Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 20.08.16 21:51  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Być może uderzenie nie było bolesne, ale z pewnością irytujące. Warknął pod nosem przekleństwo, jakie nie przystoi przedstawicielowi anielskiej rasy i powoli podniósł się do pozycji kucającej, odwracając w stronę dzikiego stworzenia. Instynktownie lewa dłoń zacisnęła się dookoła rękojeści broni, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Za dużo zachodu, a i nie był do końca pewien, czy nie skończyłby w żołądku stworzenia. Palce ostatni raz musnęły szorstką powierzchnię broni, kiedy ręka luźno opadła wzdłuż ciała chłopaka. Nie spuszczał spojrzenia z bestii, powoli podnosząc się i z zamiarem wycofania się. Jeżeli jednak bestia stwierdzi, że chce zrobić sobie z Nathaira popołudniową przekąskę, wtedy będzie zmuszony potraktować ją nieco większym kalibrem. Przyłożył do siebie serdeczny palec oraz kciuk jednej dłoni, gotowy pstryknąć, jeśli gad tylko zaatakuje. A wtedy usmaży go piorunem. Plan był prosty i szybki. I oby zadziałał. Choć z drugiej strony wolał, by gad odpuścił. Nie chciał niepotrzebnego przelewu krwi żywej istoty. Nawet, jeśli ta chciała go pożreć.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:00  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Ciemne oczy węża obserwowały Nathaira. To jak podnosił się z ziemi i w przygiętej pozycji starał odsunąć. Każdy mały krok anioła równał się podpełźnięciu stworzenia. Nie potrafił aż tak się zsynchronizować, po prostu podążał w kierunku chłopaka raz za razem wystawiając język z gęby i badając powietrze. Czarna smuga nie odpuszczała, szukała najlepszej pozycji i okazji do ataku, a tymczasem stróż starał się uciec z zasięgu gada. Zanim jednak udało mu się tego dokonać, zza pleców do jego uszu dotarło niemal identyczne syczenie. Szybkie zbadanie sytuacji doprowadzało tylko do jednego wniosku, za nim czaił się kolejny, niewiele mniejszy wąż o tym samym kolorze i kształcie pyska. Czarne łuski ślizgały się po ziemi, gdy starał się zagrodzić Nathairowi drogę ucieczki.
Teraz nie było już sensu wycofywać się powoli. Las mógł roić się od takich stworzeń, a te dwa zadawały się idealnie komunikować jedynie cichymi sykami. O ile pierwszy był po prostu zirytowany tym, że ktoś na niego nadepnął, tak drugi przybył tu po to, by zapolować, a razem miały już całkiem sporą siłę. Bez problemu mogłyby złapać szczupłemu chłopakowi nogę. W takiej sytuacji, na pierwszy rzut oka niezmiernie niekorzystnej, do opanowania sytuacji przydałby się prawdziwy cudotwórca, można by rzecz, że magik ujarzmiający dzikie węże.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:09  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Kolejne gardłowe warknięcie. Odetchnął cicho przez nos. Nie było już sensu na żadne podchody. Co prawda powinien domyślić się, że wąż mógł działać w grupie, ale z drugiej strony gdzieś tam w tle, podświadomość szeptała mu cichutko, że być może obejdzie się bez większych problemów, a wąż odpuści. Pokręcił głową na boki, pozwalając by kości w karku strzeliły, wywołując przyjemne uczucie rozluźnienia, w tej samej sekundzie, co uniósł jedną dłoń i wyprostował ją poziomo. Delikatna, połyskująca złotą poświatą bańka mydlana, ledwo zauważalna, otoczyła chłopaka, ucinając tym samym łatwy dostęp do swojej osoby.
Nie wiem czy jesteście dzikimi bestiami, czy wymordowanymi. – odezwał się nagle. Desperacja zawsze zaskakiwała, czyż nie? – Ale spieszy mi się. Przepraszam, że cię nadepnąłem. Nie zauważyłem cię. Przyjmij moje przeprosiny. – skierował słowa do węża, którego wcześniej staranował. – Rozstańmy się w ciszy. Nie chcę walczyć. Ale jeśli będę zmuszony… – uniósł drugą dłoń, przy której zaczęły trzaskać delikatne wyładowania elektryczne. Miał nadzieję, że to nieco spłoszy i uciszy instynkty bestii. O ile były rozumne.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 22:17  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Zaczął rozmawiać z wężami. Na prawdę musiał być magikiem, albo przynajmniej niebywałym optymistą. Stworzenia pozostały głuche na jego słowa, nie miały nawet zwyczaju kręcić mordkami jak psy, które starają się zrozumieć co mówi do nich właściciel. Na pewno też zwietrzyły już świeżą krew, nie wiedząc nawet, czy to stojąca przed nimi osoba krwawi, czy niesie ze sobą coś, co mogłoby napełnić ich gadzie brzuchy.
Dwóch węży na raz nie był w stanie obserwować, więc kiedy odwracał się głową do jednego, drugi podpełzał bliżej, a kiedy kierował wzrok na tego z tyłu, pierwszy wykonywał niemal identyczny ruch. Starały się otoczyć chłopaka, na co pozwalało im niezwykle długie cielsko. W końcu miały przewagę liczebną i też bez skrupułów komunikowały się ze sobą. Syczenie narastało, brzmiało niemal identycznie, a jednak miało się wrażenie, iż zwierzęta rozumieją każdą najmniejsza zmianę tonu. Planowały, nie były bezmózgimi dżdżownicami, ten las należał do nich, do ich rasy. Musiały jeść by przetrwać, musiały atakować i walczyć, by zdominować te ziemie. Cokolwiek pojawiło się wokół ciała anioła, nie zniechęciło ich. Czająca się za plecami stróża bestia grubości jego uda podniosła gwałtownie łeb plując w jego kierunku przeźroczystą cieszą. No, na pewno nie zwykłą śliną. Ta jednak zatrzymała się w powietrzu, na niewidocznej dla gadzich oczu barierze i ściekła po niej, pozostawiając w powietrzu mokry ślad. Tego nie były w stanie już zignorować. Ich atak opóźnił się, lecz nie zamierzały anioła przepuścić. Ślizgały się wokół niego bez przerwy, szukając jakiegoś słabego punktu w ochronie,
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 23:24  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
No I tyle z próby pokojowego rozwiązania sytuacji. Spojrzenie chłopaka skupiło się na dziwnej mazi, która ciekła po barierze. Kwas? To było pierwsze, co przyszło mu do głowy. Lepiej, żeby nie dopuścić do zetknięcia ze skórą. Wolał nie ryzykować. Druga sprawa, że nie utrzyma bariery zbyt długo, dlatego też będzie musiał rozprawić się z gadami za jednym razem. No, taki przynajmniej miał plan. Uniósł wolną rękę do góry, i niczym zawodowy magik ujarzmiający dzikie węże, pstryknął. Dookoła niego zaczęły wić i uderzać w ziemię grube snopy wyładować elektrycznych, z nastawieniem na oba gady, by je trafić. Starał się skontrolować natężenie na tyle, by nie zabić, a porazić nerwy na tyle, by pozbawić je przytomności. A jak któregoś przypadkiem usmaży, no cóż. Inne stworzenia lasu będą miały wyżerkę dzisiejszego wieczoru. Ważne, by nie dobrały się do anioła. Reszta się nie liczyła.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.08.16 10:31  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Na barierze nie było widać większej zmiany, najwyraźniej kwas, czy czymkolwiek była owa ciecz wypluwała z pyska gada z niezwykłą precyzją, nie mógł podziałać na coś spoza gamy zdolności samej natury. Dla anioła to działanie było jednak jednoznacznie z atakiem, a w takiej sytuacji zareagował gwałtownie. Zanim otoczenie bańki przyozdobiły wyładowania elektryczne, powietrze przez moment wibrowało majestatycznie, w sposób niewidoczny, lecz wyczuwalny na skórze. Węże zaniepokoiły się, burza nigdy nie nadchodziła tak szybko, a ich zwierzęcy zmysł zazwyczaj pozwalał wyczuć ją na czas i schować się, zanim deszcz i pioruny zaczęły uderzać w ziemię. Odsunęły się na bok prężąc całe ciało i sycząc wściekle na siebie. Nagle z przyjaciół stały się wrogami, niechętnymi do rzucenia się temu drugiemu do pyska. Musiały znać swoje wzajemne możliwości, chociaż nic nie potrafiło wytłumaczyć im, dlaczego nagle są tak poirytowane.
Zanim jednak zdecydowały się na bratobójczą bitwę, wyładowanie elektryczne przeszyło ciało mniejszego węża, prostując go niczym drut i smażąc w sekundę, co dobitnie potwierdzały nagłe buchnięcia ciemnego dymu i smród palonego ciała, który nawet pomimo osłony Nathaira dotarł do jego nozdrzy. Ohydna, dusząca woń wywołująca mdłości i sprawiająca, że nagle całe wnętrze żołądka chciało opuścić ciało drogą, którą weszło. Drugie stworzenie wolało nie ryzykować zostania spopielonym przez zjawisko, którego nie było w stanie pojąć, kręciło się w bezpiecznej odległości od stróża i wystawiało język w celu zbadania powietrza. Skoro jednak mózg informował, że dookoła unosi się woń martwego węża, wolało nie zbliżać się do miejsca, w którym nadal przebywał tak groźny osobnik. Szybciej niż się pojawił, pokryty czarnymi łuskami gad zniknął z pola widzenia chłopaka, wtapiając się w podłoże z ciemnych korzeni martwych drzew, połamanych konarów i gnijących roślin. Jedyne co pozostało po tej przygodzie aniołowi to zmęczenie spowodowane używaniem mocy i mdłości, z powodu wszechobecnego smrodu.

Rezultat:
Mdłości przez trzy kolejne posty.
Pędź dalej, postać jest już wolna.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.08.16 22:02  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Biegł. Grudki karmelowego piasku wbijały się w jego liche podeszwy podartych trampków, raniąc drobnymi cięciami ostatnią warstwę kauczukowego tworzywa. Mknął przez opuszczone tereny nie patrząc pod nogi; zimny, skostniały pejzaż o tej porze przypominały mu długi na kilkaset kilometrów i pełen szepczących ech korytarz o przeźroczystych ścianach. Jego oddech nie słabnął, wydawał się wręcz roznosić krzykiem w ciemnościach Desperackiej nocy. Wąska strużka potu spłynęła mu po czole. Czerwone diabły, smoki unoszące się na poszarpanych, nietoperzach skrzydłach. Koszmary nocy. Podążały za nim. Czuł ich obecność. Gdzieś wewnątrz  głowy niosły się rzężące jęki konającego człowieka, a gdzieś w niematerializowanej dziurze na drugim końcu, szelest i dźwięk wielkich łap czmychających po niewidzialnej pustce. Rzeczywistość zdawała rozsypywać mu się w palcach.
  Myśli Tyralla pogalopowały gdzieś w dal. A kiedy wróciły, zauważył, że znajduje się w lesie. Zwolnił przeszyty ostrym odłamkiem lodu. Serce tłukło mu się w piersi,  a adrenalina pulsowała nieprzyjemnie w całym ciele. Poczuł mrowienie w placach.
  Wielkie, uschnięte konary otaczały go z każdej strony. Wyglądały jak zaczarowana horda umarlaków, która w trakcie swojego marszu zastygła w bezruchu. Na ich szczycie tkwiły  chude, wiedźmie gałęzie w stanie zaawansowanego rozkładu, ale nawet to nie przeszkadzało im w obserwacji. Wykrzywione ramiona, momentami sięgające do ziemi, tworzyły swojego rodzaju pułapkę. Na zbłąkane bestie. Albo na zbłąkanych 'turystów'...
  Ostrożnie zszedł po niewielkiej skarpie, dotarł do zeschłego drzewa i usiadł na nim. Pomimo iż panował tu wszechobecny mrok, wieczór był ciepły. Zbyt ciepły.
  Tyrell ściągnął z pleców swój ciemny, materiałowy plecak i rzucił go na zwilgotniałą ściółkę. Wygrzebał z wnętrza torby małą butelkę wody — ostatnią, która miał. Napił się, wytarł usta wierzchem ręki i spojrzał na nocne niebo, przysłonięte upiornymi gałęziami. One zawsze było ciemne — przynajmniej w teorii. W praktyce zauważył jednak, że nie do końca tak było. Nawet teraz wpadające nikłe światło pomarańczowego księżyca przecinało szarzyznę długimi, żółtymi smugami; na krótką chwilę dodawało łagodności tego miejsca.
  Niespodziewanie poczuł się strasznie zmęczony. Słowa Shane'a wirowały mu w głowie, a koszmary powracały. Czuł, że o czymś zapomniał. O czymś bardzo ważnym i nie potrafił sobie przypomnieć o czym. Pułapka. Czuł się jak zakleszczona mysz w taniej przynęcie. I choć konał, w ostatnich chwilach próbował sięgnąć niedaleko położonego sera. Ale był za daleko.
  Chłód wiatru dodawał aniołowi ukojenia, a czując go na zwilgotniałych, pokaleczonych, brudnych policzkach przypływ spokoju narastał. Nawet wszechobecne niebezpieczeństwo straciło dla niego wagę.
  Chciał tu być. Po prostu. Chciał tu zostać. I być sam.
  Przymknął oczy i oparł plecy o konar uschniętego drzewa. Opuścił ręce swobodnie w dół. Siedział tak w starych, długich spodniach z poszarpanymi dziurami na kolanach i w czarnej wyblakłej bluzie, z której naderwany zamek błyskawiczny wisiał jak naszyjnik z kamyków.  A potem nie usłyszał już nic. Trzaski uschniętych gałęzi, szelest wirującego wiatru, dźwięki latających nocnych zwierząt, to wszystko umilkło wraz z opadnięciem ciężkich powiek na jego jasne, turkusowe tęczówki.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.08.16 0:51  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Przysunął wierzch dłoni do nosa I odkaszlnął, czując jak wszystko w środku go skręca. Smród spalonego mięsa nie należał do ulubionych zapachów, dlatego też poprawiwszy katanę u boku, przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej oddalić się od tego miejsca. Aczkolwiek tym razem uważał, by przypadkiem nie potknąć się o jakiś fałszywy konar i nie napotkać podobnych stworzeń. Chociaż, jak wiadomo, to była Desperacja. A tutaj nic nie było do końca pewne. Po spotkaniu z tymi przeklętymi gadami, Nathair stracił jakąkolwiek nadzieję, że dotrze do celu o w miarę przyzwoitej porze. A to wiązało się z koniecznością zostania na noc w Desperacji i znalezieniu jakiegoś schronienia. Noc tutaj była również niebezpieczna dla anioła. A być może nawet bardziej, niż w przypadku wymordowanego. Dlatego klął w myślach, przeklinając wszystkie szatańskie zwierzęta.
Suche liście i gałązki umierały pod jego butami, kiedy nie patrząc już pod nogi przemierzał bezkresy martwego lasu. Mimo wszystko nawet tutaj dało się odczuć zbliżającą jesień. Choć jak można się domyślić, nie było tutaj kolorowych liście, które pokrywały korony drzew. Od tysiąca lat już nie.
Gdyby nie silniejszy podmuch wiatru, który zmusił Nathaira do przystanięcia i uniesienia obu rąk, by osłonić się przed chłodem, z pewnością przemknąłby dalej, nie zwracając najmniejszej uwagi na samotnie siedzącą sylwetkę nieopodal. Ale los jest podłą kurwą. I dzisiejszego dnia wszystko miało się zmienić.
Z początku przemknął jedynie znudzonym spojrzeniem po nieznajomym, nieznajomym? – a potem wszystko zamarło. Jakby ktoś nacisnął czerwony wyłącznik. Oddech umilkł, serce przestało bić, świat dookoła przepadł. Istniał tylko on i ta twarz. Ta jedna, jedyna twarz, której nigdy więcej nie chciał ujrzeć. A później wszystko uderzyło w niego z taką siłą, jakby przywalił w niego co najmniej rozpędzony tir. Zlepek dawno zakurzonych i zapomnianych obrazów zaczął przetaczać się przez jego umysł. Wszystkie chwile, które razem spędzili, te dobre i te gorsze, mieszały się w jeden wir, który z każdym kolejnym, cięższym oddech nabierały siły. Nie wiedział, że jego ciało zaczęło niekontrolowanie drżeć, a palce zacisnęły się w pięści tak mocno, że aż pobielały mu knykcie. Nie wiedział, że nogi same ruszyły w jego stronę, a martwy wzrok, którym uraczył twarz ciemnowłosego, wyrażały tysiąc słów, a zarazem żadnego. Nie potrafił określić całej plejady uczuć, jaka przetoczyła się przez niego. Był wściekły, i rozżalony. Bo obok uśmiechniętej twarzy chłopaka, objawiał się inny obraz. Gorzki, bolesny, upokarzający. Wtedy, w lesie, kiedy….
Sora
Usta same ułożyły się w te jedno, jedyne słowo, które zdołał z siebie wykrzesać, kiedy drobne palce złapały go za ubranie i podciągnęły wyżej. W jasnych tęczówkach rozpaliła się czysta wściekłość, podsycana nienawiścią i tym, co Sora zdeptał w jednej chwili. Uderzenie padło niespodziewanie, kiedy zamachnął się i uderzył chłopaka z całej siły w twarz, pozwalając, by hamulce puściły. Gdzieś w bliskiej odległości niekontrolowane pioruny zaczęły smagać ziemię, wypalając ją jeszcze bardziej. Elektryczne języki zbliżały się na niebezpieczną odległość, ale wciąż nie dotykały dwójki chłopaków, którzy na krótką sekundę cofnęli się o te wszystkie lata.
Jak śmiesz… – sapnął przerywanym, ciężkim oddechem. Miał mu tyle do powiedzenia, a jednak słowa nie były w stanie ułożyć się w konkretne zdanie. Wiele razy zastanawiał się, jakby to było, gdyby ponownie się spotkali, stanęli twarzą w twarz. Co powiedziałby Sora? Czy próbowałby wytłumaczyć się ze swojej zdrady i tego, jak bardzo go skrzywdził? Upokorzył? Wielokrotnie Nathair wyobrażał sobie przeróżne scenariusze, ale z czasem i to porzucił, postanawiając wymazać Sorę całkowicie ze swojego życia, wspomnień.
Jak widać nawet to nie było mu dane.
Jak śmiesz po tylu latach pokazywać mi się na oczy, Sora?! – warknął nie powstrzymując krzyku. Padł kolejny cios, który posłał ciemnowłosego na plecy, ale Nathair nie zamierzał na tym poprzestać. Usiadł ciężko na drobnych biodrach drugiego anioła i uderzył go jeszcze raz. A potem następy, przelewając w to całą swoją gorycz. Przy piątym uderzeniu pięść zatrzymała się i zadrżała.
Po tym, co mi zrobiłeś? Nienawidzę cię, Sora. Tak bardzo cię nienawidzę. – warknął, czując, jak obraz zaczyna się rozmazywać a pojedyncze łzy skapują na bladą twarz ciemnowłosego. Heather pochylił się opierając czoło o szczupłe ramię Sory i uderzył pięścią w jego klatkę piersiową.
Cynamon. Nienawidzę cynamonu.
Dlaczego, Sora? Dlaczego teraz? – zapytał łamiącym się głosem, czując, jak żołądek wywala się na drugą stronę, jest mu niedobrze, a złość i żal zaczynają palić go od środka.
Właśnie, Sora, dlaczego?
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.09.16 0:08  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Tyrell nadal śnił.
  W tym śnie szukał czegoś klęcząc na czworakach w mroku. Drżące dłonie przesuwały się po ciemnej podłodze, choć ona wydawała się w ogóle nie istnieć. Była jak szyba, która odbijała głębie i nieskończoną pustkę lewitującej próżni.
  Łomotanie do drzwi.
  Ten koszmarny sen nie zamierzał się skończyć. W przypływie lęku jaki wywołał ten dźwięk, jeszcze staranniej przeszukiwał podłoże. Czuł jak krople potu zbierają się pod jego grzywką. Musiał to znaleźć — jeśli to znajdzie, ten sen na pewno się skończy. Ale gdzie to jest. Sekundy przesypywały się miedzy jego palcami, a koniec nie nadchodził.
  Trzask otwieranych drzwi gdzieś za nim, przyprawił go o gęsią skórkę. Zamknął oczy i zacisnął powieki z całych sił.
Nie.
Nie teraz.
Nie spojrzę. Możesz mi wydłubać oczy, ale nie spojrzę.
  Zasłonił dłońmi twarz i wbił paznokcie w skórę. Ale wyimaginowane ręce ciemnej bestii zrobiły to za niego. Złapały jego głowę i obróciły ją w stronę otwartych drzwi. Palce chłopaka spłynęły po bladej skórze, odsłaniając zmęczone, turkusowe tęczówki, rozjaśnione blaskiem wydobywającym się za drzwi, wiszących jak w próżni. Zobaczył czyiś cień. W rękach trzymał niewielki pakunek.
  — Ciasto truskawkowe. Chcesz? Nakarmię cię. A jeśli nie, to spieprzaj — odezwał się cień ze snu, którego łagodna tonacja w ostatnich dwóch słowach przemieniła się w znany smoczy baryton podopiecznego.
  Tyrell drgnął, a jego źrenice zmniejszyły się.
  — Sora.
  Z początku myślał, że to głos ze snu. Głos mówiący: "Sora", musiał być w końcu częścią snu, oczywiście; dlatego był tak przerażający. I jeśli się obudzi może uda mu się przed nim uciec, więc spróbował...
  Trzask.
  Nagły ból, jak strzała z dubeltówki, przeszyła mu szczękę. Powrót do rzeczywistości nigdy nie wydawał się taki prosty.
  Wyprostował się i otworzył szeroko oczy. Wszystko wokół było rozmazane. Jawa rozbiła się na drobny mak, a to co było oczywiste we śnie nagle straciło sens.
  — Kim ty jesteś...
  Zdążył wychrypieć, a potem coś podciągnęło go za ubranie. Szwy starej bluzy zacisnęły się na jego szyi, kurcząc się jak pętla. Nie potrafił złapać oddechu. Niewidzialna ręka wydawała się owijać wokół palca wszystkie jego naczynia krwionośne i wyrwać je z ciała. Przez łzy zobaczył czyjąś twarz. Zacisnął zęby.
  Szybkie pchnięcie odrzuciło go w tył; dziwne wrażenie, że lada moment potknie się o kamyk i wpadnie prosto do swojego grobu. Z trudem udało mu się jednak zrobić trzy chwiejne kroki i bezsilnie opaść na na ziemie. Poczuł jak sztywne gałęzie uwierają go w plecy (parę przebiło nawet materiał jego bluzy). Syknął i zebrał się na łokcie, ale było już za późno.
  Ciężar nieznajomego przygniótł mu biodra. Tyrell zdążył zauważyć tylko rozpalone groźnym blaskiem jasne oczy i różowe włosy, które w ciemnościach lasu, wydawały się przypominać przybrudzoną lilię.
  — Jak śmiesz po tylu latach pokazywać mi się na oczy, Sora?!
  — Stó-
  Kolejny cios.
  Tyrell sięgnął ręka przed siebie, ale ona wydawała się wyciągać całe mile. Przez dłuższa chwile leżał zupełnie nieruchomo, zapomniawszy o śnie, o lesie, zapomniawszy o problemach, zapomniawszy o wszystkim prócz tego słabego mrowienia w szczęce.
  — Nie jestem Sora. — Zakaszlał.
  I kolejny.
  Rozlewające się ciepło w ustach nabrało metalicznego posmaku. Otworzył je, próbując złapać oddech. Wydawało mu się, ze mijają lata i musiał przyznać, że coś w tym było. Jego uczucia były podszyte jakimś niepokojem, nieprzyjemnym wrażeniem, które kazało mu myśleć o przeszłości, ale nie tej sprzed kilku lat. Tej dalekiej, odległej, zapomnianej.
  Szarpnął się pod nim, próbując osłonić twarz rękoma, ale każdy kolejny cios trafiał w jego ciało jak rzutka w pięć dziesięciopunktowe pole.
  — Po tym, co mi zrobiłeś? Nienawidzę cię, Sora. Tak bardzo cię nienawidzę.
  — Do cholery, to pomyłka! — Ból w klatce piersiowej... niewiarygodny ból ściskający jego serce.
  Zastygł z rękami przy głowie — z zapartym tchem mimo iż serce waliło mu młotem. Czekał, aż to się powtórzy. Kolejny cios. A może spodziewał się, że tym razem dłoń wroga zaciśnie się na jego szyi i pokaleczonymi palcami zawęzi mu oddech? Nic się jednak nie stało. Leżał, dysząc, czując jak serce galopuje mu w piersi, jak u zawodowca w telewizyjnym nocnym programie. Jednak, w końcu tętno zwolniło i zrozumiał, że nic mu nie będzie. To było przeczucie. Ciepłe łzy spływające po obitym policzku ogłupiły go. Kaszlnął i syknął.
  Wiatr przyniósł ze sobą martwe strzępki liści, które sypały się z nieba niczym popiół ze spalonego nieba. Odetchnął z trudem, czując jak każdy ruch sprawia mu ból.
  — Dlaczego, Sora? Dlaczego teraz?
  Chwycił go za nadgarstek i zdobył się na finałowy, tytaniczny wysiłek. Szarpnął ciałem i zrzucił go z siebie, powalając na ziemię; na glebę szarą jak proch. Przyszpilił jego dłoń do podłoża, pochylając się nad jego drobną sylwetką. Przenikający do szpiku kości strach zniknął zastąpiony gorącą falą złości i zmieszania.
  — Kim ty jesteś? — warknął wpatrując się w jego jasne oczy. Miał trupio bladą twarz, oprócz trzech ciemnych, siniaków na policzkach i turkusowych oczu. Krew leciała mu z nosa i rozciętej wargi, brudząc szkarłatem podbródek i bluzę.
  Tyrell miał wrażenie, że wie, gdzie spotkał tego chłopaka, ale ten fragment wydawał się być wyrwany, jak ze stronicowego opowiadania. Czuł, że to wrażenie może tkwić gdzieś w podświadomości, łomocząc do drzwi racjonalnego myślenia, podczas gdy jakaś cząstka jego umysłu chce ją odrzucić — zostawić za żelaznymi wrotami.
Dlaczego nie mogę sobie przypomnieć?
  Tyrell zmarszczył brwi. Czuł pulsowanie krwi w skroniach. Żołądek skurczył mu się do rozmiaru małego kamyczka.
  — No, kim?!
  Pochylił się nad nim jeszcze bardziej, zaciskając dłoń na jego ubraniu. Ich twarze były tak blisko, że poczuł oddech Nathaira na swoim obolałym policzku. W oczach chłopaka pojawił się lęk. Serce podeszło mu do gardła, ale starał się zachowywać obojętną minę. Nie udało się. Tęczówki iskrzyły mu z niepokoju.
  Pamiętał, go. Te jasne, uspokajające spojrzenie. Ta blada skóra, którą zaciskał teraz poranionymi palcami. Czuł pulsowanie jego krwi. Był bardzo blisko przypomnienia sobie, lecz szum w jego głowie nie pozwalał mu na głębsze rozmyślenia. Uchylił wargi, pozwalając spływającej kropli krwi na wpełznięcie do jego pokaleczonych ust.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.09.16 0:27  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Zagapił się na moment, nieświadomie pozwalając ciemnowłosemu na przejęcie pałeczkami. I choć uderzenie plecami o twardą i zimną ziemię nie wywołało właściwie jakiegokolwiek bólu, to w chwili zetknięcia jego ciała z twardym podłożem, przez gardło jasnowłosego przetoczyło się stłumione warknięcie. Był nieuważny. Zamroczony chaosem rozterek, myśli i wspomnień, z dodatkiem burzy emocji, dał się podejść jak dziecko. Ale nie potrafił odnaleźć w sobie na tyle sił, by wyrwać się z uścisku ciemnowłosego. A przecież mógł z łatwością porazić go prądem, zrzucić z siebie, skopać na do widzenia i pozostawić samego w lesie. Tak, jak to zrobili jego przyjaciele.
Mógł. Ale nie zrobił.
Nie potrafił.
Wciąż posiadał w sobie jakieś wewnętrzne blokady przed odegraniem się na Sorze. Te wszystkie skołowane myśli, plątaniny, knucie zemst na nim przez wiele nieprzespanych i przepłakanych nocy, w jednej chwili, sekundzie, spełzły na niczym. Wystarczył moment, krótkie spotkanie, a Nathair czuł się jak pokonana osoba.
Porzucił cię.
Zacisnął usta w wąską linię, kiedy na jego wargi skapnęła samotna, szkarłatna kropla krwi Sory. Jej metaliczny posmak przywiódł Heatherowi dziwne wspomnienie. Zamazane, odległe. Nieosiągalne. Znasz ten smak. Zapach. Pamiętasz? W klatce piersiowej coś zabolało, usilnie wwiercało się w jego wnętrze, tocząc i żrąc od środka, jak trucizna.
”Kim jesteś?”
Jasne spojrzenie rozszerzyło się nieznacznie. Nie spodziewał się tego. Zakładał wszystkie możliwości, włącznie z wyśmianiem w twarz przez Sorę, ale tego? Nie. Przyglądał się uważnie jego twarzy, chcąc doszukać się jakiegoś podstępu, żartu, czegokolwiek, co mogłoby wskazywać na wyjątkowo kiepskie poczucie humoru. Ale im dłużej wpatrywał się w te głębokie, przeszywające a wskroś turkusowe spojrzenie, tym bardziej był przekonany, że Sora nie kłamał. Naprawdę nie pamiętał. Zapomniał. A to zabolało go jeszcze bardziej, niż mógł przypuszczać. Jak śmiał? Po tylu latach? Po tym, co mu zrobił? Tak po prostu zapomniał? Nathair miał ochotę wrzeszczeć i krzyczeć, z wyzwiskami na czele włącznie. Ale z jego gardła wydobywała się jedynie namacalna cisza. Nie miał mu nic więcej do powiedzenia. Już nie.
Kąciki drobnych ust uniosły się wyżej, aż wreszcie roześmiał się głośno i pusto. Choć śmiech anioła rozbrzmiał w lesie, był pozbawiony jakiejkolwiek nuty szczerego rozbawienia. Był sztuczny. Wręcz fałszywy. Podniósł wolną dłoń i przycisnął jej przedramię do swoich oczu, powstrzymując piekące i bolące pieczenie pod powiekami, ale gest ten nie uchronił go przed ciepłymi, i słonymi z żalu i rozgoryczenia łzami, które mozolnie zaczęły spływać po chłodnych policzkach, gubiąc się w różowych, rozsypanych kosmykach włosów. Śmiał się, jednocześnie płacząc.
Zapomniał. Tak po prostu. Zapomniał.
Gdy wreszcie śmiech ustał, oddech ustabilizował się, uniósł dłoń i kciukiem przesunął pod okiem Sory, zabierając dla siebie słoną łzę chłopaka. Spojrzał na niego choć błyszczącymi od łez oczami, to pozbawionymi jakichkolwiek emocji. Pustymi. Jakby ktoś za jednym ruchem pozbawił go wszystkiego.
Nie ktoś. Dobrze wiesz kto.
Nie jesteś godny tego, by poznać moje imię, skoro nie pamiętasz mnie, Sora. – powiedział zachrypniętym głosem i wytarłszy kciukiem jego łzę, przysunął palec do swoich warg. Wysunął koniuszek język i zlizał mokry ślad Sory ze swojego palca, po czym opuścił rękę wzdłuż swojego ciała, tak samo jak obrócił głowę, opuszczając ją nieco, ukrywając tym samym swoje oczy przed drugim aniołem. Nie mógł na niego patrzeć.
Zejdź ze mnie, Sora. Brzydze się tobą. Nie jesteś w tym momencie nawet wart mojej zemsty. – wyszeptał ledwo słyszalnie, choć ciemnowłosy z pewnością usłyszał go wyraźnie. Każde wypowiadane przez niego słowo parzyło jego gardło. Pozostawało jeszcze tyle niewypowiedzianych zdań, które ostatecznie z pewnością skończą gdzieś w odmętach jego umysłu, a Sora już nigdy nie będzie mógł je poznać.
Już nie.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.09.16 20:23  •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
Okrągłe łzy spływające po policzku obcego spowodowały, że oczy Tyrella rozbłysły w czarnym mroku Desperackiej nocy. Ale to przeraźliwy dźwięk pustego śmiechu, który usłyszał chwilę później uderzył w jego klatkę piersiową przebijając mu serce ostrym odłamkiem lodu. Był pewien, że jakiś pasożytniczy potwór przyciąga jego brzuch do kręgosłupa, wodząc za delikatne naczynia krwionośne. I że to właśnie on wywołał w nim te irracjonalne otępienie.
  — Nie jesteś godny tego, by poznać moje imię, skoro nie pamiętasz mnie, Sora.
  Sora.
  — Zejdź ze mnie, Sora. Brzydzę się tobą. Nie jesteś w tym momencie nawet wart mojej zemsty.
  Zemsta.
  Co ja zrobiłem?
  Mógł wstać, obrócić się i odejść. Zignorować piekące rany na twarzy i tętent galopującego w piersi serca. Olać leżącego pod pod nim chłopaka; pozostawić go w spalonych słońcem, szarych liściach z oczami błyszczącymi od łez. Mógł odejść. Mógł. Ale coś nie pozwalało mu się podnieść. Kazało mu tu zostać. Z nim — nachylając się nad jego szczupłym ciałem.
  Niespodziewany dotyk spowodował, że Tyrell drgnął — zbyt osłupiony nie zdążył odchylić głowy. Prawie zapomniał jak to jest czuć czyjeś ciało tuż przy swoim. Cały czas spoglądał chłodno na anioła, ale w tej jednej chwili wyraźnie zbladnął; oczy stały się lekko wpadnięte i podkrążone — dokładnie jak u osoby, która rozmyśla zbyt długo w nocy, kiedy inni śpią.
  To był zapalnik.
  Dotyk.
  Poczuł znajome mrowienie w palcach. Kiedyś już to czuł. Ale kiedy?

  W przyspieszonym tempie biegł przed siebie. Skryte w mroku wysokie krzewy oraz jasne zielone trawy stanowiły tylko rozmazane tło.
  — Zaczekaj! Pędzisz zbyt szybko!
  Krzyczał dziecięcy głos, zanosząc się wesołym śmiechem. Tyrell uderzony przeczuciem wiedział dokąd pędził w tym czternastoletnim ciele, skacząc ponad wysokie knieje i wstające ostre kamienie. Wiedział, że jest już blisko. Jezioro i on...


  Serce zaczęło łomotać Tyrellowi w piersi, a usta miał pełne kwaśnej, żrącej śliny. Nie potrafił zebrać myśli — krew nieustanne pulsowała mu w skroniach. Stał się nieobecny. Puścił nadgarstek chłopaka i wyciągnął dłoń w kierunku jego twarzy. Przyjrzał się długiej pionowej bliźnie, którą zauważył dopiero gdy ten obrócił głowę. Wiatr smagał Tyrellowi twarz; włosy poddały się jego sile i poruszyły się w wolnym prowizorycznym tańcu. Bardzo ostrożnie dotknął jego zbliznowaciałej skóry — ledwie musnął opuszkami palców.

  Stanął na skraju polany. Zmrużył powieki i uśmiechnął się w stronę ciemnej sylwetki skąpanej w długim cieniu starej wierzby. Czuł zapach świeżej trawy i ezoterycznej, chłodnej nocy. Przyjemny wiatr nieustannie unosił jego zwilgotniałą grzywkę i włosy znad uszu. Tajemnicza postać przybliżyła się, a cień spełznął z jej twarzy jak delikatny, miękki materiał zaczarowanej tkaniny, ukazując karmazynowe policzki, zaczerwienione po przebiegniętym maratonie i  szczere różowe tęczówki migoczące w świetle wiszącego księżyca.

  Tyrell nadal nic nie mówił. Oczy zasnuła mu mgła wspomnień. Jego spojrzenie było zimne i obojętne, jak marmurowa płyta nagrobkowa. Ale dreszcze powtórzyły — przebiegły mu po plecach paraliżując mięśnie. Wysunął język i oblizał suche wargi, czując na ich wierzchu metaliczny smak zebranej krwi. Wstrzymał oddech, jego czoło i policzki już wcześniej blade teraz wydawały stać się przeźroczyste jak bibuła.
  — To...
  Wzrok Drug-ona na moment padł na usta Nathaira, kiedy machinalnie przegryzł dolną wargę w zniecierpliwieniu. Miał bombę tykająca głowie i żadna ilość leków przeciwbólowych nie byłaby w stanie się jej pozbyć.

  — Przecież doskonale znasz drogę. Do naszego miejsca. — Delikatny uśmiech przeciął twarz dwunastolatka, który wyszedł mu na przeciw.
  Tyrell stał jak wryty. Tym razem wydawał się odzyskać władzę nad czarnowłosym chłopcem i z niepokojem na twarzy wpatrywał się jak tamten zmniejsza dzielącą ich odległość. Miał różowe włosy, które przyjemnie otulały jego twarz i delikatny uśmiech, pomimo że ledwie łapał oddech. Tuż za jego ramieniem zauważył migoczącą taflę małego oczka wodnego. Oczy Tyrella błysnęły w przerażeniu. To wszystko brzmiało jak przerażająca filmowa opowieść, która nie miała się skończyć. Nigdy.


  Spojrzenie nadal miał zamglone od wspomnień, dolna warga zadrżała mu jak do bezgłośnie wypowiadanego słowa. Pozwolił sobie przesunąć palcem w dół — aż do linii jego szczeki. Objął jego podbródek, zahaczając paznokciem o dolną warg. Blizna. Jej nie pamiętał. W tych obrazach jej nie było. Brwi Tyrella zmarszczyły się odrobinę, jakby ten fakt wydał mu się szczególnie ważny. Strach i przerażenie kołatało się w jego głowie w irracjonalny sposób wymieszane z...
  No czym Tyrell? Czyżby tęsknotą?
  — To. Niemożliwe. Ty...
  Złapał chłopaka za policzki i obrócił jego głowę w swoją stronę — znaczna część tatuażu wystawała mu spod odsłoniętego rękawa bluzy. Palce zacisnęły się a jego skórze, zostawiając na jego bladych policzkach białe odciski. Jakaś cząstka podświadomości Tyrella widziała w oczach Nathaira siebie — ducha swoich pomyłek. Nie mógł tego znieść. Próbował walczyć z wewnętrzną chęcią odwrócenia wzroku, ale nie dał za wygraną. Nachylał się nad nim zbyt blisko, z głową wtuloną w bluzę, jak drapieżny sęp, który tylko czeka, aż jego ofiara wyzionie ducha.
  — Co jest z tobą nie tak...? — Patrzał na jego twarz. Skóra pod jego oczami była biała i błyszcząca. — Myślisz ze możesz pojawiać się znikąd i pokazywać mi to wszystko i mieszać mi w głowie? Za kogo ty się masz — wychrypiał. — Dorastałem w M-3. Nie poznaliśmy się. Nigdy. Przestań chrzanić — mówił sucho zaciskając zęby; białe ścięgna podkreślały jego twardą linię szczeki. Wyglądało to tak, jakby wyrzucał z siebie słowa, zmagając się z potężnym oporem wewnętrznym. — Myślisz, że zapomina się ludzi od tak, za sprawą psyknięcia w palce? Nie mam powodów by cię kłamać. Mylisz mnie z kimś. Nie mam pojęcia czym ci zaszkodził ten Sora — jego serce drgnęło — ale ja nim nie jestem.
  Czuł przypływ atawistycznego lęku na myśl o tym, że to wszystko mogłoby być prawdą. Wizje, które przez ten jeden moment stanęły mu przed oczami spowodowały, że zaczął się bać tego co podejrzewał od najmłodszych lat. Wiedział, że tkwi w nim coś złego. A Nathair zdawał się umieć rozpoznawać demony. Dzień, w którym znalazł się w M-3 pamiętał jak dziś. Stał na pustej drodze w krótkich potarganych spodenkach sięgających do kolan i błękitnym krótkim rękawku, wiszącym na jego ciele jak długi płaszcz. Stał i patrzał się w migoczące bilbordy usytuowane na najwyższych budynkach miasta. Wpatrywał się w reklamę coca-coli; w brązowy płyn przelewający się do szklanego naczynia. Stał i się patrzał. Bez celu. Bez godności. Bez uczuć. Bez przeszłości. Pusty wewnątrz.

  — Sora — zawołał różowowłosy chłopiec gdy zatrzymał się kilka centymetrów przed nim. Sapnął i wyprostował się. — Znów wygrałem. — mrugnął, ale zaraz potem zmarszczył brwi. — Czekaj. Masz coś na policzku. — Nabrał na palec paćkę dżemu truskawkowego. Spojrzał na jego rozmazanym policzek i parsknął, aby chwilę potem wsunąć palec w usta i zlizać słodką masę.

  Dokładnie tak samo, kiedy...
  Otoczenie zmieniło się, ale cała reszta była mu bardzo dobrze znana. Dotyk Nathaira nadal parzył jego skórę żywym ogniem. Kiedyś usłyszał, że czas jest względny dla obserwatora. Nigdy tego nie rozumiał. Ale teraz gdy patrząc w różowe tęczówki Nathaira czas zwolnił i całe życie zdawało przelecieć mu przed oczami — zrozumiał. Błędy i blizny przeszłości. Prawda rozszczepiła mu czaszkę, a iskrzący płomień spalał kłamstwa, którymi dotąd żył. Całe jego życie wydawało się być podzielone na obrazki. Niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu jak balony. To wszystko było zbyt jasne i przerażające. Pewnie zaniósłby się żałosnym śmiechem gdyby tylko pamiętał, jak się to robi.


Ostatnio zmieniony przez Tyrell dnia 19.09.16 8:19, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Martwy las - Page 3 Empty Re: Martwy las
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 3 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach