć, po prostu czekała jak ofiara na śmierć. Nagle noga została wzięta z jej ręki by po chwili wymierzyć cios w jej głowę. Nie był przesadnie silny, nie zagrażał nawet zdrowiu jednak skutecznie odciął ją od rzeczywistości. Zemdlała...W sadzie po niej pozostał jedynie słomiany kapelusz...
Nie wiadomo ile trwała w tejże błogiej nieświadomości, nikt nie mógł jej tego powiedzieć. Otworzyła oczy, przywitała ją brudna podłoga, na której jej ciało bezwiednie leżało. Rozejrzała się poruszając samą gałką oczną. Była w ponurym i nieoświetlonym oraz bardzo małym pokoju, w powietrzu unosił się duszący kurz i odór, ściany były przyozdobione mozaiką krwi i brudu. Dziewczyna chciała się podnieść. Podparła dłonie o tą osyfioną podłogę, jej głowa jedynie drgnęła, kiedy przeszył ją ostry ból. Był to efekt po solidnym kopnięciu. Ponowiła jednak próbę podniesienia się, tym razem zrobiła to z chirurgiczną precyzją i ostrożnością. Trwało to dobrą minutę, w końcu podniosła się a jej ciężar spoczął na biodrze zaś drżące ręce podpierały jej obolały tułów. Ponownie się rozejrzała. W tym pokoju nie było niczego prócz smrodu, uwalonych ścian i dwóch maleńkich okien, przez które nie przecisnąłby się nawet niemowlak. Światło księżyca próbowało przebić się przez poplamioną szybę, na której odznaczały się ohydne zacieki. Na podłodze tuż przy niej stał poszarzały talerz z pokruszonymi brzegami, w nim leżało coś na wzór jedzenia. Była to raptem zielonkawa papka o dziwnym zapachu. Tuż obok stał ceramiczny kubeczek ze stęchłą wodą, w której pływały pojedyncze brudy. W rogu pokoju zaś widniało zwykłe wiaderko by zachować jakikolwiek poziom czystości, o ile tu coś takiego było.
Inu nie zjadła, nie była głodna dzięki bólowi głowy jak i ohydnemu wyglądowi całego otoczenia. Przeczołgała się do jednego z rogów, podkuliła obdrapane nogi, objęła je ramionami i schowała głowę niczym truchlejące pisklę. Załkała. Rzewne łzy zaczęły spływać jej po policzkach przypominając kształtem wielkie grochy.
Nie liczyła czasu, z resztą nawet nie była w stanie go określić.  Wiedziała tylko, że miała przerąbane. Przeszukała wzrokiem całe pomieszczenie, lecz nie widziała żadnego ostrego narzędzia, którym mogłaby zakończyć swój żywot. Do jej głowy przychodziła jedynie wstążka, którą miała na końcu warkocza....lecz nie wiedziała jak się za to zabrać by za bardzo nie bolało. Nie zasnęła przez całą noc, jaka tutaj trwała. Pojedyncze blade promienie słońca przebiły się przez szybę, nastał ranek. Drzwi nagle rozwarły się z bolesnym krzykiem zawiasów i skrzypieniem drzwi. Do środka weszła jakaś niewysoka blondyna. Nie wyglądała jednak najsympatyczniej. Miała długie blond włosy, była także wyzywająco ubrana, nosiła niemalże bieliznę. Miała również morderczy błysk w oku, podobnież do łowców, których spotkała. Jest przez nich więziona? W jakim celu? Usilnie się nad tym zastanawiała, choć właściwie nie bardzo wiedziała czy chciała posiąść tą wiedzę...
Blondynka obrzuciła wzrokiem całe pomieszczenie i skończyła na Inu. Ich oczy spotkały się. Brązowowłosa skuliła się w sobie pod naporem jej krwawych zapędów, które tliły się głęboko w jej duszy. Nie miała dobrych zamiarów. - Oh, widzę że księżniczka nie chce żreć.... - Syknęła jadowicie, po tym podeszła pewnym krokiem do Inu. Ta otworzyła usta by jakoś się wytłumaczyć, by zdobyć choć namiastkę litości. Nie miała okazji. Została gwałtownie złapana za włosy, cebulki boleśnie zajęczały i napięły jej skórę. Krzyknęła płaczliwie. Blondyna w taki sposób zaciągnęła ją do miejsca z talerzem gdzie najzwyczajniej wsadziła jej nos w obślizgłą papkę. Gdyby nie to, że dziewczyna miała pusty żołądek, natychmiast by się po prostu zrzygała. Jedzenie cuchnęło, najwyraźniej leżało tutaj już któryś dzień. - Żryj to, albo tak ci obiję tą ładną buźkę że się już nigdy nie poznasz - Warknęła kobieta. Inu przełknęła ślinę chcąc stłumić bunt swojego żołądka. Zadrżała, nawet nie miała odwagi otworzyć oczów by nie pogorszyć sytuacji. Otworzyła usta i czym prędzej przełknęła kęs. Jedzenie było cierpkie, kwaśno-gorzkie, nie miało nic wspólnego z dobrym pożywieniem. Kaszlnęła, zwalczyła mdłości i protesty żołądka. Zrobiła jeszcze kilka kęsów, były one ekspresowe by jak najkrócej czuć ohydny smak. Zjadła niemalże wszystko. - Grzeczna dziewczynka. Jeszcze zatęsknisz za jakimkolwiek jedzeniem, tutaj nie jest tak bogato jak w twoim ukochanym mieście - Warknęła sarkastycznie. Złapała Inu za policzki i przybliżyła jej twarz do swojej z cierpkim uśmiechem. Cuchnęła mieszaniną ostrych perfum, które miały chyba zamaskować jej wątpliwą higienę. - Masz szczęście....choć może i pecha? Upatrzył ciebie bogaty kliencik. Ale miałam szczęście że cię wypatrzyłam, tym pojebanym łowcom dałam jakieś grosze, a oni mieli zaciesz jakby wygrali drugie życie hahahha! W każdym bądź razie poszczęściło ci się mała dziwko, do burdelu nie trafisz. Choć może ten klient ma jakieś specjalne zamiary....? - Jej słowa zawisły tajemniczo w powietrzu. Inu przełknęła ślinę, blondyna poczuła to na swojej dłoni i zarechotała równie ohydnie jak ohydnie smakowała ta papka. - Ciekawe jak długo zachowasz tu swoją ładną buźkę - Syknęła i gwałtownie odrzuciła dziewczynę od siebie po czym odwróciła się ostentacyjnie na pięcie. Wzięła talerz, wyszła i po prostu zamknęła drzwi z głośnym trzaskiem.
Inu została pozostawiona sama sobie. Roztrzęsiona niczym źdźbło zboża na wietrze doczołgała się do swojego kąta. Skuliła się, oparła głową o ścianę oczyszczając ją nieco z kurzu. Zawyła wyrzucając z siebie tsunami emocji na zewnątrz ciała. Złapała się za głową, wczepiła palce między włosy by uciszyć szargające nią ponure myśli. Zacisnęła pięści, w których zostały pojedyncze pasma delikatnych włosów, pociągnęła za nie, pojedyncze włoski zostały wyrwane z bólem. Zbyt małym żeby zapomnieć o strachu, o sytuacji, w której się znalazła. Skuliła się mocniej, do granic możliwości swojego ciała by poczuć jak najwięcej ciepła. Pazury wbiły się w jej głowę, przebiły skórę. Nadal zbyt mało. Nie mogła uciec od tego strachu, bezsensowności aktualnego położenia. Wyła niczym zagubione dziecię, bez najmniejszej przerwy. Jej oczy zostały zabarwione przez przekrwione naczynka, rzęsy były posklejane przez łzy zaś one same litrami uciekały z przerażonych oczów by zakończyć swą wędrówkę na drewnianej podłodze wnikając w nią bezpowrotnie.
Przepłakała dobre kilka godzin. Jedynie zmęczenie i wyczerpanie zdołały ją zabrać w bezpieczne ramiona morfeusza, gdzie nie było złych myśli, bólu i strachu. Zasnęła. Nie czuła niczego, trwała w błogiej ciemności przypominającej śmierć, która w tym momencie była czymś kuszącym i słodkim niczym najwspanialsze słodycze.
Obudziła się w nocy. Na podłodze znów pojawiło się jedzenie, równie ohydne co poprzednie. Spała tak twardo, że niczego nie usłyszała. Sięgnęła po swój warkocz, zdjęła wstążkę. Rozłożyła ją na dłoniach i przyjrzała się jej lśniącemu materiałowi pustym i zmęczonym spojrzeniem. W głębiach myśli odbijało się echo wszystkich opowieści o takich miejscach jak to. Nie było szans na przeżycie, na każdej ścieżce czekała ją śmierć, lecz mogła być ona niezwykle bolesna i trwająca latami...
Obwiązała wstążką szyję, skutecznie ją zawiązała. Była zbyt krótka by móc ją jeszcze do czegoś przywiązać. Zacisnęła szczękę walcząc ze sobą, łzy ściekły jej po policzkach, cała drżała. Musiała to zrobić, nie było innej drogi. Ścisnęła wstążkę z całych sił, zabrakło jej tchu. Zamknęła oczy, błagała o to by się to wszystko powiodło, by nie czuć już tego cholernego przerażenia i bólu. Zaczynało jej brakować tchu, zawirowało jej w głowie. Nagle jej dłonie mimowolnie rozluźniły uwiąż jakby były pociągnięte przez samego boga. Wzięła głęboki wdech, skuliła się i rozwarła szeroko oczy. Kilka wdechów. - Kurwa....- Zaklęła i rąbnęła pięścią w podłogę. Zasyczała, kurz zaś uniósł się w powietrze drażniąc jej nozdrza. Kolejne łzy napłynęły spod spuchniętych powiek. Instynktownie nie mogła się zabić. Była zbyt słaba żeby to zrobić. Uderzyła ponownie w podłogę, poczuła ścierpniętą rękę. Klęła w myślach na cały świat.
Po krótkim czasie ponowiła próbę samobójstwa jeszcze kilkakrotnie. Za każdym razem był to marny skutek. Nie była w stanie odebrać sobie życia. Jakaś cholerna małostkowa iskierka nadziei jej na to nie pozwalała. Resztę dni spędziła na naprzemiennym płaczu i spaniu, oraz na zmuszaniu się do jedzenia. Po tym czasie przestało ono tak źle smakować jakby wszelkie kubki smakowe zostały wytępione przez to ohydztwo. Czekała na swoją kolej losu, która została namalowana najbardziej ponurymi odcieniami czerni.....
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Yoshi i Inu
Czerwony Król i mała dziewczynka o imieniu Inu

Cała historia... [ Yoshi x Inu ]  HcgEp2l

Świat w około niego runął, poczuł się jakby wszystko zawirowało, nogi zapadły się pod ziemię, a jego sama postać osunęła się na ziemię, nic nie dało podpieranie się o wbite w ziemię ostrze, wydawało mu się, że coś podcina mu nogi, starając się nie upaść tak by jego twarz nie uderzył prosto o chłodne i zarazem twarde podłoże. Łeb opadł w dół wraz ze wzrokiem, widząc swój własny cień otworzył szeroko usta, starając się złapać powietrze w niechcące współpracować płuca. Miał wrażenie, jakby jego klatka piersiowa zniknęła czy zapadła się, jak sufit tutejszego hangaru, nie mając żadnej szansy na uniesienie się z powrotem do góry. Skulił się, druga noga ugięła się natychmiast, wyglądał jakby teraz ktoś wyrządzał mu nieprawdopodobną krzywdę, jakby był żywcem od środka palony przez czarne boskie niegasnące płomienie, przy których sama noc wydaje się słonecznym dniem. Ręce zacisnęły się na jego piersi, tuż przy dudniącym sercu, sprawiającym, iż klatka piersiowa mimo braku oddechu, unosi się raz po raz, głębokie uderzenia rozchodziły się niewyobrażalnie głośnym echem.
Nieznajoma kobieta, spoglądała na to wszystko z niezwykłym zdziwieniem wymalowanym w centrum jej ślepi, jak i całej jej twarzy. Nie miała w ogóle pojęcia co się własnie stało, dlaczego taki potwór skulił się przed czyimś imieniem, dlaczego został ogarnięty przez niewiadomą agonię... Spojrzała na stojących obok mężczyzn, wpatrując się w nich z iście pytającym wyrazem twarzy, bo przecież oni go jakoś znali...
-E... Z-zróbcie coś! Przecież on kurwa zaraz tutaj zdechnie na naszych oczach! Potrzebujemy go kurwa do transakcji! Bez tego Kuroi nawet się z nami nie spotka! -wykrzyczała na niewzruszonych tym pokazem byłych kompanów Yoshiego. Rzucała chaotycznie swymi oczyma po każdym z nich, aż wreszcie krzycząc nagle.
-Hausen, Striker, Colt! Kurwa! Co... -jej oczy rozszerzyły się diametralnie w jeszcze większym zdziwieniu kiedy zobaczyła, że Colt trzymał w swych dłoniach zaciśnięte bliźniacze ostrza, a po chwili słysząc z prawej skrzypiący nóż Strikera, który charakterystycznie dla siebie ocierał się doszlifowując z każdym kolejnym użyciem przy pomocy dobrze skonstruowanego pokrowca, w którym dodano specjalne kamienie, odwróciła się do niego przerywając swoje zdanie. Cała trójka zaczynała przestawiać się do pozycji bojowej.
-Striker, Colt... Musimy go uspokoić i chronić przy tym Lerōheddo. Ja będę starał się go złapać w odpowiedniej chwili, a Wy po prostu go zajmijcie. Lero! Do tyłu! -niezwykle męski basowy głos, wydostał się z ust brązowowłosego. Który jako jedyny z tu obecnych nie miał żadnej broni. Był człowiekiem, który specjalizował się w walce przy użyciu własnego ciała, znał nieprawdopodobną liczbę stylów i mógł uchodzić za jednego z najbardziej utalentowanych wojowników walczących wręcz. Nagle rozbrzmiał jeden brzdęk, od strony Colta, który sięgnął po coś za swój kołnierz, zaraz Lero (Leroheddo) mogła zobaczyć nieśmiertelnik, na którym wygrawerowane są ogólne dane o młodzieńcze, jak i wielka na osobnej blaszce litera "S". Nieśmiertelnik zachwiał się tuż przed klatką piersiową Czarnowłosego, a zaraz za nim słychać było dwa kolejne... Striker, miał zaczepione swe odznaczenie tuż przy rękojeści swej ulubionej broni, natomiast Hausen obwiązaną srebrny sznur w około pięści, w której zaciśnięta były jego dwie tabliczki, wystające nieznaczenie z dłoni.
Głowa nowej, lecz już mniej czy więcej liczącej się grupki organizacji przestępczej zrobiła krok w tył, kręcąc przecząco głową w narastającym przerażeniu. Jej wzrok zamarł na Czerwonym Królu, którego ciało powoli przechylało się do przodu, widać było, że również ma coś przewieszone przez szyję, to coś powoli zsuwało się, wraz ze zmniejszającą się odległością głowy od mroźnej ziemi, ta wydawała się zaczynać drżeć, wiedząc już co zaraz nastąpi, czując to... Ciężar gęstniejącego powietrza narastał, kobieta na moment zapomniała kompletnie jak się oddycha, drżące z przerażenia ręce upuściły wielką siekierę, choć bardziej miało to charakter, iż ta sama wyrywała się z struchlałych dłoni, chcąc skoczyć i uciec jak najdalej...
-Czyli to wszystko prawda... Wy naprawdę to zrobiliście... -ich głowy nawet nie drgnęły, a zdający się brak jakichkolwiek większych i dłuższych zdań, był spowodowany narastającym skupieniem. Można było powiedzieć, że przewidzieli to co się wydarzy i zaczęli przygotowania od razu kiedy tylko ujrzeli go przekraczającego próg.
-O-on... C-czy tt-taaa... -logiczne i zgrabne zdania przerywały dreszcze czy jąkanie się. Nagle całe otoczeni straciło jakiekolwiek znaczenie, wszystko zamarło, grzmoty ustały bojąc się szepnąć jakiekolwiek słowo, a deszcz nieśmiało w dygoczącym tempie skrobał swymi pazurami po blaszanym zardzewiałym dachu. Szum zsuwającego się srebra, zaraz uderzający bezdźwięcznie jak najgłośniejszy złoty gong, ukazując przed wszystkimi obecnymi, a raczej przed niewiedzą Lero, lekko nadszarpnięty przez wiecznie głodne kły nieubłaganego czasu nieśmiertelnik Czerwonego Króla, na którym była przekreślona litera "S". Strach uderzył w nią z dławiąc wszystkie słowa, które chciała by teraz powiedzieć. Przełknęła jedynie ślinę, przypominając sobie historię, opowiadaną niegdyś w Desperacji...
-Zaczyna się! -szybciej niż jedno uderzenie serca, tyle trwało pojawienie się dziwnych czarnych znaków, które rozdarły jego ciało na dwie części. Potężny i szybki ruch dłonią, by złapać wbitą w ziemię katanę, która zaraz ze zgrzytem i piskiem wyszła z ziemi. W tym momencie wystartował wystartował pierwszy z trójki, było to Striker, który na twarzy był niezwykle zadowolony, z możliwości starcia ze swoim odwiecznym nemezis. W jego głowie nie było miejsca na delikatne obezwładnienie byłego przywódcy grupy, miał zamiar zatopić w nim swój nóż w zamyśle by ten wykrwawił się i opadł ze wszystkich sił... Nie to co inni, chcący jedynie doprowadzić to tego by ten się uspokoił. Poruszał się szybko i zarazem płynnie, krocząc z niezwykłą pewnością siebie, odchylając w pewnym momencie rękę za plecy, wyprowadzając tak precyzyjne cięcie, iż powietrze nawet nie zasyczało z bólu. Ciężka ręka opadła w dół, z nią i broń, rozległ się huk jak gdyby dwa stopy metali zderzyły się ze sobą. Na drodze noża stanęła katana, które ugięła się pod wpływem uderzenia. Drżała, ledwo wytrzymywała ciężar, nieśmiałe skrzypnięcie, a zaraz po nim pęknięcie pojawiło się na ostrzu katany.
Ze wbitym w podłogę wzrokiem Czerwony Król, nawet nie spojrzał na atak swojego znajomego, jakby nie czuł w nim zagrożenia, jakby wiedział gdzie zaatakuje... Dwie siły przepychały się, wydawały się być bardzo równoważne, z jednej strony przeważał bohater tej historii, z drugiej jego przeciwnik, wymieniali się raz po raz, bawiąc się w przeciąganie liny.
-Gdzie on jest... -padły słowa, których nie trzeba było tłumaczyć. Ale głos, który rozbrzmiewał je, był dziki, drapieżny, ledwo zrozumiały, a pewnie gdyby nie powtarzane przez echo, w cale nie zrozumiałem. Czerwonowłosa postać zaczęła się unosić do góry, prezentując tym coraz bardziej swoją siłę, spychając Strikera na kolana. Grymas niezadowolenia pojawił się na jego twarzy, w oczach pojawiła się nutka bezsilności, zdecydowanie i determinacja prysnęła, wraz z możliwością zranienia Yoshiego.
Tuż obok Demona pojawiło się łomotanie skrzydeł płaszczu, zwiastujące nadejście Colta, który nie miał zamiaru czekać dłużej, kiedy pojawiła się okazja do kolejnego ataku, a wraz z nim pojawił się problem dla Wymordowanego, który mimo swojej siły nie mógł walczyć z wieloma tak potężnymi przeciwnikami na raz. Ale... Czy on musiał się bronić? Znów pojawiło się ten charakterystyczny dźwięk rozbijającego się żelastwa, ale tym razem miało to miejsce w momencie kiedy bliźniacze ostrza zacisnęły się na zajętym przez przepychanie Strikera barku.
-Tsh... Zapomniałem o tym gównie. -wyrzucił z siebie niezadowolony młodziak, chcący właśnie zrobić krok w tył, kiedy to na jego klatce piersiowej pojawiła się prawa noga Lidera. Jego ślepia zdążyły się jedynie rozszerzyć w wielkim zdziwieniu, kiedy to bezwładne ciało leciało już w powietrzu, prosto w stronę wielkich metalowych drzwi. Słychać było głośny trzask, przebijający się przez wystraszone krople deszczu. Tym samym cofając nogę Yoshi, starał się wykorzystać to do kolejnego uderzenia, tym razem prosto w przytłoczonego narkomana, ale nagle pojawiło się uczucie zwolnienia, Striker odpuścił sobie przepychankę, odbijając się w tył prostując zgięte nogi, robiąc efektowne salto do tyłu, niemający skrupułów Czerwony Król od razu postawił nogę na ziemi, wybijając się z niego do przodu, prosto na opadającego Siwowłosego.
W tym samym momencie Colt zatrzymał się na masywnych wrotach, wbijając się w nie jak gdyby były zrobione z piachu... Meta ugiął się pod siłą uderzenia, a z ust chłopaka pociekła krew. Wydawać by się mogło, że został już wykluczony z walki, ale nic bardziej mylnego, uniósł łeb, ukazując swój przerażający obojętny wyraz twarzy, na którym nie było żadnego grymasu bólu. Wzrokiem objął rozpoczynającego szarżę Demona.
-Wszystkie żebra... Mam deja vu. -przez myśli przemknęła mu pamiętna noc kiedy po raz ostatni widział się z nim, noc przepełniona historiami i legendami, noc ubarwiona i przesycona szkarłatem czy śmiercią... Nagle Colt wstał jakby nigdy nic, ześlizgując się z wrót na ziemię, by po chwili zacząć coś szeptać pod nosem, siekając jednocześnie powietrze.
Rozszalały Wymordowany miał zamiar dorwać Strikera tuż przy lądowaniu, ale! Za jego plecami pojawił się Housen, rozkładając swe ramiona niczym skrzydła, zamykając zaraz szczelnie ręce swojego celu w nierozrywalnym uścisku. Czegoś takiego pochłonięty jedną myślą pół człowiek pół potwór, nie mógł przewidzieć. Jego taktyka w tym przypadku nie miała żadnego sensu, była czystym instynktem, który nie był idealny, co doprowadziło do tak wielkiego problemu, iż raczej nie będzie mógł sobie z nim poradzić.
Roztrzęsiona Lero, doglądała starcia niemal z ukrycia... Choć ciężko to nazwać kryjówką, gdyż po prostu oddaliła się na tyle ile mogła, w pustym hangarze nie było po prostu możliwości na jakiekolwiek zabawy w chowanego. Widziała Wymordowanego, który w obrazie jej oczu odbijał się w iście mrocznych barwach, ryczący raz po raz głośniej niż wcześniejsze uderzenia boga burzy. Jednym uderzeniem wywołujący fale wiatru, dający sobie radę z trzema wyszkolonymi do granic możliwości najemnikami, niedający się zranić nawet przez cięcie bliźniaczych ostrzy Colta... Więc co mogła innego zrobić, jak dać upust swojemu strachu, który nakreślał iście nieprawdziwy, a zarazem prawdziwy obraz Czerwonego Króla. Popadający w szał, onieśmielający gniew samej śmierci, o sile jakiej jeszcze nigdy nie widziała i nawet nie mogła sobie wyobrazić...
Jakiś czas później... Na niebie przejawiały się pierwsze groty światła przebijające się przez czarną plamę burzy. Ucichły wszelkie wściekłe, krzyczące błyskawice. Deszcz na przestrzeni wzroku istniał jedynie w postaci kapiących kropel deszczu z jakiegokolwiek kąta budynku. Brudne naczynia, miski i inne pojemniki wymordowanych zostały napełnione kilkukrotnie, teraz mogli utopić pragnienie w czeluściach mętnej wody, zdatnej jedynie do umycia stóp, choć niejeden krzywi się na to czy boi, zarazić się jakimś gównem, bo kto wie jakie bakterie pływają w tej deszczówce.
Wszędzie nastała cisza, taka jak nastać mogła tylko w Desperacji. Przygłuszający wszystko inne odgłos burzy, sprawiał, że dzieci mogły cieszyć się koncertem natury. Nie jak w przypadku codzienności, rozlegającymi się prawie na każdym zakręcie krzykami czy jękami wszelkiej maści. Wszędzie była cisza... Tak i w hangarze... Cała trójka najemników stała teraz przy Yoshim, który leżał na ziemi wyglądając na martwego. Z blasku jego ślepi uciekła nawet ta wszechobecna pustka, a choć nie miał żadnej rany, to jego dech był nienaturalnie chaotyczny, czarne znaki, wyglądające z bliska po prostu jak krótka i cienka sierść powoli zanikała. Najemnicy nie trzymali w dłoni żadnej ze swoich broni, jedynie czekali... Ale cisza została zniszczona przez Blondwłosą kobietę, która podeszła niepewnym krokiem do zbiorowiska, upewniając się wcześniej kilkukrotnie, że jest po wszystkim. Całe ciało dalej jej drżało (choć mniej), serce wyrywało się z piersi, a zimny pot zalał całą jej twarz. Jej wzrok spoczął na bezradnym Wymordowanym.
-C-czy, Wy się go nie boicie? -głos był lekko piskliwy, gdyż wszystkie mięśnie jej ciała były napięte do granic możliwości. Powoli zaczynała znów uczyć się normalnie oddychać, a prawdziwa ulga przyszła wtedy, kiedy Hausen położył swą dłoń na jej ramieniu. Poczuła się... bezpieczna, a zarazem poczuła, jak ciężka dłoń delikatnie dygocze. Zrozumiała...
-Nie i zarazem tak. W Twoim przypadku jest to normalne, z racji jego umiejętności. Kiedy Czerwony Król przejmuje kontrole nad tym ciałem, wszyscy w około czują jego przytłaczająca aurę, jest... Sama dobrze wiesz, nie da się tego opisać. My zostaliśmy wyszkoleni, żeby radzić sobie z czymś takim, co nie zmienia faktu, że czujemy to co Ty, ale w naszym wypadku jest to po prostu respekt skierowany w jego kierunku. Wiem o co chciałaś zapytać wcześniej. Czy "ta legenda" to prawda? To miałaś na myśli? -przywódczyni grupy spojrzała na niego, nie wiedziała najpierw co ma powiedzieć, więc po prostu kiwnęła głową, potwierdzając słowa Hausena.
-Ta "legenda", to prawda. -coś w nią uderzyło, znów pojawiło się to uczucie, mimo że Czerwonowłosy dalej był nieobecny. Nie mogła uwierzyć w te słowa, a mimo to miała przed oczami dowód w postaci bohatera tej historii. Zaprzeczyła, kręcąc łbem. Widzący to Colt, włożył ręce do kieszeni i z wyczuwalną nutką czegoś, co można było nazwać jakąś dziwną emocją, wymruczał niezbyt chętnie.
-To nie jest legenda, to jest przeszłość, o której teraz pamiętają jedynie nieliczni, a jeszcze mniej pamięta to wydarzenie ze szczegółami i lepiej niech tak zostanie. Domyślam się, że opowiedział Ci to Iwarashi, Twój dziadek. Nic dziwnego, w końcu on sam widział to na własnego oczy, tak samo jak i m... Budzi się. -wzrok całej czwórki skupił się na Yoshim. A tym samym on zaczynał powoli się budzić z dziwnego transu. Najpierw do jego szkarłatnych ślepi powróciła pustka, palce drgnęły nieznacznie, a dłoń powoli sunęła ku głowie. Nie wiedząc czemu czuł się jakby zaraz miała eksplodować mu głowa, jak gdyby właśnie budził się po niezwykle zakrapienej imprezie w jednymi i najlepszym zarazem barze w Desperacji. Czarne znaki zniknęły całkowicie. Powieki przymknęły się mocno, a zarazem otworzyły się jego wysuszone usta.
-Kurwa... Moja głowa. -szepczące trzy słowa wdarły się do uszu wszystkich obecnych. Nie wiedział jeszcze co się w ogóle z nim dzieje, nie wiedział nawet gdzie jest... A ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Do jego przytłumionych uszu wdarło się głośne bicie serca, zaraz poczuł szumiące płuca, jak i cichy szelest czyiś ubrań. Powieki uniosły się leniwie, a obraz niezwykle zamazany ukazał mu cztery sylwetki.
-Zajęło Ci to dłużej niż myślałem. -znajomy głos wpadł do uszu Wymordowanego, należał do Colta. A choć przed momentem czuć było w jego słowach coś niespotykanego, to teraz znów już tego nie było. Bump! Uderzyły go wspomnienia sprzed dobrej godziny, sprawiając, że mimo tak dużego zmęczenia delikatny uśmiech pojawił się pod jego nosem.
-A ja nie myślałem nigdy, że uda Ci się wreszcie opanować to do perfekcji. -brzmiało jak komplement, wypowiedziany przez kogoś kto raczej niezbyt często takowymi sypie. Zaczął podnosić się z ziemi, zbierać jakieś siły i unosić się na drżących nogach, chwiejąc się mimo podtrzymywania się o katanę. A kiedy to jego ciało wyprostowało się na tyle ile mogło, spojrzał na Lero, która przywitało go przerażonymi oczyma.
-Uspokój się, wole jak kobiety robią się mokre z innego powodu, a przecież nie jestem taki straszny, hah! -na twarzy Strikera i Housena pojawił się uśmiech, świadczący definitywnie, że było po wszystkim. Każdy mógł odetchnąć, a tym samym zadowolony z rezultatu Siwowłosy klepnął swojego starego znajomego w plecy, Yoshi przechylił się na przeciwną stronę i pod wpływem klepnięcia upadł znów na ziemię. Widząc to obydwoje zaczęli się śmiać, Colt natomiast odwrócił się i skierował w stronę dziury w dachu, chcąc chyba zaczerpnąć świeżego powietrza.
-Dajcie mi znać, jak już będziecie gotowi. -docierając pod uszczerbek, spojrzał w górę, po czym wybił się w powietrze wskakując na wielką metalową blachę. Lero będąc dalej skołowana tym wszystkim usiadła dupskiem na ziemi biorąc głęboki oddech w swoje unoszące się piersi. Nastała niespodziewana sielanka...
Jakiś czas później... W głównej siedzibie organizacji należącej do Lerōheddo, która znajdowała pod ziemią, w byłym schronie atomowym. Odnaleźć to miejsce graniczyło z cudem, a to dlatego, że by do niego wejść trzeba pokonać pilnujących go ukrytych wartowników, siedzących gdzieś w pobliskich budynkach, doglądających non stop swojego celu. Kolejnym aspektem było to, że trzeba wiedzieć gdzie to leży, przykryte warstwami kurzu i piachu, mające jedynie malutki przycisk do otworzenia drzwi, który daje znać jednostką w środku, a Ci natomiast sprawdzają przybyszy przy pomocy wartowników. Każdy z nich był uzbrojony w jakiś karabin snajperski jak i pistolet, tak więc mieli wielkie pole do popisu w kwestii ochrony.
Otaczały go ściany bez okien, na środku pomieszczenia był stół, w około którego stały krzesła. Ta para nieodrębnych od siebie przedmiotów wyglądała cholernie staro krzesła zrobione z drewna, miały wystające długie drzazgi, lekko poobgryzane przez jakieś owady nogi czy po prostu tysiące rys i innych tego typu rzeczy, niejeden miał urwaną jedną z czterech podpór, która zamieniona na prowizoryczny kawałek deski i przytwierdzono zardzewiałymi gwoździami. Były też plastikowe, te chyba w gorszym stanie, bo niekiedy nie miały oparcia, a noga zamiast przytwierdzona gwoździem, to niestety użyto do tego taśmy. Nie wspominając już o stole, który upierdolony był chyba przez wszystko co możliwe, krew, błoto, ścieki, gówno, mocz, spermę... Co prawda wszystko było wyschnięte i przetarte mokrą szmatą zapewne niejednokrotnie, ale niektóre z plam po prostu wsiąknęły i nic się z tym nie dało zrobić. W pomieszczeniu znajdowały się osoby z hangaru, poza Lero, która oznajmiła wszystkim, iż idzie po towar by go nam zademonstrować. Tym samym czwórka znajomych mogła sobie porozmawiać, a zuchwałą ciszę zmiażdżył głos Yoshiego. Który siedział na jednym z drewnianych krzeseł, odchylony do tył, z nogami zarzuconymi na stół, rękoma założonymi na karku.
-Czyli to naprawdę on... Nie wiem jak mam w to wierzyć, przecież własnoręcznie odrąbałem mu łeb. -skomentował tą dziwną wiadomość, spoglądając na swych towarzyszy z zapytaniem. Chciał dowiedzieć się wszystkiego, chciał mieć wszystkie informacje wyłożone przed sobą, nawet najmniejszą, która dotyczyła byle gówna. Czerwony Król był zadowolony, choć to mało powiedziane. Jego podniecenie z wiadomości, iż kolejny raz będzie musiał skrzyżować ostrza ze swoim Bratem, przepełniało go do tego stopnia, że wcześniej zaatakował wszystkich, chcąc dowiedzieć się jak najszybciej gdzie znajdzie Czarnego Demona.
-Może słowa Cie nie przekonują, ale blizna na mojej twarzy już musi. Dobrze wiesz, że tylko on może zadać takie rany, które normalnie się nie goją... Ale posłuchaj mnie teraz dobrze. To wszystko nie jest nawet normalne w tym świecie, a co dopiero fakt, że jesteś warunkiem do spełnienia transakcji. To jest pułapka i dobrze o tym wiesz. On coś szykuje i możesz nie wyjść z tego cało. -Striker potwierdził słowa siedzącego obok niego Brązowowłosego, a Colt jedynie doglądał i przysłuchiwał się rozmowie. Legendarny Wymordowany uśmiechnął się szeroko, jego białe kły błysnęły.
-Dobrze o tym wiem. Ale i tak chce tam iść. Skoro ta kurwa dalej żyje, to muszę dokończyć to czego nie skończyłem wtedy. Wynik zawsze będzie ten sam, może wracać tyle razy ile chce. Za każdym razem upierdolę mu łeb. -jego determinacja, jego obecność, po prostu on sam, dodawał wszystkim tutaj obecnym tego czegoś, co sprawiało, że żaden z nich nie bał się już spotkania z Czarnym Demonem. Światło rzucane przez zduszone w swym blasku zakurzonych czy przybrudzonych żarówkach, sprawiało, że w pomieszczeniu panował lekki półmrok, co prawda nikt na niego nie narzekał, ale gdyby któryś z nich chciał spojrzeć prosto w oczy swemu towarzyszowi, nie uświadczyłby takiej możliwości.
Kiedy cała ekipa wymieniała ze sobą jakieś słowa, Lero własnie dotarła pod klatkę, w której trzymała swojego dochodowego ptaszka. Uśmiechnęła się szeroko, wiedząc że wszystko zaczyna iść po jej myśli, a tym samym dostrzegając swoje okryte cieniem odbicie w tafli żelaznych drzwi, od których odbijało się światło, rzucające lekko zniekształcone, lecz dla samej Blondwłosej wystarczające odbicie jej szczerzonych zębów. Sięgnęła do kieszeni po klucz, będący prawie tak długi, jak gdyby złączyć na długość dwa jej środkowe palce. Klucz z ciężkim stukotem odbił się kilka razy od dziury w drzwiach, by zaraz przekręcić się kilka razy, dając odetchnąć stojącemu na baczność zamku. Masywne drzwi momentalnie drgnęły i wyszeptały w kierunku Inu, iż ktoś się zbliża... budząc ją niezbyt przyjemnie z otaczających zagubionych myśli przez obłędy snu. Któż tam wie, co widziały jej przymknięte oczęta, być może było to miasto, z którego została porwana, być może była to po prostu przeszłość czy miłe wspomnienie. Ciężkie powieki, które wydawać by się mogły lekko napuchnięte przez walczące ze sobą siły zmęczenia psychicznego, który wpływał też na jej fizyczną kondycję, zapewne nie służyło jej też i podawane jedzenie, które rzeczywiście było zwykłym gównem, podawanym dla więźniów. W większości członkowie tej organizacji mieli swego rodzaju normalne zapasy, nie musząc pożywiać się czymś co nawet nie przypomina jedzenia. Nie mając prawie siły na energiczne nerwowe drgnięcie jedynie uniosła łeb by spojrzeć, kto znów przyszedł by zakłócać jej przeciągającą się śmierć.
Żadnego zdziwienia na twarzy nie było, kiedy to rozmazany obraz wskazał na znajomą złotowłosą czuprynę. Wszystko za sprawą nieubłaganego zmęczenia, który w tym przypadku zdawał się być łaskawy, gdyż dziewczyna nie musiała kulić się w kącie i przygotowywać się na kolejne szarpanie czy inne rzeczy.
-Wstawaj, znaleźliśmy wreszcie dla Ciebie Pana, a teraz trzeba Cie do niego dostarczyć. -nie sposób, nawet przy takim zmęczeniu nie zauważyć jej uśmiechu, co mogło powiedzieć, iż kupiec musi dobrze płacić za taki towar jakim jest Inu. Pomagając swemu byłemu już więźniowi wstać, oczywiście niezbyt delikatnie, bo ciągnąc za ubrania czy stargane i pokręcone już włosy, dające swoje pierwsze znaki zalążka życia w Desperacji. Wychodząc z klatki, udając się przez długi korytarz w nieznane miejsce...
Docierając nagle przed białe drzwi, zrobione prowizorycznie z cienkiej blachy, zza której wszystko było słychać. Do uszu dziewczynki docierać mogły cztery męskie głosy, rzucające słowa, które dla niej nie miały żadnego logicznego sensu, gdyż wyłapując wszystko w mniej więcej w całości, zrozumiała iż "Czarny Demon i ta ludzka kobieta, czego od niej chce?", a jakby na to spojrzeć z lekko innej strony, to mogła się domyślać, że zostanie sprzedana jakiemuś facetowi, o dziwnej ksywce. Lero chwyciła za klamkę od drzwi, spojrzała przez moment na Inu.
-Przywitaj się i bądź grzeczna. -wszyscy mogli usłyszeć jak nadchodzą dwie osoby, jak i słowa wypowiedziane przed wejściem. Wszyscy przecież byli Wymordowanymi... Prawie. Z większego mroku jaki panował poza tym pokojem została wypchnięta mała istota... Znużone czekaniem szkarłatne ślepia leniwie spoczęły na towarze, który ma chronić przez jakiś czas, ale to co zobaczył sprawiło, że na moment zamarł w nicości ciszy, czuł jak jego organizm ogarnia dawno utracone uczucie, jego serce miało uderzyć mocniej, jego krew miała popłynąć szybciej, oddech stać się głęboki... Ale został zduszony przez Czerwonego Króla, jego Alter Ego, która o wiele lepiej panowało nad tym.
-Uspokój się kurwa... Wiem co czujesz, ale nie możesz teraz reagować! -rozbrzmiał szarpliwy głos w jego głowie. Dobrze wiedział do kogo należy i również wiedział, że ma rację. Dlatego zacisnął kły na policzku od wewnątrz, by zagryźć wszystko w środku. Ale, jego ślepia dalej doglądały prostującej się dziewczynce.
Pierwsze na czym zatrzymały się jego ślepia był sam czubek łba, który przyozdobiony był przez czarne długie włosy, zdające się być jak niespokojne długie cienie, rzucane przez srebrzysty górujący w pełni swej okazałości księżyc nad wszystkimi gwiazdami i otaczających ich mrokiem, drżący przed nadciągającym słońcem, który brutalnie zdusi go w swej sile wypalających świetlistych płomieniu. Skromnie zakrywające niemal całe jej plecy, gdzie sekundę wcześniej, kiedy jej główka schylona była w geście strachu, przykrywały całą jej delikatną twarz. Ta była jeszcze bardzo dziecięca, delikatne lekko wypukłe policzki, ubrudzone przez zdający się być onieśmielony jej czystością brud, niechcący się specjalnie uczepić jej gładkiej skóry, był jedynie lekko znikomy, jakby chcący podkreślić jej małe wąskie usta, różowo czerwone, mające jedynie delikatne rozcięcie przy prawym górnym kąciku, co zapewne było efektem spotkania kogoś niezbyt przyjemnego w Desperacji. A kiedy jej łeb był już w pionie, uniosła powoli, drżące ze strachu powieki, wydające się być ciężko zmęczone, ukrywaniem czegoś tak niesamowitego jak jej ślepia. Mimo starań Yoshiego, który walczył ze sobą w środku cały czas, nie mógł wytrzymać kiedy ich wzrok przeciął się na dosłownie sekundę. Palce, które splątane były ze sobą na karku, wbiły się w jego szyję z wielką siłą rozcinając skórę, aż do momentu kiedy pociekła pierwsza nić krwi.
Czas się dla niego zatrzymał, jego puste oczy nabrały lekkiego blasku, które odbijało się w oczętach nieznajomej dziewczynki. Bursztynowy blask, który kontrastował z kruczymi włosami był tak duży, iż wydawało mu się, że to własnie przez nie jej włosy nabrały takiej barwy. Będące jak cienie rzucane przez blask tych małych złocistych oczu. Przeszłość, wspomnienia, ogarnęły go całego... Coś czego nie przypominał sobie nigdy, gdyż było tak zapomniane, iż nawet nie wiedział, o czym chciałby sobie przypomnieć, nawet nie wiedział o czym zapomniał... A była to kobieta, przy której kiedyś budził się co poranek, patrząc cały czas w jej twarz, aż uniosą się jej powieki, aż zatrzepocze swymi długimi rzęsami niczym promieniami skrywanego pod nimi słońca. Tak jak wszyscy wstawali dla tego, iż zewsząd pojawił się blask dziennego słońca, tak jak słońce wstawało codziennie rano dla wszystkich, tak on miał swoje własne słoneczko, które wstaje tylko dla niego, a on wstaje tylko dla niej...
Nagle te ślepia zamknęły się kuląc w strachu, ale on nie musiał już dłużej patrzeć i upewniać się w całości. Stojąca kilka metrów od niego dziewczynka była niemal identyczna, co jego była ukochana. Niewyglądająca na więcej niż 15 lat, przypominała tak bardzo JĄ, że coś co skryte było uśpione przez setki lat znów się pojawiło.
Dziewczynka ugięła kolana, a jej zniszczona i usmarowana brudem Desperacji sukienka lekko podskoczyła do góry. Pisk rozległ się w jego uszach, kiedy ta z przerażoną miną otworzyła usta. Tym samym zareagowała Lero, która wyciągnęła z cienia swą dłoń i chwyciła za Cieniste włosy, targając je z wykrzykiwanym bólem do góry. Jaka wściekłość ogarnęła wtedy Yoshiego! Nie, nie był to Czerwony Król. To był leniwy, spokojny Yoshi, który swym gniewem ogarnął cały pokój. Wzrok wszystkich obecnych spoczął na nim, lecz aura która otaczała mężczyznę była tak ciężka, iż nawet wzrok Colta zadrżał z podziwu.
-Ej, ej, ej...! Yoshi, uspokój się! Co Ci się nagle stało!? -szkarłatne ślepia machinalnie spoczęły na twarzy Strikera, który wypowiedział te słowa. Wzrok przeszył go natychmiast, sprawiając, że ten odruchowo cofnął się do tyłu, co sprawiło, że jedna z przyczepionych nóg nie wytrzymała i pękła, Siwowłosy najemnik upadł na ziemię.
-Lerōheddo! Natychmiast puść dziewcz...! -słowa Colta zostały przerwane przez zniknięcie Czerwonowłosego, który pojawił się tuż przy Blondwłosej kobiecie, a dokładniej za nią. Trzymając nastolatkę w swych ramionach ramionach tak jak nosi się niemowlaki. Przez ramie drgało mu jeszcze ostrze, aż wreszcie rozległ się krzyk, dłoń która należała do Lero, ta która wyszła z cienia by chwycić Cieniste włosy nagle została rozcięta tuż przy samym nadgarstku, krew trysnęła na ziemię, rozległ się przeraźliwy krzyk bólu, za którego padły słowa Yoshiego.
-Następnym razem urwę Ci łeb. -te słowa nie należały do Czerwonego Króla, to nie był ona. Cała trójka dobrze zdawało sobie z tego sprawę, on mówił w tle innego charakteru...
-Yy-o... -westchnął głęboko Hausen, zdając sobie sprawę, że nie ma o czym gadać. Nie kiedy ich były lider jest w tym stanie, z którym nawet nigdy nie miał styczności. Zaraz do miejsca całego zajścia zleciały się inne pachołki, widać całe zajście natychmiast posłali po jedynego lekarza w tym gronie. Czerwonowłosy natomiast kroczył przez ciemny korytarz w poszukiwaniu spiżarni. Mimo brutalnej siły jaką dysponował, którą mogła zauważyć Inu, jego dłonie były dla niej niezwykle czułe i delikatne, jak gdyby znalazła się w objęciach skrzydeł samego anioła. Wpatrzony przed siebie, pociągając raz po raze nosem łapiąc zapach wymruczał spokojnym, delikatnym głosem, niemal szepcząc w jej stronę, niczym matka kołysząca swoje dziecię w dźwięku własnego głosu.
-Już nic Ci nie grozi. Powiedz mi mała, jesteś pewnie głodna co. Masz ochotę na jajecznicę, a później może coś słodkiego? -i co teraz...?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Mijały dni. Nie liczyła ich, nie miała po co. Trwała w ponurej czasoprzestrzeni, zawieszona między rzeczywistością a wyobraźnią. Wszak na tę chwilę nie było tak źle, miała coś do przełknięcia, nie marzła, nie padał jej deszcz nad głową. Mroczna przyszłość jednak zakleszczała jej duszę w miarę upływu czasu, nieuchronny los zbliżał się tupiąc ciężkimi buciorami w rytm struchlałego serca dziewczyny. Wiedziała, że to miejsce było tylko przystankiem w trakcie podróży w stronę śmierci, bólu i cierpienia. Pogodziła się...nie, stop. Ona po prostu się poddała. Jej uczucia zostały ukryte przez smutek, przerażenie i niepewność. Z każdym dniem te silne odczucia tępiły jej duszę, która przestawała czuć. Dni mijały na niczym. Leżała w obranym koncie na startym kocu, co jakiś czas jedynie zmieniała pozycję. Jej umysł był pusty, czasami pojawiały się przebłyski przeszłości, w której żyła, rozświetlały one swym szczęściem ponurą rzeczywistość. Jej wzrok przeczesywał ścianę, przy której leżała, znała każdą rysę na pamięć. Była słaba, nie potrafiła nawet ze sobą skończyć by oszczędzić sobie jeszcze większej dawki bólu. Może przyszłość będzie dla niej bardziej łaskawa niż sądziła i da jej okazję na szybką i bezbolesną śmierć? W tym momencie modliła się jedynie o to....
Przyszedł jednak pewien dzień, który różnił się od monotonii pozostałych. Przyszła blondynka, która była już w pewnym sensie znajomą osobą jednakże Inu nie wiedziała o niej niczego. Przyszła z opancerzonym posłańcem. Zobaczywszy go, Inu poczuła bolesne przeszycie strachu, który przemknął przez każdy skrawek jej ciała. To ten dzień? Nadszedł jej kres...? Na moment zmroziło jej oddech, jakby lita skała uformowała się w jej płucach zamiast wonnego powietrza. Po chwili jednak dojrzała wielką metalową misę, była ona ustawiona na środku pokoju. Ah...kąpiel. Przez myśl przemknęła jej ta twórcza informacja, zapomniała że coś takiego istniało na tym ponurym świecie. Posłaniec szybko się zmył, blondyna rzuciła jedynie krótkie: -Umyj się. Jutro musisz być gotowa - Inu boleśnie szybko wtłoczyła chłodne powietrze do płuc z głośnym świstem. "Jutro". Więc jutro nastanie dzień sądu. Czuła się jakby szykowała się by stanąć przed oblicze samej śmierci, która stwierdzi wyrok. Przymknęła swoje ślepia, przygryzła wargę. To i tak bezsensu.... Westchnęła, z wydobytym powietrzem wydobyło się całe spięte. Przyjęła tą informację z zadziwiającym spokojem, przez ostatnie dwa tygodnie oswajała się z mrożącą krew w żyłach przyszłością, stało się to niczym chleb powszechni. Jedna rzecz podnosiła ją na duchu: była to śmierć. W tej sytuacji była ona wybawieniem, mogła czule otoczyć ramionami każde życie odcinając je od bólu, cierpienia i samotności. Uśmiechnęła się pod nosem. Póki istniała możliwość zakończenia swojego żywota, była w pewnym sensie uspokojona.
Podniosła się, sapnęła ciężko, rzadko kiedy wykonywała jakiś ruch, mięśnie powoli zapominały do czego właściwie się znajdowały w jej ciele. Podeszła chwiejnym krokiem do misy, jej długie włosy falowały w rytm jej nierównomiernych kroków. Nachyliła się nad wodą. Zadrżała. Miała wrażenie, że w odbiciu spoglądają na nią obce włosy. Nie poznała siebie, jej twarz była zszarzała, pod oczami widniały spuchnięte dołki, blask w tęczówkach zgasł, został przysłonięty przez obślizgłą dłoń losu. Prychnęła z poirytowaniem. Zdjęła swoje brudne ubrania, po czym weszła do wody, która sięgała jej do połowy piszczeli, na dodatek była letnia. Obok stała butelka z jakimś płynem. Sięgnęła po niego i po prostu się wykąpała. Woda mimo wszystko była przyjemna, spływająca ciecz łagodziła jej spięte ciało. Po umyciu się wytarła włosy i ciało w przewieszony ręcznik, po czym ubrała swoje rzeczy. Mimo wszechobecnego brudu i kurzu, poczuła się czysta. Było to miłe uczucie, nie pamiętała kiedy tak się ostatnio czuła. Odetchnęła, podeszła ponownie smętnie do swojego kąta, przy którym standardowo skuliła się i zasnęła. Sen zajmował tutaj kluczową rolę, niemalże ciągle trwała w objęciach morfeusza korzystając z jego kojącego ciepła, uspokajających obrazów, tylko w tym czasie mogła w pełni poczuć wyciszenie zszarganego pazurami strachu umysłu.
Dzień był ponury, deszcz miarowo stukał o szybę grając swoją smętną muzykę. Na szybie pojawiły się kolejne zacieki tworząc swoisty jednobarwny witraż. Słońca nie było jakby schowało się w obawie przed nadchodzącą przyszłością dziewczyny, jego przebijające się przez brud promienie nie akcentowały unoszących się drobinek kurzu, które potrafiły być najpiękniejszą rzeczą w tym miejscu. W niedalekiej odległości odzywały się tubalne huki i uderzenia. To one otworzyły oczy Inu, smętnie rozwarła zmęczone powieki by spojrzeć na szarą ścianę tego pokoju. Nasłuchiwała. Te dźwięki nie były normalne jednakże któż to w jej przypadku by się przejmował jakimiś odgłosami, które nie wróżyły, jak zwykle, niczego dobrego? Chciała spać dalej, zapomnieć o tym miejscu, wskoczyć w bezkresną ciemność i zapomnienie, jednakże hałas wciąż odrywał ją od relaksującego snu. Cmoknęła językiem w lekkiej irytacji i zasępieniu. Podparła się dłońmi o brudną podłogę i dźwignęła swoje ciało kończąc w pozycji półsiedzącej. Oparła plecy o tak dobrze znaną ścianę, spojrzała w okno smętnym wzrokiem wpadając w sidła melancholii. Czuła jedynie wewnętrzny marazm, który wspiął się na wyżyny jej uczuć. Wcześniej dominowało przerażenie, strach, zwątpienie. W trakcie czasu to wszystko zostało zastąpione przez depresję, lecz dzisiejszego dnia była wręcz przytłoczona niemocą, pogoda za oknem w porównaniu do jej humoru wydawała się słoneczną idyllą. Nad jej duszą panowały najmroczniejsze chmury, które zaplotły słońce w czarną sieć gasząc jego promienie. Tak się właściwie czuła, jej promienna radość została brutalnie zdeptana niczym marny chwast. Podciągnęła kolana do piersi, oparła swoją ciężką głowę o nogi. Przez ostatni czas była to jej jedyna pozycja do życia, w której czuła choć zapomnianą namiastkę dziecinnego bezpieczeństwa. Wkrótce hałasy zamilkły jak zgaszony płomień, dało to otarte wrota do rozkosznego snu, w który Inu się zagłębiła.
Trzask otwieranych drzwi rozniósł się echem po pokoju, dźwięk ów uderzył dziewczynę z ostrym impetem wyrywając ją z kleszczy snów. Niemalże rzuciła głową do góry, w rytm zafalowały jej splątane czarne pasma. Jej smętny wzrok spoczął na znajomej postaci, która zjawiła się w tym miejscu. Jej wyraz twarzy jednak był obcy i przeraźliwie zadowolony. Uśmiechała się diabolicznie jakby widziała przed sobą najsmaczniejszy kąsek w życiu. W zasadzie tak było, dziewczynka była jej cennym towarem, jedynym w swoim rodzaju. Mimo to Inu nawet nie zareagowała. Ten ponury świat był tak bezwzględny, że wszelkie brutalny odstępstwa nie były zaskakujące. Spoglądała biernie na kobietę, w jej zmęczonym wzroku nie odbijała się nawet chęć do życia. Rzekła w jej stronę ledwo co zrozumiałe słowa, swoją wyobraźnią nadal była w swojej wsi, o której śniła każdego dnia, przytkane uszy chciały słyszeć jedynie nieprzerwany śpiew ptaków, jakie występowały w jej rodzinnej miejscowości. Zrozumiała jednak ich znaczenie. Miała zostać sprzedana. W tej chwili, w tym momencie miała iść na rzeź. Zamarła niczym zwykłe hodowlane zwierzę stojące przed zakrwawionym tasakiem. Jej oczy rozwarły się szeroko, w ich wnętrzu zalśnił strach. Mimowolnie przełknęła ślinę, jej myśli zawirowały niczym największe na świecie tornado, jej ciało nie reagowało na nic, nawet jej oddech zamarł. Z transu wyrwał ją ból dochodzący z cebulek jej włosów. Została za nie złapana i podciągnięta ku górze. Krzyknęła, momentalnie się podniosła na chwiejnych nogach walcząc o równowagę. Została popchnięta do przodu, do wyjścia. W jej oczach było to jak wejście do czeluści morderczej jaskini, w którym mieszkały jedynie najgroźniejsze zjawy tego świata. Zadygotała jak roztrzęsione źdźbło trawy targane przez huragan. Zrobiła niepewne kroki jakby szła między rozrzuconymi kawałkami szkła obawiając się nadepnięcia. Znalazła się na długim korytarzu. Rozejrzała się, było ciemno, jej obojętność nagle została rozwiana przez wstrząs, natłok przerażających myśli. Przylgnęła do ściany jak zastraszona ofiara z głośno bijącym sercem, które tłukło w pierś niczym w najznamienitszy bęben. Oddychała przez usta, wydawało jej się że powietrze stało się cięższe od niej samej, żołądek zaś przewracał się i starał się wyrwać z jej ciała w strachu. Usłyszała za sobą kroki blondyny, które dosłownie wypłoszyły Inu z jej aktualnego miejsca, zrobiła kilka pospiesznych kroków w stronę cienkich białych drzwi, zza których dochodziły ciężkie basowe głosy mężczyzn. Owe przeraziły ją jeszcze bardziej. Czy za nimi krył się jej....nabywca? Czy oni wszyscy chcieli zrobić jej krzywdę? Zacisnęła dłoń na swojej chustce, która oplatała jej nadgarstek. Była jej ratunkiem, wybawieniem, choć jeszcze nie umiała z niego należycie skorzystać. Szła najwolniej jak się dało odwlekając najgorszą chwilę, cisza grzmiała w jej uszach, słyszała jedynie swój głośny i chrapliwy oddech zaś żyły wyły w rytm głośnego bicia jej rozszalałego serca. Przystanęła, napięcie rosło do granic możliwości, miała wrażenie, że jej ciało eksploduje. Czarny Demon....o nim dyskutowano za drzwiami i to on najprawdopodobniej był nią zainteresowany. Cóż za ironia, ktoś o tak przerażającej ksywie pożądał właśnie Inu. Miała wrażenie, że spadła na samo dno złej passy. Tonęła w bezsilności, wyciągała rękę ku lichej nadziei, której nie było nawet na horyzoncie, dławiła się falami przerażenia, dusiła ją bezradność.  Koło niej zjawiła się blondyna, która nacisnęła na klamkę. Zatrzymała się na moment, kazała Inu się jakoś zachowywać. Do niej zaś te słowa nie dotarły, odbiły się od ściany strachu, który przysłonił jej umysł. Drzwi się rozwarły.....
Przywitała ją ciemność. Nie widziała dobrze, była zdezorientowana, stała w miejscu nie mając odwagi choćby drgnąć. Nagle jakaś siła wypchnęła ją za obręb mroku. Zachwiała się, skuliła, by złapać równowagę, jej włosy całkowicie zakryły jej twarz wtapiając ją w czeluść ciemności. Jej ciało drżało, bała się spojrzeć prawdzie w oczy. Zaczęła się powoli prostować jakby na jej barkach ciążyła tona skał. Uniosła głowę, lecz nie zadarła jej nad wyrost, chowała się w sobie przed wszystkimi w tym pokoju. Pojedyncze pasma przecinały jej twarz tworząc czarne kontury o różnorodnych kształtach. Powoli uniosła powieki czując niemalże swoją duszę na ramieniu, która była gotowa uciec w spokojną nicość, jej klatka piersiowa unosiła się i opadała w pospiesznym tempie. Jej roztrzęsionym oczom ukazały się cztery postacie, które przypominały jedynie typów spod najciemniejszej gwiazdy, jaka kiedykolwiek istniała. Wszystkie te oczy przepełnione rządzą krwi spojrzały w jej kierunku. Jej wzrok przeskakiwał nerwowo z jednej twarzy na drugą bojąc się zostać dłużej na konkretnej. Każdy z nich jakby reprezentował konkretnego jeźdźca apokalipsy. Jeden z nich charakteryzował się lodowatą oziębłością, jego wzrok nie wyrażał niczego zaś emocje były do cna wyczyszczone przez brutalność Desperacji. Kolejny wzrok był dość poważny, rozważny, lecz także nie można było wyczytać z niego niczego dobrego. Następna zaś osoba cechowała się szaleńczym wyrazem twarzy, nie potrzebował on do tego szatańskiego uśmiechu żeby się go bać, jego przekrwione oczy przepełnione były przez obłęd. Ostatni mężczyzna cechował się czysto krwistymi ślepiami, jakby cały jego świat przepełniała ta właśnie barwa, którą z lubością obserwował w czasie wyrywania wnętrzności swoich ofiar.
Cała ta czwórka miała się nią zająć. Mieli ją jedynie transportować, nic więcej. Byli tylko pionkami zaś władcą była docelowa postać, do której ona sama miała trafić. Nawet w najgorszych snach nie widziała tak makabrycznych ludzi o iście szatańskim usposobieniu....
Jej dusza załkała, wraz z nią zawyła i ona. To było skomlenie przepełnione całkowitą bezradnością. Złapała się za głowę, skuliła i opadła na ziemię uderzając o nią delikatnymi kolanami. Skuliła się w sobie, niemalże straciła wszystkie zmysły w przeszywającej ją panice. Oddech był płytszy niż jeziorko powstałe po kilkuminutowym opadzie deszczu, dusiła się z natłoku przerażenia, kręciła głową by się od tego w jakiś sposób uwolnić. Każda cząstka jej ciała rwała się od ucieczki, nie chciała tu być, modliła się by jakimś niewyjaśnionym cudem znaleźć się w domu.
Poczuła dobrze znany ból, została pociągnięta za włosy. Zadrżała, nie miała sił wstać mimo targania za jej czarne niczym cień pasma. Kilka włosów zostało wyrwanych przez silne ciągnięcie, mimo to ona wciąż się kuliła w amoku.
Nagle coś nią targnęło, nie były to jej myśli. Jej ciało zostało uniesione, znalazła się w czyiś objęciach. Zamilkła, lecz wciąż bała się otworzyć oczy. Mimo że te ramiona były przepełnione brutalną mocą, otoczyły ją z największą delikatnością. Oddała się temu przyjemnemu uczuciu, ciepło czyjegoś ciała mimowolnie działało uspokajająco. Panika zmalała, oddech zelżał, mogła nabrać powietrze z mniejszym trudem.
Usłyszała krzyk, był to znajomy głos. Otworzyła ostrożnie oczy, które dojrzały krwawiącą blondynę. Na moment miała wrażenie, że znalazła się w śnie, w którym są spełnione jej marzenia, w których wraca do domu. Jednakże to była rzeczywistość, delikatne drżenie klatki od chrapliwego tembru głosu przywróciło ją do realności. Właściwie dopiero w tej chwili zdała sobie sprawę, że była w ramionach jednego z tych przerażających typów. Jak to mogło się stać?
Nagle jej wybawca ruszył w stronę korytarza nie bacząc na skutki swoich czynów. Do jej uszów doszedł jego głos nieprzypominający jego samego. Był...uspokajający, koił niczym orzeźwiająca woda przepływające przez wysuszone gardło. Inu odetchnęła przepełniona czymś zupełnie sprzecznym z tym miejscem. Zadał jej pytanie, najwyraźniej tu także istniało coś takiego jak normalne jedzenie. Jednakże....
Została uderzona przez nieufność. Szli przez ciemny korytarz w stronę nie wiadomo czego. Właściwie, jaki cel miał Czerwonowłosy wobec niej? Nie mogło to być nic miłego, tutaj takie coś nie istniało, nie wierzyła w  tutejszą dobroć. Nagle zaczęła się bać jego dotyku, jego głosu, panika ponownie przejmowała panowanie nad jej ciałem. Pisnęła i wierzgnęła całym swoim ciałem by się w jakiś sposób uwolnić. - Nie! Zostaw mnie! Nie dotykajcie mnie! Błagam uwolnijcie mnie stąd! - Z jej szczelnie zamkniętych oczów pociekły łzy. Najwidoczniej to był kres jej siły psychicznej, zupełnie nie panowała nad sobą, nad swoimi reakcjami, zachowywała się całkowicie nieracjonalnie, mogła narobić sobie większych kłopotów. Przymierzyła się do jego ramienia i po prostu...je ugryzła z całej siły jaką miała w swoich niewielkich szczękach. Walczyła niczym zwierzę w siatce rozpaczliwie broniąc się przed nadchodzącym losem. Zacisnęła mocniej oczy, napięła mięśnie szykując się na uderzenie ze strony mężczyzny, była przekonana że te niedługo nadejdzie z taką mocą, że być może pozbawi ją świadomości. Właściwie to liczyła na tę ulgę w postaci omdlenia, chciała się wyrwać z tego świata wszelkimi siłami, jakie posiadała w swoich delikatnych piąstkach. Panicznie walczyła bo tylko to jej w tej chwili pozostało....
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pokój w którym jeszcze chwilę temu znajdował się Yoshi...
Krew na podłodze zdążyła już delikatnie nabrać cienia lub to efekt brudu jaki panował wszędzie w Desperacji, nawet w tym zdającym się być odosobnionym bunkrze, nikt nigdy nie zaprzątał sobie głowy jakimiś zbędnymi myślami na temat higieny i czystości, obydwa pojęcia nie występowały już od bardzo dawna w słowniku tutejszych mieszkańców. Szkarłatna ciecz należąca do Leroheddo była w postaci wielkiej kałuży, a to wszystko zasługa braku dobrego lekarza w tej organizacji, jedynie wprawieni w wielkie doświadczenie najemnicy, a właściwie to Hausen wykorzystał jeden z artefaktów, należących do blondwłosej. Wielki miecz, który po prostu kiedy użytkownik tego chce zaczyna się nagrzewać, aż do momentu kiedy żelastwo zarumieni się do czerwoności. Kiedy ostrze zbliżało się do rany krew dalej leciała, kapiąc prosto na artefakt, który to syczał z radości kiedy to kolejne krople go dotykały, by zaraz zniknąć w jego rumieńcach.
Nagle przeraźliwy krzyk, który rozległ się niemal w całej budowli, docierając też i do kroczącego przed siebie Czerwonego Króla i małej dziewczynki. Dając im znak, że ktoś zajmuje się teraz Lero. Niewzruszony kroczył dalej, kierując się do kuchni.
W pomieszczeniu panowała by głucha cisza, gdyby nie opadające już powoli krzyki, ale nawet między tym dało się usłyszeć drżące ciała Colta, Strikera i Hausena. Siwowłosy jeszcze nie pozbierał się z ziemi, natomiast młodzieniec rzucił się w objęcia zamyśleń mimo wielkiego strachu. Wszystko powoli zaczynało się uspokajać, poza ciężkim powietrzem, które dalej unosiły się w powietrzu.
-Wiedzieliście "to"? -głos należący do Colta, który nigdy nie miał żadnej ludzkiej emocji, był zachwiany... Wydawał się kulić w sobie, wydawało się, że pustka zniknęła, a wypełniło ją coś zupełnie dla niego nieznajomego.
-Tak, wkurwił się. Tylko o chuj mu chodzi i czemu to przez tą małą dziwkę! Kurwa! -gwałtownym ruchem Siwowłosy złapał środkowy palec u lewej dłoni szarpiąc nim tak mocno by usłyszeć każdy mógł trzask, palec został złamany. Garść strachu zniknęła z jego ciała, ale nie był to wystarczający dla niego efekt, ciężka ręka ze złamanym palcem uniosła się na chwilę nad jego łeb, zawiesiła się w górze by upaść w dół i zmiażdżyć podłogę, wraz z niemal całą swoją dłonią. Trzask był głośniejszy, ale nie wiadomo czy wywodził się bardziej z dziury w ziemi, pozostawionej po uderzeniu czy od zdruzgotanych kości.
-Kurwa! -wyrzucił z siebie ze złością i pretensjami, które były widoczne dla wszystkich w około. Lero tymczasem opadła na ziemię, zemdlała. Przeplatany ze sobą pożerający ją strach i ból, to było dla niej o wiele za dużo, ale tak czy inaczej udało się zatamować krwawienie. Hausen pozostawił zleceniodawcę w rękach jej własnych ludzi, którzy mieli ją zanieść do pokoju, w którym to miała wypocząć, również mieli zabrać dłoń, być może jeszcze uda się coś z tym zrobić. Po tym rzucił spojrzenie na Strikera i przesunął je zaraz na Colta, który chwycił się za drżącą dłoń.
-Czyli to jest strach? To co doprowadza ludzi do szaleństwa... Nic dziwnego, gdyby pozostał jeszcze choć dłużej w tej postaci, sam bym zwar... -urwał, gdyż słowa przecięte zostały przez wypowiedź Brązowowłosego.
-"To"... Masz na myśli, że jego całe ciało przez moment zostało pochłonięte przez tą czerń? Czyli Ty też to widziałeś... To nie był efekt tej chorej aury... -z pomieszczenia ulatniała się coraz bardziej krwiożercza aura Yoshiego, aż wreszcie znikła cała, a cała trójka mogła w pewnym sensie spokojnie podejść do tego tematu.
-Taa... to był ułamek sekundy, ale to było właśnie... To nie był Czerwony Król, ta mordercza intencja należała do Yoshiego. -powiedział Colt, kiedy to Striker zaczął podnosić się z ziemi, zaczynając się śmiać coraz to głośniej, pozostała dwójka zatrzymała na nim swoje spojrzenie.
-Hah! Jebie na to, który z nich jest takim potworem bo on nam nic nie zrobi, póki ma dziewczynę. Teraz pytanie jest co zrobi Kuroi Akuma, jeśli zjawimy się na spotkaniu bez dziewczyny. -stojący na wyprostowanych nogach, z ręką zwisającą jakby bezwładnie, powiedział coś, o czym pozostałą dwójka zapomniała. Teraz muszą coś wymyślić, żeby nie odbił się na nich gniew zawiedzionego Czarnego Demona... Ale czy wyjście nie jest proste?
Stukot stawianego twardo pewnego kroku, rozlegał się cichym echem po długim korytarzu, dudniąc niczym zaniepokojenie serce Czarnowłosej. Jego objęcie delikatnie i szczelnie chroniło ją z każdej strony, ta ze swoim drobnym ciałem niemal tonęła w jego posturze. Spoglądał na nią z niemal namacalną troską, jego cała postura Yoshiego czy Czerwonego Króla po prostu zniknęła, a wszystko to zasługa dziewczynki o imieniu Inu... Coś co zapomniane było przez niego kilka wieków temu, coś co niegdyś uznane przez niego samego za martwe zaczynało odczuwać po raz kolejny bicie serca. Pytanie pozostawione na krótki moment w głuchej ciszy, lecz jej twarz niemal krzyczała wszystko, to czego się spodziewał... A zaraz po jej wrzaskach, nastały prawdziwe słowa, ale nie te wypowiedziane przez jej usta, lecz przez łzę, która uroniona została przez wystraszone ślepia, uciekające w czeluście zamkniętych powiek. Rzucała się, ale on spoglądał na nią jakby nic mu to nie przeszkadzało, jak gdyby wiedział przez co teraz przechodzi. Stawiał kolejne kroki, a jego ramiona zdawały się być coraz to bardziej czułe, nieporównywalne już wręcz do matczynego uścisku, bowiem to było zbyt silne jak na to co stworzył Wymordowany. On jej nie trzymał, on odgradzał ją od tego wszystkiego, co przez nią nazywane było złem, a przez niego codziennością. Chciał odsunąć od niej wszystko co związane z Desperacją... Ale czy on przypadkiem też do niej nie należał...?
Nagle jego ślepia były świadkiem jak niewinna istota, walcząca o przetrwanie otwiera swe lekko zakurzone przez brudny czas pobytu w tym miejscu kły i kieruje je prosto w jego ramię łapiąc chyba najmocniej jak tylko się dało. Ale na jego twarzy nie pojawiła się nawet najmniejsza nuta bólu, mimo iż jej zęby wbiły się na tyle głęboko, nawet przez ubranie, zdołała przebić skórę i wbić się nieco głębiej. Krew natychmiast przejawiła się barwiąc nieznacznie cichy w miejscu ugryzienia. Nie był wściekły, nie był zły, na jego twarzy zamiast tego rodzaju emocji wymalował się szeroki uśmiech, a oczy przymknęły się niemal całe. Ale nie był to ten demoniczny pokaz kłów, emanował taką radością, iż sam nie mógł w głębi siebie uwierzyć, że jeszcze potrafi cieszyć się z czegoś w taki sposób. Zaśmiał się zaraz cichu i krótki, stwierdzając.
-Hah! Aż taka głodna jesteś? Trzeba było mówić od razu. Hmm... A może tak bardzo nie lubisz jajecznicy. -zatrzymał się po kilku krokach przy drewnianych drzwiach, otworzył je i wszedł do środka. Do pomieszczenia, w którym znajdowało się całe jedzenie przeznaczone dla grupy Lero. Swego rodzaju lodówki, w których można było znaleźć niemal wszystko. W pomieszczeniu znajdowały się też drugie drzwi, prowadzące prosto do kuchni, a ogół oświetlany był przez delikatne światło z migoczącej co jakiś czas żarówki. Czerwony Król spojrzał na to wszystko i przytaknął łbem, twierdząc że trafili do dobrego miejsca. Rzucił wzrok na Inu, powoli przyklęknął i usadowił ją na swoim kolanie, widział to spojrzenie, którym go obdarzyła. Nienawidziła go, był dla niej obcy, a jednak... W jego oczach, ta dziewczynka była kalką jego ukochanej Inoue... Usadowiwszy ją, zraniona ręka uniosła się tuż nad jego łeb, zawiesiła się chwilę w powietrzu, nie był pewien, nie umiał już chyba tego robić... Ale gdzieś w głębi swoich wspomnień zobaczył migawkę, która ukazała mu uśmiech Inoue, kiedy ten głaszcze ją jak dziecko, które teraz jest naprzeciw niego... Dłoń opadła gwałtownie, zatrzymując się jak oddech szepczącego wiatru na czubku jej Czarnego łba, palce rozłożyły się i delikatnie poruszył czochrając jej już i tak zniszczoną fryzurę.
-Wybacz, musi Ci być tutaj trochę zimno co? -z ramion zsunęła mu się ulubiona bluza, którą zaraz zarzucił zgrabnym ruchem na Inu, zakładając jej przy okazji kaptur i zapinając zamek po sam malutki nosek. Ściągając z siebie ją, w oczętach Czarnowłosej rozbrzmieć mógł widok jego nieśmiertelników.
Aaa! Moje są trochę za duże, no ale lepsze to niż nic. Po jedzeniu poszukamy Ci jakiś lepszych ubrań. -wolną dłonią zdjął obydwa buty, sięgnął po jej małą stopę i wsunął ją prosto do środka. Dziewczynka, dla której jego bluza była niczym sukienka, gdzie kaptur opadał na jej oczęta i buty, które były niemal dwa razy większe niż jej stópka...
-No to teraz wybierz sobie coś dobrego! -i znów na jego twarzy pojawił się ten szczęśliwy uśmiech...
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wciąż walczyła z całych swoich kruchych sił, choć ta potyczka była porównywalna z szczenięciem przeciwstawiającemu się potężnemu lwu. On nawet nie drgnął, jego ręce nie słabły w przeciwieństwie do Inu, szybko traciła siły przez lichą kondycję, w końcu 2 tygodnie w bezruchu miało na nią katastrofalny efekt. Mimo jej usilnych starań mężczyzna wciąż ją trzymał zaskakująco delikatnie, choć dziewczyna czuła, że jej ciężar jak i wierzganie nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Była niczym maleńka ptaszyna trzymana w troskliwej garści. Był to stanowczy chwyt jednakże był on wykonany z największą delikatnością by nie zranić w żaden sposób kruchych skrzydeł. Inu nie mogła się uwolnić lecz również nie czuła żadnego dyskomfortu. Mimo wszystko żarliwie sprzeciwiała się losowi chcąc mieć na niego jakikolwiek wpływ.
Jej zęby poszły w ruch, ugryzła mocno, jej siła była napędzana paliwem strachu i przerażenia. Poczuła jak jego skóra bezwładnie ugięła się pod naporem twardych kiełków, jak te przebijają się przez nią dokopując się do żywej krwi. Zastygła w takiej pozycji przekonana o swoim zwycięstwie, była gotowa zamortyzować twarde lądowanie na ziemi. Czekała....i nic się takiego nie zdarzyło, nie było żadnej reakcji, nawet mrugnięcia okiem. Jej uścisk zelżał przez zwątpienie i brak sił, ciało zrobiło się bezwładne. Nie wygra tego, nie była zdolna wyrwać się z tego więzienia. Drgnęła słysząc jego cichy i mrukliwy śmiech wywołując delikatną falę drżenia w jego ciele. Przymknęła szczelniej oczy, jednak jej starania nie obyły się bez reakcji. Jaka czekała ją kara...?
Odpowiedział głosem lekko chrapliwym, lecz w tym niskim tonie odnalazła się nutka wesołości, która nie umknęła czujnym uszom dziewczyny. Dodatkowo jego słowa nie emanowały żadnym okrucieństwem czy też złowróżbnym przekazem. Były...kojące. Puściła ząbkami jego ramię spojrzała na niego powierzchownie bojąc się bezpośredniej konfrontacji. Na jego zszarzałej twarzy jaśniał serdeczny uśmiech. Pierwszy taki, który mogła podziwiać od czasu porwania. Mimo to uciekła wzrokiem speszona jego przytłaczającą siłą, zatrzymała się nim na przeciwległej mijającej ścianie nie wiedząc co z nim począć. Kim u licha był ten mężczyzna...?
Napotkali na drewniane drzwi, które w jakiś sposób były dla Inu przeraźliwe. Człowiek bał się nieznanego, w jej głowie zaś malowały się najczarniejsze scenariusze czarną farbą po zszarzałym płótnie. Kiedy te zostały rozwarte, jej całe ciałko napięło się niczym mocarna żyłka tuż przed jej zerwaniem, serce wstrzymało oddech, na chwilę zamilkło zduszone przestrachem.
Lecz za drzwiami nie ukazała się żadna sala tortur tylko...najzwyczajniejszy pokój przypominająca mieszankę kuchni ze spiżarnią. Nie kłamał. Naprawdę szukał jedzenia. Rozwarła swoje ślepia rozglądając się po pomieszczeniu, nie dowierzając w swoje liche szczęście. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła ciepłą falę radości, która była wmieszana w zdumienie. - Łaał...- Wymsknęło jej się mimowolnie. Po chwili mężczyzna przyklęknął i ostrożnie usadowił ją na swoim kolanie. Spojrzała na niego zza kurtyny ciemnych rzęs, wciąż ukrywając swój bezpośredni wzrok. Przyjrzała mu się pospiesznie nie chcąc być zbyt nachalnym. Z wyglądu przypominał...właściwie wszystkich tutejszych. Przez pamięć przeskoczyła wizja, w której spoglądała na całą czwórkę mężczyzn, którzy mieli się nią zająć. Każdy z nich miał zamrożone uczucia bądź też przepalone przez furię i łaknięcie krwi. Czerwonowłosy nie był inny, również był częścią tutejszego brutalnego świata. Choć może się myliła? Może znajdują się tu również wartościowe osoby jak jej wybawca? Miał przerażająco krwiste oczy, których nie widziała nigdzie indziej lecz na twarzy była wymalowana dziwna łagodność niewspółgrająca z jego sylwetką. Mogła mu zaufać...?
Mężczyzna uniósł ramię, które było przez nią wcześniej zranione, ciężka dłoń zawisła nad jej łebkiem. Zamknęła szczelnie oczy i skuliła się instynktownie oczekując bólu. Ten jednak nie nastał. Wielka dłoń opadła na jej głowę z delikatnością małego piórka, pogłaskała ją czochrając jej włosy. Otworzyła oczy z gwałtownym wdechem, jej pytający wzrok zatrzymał się na jego krwawych ślepiach. Nie tak powinno traktować się więźnia. Znów usłyszała jego niski głos. Otworzyła swoje usta w niedowierzaniu. Nadal nie chciał zrobić jej krzywdy, mimo iż należał do tutejszych. Dlaczego? Zaczął zdejmować swoją kurtkę, na jego klatce brzdęknęły nieśmiertelniki. Co one mogły oznaczać? Inu nawet nie próbowała tego rozwiązać. Na jej ramionach znalazła się ogromna kurtka Czerwonowłosego, wielki kaptur przykrył jej głowę zaś futro przysłaniało jej widok na wszystko. Kurtka została zapięta aż po jej nos. Przez moment przypomniała sobie chwile w jej domu, gdzie rodzice równie często się o nią troszczyli i pomagali jej w ubieraniu się. Uśmiechnęła się poczuwszy ułamek szczęścia. Do jej nosa trafił charakterystyczny zapach mężczyzny. Nie był on miły ani intensywny, był to po prostu smród, który unosił się wszędzie wokoło. Przyjrzała się sobie, kurtka była ogromna i długa jak i dawała ciepło, szczególnie że była uprzednio ogrzana przez ciało Czerwonego. Spojrzała na niego zaskoczona, lecz skrzywiła się kiedy dostrzegła krew przebijającą się przez materiał jego koszulki. Przełknęła ślinę. Będzie na nią za to zły? Po tym zaś zaczął zdejmować swoje buty, przy tym ruchu delikatnie zachwiała się na jego nodze. Machinalnie złapała za jego rękę, którą ją trzymał, mimo że nie było nawet blisko do upadku. Na jej stopach zaś znalazły się solidne buty, które ledwo co trzymały się na jej nogach. Były ogromne lecz równie ciepłe co kurtka. Poczuła namiastkę bezpieczeństwa, miła ulga zjawiła się w jej ciele. - Dziękuję - Wyszeptała. Poczuła dreszcz przez swój głos. Wydawało się jakby należał on do kogoś innego, kogoś obcego. Uniosła wzrok na Czerwonego, zacisnęła mocno swoje wargi. Uniosła jedną rękę i wskazała krwawiącą ranę. - I przepraszam - Rzekła z wyczuwalnym poczuciem winy. Miała nadzieję, że przez jej poczynania nie zepsuje szansy na lepszą przyszłość.
Padło ostatnie pytanie odnośnie jedzenia. Ulga rozluźniła jej żołądek, przypomniał sobie o znaczeniu głodu. Tak, była rozpaczliwie głodna lecz przez wszystkie wydarzenia nie odczuwała go tak mocno. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie miała pomysłu na jedzenie, właściwie zjadłaby cokolwiek. Jednakże wspomniana przez Czerwonego jajecznica uparcie zajęła stałe miejsce w jej wyobraźni. Przełknęła ślinę, była nazbyt speszona całą sytuacją. Zebrała się w sobie by powiedzieć coś bardziej sensownego niż dotychczas. - Chcę...jajecznicę. Dużo jajecznicy. I z mięskiem i cebulą. I na masełku - Powiedziała nie patrząc na niego wprost. Żołądek przytaknął na jej pomysł i zaburczał głośno dając o sobie znać. Skrzywiła się jeszcze bardziej zawstydzona i schowała się bardziej w kurtkę. Naprawdę spełni jej życzenie?
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach