Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 22.10.14 22:25  •  Martwy las Empty Martwy las
Gdzieś z dala od ciekawskich spojrzeń spękana pustynna ziemia zaczyna przeradzać się w wysypisko przeschłych konarów, pni i gałęzi. Powyginane kręgosłupy drzew chylą się ku każdej zbłąkanej owcy, wyciągając w jej kierunku krzywe szponiaste palce, na których księżyc wieki nie widział zieleni liści. Las jest obszerny, ale martwy. Prawdopodobieństwo znalezienia tu rośliny czy zwierzęcia zakrawa cud, ale nawet jeśli takowi się napatoczą pewnym jest, że długo już nie pociągną. Żadnej żywej duszy. Mimo to wchodząc w jego głąb ma się strachliwe wrażenie, że ktoś patrzy, nie spuszczając z nas oczu, śledząc każdy krok. Chichocze złośliwie, gdy stopa zahaczy się o wystający konar lub gdy ubranie porwie się na ostrych cierniach. Niektórzy są święcie przekonani, że w owym lesie straszy, choć nikt nie dostrzegł żadnych zjaw ciągnących za sobą ścieżkę szkarłatu ani ubranych w biel kobiet, z głową odrzuconą do tyłu tak mocno, że ta co krok odbijała się o ich zgarbione grzbiety.
Coś na rzeczy musi jednak być. Cały obszar lasu spowija tajemnicza, martwa aura, nabuzowana obecnością istot z zaświatów.

Martwy las N5WsiBr

Krążą plotki, że tysiące lat temu las był bardzo bujny, kolorowy i słoneczny. Wręcz przyjazny. Sielankowy. Z czasem umierał, równie prędko, co umierała wiara ludzi. W jego centrum ongiś wybudowano kolosalnych rozmiarów kościół, ze strzelistymi wieżami, kolorowymi witrażami w oknach i drzwiami tak gigantycznymi, że smok wawelski wchodziłby wyprostowany. Teraz po wspaniałości zostały tylko wspomnienia. Ząbkowane szczątki cegieł, budowla niemalże zrównana z ziemią.
Niewielu jednak wie, że pod ruinami wciąż funkcjonują lochy. Warunki gorzej niż spartańskie. Zewsząd czuć ostry zapach wilgoci, wymieszany z suchością konarów i czymś, co łudząco przypomina woń zgniłych owoców. Tunelami niesie się odór fekaliów i stęchłych ciał, oddychających w niepożądany sposób: do połowy wyżarte brzuchy i gardła poruszały się w górę i w dół wraz z kolejnymi falami białych larw, przemykających z kawałka do kawałka pozostałego mięsa. Tak właśnie traktują swoich gości członkowie gangu CATS, którzy swego czasu przejęli to miejsce, zamieniając na prywatne więzienie.
Podziemne lochy nie posiadają zbyt wielu celi (większość została zasypana parę wieków wstecz podczas silnego trzęsienia ziemi), ale kraty, choć zardzewiałe i obrośnięte grzybem i pleśnią wciąż powstrzymują najtwardszych więźniów. Na ścianach tuneli bardzo rzadko pojawiają się pochodnie, a nawet jeśli takowe jakimś cudem wiszą wciąż w metalowych obręczach nie są pozapalane.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.14 19:12  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
Ośmionożna bestia, tocząca ze swojego krzywego ryja cienką nitkę śliny i mająca gruby, niekształtny odwłok przecinała nieprzejęcie sam środek sufitu. Nie. Wbrew jakimkolwiek podobieństwom nie była to ciotka Gertruda. Ta z pewnością szyła swoimi gertrudzianymi łapami małe gertrudziane ubranka dla gertrudzianych obywateli M3. Stworzenie z góry było czymś innym, choć równie nieprzewidywalnym, brutalnym i zawziętym. Zatrzymało się na moment, przebiegając w miejscu parę kroków, w czasie których połamane nogi poruszały się z niesamowitą szybkością, aż w końcu samobójczym gestem rzuciło się w dół, zawisnąwszy niespodziewanie na niewidocznej, półprzeźroczystej lince pajęczyny.
Cisza położyła się w tym czasie ciężkim kocem na wszystkich elementach ciasnego (dwa na dwa) pomieszczenia, równie grubą warstwą co bród. Kilkucentymetrowy kurz zalegał w każdym zakamarku celi, u niejednego alergika wyciskając resztki łez z organizmu. Jego drobne kłębki wzbiły się w górę, gdy jedna z postaci gwałtownie się poruszyła. Z całą pewnością nie była to miła pobudka. Paleta wrażeń co prawda była bardzo bogata, więc Growlithe nie mógł narzekać na ich brak, ale pozycja, w której się obudził, była już mniej interesująca.
W pierwszej chwili zmiótł z twarzy coś, co od parunastu minut zawzięcie molestowało jego szlachetną gębę, nie wspominając już o tym, że właziło mu do ust. Nie wiedział, że zrzucił rękę osoby, na której w połowie leżał. W chwili obecnej nie był w stanie dokładnie ustalić, który odcień fioletowego beżu jest jego ulubionym, a co dopiero rejestrować wszystkie szczegóły otoczenia, więc nie rejestrował ich wcale. Skupił się wpierw na pulsującym bólu, który tępo odzywał się po wewnętrznej stronie czaszki, tuż przy samych jej ściankach. Syknął głośno, podrywając dłonie i przysłaniając nimi twarz, na której wyrysował się diaboliczny wyraz rezygnacji, niezadowolenia i bólu, którego - jak sądził - nie musiał kryć.
Wątpliwe, by Nathairowi spodobało się to kolano, namiętnie wbite w żebra.
Zanim Growlithe zorientował się, że siedzi na czymś, co jest w gruncie rzeczy żywe, zdążył się nieco powiercić i policzyć wszystkie gwiazdy wesoło biegające w ciasnym kółku, gdzieś nad jego głową. Jak zwykle po ostrych atakach, kończących się jego porwaniem, czuł się dziwnie niedopasowany do świata. Skupiał się od razu tylko na tym, czy ma wszystkie kończyny, a jeśli jakimś cudem tak - to czy są związane. Niezły z niego szczęściarz. Był wolny jak ostatni skowronek, toteż prędko podniósł się do siadu, a czując lekkie zapadnięcie się od razu zerknął w bok i jęknął, zrywając się na nogi (przy okazji przestając naciskać tyłkiem na doszczętnie zmiażdżony brzuch Nathaira. Łaskawie po chwili zszedł też z jego nogi).
Niemalże natychmiast równowaga nieco mu się zbuntowała. Wystarczyło tylko ramieniem oprzeć się o rzadko rozsiane kraty, a drugą rękę nakierować na obolały kark, by nieco uspokoić nagłą wątłość ciała. Czuł pulsowanie w skroniach, coraz ostrzejsze, to znów lżejsze, przenikające wgłąb niego i to tak głęboko, że jeszcze moment, a przejdzie go na wylot. Najwidoczniej dopiero teraz mózg zaczynał pracować na wyższych obrotach, próbując poddać analizie każdy element otoczenia. Jedyne, co pozostawało skryte za czarną mgłą, to moment, poprzedzający obecną sytuację.
Ktoś go porwał?
Stuk.
Na jego bucie wylądowała ośmionożna bestia, dotychczas dyndająca nad przepaścią. Growlithe odruchowo chciał ją z siebie zrzucić, więc zacmokał w powietrzu i kopnął Nathaira, co prędzej przypominało szturchnięcie butem. Usłyszał, że anioł żyje (a zaraz pewnie usłyszy też parę przekleństw), więc już się zapowiadało na to, że uwięzienie nie będzie jednak całkiem znośne, jak początkowo zakładał. - Cholera.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.14 0:21  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
Cichy pomruk wydobył się  gardła wciąż śpiącego i nieświadomego chłopaka, który pogrążony był w jakże interesującym śnie. Wszakże jeszcze wczorajszego dnia nic nie wskazywało na to, że miał znaleźć się w obskurnej klitce w towarzystwie uwielbianej przez siebie persony. Kolejny pomruk, tym razem pełen niezadowolenia, gdy ciężkie truchło przygniatające go do brudnego podłoża poruszyło się. Bolało, choć świadomość Nathaira wyjątkowo powolnie wracała do niego. Jakby specjalnie chciała go uchronić przed zderzeniem z mało przyjazną rzeczywistością. Łup. Kolejne uderzenie tym razem skutecznie wyrwało go z sideł snu.
Otworzył powoli oczy, pozwalając przyzwyczaić się im do panującego dookoła pół mroku. Czuł się, jakby właśnie wpadł pod jakaś pierzoną, wilczą ciężarówkę. Stęknął cicho, podnosząc się do siadu i od razu jedną ręką zaczął masować się po boku, gdzie jeszcze parę chwil wcześniej wylądował but Wilczura. Drugą ręką zaczął przecierać swoją twarz, jednakże bardzo szybko odsunął ją od swej facjaty, wyraźnie krzywiąc się w obrzydzeniu.
- Czemu mam mokrą rękę? Jakby jakiś pies mi ją wylizał albo wyciamkał… – wymruczał nieco zaspanym głosem rozglądając się po swoim nowym lokum.
- I czemu jestem w jakimś obskurnym miejscu co wygląda jak przenośny kibel? – dodał, a jego oczy w końcu zatrzymały się na białowłosym, swoim zacnym towarzyszu niedoli. Jasne ocz momentalnie rozszerzyły się bardziej, przywołując chłopaka już w pełni do rzeczywistości. Zerwał się na nogi, oczywiście chwiejąc się na nich i niemalże nie wywalając się na bok ściany. Ale niczym zgrabna baletnica, wyprostował się przytrzymując jedną ręką chropowatej i wilgotnej ściany. Jego wzrok w tym momencie wiele wyrażał i nic z tych przekazów nie było przyjaźnie nastawione.
- Ty… – zaczął, jednakże zamilkł na rzecz rozejrzenia się po klaustrofobicznym pomieszczeniu. Z początku myślał, że to jakiś naprawdę wyrafinowany koszmar i że lada moment się przebudzi. Niestety, nic na to nie wskazywało a pulsujący ból gdzieś pod czaszką skutecznie go w tym utwierdził. Przez jego ciało przebiegł mało przyjemny dreszcz na samą myśl dłuższego spędzenia czasu tutaj. Przecież dla jednej osoby to było za małe, a co dopiero dla dwóch. Za jakie kurwa grzechy. Raptownie praktycznie w jednym kroku pokonał całą odległość zapyziałej klitki, i odepchnąwszy od krat Wilczura, złapał za nie i szarpnął mocniej. Te jednakże nawet nie myślały, żeby drgnąć.
- Halo? Czy ktoś mnie słyszy? Musiała zajść jakaś pomyłka! Za co zostałem wrzucony do jednego bagna z nim?! Przecież byłem dobry. Myłem zęby przed snem, chodziłem wcześnie spać, przeprowadzałem staruszki przez jezdnię… No dobra, tego nie robiłem, ale to chyba nie powód, żeby mnie wrzucać do jednego miejsca z tym wilczym dupkiem! – jęknął chłopak, nie sądząc, że ktokolwiek go usłyszy. A jednak. Już po chwili dało się słyszeć ciężkie szuranie butami o posadzkę co sugerowało, że ktoś właśnie się do nich zbliża. Po paru sekundach zza rogu wyłonił się mężczyzna, który wyglądał na co najmniej wczorajszego. Kilkudniowy zarost, na którym pałętały się resztki jedzenia, czerwony i zasmarkany nos oraz przekrwione oczy sugerowały, że nie zmrużył porządnie oka od jakichś dwóch dni. Uniósł nogę i kopnął w kraty, jakby w ten sposób chciał uspokoić rozszalałe laboratoryjne szczury.
- Morda psie. Nie szczekaj tak głośno, bo mnie łeb pęka. – rzucił mężczyzna plując na boki, wyraźnie potrzebując jakiegoś zainstalowanego błotnika na jego gębie. Wyszczerzył się szeroko ukazując swoje niepełne uzębienie, w którym brakowało jedynki i trójki.
- Nie jestem psem! Nie należę do nich! Coś Wam się pomyliło! – rzucił pospiesznie Nathair, jednakże mężczyzna uniósł jeden palec i pokiwał nim w karcącym geście, jednocześnie cmokając z niezadowoleniem.
- Dziewuszki powinny siedzieć cicho i znać swoje miejsce. Potem się Tobą zajmiemy, ale póki co siedzieć cicho. – powiedział mężczyzna, pokiwał głową po czym zaniósł się głośnym, rechoczącym śmiechem jakby właśnie rzucił super kawał, dzięki któremu mógłby zająć pierwsze miejsce w maratonie „Śmiechu Warte”. Wciąż zanosząc się mało zabawnym śmiechem, zniknął zza rogiem wracając do swojego kompana, z którym grali w arcy ciekawą i pasjonującą grę, jaką były bierki. Czerwony z zażenowania i irytacji Nathair odwrócił głowę w bok i spojrzał ze złością na Growlitha.
- To Twoja wina, Kundlu. – syknął i odsunął się od krat. Siadł ciężko dupskiem na ziemi podciągając nogi pod siebie, wszakże miejsca tutaj nie było, po czym oparł łokcie o kolana i czoło o jedną z dłoni.
- Zajebiście. Po prostu… zajebiście. – rzucił pod nosem intensywnie zastanawiając się gdzie jest i czemu akurat on znalazł się w klatce ze swoim ostatnio wrogiem numer jeden. Te problemy dorastających aniołów.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.14 2:14  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
Spodziewał się po nim praktycznie wszystkiego. Od wrzasku dziewicy, po mruknięcie „jeszcze pięć minut, mamo”, przekoziołkowanie się na drugi bok i zaśnięcie na nowo. Ale tego, że będzie nim walał na prawo i lewo... tego już nie mógł znieść. Jace warknął pod nosem, gdy został odepchnięty. Kim, jak kim, ale nim się nie miota. Już nawet nie dlatego, że to obraza majestatu, ale Nathair powinien najlepiej wiedzieć, jak kończą się drobne przepychanki z białowłosym zabijaką.
Były tylko trzy typy ludzi we wszechświecie, których absolutnie nie trawił: dzieci, rozwydrzone zwierzęta i kobiety z trudnym charakterem. Czy ktoś łaskawie mógłby mu wyjaśnić, dlaczego do pomieszczenia wpakowano Nathaira? Szczeniak był istną wedlowską mieszanką, od „A” do „Z” naładowany tymi cechami, które u Growlithe'a powodowały nagłe łamanie ołówków, podczas pisania ważnego sprawozdania. Bachor, kundel, a w dodatku marudne babsko, równie ujmujące, co wrzód w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Nie wątpił, że siła ich relacji nie wpływała podobnie na tę Różową Malinkę, ale na pewnych płaszczyznach miał wrażenie, że chłopak traktuje wszystko jak zabawę, teatr czy inne ustrojstwo, które zmusza go do gry aktorskiej. Brak odpowiedzialności za swoje postępowanie powinno się karać amputacją...
JACE.
Grow syknął, przytykając rękę płasko do twarzy. Zawirowało mu przed oczami, zaszumiało w uszach. Burza trwała może dwa pstryknięcia palcami, ale gdy się ocknął, Nathair nadal molestował nieszczęsne kraty, a on wciąż musiał truć się stęchłym powietrzem. Spojrzał drętwo na zaciśniętą pięść.
CZUJESZ? - zapytał piskliwy głos, maltretując i tak mocno pochlastane uszy Wilczura. Przełknął cicho ślinę, ale nawet to nie uratowało go od poczucia suchoty, ściskającej gardło. Czuł. Oczywiście, że tak. Nie był do końca pewien, w którym epizodzie postanowiono na niego napaść, znokautować i ulokować w podziemnych lochach, ale oponenci nie wybrali zbyt dogodnego terminu.
„...wilczym dupkiem”.
Powtórz, zakuta pało.
„Za co zostałem wrzucony do jednego bagna z nim?”
Z ust Growlithe'a wyrwało się pełne politowanie prychnięcie. Nie martw się. Jak tylko mnie za mocno wkurzysz, rozwalę ci łeb i zakończę twój problem. Oparł się plecami o brudną ścianę, czując nawet, jak przez materiał koszulki przenika do niego chłód wilgoci. Mimo to milczał, przyglądając się na pół rozbawiony, na pół zirytowany występem anioła. Cicho liczył na to, że szczerbaty dureń, który chyba tylko przypadkiem znalazł się po odpowiedniej stronie barykady, wścieknie się na tyle, że postanowi wymierzyć sprawiedliwość własną, zarośniętą brudem ręką.
Zaskakujące.
Miał na tyle oleju w głowie, żeby nie podchodzić do krat klatki z niebezpiecznymi zwierzętami?
Growlithe pokręcił głową, przenosząc spojrzenie na Nathaira i jego szeroko pojętą aurę zrezygnowana. Doskonale wiedział, co czuje. Sam miał ochotę mu wygarnąć, co o nim myśli - i nie ograniczało się to tylko do przezwania go czymś pokroju „wilczego dupka” - ale w obecnej sytuacji bardziej skupił się na analizie ich aktualnego stanu. A położenie wydawało się niezbyt stabilne.
„Nie jestem psem!”
Aha.
Skrzyżował ręce na piersi i skrzywił się na to zdanie. Nie był psem?
„Nie należę do nich!”
Tsk.
Za dużo gadał.
„To twoja wina, Kundlu”.
Gdyby Jace miał wymienić pięć z najbardziej wkurwiających jednostek Desperacji to coś przed nim zajęłoby trzy pierwsze miejsca. Niewątpliwie jeszcze jakieś dwa, trzy lata, a kompletnie go przegada.
„Po prostu... zajebiście”.
- Skończyłeś?
CZUJESZ? CZUJESZ? CZUJESZ? JACE!
- To nie moja wina, że nie muszą pomagać ci w byciu idiotą. Sam radzisz sobie świetnie, dziewuszko. Wiesz... nie lubię cię. Jesteś głupi - wyznał przez zaciśnięte zęby, przez co słowa zamieniły się w przeciągły syk. Brwi zdążyły ściągnąć się ku sobie, a usta zacisnąć w wąską linię, nim kolejne słowa przeszły mu przez gardło.
W ustach miał pustynię...
CZUJESZ? CZUJESZ..?
Jace odepchnął się od ściany, jakby ledwie tym gestem udało mu się oderwać od świata mamroczących w kółko o tym samym mar. Miał ochotę wrócić do codzienności. Już nawet nie chodzi o to, żeby uwolnić się od obecnego koszmaru. Lochy, ciasna klatka, szczerbaty strażnik Teksasu (Grow do teraz ubolewał, że pilnuje go taka durna kupa mięcha) - to wszystko mogłoby jednak zostać na swoim miejscu. Gruntownym problemem był nie kto inny, jak Nathair. Ten sam, który w paru słowach zniszczył cały zapas cierpliwości Wilczego. Nie, żeby ten był szczególnie obszerny, ale w tamtej chwili utrata kontroli była ostatnim, czego Wo`olfe się po sobie spodziewał.
Teraz do wszystkiego dochodziła pewna niedogodność, o której nie pozwalały mu zapomnieć zmory. Ale miały rację. Nawet teraz czuł mrowienie w kłach i zaciskającą się wokół szyi obrożę głodu.
- Ale summa summarum do czegoś w końcu powinieneś się przydać. - Z tym uroczym akcentem stanął tuż przed nim (tak jak Nathair pokonywał celę w try migach, tak Jace'owi nie zajęło to dłużej niż pół chwili). - Masz dziesięć minut.
Wypowiedzianym słowom niedaleko było do rozkazu, o który - w zasadzie - nawet silnie zahaczały. Nathar z pewnością zacząłby sobie wyobrażać różne scenariusze, dlatego Growlithe od razu podniósł rękę i przysuwając palec pod usta wyrzucił z siebie nieme „shhh!” na wypadek, gdyby chłopak miał zamiar się odsuwać, rzucając rękoma gdzie popadnie. Oboje wiedzieli, jak ostatnio skończyło się przecięcie linii prywatnej strefy. Z pewnością dotyk Grow'a na długo będzie kojarzony z czymś niesmacznym, ale nawet jeśli tak było, Wo`olfe nie chciał problemów, gdy i tak miał ich wystarczająco sporo. Wolał więc go uprzedzić, a dopiero potem kucnąć obok, w większym stopniu równając się z Boże, jaki shoootaa! dzieciakiem ukesiem ugh... brak mi nieobraźliwych synonimów xD Nathairem.
CZUJESZ?
Nie miał już siły...
- Propozycja planu jest taka: ja odcinam ci rękę, wyrzucam ją poza klatkę. Następnie twoje zakichane łapsko doczłapuje się do tego frajera, odbiera mu klucze i wraca, czołgając się jak pokonany żołnierz. Pytania? - zapytał, podnosząc rękę uzbrojoną w nóż. - A tak bardziej poważnie: trzymaj. - Przekręcił broń, rękojeścią do anioła, zerkając na niego z rozbrajającym wyrazem twarzy z serii: „tylko się nie zabij”. - Zakładam, że w pewnym momencie będziesz musiał go użyć. Jeśli nie potrafisz zabić wroga, to proponuję poderżnięcie sobie gardła na wysokości grdyki. Mniej utrapień dla ciebie, dla mnie i dla nieszczęsnych szumowin, które nas porwały. Czujesz?
CZUJESZ, JACE?
Oh, zamknijcie mordy.

- To twoje pięć minut, marny aktorze. - Podniósł się z kucek i zrobił krok do tyłu. - Zrób coś, żeby ta banda oblechów znalazła się jak najbliżej krat. Zajmę się nimi.
Jace liczył cicho, że choć jeden z nich miał klucze...
A czasu było coraz mniej...
Cholerne drapanie w gardle.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.14 3:21  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
A mogło być tak pięknie. A mógł aktualnie wylegiwać się w swoim łóżku, ciepłym i suchym, z dala od albinosa. Tylko on i jego łóżko. Czy on tak wiele wymagał od życia? Nie. Zwykłe małostkowe marzenia dorastającego anioła w tym jakże okrutnym świecie. Nic wymagającego, naprawdę. Takie tam marzenia o spokojnym życiu i zauważeniu przez swojego podopiecznego. Ale najwidoczniej los nie zamierzał być łaskawy dla różowowłosego. No cóż.
Uniósł nieco głowę, kiedy z ust Wilczura padły pierwsze słowa. Na jego twarzy wykwitł przeuroczy grymas niezadowolenia, obnażając jasne zęby. Gdyby tylko mógł, z pewnością doskoczyłby do mężczyzny i zrobił mu krzywdę. Naprawdę by to zrobił. Growlithe aktualnie zajmował u Nathaira naprawdę wysokie miejsce na liście person, których nie miał ochoty widzieć. Przez najbliższą wieczność. Po ich ostatnim spotkaniu sądził, że sporo minie czasu nim wreszcie będzie mu dane oglądać tę zakazaną japę. Jak widać, los spłatał mu psikusa i postanowił złączyć ich drogi już teraz. W mało sprzyjających do zakopania wojennego topora okolicznościach. Chociaż…
- Stul dziób, kundlu. Od kogo jak od kogo, ale od Ciebie nie powinienem tego słyszeć. – warknął chłopak, instynktownie wciskając się nieco bardziej plecami w obślizgłą z wilgoci ścianę za nim. Niczym zaszczute zwierzę obserwował, jak Wilczur powoli zbliża się do niego. Szczerze powiedziawszy Nathair nie zakładał, że w jakikolwiek sposób będą ze sobą współpracować, choć sytuacja w jakiej się znajdowali jak najbardziej tego wymagała. Tak to jest jak spotykają się dwie urażone dumy, gdzie żadna z nich nie zamierzała ustąpić. Stąpali po bardzo cienkim lodzie i właściwie wystarczył jeden fałszywych ruch, jedno słowo, a pokrywa lodu rozpadłaby się w drobny mak, wciągając zarówno Growlithe jak i Nathaira w ciemną otchłań.
Jego twarz wyrażała krótkie „nie zbliżaj się do mnie”, choć usta wciąż pozostawały niewzruszone i ściągnięte w jedną, niezadowoloną z życia kreskę. Pomimo, zdawać by się mogło, totalnego niewzruszenia, chłopak poruszył delikatnie palcami, wyczuwając między nimi charakterystyczne mrowienie. Był przygotowany na ewentualny atak ze strony albinosa. Jak będzie trzeba to już na wstępie poczęstuje go sporą dawką elektryczności. A co byłoby potem, no cóż, teraz nie zaprzątał sobie głowy takimi gdybaniami. Wbrew wszystkiemu bardzo wiele zależało teraz od mężczyzny. Co powie i jak ubierze zdania w słowa oraz co zrobi. Nawet na drobną chwilę nie spuszczał wzroku z białowłosego, który w końcu przykucnął przed Nathairem, choć i w tej pozycji anioł był zmuszony zadzierać swoją głowę do góry, by jego oczy były w stanie wpatrywać się w dwukolorowe tęczówki.
Wargi chłopaka drgnęły lekko, niby to w skrzywieniu, niby w krzywym uśmiechu, kiedy mężczyzna przedstawiając swój żartobliwy plan podsunął mu nóż. Oczy na drobną chwilę zerknęły na ostrze, po czym wyciągnął rękę i szybkim ruchem zabrał podarowaną mu broń. Nie był zwolennikiem tego typu zabawek, zdecydowanie wolał swój miecz, ale musiał się tym zadowolić. Póki co.
- A może wytnę Ci jęzor? Myślę, że byłoby to zbawienne dla wszystkich dookoła. – rzucił złośliwie, unosząc się nieco na nogach i skierował w stronę krat.
- Nie zapominaj, że jestem aniołem. Nie zabijam. – dodał po sekundowej ciszy, choć w ostatniej chwili przerwał, gdy chciał dodać, że bez powodu. W sumie do tej pory nie miał żadnego konkretnego powodu do zamordowania. I miał nadzieję, że coś takiego nie nastąpi, bo pozbawienie drugiej istoty życia było w Edenie, w ich pierzastej hierarchii surowo karane. Choć istniał pewien wyjątek, dla którego Nathair był w stanie wszystko zaryzykować.
Znalazłszy się przy kratach, wysunął delikatnie ostrze pomiędzy kraty, by móc ujrzeć w jego odbiciu to, co działo się z lewej strony. Co prawda wiele nie widział, ale udało mu się ujrzeć dwa cienie rzucane na ścianę. Czyli dwóch typków. Nie powinno być z nimi większego problemu… Chyba. Wysunął koniuszek języka i polizał się po dolnej wardze, po czym z całej siły ją przygryzł, aż na języku poczuł metaliczny posmak krwi. A to z automatu wywołało delikatne pieczenie pod powiekami. Efekt uzyskany. Symulując płacz, przysiadł lekko na posadce, uprzednio wsuwając nóż zza pasek spodni i odkrząknął cicho.
- P… przepraszam? Czy ktoś mnie słyszy? Czy… Czy ktoś może tu podejść? Duszno mi. I zimno. I boję się. Tak bardzo się boję tego pana ze mną. On… on pokazuje mi dziwne rzeczy. I mówi, że jak zamknę oczy to da mi lizaka… Ale ja wiem, że to nie jest lizak tylko jego brzydka rzecz! – załkał z udawaniem chłopak i zamilkł, nasłuchując. Bingo, wygrana na loterii, kiedy ponownie rozległo się szuranie. Już po chwili zza rogu wyłonił się dobrze im znany zakapior. Ujrzawszy roztrzęsionego chłopaka ze łzami w oczach, zacmokał cicho i stanął na niecały metr od krat, delikatnie się pochylając.
- A co dziewuszka płacze? Nie podoba się towarzystwo? Niech się zadowoli, bo to nic, co dziewuszkę spotka. Potraktuj to jako szybki kur— – koniec cierpliwości Nathaira zwiastował dziki błysk w jego oku, gdy drobna dłoń wystrzeliła pomiędzy kraty i złapała za płaty materiału brudnej bluzy mężczyzny. W bardzo szybkim tempie dołączyła druga dłoń, tym razem na oślep łapiąc za materiał spodni.
- Ja Ci dam dziewuszkę gnoju. Chodź no tu! Bierz go kundlu! – rzucił warkliwym tonem Nathair usilnie siłując się z rzucającym się mężczyzną, który w tym momencie wyglądał niczym ryba wyciągnięta z wody.
- Puszczaj Ty mnie! – krzyknął chrapliwie mężczyzna – Jędrek! Biją!
- Nie pusz… Niech to szlag! – głos Nathaira utonął w głośnym przekleństwie, gdy szarpiący się mężczyzna zrobił krok w tył, tym samym ciągnąc anioła wprost na kraty, w które przypieprzył swą piękną buźką. Ale dzięki temu kątem oka dostrzegł błysk z lewej strony. Miecz? Sztylet? Piła łańcuchowa? Nieważne co. Ważne, że to kierowało się na jego własne dłonie. Nim Growlithe zdążyłby zareagować, palce Nathaira wypuściły materiał posyłając mężczyznę na tyłek. A potem rozległ się głośny trzask, któremu towarzyszył jasny, na moment oślepiający błysk. I swąd spalonego ludzkiego mięsa.
Cisza.
Nathair siedział przy kratach wpatrując się w dwa nieprzytomne ciała, nieco podwędzone, ale wciąż żywe. Jego wargi drgnęły, wykrzywiając się w lekkim uśmiechy, bynajmniej nie wynikającym z rozbawienia.
- Spanikowałem. – powiedział z rozbrajającą niewinnością i szczerością. Brawo Nathair, brawo. Poraziłeś prądem dwóch strażników. Teraz tylko wydłuż swoją rękę, by ich przeszukać. Najlepiej na długość dwóch metrów…. Bo ponad tyle leżał drugi mężczyzna.

                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.10.14 13:14  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
… co, ej. Bez przesa--
Growlithe tylko lekko podniósł rękę, usta rozchyliły się z zaskoczenia, ale nim cokolwiek zdążył poradzić, zza rogu wychyliła się już gęba oponenta. Nie wierzył, że był zmuszony to robić. W obecnej sytuacji powinien podnieść dłoń i w tradycyjnym geście przyłożyć ją sobie do twarzy. Potrzeba wykonania tego gestu była tak silna, że czuł mrowienie w opuszkach palców równie mocne, co drapanie w gardle. Wątpił jednak, by „facepalm” przekonał wrogów co do tego, że słowa Nathaira są prawdziwe, a jak wiadomo - cela była na tyle mała, że gdy strażnicy zaczęli się zbliżać, w ich zasięgu wzroku znajdował się nie tylko anielski aktor. Scena była ciasna, mała i obskurna. Pech. Jasna brew drgała pośpiesznie, równie silnie co kącik ust, który Growlithe uniósł ku górze, starając się, by wyglądał jak najbardziej pedofilsko. Wbrew pozorom... wolał starszych.
Hahah... zajebie tego małego, różowego skurwiela... Już teraz, chwytając za pasek swoich spodni, był tego po prostu pewien. Zakładając, że od początku Nathair mógł mu wykręcić podobny kawał, Jonathan nie spodziewał się jednak, że będzie to coś, w czym konieczne będzie wzięcie udziału. Do ostatniej chwili cicho liczył, że wystarczy niewielka ingerencja w plan anioła, która nie będzie wymagała takiego zażenowania. Okazało się jednak, że tak szczerbaty patafian, jak i Jędrek zainteresowali się jedynie klęczącym stróżem Ryana, toteż palce zatrzymały się w wybitnie wymownym ruchu. Ledwie chwycił za sprzączkę, a już ją puścił.
„Bierz go kundlu!”
Cmoknął w powietrze z niesmakiem, przemieniając wyraz twarzy z „hej, maleńka, to twój grosz?” na „za jakie grzechy, JAKIE?” Zdążył jeszcze poderwać dłoń do góry, by spod rękawa wymknęła się karykaturalnie szczupła morda. Pysk kłapnął raz przydługimi kłami, po czym - wraz z błyskiem wytworzonym przez Nathaira - rozpierzchł się w powietrzu, a Growlithe podniósł ramię, jakby chciał się uchronić przed nagłym wystrzałem.
„Spanikowałem”.
Chwycił się lekko za gardło.
- Idioto - warknął, obrzucając go wkurzonym spojrzeniem. - Prawie wyrzygałem wątrobę. Nie strasz tak. - Wraz z ostatnim słowem, postąpił niezbędny krok do przodu i z rozmachu trzepnął chłopaka w tył głowy. Nie było to może uderzenie, które oderwałoby mu głowę na wysokości kostek, ale Growlithe cicho liczył, że przestawił mu jakieś ważne fragmenty, które wskoczą wreszcie na swoje miejsce.
- Sfajczyłeś mi obiad - dodał zaraz, opierając dłonie o lodowate kraty. Przyjrzał się z niesmakiem nieruchomo leżącym mężczyznom, niezbyt zadowolony z faktu, że jego mięso zostało przyrządzone według kuchni towarzysza.
CZUJESZ?
Niestety.
Lars?
TAK?
Kopnij ode mnie Livai'a.
ROBI SIĘ, SZEFIE.
CHOLERA, NO CO ZA CO?!
JAK DŁUGO MIAŁEŚ ZAMIAR NAS UNIKAĆ?
- zapytał zaraz Lars beznamiętnym tonem. Growlithe czuł na ramieniu jego niewielki ciężar. Lis wbijał pazury w bark, wisząc na nim bezwładnie. Czarnymi ślepiami przyglądał się strażnikom. KRÓLIKI MOGĄ UMRZEĆ Z SAMOTNOŚCI, JACE!
Przecież Lars nie był królikiem.
Chłopak przełknął głośno ślinę, wysuwając rękę poza kraty. Lars automatycznie zerwał się, lekko poruszając jego ubraniem. Przebiegł po przedramieniu, a gdy znalazł się na nadgarstku, do którego ściśle przylegał artefakt, jego sylwetka stała się widoczna dla cudzych oczu. Futrzak nagle odbił się od dłoni właściciela, która pod wpływem ciężaru Larsa opadła i uderzyła w kraty, a następnie zwinnie trafił na podłogę. Otrzepał się w biegu, dopadając do pierwszego ciała. Nos ledwo przemknął po nogach, brzuchu i ramionach nieprzytomnego, a mara już podbiegała do Jędrka, powtarzając podobny rytuał.
NIE MA.
Jace rozmasowując gardło kazał sprawdzić miejsce, w którym dotychczas przebywali strażnicy. Lars obejrzał się w jego stronę, prostując się jak struna, ale zaraz kiwnął łebkiem i ruszył w wyznaczonym kierunku, znikając za rogiem. Po chwili rozległ się cichy metalowy brzęk.
- Szybciej, Lars - wychrypiał, pochylając nieco brodę. Spojrzał w miejsce, w jakim pojawił się lis, wybiegając zza rogu w pyszczku trzymając pęk kluczy. Ten przebiegł po brzuchu jednego z mężczyzn, podbiegając do pochylonego Growlithe'a, który odebrał od niego zardzewiałe przedmioty, niemalże od razu wkładając pierwszy z nich do zamka.
Z jego ust wyrwał się świszczący odgłos wciąganego głośno powietrza, a palce zacisnęły się nieco mocniej na gardle. Płatki nosa drgnęły wściekle, gdy trzęsącą się dłonią zmieniał klucz. Dopiero wtedy zamknięcie ustąpiło. Rozległ się charakterystyczny dźwięk zwolnionej blokady, a Wo`olfe zaciskając palce na kratach pchnął drzwi celi. Drętwo i ciężko odchyliły się na bok, w akompaniamencie cichego warczenia białowłosego. Ziemia stęknęła pod nagłym naporem jego kolan, gdy padł na nią tuż przy pierwszym z mężczyzn. Lars w zaskakującym spokoju, stojąc dumnie i unosząc swój niewielki, uroczy pyszczek przypatrywał się, jak ten, który trzyma wszystkie koszmary na smyczy, teraz niczym równe im zwierzę dopada do swej zdobyczy. Zmarszczył nawet nieco czarny nosek, słysząc odgłos przełykania.
Przez cały ten czas Growlithe zdawał się zapomnieć o obecności Nathaira, szarpiąc kłami szyję nieprzytomnego mężczyzny, jakby od skuteczności tego ukąszenia zależało co najmniej zaopatrzenie Desperacji w czystą wodę. Przytrzymywał go mocno za ubranie, palce drugiej ręki wplatając w nieliczne włosy ofiary, zmuszając go, aby obnażał przed nim całe gardło. Nie potrzebował zbyt wiele czasu, aby skończyć ucztę. Rozległ się mokry odgłos, gdy z wciąż zaciśniętymi szczękami zmusił ciało trzymane w ramionach do przylgnięcia do ziemi, samemu nie zmieniając pozycji o milimetr. Pomiędzy zębami trzymał pokaźny kawał mięsa, z którego co rusz skapywały kolejne czerwone krople, brudzące bladą twarz strażnika, jego rozchylone usta i szeroko otwarte oczy. Niemy deszcz ustał dopiero, gdy z wilgotnymi mlaśnięciami zniknął kawałek ciała. Growlithe przyłożył wtedy wierzch dłoni do ust, wciąż pochylony nad mężczyzną. Przełknął ledwo przegryzione mięso, ścierając nadgarstkiem krew z warg.
SMACZNE? - zapytał Lars bez cienia zainteresowania. Puszysty ogon poruszył się niespokojnie.
Ohydztwo. Nie spodziewałem się niczego lepszego.
OH. MOGĘ CI JAKOŚ POMÓC?

Growlithe podniósł się z klęczek, wyciągając dłoń ku Larsowi, nawet na niego nie patrząc. Wzrok miał wbity w Jędrka.
Jesteś wódką?
Lis wzruszył barkami i parsknął cichym, krótkim śmiechem, postępując zaraz krok do przodu, ale wraz z tym jego sylwetka rozmazała się i zmaterializowała dopiero w ręce białowłosego, jako cienki, zakrzywiony nóż. Skoro Nathair nie potrafił dokończyć sprawy, Growlithe wolał załatwić to już teraz, zakładając, że mężczyźni i tak niewiele powiedzieliby im w kwestii powodów, dla których się tu znaleźli - nie wyglądali w końcu na zbyt inteligentnych, a tym samym z pewnością nikt nie powierzyłby im ważniejszych informacji. Podszedł do rozłożonego, lekko przypieczonego schabowego, butem nadeptując po drodze na jego rozwartą dłoń. Dopiero później podeszwa desantu trafiła na gardło oponenta. Wgryzła się na tyle głęboko, że ciało drgnęło, a palce Jędrka (to imię...) zatrzęsły się i podniosły, chwytając go za kostkę. Ciche posapywanie przerwało ciszę, nim białowłosy przekręcił brutalnie nogę, wżynając się głębiej w grdykę mężczyzny, a potem z rozmachu wymierzył cios prosto w jego szczękę.
Trzask!
Ręce padły na ziemię. Nóż zniknął.
Growlithe przesunął raz jeszcze palcami po własnej szyi, czując pod opuszkami mocne uwypuklenie blizny. Nabrał większego wdechu, wreszcie czując powietrze w płucach.
- Chodźmy - rzucił naprędce, ruszając przed siebie.
Jak się zabawnie okazało: za zakrętem znajdowało się nie tylko romantyczne gniazdko strażników, ale kawałek dalej droga rozchodziła się w dwa przeciwne sobie kierunki. Wilczur przystanął przed rozwidleniem, najwidoczniej łudząc się, że usłyszy lub wyczuje sygnał, który mógłby mu nieco pomóc.
Z lewej strony dobiegało ciche chrobotanie...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 02.11.14 23:52  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
No cóż, jakoś tak wyszło, aż chciało się powiedzieć. To nie jego wina, że wolał mieć wciąż obie ręce sprawne niż pozwolić na ich odcięcie czy bogowie wiedzą co jeszcze tylko po to, żeby białowłosy nie wysrał swojej wątroby. Wzruszył jedynie ramionami, powoli podnosząc się z ziemi, lecz wtedy poczuł mocne trzepnięcie w tył głowy. Jego dłoń momentalnie dotknęła swej potylicy i zaczął ją rozmasowywać, raczej z instynktu niż uczucia jakiegokolwiek bólu. Wbił swoje irytowane spojrzenie w plecy Wilczura i gdyby tylko potrafił zabijać spojrzeniem, albo chociaż pluć z nich jakimś super ultra laserem, to Growlithe wyglądałby właśnie niczym najlepszy okaz plastra dziurawego sera żółtego.
- Łapy przy sobie gnoju. – warknął podnosząc się i drugą ręką otrzepując swoje już i tak ubrudzone spodnie. Wzrok szybko przeniósł na dłoń mężczyzny a zirytowanie malujące się na jego twarzy wyparło zainteresowanie. Co prawda miał już okazję spotkać się z mocami Growlithe’a, jednakże wtedy nie miał zbytnio czasu czy też ochoty im się przyglądać, a teraz to zupełnie co innego.
Nie wiedział czy ów cienie są wynikiem bezpośredniej mocy Wymordowanego czy tak jak w przypadku Ryana, brawa należały się artefaktowi. Jednakże musiał przyznać, choć nie na głos z wiadomych powodów, że robiły wrażenie. Nathair oparł się ramieniem o ścianę i w milczeniu przyglądał się staraniom Wilka. Oraz jego twarzy, pospiechowi i zniecierpliwieniu, które malowało się na niej. Zastanawiał się po co mu tak spieszno. Nie, żeby aniołowi nie spieszyło się do opuszczenia tego miejsca, aczkolwiek w mężczyźnie było coś innego. Coś niepokojącego.
Bardzo szybko było mu dane dowiedzieć się o co to całe zamieszanie. Już w pierwszej chwili, gdy do jego uszu dobiegło mlaskanie, zrozumiał, że Growlithe… pożywia się mężczyzną. Instynktownie zrobił pół kroku w tył, a jedna z dłoni dotknęła blizny z lewej strony jego szyi. Nie mógł zapomnieć chwili, kiedy ostre kły białowłosego zatopiły się w jego ciele. Przez ciało chłopaka przebiegł nieprzyjemny dreszcz, a twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu. Odwrócił wzrok zamykając na drobną chwilę powieki. W sumie powinien tę chwilę wykorzystać na ucieczkę. Nigdy nie wiadomo co może strzelić do łba dzikiego zwierzaka, który właśnie się posilał. A jak jego głód nie zostanie uciszony? Przecież równie dobrze mógł rzucić się na niego.
Uchylił powieki i spojrzał ukradkiem na pochylające się ciało. Wbrew swoim rozmyślaniom tkwił nadal w bezruchu, cierpliwie czekając. Nic nie mówił ani nie robił, domyślając się, że byłoby to w tym momencie zbyteczne. Czekał, jak nie on.
Gdy Growlithe zakończył swój posiłek, Nathair wreszcie postanowił się ruszyć. Powoli wyszedł z małej klitki, w której przez cały czas stał i nawet nie spoglądając na truchła u jego nóg, przeskoczył nad jednym z nich, chyba Jędrkiem i ruszył do przodu, nie oglądając się na albinosa.
- Jesteś obrzydliwy. – podsumował wreszcie głosem pełnym zniesmaczenia. Sięgnął do paska, gdzie swobodnie zwisała jego arafatka i jednym zręcznym ruchem rozwiązał ją, po czym rzucił w stronę mężczyzny.
- Wytrzyj gębę, bo nie można nawet na Ciebie patrzeć. – dodał po chwili, wsuwając ręce do kieszeni i przyspieszając kroku. Daleko jednak nie zaszli, gdy napotkali rozwidlenie dróg. Nathair zmarszczył brwi. W sumie mogliby się rozdzielić i nie musiałby być zdany na jego towarzystwo, z drugiej zaś strony… Tak, mimo wszystko, było bezpieczniej. Zawsze mógł potraktować Wilka jako tanie mięso armatnie. Wiadomo, rzucić go na pierwszą linię frontu a samemu dać nogę. Tak, to piękny i doskonały plan.
Zerknął w stronę, skąd dochodziło chrobotanie. Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem. Chyba niekoniecznie uśmiechało mu się dowiedzenie o źródle tego dźwięku. Nie przedstawiało się zbytnio zachęcająco. Spojrzał na mężczyznę chcąc szybko ocenić czy ten już podjął decyzję. A jak nie… no cóż, trudno.
- Wolę tę cichszą drogę. – rzucił po chwili. W sumie nie musiał go nawet informować, nie jego sprawa gdzie pójdzie. Jak chce niech idzie tam. Może przy dobrych wiatrach zostanie przez co pożarty. Nie czekając na nich ruszył powoli w drugą stronę, z dala od dziwnego dźwięku. W horrorach zawsze wybierali przeciwną stronę, bo niby ciekawość i te sprawy. A potem kończyli z jelitami dookoła szyi. A Nathair zdecydowanie lubił swoje jelita i nie chciał mieć z nich wisiorka.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 04.11.14 23:16  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
- No racja - prychnął, wzruszając przy tym wątłymi barkami. - Cudzych zwierząt się nie dotyka, co? Jeszcze mnie obszczekasz. Strach się bać, naprawdę.
Ironicznie brzmią podobne słowa z ust kundla, ale prawda była taka, że Growlithe wyróżniał dwa rodzaje „psów”. Pierwsze porównywał do gangu, reszta była mieszańcami, ze skołtunioną sierścią, pianą w pysku, błądzącymi bez celu i motywacji. Reszta była Nathairem, który nie potrafił wykończyć wroga. Jeśli wierzyć powiedzeniom, że książek nie ocenia się po okładce, to Growlithe był kimś, kto tę zasadzę łamał tylko w pewien sposób. Choć nie wnioskował nic po pierwszym wrażeniu, to łatwo było mu zakwalifikować daną personę do wora już po paru stronach lektury. Studiowanie anioła niestety nie kojarzyło się z niczym przyjemnym. Wiedział przecież, że szczeniak jest nie tylko pupilkiem Ryana, ale też faworytem ponad faworytami dla Nathaniela. O ile pierwsza relacja obchodziła go tak bardzo, że aż dostał raka, tak druga powodowała nagłe wewnętrzne rozterki.
Może jeśli Nathair...
Growlithe przewrócił oczami, chcąc wymazać tę myśl jak najprędzej. W sumie nawet nie musiał. Anioł sam się wtrącił, przerywając ciszę uroczym stwierdzeniem.
„Jesteś obrzydliwy”.
Jace złapał arafatkę.
- Moje uszanowanie, wasza porcelanowa mość. Paznokcie całe? Włosy ułożone? Nie zmęczyłaś się zbytnio oddychaniem? Może pooddychać za ciebie? - Skrzywił się wyraźnie, wyrzucając materiał za siebie bez cienia namysłu. Pozbył się tym samym jedynego przedmiotu, jaki świadczył o tym, że Nathair wcale nie jest wobec niego taki znowu wrogi: w końcu mógł mu kazać wytrzeć się własnym rękawem, czy ryć pyskiem po ziemi, zamiast odstępować części swojej garderoby. Dla Growlithe'a nie liczyło się jednak zdanie dotyczące zewnętrznej skorupy. Nawet jeśli jeszcze jako człowiek bardzo o wygląd dbał. Nie tyle, co szczególnie się nim zamartwiał, ale prysznic raz dziennie był koniecznością, tak samo jak użycie pianki do golenia i maszynki, by zarost nie zaczął kłuć jego dziewczyny w policzek. Teraz hormony jako takie się ustabilizowały, a kąpiel była relaksem, na jaki nie mógł sobie pozwolić. Jeśli anioł myślał, że nie był w stanie po samą brodę brodzić w fekaliach wypełniających kanały Miasta-3 solidnie się pomylił.
Nie potrzebuję tej szmaty, przemknęło mu przez myśl, gdy czekał na werdykt „towarzysza”. To trzeba aniołowi przyznać: nie trzyma długo w niepewności. Od razu wyrzuca na stół wszystkie karty.
Bang.
Cios prosto w serce.
„Wolę tę cichszą drogę”.
I po cholerę tak zaciskał kciuki? Nathair i tak chciał pójść tą samą drogą. Widać jak pech, to pech. Pewnie Bóg tapla się teraz w tych swoich owczych chmurach, przypatruje tym sytuacjom i śmieje się w niebogłosy. Growlithe mógłby nawet przysiąc, że gdzieś w oddali usłyszał cichy trzask, jak łamanie suchej gałęzi, który skutecznie wyrwał go z gróźb (wysyłanych do każdego boga po jednej na łebek) i pchnął w samo apogeum ciemności. Trzymał się te dwa symboliczne, detektywistyczne kroki za aniołem nie dlatego, że chciał być blisko niego. Po prostu korytarz był tak ciasny i tak niski, że sam ledwie się w nim mieścił. Klaustrofobiczne warunki nieco krępowały mu ręce i nogi. Nie dość, że nie pozwalano mu go wyminąć, to jeszcze zmuszony był wykluczyć używanie biokinezy, choć czarne uszy sterczały, nasłuchując cudzych oddechów i kroków, a puszysty ogon zahaczał co jakiś czas o wystające ze ścian suche, grube korzenie drzew.
Mrok otulił ramionami korytarz do tego stopnia, że nawet wyostrzony zmysł wzroku Growlithe'a nie był w stanie zarejestrować żadnych konkretnych kształtów. Ostrożny chód skutecznie go więc spowalniał, nie pozwalając jednak na zgubienie tropu młodego Levittoux'a.
Nagle raptownie przystanął, zatrzaskując przedramię Nathaira w miażdżącym uścisku. Jednocześnie w jego głowie zapaliła się czerwona lampka, na której osiadł oschły ton młodszego: „Łapy przy sobie, gnoju”. Nie miał teraz jednak czasu na zabawę w cnotkę orleańską. Nasłuchiwał. Postawione na sztorc ucho zaczęło lekko drgać, przechylać się na bok, to znów prostować, raz jeszcze lgnąć w jakąś stronę. Chrobotanie, które dochodziło z przeciwnego tunelu ucichło już jakiś czas temu, ale od paru kroków Growlithe nie mógł zniszczyć wrażenia, że ktoś ich obserwuje. W gęstych ciemnościach nie mógł skorzystać z pełni swoich możliwości, ale liczył na to, że pozostałe zmysły pomogą mu w diagnozie. Niestety. Gdy tylko zatrzymał Nathaira (tym samym uciszając jego kroki) i zaczął skupiać się na otaczających ich dźwiękach okazało się, że jedynym, co głośno do niego krzyczało, była cisza.
Skrzywił się zawiedziony i pociągnął nosem. Ostra woń zmarniałej ziemi drażniła wnętrze jego nosa, ale... nic ponadto. Klapnął lekko różowowłosego, dając do zrozumienia, że był to fałszywy alarm i mogą iść dalej - zakładając oczywiście, że wcześniej nie robił mu wielkich kłopotów z zatrzymaniem się. Zabrudzone buty Growlithe'a znów poszły w ruch i szorowały tak długo, aż na końcu nie pojawił się malutki świetlik, rosnący z każdym kolejnym przebytym metrem, aż nareszcie przeistoczył się w ogień. Tunel prowadził do całkiem obszernej sali, aktualnie skąpanej w półmroku. Jedyne źródło światła ograniczało się do pochodni umocowanej nieco ponad głową Growlithe'a na bocznej ścianie. Pomieszczenie było obszerniejsze, sufit nagle się podnosił, podłoga twardniała pod butami.
Wilczur przywitał tę nagłą swobodę ruchów z należytym szacunkiem. Od razu nabrał wielki haust powietrza, napawając się możliwością swobodnego operowania ramionami. Natychmiast rozejrzał się po sali, dostrzegając trzy krzesła: w tym jedno z połamaną nogą; parę stołów przykrytych płachtami i masę haków w kamiennych ścianach. Na niektórych z nich przywieszone były łańcuchy - większość zresztą zardzewiała, pozostawiając na bezkresnej czerni masę złotordzawych barw.
Wyglądało jednak na to, że tunel zaprowadził ich w ślepy zaułek. Nigdzie nie było innych dróg czy drzwi - choćby zamkniętych na cztery spusty. Z braku laku białowłosy podszedł do niewielkich, drewnianych stołów, uciekając nieco od blasku pochodni. Do jego nozdrzy dotarł zapach spróchniałego drewna (prawdopodobnie z tego właśnie zrobione były meble), co świadczyło tylko o starym wieku. To co jednak zaskoczyło Wilka to to, że na materiale okrywającym ich blaty nie było zbyt dużej ilości kurzu.
Zdążył chwycić za brzeg płachty i szarpnąć ręką, ale nie ujrzał co się pod nią kryje. Głowa nagle, automatycznie odchyliła się do tyłu, ramiona uniosły, a wargi rozchyliły, ukazując rzędy białych, ostrych kłów.
Z tunelu własnie wyszedł... kot. Czarne, pechowe kocisko, z nastroszoną sierścią i zębami w kształcie igieł. Zasyczał wściekle, wyginając grzbiet w łuk, gdy płachta odkryła porozrzucane na stole narzędzia tortur splamione jeszcze świeżą krwią...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 06.11.14 1:19  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
Stłumione warknięcie wydobyło się z jego krtani, kiedy wyczuł, że jego przyjemne towarzystwo ruszyło za nim. Nie musiał nawet nic mówić na głos. Jego niechęć w stosunku do mężczyzny była wręcz namacalna. Właściwie to Growlithe może być z siebie dumny. Istniało naprawdę mały odsetek ludzi, pardon, istot, których tak szczerze nienawidził.  Owszem, wiele osób irytowało anioła, wolał unikać ich towarzystwa, aczkolwiek pojęcie nienawiści było dość odległe. A tu proszę, wystarczyło jedno spojrzenie na ten zakazany ryj a Nathairowi z miejsca otwierał się nóż w kieszeni. Nawet nie miał ochoty oglądać się za mężczyzną, czy aby powolne szuranie po kamiennej posadzce jest może marą a nie Wymordowanym. Mimowolnie przyspieszył nieco kroku, jakby tym mało zauważalnym gestem miał nadzieję na którymś z kolei zakręcie zgubić albinosa. Ach te smutne nadzieje.
Może wspólna przygoda życia i wędrówka po atrakcyjnych lochach byłaby znośna, gdyby tamten zamknął na amen swoją jadaczkę a nie ruszał jęzorem kiedy tylko znajdował ku temu okazję. Całe szczęście, że przez większość czasu milczał. Ale i tak te drobne momenty kiedy otwierał usta przyprawiały Nathaira o mdłości. Chciał się wydostać z tego miejsca jak najszybciej. Nie powinno go tutaj być, a całą winę za przebywanie w tym miejscu obarczał Wilka. Tak musiało być, nawet nie musiał się nikogo o to pytać. Zaszło nieporozumienie i tyle. A Nathair zamierzał bardzo szybko naprostować pewne fakty.
W przeciwieństwie do mężczyzny, nie miał najmniejszego problemu w poruszaniu się wąskim korytarzem. Czasami mały wzrost i drobna budowa ciała na coś się przydawała. Grow nie mógł ujrzeć paskudne uśmiechu, który w tym momencie wykwitł na anielskiej facjacie, kiedy pomyślał sobie ile to było śmiech i zabawy, gdyby cielsko Wymordowanego zaklinowałoby się w pewnym momencie. Chyba posikałby się ze śmiechu na miejscu. Tyle funu w jednym momencie. No ale niestety, nic takiego się nie zdarzyło. A szkoda, naprawdę szkoda.
Droga coraz bardziej go nużyła a co gorsze, póki co nie napotkali nikogo innego. A co na dłuższą chwilę było dość podejrzane. Raptownie Nathair poczuł jak coś spada na jego ramię i przebiera małymi nóżkami. Zerknął na nie i jego twarz momentalnie zrobiła się zielona. Mały, paskudny karaluszek wesoło stepował na jego ramieniu. Być może to była karaluszkowi miłość od pierwszego wejrzenia, niestety nieodwzajemniona. Nathair bowiem nienawidził karaluchów z całego swojego anielskiego i czystego serducha. Zatrzymał się gwałtownie i wciągnął mocno powietrze, by po chwili odwrócić się szybko w stronę Growa, zgarnąć robaczka i cisnąć nim wprost w twarz mężczyzny.
- Nie mówiłeś, że przyprowadziłeś rodzinę, Jace. – rzucił kpiąco w jego stronę, ale nie zamierzał wdawać się w głębsze rozmowy, tylko przyspieszył kroku, by zwiększyć dystans między nimi. Ale od tej chwili przykuwał większą uwagę do otoczenia, mając nadzieję, że żaden inny karaluch nie napatoczy się pod jego nogi. Obleśne stworzenia.
Znowu przystanęli, lecz tym razem z winy Wilczura. Nathair odwrócił gwałtownie głowę prześlizgując wzrokiem po jego łapie a dotarł do głowy. Zdawało się, że zaraz strzepnie wilczą łapę niczym jakiś mało smaczny paproch, ale zamiast tego zamarł na moment.
- Pf. – wydobyło się z jego ust, które zatkał obiema dłońmi, by powstrzymać nagły atak śmiechu. To drgające ucho Growlithe… Miał ochotę parsknąć głośnym śmiechem, ale zamiast tego był zmuszony do wyśmiania go w ciszy. No, w miarę, bo pojedyncze śmiechy sporadycznie uciekały spomiędzy jego palców. Takiego widoku się nie zapomina. I Nathair był pewien, że za każdym razem jak sobie go przypomni to będzie miał ataki śmiechu. W sam raz na rozweselenie w smutne i paskudne dni. Czyli takie, kiedy będzie widywał jego gębę.
Uspokoiwszy się mogli ponowie kontynuować niesamowicie ciekawą wycieczkę. Gdy różowe oczy ujrzały migoczące światło przed nimi, przyspieszył, zostawiając w tyle przeciskającego się mężczyznę. Pomieszczenie było większe a jego konstrukcja uległa nieco zmianie. No, przynajmniej było więcej miejsca a Nathair nie był zmuszony czuć oddechu Growlithe’a na swoich plecach. Bez dłuższego namysłu podszedł do pochodni i stanąwszy na palcach, wyciągnął swoją rękę łapiąc za patyk. W sumie pochodnia mogła służyć nie tylko jako światło w ewentualnych ciemnościach, ale też jako broń. Zerknął na mężczyznę uśmiechając się krzywo. Przykładowo można było ją wsadzić w czyjeś parszywe dupsko. Dopiero teraz podążył wzrokiem na inny wystrój pomieszczenia. Podszedł nieco bliżej albinosa, czując jakiś wewnętrzny niepokój. Nie podobało mu się to miejsce. Już sam fakt, że był to ślepy zaułek uniemożliwiający im jakąkolwiek ucieczkę przyprawiał go o ciarki. Powinni się wynosić. I to szybko, bo jeśli przyszłoby im spotkać się z kimś w tym wąskim korytarzu to sytuacja byłaby dość… nieprzyjemna. Zero manewrów w obronie czy też ataku.
Cichy syk wyrwał chłopaka z letargu. Zmarszczył brwi widząc… kota. Skrzywił się nieznacznie widząc agresywnie nastawionego sierści ucha. Jak widać doskonale wyczuł kim był Growlithe. Natury się nie oszuka.
- Nie lubię kotów. – mruknął pod nosem, chcąc coś dodać o tym, żeby Jace zachował się jak przystało na psa i pogonił zwierzaka, lecz jego uwagę przykuło coś innego. Wbrew pozorom nie były to narzędzia tortur upaćkane świeżą krwią. Odwrócił głowę wpatrując się w ciemny korytarz, w którym dostrzegł poruszenie. Z mroku wyłoniła się najpierw jedna sylwetka mężczyzny, a zaraz za nią kolejna. Wyglądali niemal identycznie, kropka  w kropkę. Wysocy, mierzący prawie z jakieś dwa metry i chudzi jak patyki od mioteł. Przerzedzone, mysie włosy ukazywały dziwnie pomarszczoną skórę na czaszce, jakby chorowali na jakąś łuszczycę czy coś podobnego. Ubrani w szmaty, które na nich zwisały przywodziły na myśl raczej parę bezdomnych meneli spod mostu niż kogoś niebezpiecznego, aczkolwiek po tym miejscu można było spodziewać się praktycznie wszystkiego.
- Ułatwiliście nam sprawę, nishihihi. – zaśmiał się jeden z nich i łypnął to na Nathaira to na Growlithe swoim wyblakłym, niebieskim okiem. Zrobił krok do przodu, na co anioł odskoczył do tyłu zaciskając mocniej palce na trzymanej pochodni. Ale jeśli myślał, że będą mieli do czynienia tylko z tą dwójką, to grubo się mylił. Nawet nie wyczuł obecności jeszcze jednego osobnika, który wyrósł jakby z ziemi tuż za nim. I właściwie nie było to dalekie od prawdy. Bowiem wcześniej widziany karaluszek tak naprawdę okazał się Wymordowanym. Niezauważony przemykał między nogami Wilczura i anioła, nie spuszczając swoich ofiar z małych, paciorkowatych oczek. Teraz okazał się opasłym mężczyzną, który wyglądem przypominał łysego rzeźnika Benka. Silne, serdelkowe palce zacisnęły się dookoła zaskoczonego chłopaka i uniosły go do góry, jakby ten nic nie ważył. Nathair oszołomiony machnął rozpaczliwie nogami szukając twardego gruntu, o który mógłby się oprzeć. Na całe szczęście jego przymusowa lewitacja nie trwała zbyt długo, bo mężczyzna cisnął nim niczym szmacianą lalkę wprost w Growlithe, zwalając obu z nóg, gdy albinos przywalił swoim ciałem o jeden ze stołów, zrzucając przy tym parę narzędzi. Nathair odkaszlnął czując pieczenie w okolicach gardła. Przynajmniej nie był w łapach faceta. Niestety, jego prowizoryczna broń w postaci pochodni zgubiła się gdzieś w locie. Kątem oka dostrzegł, że została odepchnięta tłuściutką nogą mężczyzny, dzierżącego w dłoni krakowską maczetę (gdzie on ją trzymał?!). Spocony drań uśmiechnął się niczym wujek Franek z pobliskiego lasu, jakby właśnie zaserwowano mu dwa przepyszne desery.
- Chodźcie do mnie moje psiaczki. – zacmokał w ich stronę. Nathair oderwał spojrzenie od mężczyzny już teraz wiedząc, że nie ma najmniejszych szans w starciu z nim. Zerknął w stronę jedynego wyjścia, gdzie aktualnie zatrzymali się bliźniacy. Jedna droga ucieczki, zatarasowana. Czyli najpierw trzeba zająć się grubym panem.
- Jeśli zgodzicie się na rozmowę, to obiecuję, że nie zrobię Wam krzywdy… – zaczął, ale po chwili rozpogodził się jeszcze bardziej ukazując wybrakowane uzębienie.
- Powinienem to powiedzieć, prawda? Ale wszyscy wiemy, że chcę dobrać się do Waszych słodkich ciałek. Tak… pragnę je rozcinać… posmakować Waszej krwi… Dotknąć Waszych wnętrzności… Usłyszeć Wasze krzyki… – zaczął mówić cicho, rozpływając się przy tym. Dosłownie. Jego ciało powoli zaczęło skapywać i zamieniać się w błoto. Bulgoczące i wydobywające nieprzyjemny fetor błoto. Brązowa, gęsta ciecz wystrzeliła w stronę Growlithe’a i Nathaira jakby została wystrzelona z procy. A gdy zdawało się, że wystarczy odskoczyć w bok, by uniknąć z nią bliskiego spotkania, ta rozdzieliła powiększając, przypominając ręce matki, która chce pochwycić w swoje objęcia dzieci.  Z tym, że owe ręce były kilkakrotnie większe od tych matczynych i spokojnie mogły zakryć w całości ciało mężczyzny, anioła i kawałek stołu.

Martwy las L8x1ttM


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 11.04.20 22:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 13.11.14 22:53  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
„Nie lubię kotów”.
A ciebie nikt nie lubi.
Growlithe'owi cisnęło się na usta, by powiedzieć coś na głos, ale powstrzymał się tak, jak powstrzymał, gdy małolat rzucił w niego karaluchem. Nie, żeby się brzydził robaków ― przecież od szczeniaka dłubał palcem w ziemi w poszukiwaniu glist i dżdżownic. Dzisiaj było to o tyle niewygodne, że miało inny, negatywny wydźwięk. Ta uderzająca świadomość, że smarkacza wychował Levittoux... wierzyć się nie chciało. Jak mógł wyhodować takiego potwora? Nie wie, że nietresowanie może prowadzić do rozpieszczenia i ― w efekcie ― zepsucia całkowitego?
Białowłosy stracił jednak zainteresowanie swoim towarzyszem, przyglądając cały czas tunelowi. Choć do jego nosa dotarła woń wciąż świeżej krwi, nie spojrzał na to, co kryło się pod płachtą, nie mogąc sobie pozwolić, aby zbagatelizować problem powoli wychodzący z cienia tunelu. Oczy błądziły po chudych szkapach, wżynając się spojrzeniem w każdy centymetr tych niezbyt atrakcyjnych mord. W skali od zera do... Nagle napiął mięśnie, pochylając nieco głowę, jak zwykle robił, gdy był pod postacią wilka i chciał zasłonić gardło przed przeciwnikiem. Coś znów go tknęło od środka, ale nim zdążył się odwrócić, zza Nathaira wyrósł kolos, na którego widok nawet Wilczurowi opadły nieco ręce. Gdy rzeźnik chwycił anioła, na twarzy Growlithe'a mimowolnie zagościł nikły, acz wystarczająco wredny uśmieszek, mówiący sam przez się. W tej chwili czekał niecierpliwie, aż wróg zmiażdży jego małe, słabe ciałko, aż tryśnie krew i wypłyną narządy, a Jace z podkulonym ogonem będzie tłumaczył Nathanielowi o tym jakże przykrym wypadku, w którym NIESTETY zginął jego cudowny synek...
Najwidoczniej przywódca DOGS był zbyt pochłonięty bóstwem tej wizji, bo gdy usłyszał świst powietrza, zdążył tylko ponownie podnieść wzrok, a potem na moment zrobiło się ciemno. Gdy na powrót uchylił powieki, półleżał przed stołem, natrafiając ręką na dziwnie wygięte nożyczki, lepkie od czerwonej cieczy. Mruknął pod nosem czując ból w lewym nadgarstku ― do cholery, tylko nie mówcie, że znów sobie coś zwichnął. Instynkt jednak nie pozwolił mu zbyt długo odpoczywać. Wzrok wyostrzył się, wraz z chwilą, gdy źrenice zamieniły się w cienkie kreski.
Nie mógł się tu zmienić w wilka.
Było tu za mało miejsca do manewrów, więc pewnie zrobiłby sobie krzywdę większą, niż początkowo zakładał. No i w przypadku ewentualnej ewakuacji w formie wyrośniętego sierściucha nie udałoby mu się zmieścić w szczupłym i niskim tunelu.
„... moje psiaczki”.
Rzyć ci w dupę. Growlithe nie starał się nawet podnieść. Pstryknął tylko palcami zdrowej ręki, a pod jego ciałem zaczął chybotać cień. Przypominał przez ułamek sekundy gotującą się smołę, nim z niemym bulgotem oderwał się płynnym ruchem od właściciela, przemykając ślamazarnie ku olbrzymowi.
Heine, Odys, Shiva ― warknął Growlithe, w tej samej sekundzie otwierając szerzej oczy.
Dopiero dostrzegł skraplającego się oponenta, ale dwa wilki i gepard ruszyli pędem w jego stronę, nie pytając o nowe wytyczne, mimo zmiany sytuacji. Los jednak bywa stronniczy. Czarne kocisko wpadło prosto w błotnistą konsystencję, która zbrudziła mu pysk, oczy i pierś. Wydając z siebie serię odgłosów przypominających kaszel, wylądował na ziemi, z nisko pochylonym łbem i rozwartą paszczą, dokładnie tak, jakby próbował zwymiotować wszystko, co dostało się mu do gardła. Odys i Shiva mieli o tyle więcej szczęścia, że nie zaatakowali mazi kłami, ale nie oznaczało to, że ich ruch nie okazał się klęską. Łapa wilczycy podwinęła się, a ta z głuchym hukiem przeturlała się kawałek i uderzyła o przeciwległą ścianę. Na nogach ostał się tylko Odys, z najeżoną sierścią i obnażonymi zębami, prezentujący się jak ostatni żywy członek załogi.
JACE! ― zawołał, mrużąc zwierzęce ślepia. Usłyszał tylko stłumioną myśl właściciela, kątem oka dostrzegając, że rzeźnik  zdążył już splamić ciało Wilczura, przykrywając błotem również jego twarz. Odys warknął gardłowo, ale nie pobiegł mu pomóc. Szczątka  rozkazu, jaką otrzymał, nakazywała, aby skupił się na chudzielcach, którzy przecież nie staliby tam do następnej wiosny. Jeśli ktokolwiek sądził, że nie mieli haka w rękawie, ostro by się na tym przejechał. Wystarczył tylko ten jeden krok Odysa w wyznaczonym kierunku, by na twarzach bliźniaków rozpromieniał identyczny, drażniąco pewny siebie uśmiech.
Nyahahah ― zaśmiała się cicho nowa postać. Odys dopiero teraz dostrzegł, że kot, który na ten czas przykucnął sobie w kącie, przybrał bardziej humanoidalnych rysów. Choć spomiędzy czarnych, przydługich kosmyków wystawały uszy, a zza pleców dało się dostrzec kołyszący ogon, co razem dawało całkiem uroczy obraz, nie można było bagatelizować problemu. Wilk zniżył łeb, cofając uszy i szczeknął nisko, wbijając świecące jak paciorki oczy prosto w twarz chłopaka. Wyglądał niezbyt okazale przy dwumetrowych olbrzymach.
[…]
Growlithe zdążył tylko rozkazać Odysowi, by zajął się dwójką stojącą w wejściu, aby choć ich mieć z głowy, gdy czarna, maziowata i lepka substancja, niczym nazbyt nachalny deszcz, spadła mu na tors, szyję, twarz i w ogóle na wszystko, pochłaniając przy okazji każdy możliwy zmysł. Początkowo się szarpnął, chcąc chociaż wstać, ale gdy poczuł, jak dopływ powietrza maleje, ręce powędrowały automatycznie ku ściśniętemu gardłu. Najgorsze, że powoli zaczynał się denerwować, nie mogąc wyjść z sytuacji obronną ręką.
[…]
Czarnowłosy chłopak, widząc przed sobą zwierze, które lada moment mogło go zaatakować wyciągnął rękę ku jednemu z bliźniaków. Chwycił go za nadgarstek i szarpnął mocno. Nim chudzielec zdążyłby coś zrobić, jego ciało zdeformowało się, rozbłysło lekko i zmieniło w kosę.
Do nogi, piesku.
Odys zaatakował.
[...]
Nyaru! ― huknął ostały szkapa, gdy wilk dorwał się do ramienia chłopaka. Widać, że się przestraszył, a nawet wyciągnął przed siebie patykowate ręce. Niepotrzebnie. Czarnowłosy dobrze poradził sobie i bez niego, zrzucając z siebie bydlę i przebijając je kosą. Zatrważające, że cała akcja z Growlithe'em i Nathairem, a także dalej z Heine, Shivą i Odysem trwała może... z dwadzieścia sekund? Nyaru puścił broń, która nie upadła jednak na ziemię, tylko zmieniła się z powrotem w ten okaz nędzy i rozpaczy, a potem postąpił krok ku... papce, jaką utworzyła substancja z dwóch uciekinierów.
Daj mi tu jednego, Otome ― rzucił chłopak, przyglądając się, jak błoto dosłownie spływa z ciała Nathaira,wreszcie umożliwiając mu oddychanie. ― I po co była ta akcja z ucieczką? ― cmoknął Nyaru, mrużąc swoje kocie, szmaragdowe oczy o pionowych źrenicach. Zaczął się zbliżać, święcie przekonany o swojej nietykalności. ― Mój pan będzie bardzo niezadowolony, że wy... ― W tym momencie grymas wykrzywił jego dziecięcą twarz. Podeszwa buta wbiła się boleśnie prostu w bok Nathaira, tuż pod linią żeber. ― Wy, brudne psy, postanowiliście urządzić sobie taką samowolkę. ZNOWU! ― warknął nagle, by dosłownie w ułamku sekundy na powrót stać się niewiarygodnie spokojnym. Wręcz rozbawionym. ― Będziesz się wyrywać, mam nadzieję. Nyaha. Myślę, że mój pan nie będzie zły, jeśli trochę zepsuję mu... nowych jeńców. I po co ci to było? Po jaką cholerę dołączałeś do tych zaszczanych mord?
[...]
Growlithe zaczął się trząść. Wcale nie z powodu braku tlenu, choć ten fakt również się temu przysłużył. Chodziło jednak o wściekłość, jaka ogarniała całe jego ciało; od stóp, po głowę. Że też wcześniej zignorował te cholerne przeczucia... że zwyczajnie nie zwrócił, choć miał na to najwyższą ochotę. Obejmujący go rzeźnik (czy może raczej to, co z niego zostało), właśnie w tym momencie próbował go udusić, a on nie był w stanie skontaktować się z marami, jakby facet - pstryk - wyłączył mu tę możliwość. Nic dziwnego, że w końcu Growlithe wybuchł. W przenośni i dosłownie, bo gdy złamała się jego wola, ciało zaczęło zajmować się ogniem. Niekontrolowany płomień buchnął prosto z dłoni Wilczura, a błoto, jakie dotychczas zakrywało to miejsce z sykiem usunęło się z drogi, wytwarzając w półpłynnej barierze niewielką dziurę. Dziurę, która powoli zaczęła się rozrastać...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.11.14 21:10  •  Martwy las Empty Re: Martwy las
To, czego nienawidził jeszcze bardziej od Growa i karaluchów, to fakt, bycia atakowanym przez jakiś niedopieprzonych mutantów w ciasnym pomieszczeniu, mając u boku Growa. Aktualnie to zostało wpisane u niego na listę „najbardziej znienawidzone rzeczy”. I naprawdę w tym momencie Nathairowi zdawało się, że gorzej już być nie może.
Wydał z siebie ciche stęknięcie pełne niezadowolenia, gdy jego ciało w smutny sposób przyjęło upadek, choć nie ukrywając, stosunkowo miękki. W końcu Wilczur przydał się na coś konkretnego. Chłopak momentalnie zerwał się na równe nogi, zaciskając palce lewej ręki dość mocno, próbując w bardzo szybki sposób przeanalizować sytuację i wymyślić jakiś super pomysł ucieczki. Niestety nic nie przedstawiało się na tyle pozytywnie, by anioł mógł uwierzyć w wyswobodzenie się z tego miejsca bez większego uszczerbku na zdrowiu. Momentalnie mina mu zrzedła, gdy jakaś kupa błota pomknęła w ich stronę. Nie zastanawiając się zbyt długo, ciało chłopaka otoczyła bariera, zupełnie nie przejmując się, że jego miły towarzysz zostanie oblepiony tym gównem. Nie jego sprawa, skoro tak głośno szczeka i cwaniakuje, to z pewnością sobie jakoś sam poradzi bez anielskiej pomocy.
Kątem oka dostrzegł przemykający cień kierujący się w stronę oponenta. Brawo, Kundel postanowił się nim zająć, to Nathair nie zamierza przeszkadzać. Odwrócił się do tyłu i przesunął spojrzeniem po stole pełnym narzędzi. Przyda mu się jakaś broń, skoro został pozbawiony swojego miecza. Bez większego tracenia czasu złapał zakrwawiony i nieco wykrzywiony sztylet. Dobra, da radę, przynajmniej na samym początku. Odwrócił głowę w stronę dwójki bliźniaków. Nie miał pojęcia co potrafią, dlatego też musiał być przygotowany na każdą ewentualność, w tym atak z odległości. W sumie chyba wolałby tego typu walkę, niż w zwarciu. Miał zbyt słabe ciało, by sobie pozwolić na coś takiego.
Nathair drgnął, sprawiając wrażenie, jakoby chciał ruszyć w stronę wyjścia, lecz coś innego go wyprzedziło i pomknęło w stronę irytującej dwójki. Nie oglądał się na Wilczura, nie obchodził go jego los.  Ale skoro „coś” od niego wciąż atakowało, to anioł wywnioskował, że Grow musi mieć się całkiem dobrze. Kolejny krok w ich stronę, jednakże tym razem nie było już tak łatwo. Poczuł nieprzyjemny ciężar naciskający na niego, a wszystko dookoła robiło się powoli coraz ciemniejsze. No tak, na drobną chwilę zapomniał o tej przeklętej mazi. O ile miał tyle szczęścia, że ta nie dotknęła bezpośrednio jego ciała, tak osiadła na barierze chłopaka coraz mocniej napierając na jej niemal przezroczyste ścianki. Warknął cicho pod nosem, czując jak jego nogi drżą, a kolana coraz mocniej się uginają. Jak tak dalej pójdzie to nie utrzyma dłużej bariery i wtedy nie będzie już tak wesoło. Nie, żeby w ogóle było.
Trzask.
Cichy dźwięk niemal wrył się w czaszkę Nathaira, gdy pierwsza rysa pojawiła się na barierze. Musiał się spieszyć, nie pociągnie tak dłu--
Trzask, trzask, trzask… jebut.
Dookoła chłopaka zapanowała nieprzenikniona ciemność, kiedy błoto oblepiło go całego, zwalając na ziemię i wdzierając się w jego ciało przez nos, usta oraz uszy. Szarpnął się z desperacją, próbując bezskutecznie zrzucić z siebie to ustrojstwo, niestety, na nic nie zdały się jego próby walki. Czuł, jak zaczyna piec go w płucach, nie mogąc złapać oddechu. Cholera, przemknęło przez jego umysł, gdy zdał sobie sprawę w jak kurewsko beznadziejnej sytuacji się znalazł. Co jak co, ale zdechnąć w tym miejscu uduszonym przez ciekłe gówno nie należało do śmierci, której się pragnęło.
I kiedy Nathair był pewny, że to ostatnie sekundy jego życia, błoto zaczęło z niego spływać, a on łapczywie zaczął łapać powietrze, gdy tylko poczuł, że na powrót może oddychać.
Anioł był tak otumaniony, że nawet nie zauważył, że ktoś się zbliża do niego i coś mówi. Ba. On nawet nie zwrócił uwagi, że w pomieszczeniu znajdowała się jeszcze jedna persona, wciąż będąc święcie przekonany, że mają trzech, a nie czterech przeciwników. Dopiero kopnięcie w bok skutecznie go otrzeźwiło. Z ust chłopaka wydobył się jęk pełen bólu, przez co jego ciało skuliło się nieznacznie. Uniósł spojrzenie, przyglądając się dziecięcej twarzy kotołaka. Anielskie usta wykrzywiły się w niezadowoleniu. Tak, zdecydowanie nienawidził kotów. Każdego rodzaju.
Nathair poczuł ukłucie frustracji, kiedy ZNOWU przyklejono mu plakietę członka gangu. Ta banda niedorozwojów, która ich uprowadziła naprawdę miała kiepskiego informatora. Powinni go zmienić albo o wiele bardziej skrupulatnie zbierać informacje.
- Nie. Należę. Do. Bandy. Tego. Zapchlonego. Kundla. Ty. Koci. Półgłówku. – wycedził przez zaciśnięte zęby akcentując każdego słowo. Może teraz jakimś cudem słowa trafią w tej przeklęty, ciemny łeb.
Ciemnowłosy uniósł brwi nieco ku górze, a jego twarz jakby pociemniała. Najwidoczniej albo to słowa wypowiedziane przez anioła, albo eufemistyczne określenie, jakiego użył Nathair, nie przypadło mu do gustu. Albo to i to. W każdym razie wykrzywił usta w niezadowoleniu ukazując parę ostrych, zwierzęcych kłów i uniósł wyżej nogę, najpewniej  z zamiarem przywitania swojej podeszwy tym razem z facjatą Nathaira.
- Milcz, Ty… – zamilkł unosząc spojrzenie i zastrzygłszy uszami, mina z niezadowolenia przemieniła się w zaskoczenie i niedowierzanie.
- Co do… – zaczął, gdy języki ognia wydobywające się spod błota pochłaniały coraz to większą jego ilość, zajmując już sporą część pomieszczenia.
Ta chwila nieuwagi wymordowanego wystarczyła Nathairowi, który nie zamierzał pozostać bierny. O nie, nie ma takiej opcji. Wyciągnął prawą rękę przed siebie, a poczynając od jego ramienia, poprzez całą długość, przemknął iskrzący się wąż, przypominające żywe, wijące się stworzenie. Dopadł chłopaka, ciągnąc za sobą swych towarzyszy, by już po paru sekundach do płomiennego światła dołączył oślepiający błysk, jakby ktoś postawił dookoła kilka reflektorów i włączył je jednocześnie. Nie zamierzał go zabić, a lata praktyki w używaniu mocy nauczyły go skutecznie lawirować pomiędzy dawkami woltów, którymi karmił swoje ofiary. Ale upewnił się, że oponent szybko się nie podniesie. Ponadto Nathair nie zamierzał ograniczyć się tyko i wyłącznie do ciemnowłosego chłopaka. Niczym wylana woda po podłodze przelało się dziesiątki taki węży, które to prychały i pstrykały, rażąc wszystko to, co napotkały na swojej drodze. Aż objęły całe pomieszczenie, zagarniając dla siebie zarówno ściany jak i inne przedmioty.
Nathaira nie obchodziło w tym momencie, czy porazi również Growlithe’a. Był tak sfrustrowany i… wystraszony, że teraz liczyło się tylko to, by obalić agresorów. Wszystko trwało krótko, lecz na tyle długo, by położyć wrogów w objęciach Morfeusza. Wreszcie wszystko ucichło, wszystkie syki i prychnięcia, pozostawiając po sobie jedynie smród spalenizny, który drażnił wrażliwe zmysły oraz dym unoszący się w leniwym tempie. Nathair uniósł się na kolanach, oddychając ciężej, wręcz świszcząc i rozejrzał się po pomieszczeniu, zahaczając wzrokiem o trzy, nieprzytomne cielska. Oby długo nie odzyskały przytomności.  
Zmrużył powieki, gdy ognisty blask uderzył w niego. Nie wiedział czy trafił w Growa, ale jeśli tak, to nie na tyle mocno, by powalić go na ziemię. Najwidoczniej ochroniła go albo moc, albo resztki błota, które notabene w tym momencie zniknęły z Wilczura. I nie było ich nigdzie dookoła, a to oznaczało, że ostatni przeciwnik najpewniej ma się całkiem dobrze. Albo przybrał wygląd tego okropnego karalucha i spieprzył, albo gdzieś się tutaj w pobliżu czai.
Nie ma co ukrywać, ale Nathair zdecydowanie wolałby opcję pierwszą. Jednakże jak to bywa, wszystko jest przeciwko w takich sytuacjach. Odwrócił się gwałtownie, gdy na jego sylwetkę padł cień. No cholera jasna, że też ten przeklęty rzeźnik obrał właśnie jego za cel. Jednakże tym razem anioł nie chciał dać się aż tak łatwo podejść, więc gdy tylko grubas zmaterializował się za nim, Nathair poczęstował go elektrycznością. Trzeba przyznać, że musiał podkręcić nieco moc zważywszy na tuszę przeciwnika. Zacisnął powieki, skupiając się ile mógł, by jak najszybciej go położyć, nim jego tłuste łapska dopadną do anielskiego gardła. I chyba się udało, gdyż rzeźnik wybałuszył mocniej oczy a po potrójnym podbródku spłynęła ślina. Mężczyzna zachwiał się i w końcu runął na ziemię. W stronę Nathaira. Anioł w ostatniej chwili odskoczył w bok unikając zmiażdżenia. No, nie do końca, gdyż ręka, którą miał wyciągniętą przed siebie by użyć mocy, najprościej rzecz ujmując, została. Głośne chrupnięcie towarzyszyło głuchemu uderzeniu o ziemię tylu litrów tłuszczu, by sekundę później dołączył do nich krzyk Nathaira pełny bólu.
Instynktownie szarpnął się, chcąc wyswobodzić rękę spod grubo stu kilogramowego cielska, lecz jedynie w ten sposób jeszcze bardziej uszkodził i tak złamaną kość. Wbił paznokcie w ramię nieprzytomnego mężczyzny i spróbował go przesunąć, lecz i tutaj jego poczynania spełzły na nic. Zamrugał kilkakrotnie powstrzymując czające się w kącikach oczu łzy bólu, zaciskając mocniej zęby, by nie wydać z siebie kolejnego jęku. Ale niemożność wyswobodzenia się nie było jedynym problemem. Bowiem z korytarza dało się słyszeć odgłos szybkich kroków. Bynajmniej nie należących tylko do jednej osoby.
- Nadchodzą, zrób coś! – warknął nieco łamliwym głosem w stronę Growa, jednakże jego krzyk zginął w odgłosie wystrzału. A potem nastąpiły kolejne strzały, które były skierowane w stronę albinosa, najwyraźniej biorąc Nathaira w tym momencie jako najmniej groźnego i upierdliwego. A tuż po strzałach z ciemnego korytarza poturlała się blaszana puszka, która już po dwóch sekundach wypuściła z siebie biały dym. Drażniący i duszący, ale co najważniejsze, siła wymuszający senność i ciężkość powiek…
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Martwy las Empty Re: Martwy las
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 1 z 6 1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach