Ogłoszenia podręczne » KLIKNIJ WAĆPAN «

Strona 10 z 19 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 14 ... 19  Next

Go down

Pisanie 23.10.17 2:08  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Jekyll zerknął przez ramię na Crane'a, przykładając palce do głowy, jakby ta, na skutek niepoprawnej analizy jego osobowości i potoku słów padających z ust tej sprzedajnej kurwy potocznie nazywanych przez Bernardyna „pierdoleniem” , go zabolała.  Nie rozumiał w zasadzie na jakiej podstawie ten upadły na granice załamania nerwowego pianista był próbował go stworzyć, a raczej wydziergać z niepamięci. Duncan Rubinetto był jedną z wielu postaci wykreowanych przez Dr, dzięki której był w stanie osiągną swój cel, a zatem ten osobnik o niskim poczucie własnej wartości, nigdy nie poznał Dr Śmierci.
Wykrzywił usta w cierpkim uśmiechu. Jakakolwiek stworzona przez niego fasada runęła już dawno temu, jak antyfaszystowski wał ochronny w 1989 r. i zostały po niej tylko ruiny w postaci mglistych wspomnień. Hyde przestał istnieć, a razem z nim przepadło również emocjonalne powiązanie, które czule go oplotło. Zhan Crane nie był w stanie go zastąpić w żaden sposób. Zatrzymał się w rozwoju na etapie miłości do swoich nut i wykreowanego z sieci kłamstw spokojnego, beztroskiego życia, co w zasadzie przekreśliło budową na przestrzeni tych wszystkich lat więź.
Już nigdy więcej nie zobaczy w zielonych oczach tej dzikiej wściekłości, popychanej przez zwierzęcy instynkt. Już nigdy nie opatrzy licznych ran rozsypanych po całej długości umięśnionego ciała. Już nigdy nie zainterweniuje, kiedy resztki świadomości wyparują i zostaną całkowicie przyćmione przez instynkt. Już nigdy nie usłyszy dźwięku zatrzaskujących się drzwi. Już nigdy nie zostanie pokąsany i doprowadzony do szewskiej pasji. Już nigdy nie będzie tak samo. Już nigdy…
Twoje słowa dobitnie utwierdzają mnie w przekonaniu, że gówno o mnie wiesz — rzucił w ramach pożegnania, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
Odwaga? Serio?
Wdławił w sobie śmiech.
Był Lisem. Nie kierował się takim heroicznymi dyrdymałami, które już nie jednego wpakowały wprost do groby.
Pianista mógł podziwiać jego oddalające się z gracją plecy, podparte pewnym krokiem oraz uniesioną do góry dłoń, w geście, który wręcz w idealny sposób streszczał stosunek Jekylla do swoich nieudanych eksperymentów – środkowy, zgrabny palec wskazujący nieboskłon. Jednakże ręka szybko została przez Dr opuszczona, kiedy wyczuł dziwny rodzaj napięcia w powietrzu. Zamarł na moment, jak Sadie, która przestała się wiercić w jego kieszeni. Przestała też wydawać z siebie nieartykułowane dźwięki w postaci pisków. Zastygła bez ruchu, jakby dopadł ją brak tlenu.
Zwiększona czujność, jak i zarówno wyostrzone zmysły w tego rodzaju sytuacjach były nieprzyzwoicie wręcz przydatnymi umiejętnościami, które Dr nabył wraz z obcym genotypem w swoim kodzie DNA. Zatem instynktownie złapał za znajdujący się w lewej kieszeni przyrząd chirurgiczny, kiedy kątem oka dostrzegł lecące w jego stronę z prędkością  światła zagrożenie. Z trudem zarejestrował moment niezgrabnego lądowanie niezidentyfikowanej kreatury na pobliskim wzniesieniu, a, czując na swojej szyj chłodny uścisk, kontrastujący z gorącą przez podniesioną temperaturę organizmu skórę, przez linię jego kręgosłupa przebieg zimny, mrożących krew w żyłach dreszcz, szybko przemieszczający się do komórek. Żylaste palce Jekylla mimowolnie zacisnęły się na ściskającej go ręce, by tym gestem przynajmniej w minimalnym stopniu spowolnić proces zmiażdżenia gardła przez stalowy chwyt.
Jekyll przyjrzał się swojemu oprawcy i aż uniósł brwi w zdziwieniu, gdy w końcu rozpoznał w nim swoje jedno z najdoskonalszych, lecz skaleczonych przez upływ czasu dzieł.  Aequalis Tremoris w swojej skromnej osobie. Szczur doświadczalny, który z wyjątkowym jak na przypadający mu tytuł zapałem zapoczątkował serię zakończonych sukcesem badań nad osobliwą specyfikacją tego chujostwa, którym obaj byli zarażeni.
Jesteś szpetny — przywitał się z nim jakże uprzejmie, z wyraźnym rozgoryczeniem pobrzmiewającym w tonie głosu. — Wprowadziłem do twojego ciała mieszankę precyzyjnie wyselekcjonowanych genów, a także zrekonstruowałem jego wrodzone oraz nabyte upośledzone, zatem dlaczego, kurwa, dlaczego wyglądasz jak pół dupy zza krzaka i jeszcze masz czelność pokazywać mi się w takim stanie na oczy? — burknął jak naburmuszone dziecko, bo niewątpliwie widok tego osobnika budził w nim nieporównywalną z niczym odrazę i w sposób wręcz dobitny kłócił się z jego poczuciem estetyki. Aby to wyeksponować wykrzywił usta w okropnym grymasie.
Najpierw Crane, a teraz ta brzydka kreatura. Echo dawnego piękna genetycznych modyfikacji. Zniszczone. Rozszarpane przez szpony sztuki nowoczesnej. Skazane na poniżenie i zhańbienie lekarzy-amatorów, rzeźników swoich czasów.
Ile kilogramów rozczarowania będzie musiał udźwignąć na swoich wątłych barkach w przeciągu tego jednego dnia, które w każdej chwili mogły strzelić pod naporem tego ciężaru?
Prychnął pod nosem jak rozjuszony kot.  
Nie dużo brakowało, aby nabawił się migreny, zresztą skronie były tego samego zdania - pulsowały tępym bólem, ale na razie nie mógł sobie na takowy luksus pozwolić.
Zahaczył ostrą stronę nożyczek o powierzchnie skóry Proroka, pozostawiając na niej tymczasową skazę w postaci płytkiej rysy, po czym wycofał rękę, lokując narzędzie chirurgiczne na poziomie tętnicy szyjnej.
Jeśli twój uścisk czule obejmie moją szyję, wtedy ja z tą samą czułością wbiję ci te nożyczki w tętnice. — Powiedziawszy to, wbił spojrzenie bystrych oczu w ślepia Aequalisa, zaś jego popękane przez wilgoć usta wykrzywiły się w tryumfalnym uśmiechu. Być może jego ciało nie było wyposażone w rozbudowane mięśnie, zatem jego predyspozycje siłowe niemalże nie istniały, ale za to mógł popisać się znajomością ludzkiej anatomii od „a” do „zet”, znając każdy słabszy punkt na ciele. — W przeciągu kilkunastu sekund dojdzie do przerwania perfuzji i utraty przytomności. Jak myślisz, zdołasz w tak krótkim czasie mnie udusić? — zainteresował się tonem podjadanego naukowca, który właśnie dostrzegł perspektywę kolejnego, dość znaczącego dla jego badań eksperymentu i tym samym okazję do jego zrealizowania. — No dalej, Aeq, nie krępuj się, zabij skurwysyna, który uratował ci tyłek od sideł gorączki. Czyż nie jest on w twoich oczach demonem, a czy demony nie są z kolei naturalnymi wrogami boga? — zadrwił w ramach motywacji, mocniej zaciskając palce na nożyczkach. Istniało duże prawdopodobieństwo, że nie trafi w ten przeklęty, słaby instrument, znajdujący się pod skóra mężczyzny i nie uszkodzi z impetem naczyń krwionośnych, zatem nie spełni swojej wyrachowanych groźby, ale zawsze zostaje ten niewielki procent szansy, że jednak mu się to uda.
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 23.10.17 3:27  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Wręcz nieprzyjemne gorąco jakie biło od jego łabędziej, kruchej szyi paliło dłoń Aequalisa jak ognie piekielne, których tak się obawiał. Za każdym razem, gdy był już bliski opuszczenia tej naiwnej teorii o długowłosym Demonie, zawsze, ale to zawsze bolesna kolczatka rzeczywistości zaciskała się na jego szyi pociągając go na powrót w bagno wierzeń. Zupełnie tak samo jak jego własna dłoń była zaledwie sekundy od złamania wrażliwych chrząstek tchawicy tego Psychopaty udającego jego wybawiciela. Gdyby strach i trauma nie pożerały go w tym momencie żywcem może nawet by się uśmiechnął i gorzko zaśmiał do Doktora chcąc mu pokazać, co sądzi o jego opinii na temat wyglądu wymordowanego. Miast postawnego byka zastał tylko otumanionego cielaka nie wiedzącego za bardzo co zrobić w kącie, do którego sam siebie zagonił. Spuścił wzrok bojąc się za długo patrzeć w jego koszmarne oczy. Strużka potu spłynęła z jego skroni, gdy sapnął, aby nieudolnie powstrzymać urywany oddech i uspokoić serce tłukące się w jego klatce jak prawdziwie dziki ptak ze wścieklizną.
Nie... nie prosiłem się o to... — Burknął w odpowiedzi, bo sam uważał siebie za szkaradziejstwo. Poczwarę, która powinna zaszyć się pod kamieniem, albo lepiej od razu się zabić. Gdyby tylko nie wiara w to, że Pan Najwyższy ukarał go w ten sposób dla jakiegoś celu, o którym sam nie był do końca pewien. Przełknął ślinę, ale nie puszczał Jekylla z utęsknionego objęcia. — Złapali mnie... Więzili, trzymali w klatce i... i... — Zaczął cały drżeć jak osika trochę mocniej zaciskając palce wokół szyi swojego byłego stwórco-oprawcy, jakoby to była jego wina za wszystko co przydarzyło mu się w życiu. — Ponoszę pokutę za swoje grzechy. To moja kara od Najwyższego, ale to nie to po co... — Ostre narzędzie, które dzierżył doktorek popieściło jego skórę chłodem czystego lodu, jakiego marne było szukać na Desperacji. Jekyll, ten potępiony socjopata, wiedział jak doprowadzić obecnego Proroka do pionu. Wiedział, albo przynajmniej miał nadzieję, że wiedział. Tak czy siak, Aequalis uważał go za Demona z krwi i kości, bo tylko pomiot Szatana był w stanie wywołać tak wiele terroru samym gestem ręki. W tym momencie czarnowłosego rogacza zalały wspomnienia wypełnione bólem, obłędem i strachem. Wspomnienia pełne chaosu i satanistycznego uśmiechu Doktora pastwiącego się nad jego niewinną osobą, gdy...
Głęboki wdech.
Broń opadła na jego szyję i pomimo tego, że była nic nie wartymi nożyczkami - dla Aequalisa wyglądała jak siekiera kata gotowa ściąć mu łeb. Słowa Jekylla pozbawione jakiegokolwiek grama obawy i niepewności jedynie dobiły gwoździ do trumny, w której spoczywała cała brawura skrzydlaka. Zrodzona w jednej chwili odwaga wędrowała własnie w otchłanie zapomnienia pozostawiając rządną krwi bestię w martwej przeszłości, o której najchętniej on sam by zapomniał. Chciał go zabić. Chciał z całego swojego serca złamać mu ten kark, wyrwać serce, wypatroszyć jelita. Mógłby przecież wolną ręką złapać jego mierną dłoń z nożyczkami. Z pewnością złamałby jego marne kości w swoim mocnym uścisku, który swoją drogą nie zaniknął po serii wojskowych eksperymentów. A jednak pomimo wszystkich tych argumentów stojących po jego stronie - on nadal nie potrafił się przemóc. Nie potrafił przestąpić tego ostatniego progu, bo wspomnienia i wiara płonęły w nim równie mocno co skóra Jekylla obecnie paląca mu rękę. Czemu on zawsze musiał go czymś parzyć?
—  Nie... - Wymamrotał nerwowo machając swoim długim, bawolim ogonem. Podniósł w końcu wzrok na Psychopatę. Stawił mu czoło i odpuścił. —  Nie przyszedłem cię dzisiaj zabić. —   Wypowiedział to z ogromnym żalem, jakby w każdej sekundzie głos miał mu się załamać, a policzki splamić łzami. Powoli rozluźnił palce, oddaliła rękę oraz swoją głowę wycofując się na kilka kroków do tyłu ze szklistymi oczami i boleścią wypisaną na twarzy. Dopiero teraz dostrzegł jeszcze jednego gościa sceny siedzącego nieopodal. Momentalnie spuścił wzrok jak dziecko przyłapane na wulgarnym zachowaniu i nieco spuścił skrzydła ściskając je mocno do pleców, malejąc w oczach. Oblizał swoje wargi w zdenerwowaniu. —  Wybaczcie za moje wtargnięcie, ale... —  Walczył ze sobą, aby w końcu to z siebie wyrzucić. Nawet zaczął nerwowo pocierać palce dłoni próbując wytrzeć resztki godności z siebie. —  ...ale... przybyłem, bo potrzebuję ciebie do stworzenia armii. —  Wykrztusił to z siebie na jednym wdechu. — Jesteś jedynym znanym mi demonem, który może tego dokonać.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 01.11.17 0:45  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Analiza pianisty nie mogła być kompletna i odpowiadać stuprocentowo rzeczywistości, w której się znajdował, nieświadom zarówno jej zagrożenia, jak i możliwości, które ta przed nim stawiała, nie dało się tego ukryć, ani tym bardziej temu zaprzeczyć. Ciężka kurtyna w postaci niepamięci z przestrzeni stu pięćdziesięciu lat odkrywała w tej materii niezwykle kluczową rolę, rzucając go poniekąd na głęboką wodę, a jego postrzeganie i dedukowanie mogło mieć znaczące luki, jak materiał nieodwracalnie przepalony tlącym się jeszcze dymem papierosowym. Można powiedzieć, że strzelał w ciemno, lecz to była jedyna z pozoru namacalna rzecz, myśl, której mógł się pochwycić, by nie został pochłoniętym przez depresję, czy wstręt do samego siebie w ramach tego czego mógł się dopuścić. Jeśli był tylko pacjentem i nieudanym eksperymentem, epicentrum rozczarowania, już dawno temu powinien zostać uprzątnięty, by nie doczekać momentu właściwego przebudzenia, i nie stanowić czegoś na wzór niechcianej przeszkody. Jeśli Earl przetrwał przy boku jego zezwierzęconej natury, której to niedane mu było zapamiętać, stanowiąc karę za rzekome nieposłuszeństwo, a został uśmiercony na oczach Crane'a, to chyba musiało to coś znaczyć, choć przecież wcale tak na dobrą sprawę nie musiało. Były to jednak tylko jego osobiste podejrzenia i nieco rozgoryczone przemyślenia, którymi się z Dr Jekyllem podzielił, nie oczekiwał, że ten mu przytaknie, pewnie nigdy nie nadejdzie dzień, gdy ten zdobędzie się na jakąkolwiek szczerość z jego osobą.
Środkowy palec, gest rozpoznawalny tysiąc lat temu, znaczący więcej niż tysiąc negatywnych słów skumulowanych w salwę wyszukanych przekleństw i wyzwisk, na przestrzeni czasu wytracił swą moc znaczeniową, wciąż czytelny, choć pianista nigdy dotąd się z nim w swoim dwudziestotrzyletnim życiu się nie spotkał. Przyjął to zachowanie spokojnie, sam w zbliżony sposób nie zamierzał reagować. Na pewien rodzaj zachowań nie pozwoliłby sobie z racji wciąż trzymającej go w objęciach wysokiej kultury osobistej. Zhan Crane nie był jeszcze przyzwyczajony do wyostrzonych zmysłów, których to wyczulenie, wprowadzało go w otępienie, jakby było ich zbyt dużo. Pojawienie się latającego mężczyzny wprawiło pianistę w niemałe zdumienie. Takich gości to jeszcze nie widywał w swojej krótkiej desperackiej karierze, tak wiele było jeszcze przed nim. Uniósł jedną brew ku górze mimowolnie, czując jeszcze większą dezorientację niż w normatywnych warunkach. Czy coś dziwniejszego mogłoby się tego dnia wydarzyć? Cokolwiek?
Odległość między tą dwójką, a pianistą była wystarczająca, aby nie usłyszał nic szczególnego, co zagwarantował mu gwiżdżący za plecami wiatr, próbujący z siłą przedrzeć się przez gęsto zalesioną przestrzeń, u której skraju wciąż siedział. Zwrócił uwagę na agresywne zachowanie jednego w stosunku do drugiego, ale nie zamierzał reagować. Problemy z koncentracją myśli w jego obecnym stanie były w tym względzie znaczące. Sięgnął prawą ręką do szkieletu ptaka, który leżał bezładnie rozsypany po zielonej trawie, jakby w ramach pożegnania. Nie czuł do niego przywiązania w odróżnieniu od swojej zezwierzęconej natury, ale choć ożywione stworzenie było dziwnym, szokującym towarzystwem, to miało swój urok. Zhan Crane traktował je niemal jak zwierzątko i nawet je polubił. Rzuciwszy kościom ostatnie spojrzenie westchnął ciężko pod nosem, powoli ubierając na długie, smukłe palce czarne rękawiczki, nie bacząc na to, że na jednej powoli zakrzepła już jego własna krew.
Niedługo potem pianista podjął się niezbyt gwałtownej próby podniesienia się na nogi, odczuł prawie od razu lekkie zawroty głowy, szum w uszach nabrał na sile, a przed oczami zamigotały mu mroczki. Nie posiadał wiedzy medycznej z zakresu wykrwawiania się organizmu, ba!, z jakiejkolwiek poza podstawami podstaw, a wskazywało to na stale postępującą utratę krwi z precyzyjnej rany zadanej przez Lisa. Dodatkową serię niekorzyści dla Anglika niezaznajomionego odpowiednio z uszkodzeniami własnego organizmu — stanowiło uszkodzenie układu nerwowego, rejestrowanie bólu z pewnym opóźnieniem, samą zaś wisienkę na torcie stanowiły zaburzenia termoregulacji i odczuwania różnic temperatur. Ciepła posoka spływająca po chłodnych, nagich plecach wzdłuż stworzonych przez siebie nierównych linii na znajdujących się gdzieniegdzie czarnych, gładkich łuskach, znikała na długości ciemnych spodni, wpijając się w ich materiał. Zmarszczył brwi, a na jego bladej twarzy wymalował się grymas niezadowolenia. Aż za dobrze zdawał sobie sprawę, że regeneracja organizmu w obliczu jego wcześniejszego osłabienia i nieopatrzonej rany nie miała prawa bytu, a zimny pot, który wkrótce zrosi skórę pianisty pozostawał tylko kwestią czasu, jak przyspieszające tętno.
Pozostał jakąś dłuższą chwilę w pochylonej pozycji, aby nieprzyjemne uczucie towarzyszące wstawaniu zelżało do tolerowanego, znośnego poziomu, choć dla niego wydawało się to trwać o wiele dłużej niż w rzeczywistości, dopiero wtedy zdecydował się zbliżyć do dwójki. Ominęła go rozmowa z kategorii stwórcy-eksperymentu, może to i lepiej. Jesteś jedynym znanym mi demonem, który może tego dokonać — to pierwsze co dosłyszał za pomocą wyostrzonego słuchu, choć jeszcze nie znalazł się całkiem blisko. W kąciku ust pianisty pojawił się lekki, może do końca zamierzony półuśmiech. Nie umknęła mu za to paleta emocji, w tym zażenowanie i spuszczenie wzroku, która przebiegła przez twarz mężczyzny z bawolim ogonem.
Skąd wytrzasnąłeś te swoje karygodne maniery? — mruknął z wyraźnym brakiem aprobaty Zhan Crane. — Czym ty w ogóle jesteś? — dodał, tym razem z zainteresowaniem pobrzmiewającym nie tylko w głosie, dało się je w równym stopniu zauważyć w intensywnie zielonych oczach pianisty, gdy lustrował wzrokiem to nietypowe stworzenie.


zt


Ostatnio zmieniony przez Hyde dnia 01.12.17 14:45, w całości zmieniany 1 raz
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 03.11.17 3:48  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Chłopiec do bicia. Żadne inne określenie nie oddawało i jednocześnie nie streszczało w tak dobitny sposób splamionego porażkami życiorysu Proroka.
Czy ja wyglądam ci na spowiednika? — zadrwił, kiedy ten nagle stał się skory do wyznań różnej maści i rodzaju. — Twoje porażki dotarły do mnie w wersji plotek, ale jak mniemam w każdej z nich znajdowało się ziarenko prawdy — odparł chłodno. Był naprawdę zmęczony tym mniej udanym dla siebie dniem i tymi bardziej nieudanymi eksperymentami, które kiedyś uważał za bardziej udane. — Pierdolisz o pokucie za grzechy, ale przecież sam dałeś się złapać w moje sidła — postawił rzeczową diagnozę, wzdychając cierpiętniczo, jakby to on z całej tej trójki był najbardziej poszkodowany.
Mowa ciała Aequlisa wyrażała więcej niż tysiąc słów.
„Nie przyszedłem cię dzisiaj zabić.”
Oczywiście, że nie.
Jekyll wyczuwał jego przyśpieszone tętno i rozklekotane bicie serca. Nie pokonał bariery, która skutecznie umożliwiało mu zabicie swojego sennego, przeistoczonego w rzeczywistość koszmaru. Drżał ze strachu, jak małe dziecko, które kolejny raz z rzędu otrzymało najsłabsze z możliwych wyników w szkole i czekało na odpowiedni wymiar kary.
Uśmiechnął się pobłażliwie, niczym wyrozumiały rodzic, po czym wziął odpowiedni zamach i uderzył go otwartą ręką w policzek, zanim ten zwolnił uścisk w ramach pouczenie. Rozległ się głuchy plask. Z drugiej zaś strony nie opuścił dłoni, w której ściskał nożyczki, będąc w pełni gotowości użyć ich jako argumentu ostatecznego, gdyby, pod naporem zwierzęcych instynktów, ten stwór się rozmyślił i, pomimo paraliżującego każdą komórkę w ciele strachu, targnął się na cenne życie Bernardyna.
Nie jesteś w stanie mnie zabić — ocenił krótko, krytycznie, nie spuszczając zielono-szarych oczu z twarzy Aequalisa. Prześwietlał ją nimi na wylot, przetwarzając każdą informacje, która padła z jego ust z największą starannością dbania o dobór odpowiednich słów.
Poczuł jak bolesny uścisk się rozluźnia i był na to przygotowany. Wylądował na niestabilnym gruncie, wykorzystując piekącą rękę jako asekuracje. Podparł się na niej, by nie upaść. Musiał przyznać, że ten drań miał twardą skórę. Na pewno na wierzchu jekyllowej dłoni pojawi się zaczerwienienie, które zniknie dopiero po paru godzinach, może akurat, gdy w końcu zaszczyci swoją obecnością kryjówkę DOGS. Musiałby się skonsultować z lekarzem w sprawie złamania, gdyby uderzył w ten przeklęty policzek odrobinę mocniej, ale na szczęścia poprzednia pozycja nie pozwalała na wyprowadzenie odpowiedniego ciosu, sam też nie dysponował w tej chwili wystarczającą siłą, aby się tego dopuścić.
Wyprostował się, zadzierając głowę do góry. Mimo widocznej różnicy w centymetrach, patrzył na to bydle z wyższością. Odgarnął skołtunione włosy z ramion i obdarzył go pogardliwym, wyzywającym spojrzeniem. Oczekiwania względem tego osobnika obróciły się w pył.
Mówiąc „armię” — nakreślił w powietrzu cudzysłów — masz na myśli GMO o ponad przeciętnej wytrzymałości fizycznej? — Łukowate brwi Dr powędrowały ku górze w geście rozbawiania. Rzecz jasna stworzenie takowych kreatur nie wykraczało poza zakres jego umiejętności, był w ich posiadaniu od dawna, jeszcze przed stworzeniem tworu pozornie idealnego, który wysunął tę prośbę, jednakże ta ograniczona istota była zbyt nawiana, skoro zebrała w sobie wystarczająco odwagi, by to uczynić. Czy naprawdę sądziła, że Dr da jej pełną kontrolę nad mogącymi się obrócisz przeciwko niemu w każdej chwili hybrydami? Nie doczekanie. Zaprogramowanie ich w taki sposób, by były wyjątkowo wrażliwie na obecność swojego stwórcy to pierwsza myśl, która ukształtowała się w głowie Jekylla, a Prorok był tego idealnym przykładem.
Nie udzielam się na łamach fundacji charytatywnej. Nie niosę pomocy chorym i potrzebującym, więc filantrop ze mnie żaden. Handlarz zresztą też. Wbij sobie wreszcie do tego pustego łba, że jestem doktorem i z wyceną swoich usług mogę mieć problemem, jednakże znam ich wartość, a twoje parszywy życie jesteś gwarantem ich jakość, za to twoja prośba stanowi na to niezbity dowód. — Uśmiechnął się chytrze pod nosem, łapiąc nożyczki w palce. Rozłożył je, jakby miał zamiar tym przedmiotem coś odciąć. Wszystko miało swoje cenę. Atrakcyjne pule genów zamknięte w kodzie genetycznym najrozmaitszych gatunków nie leżały na sklepowych półkach, oznakowane etykietami i datę przydatności. Zdobycie ich było pracochłonnie i jednokrotnie odbiło się na stanie zdrowia. Nie miał zamiaru wykorzystywać swoich próbek do tych celów za darmo, chciał coś w zamian i już posiadał parę pomysłów. — W celach dydaktycznych zrobią dla ciebie wyjątek. — Nie byłby w końcu sobą, gdyby nie zgodził się na taki układ. Sama perspektywa zbliżających się eksperymentów dodawała mu skrzydeł, skutecznie niż nie jeden energetyk, którymi czasem się raczył na studiach, by nie zasnąć w stercie notatek, które musiał sobie przyswoić na kolokwia i sesje. — Targujmy się — zasugerował i najprawdopodobniej, gdyby był prezesem obrzydliwie bogatej korporacji i znajdował  się w swoim gabinecie, usiadłby za biurkiem, założyłby nogą na nogę, złączyłby ze sobą opuszki palców obydwóch dłoni i oparł łokcie o blat wypolerowanego na błysk biurka. Ale nie był, zatem ograniczył się jedynie do widocznej na twarzy satysfakcji, a po chwili z niej też zrezygnował. Zerknął  przez ramię na ledwo trzymającego się na nogach Crane'a, który miał czelność przerwać jego chwilę triumfu.
—  Zamknij się, chłopcze, z tobą już skończyłem  — uciszył go i machnął na niego rękę. — Jestem w trakcie ważnej transakcji biznesowej.
Wiewiórka uwolniła się spod działania podszewki i wysunęła swój łebek z kieszeni, zapewne po to, by określić stan zagrożenia. Skuliła się na widok ponad dwumetrowego paskudztwa,  w każdej chwili gotowa wylądować mu na twarzy i wydłubać gałki oczne ostrymi jak skalpele jej właściciela pazurkami, skrzętnie na nim ostrzonymi.


Cisza, która zapadła, w pewnym momencie zirytowała lekarza. Spojrzał na Proroka z pogardą.
Najwidoczniej nie masz mi nic do zaoferowania — rzucił w ramach komentarza, po czym minął swój jeden z pierwszych eksperymentów i skierował swój krok w stronę kryjówki DOGS.
Zmarnował tutaj już wystarczająco dużo czasu.

zt
                                         
Jekyll
Bernardyn     Opętany
Jekyll
Bernardyn     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Dr Jekyll, znany również jako Kyle.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.18 0:41  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Rezerwuję ten temat na czas wydarzenia S.SPEC!

Uczestnicy: Rudy, Coral, Ivo, Ursegor
Cel: zabezpieczenie terenu i przygotowanie do eksploatacji źródeł surowców, odkrytych na poprzednim wydarzeniu.
Poziom: trudny.
Możliwość zgonu: Owszem, w przypadku naginania zasad realizmu i podejmowania zbyt ryzykownych decyzji, które mogą zgon przypieczętować.

Nadchodził brzask. Na niebie pojawiła się pierwsza łuna w postaci młodych promieni słońca, która oświetlała matowym blaskiem okolice. Ekspedycja, na której czele wchodziła grupa wojskowych wyposażonych w umiejętności bojowe, taktyczne i dyplomatyczne, była na nogach od drugiej rano. Czas w tym momencie grał kluczową rolę, gdyż kwestia ubytku surowców nadal nie została wypełni zażegna. Ochotnic pod dowództwem Nikołaja mieli na zadanie oczyścić teren z potencjalnego zagrożenia w postaci bestii, wymordowanych lub innego plugastwa, które chędożyło ówże ziemię z dóbr i przygotować ją do celów eksploatacyjnych. Pełni rolę ochrony. Reszta ekipy miała dostąpić zaszczytu stłumienia kryzysu w zarodku. Gra warta świeczki.
Korowód w postaci czterech samochodów terenowych i jednej opancerzonej ciężarówki przemierzał w miarę znany szlak, chociaż jego znajomość była oparta głównie na sporządzonej przed paroma miesiącami mapy. Jej treść nie odzwierciedlała w pełnym wymierza celu ich wędrówki, mniej jednak stanowiła wiarygodny punkt odniesienia. Piasek zgrzytał i zapadał się pod ciężarem kół. Rozgrzane do czerwoności silniki zawodziły jak wiatr, który bębnił w okna i sprawował rolę klimatyzacji w ciepłych wnętrzach pojazdów. Byli mniej więcej w połowie drogi do obranego celu. Na noc zatrzymywali się w pozostałości po obozach poprzedniej wyprawy. Składały się głównie ze szczątków namiotów w charakterze drutów i strzępów materiału. Co prawda odpoczynek w polowych warunkach ograniczał się zaledwie do pięciogodzinnego snu, ale stanowił niezbędne minimum do poprawy wydajności kierowców i pasażerów.
Słońce ukazało się na linii horyzontu i wtem pojawiła się pierwsza komplikacja, odkąd, niecałe dwa dni temu, wyruszali z bazy Hycli z pełnym wyposażeniem, gotowi do działania. Koła opancerzonego wozu ugrzęzły w błotnistym gruncie, zmuszając eskortujące go terenówki do hamowania z piskiem opon. Kierowca pojazdu otworzył drzwi, a jego dłoń zatrzymała się na wysokości ukrytej pod ubraniem kabury. Był wojskowym, a jakże! Nie raz brał udział w działaniach w terenie, ale nigdy wcześniej nie były one tak oddalone od centrum cywilizacji. Wysiadł z samochodu i otarł pot z czoła. Przyjrzał się problemowi, by ocenić szanse na wydostanie samochodu z nietrwałego gruntu. Siedzący obok niego oficer, poczynił ten sam krok, lecz, zamiast przystać, podszedł do pierwszego samochodu, który był zajmowany przez dwóch gwardzistów, śliczną panią inżynier i szwedzkiego kapitana.
Zapukał w szybkę i poczekał aż ta się przed nim uchyli. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne zakłopotanie na widok starszego mężczyzny.
— Niestety jedno z kół ugrzęzło w błocie — zameldował, salutując. — Usunięcie tej niedogodności zajmie przynajmniej piętnaście minut — dodał po chwili, zerkając kątem na pojazd, o którym było mowa. Jego kierowca wgramolił się z powrotem na swoje miejsce. Przekręcił kluczyk w stacyjce i nacisnął pedał gazu. Błota rozpryskało się na wszystkie strony, a auto ani drgnęło, przynajmniej  na pierwszy rzut oka. Ziemia pod kołami ciężarówki zadrżała. Zagrożenie zbliżało się do nieświadomych takowego wojskowych.




Zasady:

Wskazówki fabularne:

Warunki atmosferyczne: Jest wietrzenie. W powietrzu czuć wilgoć. Słońce powoli się przebudza. Temperatura wynosi 3°C.
Termin odpisów: 15.03.


Ostatnio zmieniony przez Yury dnia 11.03.18 14:52, w całości zmieniany 1 raz
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.18 14:43  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Nowy dzień wydawał się napawać wojskowego nową nadzieją, jednak zmiana nocy w dzień sprawiała, że czuł coraz większy nacisk ze strony mijającego nieubłaganie czasu. Ciężko powiedzieć o podróży coś innego niż „była potrzebna”, bo i głównie taka myśl kołatała się w myślach dowódcy oddziału. Również w myślach przejrzał po raz kolejny listę tego, co powinien mieć ze sobą, gdy to nagle pojawiło się coś niby to spodziewanego, ale jednak w pewnym stopniu stanowiącego zaskoczenie. Wozy zatrzymały się, a to albo znaczyło, że są u celu, albo, że stało się coś złego.
 Podniósł się i uchylił szybę, po pierwsze wbijając pytające spojrzenie w wojskowego, który lada moment zdał krótki, ale treściwy raport. Rudy odpowiedział salutowaniem i skinięciem głową i powiódł wzrokiem w kierunku poszkodowanego pojazdu. Pewne było, że narobi trochę hałasu, a zatem sami wojskowi powinni…
 – Wyjść. Wychodzimy. Lepiej żebyśmy mieli wszystko na oku. Nie mamy wielkiej wiedzy na temat tego, czego należy się tu spodziewać i powinniśmy mieć szersze pole widzenia niż to, na które pozwala ten samochód. – Powiódł spojrzeniem po swoich towarzyszach. Bergsson był zdecydowanie raczej bojową jednostką, Jäger musiał zapracować sobie na zostanie gwardzistą, z kolei trochę problemem była pani Stanford.
 – Nie ma na co czekać. Chwytajcie za broń i obserwujcie teren  – Rozkazał, po czym sam wyszedł z samochodu, poprawiając chwyt na karabinie. Spojrzał raz jeszcze na Coral.
 – Liczę na to, że macie czujne oko i umiecie się chować.  – Odezwał się cicho, choć raczej utrzymując wypowiedź w przyjaznym tonie. Naciągnął półmaskę przeciwgazową na twarz. Zdecydowanie wolał ten wariant, bowiem nie ograniczał pola widzenia.

ubiór:
ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.18 16:08  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Ten dzień w końcu nadszedł - planowana wyprawa wojska w celu zajęcia pól surowconośnych. Został przydzielony do konwoju osłaniającego ekipę wydobywczą, która po oczyszczeniu terenu miała rozpocząć zakładanie stanowiska. W teorii brzmiało to prosto, on jednak wiedział, jak wiele rzeczy może się posypać w takiej podróży. W końcu musieli przemierzyć wszerz pół wyspy, na takim dystansie wszystko mogło się zdarzyć.
Tak jak zwykłe zagrzebanie się pojazdu w błocie. Zwykłe, lecz potencjalnie niebezpieczne. Zgadzał się z rozkazem Reda. Siedzenie wewnątrz transportera sprawiało, że byli niczym jeże zwinięte w kulkę. Pozornie bezpieczne, wystawiające groźne kolce we wszystkie strony, w praktyce jednak ślepe i wystawione na atak.
Nałożył więc maskę, wzorem swojego dowódcy i wysiadł z samochodu. Nie czuł obowiązku pouczania Condoleezzy, więc gdy stary gwardzista odwracał się wciąż do pani inżynier, on już obserwował teren. Trzymał broń w pogotowiu, a palec wskazujący oparty o kolbę tuż nad spustem. Broń obecnie przełączona była na tryb pojedynczy. Dwudniowa podróż bez żadnych niespodzianek mogła nieco przytępiać czujność, jednak w obecnej sytuacji Ivo musiał mieć oczy dookoła głowy. Ustawił się blisko burty samochodu, by mieć dobry widok na to co czekało konwój z przodu i z boku, jednocześnie będąc osłanianym z lewej strony przed możliwym atakiem.

Ubiór:

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 11.03.18 17:27  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Miał dosyć czekania aż lekarze stwierdzą, że ramie jest w porządku. Gdy pojawiła się okazja do ponownego wyruszenia na Desperacje, nie zamierzał od niej uciekać. Nie chciał pozwolić na to, by ta pustynia zaszczepiła w nim jakieś poczucie lęku lub niechęci za to, co się stało.
Popełnił błąd. Błąd jaki prawie kosztował go utratę jego ręki.
Nie zrobi tego znowu.
Cały przejazd dotąd był w porządku, lecz ostatnimi razy pamiętał że problemy pojawiły się dopiero na miejscu. Tym razem jednak chyba będą nieco wcześniej.
Pauza. Tylko chwilowe utrudnienia techniczne?
Zareagował od razu na polecenie, wychodząc w raczej pośpiesznym tempie z ich auta, naciągając na twarz maskę. Osoby z jakimi był kojarzył "jako tako", może nieco bardziej pomiędzy nimi Reda. Jakaś cicha nutka zagrała mu w głowie, że to dobry moment na to, by pokazać starszemu gwardziście że też jest godny tego tytułu.
A i przy okazji nie stracić już ręki tym razem na serio.
Broń odbezpieczona, chwilowo wolał utrzymywać karabin w trybie strzału seriami. Nauczył się po ostatnim razie że bronie bliskodystansowe nie zdadzą egzaminu przeciw wymordowanym, i lepiej jest ich zabić zanim w ogóle podejdą. Z autem za plecami starał się kontrolować teren przed sobą w promieniu 180 stopni, gotów do otwarcia ognia. Przyklękiwał na prawym kolanie, by nieco obniżyć swoją wysokość i nie być takim łatwem celem do odstrzału.
Nie zamierzał dawać losowi szanse tym razem. Mierzył bronią przed siebie, dokładnie lustrując wzrokiem okolice i doszukując się czegokolwiek podejrzanego.
- Poprzednio zaatakowali na motocyklach, ostrzeliwując nas ze składanych karabinów. Nie byli celni, ale pod gradem kul jest szansa że któryś trafi. - Poinformował krótkim opisem ostatniej jego batalii z wymordowanymi na Desperacji, chcąc dać do rozważenia potencjalną opcje wrogiego natarcia.

Ubiór:

Ekwipunek:
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

Pisanie 12.03.18 20:52  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Idę o zakład, że nigdy mi się to nie przyda, powiedziała ledwie kilka dni wcześniej pewnemu Eliminatorowi, który uważał, że rudej przydałoby się nabyć jakichś zdolności walki. Wtedy odpowiedź wydawała się oczywista; w końcu Coral spędzała całe swoje niedługie życie w bezpiecznym wnętrzu murów i na dobrą sprawę nie musiała obawiać się niczego na tyle groźnego, żeby miała brać broń do ręki.
Los postanowił zaśmiać jej się w twarz.
Kiedy okazało się, że w korowodzie samochodów wyjeżdżających z miasta oprócz całej zgrai żołnierzy miała jechać również cała masa najróżniejszego sprzętu. I na wypadek jakichkolwiek komplikacji z tymże sprzętem potrzebny był na miejscu ktoś obeznany i sprawny, żeby cała wyprawa nie poszła na marne przez zagubioną śrubkę.
Sandford nigdy nie spodziewałaby się, że wybór padnie na nią, ale nie dyskutowała - rozkaz to rozkaz. Wyściubienie nosa poza obwarowany obszar M-3 był nieco stresujący, ale tak długo, jak wokół były całe rzesze tłumy osób bardziej doświadczonych, nie było tak źle. Nawet kiedy przy szybie pojawił się kierowca z innego samochodu i powiadomił o trudnościach, nie traciła ducha. W końcu to wcale jeszcze nie oznaczało żadnej wielkiej tragedii. Dla Coral konieczność postoju oznaczała jedynie nieco więcej czasu spędzonego wewnątrz - w końcu jako jednostka w dużej mierze bezbronna, raczej nie powinna w ogóle się odsłaniać w warunkach wątpliwego bezpieczeństwa. Lepiej było, żeby została na swoim miejscu.

ubiór:
wyposażenie:
                                         
Coral
Inżynier
Coral
Inżynier
 
 
 

GODNOŚĆ :
Condoleezza Sandford. Coral.


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.18 2:27  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Rozkaz padł z ust Rosjanina. Żadne słowa sprzeciwu nie przycisnęły się przez gardła przydzielonych mu jednostek. Zgodnie dostosowali się do polecenie, podejmując decyzje o obserwacji okolicy z szerszej perspektywy niż ciasne wnętrze terenówki. Niby dobra decyzja, ale czy na pewno?
Wiatr, niczym bicz uderzał w odsłoniętą skórę wychodzących z samochodu wojskowych. Piasek wirujący w powietrzu wdzierał się pod ich ubrania i do łapiących powietrze ust. Chłód zaczął przenikać przez mundury i kości, ale nie mogli opuści gardy, nawet jeśli pozornie teren, na którym się znajdowali, był opustoszały, a po tym jak ucichły silniki, tylko świst powietrza dolatywał do ich uszu. Najprawdopodobniej każdy z nich zadawał sobie sprawę, że termin „bezpieczna przestrzeń” na Desperacji była tylko mrzonką. Zagrożenie pod różną postacią czyhało na całej rozciągłości nieznanych terenów, a jego charakter nie ograniczał się tylko do Wymordowanych i Łowców. Spory ich pakiet to fauna i flora. Jej natura dotąd została jedną z wielu zagadek dla ludzkiej cywilizacji, skrytej pod sztuczną kopułą, mimo iż wielokrotnie podjęto działania na rzecz poznania jej. Bezskutecznie. Była dzika, nieokrzesana.
Gdy mundurowi przejęli swoje pozycje i znieruchomieli, wypatrując w napięciu niebezpieczeństwa, ziemia pod ich stopami zaczęła pękać, a opancerzone auto natomiast poruszyło się, mimo iż silnik na okres paru chwili został wyłączony. Zadrżał i w końcu zaczął się unosić w górę, zaprzeczając prawom grawitacji. Niemal po paru chwilach został odkryty sekret tego irracjonalnego wręcz zabiegu i nie kryła się za tym żadna magiczna siła pokroju artefaktu.
Z powierzchni ziemi stopniowo wynurzał się zmutowany odpowiednik dżdżownicy, które prezentowało się jak monstrum. Wydał z siebie przeraźliwy pisk, w brzmieniu przypominający grzmot błyskawicy o wyższym natężeniu dźwięku. Parę kropel śliny w postaci olbrzymich kul pomknęła w kierunku piaszczystego podłoża z jamy gębowej bestii, chociaż takowa nie była widoczna dla otaczających ciężarówkę wojskowych, gdyż z perspektywy sześciometrowego robaka pustynnego prezentowali się jak mrówki, ale on sam, cierpiąc na genetyczną ślepotę, nie mógł ich wzrokowo namierzyć. Był mniejszy od dorosłych przedstawicieli swojej rasy, a więc jego wzrost sugerował wiek dziecięcy. Jak na ironię losu, ich spokój został zakłócony przez dziecko.
Mężczyzna, który niedawno zdawał raport Rudemu, odsunął się do lecącego w jego stronę pocisku w postaci piasku wymierzanego z treściami żołądkowymi stworzenia i naciągnął na głowę kaptur wojskowej kurtki. Sięgnął po pistolet i wycelował jego lufę w stworzenie, ale wątpił, że ten przedmiot, prezentujący się teraz jak zabawka, byłaby w stanie drasnąć potwora. Samochód z całym wyposażeniem ześlizgiwał  się z jego głowy jak ze zjeżdżali. Skóra monstrum była śliska, obrzydliwa w dotyku, ale przynajmniej jej nagość została zasłonięta przez przyklejone do niej ziarenka piasku. Kolejny ryk przeciął powietrze. Przywoływał do siebie resztę stada?




Warunki atmosferyczne: Jest wietrzenie. W powietrzu czuć wilgoć. Słońce powoli się przebudza. Temperatura wynosi 3°C.
Termin odpisów: 19.03.


Ostatnio zmieniony przez Yury dnia 15.03.18 21:10, w całości zmieniany 3 razy
                                         
Yury
Windykator     Opętany
Yury
Windykator     Opętany
 
 
 

GODNOŚĆ :
Wcześniej Kido Arata, teraz Yury. Czasem Wujek Menel (c)Chyży.


Powrót do góry Go down

Pisanie 14.03.18 18:18  •  Wichrowe szczyty. - Page 10 Empty Re: Wichrowe szczyty.
Skinął delikatnie głową w reakcji na krótki raport ze strony Fausta, przynajmniej wiedzieli, czego mniej więcej się spodziewać. Co prawda tamta wyprawa miała miejsce dość dawno z perspektywy długości typowej kariery wojskowej, ale zawsze lepiej jest wiedzieć za dużo niż za mało. Wiatr i piasek były połączeniem, którego w wypadach na Desperację nie znosił całym sercem, ale co zrobić? Nie miał tutaj wielkiego pola do popisu poza założeniem maski i zmrużeniem oczu.
 Drgania powierzchni, na jakiej stali bądź klęczeli wojskowi, wskazywały jednak na zgoła inne zagrożenie. Nogi Rosjanina ugięły się nieco, mięśnie całego ciała napięły, a on sam wstrzymał na moment oddech, gdy spod ziemi wybił gigantyczny robal. Do tej pory zmrużone oczy otworzyły się szeroko, sam mężczyzna jednak nie postąpił ani kroku w żadną stronę. Uniósł jedynie wolno dłoń, sygnalizując w ten sposób „stop” swoim kompanom i mając nadzieję, że któreś przekaże sygnał tym, którzy mogli go nie widzieć.
 Samochód unosił się jak zabawka, całość dało się porównać do zabawy plastikowym autkiem w piaskownicy. Robal był gigantyczny, jednak na jego ciele nie dało się dostrzec żadnych oczu; najpewniej braki nadrabiał więc czymś innym. Rosjanin cały czas unosił dłoń, niezrażony wrzaskami bestii. Pewne było to, że należało się bydlaka pozbyć a potem uciec stąd jak najdalej. Jeśli to zwierzę potrafiło wydawać z siebie dźwięki, to z pewnością po to, by komunikować się z innymi przedstawicielami swojego gatunku. Martwił się nieco niedoświadczonymi jednostkami w oddziale i tym, że mogą zacząć panikować.
 Pluł sobie w brodę, że nie miał ze sobą granatów. Przecież rzucenie czegoś byłoby najłatwiejszym sposobem na odwrócenie uwagi stworzenia, które prawdopodobnie skupiało się na słuchu. Spojrzenie stalowych oczu powiodło w kierunku Fausta; skojarzył, że to on miał przy sobie granaty, jednak pamiętał o jego ramieniu. Zależało mu na tym, by granat posłany w celu zdekoncentrowania robala był rzucony daleko,  by mogli w pewnym stopniu się przegrupować i właściwie uzbroić. Odpadał strzał z granatnika; wyrzuceniu z niego pocisku towarzyszył cichy pisk, więc jeszcze nie mógł wypluć go z podlufowej zabawki.
 Ivo. Głowa Rudego  obróciła się w stronę młodszego eliminatora, a dłoń, którą sygnalizował „stop”, przesunęła się do jego własnego pasa, by wskazać Szwedowi na to, że powinien użyć granatu. Potem powróciła na swoją poprzednią pozycję. Miał nadzieję, że to cokolwiek da.
                                         
avatar
Gość
Gość
 
 
 


Powrót do góry Go down

                                         
Sponsored content
 
 
 


Powrót do góry Go down

Strona 10 z 19 Previous  1 ... 6 ... 9, 10, 11 ... 14 ... 19  Next

 
Nie możesz odpowiadać w tematach