Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum


Strona 2 z 2 Previous  1, 2

Go down

tu piszę posta skurwielu, abyś nie jęczał

Ulyssesowi zawsze się zdawało, że jego rodzony, starszy brat był chorym zjebem z dziwną manią, ale był za bardzo zaaferowany swoim własnym wielce pokrzywdzonym ja i pyskowaniem matce, aby zauważyć potwora czającego się za kurtyną kasztanowych tęczówek. Prawdziwego, żądnego krwi sadystę z rosnącym apetytem z roku na rok. Po kim odziedziczył te cechy – nie miał pojęcia i nawet nie chciał wiedzieć. Wolał myśleć, że psychopatia Callicore’a związana była tylko i wyłącznie z jego patologicznym umysłem i miał nadzieję, że nie było żadnej szansy, aby w nim samym chociażby tlił się mdły płomyczek tego skurwysyństwa.
Odwrócił się szybko w stronę blondyna, wiedząc, że lepiej nie spuszczać z wzroku jego osoby nawet i na sekundę. Tym razem serce mu stanęło na dłuższą chwilę ściskając przy tym płuca, gdy zobaczył pistolet wycelowany w jego kierunku. Ulysses nie wierzył, że tak właśnie skończy. Z ręki swojego własnego brata, któremu nawet nic nie zrobił. Nie miał zielonego pojęcia, że czarna lufa tak naprawdę była bardzo daleka od wypuszczenia śmiertelnej kuli w jego ciało. Na ten przysmak póki co zasłużył tylko jego przyjaciel od siedmiu boleści, który w tym dniu wydał się mieć wyjątkowe szczęście.
Stopa. Ten fiutek dostał w stopę. Momentalnie padł na ziemię łapiąc się za dolna kończynę i wrzeszcząc z bólu wyklinając po niemiecku beznadziejny cel mafiozy. Młodszy Richerlieu rzucił niedoszłemu towarzyszowi zdziwione spojrzenie. Raz, dlatego, że ciągle żył, a drugi, bo Calli zadziwił go swoim celem… Ulysses zaczął się nawet zastanawiać, czy rzeczywiście był aż tak kiepskim strzelcem, czy może dał chłopakowi szanse. W tym czasie starszy brat zdążył skrócić między nimi odległość co zestresowało go jeszcze bardziej i ponownie postawiło do pionu spinając wszystkie mięśnie.
Calli… - warknął szczerząc, jak dzikie psisko, zęby na usłyszane polecenie. Bruzda pomiędzy jego brwiami mocno wcinała się w tą młodocianą skórę rzezimieszka, który obecnie bez jakiekolwiek krzty obawy patrzył w oczy psychopacie. Zagłębiał się w tych pozbawionych empatii oczodołach z brawurą, na jaką tylko stać było braci Richerlieu. – Nie jestem twoim chłopcem na posyłki – palce zacisnęły się mocniej wokół rękojeści drobnego noża i w tym momencie Ulek dokonał swojej nieprzemyślanej decyzji kierowany napływem wielu emocji. Postanowił zabić swojego brata tu i teraz. Wbić mu stal w gardło, przebić jego serce, roztrzaskać jego czaszkę o podłogę. – Idź się pierdol, chuju! – krzyknął rzucając się w stronę blondyna z bijąca na kilometr agresją dzikiego zwierzęcia.
W tym czasie Emauel już dawno otrząsnął się z szoku wywołanego postrzeleniem i zaczął się czołgać w stronę wyjścia bardzo sprawnie pokonując metry dzielące go od „wolności”.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Callicore wolał myśleć inaczej. W jego pokręconym, chorym mniemaniu w Ulim tkwił ten sam psychopata. Jedynie nieco ukryty. Schowany przed światem za maską dziecięcej butności. Może tylko nieco bardziej wymagający. Trzeba było delikatnie pomóc mu się wydostać. Pozabijać resztki uczuć, jakie plamią myśli oraz czyny Ulyssesa. Stworzyć z niego potwora, którym Callicore się urodził.
Przystanął, wpatrując się w młodego z pewnego rodzaju kulturalną obojętnością. Nie był zły. Prawidłowo należy jednak powiedzieć: nie był zdolny do złości. Nie potrafił wykrzesać z siebie odrobiny emocji nawet w momencie, gdy rodzony brat postanawia go zabić.
To tylko komplikacja. Niewielka, acz drażniąca komplikacja na drodze do celu. Zupełnie jak drzazga, która wbiła się pod paznokieć i ciężko ją wydostać. Ból, choć niewielki, promieniuje wciąż na cały palec i przeszkadza egzystować.
Tak, dokładnie tak. Porównałby atak Ulyssesa do takiej wbitej w skórę drzazgi. Małej, malutkiej ranki, która nie jest w stanie nikogo zabić. Żałośnie płytkiej, bezkrwawej, przeszkadzającej.
Schował pistolet i poczekał, aż chłopak będzie na tyle blisko, aby rozpocząć kolejny taniec. Niestety, to osobliwe zbliżenie dwóch braci musiało zakończyć się nadzwyczaj szybko. Jak tylko wyminął pierwszy cios, starszy z tańczących złapał młodszego za barki. Zmusił go do pochylenia się, nim kolanem uderzył prosto w splot słoneczny przeciwnika. Nie raz ni nie dwa. Trzy ciosy później wypuścił swego partnera z objęć, lecz z mniejszą odrazą. Nie brzydził się własnego brata. Nie tak, jak jego śpiących w szczynach pobratymców.
Pozwolił, aby chłopak upadł na brudną podłogę.
- Poczekaj tu na mnie. - Przestąpił Ulka i niespiesznie dogonił pełznącego Emauela. Uniósł nogę, zanim twardym obcasem zdeptał jego przestrzeloną stopę, klikając językiem o podniebienie.
- Już nas opuszczasz? Zabawa dopiero się zaczyna. - Kręcił piętą, przemieszczając strzaskane kulą kości i niewątpliwie zadając młodzikowi niewyobrażalne cierpienie.
Po chwili, która dla Hiszpana zdawać się mogła wiecznością, zabrał nogę. Pochylił się za to i złapał go za kostkę, wlokąc tak, jakby gangster był ledwie workiem ziemniaków. Puścił chłopaka dopiero przy bracie. Wijącym się w bólu, żałosnym pomiocie lędźwi ich kurwiącej się matki. Tym niezasługującym na szacunek robaku, z którego dopiero trzeba uczynić mężczyznę.
Kopnięciem w twarz obrócił bruneta na plecy.
- Skoro już masz nóż, zrób z niego użytek. - Patrzył z góry na Ulyssesa. Na jego drżące, młodzieńcze ciało, skryte pod znoszonymi, za dużymi ubraniami. Na zakrwawioną, wykrzywioną w przeróżnych grymasach twarz. Patrzył całkowicie beznamiętnie.
- Zabij go.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wyszczerbione ostrze wyminęło się z twarzą brata. Jakby cios Ulka był żałośnie przewidywalny. Co prawda był, ale młodociany przestępca nie dopuszczał do siebie takiej myśli. On był panem ulicy. To on wybijał swoim bejsbolem szyby samochodów bogatych mieszkańców znacząc tym samym swoją niezaprzeczalną wyższość nad nimi. W końcu oni tracili masę pieniędzy, a on… nic nie zyskiwał poza nędzną satysfakcją wpojoną przez resztę patologii ulicznej. Ale to nic.
To nic, że pierwsze cięcie nie wbiło się w skórę starszego Richerlieu. Zaraz zamachnie się po raz drugi i… silny uścisk na jego barkach zatrzymał go w jednej sekundzie, a już po chwili na cały obraz wylano gęsty atrament topiąc Ulyssesa w morzu ciemności. Stan ten równie szybko zniknął, co się pojawił, przywracając mu zaraz wzrok, aby chłopak mógł widzieć, jak rozmazana noga Calli podnosi się do drugiego uderzenia, które wgniotło jego mostek głęboko w klatkę piersiową. Nóż wypadł mu z ręki, a ręce w ostatniej, desperackiej próbie poleciały do cienia kolana, aby je jakoś zatrzymać przed kolejnym ciosem. Był jednak zbyt powolny i oszołomiony, aby odgadnąć odpowiednią odległość nogi od swojego ciała. Gdyby miał porównać to doświadczenie do czegokolwiek, zdecydowanie by przyznał, że było to jak spadanie na beton z czwartego piętra, ale w odwrotnej kolejności. Wpierw uderzasz o beton, a dopiero po tym uderzeniu czujesz, że lecisz w powietrzu. Świat pociemniał ponownie, a treść pokarmowa podeszła mu z bólu do gardła. Powstrzymał się jednak cudem od wyplucia jej pod siebie. Zamiast tego upadł twarzą na brudną posadzkę magazynu nieprzytomny na kilka dobrych sekund, w których psychopata nie omieszkał stać bezczynnie.
Emanuel nie mógł być gorszym pechowcem. Za niedługo pewnie sam o tym się przekona, wierząc, że powinien od razu dostać kulą w łeb zamiast stopę. Teraz jeszcze był wielkim optymistą z bardzo żywą nadzieją, że mu się uda. Był w końcu praktycznie u celu. Jeszcze tylko przejść za winkiel drzwi i wyjść na zewnątrz, nie? Nie. Callicore naciskając na jego stopę jak na pedał instrumentu muzycznego wygrał piękną melodię bolesnego ryku wywołującego płacz. Płacz u ofiary, oczywiście. Wydrapywał paznokciami podłogę równocześnie pragnąc, aby ból wyłamywanych i pękających paznokci przerwał jego torturę.
Nie! NIE! Nienienienienienie. Puść mnie! Proszę! Błagam! Zostaw mnie! Nikomu o tym nie powiem! Nikomu nie powiem! Nigdy więcej mnie na oczy nie zobaczysz! Przysięgam! Nigdy! – próbował się targować, błagać i przepraszać. Łapał się każdej możliwej deski ratunku, gdy jego wolność w postaci tylnych drzwi oddalała się z każdym stukotem obcasa Richerlieu.
Gdy tylko Ulysses odzyskał ponownie przytomność zaczął od razu charczeć, sapać i niemiłosiernie kaszleć w celu złapania tak brutalnie odebranego mu oddechu. Obrócił się na plecy trzymając głowę na boku i rozmasowując sobie zbolałą klatę, kiedy świat jeszcze trochę był przyćmiony i rozmazany, jakby wybudził się z głębokiego snu. Krzyki nędznego przyjaciela dotarły do jego uszu dopiero po chwili. Poderwał się do siadu w otępieniu szukając swojego noża, który na szczęście leżał ciągle na wyciągnięcie ręki.
Zamarł, patrząc na wypolerowane buty swojego brata.
Skoro już masz nóż, zrób z niego użytek.
Zwykły komentarz, a brzmiał jak wyrok śmierci. Podniósł powoli wzrok na swojego brata jak zwykle górującego nad nim i to nie tylko wzrostem. Górujący intelektem, pewnością siebie i ubiorem… wkurwiał go tym niesamowicie.
Pojebało cię?! Nie będę mordował kumpla na zawołanie. – wychrypiał ocierając stróżkę śliny jaka pociekła mu sprzed chwili. – Sam go sobie kurwa zabij, fiucie! – jako, że Ulysses nie był szybki w pojmowaniu informacji tak jak Callicore, musiał wielokrotnie powtarzać jeden materiał, aby pojąć naukę. Rzucił się na swojego brata po raz drugi, tym razem próbując mu wbić nóż w podbrzusze, bo było najbliżej.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Wątek przenoszę do archiwum z braku aktywności prowadzenia lub zakończenia.
W razie czego pisać do mnie na PW, jeśli będziecie chcieli go wznowić.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

 :: Misje :: Retrospekcje :: Archiwum

Strona 2 z 2 Previous  1, 2
- Similar topics

 
Nie możesz odpowiadać w tematach