Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

Go down

Pisanie 04.12.14 23:52  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Miał dwie opcje, o czym dowiedział się w dość niekomfortowej sytuacji, o której jeszcze rano, przed śniadaniem, nawet nie potrafiłby sobie wykreować. Pewnie nadal uganiałby się za jakąś ranną sarną, obgryzał kości udowe ogromnych żubrów i połykał w całości niewielkie kawałki zajęczego mięsa. Oczywiście, gdyby łaskawie go nie porwano. Nie zdziwiłby się na to aż tak bardzo. Podobne komplikacje zdarzały mu się dość często. Jeśli nie samo uprowadzenie, to chociaż jego próba.
„Ej, ty tam. Widzisz tego kundla? No tego, no. Tego, co tam lezie. Tego z chustą przy ciuchach, z krwią na łachach, z brudnym pyskiem i mordem w ślepiach. No, dokładnie. To Wilk, zwierzę. Przywódca tych zawszonych lizidup. Jak raz na niego trafisz, to masz przesrane, stary. Powaga. Ale to nie takie znowu złe, bo ci, co mają przesrane, mogliby się zgrupować w całkiem niezły tłum. A jakby się już zgrupowali, to nikt by im nie podskoczył, tak dużo by ich było. Wtedy nawet ta cholerna bestia nie dałaby im rady. On i jego kurwy, kundle Desperacji. Jestem tego pewien... ale ci co mają przesrane... nie chcą się zgrupować...”
Na podobne opowieści skłębionych w kącie, przychudych, szczurzych plotkarzy często nie zwracał uwagi. Pod tym kątem wiedział, że nie ma się czego obawiać. Działała zasada „nieważne jak mówią, ważne, że to robią”. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tak silne niedocenianie wroga przysporzyło mu paru problemów, z których wyjście wydawało się zawsze niekorzystne.
Jeśli się podda; zginie na miejscu. To pierwsza opcja, której raczej nie brał pod uwagę, ale z dwojga złego...
Druga opcja była podświadoma. Nie byłby w stanie wpaść na tę myśl, gdy wokół panowała piorunująca cisza i ciemnica. Nawet mary zostały pstryczkiem wyłączone. Maziowata substancja wyciągnęła z jego kanalików wszystkie zmysły, których brak był w stanie doprowadzić do szaleństwa najsilniejszą wolę. Nawet Growlithe powoli się łamał. Nie dlatego, że psychicznie nie wytrzymywał; tym razem w grę wchodziła fizyczność. Płuca paliły żywym ogniem, rozprzestrzeniając się nabrzmiałym płomieniem po całym ciele. Może to nawet lepiej, że niektórych odruchów nie był w stanie kontrolować. Szybko okazało się, że żar nie był tylko wymysłem; zmaterializował się na jego dłoniach, prędko rozgrzewając je do nienormalnej temperatury. To właśnie tam błotnista bariera zaczęła się roztapiać, rozpadając, uciekać od źródła nieznośnego gorąca, aż w końcu rozpadła się na amen.
Wilk zakasłał, przykładając słabą, wciąż ciepłą dłoń do gardła i pochylił drastycznie do przodu, gdy spomiędzy ust wyrwało się mocniejsze kaszlnięcie. Oczywiście, że do jego nozdrzy doleciał smród spalenizny, ale była to druga zakodowana informacja. Pierwsza ograniczała się do Shivy, która znalazła się obok niego nie wiadomo kiedy, cała najeżona, warcząca, niezadowolona. Położył dłoń na jej lodowatym karku, wsuwając palce w sierść wilczycy i przygarniając jej wychudłe cielsko do siebie w parodii uścisku. Wtedy dopiero wzniósł mętne spojrzenie prosto na Nathaira, na którego...
Z gardła Growlithe'a wyrwało się głośne, choć krótkie parsknięcie, przypominające jakiś nienazwany zalążek śmiechu.
Nie ma mowy, kretynie.
Tylko takimi słowami raczył go posilić, gdy sam podnosił się z ziemi. Wredny uśmieszek błąkał mu się po ustach, a w parze z cieniem rzuconym na połowę twarzy, efekt wydawał się aż nazbyt jednoznaczny; wyśmiał go. I to do tego stopnia, że ― choć śmiech nie wydobył się z krtani ― miało się wrażenie, jakby o uszy odbijała się jego ciężka, ironiczna nuta. Bo wiesz, gówniarzu. Jak Kuba Bogu, tak...
BACH!
Ramię Growlithe'a poleciało do tyłu, a on sam zaskoczony cofnął nogę, aby zachować równowagę. Nos zmarszczył się, zmysły nagle oczyściły. Przestał skupiać się na przygniecionym Nathairze, bo priorytetem okazało się to, aby zrozumiał co dokładnie się stało. Krew pociekła z dziury, gdy półkulistym ruchem przebiegał wzrokiem od jednej ściany do drugiej. Gdzieś tu musiał skrywać się ten niewidzialny wróg. Nie dał jednak  Growlithe'owi nawet sekundy na zastanowienie, bo zaraz powietrze przecięły kolejne strzały.
Białowłosy schylił się i rozchylił usta, ale nic nie powiedział. Gepard zareagował natychmiastowo, rzucając się przed siebie i wybijając od ziemi tuż przed właścicielem, nim zdążyłby wydać jakikolwiek rozkaz. Jego czarne ciało rozmyło się, gdy przyjął na pierś parę następnych pocisków. Heine! ― Growlithe warknął w myślach, widząc, jak kocisko wygina grzbiet i nie dotknąwszy ponownie gleby, znika, rozbity jak szkło. Pozostawił po sobie tylko parę kruczych kropel, jak lekkie płatki śniegu, powolnie opadające w dół.
Palce zdążyły tylko zaczepić się o blat stołu z narzędziami, nim mebel z głuchym hukiem zwalił się na bok, przysłaniając skulonego skazańca. Białowłosy charknął, zaciskając zęby i przesuwając palcami po pustej kaburze. Broni nie miał. Cóż. Mógł się tego spodziewał ― coraz częściej trafiał w ręce skurwieli, którzy wiedzieli co robią. Nie spodziewał się jednak, że chwilę później do pomieszczenia wtoczy się puszka z syczącym  odgłosem wypuszczanego powietrza.
Skojarzył od razu.
Poderwał się nawet z kucek, ale ledwo drgnął, a gaz oplótł jego szyję, muskając bielą usta i nos.
Podłoga zachwiała się i nagle przekręciła na bok, uderzając Growlithe'a prosto w bok. Był tak zaskoczony, że cały świat postanowił zrobić przewrót o dobre dziewięćdziesiąt stopni, że na chwilę zrobiło mu się czarno przed oczami. Sapnął rozdrażniony. Policzek opadł na ziemię, powieki zrobiły się jeszcze cięższe, choć próbował nie zamykać oczu. Cholerni... Mięsień drgnął na jego skroni, gdy z zaciśniętymi na amen zębami, próbował podnieść się z gleby. Nawet udało mu się oprzeć dłonie po bokach ciała i na parę centymetrów unieść klatkę piersiową, ale zaraz po tym mięśnie zmiękły, a przywódca gangu ponownie płasko przylgnął do ziemi. Ponad swoją zaciśniętą pięścią widział jeszcze, jak jakiś czarny but staje tuż przed jego nosem.
Gdyby... tylko... udało... mu... się...

[...]

Dwa krzesła.
Dwóch więźniów.
Tłumy rozbawionych, zniecierpliwionych bestii.
Pod wilgotną, kamienną ścianą, przesiąkniętą grzybem i pleśnią znajdowały się dwie sylwetki, przywiązane skrupulatnie do krzeseł. Liny przechodziły wokół szyi, pod ramionami, przecinały krzyżem klatkę piersiową, oplatały się wokół ud. Szorstki, tnący materiał z każdym ruchem przecierał tkaniny ich ubrań, chcąc desperacko dokopać się do skóry, do mięśni, kości, do samego apogeum ich samych, aby wyrządzić jak najwięcej szkód. Nikt nie baczył tu na coś tak śmiesznego, jak litość. Zdrajcom ból się należał.
Więzień poruszył uwolnioną ręką. Oba nadgarstki połączone były żelaznymi kajdanami, ale jednej z rak nie zdążono mu przywiązać liną do podłokietnika. W porę się obudził, by teraz znosić ich żenujące metody na wyciągnięcie informacji. Przesunął palcem po rozciętym policzku, wraz z tym, jak ostrze wysunęło się ze skóry. Wypłynęła kropla krwi, tworząc drogę łzy ku brodzie.
Gdybym miał cię sądzić... zrobiłbym to od razu.
Młodzieniec podniósł wzrok na twarz oprawcy. Zdawał się tonąć w mroku, ale nie był przestraszony; to dość dziwne, że istnieją osoby tak obojętne i nieostrożne. Mimo licznych ran poruszył ustami. Mężczyzna nad nim uniósł brwi. Był dobrze zbudowany, ale nie tracił przy tym wrażenia wewnętrznej delikatności. Prawdopodobnie to przez zielone, skupione i inteligentne spojrzenie. Oczy okalane gęstymi, czarnymi rzęsami, nonszalancko zmrużone ― kryła się w nich dostojność, ale też cień antypatii, tuszowany fałszywą uprzejmością. Nawet teraz, gdy po jego rękach płynęła cudza krew, a koszulę miał brudną i zakrwawioną, posiadał w sobie coś przyjemnego.
Uniósł rękę.
Świsnął bat.
Skazaniec sapnął.
Haczykowata końcówka wdrążyła się w jego ramię. Ciemna smuga pobłyskiwała w świetle dogasającej świecy, gdy z trzaskiem przekroiła powietrze. Cichy pomruk, następne trzepnięcie bata ― kolejny płat skóry spadł na podłogę, tuż pod nogi zdradliwego Kundla. Białowłosy zachwiał się przy następnym uderzeniu. Kajdany zadzwoniły przy tym jak duch Marley'a. Kaszlnął, wypluwając krew pod buty swego oprawcy. Dla niego, przywódcy, ta chwila upokorzenia była wszystkim. Posklejana potem i posoką grzywka rzuciła cień na jego twarz. Poruszył wargami.
Przestań to robić, zasrany psie! ― warknął ciemnowłosy i chlusnął batem. Hak śmignął przez usta chłopaka, urywając słowo po pierwszej literce. Jego ciało było wykończone, ale wola niezłamana. Dlatego mężczyzna wyglądał na zaskoczonego, gdy głowa białowłosego przekręciła się do przodu i już nie uniosła. Na uda skazańca wielkimi kroplami spadała czerwień, co po chwili przemieniło się nie w delikatny, niegroźny deszczyk malutkich kropelek, a w cienkie strumienie. Wróg zwiesił rękę, chwycił go za włosy i szarpnął, podnosząc głowę Wilczura do góry. Ten jak na zawołanie poruszył ustami. Wyglądał ohydnie z zakrwawionym obliczem, ze szkarłatnymi zębami. Henry zaczynał tracić cierpliwość.
Co ty tam mamroczesz, kundlu?
Nachylił się nad nim. Niemalże poczuł mokre usta na swoim uchu, gdy szeptem zostało wypowiedziane jedno słowo:
Hau...
Wtedy się wściekł. Z rozmachu uderzył twarzą chłopaka o ścianę, co skończyło się oczywistością; rozległ się cichy trzask złamanego nosa. Zamachnął się, bat raz jeszcze świsnął. Wokół panowała absolutna cisza. Drugiego więźnia próbowano w tym czasie wybudzić. Wpierw lekko, potem coraz mocniej uderzając go w policzek. Growlithe widział kwitnące zaczerwienienia na twarzy współczłonka, ale nie przejmował się stanem Nathaira. Jak dla niego: mógłby się już nie obudzić, niech zdycha, niech się wykrwawi, niech go wyrżną do pnia. Teraz ważnym było, aby pozbyć się tych wszystkich par oczu. Aby uciszyć ich oddechy. Spowolnić bicie serc.
Dłoń uzbrojona w bat uniosła się. Zawisła na moment nad głową ciemnowłosego. Jego szmaragdowe oczy błyszczały w półmroku, uciszając wszystkie bestie stłoczone dookoła i przyglądające się wystawianemu spektaklowi.
Raz jeszcze pytam ― zaczął zdradliwie uprzejmym tonem, krzyżując spojrzenie z ciężko oddychającym Growlithe'em. ― Będziesz grzeczny i opowiesz wszystko na temat swoich kurewskich psiaków? A może mam wzbudzić u ciebie litość?
Growlithe jak na zawołanie uniósł pytająco brew, dlatego Henry ciągnął dalej, przywdziewając na usta miły uśmiech.
Może powinienem to zrobić... pokazując ci, jak głośno są w stanie krzyczeć twoje zapchlone mieszańce? ― Jak na zawołanie ruchem głowy wskazał na Nathaira, który otrzymał jeszcze jeden siarczysty plaskacz w twarz. Mina Page'a zrzedła jednak bardzo szybko, gdy usłyszał rozbawione parsknięcie Growlithe'a.
Uwierz mi... Łatwiej wzbudzić miłość w przeciętnej pralce, niż jakiekolwiek uczucia we mnie, wobec tego---
Trzask.
Głowa Wilka poleciała na bok, włosy osunęły się na twarz. Henry chciał raz jeszcze zadać cios, ale... nie zdążył. Poczuł, jak coś z niesamowitą siłą napiera na miejsce tuż pod jego żebrami, nogi odrywają się od klejącej się od krwi podłogi, a on sam upada boleśnie kawałek dalej, pod ciężarem... czegoś czarnego.
Growlithe podniósł niezwiązaną dłoń, by przesunąć jej wierzchem po pękniętej wardze.
Shiva.
Wreszcie.
Wszyscy patrzyli, jak dolne kły wilczycy niespodziewanie wsuwają się w żuchwę, a górne wpadają między rozchylone usta zastępcy CATS. Ktoś się poruszył dopiero wtedy, gdy rozległ się trzask wyłamywanej szczęki. Mara zacisnęła zębiska i zaczęła szarpać, skutecznie pozbywając Henry'ego możliwości uśmiechania się w ten sam okrutnie miły sposób, jaki prezentował jeszcze przed momentem. Mężczyzna nie był w stanie nawet wrzasnąć. Z jego gardła zaczęło się wydobywać tylko ostre gulgotanie.
ZWIĄZAĆ MU ŁAPSKO! ― wrzasnął nagle jeden z CATS, a trzech innych rzuciło się do ręki Growlithe'a, aby przywiązać ją do krzesła. Zamroczyło go, gdy ktoś uderzył go prosto w brzuch. Chciał się nawet skulić, ale sznury mu to uniemożliwiły.
Niech ktoś pobiegnie po Jey'a! ― krzyknął inny, który akurat zrzucił Shivę z trzęsącego się zastępcy.
Nie z nami takie numery, głupie psy!
Właśnie! ― warknął szczupły, czarnowłosy chłopak o lodowatym spojrzeniu. ― Pięknym za nadobne! Sprawdźmy, jak bardzo mu nie zależy na tym bachorze!
I wycelował ręką prosto w Nathaira, akurat wtedy, gdy Growlithe szarpnął mocno przywiązaną do drewna ręką. Szlag by ich... Brakowało mu krwi...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 07.12.14 23:45  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Czasami lepiej pozostać pogrążonym w błogim śnie, pełen niewiedzy i wyłączony na wszelakie zewnętrzne bodźce. I tak też było teraz. Nathair powinien pozostać na długo w objęciach Morfeusza, jednakże silne dłonie skutecznie z każdą kolejną sekundą wyrywały go z nieświadomości. Najpierw pomruk, potem dołączył kolejny w akompaniamencie uderzenia skóry o skórę. Syknął cicho, otwierając powieki, spoglądając spod nich półprzytomnym spojrzeniem. Nie rozumiał co się dzieje i gdzie dokładnie się znajduje. Ciężka głowa powoli opadła w dół, sprawiając wrażenie, że Nathair ponownie stracił przytomność.
Wspomnienia uderzyły w niego z dwukrotną siłą. Minęło parę sekund, a anioł już wszystko pamiętał. Porwanie. Jacyś cholerni napastnicy. Grubas. Błoto. Złamana ręka… Momentalnie spojrzał w prawo na ramię. Było opuchnięte i dziwnie wykrzywione, a ból, teraz już otępiały, sukcesywnie dawał o sobie znać, przypominając aniołowi, że to nie był sen, kolejny tak bardzo niechciany koszmar.
Poruszył się lekko, napinając wszystkie mięśnie, jakby chciał sprawdzić, czy jest na tyle mocno przywiązany, że kajdany nie puszczą. Mały naiwny anioł, który sądził, że jak już ich pojmano to nie zachowają wszelakich środków ostrożności. A jednak. Cicha i krótkotrwała nadzieja bardzo szybko została ugaszona. Przełknął cicho ślinę i przesunął koniuszkiem języka dolną, spękaną wargę. Czuł się dziwnie osłabiony, jakby ktoś stanął obok i wysysał z niego wszelaką energię. Przekręcił lekko głowę w bok, krzywiąc się przy tym, gdyż pieczenie na lewym policzku, który teraz zapewne pokrywał spory, czerwony ślad, nasilał się z każdą kolejną chwilą, gdy świadomość chłopaka stawała się wyraźniejsza i trzeźwiejsza.
Ujrzał Growa i stan, w jakim się znajduje. Wbrew wszystkiemu jego usta nie wykrzywiły się w krzywym uśmieszku, wręcz przeciwnie. Pobladł. Dobra, nie uważał, że Wilczur jest chodzącą potęgą i Pudzianem w jednym, aczkolwiek przecież do najsłabszych nie należał. A doprowadzenie go do takiego stanu w pewien sposób przerażał. Tym bardziej, że Nathair wiedział, iż nie jest tak bardzo wytrzymały jak on. Plus, nigdy nie znalazł się w takiej sytuacji…
Kolejne uderzenie w twarz sprawiło, że Nathair zerwał kontakt wzrokowy z ciałem Growlithe. Warknął cicho, kiedy mocne palce zacisnęły się na jego szczęce zadzierając głowę nieco wyżej, tak, by mógł spojrzeć na swojego oponenta, wprost w jego oczy.
-Sprawa jest prosta. Ty nam mówisz wszystko o tych zapchlonych kundlach, a my zagwarantujemy, że opuścić to miejsce w jednym kawałku. Sprawiedliwe, prawda? – zapytał mężczyzna, siląc się na uśmiech i prezentując swoje niepełne uzębienie pozbawione dwójki. Nathair zmarszczył nieco brwi, zastanawiając się nad sensem jego słów. Oczywiście, bo mu uwierzy, zwłaszcza, że Ci wciąż ślepo wierzyli, że ten należy do DOGS. Chociaż z drugiej strony co go obchodził gang tego cholernego kundla? Niech robią z nim i jego kundlami co chcą…
Nie. Sam siebie okłamywał.
Może i nienawidził Growa tak mocno, jak tylko mógł, ale pod jego przywództwem znajdowały się osoby, które Nathair lubił. Ailen, Gavran, Ourell… No i przede wszystkim Ryan, na którego bezpieczeństwie jak i na nim samym najbardziej mu zależało. Nie mógł dopuścić, żeby coś mu się stało. Gdyby zdradził w tym momencie DOGS, to tak, jakby zdradził samego Ryana. A do czegoś takiego nie mógł dopuścić. I nigdy tego nie zrobi, nawet jeśli miałby przypłacić to swoim życiem.
Niedoczekanie. Nic nie powie. Szarpnął mocno głową wyrywając swoją szczękę z bolesnego uścisku i spojrzał w bok, tym samym sygnalizując swoją odpowiedź. Mężczyzna warknął coś niezrozumiałego i ponownie uderzył wierzchem dłoni twarz Nathaira.
- Dobrze Ci radzę szczeniaku, lep—
- Nic Ci nie powiem, niepotrzebnie strzępisz język. – Nathair bez ogródek przerwał wypowiedzieć oponenta, wchodząc mu w środku zdania. Zachowanie, dość prowokacyjne i głupie, najwidoczniej nieco zdenerwowało mężczyznę dając mu do myślenia, gdyż zaprzestał uderzeń i cofnął się o krok. Przez jego twarz przemknął cień, który nie zapowiadał coś przyjemnego. Odwrócił się i ruszył w stronę stołu z narzędziami. Przystanął i przesunął palcami po metalicznych częściach, sprawiając wrażenie głęboko zastanawiającej się osoby, która stoi przed iście arcytrudnym wyborem. W końcu pochwycił w dłonie przyrdzewiały, nieco krzywy nóż. Odwrócił się podrzucając lekko narzędzie i obdarzył szerokim uśmiechem anioła. Jakby Nathair w tym momencie wygrał na loterii. Zajebista ta loteria, nie ma co.
Ruszył w stronę różowowłosego, lecz raptownie z ciemnego kąta pomieszczenie powstrzymał go cichy, nieco charkliwy głos, który zdążyli już poznać.
- Zostaw. On jest mój. – otyły mężczyzna, który jakiś czas temu był jedną, wielką kupą błotnistego łajna, wyszedł z cienia, podchodząc do głównej sceny przedstawienia. Mijając drugiego mężczyznę porwał z jego dłoni nóż i zatrzymał się tuż przed aniołem, spoglądając na niego z góry. Najwidoczniej porażenie elektrycznością minęło i nie pozostawiło po sobie zbyt wielkiego ubytku, ale co się dziwić, skoro mężczyzna posiadał własną grawitację wypełnioną smalcem i tłuszczem.
Grubas nachylił się nad Natahirem, a w jego nozdrza uderzył ostry zapach potu i czegoś, co przypominało paloną oponę. Chłopak zmarszczył nos, instynktownie odchylając głowę do tyłu, żeby zwiększyć dystans między nimi, choć to i tak było właściwie dość ułudną nadzieją.
- Jesteś mi coś winien, smarkaczu. – rzucił mężczyzna przysuwając brudne ostrze noża do twarzy chłopaka. Nie wbił go, aczkolwiek przycisnął na tyle, że nieprzyjemny chłód i towarzysząca mu chropowatość rdzy skutecznie wprawiło serce chłopaka w szybsze bicie.
- Zastanawiam się od czego zacząć. Może wytnę Ci oko? Albo samą powiekę, co? – zaczął nieco melancholijnym głosem, który tak bardzo nie pasował do jego ogólnego wizerunku. Przesunął ostrzem niżej, zahaczając niebezpiecznie o bliznę chłopaka. Jednakże najwyraźniej do cierpliwych osób nie należał, bo już po chwili oderwał ostrze i zacisnąwszy grubiutkie jak serdelki palce na drobnej dłoni chłopaka, zmusił go do wyprostowania palców na nałokietniku krzesła.
-Sprawię, że zaczniesz śpiewać mi wszystko, co chcemy wiedzieć. – rzucił mężczyzna wsuwając ostrze pod paznokieć środkowego palca Nathaira. To była chwila, kiedy w pomieszczeniu rozległ się charakterystyczny odgłos odrywanego paznokcia od ciała, by ten zginął szybko w głośnym krzyku pełnym bólu.
Szarpnął się mocno, zapominając na moment o złamanej ręce, czując pulsujący ból, który raptownie uderzył w jego nerwy, otumaniając go. Zacisnął mocniej powieki, powstrzymując napierające na nie łzy, nie zamierzając dopuścić do okazania słabości. Nie przed nimi, nie w takim miejscu jak to. Niedoczekanie.
- Pozostały cztery szanse. – powiedział mężczyzna, wyraźnie ucieszony z wijącej reakcji swojej nowej zabawki. Brudne i zakrwawione ostrze z zadziwiającą delikatnością wsunął pod kolejny paznokieć, jednakże ów delikatność bardzo szybko została brutalnie zerwana, wraz z kolejnym paznokciem, który cicho i miękko poleciał na ziemię. Nathair nigdy przedtem nie czuł takiego przeszywającego i paraliżującego bólu. Nie był wytrzymały i poniekąd w tej kwestii nietknięty. A jego próg bólu był zdecydowanie niższy niż u takiego Growa czy jemu podobnemu.
No dalej Nathair, co Ci szkodzi? Powiedz.
Nie…
No powiedz, nie będzie bolało. Czujesz to ostre narzędzie wsuwające się pod kolejny paznokieć? Zaraz znowu zaboli. Nie powstrzymasz tego, chyba, że powiesz. Nic nie stracisz.
Nie mogę.
Oczywiście, że możesz. Kto Ci tego zabrania? Lojalność? Na co Ci ona. Komu jesteś lojalny? Skurwysynowi, który bez problemu sprzeda Cię przy najbliższej okazji? Zostawi i porzuci jak zużytą ścierkę albo popsutą zabawkę?
Nie chcę go zdradzać.
Nie zdradzisz, ale musisz myśleć o sobie. Jesteś aniołem tylko z nazwy. To już nie ma znaczenia. Boga nie ma, niczego nie ma. A świat jest okrutny i nie oszczędzi tak słabych osób jak Ty. Zmiażdży je przy najbliższej okazji. Powiedz, a wszys--
- Pierdol się. Nic nie powiem. – krzyknął głośniej, a jego głos na moment zawisł echem w powietrzu. Będziesz żałował swojego wyboru, głupcze.
Ostatnia sprzeczna myśl, z którą parę sekund temu walczył w swojej głowie odeszła, pozostawiając po sobie jedynie niesmak, że w ogóle mógł nawet przez moment pomyśleć o zdradzie. Odeszła, wraz z ostatnim paznokciem.
Otyły mężczyzna wyprostował się i spojrzał na twarz chłopaka z góry, cmokając przy tym cicho z wyraźnym niezadowoleniem. Najwidoczniej sądził, że z mniejszym i słabszym pójdzie mu zdecydowanie łatwiej niż z jego kolegą. Odrzucił zakrwawiony nóż w bok, który to z cichym brzękiem odbił się od posadzki i opadł dwa metry dalej.
- W sumie to was podziwiam. Kundle, które są w klatce, to nadal szczekają, zamiast poddać się tresurze.  - rzucił mężczyzna, wracając do stołu z narzędziami. Długo tam jednak nie stał, jakby już od początku wiedział czego szuka.
- Nie lepiej dla was byłoby, gdybyście ulegli? I tak, prędzej czy później dorwiemy waszych znajomych. Mogliście oszczędzić sobie i im bólu. Panoszycie się bo naszym terenie jak jakieś przeklęte pchły, jesteście chorobą dla naszego świata. Wyniszczacie go powoli, bezpowrotnie. – zamilkł mężczyzna, kiedy wreszcie zatrzymał się tuż przed Nathairem. Bez dłuższego ociągania się, złapał za różowe włosy i szarpnął jego głową na tyle mocno, by ją odchylić, po czym szybko chwycił go za szczękę tę samą ręką, rozchylając usta chłopaka. Nim Nathair zdążył jakkolwiek zareagować, gruby Benek przycisnął do warg anioła brudną żarówkę.
Silne ręce bez większego problemu, choć z małym oporem, wsuwała się coraz głębiej pomiędzy wargi anioła, który, choć nie skutecznie, to starał się odsunąć bądź odwrócić głowę. Zamiast tego czuł, jak żarówka zaczyna go nieco przyduszać, a cienka stróżka śliny spływa po brodzie, skapując na opasły nadgarstek mężczyzny.
- My chcemy uleczyć ten świat. A jak przystało na prawdziwe lekarstwo, musimy pozbyć się choroby. Czyli was. – dodał, zatrzymując wpychanie żarówki. Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu, kiedy ponownie złapał za włosy chłopaka, drugą dłonią ujął jego podbródek i naparł nimi tak, by usta Nathaira zamknęły się.
Trzask.
Cichy, drażniący, zwiastujący nieuniknione. Kolejne rysy bardzo szybko pojawiły się na brudnym szkle, by wreszcie rozpaść się na drobne oraz większe kawałki, wbijając się w miękkie wargi, język, policzki oraz podniebienie chłopaka. Kolejne chrupnięcia towarzyszyły poruszaniu szczęką Nathaira, tak, by było pewne, że pogryzie każdy kawałek i rozetnie niemal każde możliwe miejsce.
- Myślę, że Ci już starczy. I teraz ładnie mi powiesz. – mruknął przeciągle mężczyzna, puszczając głowę Nathaira i nachylił się nieco nad nim, naprawdę mając nadzieję, że dowie się tego, czego chciał. Choć teraz wypowiedzenie czegokolwiek zrozumiałego przez anioła może być ciężkie.
Nathair ciężko oddychając opuścił głowę, czując jak całe jego usta wypełnia ciepła krew, a każde poruszenie szczęką wywoływał okropny ból, od którego robiło mu się niedobrze. Łzy, których już nie był w stanie powstrzymać, mieszały się ze szkarłatnym kolorem, brudząc jego brodę, szyję, ubrania. Szumiało mu w głowie, na moment otumaniając. Nie pamiętał, czy krzyczał przed chwilą czy też nie, nie pamiętał niczego, oprócz bólu rozrywania miękkiej tkanki w ustach. Spomiędzy zakrwawiony warg wypadł kawałek szkła, na którym Nathair spróbował skupić swój wzrok. Wszystko, byleby nie skupić się na tym pieprzonym bólu, bo zwariuje. Jednakże nie nacieszył się zbyt długo szkłem, gdy poczuł, jak grube palce zaciskają się na jego włosach i szarpnięciu. Ponownie musiał skonfrontować się ze świńskim ryjem oponenta.
-Więc? – zniecierpliwiony głos wżynał się w jego czaszkę, nieznośny, upierdliwy. Nieco nieprzytomne spojrzenie chłopaka przesunęło się po potrójnych podbródkach mężczyzny i gdyby tak nie bolało, z pewnością uśmiechnąłby się kwaśno. Poruszył ustami, z których powoli wypłynęła krew. Mężczyzna nachylił się nieco, uznawszy, że chłopak wreszcie zmądrzał i zamierza coś powiedzieć. Jednakże zamiast słów dostał splunięcie krwią wprost w jego twarz.
Nathair już wiedział, że tym wydał wyrok na siebie.
Dłoń przecięła powietrze uderzając go mocno w twarz, powodując jeszcze większe zdewastowanie w ustach, a krew chlapnęła na boki. Cichy jęk bólu wydobył się z anielskiej krtani. Nie miał już siły krzyczeć. Już nie. Ale tak naprawdę to dopiero był przesmak tego, co właśnie na siebie ściągnął.
Nawet nie zwrócił uwagi, kiedy mężczyzna ponownie się odsunął i wrócił. Z kolejną niespodzianką dla Nathaira. Drgnął niespokojnie, gdy mężczyzna uniósł do góry jego bluzkę, odsłaniając nagie ciało anioła. Gwałtownie odwrócił głowę, chcąc na niego spojrzeć, jednakże przed jego oczami śmignął jedynie sztylet, który wbił tuż pod żebrami Nathaira i szarpnął, rozrywając cienką skórę. Rana nie była wielka, za to głęboka, bo na jakieś trzy bądź centymetry. Jednakże ból, o dziwo, był o wiele mniejszy aniżeli wyrywanie paznokci czy szkło wbite w podniebienie. Niestety, Nathair nie mógł wyzbyć się nieprzyjemnego przeczucia, że czekało na niego znacznie coś gorszego, niż do tej pory. I długo nie musiał czekać.
Mężczyzna wyciągnął przed siebie słoik pełen karaluchów. Przesunął opasłymi opuszkami po szkle, uśmiechając się czule. No cóż, można powiedzieć, że to byli jego krewni, biorąc pod uwagę geny, jakie mężczyzna posiadł. Nic nie mówił, tylko odkręcił pokrywkę i przycisnął odkręcony słoik do rany Nathaira. To była chwila, kiedy chłopaka wypełniła panika. Szarpnął się mocno, wyłamując jeszcze mocniej rękę, ale nawet nie zwrócił na to uwagi. Chciał odsunąć ciało na taką odległość, by zerwać kontakt fizyczny ze słoikiem. Niestety, jego starania nie przyniosły żadnych efektów. Chłopak wydał z siebie żałosny jęk pełen przerażenia, a łzy zaczęły jeszcze mocniej skapywać na jego ubranie. Jednakże apogeum przerażenia miało dopiero nastąpić, kiedy to mężczyzna zaczął za pomocą zapalniczki podgrzewać słoik. To podburzyło znajdujące się wewnątrz karaluchy, które zaczęły szukać drogi ucieczki. A była tylko jedna.
Nigdy przedtem tak się nie bał jak teraz. Nawet sobie nie wyobrażał, że można odczuwać takie przerażenie, jak w tym momencie. Czuł, jak małe robactwo wpełzła w niego, jak porusza się w jego ciele, coraz głębiej i głębiej… Płakał, szarpał się i wrzeszczał. Wszystko jednocześnie, a w głębi ducha zaklinał sam siebie, że nic nie powiedział. Trzeba było powiedzieć. Cokolwiek. Trzeba…
-… było powiedzieć. – cichy głos dotarł do jego uszu, jakby mężczyzna czytał w jego myślach. Nathair napiął boleśnie wszystkie swoje mięśnie, czując, że zaraz zwymiotuje czując karaluchy we własnym ciele. [i]Niech je ktoś wyciągnie. Ktokolwiek. Błagam. Niech ktoś je wyciągnie…[/b]
To był impuls i desperacja, spowodowana przerażeniem, jednakże żarówki zawieszone pod sufitem rozjarzyły się na moment jasnym światłem, kiedy w mężczyznę uderzył silny piorun, odrzucając go do tyłu, nieprzytomnego. Słoik upadł na podłogę, rozbijając się na trzy mniejsze kawałki. Dwa karaluchy, które nie zdążyły wkroczyć w ciało Nathaira, w bardzo szybkim tempie rozpierzchły się znikając w dziurawych ścianach. Natomiast trzeci właśnie znikał w ranie chłopaka, powoli, z zadziwiającą łatwością wślizgując się w jego ciało. Nie wiedział, czy zabił swojego oponenta czy nie. Nie obchodził go to, chciał się jedynie pozbyć tego z siebie.
- Ty gnoju… – szczupły mężczyzna, który do tej pory stał w cieniu i przyglądał się całemu przedstawieniu, podbiegł do Nathaira i uderzył go w twarz zamkniętą dłonią. Chłopak usłyszał cichy trzask, a zaraz po nim nastąpił oszałamiający ból szczęki, kiedy poleciał w bok, wywalając się z całym krzesłem od siły uderzenia.
Blondyn wygolony z prawej strony, zamachnął się nogą i kopnął leżącego Nathaira prosto w brzuch. A potem kolejny raz i jeszcze następny, i następny, i następny… Aż stracił rachubę. Kopał na oślep, po klatce piersiowej, twarzy, głównie brzuchu, wyrażając w ten sposób całą swoją frustrację i wściekłość. W końcu przerwał i dysząc ciężko spojrzał na skopane i zakrwawione ciało chłopaka. Oddech miał ciężki i świszczący, a wzrok zamroczony. Poczuł torsje, aż wreszcie zwymiotował krwią, odłamkami szkła i żółcią, czując momentalnie ogarniający go chłód na przemian z buchającym gorącem i dreszcze.
- Małe, gówniane kundle. Powinniście wszyscy zdechnąć. – warknął mężczyzna i splunął, odwracając się przez ramię.
- Co z nim? – zapytał kierując swoje słowa do kumpla, który przykucnął przy nieprzytomnym grubasie, by sprawdzić jego stan.
- Żyje. Nie tak łatwo się go pozbyć. – blondyn skinął głową i się uśmiechnął, ścierając wierzchem dłoni pojedyncze krople potu, które zalśniły na jego skroni. Spojrzał na Growa, w tym momencie kompletnie tracąc zainteresowanie Nathairem.
- Nie zamierzam już o nic pytać bo i tak nie powiesz, prawda piesku? Zresztą wolę się nieco pobawić z Tobą, niż babrać w informacje. – rzucił idąc w jego stronę, po drodze zgarniając zardzewiałe obcęgi.
Dopadł go, od razu przystępując do zabawy. Pochwycił mocno lewą dłoń Growa i wbił w nią swój palce, które z pewnością pozostawią ślady na jego skórze. Obcęgami złapał za paznokieć kciuka i szarpnął. Niestety, w przeciwieństwie do noża, obcęgami było o wiele trudniej szybko go zerwać, tak więc minęło sporo sekund, nim paznokieć w końcu został odseparowany od reszty ciała. Mężczyzna kręcił nimi na boki i kilka raz szarpał, powodując sporą dawkę bólu i nieprzyjemnych doznań.
- Pazur słynnego Growlithe, króla kundli. – rzucił sarkastycznie unosząc wyżej paznokieć, by albinos mógł na niego spojrzeć. Uśmiechnięte oblicze mężczyzny bardzo szybko przeistoczyło się w wyraz furiata. Wyprostował się i zamachnął obcęgami uderzając w dłoń Growa. A z każdym kolejnym razem uderzał coraz mocniej, wkładając w to coraz to więcej siły z zamiarem zmiażdżenia jego ręki. Kiedy uznał, że ręka wygląda bardziej jak krwawa papka a nie dłoń, ostatnie uderzenie wyprowadził wprost na szczękę Wilka i odrzucił obcęgi w bok.
- Tak bardzo Was nienawidzę. Z radością pokroję Cię na małe kawałeczki. – wysapał szczerząc się do niego w wykrzywionym grymasie pełnym nienawiści. Odsunął się od albinosa i sięgnął do kieszeni wojskowych spodni, z których wyciągnął ćwiartkę butelki wypełnioną wódką. Oblizał swoje wargi i odkręcił, po czym wziął łyk alkoholu. Uśmiechnął się błogo, biorąc kolejny, jednak tym razem splunął nią wprost na twarz Growa.
- Szybka dezynfekcja, skurwysynie. – rzucił, wylewając resztę na zmiażdżoną dłoń mężczyzny. Kiedy opróżnił butelkę, zamachnął się i rozbił ją na czole Growa, z chorą fascynacją spoglądając na krew, która powoli zaczęła płynąc z powstałej rany. Sięgnął do drugiej kieszeni, z której wyciągnął paczkę papierosów. Jednego wetknął sobie pomiędzy usta i odpalił, zaciągając się dymem nikotynowym.
- Ciekawe jak szybko spłonie Twoja ręka… – mruknął przysuwając zapalniczkę do lewej dłoni Growa…


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 09.12.14 21:22, w całości zmieniany 15 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 08.12.14 22:18  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Nie uważał Nathaira za osobę wartościową i w jego skromnym mniemaniu: mogli dzieciaka zarżnąć jak świnię, a Growlithe z pewnością nie ruszyłby nawet palcem, aby przerwać łańcuch niesprawiedliwości. Nie czuł nawet najmniejszej igiełki litości dla różowowłosego, choć w pewnym momencie sam się skrzywił, gdy usłyszał chrupot pękniętej żarówki. Wilczur wiedział, że anioł ich nie sprzeda, oczywiście nie biorąc pod uwagę dobra gangu, a poszczególnych jednostek. O ile nie lepiej od razu uznać, że ogranicza się do jednego osobnika. Czuł się więc w pełni spokojny. Wszystkie sekrety prędzej zostaną pochowane do piachu razem z nimi, niż sprzedane oprawcom, których negatywny wydźwięk wciąż był mniejszy, niż nienawiść kierowana do syna Nathaniela.
Pieprzony szczeniak, charknął w myślach, by zaraz syknąć zaskoczony. Oderwał wzrok od maltretowanego Nathaira, najeżywszy się z wściekłości i bólu. Przedmiot o chropowatej powierzchni, na pierwszy rzut oka przypominający szczupłą, niedorobioną kuchenną tarkę przesunął się wdzięcznie po przedramieniu Wymordowanego, zabierając ze sobą szczątki jego skóry. Szarpnął się, nawet kłapnął zębami, ale wszystko skończyło się na tym, że coraz więcej kropel wielkości grochu zaczęło wypływać z cienkich, wydrążonych dziur ciągnących się przez kończynę. Spadały w dół, rysując na jasnej skórze masę nierównych linii. Growlithe bardzo szybko pojął, że jakikolwiek ruch jest niewskazany, a kolejne szarpnięcia tylko bardziej naprężają tnące liny.
Zapłacą mu za to.
Wszyscy. Każda cholerna łajza w tym pomieszczeniu jeszcze będzie błagać go ze łzami w oczach, by nie wyrządzał im krzywdy. By nie wpychał rozżarzonych prętów do oczu, by nie wyrywał zębów obcęgami, ani nie odcinał palców ogrodniczym sekatorem. Był tego pewien, choć uciekająca co rusz świadomość, powinna utwierdzić go w przekonaniu, że nie był na tyle silny, by stawić im wszystkim czoła. Piorunujący ból zmusił jego mięśnie do nagłego napięcia się. Poczuł niebezpieczne pieczenie ze wszystkich ran, wyduszające z jego płuc coraz głośniejszy, przerywany oddech, pomieszany z syknięciami i warknięciami. Czy był zły? Nie. Zdecydowanie nie.
Był wściekły. Coraz większa bezradność zaczynała wywoływać w nim widoczną irytację. Jak uziemione zwierzę, któremu założono kaganiec i wrzucono do klatki o ciężkich kratach, tak on posapywał, próbując nie tylko znieść wyrządzoną mu krzywdę, ale również głośny wrzask Nathaira, który wypełnił pomieszczenie. Jego samego próbowano przesłuchać, milczenie zawsze nagradzając uderzeniem w twarz lub brzuch. Ktoś spróbował poszerzyć rany na przedramieniu, wsuwając między nie nożyczki i rozwierając je jednym ruchem palców.
- … prawda, piesku?
Daliby już spokój.
To wieczne nazywanie ich psami robiło się nudne, choć level E na brak zajęć nie mógł narzekać. Skopano Nathaira, więc teraz w pełni zajęto się nim. Nawet nie drgnął, widząc, jak podchodzi do niego napastnik, z marnym skutkiem próbując pokazać, że teraz go złamie. Growlithe był w stanie znieść wszystko, łącznie z ponownym pożegnaniem się ze światem, z wielogodzinnymi torturami i oszczerstwami. Ale karku nie ugnie. Zamknął oczy, zacisnął zęby. Poczuł chłód na skórze.
Cicho.
Brwi ściągnęły się.
Ciszej...
Zęby zatrzasnęły.
Shh...
Gardło się poddało.
To był pierwszy raz, gdy wrzasnął, prędko jednak uciszony. Głowa poleciała na bok, parę czerwonych kropel splamiło ubranie i podłogę, gdy blondyn z rozmachu uderzył go w szczękę. Growlithe w pierwszym odruchu był pewien, że mu ją wyłamano. Potraktowano tak, jak on potraktował ich zastępcę, używając do tego wciąż gdzieś w kącie czającej się Shivy.
Wilczyca wielokrotnie próbowała go bronić. Za każdym razem odrzucano ją, aż w końcu była zmuszona stoczyć walkę z czarnowłosym chłopakiem, który jeszcze przed momentem tak palił się do przesłuchania.
- Tak bardzo was nienawidzę...
Nie skomentował. Usta zaciskały się co jakiś czas, ale oddech ciążył tylko bardziej i bardziej. Wznosił spojrzenie na oprawcę, to znów odbiegał nim, by przyjrzeć się twarzom innych zgromadzonych, jakby za wszelką cenę musiał zapamiętać, jak wyglądają, co ich charakteryzuje... po czym później ich poznać...
Chlust.
Usta wykrzywiły się w obrzydzeniu. W ostatnim momencie przełknął słowa wraz z jasnoczerwoną śliną, choć miał szczególną ochotę powiedzieć, co myśli na temat podobnych zagrań. Alkohol spływał po ranach, ciecz chlastała powietrze, spadając na pokiereszowaną, nieruchomą dłoń Wymordowanego. Ściśnięte gardło z trudem pozwalało, aby spomiędzy warg wyrywały się pojedyncze syknięcia. Chora satysfakcja malowała się coraz wyraźniej na twarzy blondyna, który z rozbawieniem sięgnął po zapalniczkę. Rozległ się jej charakterystyczny dźwięk, gdy uruchomił cały mechanizm. Panująca wokół cisza, nie zapowiadała tego, co zaraz miało się wydarzyć.
Każdy w pokoju był przekonany, że podłożony pod rękę ogień wywoła kolejne spazmatyczne krzyki, zmusi przywódcę jednego z najsławniejszych gangów w Desperacji do skomlenia, jak katowany pies. Tylko czarnowłosy chłopak o chłodnym spojrzeniu ujrzał, jak kącik ust białowłosego drgnął pospiesznie, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo strzaskana kończyna zajęła się ogniem.
Growlithe poczuł, jak z dna wyrywa się niepohamowany krzyk, który znalazł ujście w otwartych ustach. Broda zadała się nieco ku górze, nim pochylił głowę do przodu, oplatany krwistoczerwonymi linami ognia. Oprawca zaskoczony upuścił zapalniczkę, nie dostrzegając nawet, że piekielny płomień spalił połowę wetkniętego między wargi papierosa. Moc otuliła ciepłem całą sylwetkę Wymordowanego, nie wywołując u niego nawet najmniejszych poparzeń. Twój błąd, skurwysynie. Liny na jego piersi, nadgarstkach i udach zaczęły czernień, jarząc się czerwienią, pomarańczą i ostrą żółcią, zżerając szorstki materiał kawałek po kawałku, aż prawa, niezmiażdżona dłoń wymknęła się z ich uścisku. Wsunął dwa palce między wargi, a chwilę później w pomieszczeniu rozległ się krzywy, nierówny odgłos gwizdnięcia.
Warkot Shivy uniósł się nad hałasem, niczym za głośny silnik samochodu, a potem rozmyła się, przeistaczając w wyrośnięte ptaszysko. Livai zaskrzeczał, rozciągając skrzydła i zamachnąwszy nimi uniósł ku górze, przemykając nad tłumem, aż dotarł do Growlithe'a. Wilczur uniósł drżącą dłoń, podając w szpony mary żółtą chustę. Nie trać czasu, warknął w myślach, a Livai zatrzepotał skrzydłami, by zaraz rozłożyć je na całą szerokość i przechyliwszy się lekko na bok zniknąć w tunelu, wymykając się wszystkim chcącym go złapać dłoniom.
Nie było czasu, by opracowywać plan. Wraz z chwilą, jak jego ręka ponownie została pusta, zacisnął ją w pięść i rozwarł, ukazując obecnym niewielkie wirujące tornado. Płonęło rażącym ogniem, który prędko zaczął się rozprzestrzeniać. Objął krzesło i ubrania najbliżej stojących mężczyzn. Growlithe stanął w lekkim rozkroju, skrępowany wystarczająco kajdankami. Teraz nikt nie chciał się do niego zbliżyć. Nieliczni wpatrywali się prosto w niego, przyglądając, jak opuszkami palców bada ranę, która grubą krechą wyryła się na jego szczęce, zahaczając również o kącik ust. Cała reszta próbowała ugasić języki ognia, który coraz mocniej pochłaniał ich korpusy, tkaniny łachmanów i włosy. Nie był kontrolowany mocą. Działał sam, jakby chciał pomóc skazańcom. Dać im moment na odetchnięcie.
Odsuń się od niego ― mruknął pod nosem. Na tyle cicho, by nie nadużywać styranych strun i na tyle głośno, aby nikt nie miał wątpliwości, że padły ostrzeżenia. Blondyn z wygolonym bokiem zatrzymał się w połowie kroku, mocno ściskając w silnej ręce gruby, metalowy pręt. Growlithe, wciąż płonąc, napiął wszystkie mięśnie. Widać było, jak ciało sztywnieje, a jedna z dłoni zaciska się w pięść, drżąc z wysiłku, jakiego siępodjął. Zaatakowany ogniem łańcuszek łączący obie obręcze kajdanek pękł. Parę niewielkich elementów spadło na ziemię, prędko zgniecione przez but białowłosego. To był impuls. Porozcinane palce prawej dłoni zacisnęły się na oparciu zaognionego krzesła, które zaraz zwaliło z nóg jednego z agresorów. Blondyn sapnął, walnięty meblem, cofnął się przez siłę uderzenia i potknął, łokciem uderzając o blat stołu. Przy okazji ściągnął na podłogę parę narzędzi, w tym mnóstwo zardzewiałych noży i nożyczek.  
JACE, JACE, JACE, JACE~
Wrzask mar był coraz donośniejszy. Wiedział, że to przez odniesione rany i coraz silniej odczuwane zmęczenie, ale nie wyglądało na to, by miękkie nogi miały się pod nim zaraz załamać, bynajmniej nie dlatego, że nie chciały. Nie miał zamiaru im na to pozwolić, dopóty, dopóki pirokineza wciąż chroniła go przed posykującymi, przygarbionymi sylwetkami. Jak bestie spod łóżek napastnicy czaili się w cieniu, powyginani, połamani, ze świecącymi na czerwień ślepiami, w których odbijał się ogień. Niektórzy krzyczeli, tarzając się po glebie, chcąc ugasić wilcze płomienie, inni zaczęli przemieszczać się z prawej strony na lewą, nie spuszczając spojrzenia z celu, który stojąc tyłem do Nathaira, lustrował obecnych gniewnymi oczami, głośno dysząc. Pilnował, by ci, którzy tylko śmią podejść do niego niebezpiecznie blisko, zostali dotknięci wyciskającym krzyk gorącem. Nie mógł jednak stać tak w nieskończoność, robiąc za okolicznością świeczkę w ciemną noc. Dlatego odwrócił się przodem do Nathaira, chcąc w pierwszym odruchu podejść do niego i sprawdzić jego stan, ale gdy tylko odwrócił głowę, od razu tego pożałował.
Poczuł, jak lodowata woda go połyka, gasząc wszystkie płomienie. Pomieszczenie wypełnił głośny syk, wzbijając w górę gęstą warstwę dymu, która jeszcze chwilę odklejał się jasnoszarymi wstęgami od ciała Wymordowanego. Niech was, kurwa, piekło pochłonie. Odwrócił się w porę, by podnieść ramię i zatrzymać lecącą z góry rękę uzbrojoną w sztylet. Mięśnie stęknęły, puszczając i pozwalając, by broń przecięła powietrze, tuż przed jego twarzą, gdy niezdarnie cofnął się do tyłu.
- Łapać go!
- Od tyłu
- Z prawej, Grisai!
- Ten jest mój!

JACE, JACE, JACE!
Cholera. Było za głośno, za tłoczenie. Ktoś zaatakował go od lewego boku, ale przyjęcie tego ciosu było najgorszym, co mógł teraz zrobić. Jakby w szale walki całkowicie zapomniał, że jeszcze niedawno z impetem miażdżono mu kości dłoni, o którą teraz uderzono metalowym przedmiotem. Wrzasnął, tracąc rezon. Pochylił się automatycznie, przygarniając zranioną rękę do piersi, przytrzymując ją za nadgarstek. JACE! Zamrugał, podnosząc głowę, jakby przypomniał sobie, że to nie czas i miejsce, na takie drobnostki. Ledwo zadarł głowę, a już otrzymał cios w szczękę, dokładnie w miejsce przecięcia. Kolejny atak, następny, jeszcze jeden. Cofał się, potykał, zasłaniał przedramieniem, chowając przede wszystkim głowę, ale setna chyba pięść w końcu posłała go na ścianę. Ujrzał jeszcze jak okute w wysokie, wojskowe buty nogi unoszą się naraz tuż nad nim. Zdążył skrzyżować ręce nad czerepem, nim przypuszczono atak, prędko miażdżąc zresztą jego niewyraźną barierę.
W pewnej chwili przemknęło mu przez myśl, że to nie może się tak skończyć. Powinien wypuścić mary? Cały czas huczało mu w głowie od ich wysokich pisków. Krzyczały na niego, rozdzierając swoje powyginane gardła. Jeśli to zrobi...
- DOŚĆ!
Cisza.
Napastnicy, dotychczas zasłaniający mu cały widok rozsunęli się, jak wody morza. Wszystkie twarze zwróciły się ku trzem nowym postaciom. Niektórzy z lekkim niezadowoleniem, że ich zabawa trwała ledwie parę sekund.
Szczupła, wysoka blondynka, ubrana jedynie w krótkie spodenki i czerwony stanik, ledwo trzymający jej krągłe piersi na wodzy uśmiechnęła się lubieżnie, patrząc po zebranych jak na stado niesfornych zwierząt. Uwieszała się na ramieniu dobrze zbudowanego mężczyzny o ciemnoczerwonych włosach, który bez wyrazu utkwił wzrok w zakrwawionej twarzy Growlithe'a. Wilczur splunął w bok, przykładając wierzch dłoni do posiniaczonych, brudnych od błota ust. Ledwo widział na oczy, ale tę mordę rozpoznałby wszędzie.
A więc przeżył.
I teraz chciał się mścić.
Jey nie czekał zbyt długo. Jego lewa dłoń zaciśnięta była na włosach postaci trzeciej, którą szarpnięciem posłał na podłogę, praktycznie przed samego Wilczura.
- Podnieście go! – powiedziała kobieta, wyciągając usta w większym uśmiechu. Jej głosu Growlithe nigdy nie słyszał. Nie była to zresztą chwila, aby mógł nad tym ubolewać. Jeden z agresorów, brązowowłosy, tęgi facet podszedł do nieruchomo leżącej na glebie postaci. Chwycił ją za włosy i szarpnięciem posłał na kolana, które uderzyły ponownie o ziemię, rozbryzgując niewielką warstwę błota.
Share...
    - Widzę, że misja udana - odezwał się nowy głos.
    Growlithe, musnął opuszkami policzek Evendell, zahaczając nimi jeszcze o rozcięte wargi, na pokrytej krwią brodzie kończąc. Dopiero wtedy zabrał dłoń, choć zdawał sobie sprawę, że był ostatnią osobą, która powinna ją dotykać.
    - Było ciężko.
    - A Share? - zapytała od razu, podnosząc się z poduszki, rzuconej w kącie pokoju. Dziewczyna odłożyła książkę na niski stolik i spojrzała na anielicę. (…) Pochyliła się nieco, wspierając dłonie nad kolanami. Przyglądała się w milczeniu porozcinanej twarzyczce, czekając na odpowiedź. Gdy jej nie uzyskała, przekręciła głowę na bok, by móc spojrzeć na Growa i spytała raz jeszcze: - Co z Share'em?
    - Nie wiem. Mignął mi tylko na misji i wbiegł do budynku.
    - Chcesz mi powiedzieć, że nie wrócił?! - Jej kolorowe oczy otworzyły się w zaskoczeniu.
    - Jeszcze nie.
    - Ah, tak - wykrztusiła i uśmiechnęła się pogodnie, ponownie zwracając wzrok ku Evendell. - Na pewno wróci - dodała po chwili. - Prawda?

Postać zakaszlała niemo, uchylając powieki. Zza nich wychynęła para jasnych tęczówek, które od razu padły na Growlithe'a. Niemalże widać było ulgę w oczach szczupłego Dobermana, choć jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych emocji. „Growlithe...” - Głos rozległ się w umyśle przywódcy DOGS; słaby, ale z niegasnącą nutą drapieżności.
Zobaczyć cię w takim stanie to raczej nieczęste zjawisko”.
Growlithe prawie się uśmiechnął.
Ich rozmowę przerwała jednak cycata blonyna, która oderwała się z niechęcią od Jey'a i powolnym, wręcz zmysłowym krokiem podeszła do klęczącego chłopaka. Pochyliła się tuż nad jego uchem, niemalże dotykając jego płatka wymalowanym czerwoną szminką ustami.
- Pamiętasz naszą umowę? Teraz masz szansę. No dalej! Nie musisz umierać. Masz dla kogo żyć, prawda? Właśnie. Nie wiesz, że milczenie w takiej sytuacji jest niewskazane? A jeśli nie ty... – Odwróciła się do dyszącego Growlithe'a, który najwidoczniej nie chciał oddychać przez strzaskany nos. - Może ten pan? Jeszcze ma szansę cię uratować.
Nie zwrócił na nią żadnej uwagi, aż w końcu wzruszyła barkami. Jej szczupłe palce z długimi, jak szpony paznokciami, wspięły się po ramieniu Share'a, w końcu wsuwając się na jego bark. Oceniała go po swojemu, przyglądając twarzy, oczom, lekko rozchylonym ustom. On również na nią nie patrzył. Spoglądał teraz w mokrą ziemię, próbując ustabilizować narwany oddech. Wyglądał jakby dopiero co wyciągnięto go z maszynki do mielenia mięsa. Zakrwawiony, z parudniowym strupem tuż przy prawym oku, z rozwalonymi wargami, poszarpanym, uświnionym ubraniem. Mocno kontrastował do ślicznej kobiety, która nagle oderwała od niego rękę i wycofała się dwa kroki.
- Nie? Na pewno? – zapytała wręcz miło, by zaraz złośliwie się uśmiechnąć. - To nie.
Spojrzenie Share'a skrzyżowało się ze wzrokiem Wilczura. To był pierwszy raz, kiedy jego usta uniosły się w uśmiechu. „Powiedz Rain, że...
Nie, nie, nie!
Trzask.
Wargi Growa na ten ułamek sekundy drgnęły, ale gdy bezwładne ciało Share'a padło na  ziemię, po szoku nie było śladu. Niedługo patrzył na skręcony kark, choć w głowie huczał mu nieprzyjemny trzask łamanych kości.
Tak właśnie kończą głupcy, którzy wierzą w twoje idee.
Pochyliła się nad więźniem z wyraźną satysfakcją. Nie musiała nic mówić, niczego tłumaczyć. Każdy przyzna jej rację.
Zapłacisz za to, Jey – syknął, patrząc mu prosto w oczy, ignorując kobietę przed nim. Jey pamiętał ten wzrok. Nadal mu imponował.
Za co? – odezwał się niedbale po raz pierwszy, unosząc brew ku górze. - Za Share'a? To ty go zabiłeś, Growlithe. Przecież my daliśmy mu prosty wybór.
Życie albo... – podjęła blondynka, biorąc się pod boki. - ... albo ty. Nawet najlepsze jednostki zginą, słuchając niewykwalifikowanych przywódców. Bo przywódcy muszą podejmować dobre decyzje. Inaczej mogą stracić parę mord do wykarmienia. – Jak na zawołanie, kiwnęła głową w stronę leżącego Nathaira. - Pozbądźmy się wreszcie tych ścierw. Nic nie powiedzą.
Czyjeś palce ponownie wsunęły się w mokre kosmyki...
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 19.12.14 1:28  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
W większości przypadków ciężko było go nakłonić do jakiejkolwiek interwencji. Uważał, że cudze problemy nie są jego problemami. Gdy widział zamieszanie, najczęściej omijał je szerokim łukiem. Dopóki coś nie dotyczyło jego, nie widział powodów, by marnować na to swoje cenne siły. I tak ściągał na siebie wystarczająco dużo tarapatów. Czasami nie musiał kiwnąć palcem, a otrzymywał przesyt wrażeń, jakby przysyłano je do niego na specjalne zamówienie. Czasami dosłownie spadały mu z nieba, gdy kulturalnie szedł przez zniszczone ulice Apogeum Desperacji, niosąc jakieś spore pudło, jakby ciężar dodatkowego balastu nie był już wystarczającą udręką.
Do dnia dzisiejszego „kłopoty spadające z nieba” były tylko efektem hiperbolizacji; do momentu, w którym skręciwszy w jedną z uliczek pomiędzy zniszczonymi budynkami, nie oberwał czymś prosto w twarz. Nie zabolało. Właściwie poczuł lekkie muśnięcie na twarzy, jednak – prawdopodobnie – skrawek materiału, który na niej wylądował, przysłonił mu pole widzenia. Blondyn syknął przez zaciśnięte zęby, starając się utrzymać niesiony towar w jednej ręce, by drugą zgarnąć z twarzy przedmiot, który go zaatakował. Niewiele brakowało, a cisnąłby nim o ziemię, gdyby tylko nie ten dziwny impuls, który zahamował go w ostatnim momencie. Przez chwilę wyglądał, jak android, któremu odcięto źródło zasilania. Zamarł w bezruchu ze wzrokiem wlepionym w żółtą chustę. Gdyby ktoś przechodził obok, mógłby wyrwać mu z ręki zapasy, które niósł, a on i tak nadal wpatrywałby się coraz bardziej mętniejącym wzrokiem w kawałek brudnej szmaty, mając wrażenie, że ktoś zaciska niewidzialną pętlę na jego szyi. Ale co z tego? Aktualnie nie miał ochoty nawet oddychać. Plamy krwi na chuście rozmazywały mu się przed oczami, aczkolwiek wrażenie, że się rozrastają i za moment pochłoną całą żółć było tylko wytworem jego wyobraźni, która w pierwszej chwili zaczęła zakładać najgorsze – zwłaszcza, że czarny wilczur zaczynał posępnie szczerzyć się do niego.
Szturchnięcie w ramię wyrwało go z letargu. W następnej kolejności powinien usłyszeć rozbawione „Mamy cię!”. Chociaż rozbawienie by go nie dosięgnęło, bez wątpienia poczułby niemałą ulgę. Tymczasem zamiast widoku wykrzywionych w złośliwym uśmiechu ust, ujrzał czarne ptaszysko, które nachalnie krążyło dookoła, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
Rozumiał.
Bez zastanowienia upuścił karton. Spowalniałby go. Kilka butelek wody wypadło z niego i potoczyło się dalej. Niektórzy zabijaliby się o to, by dorwać zawartość pudła, w którym kryło się jeszcze więcej rarytasów, ale Leslie w momencie zapomniał o tym, po co właściwie go ze sobą targał.
Prowadź.
Miał ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład zdążenie na czas.
Mara zatoczyła ostatnie koło, zanim pofrunęła przed siebie, wyznaczając odpowiedni kierunek. Anioł od razu zerwał się do biegu, przeklinając w myślach jeszcze nie poznanych wrogów i ściskając w ręce skrawek materiału, jakby ów magicznym sposobem miał stać się talizmanem na szczęście.

[...]

Powietrze ciążyło mu na zmęczonych wysiłkiem płucach, a mimo to łapał coraz większe jego hausty, w myślach zmuszając się, żeby nie zwalniać. Gdyby nie okoliczności, pozwoliłby sobie na chwilę odpoczynku. Zatrzymałby się, oparł ręce o kolana i próbował uspokoić. Mógłby zachować ostrożność na wyboistej drodze, na którą wkroczył już jakiś czas temu, ale w tej chwili wystające korzenie, przyprószone mchem kamienie i drzewa na drodze przestały być jakikolwiek problemem. Mimo że zdarzyło mu się potknąć, nie upadał. Ciało jakby samo z siebie odzyskiwało równowagę, najwidoczniej zgrywając się z umysłem, który podpowiadał mu, że to nie czas na rozwalanie się na ziemi. Nie pamiętał już kiedy ostatnio adrenalina próbowała rozsadzić mu żyły, ale choć zmęczenie chciało zmusić go do poddania się, paradoksalnie czuł, że mógłby przenieść jebaną górę, gdyby ta stała mu na przeszkodzie.
Lecący przed nim ptak wcale nie ułatwiał mu sprawy. Musiał utrzymywać tempo, żeby nie stracić go z oczu w tej ciemnej dupie lasu. Szczerze mówiąc, już od jakiegoś czasu przestał orientować się w terenie, wiedząc, że ze swoim przewodnikiem nie zginie, jednak co do tego nabierał wątpliwości, gdy przyszło mu przeciskać się przez gęściejsze krzaki. Powinien przypomnieć mu, żeby nie biegał w dziwne miejsca za krwiożerczymi łaniami.
No... wołałby, żeby chodziło o łanie.
Mocniejszym szarpnięciem wyrwał się ze szponów zarośli, natychmiast odszukując wzrokiem żywy nawigator, który o dziwo... zatrzymał się. A potem rozpadł na drobne kawałki, pozostając jedynie wspomnieniem. Wspomnieniem, które wywołało niezrozumiałe i silne ukłucie pod żebrami.
Cholera.
Nie mogło być za późno.
Był już prawie na miejscu. Podświadomie zdawał sobie z tego sprawę. Raczej nie bez przyczyny miałby przed sobą tunel, który odstraszyłby niejednego przechodnia. On nie miał oporów przed postawieniem pierwszego kroku przed siebie, potem następnego i choć z początku nie zwracał uwagi na tempo, gdy z oddali do jego uszu zaczęły dobiegać głosy, zwolnił i przycisnął wierzch ręki do ust, starając się uciszyć oddech. Przysunął się do ściany korytarza, a im dalej szedł, tym słyszany bełkot stawał się coraz wyraźniejszy. Najpierw był w stanie wychwycić pojedyncze słowa, potem urywki zdań i wreszcie całe zdania.
Wiedział już, gdzie byli.
Chrzęst łamanego karku wwiercił mu się w czaszkę, zmuszając do zaciśnięcia zębów. Był niedaleko, ale nie potrafił sprecyzować, co dokładnie działo się w czterech ścianach pomieszczenia.
To nie on. Nie on.
„Zapłacisz za to, Jey.”
Nie on.
I co teraz?
To wasz szczęśliwy dzień. Przyprowadziłem kolejną mordę do wykarmienia ― zakomunikował donośnie, choć bez większego entuzjazmu, z którym powinno oznajmiać się wygraną na loterii. Jego głos wdarł się do pomieszczenia, w którym na chwilę zapanowała cisza. Mężczyzna stojący tuż obok wejścia, wychylił się, by wyjrzeć zza rogu, aby zlokalizować źródło dźwięku, ale jego oczom ukazała się tylko ciemność, niszcząc jego przekonanie co do tego, że obcy ton docierał z bardzo bliska.
Na co czekacie?! Złapcie go! ― rozkazała jasnowłosa kobieta, która w momencie usłyszenia obcego głosu wyprostowała się gwałtownie. Dwójka mężczyzn stojących obok, pomknęła w stronę korytarza, reszta została w środku, nie zdając sobie sprawy, że nieproszony gość zdołał dostać się do środka.
Spodziewał się większej burzy, ale całość minus dwa to i tak dobry wynik. Świat nagle rozrósł się do ogromnych rozmiarów i trzeba przyznać, że dziwnie czuł się w swojej ciasnej powłoce cielesnej, ale osiem odnóży sprawnie przemykało po podłodze, a pajęcza sylwetka pozostała niewidzialna w półmroku. Jakby zupełnie rozpłynął się w powietrzu. Nie musiał szukać igły w stogu siana, choć z tej perspektywy trudno było mu dokładniej przyjrzeć się Growlithe'owi. Do czasu aż czyjeś brudne paluchy spoczęły na jego głowie, zacisnęły się na włosach i zaczęły unosić go wyżej...
Miał ochotę go zabić. Więcej – chciał go z a p i e r o l i ć. Przed oczami miał jeden z tych widoków, który potrafił zadziałać niczym płachta na byka i nawet jego zaślepić niepohamowaną żądzą mordu. Błyszczące ostrze, które mignęło w drugiej ręce nieznajomego bruneta, podzieliło się z nim gotowością do wykończenia białowłosego jednym cięciem.
Lepiej żebyś zabrał łapę, zanim doliczę do trzech.
...
Trzy.

Jedynka i dwójka postanowiły spędzić razem wakacje.
Oprawca nie miał żadnych szans, gdy za jego plecami dosłownie wyrósł nieco wyższy młodzieniec. Oplótł ramionami jego szyję, odcinając mu dostęp do powietrza. Ciemnowłosy zaczął się szarpać i nieświadomie wypuścił Wilczura z uścisku, chcąc zawalczyć o życie, które...
CHRUP.
... zakończyło się wyjątkowo szybko.
Nóż z cichym brzdęknięciem opadł na ziemię, a zaraz za nim poleciało odepchnięte na bok truchło. Kobieta musiała cofnąć się o kilka kroków, prawie potykając się o własne nogi, ale udało jej się uniknąć spotkania z posadzką oraz przygniecenia przez bezwiedne cielsko. W pomieszczeniu zapanowała gęsta atmosfera, na którą składała się głównie masowa dezorientacja, a anioł spotkał się z ostrzałem spojrzeń przepełnionych brakiem zrozumienia. Była to tylko kwestia sekund, ale Zero miał wrażenie, że ocenianie stanu levelu E zajęło mu całą wieczność.
Tęskniłeś? ― na próżno usiłował zdobyć się na rozluźnienie atmosfery. Znana zgryźliwość gdzieś wyparowała, pozostawiając po sobie szorstki i raczej mechaniczny wydźwięk pytania. Na twarzy Cilliana nie malował się żaden konkretny wyraz, ale dwukolorowe tęczówki żarzyły się, dając jasny wgląd na buchającą wewnątrz wściekłość. Aż szkoda byłoby nie podzielić się nią z innymi. Od razu było jasnym, co zamierzał, choć kolidowało to z rychłym opuszczeniem tego miejsca.
Growlithe nie dostał szansy na odpowiedź.
A ty to kto? ― warknęła blondyna, krzywiąc twarz w nieprzyjemnym wyrazie. Nie była zadowolona z tego, że rachunki wyrównały się, a wynik rundy przekręcania karków aktualnie miał się jeden do jednego.
Nie wiedział, że trafi w sam raz na kącik zapoznawczy. W milczeniu rozciągnął żółtą chustę, którą dotychczas ściskał w pięści, by zaraz zawiązać ją sobie na szyi. Zadbał o to, by ich oczy ujrzały czarnego wilczura w całej okazałości. Dopiero wtedy uniósł wzrok na pozostałych.
Nowy przywódca. Obiecuję gryźć równie mocno ― kłamał. Oczywiście, że kłamał, ale wyzywający ton głosu musiał spłynąć z jego warg. Widział, że grupa oprawców naprzeciwko niego przyjęła pozy świadczące o gotowości do ataku. Jak rozwścieczone psy czekały tylko aż ktoś wreszcie otworzy im klatkę, wydając oczywisty rozkaz, by zaatakować.
Bra-- ― głos blondynki umilkł, przerwany krótkim śmiechem mężczyzny spod ściany. Z jakiegoś powodu grupa mimowolnie zwróciła swoje spojrzenia w stronę czerwonowłosego, nie do końca rozumiejąc, co komicznego było w tej sytuacji.
Widzisz, Grow? Rzucasz swoje psy na pożarcie, więc nic dziwnego, że przy pierwszej lepszej okazji starają się wygryźć cię ze stanowiska. Szkoda, że ta kadencja będzie wyjątkowo krótka. Zajmijcie się nimi ― rzucił i machnął niedbale ręką, a reszta jak na sygnał ruszyła ku blondynowi, dostrzegając w nim łatwy cel. W końcu był jeden na ich czworo, a jego jedyne możliwe wsparcie leżało pokiereszowane na ziemi. Wystarczyło sprawić, by do nich dołączył, a potem ukręcić mu kark, jak temu poprzedniemu wymordowanemu. Szkoda, że nie zamierzał dać się tak łatwo, a na twarzach atakujących go mężczyzn pojawiło się zaskoczenie, gdy jakaś niewidzialna siła pchnęła ich do tyłu. Zdumione grymasy szybko przerodziły się w mimiczną wizualizację bólu, gdy na koniec z impetem wpadli na ścianę. Blondynka usiłowała zaprzeć się nogami, nawet zamachnęła się ręką, licząc na to, że uda jej się złapać czegoś, za co mogłaby się złapać, ale nic z tego. Silny wiatr znikąd porwał ją w tę samą stronę co jej poprzedników. Jedynie przywódca gangu błyskawicznie wycofał się na korytarz, przylegając plecami do ściany. Z jakiegoś powodu pozostawał bierny.
Leslie rzucił krótkie spojrzenie Wilkowi, składając niemą obietnicę wyciągnięcia go stąd. Z początku obawiał się, że całe to zamieszanie zaszkodzi mu jeszcze bardziej, ale zadbał o to, by działanie mocy nie dosięgnęło go, choć mokre kosmyki poruszały się na wietrze, a na poranionej twarzy mógł poczuć lekki chłód. Cillian wycofał się do tyłu i otarł nogawką o jedną z nóg wywróconego krzesła, mimowolnie zerknął z ukosa w bok, natrafiając wzrokiem na przykutego do mebla Nathaira. Jeszcze jego tu brakowało. Vessare nawet nie ukrył niezadowolenia, choć to wiązało się raczej z samą obecnością różowowłosego w tym miejscu niźli jego kiepskim stanem. Miał tylko nadzieję na to, że to nie on go w to wpakował. Być może ucięliby sobie – jak zawsze – przemiłą pogawędkę na ten temat, ale postanowił przełożyć to na później. Dorwał leżące tuż obok krzesło i cisnął nim w trójkę ustawionych pod ścianą przeciwników, jakby byli tylko żywymi celami. Porwane przez podmuch krzesło z dużą siłą uderzyło o łysego mężczyznę. Jedna z nóg trafiła prosto w jego twarz, roztrzaskując nos, reszta zderzyła się z jego torsem. Od razu było widać, że miał ochotę zgiąć się wpół, ale jego plecy nie chciały oderwać się od przeszkody. Skrzydlaty w międzyczasie obejrzał się za siebie i natychmiast podszedł do stołów, na których dało się dostrzec multum obiecujących przedmiotów, z których część ociekała już krwią wcześniej torturowanych. Mimowolnie warknął pod nosem i zacisnął palce na metalowym imadle, które bez wątpienia sprawdzało się w miażdżeniu palców. Zważył przedmiot w dłoni, po czym i z niego zrobił sobie rzutkę.
Kobieta nawet nie zdążyła wrzasnąć z bólu, gdy kawałek metalu zupełnie przypadkowo rąbnął ją w głowę i pozbawił przytomności. Huk upadającego narzędzia ledwo przebił się przez gwizd zawieruchy.
W ręku miał już nóż. Jeszcze świeża krew zaczęła ściekać po jego palcach, ale starał się nie myśleć o tym uczuciu, a i zapomnieć o tym, czyja to mogła być krew. I tak niebawem zamierzał wyrzucić narzędzie z ręki. Wystarczyła tylko sekunda, ale coś szarpnęło go za nogę i niespodziewanie pozbawiło go równowagi. Ostrze upadło na ziemię, odbiło się od niej i wylądowało kawałek dalej. Głowa pulsowała silnym bólem, a na czole, tuż nad prawą brwią czuł pieczenie. Mroczki przed oczami postanowiły zafundować mu pokaz tańca, gdy półprzytomnie zaczął błądzić wzrokiem po suficie, który miał nad głową, jakby to na nim kryła się odpowiedź na pytanie, co się właściwie stało.
ZERO.
Wiatr ustał.
Dwójka mężczyzn wydostała się z niewidzialnej pułapki, a blondyna osunęła się bezwiednie na ziemię.
Jasnowłosy miał ochotę zamknąć oczy i odpłynąć, ale nie mógł. Jakaś parszywa, opasła gęba zawisła tuż nad jego twarzą. Obraz rozmazywał się przed jego oczami, ale gdy nabrał ostrości, młodzieniec stwierdził, że jednak wolałby, żeby tak pozostało. Aż trudno uwierzyć, że wcześniej zignorował coś tak brzydkiego – pewnie dlatego, że był przekonany, że TO nie żyje. A tu proszę! Zaskoczyło go dokładnie tak, jak zima polskich kierowców co roku (szok i niedowierzanie). Skrzywił się, gdy nieświeży oddech zdyszanego rzeźnika wdarł się do jego nosa. Zrobiło mu się niedobrze i od razu zaparł się rękami, ale tłuste cielsko ani drgnęło. W tej chwili pojął, jak mogła czuć się napastowana seksualnie nastka.
TRZASK.
Wielka pięść trafiła go w lewe oko, kiedy zdążył lekko przechylić głowę w próbie uchylenia się przed ciosem. Tępy ból przeszył jego czaszkę, przez co nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że dorobił się barwnego lima.
Sukins-- ― charknięcie zakończyło obelgę. Szerokie i wyjątkowo ciężkie przedramię opadło na jego szyję, napierając na nią z całej siły. Rozchylił szeroko usta, chcąc złapać w płuca, choć odrobinę tlenu, ale pozbawiono go tego przywileju. Zaczął się szarpać, ale z każdą chwilą przychodziło mu to coraz trudniej. Jedynym plusem okazało się to, że grubas cofnął twarz, gdy zaczął obrywać po niej pięściami. Wreszcie jednak blondyn przekrzywił głowę na bok, mętnym spojrzeniem natrafiając prosto na poranioną twarz Heathera, ale trwało to zaledwie chwilę, zanim wyciągnął rękę po leżący na ziemi nóż.
Kurwa, złaź ze mnie.
Opuszki ledwo musnęły rękojeść, ale zaczął przesuwać nimi po niej, by poruszyć ostrym przedmiotem. Mozolnie przysunął go bliżej, a kiedy wreszcie udało mu się za niego złapać, przekręcił go w drżących palcach i wycelował czubkiem ostrza w bok szyi mężczyzny. Wbiło się w niego, jak w masło, co było trafnym określeniem, gdyby wziąć pod uwagę fałdy tłuszczu. Przekręcił nim twa razy, sprawiając, że z ust mordowanego tłuściocha wyrwał się dźwięk łudząco podobny do tego, który przypisano by zarzynanemu wieprzowi.
Wysunął ostrze. Krew bryznęła mu na twarz i ubranie. Wbił je jeszcze raz. Bulgoczący ryk rozdarł ciszę, a tłuścioch gwałtownie odsunął się, przykładając ręce do szyi, ale szkarłat przepływał mu pomiędzy krótkimi paluchami, wysysając z niego życie. Kolanem nadal przyciskał do ziemi biodro chłopaka, ale udało mu się je wyszarpnąć i obrócić na brzuch. Łapczywie wciągał powietrze do płuc i z trudem usiłował podnieść się z ziemi. Był już na czworakach, gdy czyjaś pięść łupnęła go między łopatki. Odruchowo opuścił głowę, a choć ręce zadrżały, nie pozwolił na to, by łokcie ugięły się i sprowadziły go z powrotem na ziemię. Wiedział, że oponent czający się za nim podejmie kolejną próbę ataku, pewnie dlatego pokonując wszelkie ograniczenia, które nakładał mu teraz organizm, obrócił się, prostując jedną nogę, którą podciął mężczyznę o jasnych i gniewnych oczach, w których czaił się obłęd. Bolesny upadek na cztery litery nie pozbawił go motywacji do działania. Zaraz poderwał się znowu, chcąc powstrzymać blondyna przed podniesieniem się. Zauważywszy, że anioł stał już na lekko ugiętych nogach, wymierzył mu solidny cios w brzuch. Co z tego, że skuteczniej byłoby wymierzyć niżej.
Vessare mimowolnie ugiął się, ale równocześnie złapał bruneta za włosy, a kolano wystrzeliło, trafiając go prosto w szczękę. Dźwięk zębów obijających się o siebie był tak głośny, że możliwe, iż tylko cudem się nie połamały. To zmusiło blondyna do poprawienia ciosu, choć drugi, został już częściowo przyhamowany przedramieniem. Szarpnąwszy za czarne kosmyki odepchnął od siebie mężczyznę, przysuwając rękę do obolałej szyi. Na chwilę oderwał wzrok od przeciwnika, dzięki czemu był w stanie zauważyć, że łysol, który oberwał wcześniej zamierzał dobrać się do Growlithe'a, choć w którymś momencie zatrzymał się, gdy w pomieszczeniu rozbrzmiał dźwięk jego imienia. Spojrzał za siebie przez ramię akurat w momencie, gdy czerwonowłosy postanowił raz jeszcze wkroczyć na scenę.
Ja się nim zajmę.
Zostaw ― warknął i wyciągnął rękę przed siebie. Mężczyzna zmarszczył brwi, niezadowolony z komendy, której używało się wobec niesfornych słów, ale jeszcze bardziej nie spodobały mu się błękitno-fioletowe płomienie, które buchnęły tuż przed jego nosem, odcinając dostęp od przywódcy DOGS. Mimo że ich barwa kojarzyła się z czymś zimnym, ciepło bijące od nich ostrzegało przed poparzeniem.
Machnięcie ręki tylko podburzyło wściekle wijące się języki płomieni, czekające na delektowanie się nowym smakiem. Jey osłonił się przedramieniem i cofnął o dwa kroki. Krótkim skinieniem głowy dał sygnał obojgu swoim podwładnym. Chwilę później oboje (brunet i łysol) rzucili się na jasnowłosego, jak para rozjuszonych drapieżników w wyniku czego stróż wylądował na stole.
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 21.12.14 14:25  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Delikatny powiew chłodu był niczym zbawienie dla ciała, które toczyła gorączka wywołana ranami oraz bólem. Nie wiedział, czy fakt, że na jakiś czas stracił kontakt z rzeczywistością było prawdą czy też ułudą, zbawienną marą, która w ten sposób chciała go chociaż przez chwilę uchronić przed bolesną prawdą. Powieki ciężko opadły na przymglone oczy, na krótką chwilę pozbawiając go przytomności, dzięki czemu kompletnie się wyłączył. A to, że nikt teraz nie zwracał na niego uwagi, w pełni skupiając się na prawowitym członku Kundli, dał mu krótkotrwałą chwilę wytchnienia.  Tak więc, gdy w końcu się ocknął, nie był w stanie pojąć, co właściwie się dzieje. Odkaszlnął, czując pieczenie w gardle, przemieszane z pragnieniem. Czuł się jak przemielona w pralce szmata, po której ktoś kilkanaście poskakał, wykręcił i jeszcze raz wrzucił do pralki na wirowanie. Chyba całe jego ciało było poobijane, nie wspominając o licznych zadrapaniach, rozcięciach oraz złamaniach.
Najchętniej zamknąłby ponownie oczy, oddając się w objęcia Morfeusza, a być może i samego Tanatosa. Bo… czemu nie? Czuł się, jakby sam bliźniaczy brat Hypnosa wyciągał po anioła swoje chłodne palce, zapraszając go w swe objęcia, by już nigdy nie zaznał niepokoju i bólu. Naprawdę przez moment przeszło mu coś takiego przez myśl, że tak byłoby lepiej, dla niego samego. Problem był jednak taki, że Nathair to dość uparte stworzenie, które mimo wszystko nie zamierzało ot tak się poddać. Nie. Nic z tym rzeczy. Musiał opiekować się pewnym chłodnym gnojkiem i nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości, dlatego też zmusił się do skupienia i otworzenia oczu, by szybko zarejestrować sytuację i to, co najpewniej go ominęło.
Kątem oka dostrzegł Growlithe’a, czyli Kundel wciąż dychał i się trzymał. W sumie to dobrze, bo chociaż nienawidził go z całego serca, to bądź co bądź, białowłosy nie zasłużył na śmierć w takim miejscu. Ani też z rąk tych zapchlonych skurwysynów. Ale na każdą inną i w każdym innym miejscu jak najbardziej. Nie zapłakałby, jakby go zabrakło. I wszystkim żyłoby się lepiej i lżej. Zwłaszcza Nathanielowi. Ten to miał nosa do wybierania sobie beznadziejnych podopiecznych, doprawdy. A wokół tyle ciekawszych osobników…
Wzrok przesunął się w bok i dostrzegł znajomego blondyna. Ściągnął nieco brwi, zastanawiając się skąd go zna. Nie przypomniał sobie, niestety. Nie w tym momencie, ale z tego co zdążył szybko zaobserwować, to chyba był po ich stronie. Albo po stronie Growa, cokolwiek. Mniejsza o jego cel przybycia tutaj, najważniejsze, że pomagał wyeliminować gnojków, którzy chcieli ich skrzywdzić. I tyle w temacie. Nic więcej się w tym momencie nie liczyło.
Poruszył się delikatnie, sprawdzając, czy wciąż leży przywiązany do przewróconego krzesła. Niestety, nic się nie zmieniło od momentu, kiedy utracił przytomność. Wygiął usta w grymasie, wypluwając w bok kawałek zakrwawionego szkła. Jeżeli zaraz czegoś nie zrobi, to będzie zmuszony czekać, aż czyjeś łapska ponownie po niego sięgną. Musi się bronić i atakować. Zrobić cokolwiek, byleby nie siedzieć bezczynnie. Zacisnął na moment mocniej powieki powstrzymując torsje, kiedy poczuł łaskotanie w środku ciała. Nathair, nie myśl o tym.  O wszystkim, tylko nie o tym. Musisz się uwolnić, złap się tej myśli, a całą resztą będziesz się martwił później.
Wiecie jaki jest plus połamanej ręki? Że można ją wyginać wedle własnego uznania. I tak jest już złamana, więc większej szkody nie można sobie wyrządzić, oprócz zaserwowania kolejnej dawki bólu. Chłopak zacisnął mocno zęby na dolnej, i tak już pokiereszowanej, wardze, po czym zaczął przekrzywiać prawy bark, by wreszcie zacząć ciągnąć. Ostry ból przeszył go a wskroś, wywołując kolejne łzy kłujące pod powiekami, jednakże nie przestał.
Zaraz będzie po wszystkim. Myśl o czymś przyjemny… O jedzeniu. Tak, jedzenie to naprawdę dobry pomysł…
Szczupły nadgarstek powoli zaczął się wysuwać z krępującej liny, a w towarzystwie jęku bólu rozchodził się cichy, charakterystyczny trzask wyłamywanej kości.
Kiedy wrócisz do domu, to wyżresz całą lodówkę. Tyle szczęścia jednocześnie. Cała lodówka dla ciebie. Będziesz rzygać i żreć dalej.
Kolejny trzask, pozostało parę centymetrów.
I tona truskawek. I nikt…
Jeszcze trochę.
… nie wykopie cię…
Już, prawie, musi wytrzymać.
…z twojego pieprzonego…
Trzask, a ręka opadła swobodnie na ziemię. Chłopak powoli otworzył oczy, oddychając ciężko i szybko. Bolało jak cholera, ale udało się.
… łóżka.
Chciał chwilę odpocząć, odsapnąć, pozwolić rozszalałym z bólu nerwom uspokoić się, ale nie miał na to czasu. Musiał działać. Z drugą ręką poszło o wiele łatwiej, dzięki krwi z wyrwanych paznokci, która to posłużyła za swego rodzaju nawilżenie. Szybko, sprawnie, niemal bez bólu, no, powiedzmy. Nathair najchętniej zakląłby głośno i paskudnie, zapominając na drobną chwilę jak to jest być aniołem, aczkolwiek poranione wnętrze ust skutecznie mu to utrudniło. I zamiast wyraźnego słowa, wydobył z siebie jedynie niewyraźny bełkot.
Teraz czas na rozeznanie się w „terenie”. Szybkie spojrzenie wystarczyło, żeby anioł oszacował, iż sytuacja ma się naprawdę kiepsko. Dwóch typków przyciska blondyna do stołu, co poniekąd było dość perwersyjne i gdyby gdzieś w tle pojawił się napis „brazzer.com”, wszyscy wiedzieliby do czego to zmierza; w stronę Growa zmierzał jakiś inny facet, który po minie wyglądał niczym jakaś niewyżyta szarańcza; gdzieś w tle walały się trupy i zakrwawione narzędzia; ogólnie sytuacja typowo bitewna, sporo kurzu, krwi i potu unoszących się w powietrzu. Szkoda, że Nathair czuł się jak słaba kupa gówna, bo z pewnością pogłaskałby ich wszystkich prądem na tyle, by była możliwość ucieczki z tego miejsca, choćby nawet czołgając się po podłodze.  
Warknięcie
W pomieszczeniu na moment wszystko ustało, jakby ktoś z zewnątrz wyłączył dźwięk, a cisza była przerywana jedynie cichymi powarkiwaniami. W ciemnym korytarzu zaiskrzyła się para złotych oczu, łypiących złowrogo na ludzi w pomieszczeniu. Głośniejsze warknięcie, któremu towarzyszyły kolejne. Łysy mężczyzna, który przytrzymywał Zero za barki, teraz nieco poluzował silny uchwyt i spojrzał nieco zaskoczony w stronę ciemnego korytarza, z którego wysunął się najpierw długi pysk wyposażony w dwa rzędy ostrych zębów, potem cała głowa przypominającego nieco wilka o szarym ubarwieniu, aż wreszcie cała reszta, wychudzona sylwetka podobna do psiego, licząca w kłębie prawie dwa metry. A za pierwszym stworzeniem pojawiły się cztery następne.
- Co do chuja… – zapytał łysy mężczyzna, od razu sięgając po pierwszą lepszą broń palną, która leżała na stole.
Strzał.
W momencie, kiedy pierwsze stworzenie, rzuciło się w stronę mężczyzny pozostawiając po sobie jedynie ślady gęstej śliny skapującej z jego pyska. Kula świsnęła, ale nie zraniła zwierzęcia.
- Nie trafiłes? – krzyknął brunet, który teraz zupełnie zapominając o istnieniu Zero, skupił się na większym, w jego mniemaniu, zagrożeniu.
- Nie wiem! Chyba nie! – odkrzyknął łysy mężczyzna posyłając kolejną serię wystrzałów, lecz było już za późno. Masywne stworzenie odbiło się od ziemi i skoczyło w stronę mężczyzny, który niczym małe dziecko skuliło się, by ewentualne zadane obrażenia były jak najmniejsze. Już spodziewał się najgorszego, gdy wilcze cielsko przykrywało mężczyznę, lecz zamiast chluśnięcia krwi rozrywanego mięsa pojawił się biały dym. Jakby zwierzę rozpadło się na tysiące małych kawałków, przeistaczając w parę wodną.
-Nie są prawdziwe! – krzyknął mężczyzna, który uprzednio zmierzał w stronę Growa, lecz było już za późno. Pozostałe cztery wilki rzuciły się w ślad swojego zwierzęco kumpla, podzielając jego los. Lecz to wystarczyło, by Zero na powrót stał się wolny, choć na tę drobną chwilę, gdy mężczyźni zaskoczeni i nieco oszołomieni zaistniałą sytuacją odsunęli się, wpatrując tępo w miejsce, gdzie jeszcze parę sekund temu powarkiwał na nich wilczy mutant.
Czerwonowłosy zaklął, lecz nie zamierzał zwracać uwagi na to, co działo się z boku. Chciał raz na zawsze rozprawić się ze swoim wrogiem, jednakże ponownie musiał przystanąć, gdy drobna dłoń złapała go za nogawkę spodni. Spojrzał w dół krzywiąc się nieprzyjemnie, widząc Nathaira dzielnie próbującego go powstrzymać.
- Wszędzie pełno tego robactwa. – warknął mężczyzna z zamiarem kopnięcia chłopaka, by wyswobodzić się z i tak słabego uścisku. Lecz gdy Nathair uniósł głowę, dostrzegł delikatne błyśnięcie ostrego kawałka szkła, które chłopak trzymał w ustach. Jeden szybki ruch, jedno przecięcie, które gładko przesunęło się po kostce mężczyzny, tuż przy ścięgnie Achillesa. Mężczyzna ryknął rozjuszony i runął na ziemię, łapiąc się za krwawiące miejsce, jednocześnie drugą, wciąż zdrową nogą kopiąc anioła w bok głowy. Nathair puścił mężczyznę, czując jak szumi mu w głowie, ale to nie powstrzymało go, by zaśmiał się cicho. W desperacji i zrezygnowaniu, bo nic więcej nie potrafił zdziałać, niż pokazanie marnej iluzji i próby przyniesienia kalectwa dla mężczyzny. Ale może chociaż kupił parę cennych sekund, żeby ktoś inny mógł rozprawić się z przeciwnikami raz, a dobrze. Ktoś, kto był silniejszy od Nathaira, zwłaszcza w stanie, w jakim aktualnie się znajdował.


Ostatnio zmieniony przez Nathair dnia 15.09.16 21:12, w całości zmieniany 3 razy
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 29.12.14 23:12  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Usta rozchyliły się na moment, gdy szarpnięciem podniesiono jego głowę. Prędko zatrzasnął je we wściekłym uścisku, mocno zagryzając zęby, jakby to miało pomóc mu w niewypowiedzeniu ani jednego słowa więcej. Spod przymrużonych powiek spoglądał na Jey'a, nawet na ten ułamek sekundy nie pozwalając, aby mężczyzna o włosach barwy wina pomyślał, że go złamał. Istotnie – nie było opcji, aby Wilczur, mimo skatowania, wysyczał pod nosem przeprosiny, jakich zapewne się od niego domagano. Nie dlatego, że byłby to dramatyczny dyshonor; plama na jego wiecznie rosnącej dumie. Dlatego, że nie wyobrażał sobie samego siebie, uginającego kark przed osobą, do której nie czuł żadnego szacunku. We własnym mniemaniu – nie miał za co przepraszać.
JACE!
Ostry pisk przebił jego czaszkę jak zagubiona strzała. Powieki drgnęły, górna warga uniosła się ciut wyżej. Livai. Jastrząb głośnym dźwiękiem wbił się w jego czaszkę, krojąc ją na pół. Growlithe zdążył jeszcze tylko syknąć niemo pod nosem – widać było tylko, jak jego ramię podniosło się i opadło prędko – nim palce przytrzymujące jego głowę puściły. Głowa poleciała do przodu, prawie ciągnąc za sobą resztę ciała.
Tęskniłeś?
Opuszczona głowa poruszyła się, jakby chciała zaprzeczyć, nim Growlithe uniósł ją ciut wyżej, wreszcie umożliwiając widzom na dostrzeżenie lekko uśmiechniętych ust, pojawiających się i niknących za nierówno ostrzyżonymi, biało-czerwonymi kosmykami.
Nie zdążyłem – wychrypiał, akurat w chwili, gdy odezwała się blondynka, której ewidentnie udało się zagłuszyć słaby głos Wymordowanego. Prędko jego usta uformowały się jednak w krzywy grymas, bez dwóch zdań nie wyrażający żadnych pozytywnych uczuć. Przylgnął plecami do ściany, opierając o nią czerep i obrzucając obecnych nieprzychylnym spojrzeniem, w którym kryło się jednak coś, czego nikt nie byłby w stanie dokładnie określić.
Nie podobały mu się słowa Zero, o czym pewnie wiedział. Przemilczał je jednak, palcami wystukując na podłodze jakiś nieznany rytm. Jakby w oczekiwaniu na nieuniknione. Niewiele mógł teraz zrobić. Poranione przez bicz ciało dosłownie wrzeszczało przy każdym, najdrobniejszym choćby ruchu, próbując przypomnieć Wilczurowi, że nie jest zdolny do hulania. Choć rzadko kiedy siedział bezczynnie, przyglądając się wszystkiemu z boku, teraz zmęczone mięśnie rozluźniły się pod poszarpanymi ubraniami i tylko oczy co jakiś czas poruszały się, śledząc przebieg walki i oceniając możliwości towarzysza.
Czemu akurat Zero?
Mara zachichotała pod nosem, przyglądając się wszystkiemu oczami Growlithe'a. Wilczur nie potrzebował innej odpowiedzi. Zamknął na moment powieki, akurat w czasie, kiedy w pomieszczeniu zrobiło się ciut wietrznie. Nie dlatego, że sam obawiał się o zerwanie dobrych relacji z grawitacją. Wolał, by żadne skurwysyństwo nie wpadło mu do oka. Poleniuchował tak aż do chwili, gdy wszystkie małe ziareneczka i inne ustrojstwa ponownie opadły na ziemię.
Uchylił wtedy powieki i rozejrzał się, badając ostrożnie sytuację, gotów, by nagle naprężyć mięśnie i odeprzeć atak. Kątem oka dostrzegł jak w cieniu porusza się jakaś szczupła sylwetka. Niedaleko. Jego oddech na tę chwilę zatrzymał się, gdy oczy śledziły kroki przygarbionej postaci. W końcu zza kreski mroku wyłonił się uśmiechnięty profil krótko ostrzyżonej kobiety. Chciała zakraść się ku Zero, dzierżąc w dłoni zakrzywione ostrze, uniesione na wysokości swojego ramienia. Growlithe ułożył usta w niesmaku, ale nie ruszył się z miejsca. Nie musiał. Zgiął nogę w kolanie, przesunął stopę tak, by poczuć pod podeszwą nierówność noża. Tego samego, który jeszcze parę chwil temu miał prześlizgnąć się po jego gardle, rozcinając krtań. Po moim trupie. Cmoknął cicho, jak do niesfornego szczeniaka i pchnął mocno nóż, który wirując dookoła własnej osi przemknął po podłodze, wprost pod nogę kobiety. Nie miał na celu zabicia jej. Zresztą, trudno, żeby tak było, skoro broń ledwo przesunęła się po glebie, idealnie jednak dosięgając celu. Kobieta fuknęła i upadła, ze splątanymi nogami.
Dalej się nią nie interesował. Wzrok padł na Zero, przygniecionego przez panoramicznego rzeźnika. Pomiędzy palcami dudniącymi o podłoże zaczęły przemykać się malutkie iskierki ognia. Nie dotykaj go, spasła świnio.
Z gardła wydobyło się ostrzegawcze warknięcie, ale zamiast pomóc Leslie'emu, Growlithe upadł na ziemię, czując jak na biodrach siada mu lekkie ciało. Kobieta zamachnęła się, sięgając ręką z nożem aż za siebie. I pewnie trafiłaby w Wilczura bez żadnych problemów, ale tym razem nie miał zamiaru czekać. Prawdę mówiąc: to był impuls. Nie działał z premedytacją, choć niewątpliwie życzył jej wszystkiego najgorszego w Nowym Roku. Kobieta poczuła tylko, jak na jej twarzy ląduje umorusana krwią i ziemią ręką przywódcy gangu. Opuszki palców musnęły ledwie jej powieki, nim języki ognia przemknęły na zaznaczone miejsca, a kobieta wybuchła głośnym wrzaskiem, upuszczając nie tylko broń, ale i spokój. Dosłownie spadła z Wymordowanego i dotykając spalonej twarzy, zaczęła się cofać, odpychając nogami. Warknęła, jak wściekłe wilczysko, podnosząc się na nogi. Chciała sięgnąć go pięścią, ale ta prześlizgiwała się tylko po powietrzu, tworząc nierówne, niewidzialne łuki niedaleko twarzy Growlithe'a. Wciąż jednak to „niedaleko” było najdłuższą trasą, z jaką spotkała się napastniczka, posykująca w myślach przekleństwa, od jakich nawet głuchy by się zbulwersował.
Skurwysynie! ― charknęła pod nosem, gdy poczuła palce na linii swoich spodni. Wemknęły się za materiał, mocno się na nim zaciskając. Ręka raz jeszcze świsnęła, ale znów nie trafiła w cel. Płacząc czerwonymi łzami upadła na ziemię, pociągnięta ostrym ruchem do przodu. Chciała jeszcze zachować równowagę, ale Growlithe uniósł lekko nogę i wbił ją w ziemię tak, by chcąc zrobić krok, natrafiła na brzeg buta. Tym samym ostatni raz machnęła ramionami, nim runęła prosto na białowłosego.
Choć jej waga nie przekraczała pięćdziesięciu kilogramów i tak syknął pod nosem, gdy zwalił się na niego jej ciężar. Nie dał jej jednak szans na reakcję. Odszukał mechanicznie jej włosy, które zamknął w uścisku i mocno szarpnął w bok, odsłaniając smukłą szyję. Przejechał po jej skrawku ustami, wyszukując pulsującej tętnicy. Nabuzowana adrenaliną była idealnie odczuwalna. Kobieta zdążyła jeszcze zaprzeć się rękoma o jego ramiona, chcąc się jak najbardziej odsunąć. Wyrywała się również wtedy, gdy kły przebiły skórę, a krew chlapnęła Growlithe'owi prosto do gardła. Ciepła i lepka spływała w dół, napełniając skomlące z pragnienia, zapadnięte żyły. To jak orzeźwiający łyk lodowatej wody, dla spragnionego, wyczerpanego ciała, wlokącego się po suchych pustyniach.
Walka grzmiała, jak burza. Pojawiły się psy, o które początkowo mocno bulwersowały się mary Growlithe'a, piszcząc mu do ucha, jak to mocno czują się pokrzywdzone, że jakieś słabe podroby latają po komnacie, podczas gdy one kiszą się w artefakcie, nie mogąc już usiedzieć na miejscach. Wilczur pił, ignorując ich cichnące głosy. Prawdopodobnie, gdyby nie wgryzł się tak mocno, kobieta już dawno wydostałaby się z jego uścisku, tym bardziej, że udało jej się natrafić kolanem na... strzaskaną dłoń. Ale zamiast otworzyć buzię, on tylko mocniej zacisnął szczękę, praktycznie czując, jak dolne i górne kły lada moment się ze sobą zetkną.
W końcu przestała wierzgać, oparta dłońmi o jego ramiona, z głową nienaturalnie przechyloną na bok i z wytopionymi oczami, na miejscu których pojawiła się tylko krwista papka. W końcu nawet ręce opadły luźno na ziemię, gdy Growlithe szarpnął się, wyrywając niewielki element ciała, prędko pożartego z cichym mlaśnięciem. To nie wystarczyło. Nie miał ani czasu, ani możliwości, aby się wyleczyć. Jedyne co mógł zrobić, to poprawić stan swojej strzaskanej dotychczas dłoni (nadal odczuwał w niej ból) i wymazać niektóre rany po hakach flagrum. Zmęczenie jednak nie minęło i to go najbardziej trapiło.
Koniec końców podniósł się z ziemi, przesuwając wierzchem dłoni po ustach. Przeszedł nad nieruchomą kobietą, ale po tym jednym, jedynym kroku zatrzymał się raptownie. Ściana zimnego ognia momentalnie odcięła mu drogę. Skrzyżował jeszcze spojrzenia z Jey'em, kiedy ten nagle wrzasnął, upadając na ziemię i cofając się przed niewidzialnym wrogiem. Dopiero po krótkiej chwili Growlithe dostrzegł Nathaira. Zmarszczył brwi. Co temu gówniarzowi znowu strzeliło do głowy?
Odys...
CZEMU ZNOWU ON?
- warknął Livai, strosząc pióra i wbijając lodowate pazury w ramię właściciela.
Czarny wilk zjawił się u nogi Growlithe'a, ocierając się o udo smukłym pyskiem.
Nie walcz.
NIE?
Zajmij ich przez chwilę. Kup nam trochę czasu. Dalej. Ruszaj!

Powietrze przeciął warkot, gdy z niewidzialnych drzwi wyszedł najeżony wilk. Nisko opuszczony pysk, odsłonięte, czarne kły i postawiona na sztorc sierść. Pojawił się idealnie za linią ognia, od razu doskakując przed nogi dwóch niedobitków. Wyjątkowo natrętna kłoda, której ominięcie wydawało się dość... trudne.
Zero. - To zabrzmiało, jakby chciał go o coś zapytać. Spojrzał na blondyna kątem oka, po czym ignorując Jey'a, Nathaira i płomienie ruszył przed siebie, kciukiem prawej dłoni prześlizgując po dolnej wardze, chcąc zmyć z niej obrzydliwy posmak cudzego życia.
                                         
Arcanine
Wilczur     Poziom E
Arcanine
Wilczur     Poziom E
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 31.12.14 0:50  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Wstęp się tworzy.

(...)

„Zero.”
Spojrzał na białowłosego... po czym niechętnie podążył za jego spojrzeniem, zdając sobie sprawę, jaki wyznaczało mu cel. Pokiereszowane ciało Nathaira nie było przyjemnym widokiem samym w sobie, ale czuł się jeszcze bardziej zgorszony pomocą aniołowi. Miał o wiele lepszy pomysł i rozsądnie uwzględniał pozostawienie zbędnego balastu za sobą. Nie inaczej postrzegał teraz rannego chłopaka, któremu nie dawał wielkich szans na przeżycie. Wyciągając go stąd, zwiększyłby je o kilka procent, ale porzucając go z dala od oprawców, ze śmiercią, która już wyciągała po niego swoje szponiaste, rachityczne paluchy, na nowo postawiłby go w sytuacji podbramkowej. Wiedział to, a mimo tego nogi jakby bez zastanowienia poniosły go w stronę różowowłosego. Bo to był jego, kurwa, szczęśliwy dzień. Bo ON o to poprosił. Bo ten cholerny dzieciak musiał się wtrącić, wymuszając na nim dług.
Musiał mocno uderzyć się w głowę.
Nie dopowiadaj sobie, księżniczko ― Nie chciał, żeby wydawało mu się, że to coś zmieni. To tylko jeden raz. Jeden cholerny raz. Z tymi słowami na ustach zgarnął o wiele mniejsze i lżejsze ciało z ziemi. Przez chwilę miał wrażenie, że rozsypie mu się w rękach, ale niestety tak się nie stało. Kiepski stan skrzydlatego nie stał mu na przeszkodzie w przerzuceniu sobie go przez ramię, na którym od razu poczuł nieprzyjemnie ciepłą wilgoć, którą przesiąknął materiał bluzki.
Ruszył za Wilczurem, po drodze czując, jak czyjeś palce suną po jego nodze. Gdy tylko wydostał się na korytarz, za plecami wszystkich rozległo się warkliwe „Wracajcie tu, skurwiele!”. Ale – co pewnie nikogo nie zdziwi – nikt nie miał ochoty na wysłuchiwanie poleceń. Jasny płomień, który buchnął za nimi, zapobiegawczo odgradzając oprawcom drogę wyjścia z sali tortur, porządnie rozświetlił ciemny korytarz, dodając więcej pewności w poruszaniu się.
Dorównanie kroku Growlithe'owi nie sprawiło mu problemu. Mimo poniesionych obrażeń, był w o wiele lepszym stanie. Nic dziwnego, że widząc, że poruszanie się sprawia wymordowanemu trud, natychmiast złapał go za nadgarstek. Jak zwykle w takich sytuacjach nie czuł żadnego oporu przed dotykiem – wyższa konieczność pozwalała na przełamanie niewidzialnej bariery. Nie przerywając kroku, sugestywnie naprowadził jego rękę na swój kark i wziął młodzieńca pod ramię. Teraz zapach krwi uderzył go z obu stron, choć ostry zapach alkoholu bardziej dał się tu we znaki. Wiedział, że bynajmniej nie był on efektem przyjemnej popijawy w barze. Choć nie powiedział ani słowa na ten temat, rysy twarzy stężały, zdradzając wszelkie negatywne emocje, których gruby łańcuch powoli nie wytrzymywał. Gdyby nie konieczność wyciągnięcia stąd Wilczego, wróciłby tam. Zrobiłby to samo.
Jakieś pięć razy gorzej.
Dobrze, że znaleźli się na zewnątrz.

[...]

Mieli szczęście, że oprawcy nie wydostali się z pułapki i zrezygnowali z pościgu za nimi. Vassare z kolei popadł w stan, w trakcie którego miał ochotę bluzgać i powarkiwać pod nosem. Nic dziwnego, że nie odezwał się ani słowem, a gdy chciał cokolwiek z siebie wyrzucić, ledwo otwierał usta, a te już wbrew wszystkiemu zamykały się na nowo, formując wąską linię. Dopóki jeszcze szli przez las, mógł udawać zbyt zajętego patrzeniem pod nogi i pilnowaniem, by żadne z nich nie potknęło się o jakiś kamień czy wystający z ziemi korzeń. Starał się myśleć o czymś zupełnie innym, o tak błahych sprawach, jak poprawianie drugiego stróża na swoim ramieniu co jakiś czas, ale to od razu przypominało mu o tym, że nie mógł się do czekać, by odstawić go w jakimś widocznym miejscu.
Wiesz, że nie zabiorę go do siebie?
Jego głos zaakompaniował trzaskom chrustu pękającego pod podeszwami. Nie chciał odpowiedzi. Nie istniała żadna siła, która zmusiłaby go do udzielenia większej pomocy różowowłosemu. Chciał jedynie, żeby Syonowi nie przyszło do głowy, żeby zlitować się nad losem skrzydlatego, mimo że szanse na to były niewielkie. Determinacja rozbłysła w kolorowej tęczówce oka, zupełnie nie pasując do otaczającej jej opuchlizny, przypominającej jakiś nieudany makijaż.

[...]

Zanim dotarli do Apogeum Desperacji, zaczęło się już ściemniać, a niższa temperatura dawała się we znaki. Ciężki oddech ulatywał przez rozchylone wargi blondyna, unosząc ze sobą obłok pary wodnej. Na szczęście wysiłek sprawiał, że nie drżał z zimna; nie zwracał na nie uwagi. Na swojej drodze zaczęli mijać nieznajomych, ale – czego można było spodziewać się po mieszkańcach tego zadupia – żaden z nich nie przywiązał większej wagi do kolejnych ofiar walki. Trzeba było mieć sporo szczęścia, by natknąć się na kogoś, kto nie został przeżarty jadem tego miejsca i nie podchodził do ledwo żywej osoby, widząc w niej wyłącznie łatwy cel. Heather za moment miał zostać zdany szczęśliwy lub też nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Wielu miało tu świadomość tego, że niektórych rzeczy po prostu nie podnosiło się z ziemi.
Przeszli jeszcze kilka metrów, po czym Cillian wymusił przerwanie dalszego chodu. Zatrzymał się dokładnie obok ruin jakichś dwóch budynków, pomiędzy którymi odnalazł przystępne miejsce na pozostawienie tam anioła. Nikt nie mógł mieć mu za złe – w końcu wbrew swoim kaprysom, zadbał o to, by nikt go nie zdeptał. Na krótką chwilę puścił Growa, uprzednio sygnalizując mu, że przez chwilę musi trzymać się na nogach o własnych siłach, jednak sadzając różowookiego pod zniszczonym murem, przez cały czas przyglądał mu się z ukosa, będąc gotowym w każdym momencie puścić Natha na jego rzecz.
Taka konieczność nie zaszła.
Wyprostował się, tym razem mogąc dać albinosowi pewniejsze oparcie. Nie pożegnał Nathaira nawet krzywym spojrzeniem, pozostawiając go na pastwę losu nadchodzącej, zimniej nocy. Do ich celi podróży został jeszcze kawałek.

______z/t [Growlithe, Nathair, Zero].
                                         
Zero
Anioł Stróż
Zero
Anioł Stróż
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.06.16 0:47  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Widok anioła na apokaliptycznym terenie należało do swego rodzaju rzadkości, choć w ich gronie pojawiało się coraz więcej odchyłów od normatywności, nie mających zamiaru respektować zasad. Chajlon przestał utożsamiać się z Edenem i jego pozornie sielankową naturą, choć decyzje o opuszczeniu go podjął raczej z konieczności niż szczerych chęci, która z kolei wynikała z jego dość wybuchowej, odpornej na respektowanie zasad osobowości. Puszczenie z dymem paru budynków mieszkalnych do czegoś w końcu zobowiązywało. Zresztą tak samo jak rzekomo zabójstwo, a użeranie się z upierdliwym Zwierzchnikiem, który deptał mu po piętach, to właściwie drobnostka, nieporównywalna z konsekwencjami swoich czynów. W końcu ten facet też miał nierówno pod sufitem i na pewno nie stał na straży prawa, jak jemu podobni. Wyznawał go w dość elastycznej, a może nawet szczątkowej wersji, co pobawiło i drażniło samego zainteresowanego jednocześnie.
Jego wzrok mimowolnie powędrował w górę, gdy ostre promienie słońca grzały dziś wyjątkowo mocno, osiągając temperaturę, która zdecydowanie odstawała od normy i choć pot był obecny na jego skórze, nie pokusił się o to, by zdjąć kurtkę, czy chociaż kaptur z głowy. Parogodzinne drapanie się i obserwowanie jak na jego ciele pojawia się coraz więcej czerwonych plam nie było nigdy rzeczą przyjemną. Już tęsknił za swoją norą zabitą dechami, którą opuszczał zazwyczaj pod odsłoną nocy. Ktoś mógłby powiedzieć, że Chajlon w martwym lesie chciał znaleźć zbawczy cień, choć to odbiegło daleko od prawdy. Spróchniałe, wysuszone drzewa gwarantowały tylko przykry fakt, że w każdej chwili mogły utracić pionowe "sylwetki" i runąć mu na łeb.  Zapuszczenie się do tego miejsca służyło tylko jednemu celu. Szukanie pewnego narwańca nigdy nie należało do spraw łatwych, niejednokrotnie go przerastało. Równie dobrze mógł szukać igły w stogu siana z podobnym efektem. Krążący nad jego głową wybryk natury w charakterze jastrzębia (choć kwestia, czy to ptactwo faktycznie nim było, to kwestia sporne, sam Alarick zaczął wierzyć, że te coś co spadło z gniazda posiadało geny paru drapieżników, choć nadal wyglądało niepozornie przez swoje niewielkie, nierzucający się w oczy rozmiary, mimo że rosło w oczach) był jednak zjawiskiem iście pocieszającym i idealnie sprawdzał się w roli towarzysza.
Wcisnął dłonie do kieszeni, a przemożną ochota, by Shinowi nogi z dupy pourywać urosła.  ZNÓW. I choć może nie powinien mieć takich zachcianek w stosunku do podopiecznego, gówniarz sam się o to prosił, wcielając się w rolę wiernego, merdającego ogonem na wszystkie strony kundla Wilczura, jakby fakt, że w istocie jest nietoperzem nie był wystarczającym zaprzeczeniem jego funkcji w zapchlonej organizacji. Kundel. Prychnął.
Chajlon nie miał wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, kiedy ostatecznie nerwy wybiorą się na wakacje w akompaniamencie ładowania magazynku, a jego zawartość w całości zostanie zaprezentowana nieobliczalnemu poziomowi E, który miał czelność tykać jego podopiecznego. W ostateczności sierściuch i tak miał sporo szczęścia, że ta jeszcze nie wyemigrowała, bo wtedy zrobiłoby się niebezpiecznie, choć anioł, będąc w istocie złowróżbnym zlepkiem czarnych myśli, nie sądził optymistycznie, że wyszedłby z tego cało. W najbardziej korzystnej dla niego wersji wydarzeń kilka części jego ciała straciłoby funkcje życiowe, choć myśl o zostaniu kaleką do końca życia opuściła go w momencie, kiedy stracił jedno ze skrzydeł. Ten fakt był wystarczającym upokorzeniem, ale także i poniekąd zaprzeczeniem jego anielskości, o którym wiedzieli właściwie tylko nieliczni.
Poprawił okulary na nosie, wchodząc w głąb karykatury lasu, bo przecież na tej wymarłej ziemi trudno było się doszukiwać namiastki zieleni, czy jakikolwiek pozytywnych oznak życia. Prawdopodobieństwo, że zaraz coś wyskoczy i zaatakuje szybowało zaskakującego ku górze, a wrażenie bycia obserwowanym stało się wręcz nieznośne.
Wyciągnął ze swojego podręcznego ekwipunku czekoladę, odwinął sreberko i zacisnął zęby na kostce, odgryzając ją łapczywie. Ta parodia mężczyzny w postaci Shiona, który czasem Chajlnowi przypominał bardziej dzieciaka błądzącego we mgle, miał się tu wstawić dwie godziny temu, ale znając życie znów wylądował gdzieś z pokiereszowaną strukturą, by w następnej kolejności, kiedy anioł ją zreperuje,  znów bronić się kłamstwem. I, mimo że piegus był kłamcą nienagannym, jego stróż po półrocznym stażu znajomości zaczynał powoli wykrywać kłamstewka, za które nie raz dzieciak obrywał w łeb, jakby przebywanie z Wilczurem nie było wystarczającą karą jego egzystencji.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 17.06.16 21:48  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Zapomniał. Totalnie zapomniał, że był z nim umówiony I chociaż był już przy samej Kryjówce, w ostatniej chwili zawrócił, achając małymi, nietoperzymi skrzydełkami ile tylko potrafił. Ale i tak wiedział, że się spóźni i Chajlon załapie wkurwa na niego. Zresztą, nie pierwszy, a i zapewne nie ostatni raz. Burząca się pogoda wcale mu nie ułatwiała lotu, a silny wiatr jak na złość zarzucał chłopcem na wszystkie możliwe strony.
Oby był dziś w dobrym humorze, przemknęła mu myśl przez głowę, kiedy zanurzył się pomiędzy wysokimi trupami drzew, manewrując by nie skończyć jako mokra plama na jakimś konarze. Z drugiej strony nie miał pojęcia, po co jego samozwańcy stróż zażyczył sobie spotkania właśnie dzisiejszego dnia. Gdyby tylko wiedział, skąd Shion wraca… że jego życie jeszcze parę chwil wcześniej było zagrożone, kiedy to postanowił wziąć udział w akcji ratunkowej ich Wilczura… Wzdłuż drobnego kręgosłupa przebiegł niepohamowany dreszcz wywołujący pulsowanie w skroniach. Chajlon nie był zadowolony, że rudowłosy należy do DOGS. Wielokrotnie dawał mu to do zrozumienia, aczkolwiek nic nie mógł na to poradzić. Jakby na to nie patrzeć, to życie, drugie, podarowane przez los, należało tylko i wyłącznie do niego. I to on wiedział najlepiej, jak je przeżyć i komu albo czemu poświęcić.
Kątem oka dostrzegł drobną sylwetkę swojego stróża, dlatego też zatrzymał się trzepocząc skrzydełkami, po czym zapikował na dół i zatrzymał się dopiero jakieś cztery metry od siedzącego anioła. Przeistoczenie się w ludzką formę nie zajęło Shionowi więcej jak parę minut, choć między ramionami a tułowie wciąż pozostawała cieniutka błona po skrzydłach. Rudowłosy wyprostował się i wbił palce w błonę, mozolnie zrywając ją i strzepując jej kawałki na ziemię, nie spoglądając jeszcze na drugiego osobnika. Na ten krótki moment zupełnie zapomniał, że stoi przed nim tak, jak bóg go stworzył – zupełnie roznegliżowany. Trwało to jednak zaledwie parę chwil, gdy twarz chłopca zrobiła się purpurowa. A żeby ukryć swoje zawstydzenie, zrobił susła i pokonał w mgnieniu oka dzielącą ich odległość, przywierając swoim ciałem do Chajlona, obejmując go mocno w pasie, bezczelnie przekraczając jego osobistą strefę i się spoufalając.
- Chajlooon. – wymamrotał niczym leniwy kociak I otarł się policzkiem cztery razy o niego, jak niesforne zwierzątko szukające jakiejś uwagi I pieszczoty u swojego właściciela. Dopiero wtedy odsunął się na marną odległość, tylko po to, by zadrzeć głowę nieco do góry i spojrzeć na twarz swojego anioła. Mimo wszystko ucieszył się, mogąc ujrzeć tę oszpeconą mordę. Mając świadomość, że jest ktoś na tym świecie, kto nie zamierza w pierwszym lepszym momencie wbić ci nóż w bebechy była cholernie pokrzepiająca.
- Prawie stęskniłem się za tobą. – rzucił unosząc niemrawo kąciki ust, które szybko opadły.
Tylko nie pytaj, gdzie byłem.
- Coś się stało, że chciałeś się tak nagle spotkać? I co masz? Co to jest? Do jedzenia? Dobre? – wskazał brodą na trzymaną przez anioła dziwną, ciemną rzecz. Nie było co ukrywać, że na tym świecie istniało wiele rzeczy, których Shion nigdy przedtem nie widział. Poczynając od tych naprawdę niezwykłych dziwach, a kończąc na najdrobniejszych błahostkach, do jakich z pewnością należała czekolada. Ale czegóż innego można spodziewać się po kimś, kto całe swoje życie spędził na wsi, potem został zamordowany, sprzedany i rozpoczął swoją wędrówkę po ulicach?
                                         
Shion
Ratler     Poziom E
Shion
Ratler     Poziom E
 
 
 

GODNOŚĆ :
Shion.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 21:05  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
Przesunął kciukiem po rękojeści miecza zawieszonego z prawej strony jego biodra. Z drugiej strony o udo obijały się dwa, martwe króliki. Prezent dla znajomego z Desperacji. Eden nie zbiednieje, kiedy zniknie z jego lasów parę szkodników. Złapał za kaptur i naciągnął go bardziej na twarz, nie chcąc rzucać się w oczy. Nie chciał trafić na niepotrzebne problemy i przeszkody na drodze. Co prawda zmieniło się naprawdę wiele od jego ostatniej wizyty na Desperacji, potrafił przywalić ewentualnemu agresorowi w ryj, jeśli sytuacja tego wymagała, aczkolwiek wolał mimo wszystko unikać niepotrzebnego starcia. Nie miał na to czasu. Przyspieszył kroku, unosząc nieco wzrok. Było późne popołudnie.. Jeżeli dostatecznie szybko będzie się poruszał, to przy dobrych wiatrach jeszcze w nocy uda mu się wrócić do Edenu. Wolał nie korzystać ze skrzydeł w tych okolicach. Będąc w tym desperackim chlewie udawał Wymordowanego. Nikt nie pytał, nikt nie atakował anioła. Tak było lepiej. Mimowolnie przyspieszył jeszcze bardziej, niemalże biegnąc. Godzina drogi stąd i będzie na miejscu. Byleby nikt go nie zaczepił.
                                         
Nathair
Anioł Stróż
Nathair
Anioł Stróż
 
 
 

GODNOŚĆ :
Nathair Colin Heather, pierwszy tego imienia, zrodzony z burzy, król Edenu i Desperacji.


Powrót do góry Go down

Pisanie 20.08.16 21:19  •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
MG na ratunek.

Desperackie ziemie są zdradliwe, za dnia jak i w nocy niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku. Szczególnie, gdy zamiast spokojnego marszu biegnie się w nadziei jak najszybszego przemieszczania się po jej rozległych terenach. Różnica pomiędzy Edenem a tą okolicą była kolosalna, prawie jakby to pierwsze było na prawdę rajem opuszczonym na planetę przez jakieś boskie moce. Świeże mięso królików na swoją wonią na pewno zwróciło już uwagę nie jednej istoty, nie wszystkie jednak były na tyle odważne, by wysunąć się ze swojej kryjówki niepewne sukcesu. Inne obserwowały Nathaira z daleka, niezauważone dla jego anielskich oczu odprowadzały wzrokiem szczęśliwca otoczonego wonią mięsa. Tego jednak brakowało aniołowi, zwierzęcych zmysłów, dzięki którym miałby pewność, że droga którą podąża jest bezpieczna i nie trafi przypadkiem na coś mogącego mu poważnie zagrozić. Nie bez powodu w końcu droga którą wybrał prowadziła przez martwy las. Bynajmniej nie chodziło o to, że brakowało tu żywych stworzeń. Tych było pod dostatkiem. Cisza odbijała się echem w uszach chłopaka, własny oddech był jedynym źródłem jakiegoś dźwięku. Zanim jednak niepokój mógł do końca wyprowadzić go z równowagi, wcześniej zrobiła to korzeń drzewa które mijał.
Korzeń, który jak okazało się, gdy tylko stróż uderzył brzuchem o ziemię, zaczął się poruszać i syczeć poirytowany nagłym na niego stanięciem. Czarne, lśniące cielsko zostawiało na suchej, szarej ziemi szeroki ślad, a pysk obracał się powoli w stronę leżącego na ziemi Nathaira. Dwumetrowa gadzina spostrzegła już co zaszło i nie była z tego powodu za szczęśliwa.
                                         
Yū ✿
Przywódczyni
Yū ✿
Przywódczyni
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie   •  Martwy las - Page 2 Empty Re: Martwy las
                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 2 z 6 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach